Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Astrobiolog z Cardiff University, Chandra Wickramasinghe i jego zespół poinformowali, że z ich wyliczeń wynika, iż życie pochodzi z wnętrza komet, a nie powstało na Ziemi. Naukowcy przeprowadzili kalkulacje i stwierdzili, iż prawdopodobieństwo powstania życia w kometach jest kwadrylion (1024) razy większe, niż powstanie go na naszej planecie.

Komety i ich gorące, wypełnione wodą wnętrze jest miejscem, gdzie organiczne molekuły dały początek życiu. Zaistnienie takiego procesu jest bardziej prawdopodobne we wnętrzu komety, niż w jakimś zbiorniku wodnym na Ziemi – mówi Wickramasinghe.

Większość naukowców zgadza się z tezą, że komety mogły przynieść na Ziemię wodę i materiał organiczny. Jednak niektórzy krytykują Wickramasinghe mówiąc, że jego stwierdzenia są czystymi spekulacjami.

Moim zdaniem wysnuł on wnioski z szeregu spekulacji, które nie zostały poparte dowodami – mówi David Morrison, naukowiec z należącego do NASA Ames Research Center.

Brytyjski astrobiolog oparł się na założeniu, że komety są porowate i mogą od milionów lat przechowywać wodę w stanie ciekłym.

Morrison zwraca jednak uwagę, iż nie wiadomo, czy komety zawierają wodę. Nie wiadomo również, czy komety istnieją poza naszym systemem słonecznym. Dotychczas żadnej takiej komety nie odkryto.

W rewelacje Wickramasinghe nie wierzy też Paul Falkowski, biochemik z Rutgers University. Jego zdaniem miejsca powstania życia nie można po prostu wyliczyć. To wymaga uczynienia podstawowych założeń. A my nie znamy szans na powstanie życia. Wiemy tylko o jednej planecie, na której ono istnieje. O innych nie wiemy nic – mówi.

Sam Falkowski ze swoim zespołem jest autorem badań, które sugerują, iż życie nie byłoby w stanie przetrwać daleko w kosmosie, w warunkach, w jakich podróżują komety. Badał on liczące sobie 8 milionów lat DNA wydobyte z lodów Antarktyki. Było ono mocno zdegradowane.

Na jego podstawie wyliczono, że okres rozpadu DNA wynosi na Ziemi około 1,1 miliona lat. Do jego degradacji przyczynia się promieniowanie z kosmosu. W przestrzeni kosmicznej jest ono znacznie większe, niż na Ziemi, a to oznacza, że wszelkie życie organiczne, które powstałoby na kometach, bardzo szybko zostałoby zniszczone. Falkowski wyliczył, że przetrwałoby ono najwyżej kilkaset tysięcy lat.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Taaa, ma się kilka danych i kilka tysięcy niewiadomych, a z dziką pasją ustala się konkretne liczby, ileż to razy większe jest prawdopodobieństwo A od prawdopodobieństwa B. Przy próbie badanej w liczbie jednej sztuk (tyle planet znamy, na których jest życie) ustalanie prawdopodobieństwa czy jakiejkolwiek innej wielkości statystycznej to nieodpowiedzialność, żeby nie powiedzieć, że zwykła głupota.

 

Kolejny amerykański (jak zwykle w podobnym przypadku) naukowiec, który pisze bzdurę - bo nieważne, co mówią, ważne, żeby mówili!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To prawda ze samorzutne powstanie DNA na Ziemi jest bardzo mało prawdopodobne. Ale to wcale nie oznacza że nie powstałono na Ziemi. DNA nie musiało być pierwsze. Istnieją 2 konkurujące ze sobą teorie - "Napierw replikator" i "Najpierw metabolizm". Najpierw mógł się rozwinąć metabolizm, a pierwsze organizmy nie potrzebowałyby replikatora. dopiero z biegiem rozwoju, gdyby stawały się coraz bardziej skomplikowane, informacje mogłyby przechowywać w kodzie genetycznym.

 

To z kometami to może i prawdopodobne, ale równie dobrze życie mogliby na Ziemię przynieść jacyś kosmici ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sebaci to twoje ostatnie zdanie jest tak samo prawdopodobne z tym że życie również pochodzi z komet jak i z tym że powstało ono na Ziemi.... Może i to śmiesznie brzmi ale teraz możemy być w wielkim laboratorium.... (Mówie tak jak jakiś obłąkany człowiek ;):D). A mikroos ma racje w tym że naukowcy nie powinni porównywać coś do niczego albo ilość czegoś do czegoś czego jest NIESKOŃCZONOŚĆ (chodzimi o coś takiego jakby porównywać 1 do nieskończonosci). Albo jak słyszałem na sławny Discovery Science... " (...) Może życia na innych planetach nie ma... (...)".. TAK NIE MOŻNA MÓWIĆ.... gdyż tego sie nie da ustalic... czy jest czy go nie ma... moze w naszym "najblizszym" (kilka set lat świetlnych) otoczeniu nie bedzie życia jako takiego.... ale dalej.... KTO WIE ;):D pzdr

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko zauważcie że tu nie chodzi o ilość rzekomych komet w których życie mogło przylecieć do nas, chodzi tylko o warunki w kometach i na Ziemii te mniej wiecej 3,5 - 4 miliarda lat temu. Teoria z Zupą Pierwotną jest bardzo krucha bo spontaniczne pojawienie się cząstek organicznych, to znaczy aminokwasów, a z nich białek, no i też dna, jest bardzo małe. Za to istnieje już teoria w której pierwsze organizmy nie potrzebowały już DNA ani RNA (patrz Świat Nauki nr lipcowy).

 

Co do szansy występowania życia na innych planetach: zawsze powtarzałem że przy ogromie wszechświata i jego jednorodności, jest praktycznie pewne że gdzieś we wszechświecie istnie życie podobne do tego na naszej planecie, nie mówiąc już o tym, że to może być życie zupełnie nieznanego nam rodzaju, tzn oparte na innych pierwiastkach, niepotrzebujące tlenu a czegoś innego. Ale trudno nam to sobie wyobrazić, bo nigdy obcej formy życia nie znaleźliśmy w kosmosie. Tylko sądzę iż nie powinno być takiego podejścia że "planeta musi być podobna do naszej żeby było na niej życie". Życie pozaziemskie może być dostosowane do zupełnie innych warunków, w których my byśmy nie przeżyli a one w naszych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sebaci jestes bardzo inteligentnym człowiekiem i masz... CHOLERNĄ racje z tym że życie na INNEJ planecie potrzebuje wody, tlenu, węgla... może nawet być zbudowane z powiedzmy cynku albo fosforu i do życia potrzebuje płynnego metanu (np. na księżycu Saturna Tytanie) a do oddychania jakiejś cząsteczki której nie znamy i nie mozemy jej narazie wytworzyć w ziemskich warunkach (czyt. laboratoriach)....

 

A naukowcy ciagle swoje...."do życia jest potrzebny tlen i woda.." GADANIE... TO JEST NIE PRAWDA.... i Już na ziemi mamy dowody na organizmy które nie potrzebują tlenu i wody do zycia..... ale Ci naukowcy ciąąąągleee.. swoje...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po części naukowcy mają rację, bo węgiel i tlen są potrzebne do wykształcenia komórek itp. chyba, że założymy, że ciała obce są całkiem inne niż nasze wyobrażenia, np są w stanie plazmy  ;D lub coś jeszcze bardziej abstrakcyjnego. A szukanie planety podobnej do ziemi gdzie jest węgiel i tlen jest mądrym rozwiązaniem, bo szukanie czegoś czego się nie wie, że się szuka jest bezcelowe, przecież nie będą badać każdej planety po kolei, mając nadzieje, że jakiś stwór wyskoczy ze skały czy oblezą ich bakterie  ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No mają racje ale Oni prędzej szukają drugiego domu... (żeby uciec przed swoimi żonami ;D) bo Ziemie już prawie zniszczyliśmy i teraz trzeba bedzie szukać drugiej Ziemi....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niedawno było głośno o odnalezieniu podobnej planety do naszej, tylko że o ile dobrze pamiętam, to oddalona jest od nas o jakieś 20 lat świetlnych, w każdym razie bardzo daleko. Zanim będziemy w stanie się tam przenieść (o ile w ogóle to kiedyś będzie możliwe) to będziemy mogli wytworzyć odpowiednie warunki na Marsie i na tej planecie w przyszłości będziemy żyć. Przynajmniej takie są plany - wytworzyć tam atmosferę, posadzić roślinki i przenieść się tam ;) Są jeszcze inne pomysły, np takie specjalne tuby dużych rozmiarów, w środku oczywiście z odpowiednimi warunkami (żylibyśmy w środku tej tuby). Dzięki jej obrotom mielbyśmy dzień i noc a także pozorną grawitację wywołaną siłą odśrodkową. Ale pomysł z Marsem mi się bardziej podoba bo jest łatwiejszy do zrealizowania ;)

 

Co do życia pozaziemskiego: próżno go na razie szukać w kosmosie, skoro nie jesteśmy w stanie dolecieć do żadnej planety spoza układu słonecznego, a w naszym układzie słonecznym to jak na razie tylko sondy wysyłamy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Obecnie wiele odkryliśmy planet takich jak ziemia czy nie prościej załozyć że na którejś z nich takie badania wykonano wieki temu i w kapsule wysłano np. pra bakterię z której na drodze ewolucji powstaje rozumny gatunek a na ziemi powstali ludzie którzy dalej się rozwijając będą w stanie się skontaktować z macierzystą planetą. 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No może tak było ;) I pewnie ufoludki sobie teraz na nas patrzą i się śmieją jacy zacofani jesteśmy ;) To całkiem możliwe, bo prawdopodobieństwo że gdzieś w całym wszechświecie istnieje druga cywilizacja jest bardzo duże :( My też za jakiś będziemy mogli wysyłać życie na inne planety i obserwować jak przebiega tam ewolucja ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Słowo ufoludki jest mylące bo są zdjęcia na których te ufoludki są takie jak my . Natomiast bardziej pasuje Bóg, Aniołowie , Byty kosmiczne , Przodkowie , inne cywilizacje. 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wszystkie duże planety Układu Słonecznego posiadają pierścienie, w kręgach naukowych pojawiaj się sugestie, że pierścienie mógł posiadać Mars. To rodzi pytanie o ewentualne pierścienie wokół Ziemi. Naukowcy z australijskiego Monash University znaleźli pierwsze dowody sugerujące, że nasza planeta również posiadała pierścień. Uczeni przyjrzeli się 21 kraterom uderzeniowym pochodzącym z trwającego ok. 40 milionów lat okresu intensywnych bombardowań Ziemi przez meteoryty, do których doszło w ordowiku.
      Początek tego okresu wyznacza znaczny wzrost materiału pochodzącego z chondrytów L (chondryty oliwinowo-hiperstenowe), które znajdują się w warstwie sprzed 465,76 ± 0,30 milionów lat. Od dawna przypuszcza się, że bombardowanie to było spowodowane przez rozpad z pasie asteroid dużego obiektu zbudowanego z chondrytów L.
      Uczeni z Monash zauważyli, że wszystkie badane przez nich kratery uderzeniowe znajdowały się w ordowiku w pasie wokół równika, ograniczonym do 30 stopni szerokości północnej lub południowej. Tymczasem aż 70% kraterów uderzeniowych na Ziemi powstało na wyższych szerokościach geograficznych. Zdaniem uczonych, prawdopodobieństwo, że asteroidy, po których pozostały wspomniane kratery, pochodziły z pasa asteroid, wynosi 1:25 000 000. Dlatego też zaproponowali inną hipotezę.
      Andrew G. Tomkins, Erin L. Martin i Peter A. Cawood uważają, że około 466 milionów lat temu od przelatującej w pobliżu Ziemi asteroidy, w wyniku oddziaływania sił pływowych planety, oderwał się duży fragment, który rozpadł się na kawałki. Materiał ten utworzył pierścień wokół Ziemi. Stopniowo fragmenty pierścienia zaczęły opadać na planetę.
      Ponadto proponujemy, że zacienienie Ziemi przez pierścień było powodem pojawienia się hirnantu, piszą autory badań. Hirnant to krótkotrwały ostatni wiek późnego ordowiku. Jego początki wiązały się z ochłodzeniem klimatu, zlodowaceniem i znacznym spadkiem poziomu oceanów.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Tysiące kilometrów pod naszymi stopami, wewnątrz płynnego jądra Ziemi, znajduje się nieznana dotychczas struktura, donoszą naukowcy z Australian National University (ANU). Struktura ma kształt torusa (oponki), znajduje się na niskich szerokościach geograficznych i jest równoległa do równika. Nikt wcześniej jej nie zauważył.
      Jądro Ziemi składa się z dwóch warstw, sztywnej wewnętrznej oraz płynnej zewnętrznej. Nowo odkryta struktura znajduje się w górnych partiach jądra zewnętrznego, gdzie jądro spotyka się z płaszczem ziemskim.
      Współautor badań, geofizyk Hrvoje Tkalčić mówi, że fale sejsmiczne wędrują wolniej w nowo odkrytym regionie, niż w reszcie jądra zewnętrznego. Region ten znajduje się na płaszczyźnie równikowej, na niskich szerokościach geograficznych i ma kształt donuta. Nie znamy jego dokładnej grubości, ale uważamy, że rozciąga się on na kilkaset kilometrów poniżej granicy jądra i płaszcza, wyjaśnia uczony.
      Uczeni z ANU podczas badań wykorzystali inną technikę niż tradycyjne obserwacje fal sejsmicznych w ciągu godziny po trzęsieniu. Badacze przeanalizowali podobieństwa pomiędzy kształtami fal, które docierały do nich przez wiele godzin od wstrząsów. Zrozumienie geometrii rozprzestrzeniania się fal oraz sposobu, w jaki przemieszczają się przez jądro zewnętrzne, pozwoliło nam zrekonstruować czasy przejścia przez planetę i wykazać, że ten nowo odkryty region sejsmiczny cechuje wolniejsze przemieszczanie się fal, stwierdza Tkalčić.
      Jądro zewnętrzne zbudowane jest głównie z żelaza i niklu. To w nim, dzięki ruchowi materiału, powstaje chroniące Ziemię pole magnetyczne, które umożliwiło powstanie złożonego życia. Naukowcy sądzą, że szczegółowe poznanie budowy zewnętrznego jądra, w tym jego składu chemicznego, jest kluczowe dla zrozumienia pola magnetycznego i przewidywania tego, kiedy może potencjalnie osłabnąć.
      Nasze odkrycie jest istotne, gdyż wolniejsze rozprzestrzenianie się fal sejsmicznych w tym regionie wskazuje, że znajduje się tam dużo lekkich pierwiastków. Te lżejsze pierwiastki, wraz z różnicami temperatur, pomagają w intensywnym mieszaniu się materii tworzącej jądro zewnętrzne. Pole magnetyczne to podstawowy element potrzebny do podtrzymania istnienia życia na powierzchni planety, zwraca uwagę profesor Tkalčić.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Komety to jedna z najstarszych obiektów w Układzie Słonecznym. Te lodowe pozostałości po formowaniu się planet zostały wyrzucone przez grawitację na obrzeża Układu Słonecznego. Ich rezerwuarem jest Obłok Oorta, hipotetyczny obłok materiału znajdującego się w odległości od kilku tysięcy do 100 000 jednostek astronomicznych od Słońca.
      Tym, co najbardziej przyciąga naszą uwagę w kometach jest ich spektakularny warkocz ciągnący się na wiele milionów kilometrów. Jego źródłem jest jądro komety, składające się z lodu, pyłu i okruchów skalnych. Jądra większości znanych komet liczą kilka lub kilkanaście kilometrów średnicy. Teleskop Hubble'a odkrył właśnie prawdziwego giganta wśród jąder komet – olbrzyma o średnicy około 140 kilometrów.
      Cometa C/2014 UN271 (Bernardinelli-Bernstein) została odkryta przez Pedro Bernardinellego i Gary'ego Bernsteina w archiwalnych zdjęciach z Dark Energy Survey w Cerro Tololo Inter-American Observatory w Chile. Po raz pierwszy zaobserwowano ją w 2010 roku. A w bieżącym roku naukowcy wykorzystali Teleskop Hubble'a oraz radioteleskopy, by odróżnić jej stałe jądro od otaczającej je chmury pyłu. Okazało się, że mają do czynienia z największym znanym jądrem komety. Obecnie C/2014 UN271znajduje się w odległości mniejszej niż 3,2 miliarda kilometrów od Słońca, a za klika milionów lat ponownie trafi do Obłoku Oorta.
      Aby uświadomić sobie, z jakim gigantem mamy do czynienia, musimy wiedzieć, że średnica jądra C/2014 UN271 jest około 50-krotnie większa niż średnica typowej komety. Słynna kometa Halleya ma jądro o średnicy 11 kilometrów, zaś jądro komety Hale-Boppa ma 74 km średnicy. Dotychczasową rekordzistką była kometa C/2002 z jądrem o średnicy 96 kilometrów. Teraz zaś mówimy o 140-kilometrowym jądrze.
      Profesor David Jewitt Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, współautor badań nad C/2014 UN271 mówi, że ta kometa to wierzchołek góry lodowej olbrzymiego zbioru tysięcy komet znajdujących się w odległych obszarach Układu Słonecznego, które odbijają zbyt mało światła, byśmy mogli je dostrzec. Zawsze podejrzewaliśmy, że ta kometa ma wielkie jądro, gdyż widzimy ją tak jasną z tak dużej odległości. Teraz mamy potwierdzenie.
      "To niezwykły obiekt, biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo jest aktywny w tak dużej odległości od Słońca. Domyślaliśmy się, że jądro może być całkiem duże, ale musieliśmy to potwierdzić, dodaje główny autor artykułu naukowego, Man-To Hui z Uniwersytetu Nauki i Technologii w Taipa w Macau. Naukowcy wykorzystali więc pięć zdjęć wykonanych w styczniu bieżącego roku przez Hubble'a.
      Głównym problemem było odróżnienie jądra od otaczającego go gazu i pyłu. Kometa jest obecnie zbyt daleko od Ziemi, by można było ten problem rozwiązać wizualnie. Jednak w danych z Hubble'a widać pojaśnienia w miejscu, gdzie znajduje się jądro. Hui i jego zespół stworzyli komputerowy model warkocza komety, który pasował do obrazów z Hubble'a. Następnie poświatę z warkocza odjęto od całości, pozostawiając samo tylko światło odbijane przez jądro.
      Uzyskane w ten sposób wyniki porównano z wcześniejszymi pomiarami dokonanymi za pomocą radioteleskopu ALMA (Atacama Large Millimeter/submilimeter Array). Wszystkie te dane łącznie pozwoliły na określenie średnicy jądra i jego współczynnika odbicia. Okazało się, że dane z Hubble'a odnośnie wielkości jądra komety są zgodne z wcześniejszymi danymi z ALMA, jednak jądro jest ciemniejsze niż sądzono. Jest wielkie i ciemniejsze od węgla, mówi Jewitt.
      Kometa C/2014 UN271 od ponad miliona lat podąża w kierunku Słońca. Pochodzi prawdopodobnie z Obłoku Oorta, ale – podobnie jak inne komety – nie narodziła się w nim, ale została tam wypchnięta przez oddziaływania grawitacyjne olbrzymich planet w czasach, gdy orbity Jowisza i Saturna wciąż ewoluowały.
      Kometa Bernardinelli-Bernstein znajduje się na eliptycznej orbicie, a jej podróż wokół Słońca trwa około 3 milionów lat.  Obecnie znajduje się w odległości około 3 godzin świetlnych od Słońca, a w najdalszym punkcie orbity od naszej gwiazdy dzieli ją około pół roku świetlnego.
      Obłok Oorta to hipotetyczna struktura, której istnienie jako pierwszy postulował holenderski astronom Jan Oort. Masa Obłoku może sięgać nawet 20-krotności masy Ziemi. Jednak samego obłoku nie możemy zaobserwować, gdyż tworzący go materiał, w tym olbrzymia liczba komet, jest zbyt słabo widoczny, byśmy mogli go bezpośrednio obserwować. Jeśli Obłok istnieje, to jest największą strukturą w Układzie Słonecznym i jest – przynajmniej przy obecnym stanie techniki – całkowicie dla nas niewidzialny.
      Wiemy jednak, że komety przybywają do wewnętrznych obszarów Układu Słonecznego z każdej strony, a to sugeruje, że Obłok Oorta ma kształt sfery. Jeśli on rzeczywiście istnieje, to sondy Voyager mogą do niego dotrzeć za około 300 lat, a kolejnych 30 000 lat zajmie im przelot przez Obłok.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Reintrodukcja bobrów, niedźwiedzi czy żubrów znacząco poprawiłaby stan światowych ekosystemów. Zamówiony przez ONZ raport wykazał, że przywrócenie dużych ssaków może pomóc w walce z ociepleniem klimatu, poprawi stan zdrowia ekosystemów i przywróci bioróżnorodność. By osiągnąć ten cel w skali świata wystarczy reintrodukcja zaledwie 20 gatunków, których historyczne zasięgi zostały dramatycznie zredukowane przez człowieka.
      Jeśli pozwolimy powrócić tym zwierzętom, to dzięki ich obecności pojawią się warunki, które z czasem spowodują, że gatunki te pojawią się na 1/4 powierzchni planety, a to z kolei rozszerzy zasięgi innych gatunków i odbuduje ekosystemy, dzięki czemu zwiększy się ich zdolność do wychwytywania i uwięzienia węgla atmosferycznego.
      Przywracanie gatunków nie jest jednak proste. Pojawia się bowiem zarówno pytanie, który z historycznych zasięgów gatunku należy uznać za pożądany. Niektórzy obawiają się też reintrodukcji dużych drapieżników, jak np. wilki, twierdząc, że niesie to ze sobą zagrożenie dla ludzi i zwierząt hodowlanych. Badania pokazują jednak, że duże drapieżniki, wpływając na roślinożerców, doprowadzają do zwiększenia zarówno pokrywy roślinnej, jak i innych gatunków. Z kolei przywracanie historycznych zasięgów roślinożerców powoduje, że roznoszą oni nasiona, pomagają w obiegu składników odżywczych oraz zmniejszają zagrożenie pożarowe poprzez wyjadanie roślinności.
      Autorzy najnowszych badań postanowili sprawdzić, gdzie przywrócenie dużych ssaków przyniosłoby największe korzyści i w jaki sposób można to osiągnąć. Okazało się, że wystarczy reintrodukcja 20 gatunków – 13 roślinożerców i 7 drapieżników – by na całej planecie odrodziła się bioróżnorodność. Te 20 gatunków to niewiele jak na 298 gatunków dużych ssaków żyjących na Ziemi.
      Badania wykazały, że obecnie jedynie w 6% obszarów zasięg dużych ssaków jest taki, jak przed 500 laty. Okazuje się również, że tylko w odniesieniu do 16% planety można stwierdzić, że znajdują się tam gatunki ssaków, na których zasięg nie mieliśmy większego wpływu.
      Naukowcy przyjrzeli się następnie poszczególnym regionom, by określić, ile pracy trzeba włożyć, by przywrócić w nich bioróżnorodnośc. Okazało się, że w większości Azji północnej, północnej Kanady oraz w częściach Ameryki Południowej i Afryki wystarczyłoby wprowadzić jedynie po kilka gatunków dużych ssaków, by przywrócić bioróżnorodność z przeszłości.
      I tak Europie przywrócenie bobra, wilka, rysia, renifera i żubra pozwoliłoby na powrót bioróżnorodności w 35 regionach, w których gatunki te zostały wytępione. Podobnie jest w Afryce, gdzie reintrodukcja hipopotama, lwa, sasebiego właściwego, likaona i geparda doprowadziłaby do dwukrotnego zwiększenia obszarów o zdrowej populacji ssaków w 50 ekoregionach. W Azji, po reintrodukcji tarpana dzikiego oraz wilka w Himalajach doszłoby do zwiększenia zasięgów zdrowych populacji o 89% w 10 ekoregionach. Z kolei w Ameryce Północnej do znacznego poprawienia stanu ekosystemów wystarczyłaby reintrodukcja niedźwiedzia brunatnego, bizona, rosomaka oraz niedźwiedzia czarnego.
      Reintrodukcja gatunków miałaby olbrzymie znaczenie nie tylko dla ekosystemu, ale i dla uratowania ich samych. Na przykład jednym ze zidentyfikowanych 20 kluczowych gatunków jest gazelka płocha, występująca na Saharze. Obecnie to gatunek krytycznie zagrożony, na świecie pozostało zaledwie około 200–300 osobników. Największym zagrożeniem dla niej są zaś działania człowieka – polowania i utrata habitatów.
      Przywrócenie wielu ze wspomnianych gatunków nie będzie jednak proste. Trzeba by np. zabronić polowań na nie i zapobiegać dalszej utracie habitatu. Ponadto wiele z ekoregionów poprzedzielanych jest granicami państwowymi, więc przywracanie gatunków i bioróżnorodności wymagałoby współpracy międzynarodowej.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Prekolumbijska kultura Hopewell była szeroko rozpowszechniona na wschodzie dzisiejszych USA. Pojawiła się ok. 100 r. p.n.e. i zniknęła ok. 500 roku n.e. Naukowcy z University of Cincinnati znaleźli dowody wskazujące, że do jej upadku mogła przyczynić się kometa, która zniszczyła wioski i otaczające je lasy. Byłby to więc drugi znany przypadek – po Tall el-Hammam, identyfikowanym z Sodomą – gdy ludzkie osady zostały zniszczone w wyniku katastrofy kosmicznej.
      Uczeni z Cincinnati informują na łamach Nature, że na położonych wzdłuż doliny rzeki Ohio 11 stanowiskach archeologicznych kultury Hopewell, znajdujących się w 3 stanach, odkryli dowody na liczne eksplozje w atmosferze. Znaleziono bowiem mikrosferule bogate w żelazo i siarkę oraz nietypową koncentrację irydu i platyny. Odkryto też warstwę węgla drzewnego, świadczącą o oddziaływaniu wysokich temperatur. Datowanie radiowęglowa wykazało, że badana warstwa pochodzi z lat 252–383. W okresie tym zostało udokumentowanych 69 komet bliskich ziemi. Naukowcy zauważają też, że po tym okresie w pobliżu miejsc znalezienia nietypowej warstwy zaczęto wznosić konstrukcje ziemne w kształcie komety. Wszystkie te dowody mają wskazywać, że dolina Ohio i istniejące tam wsie zostały zbombardowane materiałem niesionym przez kometę.
      Wiemy, że kultura Hopewell przetrwała katastrofę. Mogła się ona jednak przyczynić do jej upadku. Już bowiem około roku 500 dochodzi do zaniknięcia wymiany kulturowej i handlowej, nikt nie wznosi już kopców, nie pojawią się nowe wytwory sztuki.
      Stanowiska archeologiczne kultury Hopewell zawierają nietypowo wysoką koncentrację i zróżnicowanie meteorytów w porównaniu do stanowisk innych kultur. Mamy tutaj meteoryty żelazne, kamienne i żelazno–kamienne. Rozkład przestrzenny tych meteorytów, ich kontekst i różny skład był dotychczas wyjaśniany hipotezą o wykorzystywaniu ich w długodystansowej wymianie handlowej. Jest jednak możliwe, że wiele z tych meteorytów pochodzi z pojedynczego wydarzenia. Komety zawierają wiele meteoroidów o zróżnicowanej budowie, czytamy w Nature.
      W trakcie badań uczeni stwierdzili, że epicentrum bombardowania materiałem przyniesionym przez kometę znajdowało się w lub w pobliżu stanowiska archeologicznego Turner w hrabstwie Hamilton położonym na południowym zachodzie stanu Ohio. Wydaje się, że materiał spadał w z północnego zachodu na południowy zachód. Co interesujące położone niedaleko kopce, zwane Milford Earthworks, mają taką właśnie orientację.
      W miarę oddalania się od stanowiska Turner koncentracja mikrosferuli spada. Znajdujemy je jednak ponad 200 kilometrów dalej na południe, w Indian Fort Mountain. Zdaniem naukowców, mikrosferule te to materiał wzbity w powietrze wskutek oryginalnego bombardowania. Jego rozkład bardziej na linii północ-południe niż oryginalny przebieg uderzenia na linii północny zachód – południowy zachód można wyjaśnić przeważającymi w Ameryce Północnej frontami pogodowymi przechodzącymi z zachodu na wschód. Zdaniem naukowców epicentrum bombardowania objęło około 500 km2, a cały obszar, który ucierpiał w wyniku przelotu komety to około 14 900 km2.
      Nie wiemy, czy ktoś wówczas zginął. Jednak po tym wydarzeniu przedstawiciele kultury Hopewell zbierali meteoryty i wykonywali z nich przedmioty, które były później wkładane do grobów zmarłych. W epicentrum wydarzenia zaczęto wznosić kopce w kształcie komety, a symbolika i tradycja ustna Hopewell została odziedziczona przez następców, którzy opowiadają o kosmicznej katastrofie, stwierdzają autorzy badań.
      O Lenipinšia, rogatym wężu lecącym po niebie i zrzucającym skały, opowiada lud Myaamia, w języku Szaunisów słowo Tekoomsē odnosi się do komety znanej jako Podniebna Pantera, a Irokezi opowiadają o Dajoji, Podniebnej Panterze, która miała moc niszczenia lasów. W opowieściach Ottawów znajdziemy historię o dniu, w którym słońce spadło na Ziemię, a Huronowe i Wyandoci wspominają czasy, gdy przez niebo przetaczała się czarna chmura, zniszczona strzałą przez Hehnoha.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...