Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
Rzeźbili w głazach, w pobliżu których uderzył piorun
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Humanistyka
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
W najbliższy piątek, 4 marca, fragment rakiety nośnej spadnie po niewidocznej z Ziemi stronie Księżyca. Naukowcy postanowili skorzystać z okazji i przeprowadzić dodatkowe badania Srebrnego Globu. Satelita Lunar Reconnaissance Orbiter (LRO) zbada po uderzeniu zmiany w atmosferze Księżyca oraz powstały krater. Ocenia się, że fragment rakiety uderzy w krater Hertzsprung w piątek o godzinie 13:25 czasu polskiego.
To, o ile wiadomo, pierwszy raz, gdy dojdzie do takiego wydarzenia. Dotychczas ludzie rozbijali pojazdy o powierzchnię Srebrnego Globu albo przypadkiem, podczas nieudanych prób lądowania, albo też celowo. Początkowo sądzono, że obserwowany fragment zdążający w stronę Księżyca, to pozostałości rakiety Falcon 9 firmy SpaceX. Jednak po szczegółowej analizie spektrum światła odbijanego przez obiekt, eksperci doszli do wniosku, że lepiej pasuje ono do rodzaju farby używanej przez Chińczyków.
Uznano, że to kawałek chińskiej rakiety Długi Marsz 3C, która została wystrzelona w 2014 roku w ramach misji Chang'e 5-T1. W ramach tej misji pojazd Chang'e 5-T1 przeleciał za Księżycem i powrócił na Ziemię. Celem zaś było przetestowanie możliwości wejścia w atmosferę na potrzeby bezzałogowej misji Chang'e 5, która w 2020 roku przywiozła próbki księżycowego gruntu.
Uderzenie, które nastąpi 4 marca, będzie podobne do upadku trzeciego stopnia rakiety Saturn V, który w ramach programu Apollo został celowo rozbity o powierzchnię Księżyca. Jak wyjaśniają eksperci, pozostałości rakiety Długi Marsz nie utworzą zbyt głębokiego krateru na powierzchni. Podobnie zresztą było w przypadku Saturn V. Oba fragmenty można bowiem porównać do puszek do piwa i podczas zderzenia znaczna część energii zostanie zużyta na zgniecenie rakiet, a nie na wyżłobienie krateru.
Uderzenie fragmentu chińskiej rakiety to bardzo dobra okazja do badań i lepszego zrozumienia procesu powstawania kraterów uderzeniowych na Księżycu. Lekcja tym cenniejsza, że LRO wykonał już bardzo szczegółowe zdjęcia miejsca spodziewanego uderzenia, więc uczeni będą dysponowali materiałem porównawczym. Jedynym nieznanym parametrem jest obecnie orientacja fragmentu w stosunku do jego trajektorii. Wiadomo, że się on obraca, nie wiadomo jednak dokładnie, w jaki sposób. Specjaliści mają nadzieję, że Chińczycy to wiedzą i podzielą się swoimi danymi.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
NASA uruchomiła system monitoringu asteroid nowej generacji. Dzięki niemu Agencja lepiej będzie mogła ocenić zagrożenie, jakie dla naszej planety stwarzają poszczególne asteroidy. Obecnie znamy 27 744 asteroid bliskich Ziemi. Jest wśród nich 889 obiektów o średnicy przekraczającej 1 km i 9945 asteroid o średnicy ponad 140 metrów. Jednak w najbliższym czasie ich liczba znacznie się zwiększy. Stąd potrzeba doskonalszego algorytmu oceny zagrożenia.
W ciągu najbliższych lat prace rozpoczną nowocześniejsze, bardziej zaawansowane teleskopy. Można się więc spodziewać szybkiego wzrostu liczy nowo odkrytych asteroid, których orbity trzeba będzie obliczyć i nadzorować.
W kulturze popularnej asteroidy są często przedstawiane jako obiekty chaotyczne, gwałtownie zmieniające kurs i zagrażające Ziemi. W rzeczywistości jednak są niezwykle przewidywalne i krążą wokół Słońca po znanych orbitach.
Czasem jednak z obliczeń wynika, że orbita asteroidy znajdzie się blisko Ziemi. Wówczas, ze względu na niewielkie niepewności co do dokładnej pozycji asteroidy, nie można całkowicie wykluczyć uderzenia. Astronomowie używają się złożonych systemów monitorowani i obliczania orbit, które automatycznie obliczają ryzyko zderzenia asteroidy z Ziemią.
Należące do NASA Center for Near Earth Object Studies (CNEOS) oblicza orbity dla każdej znanej asteroidy i przekazuje dane do Planetary Defense Coordinatio Office (PDCO). Od 2002 roku CNEOS wykorzystuje w tym celu oprogramowanie Sentry.
Pierwsza wersja Sentry to bardzo dobre oprogramowanie, które działa od niemal 20 lat. Wykorzystuje bardzo sprytne algorytmy. W czasie krótszym niż godzina potrafi z dużym prawdopodobieństwem ocenić ryzyko zderzenia z konkretną asteroidą w ciągu najbliższych 100 lat, mówi Javier Roa Vicens, który stał na czele grupy pracującej nad Sentry-II, a niedawno przeniósł się do SpaceX.
Sentry-II korzysta z nowych bardziej dokładnych i wiarygodnych algorytmów, które potrafią obliczyć ryzyko uderzenia z dokładnością wynoszącą ok. 5 na 10 000 000. Ponadto bierze pod uwagę pewne elementy, których nie uwzględniało Sentry.
Gdy asteroida wędruje w Układzie Słonecznym, o jej orbicie decyduje przede wszystkim oddziaływanie grawitacyjne Słońca. Wpływ na jej orbitę ma też grawitacja planet. Sentry z dużą dokładnością potrafi obliczyć wpływ sił grawitacyjnych, pokazując, w którym miejscu przestrzeni kosmicznej asteroida znajdzie się za kilkadziesąt lat. Jednak Sentry nie uwzględnia sił innych niż grawitacja. A najważniejszymi z nich są siły oddziałujące na asteroidę w wyniku ogrzewania jej przez Słońce.
Asteroidy obracają się wokół własnej osi. Zatem są ogrzewane przez Słońce z jednej strony, następnie ogrzana strona odwraca się od Słońca i stygnie. Uwalniana jest wówczas energia w postaci promieniowania podczerwonego, która działa jak niewielki, ale stały napęd. To tzw. efekt Jarkowskiego. Ma on niewielki wpływ na ruch asteroidy w krótki terminie, jednak na przestrzeni dekad i wieków może znacząco zmienić orbitę asteroidy. Fakt, że Sentry nie potrafił automatycznie uwzględniać efektu Jarkowskiego był poważnym ograniczeniem. Za każdym razem, gdy mieliśmy do czynienia z jakimś szczególnym przypadkiem – jak asteroidy Apophis, Bennu czy 1950 DA – musieliśmy ręcznie dokonywać skomplikowanych długotrwałych obliczeń. Dzięki Sentry-II nie będziemy musieli tego robić, mówi Davide Farnocchia, który pracował przy Sentry-II.
Ponadto oryginalny algorytm Sentry miał czasem problemy z określeniem prawdopodobieństwa kolizji, gdy orbita asteroidy miała znaleźć się niezwykle blisko Ziemi. Na takie asteroidy w znaczący sposób wpływa grawitacja planety i w takich przypadkach gwałtownie rosła niepewność co do przyszłej orbity asteroidy po bliskim spotkaniu z Ziemią. Sentry mógł mieć wówczas problemy i konieczne było przeprowadzanie ręcznych obliczeń i wprowadzanie poprawek. W Sentry-II nie będzie tego problemu. Co prawda takie szczególne przypadki stanowią obecnie niewielki odsetek wszystkich obliczeń, ale spodziewamy się, że po wystrzeleniu przez NASA misji NEO Surveyor i uruchomieniu Vera C. Rubin Observatory, ich liczba wzrośnie, musimy więc być przygotowani, mówi Roa Vicens.
NASA zdradza również, że istnieje zasadnicza różnica w sposobie pracy Sentry i Sentry-II. Dotychacz gdy teleskopy zauważyły nieznany dotychczas obiekt bliski Ziemi astronomowie określali jego pozycję na niebie i wysyłali dane to Minor Planet Center. Dane te były wykorzystywane przez CNEOS do określenia najbardziej prawdopodobnej orbity asteroidy wokół Słońca. Jednak, jako że istnieje pewien margines niepewności odnośnie obserwowanej pozycji asteroidy wiadomo, że orbita najbardziej prawdopodobna nie musi być tą prawdziwą. Rzeczywista orbita asteroidy mieści się w znanych granicach niepewności pomiarowej.
Sentry, by obliczyć prawdopodobieństwo zderzenia z Ziemią, wybierał zestaw równomiernie rozłożonych punktów w obszarze niepewności pomiarowej, uwzględniając przy tym jednak tę część obszaru, w której z największym prawdopodobieństwem znajdowały się orbity zagrażające Ziemi. Każdy z punktów reprezentował nieco inną możliwą rzeczywistą pozycję asteroidy. Następnie dla każdego z nich algorytm określał orbitę asteroidy w przyszłości i sprawdzał, czy któraś z nich przebiega blisko Ziemi. Jeśli tak, to skupiał się na tej orbicie, wyliczając dla niej prawdopodobieństwo uderzenia.
Sentry-II działa inaczej. Wybiera tysiące punktów rozłożonych na całym obszarze niepewności pomiarowej. Następnie sprawdza, które z możliwych punktów w całym regionie są powiązane z orbitami zagrażającymi Ziemi. Innymi słowy, Sentry-II nie jest ograniczony założeniami dotyczącymi tego, gdzie na obszarze marginesu błędu pomiarowego mogą znajdować się orbity najbardziej zagrażające Ziemi. Bierze pod uwagę cały obszar, dzięki czemu może wyłapać też bardzo mało prawdopodobne scenariusze zderzeń, które mogły umykać uwadze Sentry.
Farnocchia porównuje to do szukania igły w stogu siana. Igły to możliwe zderzenia, a stóg siana to cały obszar błędu pomiarowego. Im większa niepewność odnośnie pozycji asteroidy, tym większy stóg siana, w którym trzeba szukać. Sentry sprawdzał stóg siana wielokrotnie, szukając igieł wzdłuż pojedynczej linii przebiegającej przez cały stóg. Sentry-II nie korzysta z żadnej linii. Szuka w całym stogu.
Sentry-II to olbrzymi postęp w dziedzinie zidentyfikowania nawet najmniej prawdopodobnych scenariuszy zderzenia wśród olbrzymiej liczby wszystkich scenariuszy. Gdy konsekwencje przyszłego uderzenia asteroidy mogą być naprawdę katastrofalne, opłaca się poszukać nawet tych mało prawdopodobnych scenariuszy, mówi Steve Chesley, który stał na czele grupy opracowującej Sentry i pomagał przy pracy nad Sentry-II.
Szczegółowy opis Sentry-II znajdziemy na łamach The Astronomical Journal.
Poniższy film pokazuje zaś w jaki sposób określono orbitę asteroidy Bennu z uwzględnieniem sił grawitacyjnych i niegrawitacyjnych.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Na szczycie Mount Säntis w Alpach Szwajcarskich zainstalowano potężny laser, za pomocą którego naukowcy chcą sprawdzić, czy systemy laserowe mogą kontrolować i przekierowywać pioruny. Prototypowa instalacja – ważący pięć ton laser o długości dziewięciu metrów – została umieszczona przy 123-metrowej wieży telekomunikacyjnej.
Naturalne wyładowania atmosferyczne to wciąż poważny problem. W samych tylko Stanach Zjednoczonych powodowane nimi straty – związane głównie z zakłóceniami ruchu lotniczego, uszkodzeniami samolotów i linii wysokiego napięcia – sięgają 5 miliardów dolarów rocznie. Tymczasem wciąż korzystamy z opracowanego w 1752 roku piorunochronu pomysłu Benjamina Franklina. Nie jest to optymalne rozwiązanie. Piorunochronów nie da się instalować wszędzie, chronią one tylko przed bezpośrednim uderzeniem, a prowadząc ładunek do ziemi mogą powodować kolejne problemy, jak interferencja magnetyczna czy skoki napięcia w różnych urządzeniach.
Koncepcja „laserowego piorunochronu” pojawiła się całe dziesięciolecia temu, jednak środowisko naukowe było podzielone w kwestii jej przydatności. Przed czterema laty rozpoczęto finansowany przez Unię Europejską projekt badawczy Laser Lightning Rod (LLR). Owocem projektu jest zainstalowany niedawno na Mount Säntis wielki laser. LLR to obecnie jeden z najpotężniejszych laserów w swojej klasie, stwierdził inżynier Clemens Herkommer z firmy TRUMPF Scientiic Lasers, która była partnerem projektu.
Terawatowy laser wystrzeliwuje w stronę chmur 1000 ultrakrótkich impulsów na sekundę. W ten sposób powstaje długi kanał zjonizowanego powietrza nazwany laserowym włóknem. Zjonizowane powietrze stawia mniejszy opór elektryczny, a że wyładowania przebiegają właśnie po trasie najmniejszego oporu, naukowcy mają nadzieję, że laserowe włókno będzie stanowiło dla pioruna preferowaną ścieżkę, gdy dojdzie do wyładowania. W ten sposób energia wyładowania atmosferycznego ma zostać przekierowana tam, gdzie może wyrządzić ono jak najmniej szkód. Wystrzeliwując w chmury tysiąc impulsów na sekundę, możemy bezpiecznie rozładować ładunek elektryczny i spowodować, że świat stanie się nieco bezpieczniejszy, mówi Herkommer.
Szczyt Mount Säntis jest jednym z tych miejsc w Europie, gdzie dochodzi do najczęstszych uderzeń piorunów. Każdego roku doświadcza on około 100 takich wydarzeń, a większość z nich ma miejsce pomiędzy majem a sierpniem.
Już wkrótce powinniśmy poznać wstępne wyniki działania LLR. Jeśli system się sprawdzi, nie można wykluczyć, że w przyszłości laserowe piorunochrony będą czuwały nad bezpieczeństwem lotnisk, elektrowni atomowych i innej krytycznej infrastruktury.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Niekiedy ośmiornice polują z rybami. Polowanie zbiorowe pozwala objąć działaniami większy obszar i zwiększa szanse na schwytanie ofiary. Okazuje się jednak, że gdy ośmiornice Octopus cyanea są niezadowolone z partnerów albo anulują współpracę, stosują uderzenia ramieniem. Naukowcy porównują to do ciosu pięścią i nazywają aktywnym przemieszczeniem (ang. active displacement) ryby.
Czasowe sojusze między ośmiornicami i rybami rafowymi są dokumentowane od dziesięcioleci. Mogą one obejmować licznych uczestników z rożnych gatunków - podkreślają autorzy publikacji z pisma Ecology. Ośmiornice i ryby są znane ze zbiorowych polowań, podczas których czerpią korzyści z morfologii [budowy] i strategii polowań drugiej strony - podkreśla Eduardo Sampaio, doktorant z Uniwersytetu w Lizbonie oraz Instytutu Zachowania Zwierząt Maxa Plancka. Ponieważ dochodzi do połączenia sił licznych partnerów, tworzy się złożona sieć, w której zaangażowanie i odnoszone korzyści mogą nie być zrównoważone. Daje to początek różnym mechanizmom kontroli partnera.
Czasem ryby i ośmiornice współpracują przez ponad godzinę, przy czym poszczególne gatunki zajmują różne pozycje. Ośmiornice ścigają ofiary przemykające wokół skał i chowające się w ciasnych przestrzeniach, ryby takie jak Parupeneus cyclostomus przeszukują dno, a inne patrolują kolumnę wody.
Okazuje się jednak, że współpraca nie zawsze przebiega korzystnie dla ryb. Między 2018 a 2019 r. podczas nurkowania w okolicach Ejlatu w Izraelu i Al-Kusajr w Egipcie naukowcy zaobserwowali 8 incydentów, podczas których ośmiornice nagle uderzały partnera.
Widząc to po raz pierwszy, zacząłem się śmiać i prawie zadławiłem się automatem oddechowym - opowiada Sampaio.
Ryba może zostać zepchnięta na obrzeża grupy albo w ogóle dostaje się poza nią. Czasem po chwili wraca [...]. Sampaio dodaje, że choć wcześniej wiedziano, że ośmiornicom zdarza się uderzyć przy odpieraniu ataków pewnych ryb lub podczas walki o pokarm, po raz pierwszy opisano takie zachowanie w odniesieniu do polowania zbiorowego.
W ramach studium zespół Sampaio obserwował interakcje między O. cyanea i różnymi rybami z Morza Czerwonego, np. Epinephelus fasciatus czy wariolami (Variola louti).
Liczne obserwacje [...] sugerują, że uderzanie spełnia w relacjach międzygatunkowych konkretną funkcję. Z ekologicznego punktu widzenia dla ośmiornicy uderzanie ryby-partnera stanowi niewielki koszt energetyczny. W przypadku ryby tak już jednak nie jest.
Naukowcy dywagują, że uderzanie ma trzymać ryby w ryzach, odpędzając je od ofiary, zmieniając ich pozycję w grupie, a nawet eliminując je z polowania.
Czasem, w przypadkach gdy ryby nie wnoszą niczego do polowania i próbują, dosłownie, żerować na pracy innych, ośmiornica może uderzać z powodu zwykłego współzawodnictwa.
Sampaio dodaje, że choć sojusze międzygatunkowe mogą być korzystne dla obu stron, nie oznacza to wcale, że nie zostaną zerwane, gdy nadarzy się okazja. Mimo współpracy, każdy z partnerów zawsze będzie próbował maksymalizować swoje korzyści. W sytuacji kiedy ofiara jest łatwo dostępna, ośmiornica wydaje się stosować uderzenia jako metodę kontrolowania zachowania partnera [...].
W 2 przypadkach stwierdzono, że uderzanie miało miejsce nawet wtedy, gdy nie wydawało się mieć związku z próbą zapewnienia sobie ofiary. Możliwe są tu dwa scenariusze. W pierwszym ośmiornica całkowicie ignoruje korzyści i uderzanie jest złośliwym zachowaniem, które ma wytworzyć koszty dla ryb. W drugim scenariuszu uderzenie jest [natomiast] formą agresji z odroczonymi korzyściami, np. [...] karą; chcąc promować współpracę podczas przyszłych zdarzeń, ośmiornica uderza, ponosząc niewielkie koszty (koszt dla partnera jest już jednak znaczący).
Jak jest naprawdę, wyjaśnić mogą dopiero kolejne badania. Szczegółowe analizy ilościowe polowań zbiorowych mogą pomóc w rozważeniu różnych pytań ekologicznych, np. kwestii istnienia uprzywilejowanych relacji między ośmiornicami i konkretnymi rybimi partnerami (w ocenie, czy niektóre gatunki bądź osobniki są uderzane częściej niż pozostałe).
Chcemy zrozumieć, jak w kontekście całej grupy wcześniejsze interakcje między zwierzętami mogą prowadzić do uderzenia [danej] ryby i co się później zmienia.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Superpioruny, rzadko występująca i niezwykle potężna forma wyładowań atmosferycznych, mogą być ponad 1000-krotnie jaśniejsze niż zwykłe pioruny. A mechanizm ich powstawania jest odmienny od standardowych piorunów, donoszą amerykańscy naukowcy.
Pierwsze superpioruny wykryto w 1977 roku. Zauważyła je amerykańska konstelacja satelitów Project Vela, która monitorowała kulę ziemską pod kątem przeprowadzanych prób jądrowych. Vela odnotowała istnienie piorunów, które były co najmniej 100-krotnie bardziej jasne od standardowych piorunów i trwały około 1 milisekundy. Zjawiska takie zauważono na całym świecie, jednak najczęściej występowały nad północną częścią Pacyfiku, w regionach występowania silnych prądów wstępujących i w związku z bardzo poważnymi burzami.
Od tamtej pory specjaliści sprzeczali się, jak powstają superpioruny i czy są one osobną kategorią piorunów. Niektórzy argumentowali, że to co zaobserwowała konstelacja Vela oraz inne satelity jest zwykłymi piorunami, ale oglądanymi ze specyficznego punktu widzenia. Innymi słowy, twierdzili, że standardowe pioruny zwykle tak wyglądają.
Zwykle wyładowania atmosferyczne oglądane z kosmosu są mniej jasne niż widziane z Ziemi, gdyż przysłaniają je chmury. Jednak Michael Peterson z Los Alamos National Laboratory zauważa, że czasem satelita znajduje się w takiej pozycji, że obserwuje nieprzysłonięte pioruny. Dzieje się tak najczęściej, gdy satelita znajduje się nisko nad horyzontem i obserwuje burzę spod kowadła chmurowego.
Peterson i jego koledzy z Los Alamos, Erin Lay i Maatt Kirkland, przeanalizowali dane zebrane przez czujniki optyczne satelitów FORTE (Fast On-Orbit Detection of Transiet Events) oraz GOES-16. FORTE dostarczył danych z 12 lat, a z urządzenia GLM (Geostationary Lightning Mapper) satelity GOES-16 uzyskano dane z 2 lat.
Okazało się, że GLM zarejestrował 2 021 554 superpioruny o jasności co najmniej 100-krotnie większej niż jasność standardowego wyładowania, a FORTE wykrył 20 283 takie zjawiska. Naukowcy odkryli, że globalny rozkład najsłabszych superpiorunów odpowiada rozkładowi standardowych piorunów. Jednak rozkład najsilniejszych superpiorunów jest unikatowy. Najsilniejsze superpioruny zarejestrowane przez GLM – który obserwuje obie Ameryki – koncentrowały się w środkowej części USA oraz w basenie La Platy w Ameryce Południowej.
Badacze stwierdzili, że do najjaśniejszych superpioruny powstają w dodatnio naładowanych wyższych partiach chmur. Obszary takie są zwykle położone powyżej ujemnie naładowanych niższych partii, więc wyładowanie spowodowane ładunkami dodatnimi musi zwykle przebyć dłuższą drogę, by sięgnąć gruntu. To znacznie trudniejsze i zwykle zjawisko takie zachodzi poza obszarem centralnym burzy i jest postrzegano jako grom z jasnego nieba, mów Peterson. Uczony dodaje, że zaobserwowano wyjątkowo potężne wyładowanie tego typu. Moc jednego z superpiorunów przekraczała 3 TW, to tysiące razy więcej niż moc przeciętnego pioruna wykrywanego z kosmosu. Zrozumienie tych ekstremalnych zjawisk jest ważne, gdyż mówi nam o tym, do czego są zdolne pioruny, dodaje uczony.
Martin Fullekrug, fizyk z University of Bath dodaje, że większość superpiorunów pojawia się nad oceanami. W związku z tym warto zastanowić się nad sposobami ochrony coraz bardziej rozpowszechnionych morskich farm wiatrowych.
Z kolei fizyk z University of Washington, Robert Holzworth wątpi, czy superpioruny są związane wyłącznie z dodatnio naładowanymi partiami chmur. Takie spostrzeżenie nie zgadza się z jego własnymi badaniami. Uczony uważa, że należy przyjrzeć się sposobom, w jaki silne wyładowania są wykrywane przez systemy działające w podczerwieni i porównać z używanymi w satelitach systemami optycznymi. Jego zdaniem różnice w obu systemach mogą wprowadzać w błąd.
Peterson stwierdza, że przed naukowcami zajmującymi się superpiorunami jest jeszcze dużo pracy. Dopiero od kilku lat dokonujemy ciągłych pomiarów tych zjawisk z orbity geostacjonarnej, która umożliwia rutynową obserwację takich zjawisk. W przyszłym roku zostanie wystrzelony satelita Mateosat Third Generation, który będzie krokiem milowym w badaniu superpiorunów, gdyż będzie obserwował dwa bardzo ważne regiony, w których się pojawiają – basen Kongo w Afryce oraz Morze Śródziemne.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.