Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Bawiąc się na przerwie, wbiła sobie ołówek w tętnicę szyjną

Rekomendowane odpowiedzi

W BMJ Case Reports opisano przypadek 11-latki, która pośliznęła się i upadając, wbiła sobie ołówek w lewą tętnicę szyjną wspólną, która zaopatruje w krew mózg, szyję i twarz. W szpitalu od razu trafiła na salę operacyjną.

Dziewczynka przewróciła się w szkole podczas przerwy. Początkowo zabrano ją do regionalnego centrum zdrowia. Stamtąd przewieziono ją karetką do Hospital for Sick Children w Ontario.

Rana nie krwawiła, nie utworzył się krwiak. Wszystkie parametry życiowe nastolatki były prawidłowe (nie stwierdzono też stridoru, czyli świstu krtaniowego). Wystający z szyi ołówek stanowił jednak niepokojący widok, bo pulsował w rytm tętna dziewczynki.

Lekarze przeprowadzili angiografię tomografii komputerowej, która pokazała, że ołówek utkwił w tętnicy wspólnej szyjnej, całkowicie blokując jej światło.

Tętnicę oznaczono za pomocą pętli naczyniowych. Po podaniu heparyny ołówek usunięto i zamknięto ranę.

Jedenastolatka doszła do siebie naprawdę szybko i drugiego dnia po operacji została wypisana do domu. Przez 3 miesiące zażywała aspirynę. Proces gojenia był kontrolowany za pomocą USG. Pierwsze badanie przeprowadzono po 6 tygodniach. W kolejnym roku wykonywano je co 6 miesięcy, a przez następne 2 lata co rok. Wreszcie po 3 latach obrazowanie nie wykazało żadnych nieprawidłowości. Dziewczynka jest całkowicie zdrowa, obawia się tylko lekcji plastyki i innych czynności związanych z wykorzystywaniem ołówków.

Tego typu urazy mogą prowadzić do uszkodzeń dróg oddechowych, układu pokarmowego i nerwowo-mięśniowego. Penetrujące urazy szyi są u dzieci rzadsze niż u dorosłych. Przez mniejsze rozmiary mogą u nich poczynić więcej szkód - podsumowują specjaliści.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Sienkiewicz i inni pisarze pozytywizmu to ludzie z krwi i kości, a nie nudziarze, przekonuje dr hab. Agnieszka Kuniczuk, absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, obecnie adiunkt na Wydziale „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka książki „Czytane pod skreśleniem. Sienkiewiczowskie bruliony nowel jako wskazówki do analizy procesu twórczego”, wielu artykułów naukowych i książeczki dla dzieci „To ja, Sienkiewicz”. Wśród jej zainteresowań naukowych znajduje się intymistyka XIX wieku, edytorstwo naukowe dzieł dziewiętnastowiecznych, krytyka genetyczna i badanie procesu myślowego pisarzy na podstawie rękopisów, a także biografie kobiet (o jednej z nich właśnie pisze książkę).
      Sienkiewicz, ale i reszta pisarzy pozytywizmu, to ktoś nudny, poważny, elegancko ubrany, piszący w celach edukacyjnych lub ku pokrzepieniu serc i zachowaniu polskości. Taki obraz wynosimy ze szkoły. Czy ci twórcy rzeczywiście tacy byli?
      O nie!!! Szkoła pokazuje wszystko z jednej perspektywy… dlatego wciąż aktualne jest powiedzenie Gombrowicza: „jak zachwyca, skoro nie zachwyca…?”. I nie dotyczy to tylko Słowackiego. O Sienkiewiczu, Orzeszkowej, Konopnickiej i wielu innych uczy się tak samo. Zapominamy, że to byli prawdziwi ludzie, mający rodziny, domy, własne pasje i słabości. W szkole wszystko przepełniamy patosem. Nawet zwrot użyty w ostatnim zdaniu „Trylogii” przekręciliśmy, bo „dla pokrzepienia serc”, jak napisał Sienkiewicz, brzmiało zbyt prosto, więc wyszło nam to nieszczęsne „ku” na początku. Szkoła wymaga dat urodzin i zgonu, znajomości podstawowych tytułów książek, a potem dręczy młodzież charakterystyką bohaterów.
      Wielokrotnie spotykałam się z młodzieżą i opowiadałam o wielkiej pasji Sienkiewicza do podróżowania. On był w Afryce, Stanach Zjednoczonych, wielu krajach europejskich. Znał kilka języków i miał znajomych na całym świecie. Jego najbliższy przyjaciel, milioner i wynalazca Bruno Abakanowicz, miał własną wyspę, na której Sienkiewicz z rodziną spędzał niejedne wakacje. Dziś nawet czytałam list Sienkiewicza do siostry. Pisał w nim, że nie musi pakować sukien i kosmetyków do makijażu, bo u Abakanowicza cały dzień chodzi się w stroju kąpielowym. Oczywiście, gdy trzeba było, zakładał frak, a panie eleganckie suknie. Ale wydaje mi się, że gdybyśmy uczyli więcej o codzienności, kulturze XIX wieku, to i zamiłowanie do czytania by wzrastało, a i twórcy by stali się bardziej bliscy.
      Czy Pani wie, że Orzeszkowa przez kilka lat miała zakaz opuszczania Grodna, wyjeżdżała tylko do małej wioski, która cudem należała formalnie do miasta? Pisząc do osób, które miały ją odwiedzić, instruowała: to nie jest daleko, 4 godziny do mnie, potem tylko 2 w drodze powrotnej. Dlaczego tak? Bo płynęło się do niej po Niemnie, pod prąd dłużej, z prądem krócej.
      A Konopnicka? Można powiedzieć, że prowadziła życie nowoczesne, była mocno zaangażowana w rodzący się feminizm, nie bała się przyznawać do swoich preferencji płciowych. A my uczymy, że napisała „Naszą szkapę”, bo miała dużo dzieci.
      W XIX wieku żyli też Maria Skłodowska, jej siostra, która założyła wraz z mężem pierwsze sanatorium w Zakopanem, lekarz Tytus Chałubiński czy malarz Stanisław Witkiewicz. O nich w szkole nie wspominamy (no… czasem o Skłodowskiej), a oni oprócz tego, że byli wybitni w swoich dziedzinach, też pisali, rozwijali się w zupełnie innych nurtach. Czy to nie fascynujące?
      XIX wiek był niezwykle ciekawy, a my uczymy dzieci o pracy u podstaw. To też jest oczywiście ważne, ale nie można tylko tak. Rozumiem, że mamy mało zdjęć, na których pisarze są przedstawiani jako zwykli ludzie – dzieje się tak, bo fotografia nie była powszechna jak dziś. Wszystkie zdjęcia wykonywano w atelier fotograficznych, był pewien kodeks czy sposób pozowania. Ale to też jest ciekawe, gdyby uczniowie o tym wiedzieli, mieliby pole do wyobrażania sobie, jak ci ludzie mogli wyglądać w zwykłych, codziennych sytuacjach.
      Sienkiewicz na przykład – używając współczesnej nomenklatury – był gadżeciarzem. Chętnie kupował wszystkie nowinki techniczne, uczył się jazdy na rowerze, miał maszynę do pisania. Wielką wagę przykładał do tego, by jego dzieci (a miał syna i córkę) nie tylko były wykształcone, znały języki, ale również by uprawiały sport i rozwijały własne pasje.
      O XIX wieku można mówić godzinami, wyciągać wciąż nowe anegdoty i opowieści… z pasją czytać utwory literackie. Może kiedyś stworzymy taki program nauczania, który pozwoli zachwycać młodych ludzi.
      Dziedzina, którą się Pani zajmuje, to krytyka genetyczna. Na czym ona polega?
      Krytyka tekstu to przede wszystkim przyglądanie się i opisywanie, jak tekst powstawał, jaka jest jego geneza i czy w kolejnych wydaniach różnił się od pierwodruku. Nie ma nic wspólnego z krytykanctwem, czyli mówieniem czegoś złego. Krytyka genetyczna schodzi o poziom niżej, zajmuje się wszystkim, co wydarzyło się przed wydrukowaniem utworu. Materiałem do moich badań są głównie rękopisy utworów literackich, notatek, notesów oraz korespondencja pisarzy. Na ich podstawie analizuję, jak powstawało dzieło literackie krok po kroku: od pomysłu, aż do wydrukowania. Ja nazywam to procesem myślowym, w krytyce genetycznej mówimy o archiwum pisarza, przedtekście, artefaktach…
      Co można zobaczyć w rękopisach, czego nie widać w już wydanej książce?
      Rękopisy pokazują, z czym zmagał się pisarz, jakie fragmenty książki przysparzały mu najwięcej kłopotu. Często możemy też poznać wcześniejsze pomysły i wersje dobrze znanych utworów literackich. Im więcej skreśleń, tym ciekawsza praca krytyka genetycznego. W rękopisach zachowała się nie tylko wersja ostateczna, ale także skreślenia, dopiski, często rysunki. Rękopis jest dynamiczny, nawet u najlepszych włodarzy pióra pojawiają się skreślenia i namysł nad fabułą. Tego w wydanej książce nie mamy. Druk to ostateczna, zaakceptowana przez pisarza wersja jego zmagań.  
      Wróćmy do Sienkiewicza. Jaki człowiek wyłania się z analizy jego rękopisów?
      Można to opisać na paru poziomach. Na pewno był bardzo oszczędny i nie wydawał niepotrzebnie pieniędzy: pisał na papierach firmowych z hoteli i pensjonatów, czasem na maleńkich karteczkach, zapisywał dosłownie wszystko, co można było zapisać. Był też dość skrupulatny, numerował kolejne karty, zaznaczał wydawcom, gdzie powinni skończyć drukowanie kolejnej części utworu (bo w XIX wieku najczęściej pierwodruk ukazywał się w gazecie, a więc w odcinkach). Miał, zdaje się, swój ulubiony atrament, bo większość kartek zapisana jest w tym samym kolorze.
      Widać też w rękopisach upływ lat, ręka z każdym rokiem bardziej się trzęsła, więc litery stawały się mniej wyraźne. Choć muszę powiedzieć, że czytałam wiele rękopisów i te Sienkiewicza czyta się niezwykle łatwo i przyjemnie. Dukt pisma jest równy, a litery wyraźne, co może świadczyć o zdyscyplinowaniu pisarza.
      Choć z korespondencji wiemy, że najpierw układał w głowie fabułę, a potem ją spisywał, to w rękopisach widać też, jak starał się adekwatnie dobierać słowa, a nawet całe ustępy, by wszystko było klarowne, a w treści nie pojawiały się żadne błędy. To chyba moment, by powiedzieć, że Sienkiewicz musiał mieć doskonałą pamięć, bo pisał z odcinka na odcinek, rękopis wysyłał do druku, kolejny tworzył bez spoglądania w to, co już stworzył. To wymagało wielkiego skupienia i samokontroli.
      Analizując rękopisy korespondencji, odkryć natomiast można człowieka przejętego losem rodziny i bliskich, hipochondryka, ale też człowieka pełnego humoru i dystansu do siebie. Moim zdaniem można go polubić.
       

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ludzie, psy, szympansy, wrony, delfiny i wiele innych gatunków zwierząt, lubią się bawić. Chęć zabawy jest powszechna w królestwie zwierząt. Dotychczas badano pod tym kątem głównie kręgowce. Znacznie mniej wiemy o chęci do zabawy bezkręgowców. Może z wyjątkiem bawiących się ośmiornic. Tilman Triphan i Wolf Huetteroth z Uniwersytetu w Lipsku postanowili sprawdzić chęć do zabawy u muszek owocówek (Drosophila melanogaster). Okazało się, że i one lubią się bawić.
      Na potrzeby eksperymentu naukowcy zbudowali niewielkie pojemniki, w których muszki miały dostęp do pożywienia oraz obracającej się karuzeli. Badania prowadzono na 112 muszkach, z których każda przez 3-4 dni przebywała samotnie w pojemniku. Naukowcy obserwowali, jak zwierzęta wchodzą w interakcje z otoczeniem. Grupę kontrolną stanowiły 194 muszki, które miały dostęp do identycznych pojemników, ale karuzela w nich się nie obracała.
      Eksperyment wykazał, że muszki, które miały dostęp do obracającej się karuzeli, jednorazowo spędzały na niej do 5 minut. To znacznie dłużej, niż muszki z pojemników, gdzie karuzela się nie obracała. Co więcej, tam, gdzie karuzela się obracała, zwierzęta wielokrotnie ją odwiedzały. Niektóre z muszek z pojemników z obracającą się karuzelą wyraźnie jej unikały lub spędzały dużo czasu bezpośrednio przed nią. Wiadomo, że D. melanogaster reagują na nieznaną sobie sytuację unikając jej. To może tłumaczyć unikanie karuzeli, ale nie tłumaczy wielokrotnego dobrowolnego przebywania na niej.
      Byliśmy zaskoczeni zachowaniem muszek. Spodziewałem się, że albo będą w ogóle unikały karuzeli, albo przebywanie na niej im się nie spodoba, mówi Huetteroth. Uczony dodaje, że aby uznać zachowanie zwierzęcia za zabawę, nie może być ono związane z przetrwaniem, musi być dobrowolne i celowe. Wyniki eksperymentu silnie sugerują, że tak właśnie jest w przypadku owocówek. Z formalnego punktu widzenia nie możemy całkowicie wykluczyć, że muszki, które trafiły na obracającą się karuzelę, czuły się tam uwięzione, czy to w wyniku oddziaływania bodźców wizualnych czy siły odśrodkowej. Jednak fakt, że wielokrotnie odwiedzały one karuzelę czyni takie przypuszczenie nieprawdopodobnym, dodaje uczony.
      Interpretację, że muszki lubią się bawić wzmacnia inna część eksperymentu, w ramach której zwierzęta umieszczano w pojemnikach, gdzie znajdowały się dwie karuzele. Jedna z nich się poruszała, druga nie. Okazało się, że muszki poszukują poruszającej się karuzeli. Co więcej, gdy trafiły na karuzelę nieruchomą, przesiadały się na ruchomą. To wskazuje na podejmowanie świadomych decyzji i wyborze pomiędzy dostępnymi opcjami. To silna sugestia, że dla muszek poruszająca się platforma ma przynosi zależną od sytuacji korzyść, spełniając tym samym kluczowe kryterium dla zabawy, czytamy w opisie badań.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Nestor kea (Nestor notabilis) to pierwszy niessak, u którego występują "emocjonalnie zaraźliwe" wokalizacje, które wywołują u odbiorców ten sam figlarny nastrój, co u nadawcy. W ramach wcześniejszych badań podobny efekt odkryto u szympansów i szczurów.
      Za pomocą nagrania tych zawołań potrafiliśmy wykazać, że pobudzają one do zabawy kea, które wcześniej tego nie robiły. [...] Wokalizacja ta wpływa na słyszące ją ptaki, wprowadzając je w zabawowy nastrój; można ją więc porównać do ludzkiego śmiechu - opowiada Raoul Schwing z Messerli Research Institute.
      Austriacy i Nowozelandczycy zainteresowali się tym zawołaniem po dokładnym przyjrzeniu się repertuarowi wokalnemu kea. Ponieważ było jasne, że wokalizacja jest wykorzystywana w związku z zabawą, biolodzy zaczęli się zastanawiać, jak na nagrane odgłosy zareagują dzikie papugi.
      By się przekonać, zespół przez 5 minut odtwarzał nagrania wokalizacji stadom dzikich papug. Jako bodźce kontrolne emitowano 2 inne wokalizacje tego samego gatunku, zawołanie pospolitych w tych rejonach skalinków białoczelnych (Petroica australis australis) oraz dźwięk o częstotliwości 2 kiloherców. Okazało się, że gdy N. notabilis słyszały zabawowe wokalizacje, bawiły się częściej i dłużej.
      Słysząc ten dźwięk, wiele ptaków nie dołączało do już trwającej zabawy, a zamiast tego zaczynało igraszki z innymi niebawiącymi się ptakami albo, w przypadku samotnej zabawy, z jakimiś obiektami. Czasem były to też powietrzne akrobacje. Sytuacje te sugerują, że kea nie były zapraszane do zabawy, lecz że odgłos ten wywoływał u nich rozbawienie. Stanowi to poparcie dla hipotezy, że zabawowe wokalizacje powodują zarażenie pozytywnymi emocjami.


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wyjście z domu wiąże się z dużą dawką ekscytacji dla dziecka i starannymi przygotowaniami dla dorosłej osoby, która musi dopilnować kilku ważnych kwestii. Aby zabawa przebiegła pomyślnie i bez żadnych problemów, należy zadbać o wygodny strój nie tylko dla pociechy, ale także dla siebie. O czym musimy pamiętać?
      Dobre buty dla dziecka – jakie wybrać?
      Zależnie od warunków pogodowych i formy zabawy z dzieckiem musimy zdecydować się na konkretny model obuwia. Można postawić na klapki, sandały lub kalosze, jednak w większości przypadków najlepiej sprawdzają się wygodne sneakersy dziecięce. To idealny typ butów, które zapewniają bezpieczeństwo w każdej sytuacji. Poza tym odpowiednio dobrany model będzie wspierał również rozwój stóp, dlatego szczególną uwagę należy zwrócić na dopasowanie rozmiaru. Sportowe buty występują w różnych fasonach, więc każde dziecko może dowolnie wybierać wśród wielu możliwości, kierując się własnymi preferencjami. Nie należy obawiać się złej decyzji, ponieważ wszystkie modele od znanej marki wyróżniają się świetnymi cechami. Oddychająca cholewka nie pozwoli na zgromadzenie się nadmiernej ilości wilgoci wewnątrz buta. Skarpetki i stopy dziecka pozostaną więc suche bez względu na wszelką aktywność. Nie musimy martwić się również o bieganie po nierównych powierzchniach, ponieważ specjalna podeszwa zapewnia odpowiednią przyczepność do podłoża i amortyzację wstrząsów. Poza tym sneakersy sięgające do kostki gwarantują dodatkową stabilizację. Ważne będzie także zapięcie butów, które może pomóc w uczeniu się samodzielności. Zakładanie swojej ulubionej pary maluchom ułatwią rzepy, natomiast starsze pociechy poradzą sobie z wiązaniem sznurówek. Sneakersy dziecięce to nie tylko klasyczne białe modele, ale także te pełne barwnych połączeń, które świetnie urozmaicą stylizację. Jeśli w ramach zabawy chcemy zagrać z dzieckiem np. w piłkę nożną, każdy fan z pewnością ucieszy się z pary korków. Nie można zapomnieć także o własnym obuwiu, które powinno być równie wygodne, jeśli chcemy nadążyć za dzieckiem. Warto przejrzeć różne modele butów damskich i dopasować je do swoich potrzeb.
      Odpowiedni strój na zewnątrz – z czego powinien się składać?
      Podczas aktywności na świeżym powietrzu z dzieckiem potrzebna będzie przede wszystkim komfortowa odzież, w której nie zmarzniemy ani się nie przegrzejemy. Z uwagi na to, że mogą spotkać nas różne niemiłe niespodzianki związane z pogodą, warto mieć pod ręką ciepłą bluzę z kapturem czy kurtkę przeciwdeszczową – wybór zależy od panującej pory roku. Kluczem będą także materiały odporne na zniszczenia i takie, które bez problemu wyczyścimy z wszelkich zabrudzeń. Zarówno w przypadku dziecka, jak i w naszym, powinniśmy postawić na sportowe ubrania, dzięki którym poczujemy się swobodnie. Wygoda podczas zabawy jest szczególnie ważna, gdy nie chcemy się zbędnie martwić. Komplet składający się z bluzy i dresów okaże się prawdopodobnie najlepszym rozwiązaniem. Poza tym warto sięgnąć po czapkę z daszkiem, która ochroni nas przed słońcem w okresie letnim, a także nie zapominajmy o kremie z filtrem.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jeśli chcemy lepiej zrozumieć warunki rozwoju, do jakich dzieci mogą być najlepiej przystosowane, powinniśmy przyjrzeć się łowcom-zbieraczom, uważają autorzy artykułu opublikowanego na łamach Journal of Child Psychology and Psychiatry. W końcu, jak przypominają, H. sapiens przez ponad 95% swojej historii był łowcą-zbieraczem.
      Zdaniem doktorów Nikhila Chudhary'ego i Annie Swanepoel badania nad dziećmi łowców-zbieraczy mogą poprawić warunki, w jakich żyją dzieci w krajach rozwiniętych.
      Badacze zauważają, że większa intensywność kontaktu bezpośredniego, dotyku, większa sieć osób opiekujących się dzieckiem mogą być korzystne dla rozwiniętych społeczeństw. A dla dziecka korzystne będzie więcej kontaktu z innymi dziećmi oraz bardziej aktywna edukacja w grupach składających się z dzieci w różnym wieku. Dlatego też antropolog ewolucyjny Chaudhary i psychiatra dziecięca Swanepoel wzywają do podjęcia badań nad zdrowiem psychicznym dzieci w społecznościach łowiecko-zbierackich.
      Uczeni zauważają, że dzieci z takich społeczeństw prowadza zupełnie inny tryb życia niż dzieci z krajów rozwiniętych. Spotykają się też z wieloma wyzwaniami i trudnościami, jakich nie doświadczają ich rówieśnicy z naszej części świata, dlatego też ich dzieciństwa nie należy idealizować.
      Naukowcy opisali zaobserwowane przez siebie różnice, które mogą znacząco wpływać na dobrostan dzieci. Zauważyli, że dzieci w krajach rozwiniętych mają niewiele kontaktu fizycznego z innymi ludźmi. Na przykład w Bostwanie w plemieniu !Kung dzieci w wieku 10-20 tygodni aż przez 90% dnia mają fizyczny kontakt z innym człowiekiem, a gdy płaczą to w niemal 100% otoczenie reaguje, najczęściej je przytulając i pocieszając. Krzyczenie czy upominanie płaczącego dziecka są tam niezwykle rzadkie. Tak wielkie zwracanie uwagi na dziecko jest możliwe, gdyż bardzo dużą rolę w opiece odgrywają inni ludzie niż rodzice.
      W wielu społecznościach zbieracko-łowieckich bardzo rozpowszechnione jest allorodzicielstwo, kiedy to osoby inne niż rodzice opiekują się dziećmi. Allorodzice zajmują się nimi przez połowę czasu. Na przykład wśród Efe w DRK dziecko przed osiągnięciem 18 tygodnia życia ma średnio 14 opiekunów dziennie, a opieka nad nim jest przekazywana średnio 8-krotnie w ciągu godziny.
      Obecnie rodzice mają znacznie mniej pomocy w opiece nad dzieckiem ze strony sieci rodziny i znajomych niż prawdopodobnie mieli w czasie całej ewolucyjnej historii człowieka. Ta różnica może wytwarzać presję ewolucyjną, która jest szkodliwa i dla dzieci i dla opiekunów, mówi Chaudhary. Dostępność innych opiekunów może zmniejszać zarówno poziom stresu w rodzinie, jak i ryzyko depresji u matki, które mają bardzo negatywny wpływ na dobrostan i rozwój dziecka, dodaje uczony.
      Autorzy badań podkreślają, że allorodzicielstwo to jedna z kluczowych cech adaptacyjnych człowieka i jest czymś przeciwnym niż proponowane obecnie intensywne macierzyństwo, zakładające, że matki powinny samodzielnie zajmować się dziećmi. Taka narracja może prowadzić do wyczerpania matki i mieć niebezpieczne konsekwencje, mówią Chaudhary i Swanepoel.
      Generalnie rzecz ujmując, w społecznościach łowiecko-zbierackich dziećmi opiekuje się olbrzymia liczba osób, nierzadko na dziecko przypada więcej niż 10 opiekunów. Tymczasem w krajach rozwiniętych zasady opieki są zupełnie inne, nawet w miejscach nastawionych na opiekę nad dziećmi. Na przykład brytyjskie Ministerstwo Edukacji wymaga, by w żłobkach przypadał 1 opiekun na 3 dzieci w wieku do 2 lat i 1 opiekun na 4 dzieci w wieku 2-3 lat. Niemowlęta i dzieci w wieku poniemowlęcym w społecznościach łowców-zbieraczy mają w najbliższym otoczeniu licznych opiekunów. Z punktu widzenia dziecka ta bliskość i interakcja są zupełnie czymś innym niż to, czego doświadczają dzieci w Wielkiej Brytanii. Jeśli dziećmi będzie zajmowało się jeszcze mniej osób niż obecnie, musimy rozważyć możliwość, że odbędzie się to ze szkodą dla dzieci, uważają naukowcy.
      U łowców-zbieraczy dzieci odgrywają znacznie większą rolę w opiece nad niemowlętami niż w społeczeństwach rozwiniętych. W niektórych miejscach już czterolatkowie opiekują się młodszymi dziećmi i potrafią dobrze to robić, a czymś normalnym jest dziecko, które przed osiągnięciem wieku nastoletniego zajmuje się niemowlętami. Tymczasem w krajach rozwiniętych zaleca się, by opiekunem niemowlęcia był co najmniej starszy nastolatek. W krajach rozwiniętych dzieci mają dużo zajęć w szkole i mniej możliwości do opiekowania się innymi dziećmi. Powinniśmy co najmniej rozważyć opiekę nad niemowlętami przez starsze rodzeństwo, dzięki czemu będzie mogło ono rozwinąć swoje umiejętności społeczne, wyjaśnia Chaudhary.
      Autorzy badań zauważają też, że w społecznościach łowiecko-zbierackich rzadko mamy do czynienia z takim modelem nauczania, jak u nas. Najczęściej dzieci uczą się poprzez obserwację i naśladowanie. A dzieci w wieku 2-16 lat dużą część czasu spędzają w grupach o mieszanym wieku bez nadzoru dorosłych. Uczą się od siebie nawzajem, nabywając wiedzę i nowe zdolności poprzez zabawę i eksplorację. Tam nauka i zabawa to jedność. W krajach rozwiniętych czynności te są wyraźnie rozdzielone.
      Uczenie się w klasach jest czymś obcym temu, jak człowiek uczył się przez niemal całą swoją historię. Oczywiście naukowcy zauważają, że umiejętności potrzebne w społeczeństwie łowiecko-zbierackich są zupełnie inne od tego, co jest potrzebne w gospodarkach rynkowych, gdzie nauka w klasach jest niezbędna. Jednak dzieci mogą posiadać pewne psychologiczne cechy odnośnie bardziej naturalnego sposobu nauczania, które można by wykorzystać również w krajach rozwiniętych, stwierdzają.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...