Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
Podczas recesji gospodarczej umiera mniej ludzi
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Zdrowie i uroda
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Na początku października 2020 roku na południowym wschodzie Anglii po raz pierwszy trafiono na nową odmianę koronawirusa SARS-CoV-2. W grudniu została ona zidentyfikowana jako VOC-202012/1, a szerzej znana jest jako B 1.1.7 czyli wariant brytyjski. W grudniu rozpowszechnił się on na całą Wielką Brytanię i spowodował 3/4 nowych przypadków zakażeń. Teraz na łamach British Medical Journal czytamy, że wariant ten jest znacznie bardziej śmiercionośny, niż wcześniej krążące odmiany SARS-CoV-2.
W wariancie brytyjskim znaleziono 14 mutacji genetycznych, z których 8 dotyczy fragmentów genomu odpowiedzialnych za kodowanie białka S (białko szczytowe), za pomocą którego wirus przyczepia się do komórki. Zmiany te wydają się wpływać na mechanizm łączenia się z komórką i potencjalnie mogą zwiększać zaraźliwość wirusa.
Zespół brytyjskich naukowców z kilku instytucji, w tym z Uniwersytetów w Bristolu, Exeter i Warwick, przeprowadził badania, których celem było sprawdzenie, czy istnieje różnica w ryzyku zgonu pomiędzy osobami zarażonymi wariantem brytyjskim a wcześniejszymi odmianami SARS-CoV-2.
Pomiędzy 1 października 2020 roku a 28 stycznia 2021 roku infekcję koronawirusem wykryto u 1 911 962 osób powyżej 30. roku życia. Naukowcy wzięli pod uwagę 941 518 osób w przypadku których było wiadomo, jakim wariantem wirusa się zaraziły. Wśród nich naukowcy wyodrębnili 214 082 osoby, które można było połączyć w pary porównywalne pod względem płci, wieku, miejsca zamieszkania, daty wykonania testów, czynników ryzyka itp. itd., a które różniły się jedynie wariantem wirusa.
Bardziej szczegółowa analiza pozwoliła na znalezienie w ten sposób 54 906 par, które były do siebie jak najbardziej podobne, a różnicę stanowił wariant wirusa, którym się zarazili. Losy badanych śledzono do 12 lutego, zatem los każdej z osób śledzono przez co najmniej 14 dni od uzyskania wyniku wskazującego na infekcję, przy czym ponad 85% badanych śledzono przez 28 dni.
W tym czasie w ciągu 28 dni od uzyskania pozytywnego wyniku testu na Covid-19 zmarło 227 pacjentów z grupy zarażonej brytyjską odmianą wirusa oraz 141 pacjentów z grupy zarażonej wcześniejszą odmianą wirusa. Na tej podstawie naukowcy wyliczają, że prawdopodobieństwo zgonu w przypadku infekcji odmianą brytyjską (B 1.1.7) jest średnio o 64% wyższe. Autorzy badań zauważają przy tym, że pomiędzy 0. a 14. dniem od zarażenia ryzyko zgonu znacząco nie wzrasta, jednak pomiędzy 15. a 28. dniem od infekcji odmianą brytyjską jest ono średnio aż o 140% wyższe niż w przypadku infekcji wcześniejszym wariantem koronawirusa.
Nowy wariant, oprócz tego, że jest bardziej zaraźliwy, wydaje się być też bardziej śmiertelny. Sądzimy, że może mieć do związek ze zmianami w jego fenotypie, gdyż występują liczne mutacje genetyczne. Nie ma żadnego powodu, by uważać, iż tego typu zmiany ograniczone są tylko do Wielkiej Brytanii. [...] Liczba zgonów będzie zwiększała się liniowo w miarę zwiększania się odsetka infekcji nowym wariantem. Jako, że inne badania wykazały, iż wariant ten jest bardziej zaraźliwy, potencjalnie liczba zgonów może rosnąć wykładniczo, stwierdzają autorzy badań.
Dobrą wiadomością jest fakt, że mimo iż procentowy wzrost ryzyka zgonu jest duży, to wciąż pozostaje on na niskim poziomie. Z badań wynika bowiem, że w grupie 1000 osób zarażonych B 1.1.7 będziemy mieli do czynienia z 1-2 przypadkami zgonów więcej, niż w grupie 1000 osób zarażonych wcześniejszą odmianą wirusa.
Badania mają też sporo ograniczeń. Po pierwsze, nie objęły całej populacji osób zarażonych, a tylko osoby, u których odmiana wirusa była znana i w przypadku których dało się dopasować inną osobę do porównań. Po drugie, nie wzięto pod uwagę osób poniżej 30. roku życia, zatem nie można ich wyników rozciągać na osoby młodsze. W końcu po trzecie, wśród osób badanych niewiele było osób najstarszych, z grupy największego ryzyka, odsetek zgonów spowodowanych nową odmianą może być najwyższy.
Wszystko też wskazuje na to, że obecnie dostępne szczepionki chronią przed B 1.1.7. Globalny wpływ tej odmiany SARS-CoV-2 na liczbę zgonów nie powinien więc być duży. Wciąż nie mamy jednak danych dotyczących zaraźliwości i śmiertelności odmian z RPA, Brazylii i USA.
W tej chwili największym zmartwieniem dla specjalistów jest ryzyko pojawienia się bardziej zaraźliwego i śmiertelnego wariantu, przed którym nie będą chroniły szczepionki obecne na rynku.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Pomalowanie jednej z łopat wirnika turbiny wiatrowej na czarno może znacząco zmniejszyć śmiertelność ptaków wynikającą z kolizji. Wyniki badań norweskiego zespołu ukazały się w piśmie Ecology and Evolution.
Kolizje ptaków, zwłaszcza drapieżnych, są jednym z głównych problemów środowiskowych związanych z rozwojem energetyki wiatrowej - podkreśla dr Roel May z Norweskiego Instytutu Badania Przyrody.
W Norwegii w obrębie farmy wiatrowej Smøla ginie rocznie 6-9 bielików. To wywołało sprzeciw i konflikt.
Farma o powierzchni 18 km2 znajduje się w zachodniej części wyspy Smøla. Działa tu 68 turbin.
Dr May podkreśla, że jego zespół chciał przetestować, czy środki zaradcze zmniejszą liczbę kolizji ptaków. "Testowano, między innymi, pomalowanie jednej z trzech łopat na czarno. Można by się spodziewać, że ten zabieg ograniczy zjawisko zamazywania ruchu [ang. motion smear] i łopaty staną się bardziej widoczne dla ptaków".
Zmazywanie ruchu polega na niezdolności rejestrowania przez siatkówkę szybko poruszających się obiektów. Nasila się ono 1) ze wzrostem prędkości i 2) zmniejszaniem odległości od obiektu. Zamazywanie ruchu dotyczy głównie końcowych fragmentów łopat, w przypadku których prędkość liniowa jest największa.
Jak wyjaśniają naukowcy, eksperymenty laboratoryjne Williama Hodosa z Uniwersytetu Maryland z 2003 r. wykazały, że pomalowanie jednej z łopat wirnika na czarno minimalizuje zamazywanie ruchu.
Badania przeprowadzone przez Norwegów wykazały, że w przypadku pomalowanych turbin roczny wskaźnik umieralności ptaków był obniżony nawet o ponad 70%, w porównaniu do znajdujących się w pobliżu turbin kontrolnych. Zabieg miał największy wpływ na ograniczenie śmiertelności ptaków drapieżnych.
Zespół podkreśla, że konieczne są dalsze badania na innych farmach (na razie porównano 4 wiatraki zmodyfikowane i 4 kontrolne). Choć odnotowaliśmy znaczący spadek wskaźnika kolizji, wydajność [zabiegu] może być specyficzna dla stanowiska i gatunku.Obecnie istnieje zainteresowanie testami w Holandii i RPA.
Autorzy raportu zaznaczają, że pomalowanie łopat wirnika wiatraków z już uruchomionej farmy było drogim zadaniem (wymagało działania podczas wyłączenia urządzeń). Gdyby jednak zabieg przeprowadzić przed budową farmy, koszty można by zminimalizować.
May dodaje, że dotąd nie sprawdzano, czy inne wzorce na łopatach, np. czerwone końcówki, byłyby równie skuteczne.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Naukowcy z Uniwersytetu Oksfordzkiego poinformowali, że znaleźli pierwszy lek, który zmniejsza ryzyko zgonu z powodu COVID-19. Co więcej, lekiem tym jest tani, powszechnie dostępny kortykosteroid deksametazon. Duże badania kliniczne wykazały, że znacząco zmniejsza on ryzyko śmierci w ciężkim przebiegu COVID-19. Co prawda pełne dane z badań nie zostały jeszcze upublicznione, ale wielu komentatorów już mówi o przełomie.
Uzyskaliśmy bardzo zaskakujące, ale naprawdę bardzo przekonujące wyniki, mówi Martin Landray z University of Oxford, który jest jednym z głównych badaczy projektu Recovery, w ramach którego badano deksametazon. Jak zauważa Devi Sridhar z Uniwersytetu w Edynburgu, jeśli uzyskane wyniki się potwierdzą, to mamy do czynienia z rzeczywistym przełomem. Będziemy mieli bowiem do dyspozycji już zatwierdzony lek, który ratuje życie krytycznie chorych pacjentów, a który jest dostępny nawet w ubogich krajach.
W ramach projektu Recovery badane są już istniejące leki pod kątem ich przydatności w walce z COVID-19. W badaniach deksametazonu wzięło udział 2104 pacjentów, którzy przez 10 dni otrzymywali niewielką dawkę 6 miligramów leku dziennie. Po tym czasie porównano liczbę zgonów w grupie przyjmującej deksametazon i w grupie kontrolnej, składającej się z 4321 pacjentów leczonych standardowymi metodami. Okazało się, że w grupie przyjmującej deksametazon odsetek zgonów wśród pacjentów podłączonych do respiratorów był o 1/3 niższy niż w grupie kontrolnej, a wśród pacjentów korzystających z innych form suplementacji tlenem zanotowano o 1/5 mniej zgonów niż w grupie kontrolnej. Nie zauważono, by lek w jakikolwiek sposób pomagał pacjentom, którzy w przebiegu COVID-19 nie wymagają podawania tlenu.
Wszystko wskazuje na to, że deksametazon jest znacznie skuteczniejszy niż remdesivir, jedyny jak dotąd lek, który w randomizowanych próbach klinicznych dowiódł swojej skuteczności w walce z COVID-19. Remdesivir przyspiesza powrót do zdrowia u krytycznie chorych pacjentów, jednak nie odnotowano, by w sposób jednoznaczny zmniejszał odsetek zgonów.
Część specjalistów wyraziło rozczarowanie, że naukowcy z Oksfordu nie opublikowali jeszcze szczegółowych wyników swoich badań. Ci mówią, że chcieli jak najszybciej przekazać dobrą wiadomość, a obecnie dopracowują szczegóły swojej publikacji na ten temat. Mamy tutaj pewną sprzeczność pomiędzy koniecznością ustalenia wszystkich szczegółów i wyliczenia wszystkiego do kilku miejsc po przecinku, a potrzebą przekazania opinii publicznej informacji, która będzie miała znaczenie w praktyce klinicznej, stwierdza Landray.
Uczony wyjaśnia, że założono, iż do badań nad deksametazonem zostanie zrekrutowanych co najmniej 2000 pacjentów, którym zostanie podany lek, oraz co najmniej 4000 osób z grupy kontrolnej. Takie liczby dawały bowiem 90% szansy, że jeśli lek działa, to pozwoli on zredukować liczbę zgonów o co najmniej 18%. Gdy założony próg został przekroczony, naukowcy przerwali testy i zajęli się opracowywaniem danych.
"Liczby mogą się nieco zmienić, gdy już skończymy wszystkie analizy statystyczne, ale główne przesłanie badań się nie zmieni", zapewnia Landray i dodaje, że pełna analiza powinna zostać upubliczniona w ciągu 10 dni.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Epidemia SARS-CoV-2 trwa już na tyle długo, że mamy coraz bardziej wiarygodne dane zarówno na temat samego wirusa, jak i dane epidemiologiczne dotyczące rzeczywistego odsetka zgonów spowodowanych zarażeniem. Wiemy też, że koronawirus mutuje, chociaż – wbrew temu, co pisały niektóre media – nie można mówić o obecności różnych szczepów.
W tej chwili wydaje się, że SARS-CoV-2 mutuje w podobnym tempie co inne koronawirusy, w tym SARS i MERS. To bardzo dobra wiadomość. Oznacza to bowiem, że tempo jego ewolucji jest ponad 2-krotnie wolniejsze od tempa mutacji wirusa grypy. A skoro nadążamy z wyprodukowaniem szczepionki na grypę sezonową, to gdy już pojawi się szczepionka na SARS-CoV-2 zdążymy wytworzyć jej nową wersję, jeśli wirus zmutuje.
Kolejne ważne pytanie dotyczy odsetka osób, które umierają z powodu infekcji nowym koronawirusem. Tutaj widzimy bardzo duży rozrzut informacji. Od ponad 5% do mniej niż 1%. Tak olbrzymie różnice wynikają zarówno z różnych metod liczenia, jak i z faktu, że na początku epidemii dane mogą być poważnie zaburzone zarówno przez małą próbę osób chorych, jak i przez fakt, że wykrywa się wówczas nieproporcjonalnie dużo poważnych przypadków zachorowań.
Śmiertelność możemy liczyć na dwa sposoby. Albo biorąc pod uwagę liczbę zmarłych w stosunku do liczby wykrytych zachorowań, albo też biorąc pod uwagę liczbę zmarłych w stosunku do szacowanej liczby zarażonych. Żadna z tych metod nie jest doskonała.
Wyobraźmy sobie, że zaraziło się 100 osób. U 70 z nich objawy nie pojawiły się lub też choroba przebiegła bardzo łagodnie, zarażeni nie zgłosili się do lekarza, nie uznali też, że zainfekował ich nowy wirus. Z kolei pozostałych 30 osób zachorowało poważniej, zdiagnozowano u nich nowego wirusa. Z tych osób 1 zmarła. W takim przypadku mamy 1 na 30 zdiagnozowanych, więc mówimy, że śmiertelność infekcji wyniosła 3,3%. Jednak w rzeczywistości było to 1%, tylko, że nie wiedzieliśmy o 70 przypadkach zakażeń. Właśnie taki błąd szacunków pojawia się najczęściej na początku epidemii, kiedy to nie rozpoznaje się wielu łagodnych przypadków zachorowań. Dlatego też wielu specjalistów mówi, że początkowe szacunki są zwykle bardzo mocno przesadzone.
Możemy też posłużyć się drugą metodą, czyli porównaniem liczby zmarłych z szacowaną liczbą zarażonych. Ona również nie jest doskonała, gdyż nie znamy liczby zarażonych. Możemy ją tylko szacować, a tutaj łatwo o błędy.
Na początku marca WHO oficjalnie podała, że śmiertelność koronawirusa wynosi 3,4%. Jednak były to dane wyliczone pierwszą metodą. Już wówczas pojawiały się głosy mówiące, że są to szacunki zawyżone. Obecnie, po kilku tygodniach, otrzymujemy coraz więcej danych by stwierdzić, że śmiertelność COVID-19 jest znacznie niższa, niż wspomniane już 3,4%.
Jeden z takich przykładów to Korea Południowa, gdzie dzięki bardzo szeroko zakrojonym testom, udało się wykryć wiele łagodnych i bezobjawowych infekcji. Na 8413 wykrytych przypadków mamy tam 84 zgony, czyli śmiertelność wynosi 1%. Kolejny przykład to wycieczkowiec Diamond Princess, gdzie rygorystyczna kwarantanna pozwoliła na wykrycie nawet asymptomatycznych przypadków zakażenia. Z 712 zarażonych zmarło 7 osób, co również daje wynik 1%.
Oczywiście te liczby nie powinny nas uspokajać. Musimy bowiem pamiętać, że to nie zmienia faktu, iż COVID-19 jest szczególnie groźna dla osób starszych oraz obciążanych innymi chorobami. To właśnie one głównie umierają i to ze względu na ich dobro powinniśmy być bardzo ostrożni, by nie roznosić epidemii.
Pamiętajmy też, że nawet śmiertelność rzędu 1% oznacza, iż COVID-19 jest ponad 10-krotnie bardziej śmiertelny niż sezonowa grypa, że wirus dłużej utrzymuje się w powietrzu i na różnych powierzchniach, zatem łatwiej się nim zarazić oraz, że nie ma nań szczepionki. Na nią będziemy musieli poczekać do końca przyszłego roku. Wiemy też, że SARS-CoV-2 zaraża bardzo szybko, co znakomicie utrudnia powstrzymanie epidemii.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Szeroko zakrojone francuskie badania wskazują na związek pomiędzy konsumpcją bardzo wysoko przetworzonej żywności, a ryzykiem śmierci. Badaniami objęto dziesiątki tysięcy osób, których dietę monitorowano w latach 2009–2017. Okazało się, że spożywanie gotowych pokarmów, takich jak np. zakupionych w supermarketach gotowych dań, które wystarczy podgrzać, umiarkowanie zwiększa ryzyko zgonu.
Nie powinniśmy panikować i stwierdzać, że jedzenie gotowej pakowanej żywności spowoduje, że nasze ryzyko śmierci wzrośnie o 15%. Te badania to raczej kolejny krok ku lepszemu zrozumieniu związku pomiędzy zdrowiem, a wysoce przetworzoną żywnością, mówi Mathilde Touvier z Universite Paris 13, która stała na czele grupy badawczej.
W badaniach wzięło udział około 45 000 osób w wieku ponad 45 lat. Większość z nich stanowiły kobiety. Co sześć miesięcy badani wypełniali trzy kwestionariusze, które losowo otrzymywali przez 2 tygodnie. W kwestionariuszach pytano ich, co jedli i pili w ciągu ostatnich 24 godzin.
W czasie badań zmarło około 600 osób. Po ich zakończeniu naukowcy przeanalizowali uzyskane dane i stwierdzili, że 10-procentowy wzrost ilości spożywanych bardzo wysoko przetwarzanej żywności jest skorelowany z 15-procentowym wzrostem śmiertelności. Pani Touvier ostrzega jednak, by nie skupiać się na wartościach liczbowych, najważniejsza jest tutaj statystycznie istotna korelacja.
Bardzo wysoko przetworzona żywność przechodzi w czasie produkcji liczne transformacje. Jest podgrzewana do wysokich temperatur, dodaje się do niej różne środki chemiczne takie jak konserwanty, emulgatory czy środki służące zmianie struktury. Żywność taka jest pełna soli czy cukru, a uboga w witaminy i błonnik.
W ubiegłym roku ta sama grupa naukowa przeprowadziła badania, z których wynika, że osoby jedzące więcej takiej żywności częściej chorują na nowotwory.
Niestety, z powodów etycznych nie można przeprowadzić eksperymentów, w których jedna grupa ludzi żywiłaby się tylko tego typu żywnością, a inna jadła by zdrowsze produkty. Dlatego też pozostają tutaj studia obserwacyjne. Te jednak obarczone są sporym ryzykiem błędu, wynikającego chociażby z dokładności informacji przekazywanych przez samych badanych.
Naukowcy starają się odpowiedzieć na pytanie, który element takiej żywności jest najbardziej szkodliwy. Wielu uczonych skłania się ku stwierdzeniu, że są to różnego rodzaju chemiczne dodatki.
Jeszcze innym problemem jest fakt, że bardzo wysoko przetworzoną żywność jedzą zwykle ludzie ubożsi. Taka żywność jest atrakcyjna, gdyż zwykle jest tańsza, a ze względu na dużą zawartość cukru, soli i tłuszczów nasyconych jest też smaczna, mówi profesor Nit Forouhi z Uniwersytetu w Cambridge.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.