Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0

Remontowali szkołę, znaleźli grobowiec z okresu dynastii Tang
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Humanistyka
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Niewidoczna z Ziemi strona Księżyca zawiera znacznie mniej wody, niż część widoczna – donoszą chińscy naukowcy. Takie zaskakujące wnioski płyną z badań próbek bazaltu zebranych przez misję Chang'e-6. Wyniki badań, opublikowane na łamach Nature, pozwolą lepiej zrozumieć ewolucję ziemskiego satelity.
Dostarczone na Ziemię próbki zawierały mniej niż 2 mikrogramy wody w gramie. Nigdy wcześniej nie zanotowano tak mało H2O na Księżycu. Wcześniejsze badania próbek ze strony widocznej z Ziemi zawierały nawet do 200 mikrogramów wody na gram.
Naukowcy potrafią mierzyć zawartość wody w materiale z dokładnością do 1–1,5 części na milion. Już widoczna strona Księżyca jest niezwykle sucha. A ta niewidoczna całkowicie zaskoczyła naukowców. Nawet najbardziej suche pustynie na Ziemi zawierają około 2000 części wody na milion. To ponad tysiąckrotnie więcej, niż zawiera jej niewidoczna z Ziemi część Księżyca, mówi główny autor badań, profesor Hu Sen z Instytutu Geologii i Geofizyki Chińskiej Akademii Nauk.
Obecnie powszechnie przyjęta hipoteza mówi, że Księżyc powstał w wyniku kolizji Ziemi z obiektem wielkości Marsa. Do zderzenia doszło 4,5 miliarda lat temu, a w wyniku niezwykle wysokich temperatur, będących skutkiem zderzenia, Księżyc utracił wodę i inne związki lotne. Debata o tym, jak dużo wody pozostało na Księżycu, trwa od dekad. Dotychczas jednak dysponowaliśmy wyłącznie próbkami ze strony widocznej z Ziemi.
Chińska misja Chang'e-6 została wystrzelona w maju 2024 roku, wylądowała w Basenie Południowym – Aitken i w czerwcu wróciła z niemal 2 kilogramami materiału. To pierwsze w historii próbki pobrane z niewidocznej części Księżyca.
Zespół profesora Hu wykorzystał 5 gramów materiału, na który składało się 578 ziaren o rozmiarach od 0,1 do 1,5 milimetra. Po przesianiu i dokładnej analizie okazało się, że 28% z nich stanowi bazalt. I to on właśnie został poddany badaniom.
Ilość wody w skałach księżycowych to bardzo ważny test hipotezy o pochodzeniu Księżyca. Jeśli w skałach byłoby 200 części wody na milion lub więcej, byłoby to poważne wyzwanie dla obecnie obowiązującej hipotezy i naukowcy musieliby zaproponować nowy model powstania Księżyca, wyjaśnia profesor Hu. Wyniki badań jego zespołu stanowią więc potwierdzenie tego, co obecnie wiemy.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Podczas badań prowadzonych przed rozpoczęciem prac budowlanych w pobliżu Kantonu, znaleziono najmniejsze znane jaja nieptasich dinozaurów. Sześć sfosylizowanych jajek stanowi obecnie część skały budującej formację Tangbian. Pochodzi ona z górnej kredy, sprzed 80 milionów lat. Jaja są nieregularnie ułożone, trudno więc stwierdzić, czy wszystkie znajdowały się w jednym gnieździe. Jaja są owalne, a ich dłuższa oś liczy zaledwie 29 milimetrów.
Naukowcy, którzy badali jaja, stwierdzili na łamach Historical Biology, że prawdopodobnie należą one do nieznanego dotychczas nieptasiego terapoda, którego nazwali Minioolithus ganzhouensis. Eksperci wykluczyli, by należał on do troodonów, owiraptorozaurów, ani dromeozaurów. Obecnie nie wiadomo, jakie rozmiary mógł osiągnąć ten gatunek.
Jaja zachowały się w świetnym stanie. Badania za pomocą skaningowego mikroskopu elektronowego ujawniły, że ich wewnętrzna struktura jest niemal nienaruszona. To dzięki temu udało się ustalić, że posiadają one unikatowy zestaw cech, które nie pasują do żadnego znanego gatunku.
Dzięki analizie ewolucyjnej znanych skamieniałych jaj, doszliśmy do wniosku, że pochodzą one od niewielkiego terapoda, mówi profesor Han Fenglu z Chińskiej Akademii Nauk i dodaje, że ich odkrycie zwiększa naszą wiedzę na temat ewolucji i metod reprodukcyjnych dinozaurów z późnej kredy.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Na Piazzetta San Marco, weneckim placu łączącym Canale di San Marco z placem św. Marka znajdują się dwie słynne granitowe kolumny. Na jednej z nich stoi figura pierwszego patrona miasta, świętego Teodora. Drugą zaś wieńczy uskrzydlony lew z brązu, atrybut nowego patrona miasta, ewangelisty św. Marka. Jeszcze do niedawna sądzono, że lew pochodzi z Persji Achemenidów i oryginalnie przedstawiał chimerę, której dodano skrzydła. Właśnie okazało się, że posąg znacznie młodszy i powstał w Państwie Środka.
W latach 80. XX wieku słynny lew został poddano konserwacji i wówczas przeprowadzono badania, na podstawie których stwierdzono, że powstał w Anatolii na początku epoki hellenistycznej (IV w. p.n.e.). Teraz jednak badania izotopów ołowiu zdradziły zupełnie inną historię.
Geolodzy, chemicy, archeolodzy i historycy sztuki z Uniwersytetu w Padwie, Uniwersytetu Ca' Foscari w Wenecji oraz International Association of Mediterranean and Eastern Studies - Ismeo przeprowadzili nowe analizy brązu, z którego wykonano lwa. Uzyskane dane, wskazują, że miedź wykorzystana do produkcji posągu pochodzi z kopalń w dolnym biegu Jangcy. Analizy stylistyczne zaś zdradziły na grzywie, klatce piersiowej i głowie cechy typowe dla sztuki z czasów dynastii Tang (609–907).
Badacze uważają, że oryginalna rzeźba była „strażnikiem grobu” (镇墓兽, zhènmùshòu). Były to fantastyczne stwory umieszczane przed grobowcami, które miały odstraszać złe duchy i zapewnić spokój duszy zmarłego. Już na początku rządów dynastii Tang ustawiano je zwykle w parach. Jeden ze stworów miał ludzką, drugi – twarz bestii.
W przypadku uskrzydlonego lwa z Wenecji cechami typowymi dla zhènmùshòu są szerokie nozdrza z wąsami po obu stronach, szeroko otwarty pysk z widocznymi szeroko rozstawionymi kłami w żuchwie i wąsko umiejscowionymi kłami w szczęce. Pomiędzy kłami występuje równy, płaski rząd zębów, a oczodoły rzeźby są bardzo wydatne, by można było zamontować tam rogi. U naszego lwa oczodoły są ścięte. Najwyraźniej ucięto umocowane tam rogi lub poroże, by nadać zwierzęciu bardziej lwi wygląd.
Odkrycie ogłoszono przed tygodniem, podczas ceremonii otwarcia międzynarodowej konferencji dotyczącej Marco Polo. Zorganizowano ją z okazji 700. rocznicy śmierci podróżnika.
Gdy w 1295 roku Marco powrócił ze swojej podróży opisywał lwa już stojącego na kolumnie. Nie wiadomo, jak posąg znalazł się w Wenecji. Mógł przybyć Szlakiem Jedwabnym przez Indie i Afganistan. Droga ta była aktywna za czasów dynastii Tang, później przez wieki była zablokowana, a za czasów Marco Polo ponownie ją wykorzystywano.
Tak czy inaczej brak wzmianek o transporcie i ustawianiu tak dużej rzeźby sugeruje, że lew przybył w częściach. Wskazują też na to analizy z różnych miejsc rzeźby, dzięki którym wiemy, że jej fragmenty ponownie odlano i łączono w co najmniej 5 fazach prac. Ślady tych prac pochodzą sprzed 1797 roku, gdy Wenecję splądrowały wojska Napoleona, które wywiozły lwa, rozbijając go przypadkiem na 20 części.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Dynastia Qing rządziła w Chinach przez niemal 270 lat. Jeszcze w roku 1820 Chiny były najpotężniejszą gospodarką świata, a ich PKB stanowił 32,9% światowego produktu brutto. Od tamtej pory pozycja gospodarcza Chin słabła i w 1870 roku PKB Państwa Środka było o ponad połowę mniejsze niż krajów Europy Zachodniej. W 1911 roku dynastia upadła.
W międzyczasie Chiny doświadczyły zbrojnych interwencji z zewnątrz przegrywając wojny opiumowe, gwałtownego wzrostu liczby ludności, upadku gospodarki i rewolt wewnętrznych w tym powstania bokserów czy najkrwawszej wojny domowej w dziejach – powstania tajpingów, w którym zginęło 20 milionów ludzi. Co jednak się stało, że doszło do tych wydarzeń i że tak potężne państwo upadło? Odpowiedzi na to pytanie postanowił udzielić międzynarodowy zespół naukowy z USA, Chin, Japonii, Wielkiej Brytanii i Austrii.
Naukowcy wykorzystali metodę SDT (Structural Demographic Theory), która pozwala zrozumieć przyczyny niestabilności społeczno-polityczne na poziomie całych państw. Dzięki niej badacze wyodrębnili trzy czynniki, które doprowadziły do upadku potężnego państwa.
Pierwszym z nich była eksplozja demograficzna. W latach 1700–1840 liczba ludności Chin zwiększyła się czterokrotnie. Doprowadziło to do znacznego zmniejszenia areału ziemi uprawnej per capita i zubożenia ludności wiejskiej. O tym, jak duże i głębokie było to zubożenie świadczy zmniejszenie się średniego wzrostu ludności w XVIII wieku.
Drugim z czynników była nadprodukcja elit. W czasach dynastii Qing elity składały się z możnych nieposiadających państwowego egzaminu oraz osób posiadających egzamin państwowy. Najważniejszą część elit stanowiły wykształcone osoby po egzaminie państwowym. Egzamin ten otwierał drogę do pracy i kariery w administracji państwowej. Dynastia Qing odziedziczyła nieelastyczny system po dynastii Ming, za czasów której liczba ludności była znacznie mniejsza. Doszło do wielokrotnego zwiększenia się liczby osób, które zainwestowały w wykształcenie, chciały robić karierę w aparacie państwowym, tymczasem liczba przyznawanych najwyższych stopni akademickich spadała, osiągając najniższy poziom w 1796 roku. Pojawił się więc olbrzymi rozdźwięk pomiędzy liczbą wykształconych ambitnych osób, a liczbą miejsc, gdzie mogły one realizować swoje ambicję. Dość wspomnieć, że przywódcami powstania tajpingów byli właśnie członkowie takich zawiedzionych elit.
W końcu trzecim czynnikiem upadku były przyczyny finansowe: wydatki budżetu państwa rosły w związku z kosztami tłumienia różnych rebelii, produktywność spadała, krajem targały kryzysy finansowe, z powodu spadających zasobów srebra i importu opium zwiększał się deficyt budżetowy, a działania wywierane przez potęgi zewnętrzne dodatkowo pogarszały sytuację.
Qingowie zdawali sobie sprawę z problemów. Przeprowadzili liczne reformy mające na celu walkę z głodem, znacząco zwiększyli sieć placówek edukacyjnych, umożliwiając zdobycie przynajmniej niższych stopni wykształcenia, ustalili kwoty przyjęć dla mniejszości narodowych. Jednak nie uratowało to dynastii.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Sienkiewicz i inni pisarze pozytywizmu to ludzie z krwi i kości, a nie nudziarze, przekonuje dr hab. Agnieszka Kuniczuk, absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, obecnie adiunkt na Wydziale „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka książki „Czytane pod skreśleniem. Sienkiewiczowskie bruliony nowel jako wskazówki do analizy procesu twórczego”, wielu artykułów naukowych i książeczki dla dzieci „To ja, Sienkiewicz”. Wśród jej zainteresowań naukowych znajduje się intymistyka XIX wieku, edytorstwo naukowe dzieł dziewiętnastowiecznych, krytyka genetyczna i badanie procesu myślowego pisarzy na podstawie rękopisów, a także biografie kobiet (o jednej z nich właśnie pisze książkę).
Sienkiewicz, ale i reszta pisarzy pozytywizmu, to ktoś nudny, poważny, elegancko ubrany, piszący w celach edukacyjnych lub ku pokrzepieniu serc i zachowaniu polskości. Taki obraz wynosimy ze szkoły. Czy ci twórcy rzeczywiście tacy byli?
O nie!!! Szkoła pokazuje wszystko z jednej perspektywy… dlatego wciąż aktualne jest powiedzenie Gombrowicza: „jak zachwyca, skoro nie zachwyca…?”. I nie dotyczy to tylko Słowackiego. O Sienkiewiczu, Orzeszkowej, Konopnickiej i wielu innych uczy się tak samo. Zapominamy, że to byli prawdziwi ludzie, mający rodziny, domy, własne pasje i słabości. W szkole wszystko przepełniamy patosem. Nawet zwrot użyty w ostatnim zdaniu „Trylogii” przekręciliśmy, bo „dla pokrzepienia serc”, jak napisał Sienkiewicz, brzmiało zbyt prosto, więc wyszło nam to nieszczęsne „ku” na początku. Szkoła wymaga dat urodzin i zgonu, znajomości podstawowych tytułów książek, a potem dręczy młodzież charakterystyką bohaterów.
Wielokrotnie spotykałam się z młodzieżą i opowiadałam o wielkiej pasji Sienkiewicza do podróżowania. On był w Afryce, Stanach Zjednoczonych, wielu krajach europejskich. Znał kilka języków i miał znajomych na całym świecie. Jego najbliższy przyjaciel, milioner i wynalazca Bruno Abakanowicz, miał własną wyspę, na której Sienkiewicz z rodziną spędzał niejedne wakacje. Dziś nawet czytałam list Sienkiewicza do siostry. Pisał w nim, że nie musi pakować sukien i kosmetyków do makijażu, bo u Abakanowicza cały dzień chodzi się w stroju kąpielowym. Oczywiście, gdy trzeba było, zakładał frak, a panie eleganckie suknie. Ale wydaje mi się, że gdybyśmy uczyli więcej o codzienności, kulturze XIX wieku, to i zamiłowanie do czytania by wzrastało, a i twórcy by stali się bardziej bliscy.
Czy Pani wie, że Orzeszkowa przez kilka lat miała zakaz opuszczania Grodna, wyjeżdżała tylko do małej wioski, która cudem należała formalnie do miasta? Pisząc do osób, które miały ją odwiedzić, instruowała: to nie jest daleko, 4 godziny do mnie, potem tylko 2 w drodze powrotnej. Dlaczego tak? Bo płynęło się do niej po Niemnie, pod prąd dłużej, z prądem krócej.
A Konopnicka? Można powiedzieć, że prowadziła życie nowoczesne, była mocno zaangażowana w rodzący się feminizm, nie bała się przyznawać do swoich preferencji płciowych. A my uczymy, że napisała „Naszą szkapę”, bo miała dużo dzieci.
W XIX wieku żyli też Maria Skłodowska, jej siostra, która założyła wraz z mężem pierwsze sanatorium w Zakopanem, lekarz Tytus Chałubiński czy malarz Stanisław Witkiewicz. O nich w szkole nie wspominamy (no… czasem o Skłodowskiej), a oni oprócz tego, że byli wybitni w swoich dziedzinach, też pisali, rozwijali się w zupełnie innych nurtach. Czy to nie fascynujące?
XIX wiek był niezwykle ciekawy, a my uczymy dzieci o pracy u podstaw. To też jest oczywiście ważne, ale nie można tylko tak. Rozumiem, że mamy mało zdjęć, na których pisarze są przedstawiani jako zwykli ludzie – dzieje się tak, bo fotografia nie była powszechna jak dziś. Wszystkie zdjęcia wykonywano w atelier fotograficznych, był pewien kodeks czy sposób pozowania. Ale to też jest ciekawe, gdyby uczniowie o tym wiedzieli, mieliby pole do wyobrażania sobie, jak ci ludzie mogli wyglądać w zwykłych, codziennych sytuacjach.
Sienkiewicz na przykład – używając współczesnej nomenklatury – był gadżeciarzem. Chętnie kupował wszystkie nowinki techniczne, uczył się jazdy na rowerze, miał maszynę do pisania. Wielką wagę przykładał do tego, by jego dzieci (a miał syna i córkę) nie tylko były wykształcone, znały języki, ale również by uprawiały sport i rozwijały własne pasje.
O XIX wieku można mówić godzinami, wyciągać wciąż nowe anegdoty i opowieści… z pasją czytać utwory literackie. Może kiedyś stworzymy taki program nauczania, który pozwoli zachwycać młodych ludzi.
Dziedzina, którą się Pani zajmuje, to krytyka genetyczna. Na czym ona polega?
Krytyka tekstu to przede wszystkim przyglądanie się i opisywanie, jak tekst powstawał, jaka jest jego geneza i czy w kolejnych wydaniach różnił się od pierwodruku. Nie ma nic wspólnego z krytykanctwem, czyli mówieniem czegoś złego. Krytyka genetyczna schodzi o poziom niżej, zajmuje się wszystkim, co wydarzyło się przed wydrukowaniem utworu. Materiałem do moich badań są głównie rękopisy utworów literackich, notatek, notesów oraz korespondencja pisarzy. Na ich podstawie analizuję, jak powstawało dzieło literackie krok po kroku: od pomysłu, aż do wydrukowania. Ja nazywam to procesem myślowym, w krytyce genetycznej mówimy o archiwum pisarza, przedtekście, artefaktach…
Co można zobaczyć w rękopisach, czego nie widać w już wydanej książce?
Rękopisy pokazują, z czym zmagał się pisarz, jakie fragmenty książki przysparzały mu najwięcej kłopotu. Często możemy też poznać wcześniejsze pomysły i wersje dobrze znanych utworów literackich. Im więcej skreśleń, tym ciekawsza praca krytyka genetycznego. W rękopisach zachowała się nie tylko wersja ostateczna, ale także skreślenia, dopiski, często rysunki. Rękopis jest dynamiczny, nawet u najlepszych włodarzy pióra pojawiają się skreślenia i namysł nad fabułą. Tego w wydanej książce nie mamy. Druk to ostateczna, zaakceptowana przez pisarza wersja jego zmagań.
Wróćmy do Sienkiewicza. Jaki człowiek wyłania się z analizy jego rękopisów?
Można to opisać na paru poziomach. Na pewno był bardzo oszczędny i nie wydawał niepotrzebnie pieniędzy: pisał na papierach firmowych z hoteli i pensjonatów, czasem na maleńkich karteczkach, zapisywał dosłownie wszystko, co można było zapisać. Był też dość skrupulatny, numerował kolejne karty, zaznaczał wydawcom, gdzie powinni skończyć drukowanie kolejnej części utworu (bo w XIX wieku najczęściej pierwodruk ukazywał się w gazecie, a więc w odcinkach). Miał, zdaje się, swój ulubiony atrament, bo większość kartek zapisana jest w tym samym kolorze.
Widać też w rękopisach upływ lat, ręka z każdym rokiem bardziej się trzęsła, więc litery stawały się mniej wyraźne. Choć muszę powiedzieć, że czytałam wiele rękopisów i te Sienkiewicza czyta się niezwykle łatwo i przyjemnie. Dukt pisma jest równy, a litery wyraźne, co może świadczyć o zdyscyplinowaniu pisarza.
Choć z korespondencji wiemy, że najpierw układał w głowie fabułę, a potem ją spisywał, to w rękopisach widać też, jak starał się adekwatnie dobierać słowa, a nawet całe ustępy, by wszystko było klarowne, a w treści nie pojawiały się żadne błędy. To chyba moment, by powiedzieć, że Sienkiewicz musiał mieć doskonałą pamięć, bo pisał z odcinka na odcinek, rękopis wysyłał do druku, kolejny tworzył bez spoglądania w to, co już stworzył. To wymagało wielkiego skupienia i samokontroli.
Analizując rękopisy korespondencji, odkryć natomiast można człowieka przejętego losem rodziny i bliskich, hipochondryka, ale też człowieka pełnego humoru i dystansu do siebie. Moim zdaniem można go polubić.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.