Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Podczas marcowego spaceru po polach w miejscowości Kostelecké Horky w Czechach pies wykopał 20 unikatowych artefaktów z epoki brązu: 13 sierpów, 2 groty strzał, 3 obuchy toporków i 5 bransolet. Wszystkie mają ponad 3 tysiące lat.

Pan Frankota, właściciel psa, opowiada, że początkowo spacer wyglądał jak zwykle, jednak w pewnym momencie Monty zaczął zaciekle kopać.

Fakt, że w jednym miejscu znajdowało się tyle przedmiotów, ma niemal na pewno związek z aktem uhonorowania, najprawdopodobniej pewnego rodzaju ofiarą. Szczególnie zaskoczyło nas jednak to, że artefakty były całe, ponieważ kultura, która zamieszkiwała te rejony w tamtych czasach, zwykle zakopywała fragmenty [przedmiotów], niejednokrotnie stopione. Odkryte obiekty są, oczywiście, piękne, ale o wiele ważniejszy jest dla nas ich dobry stan - podkreśla Martina Beková, archeolog z Muzeum i Galerii Gór Orlickich w Rychnovie nad Kněžnou, która wchodziła w skład zespołu zajmującego się badaniem znaleziska.

Beková i inni uważają, że artefakty reprezentują kulturę pól popielnicowych z późnej epoki brązu.

Pan Frankota otrzymał od władz kraju kralovohradeckiego nagrodę (znaleźne) w wysokości 7860 koron czeskich. Rzeczniczka kraju Sylvie Velčovská podkreśla, że po marcowym znalezisku archeolodzy przeszukali okoliczne pola za pomocą wykrywaczy metali. Ponieważ na przestrzeni wieków teren podlegał znacznym przekształceniom, niewykluczone, że to głębsze warstwy skrywają jakieś sekrety.

Od 13 do 21 września skarb z epoki brązu można oglądać na wystawie pt. "Podróż do początków czasu" w miejscowości Kostelec nad Orlicí. Po jej zakończeniu obiekty przejdą konserwację, a potem najprawdopodobniej staną się częścią ekspozycji stałej w tutejszym pałacu.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ludzie epoki brązu żyjący na terenie dzisiejszej Danii mogli pływać do Norwegii przez otwarte morze, uważa międzynarodowy zespół badawczy pracujący pod kierunkiem Boela Bengtssona z Uniwersytetu w Göteborgu. Naukowcy opracowali model komputerowy, który pozwolił im lepiej zrozumieć, jak łodzie, którymi dysponowali ówcześni mieszkańcy Skandynawii, radziły sobie na wodzie i czy możliwe było, by odważyli się oni wypłynąć na pełne morze.
      Kultury epoki brązu rozwijające się na terenach dzisiejszej Danii i Norwegii są bardzo podobne. Widzimy tutaj podobne artefakty, podobną architekturę, podobne pochówki. Bez wątpienia dochodziło do intensywnej wymiany kulturowej. Była ona możliwa dzięki łodziom podróżującym wzdłuż wybrzeży. Miały one do pokonania 700-kilometrową trasę wiodącą wśród duńskich wysp, wzdłuż wybrzeży Szwecji ku wybrzeżom Norwegii.
      Morze przez tysiąclecia onieśmielało żeglarzy, którzy starali się trzymać blisko brzegu. Jeśli by jednak odważyć się wypłynąć na otwarte wody, to Danię od Norwegii dzieli nieco ponad 100 kilometrów. Powstaje więc pytanie, czy ludzie epoki brązu ulegli pokusie skrócenia podróży i czy dysponowali łodziami, które to umożliwiały?
      Tego, czy zdecydowali się na taką podróż, nigdy zapewne się nie dowiemy. Możemy jednak sprawdzić, czy ich łodzie były zdolne do jej odbycia. Naukowcy wykorzystali swój model komputerowy do przeprowadzenia symulacji podróży między Danią a Norwegią za pomocą dokładnie takiej łodzi, jakiej szczątki zostały odkryte w Hjortsping. To łódź wiosłowa z 350 roku przed naszą erą.
      Symulacja wykazała, że mieszkańcy epoki brązu byli w stanie wybrać się w taką 100-kilometrową podróż. Ich pojazd musiał wytrzymać 1-metrowe fale i wiatry o prędkości 10 węzłów (18,5 km/h). Żeby podróż była udana, musieli też odznaczać się dobrymi umiejętnościami nawigacyjnymi oraz prawidłowo przewidywać pogodę. Ponadto takie wyprawy możliwe były tylko w miesiącach letnich. Z kolei 700-kilometrowe wyprawy wzdłuż wybrzeży były bardziej bezpieczne, możliwe przez cały rok, ale najprawdopodobniej trwały całymi tygodniami i wymagały częstego przybijania do brzegu w celu uzupełnienia zapasów.
      Może to wyjaśniać olbrzymie podobieństwa pomiędzy duńskim regionem Thy a norweskim Lista. Jeśli ludzie epoki brązu odważyli się wypływać na pełne morze, to mieli do pokonania 110–180 kilometrów, z czego przez około 50 km nie widzieli żadnego lądu.
      Jedyną alternatywą była 700-kilometrowa trasa wzdłuż wybrzeży. Jak stwierdzili badacze, podróż krótszą trasą trwałaby około 16–19 godzin, na pokonanie dłuższej trasy trzeba 12–22 dni. Korzyści są więc ogromne. I jeśli ludzie zdecydowali się zaryzykować, to takie podróże na otwartych wodach mogły odbywać się już około 2300 roku przed naszą erą.
      Badania zostały opisane na łamach PLOS One.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wieś Trójca to jedna z najstarszych osad w dzisiejszym powiecie sandomierskim. W średniowieczu była ważnym punktem na tamtejszej sieci dróg. Zdaniem niektórych badaczy, mogła ona dać początek Zawichostowi. Tak czy inaczej, z czasem utraciła znaczenie na jego rzecz, a w 1954 roku stała się częścią Zawichostu. Jednak w środowisku archeologicznym o wsi zrobiło się głośno w latach 30. XX wieku. Wtedy bowiem na jej terenie przypadkowo odkryto skarb srebrnych monet. A kilka dni temu trafiono na kolejny – czwarty już – skarb w Zawichoście-Trójcy.
      Ten z lat 30. składał się z co najmniej 900 monet, przede wszystkim denarów krzyżowych saskich i polskich oraz denarów niemieckich i węgierskich. Został on zakopany po 1063 roku w dwóch glinianych naczyniach.
      Na kolejne odkrycie trzeba było czekać niemal 100 lat. W 2021 roku członkowie Nadwiślańskiej Grupy Poszukiwawczej Stowarzyszenia Mieszkańców Gminy Annopol „Szansa” znaleźli gliniane naczynie, a w nim 1900 monet, wybitych przede wszystkim przez synów Bolesława Krzywoustego – Władysława Wygnańca i Bolesława Kędzierzawego. W skarbie – ukrytym po 1165 roku –znajdowały się też pojedyncze monety Bolesława Krzywoustego, Bolesława Śmiałego i denary krzyżowe.
      W związku z odkryciem tego skarbu, jeszcze w tym samym roku do badań przystąpili naukowcy z Instytutu Archeologii UMCS wspomagani przez Stowarzyszenie „Szansa” i Stowarzyszenie „Wspólne Dziedzictwo” z Opatowa. Efektem ich prac było znalezienie 3. skarbu. Było to 58 monet i siekańców (fragmentów monet), ukrytych na początku XI wieku. To głównie monety niemieckie: denary krzyżowe, denary Ottona III, Ottona i Adelajdy i Henryka Świętego. Ponadto zidentyfikowano pojedyncze monety czeskie, arabskie i angielskie (Æthelreda II). W tym jednak przypadku nie wiadomo, jak skarb został schowany. Prowadzone w tym miejscu prace rolnicze spowodowały, że był on rozproszony na kilku metrach kwadratowych.
      Jakby tego było mało, w latach 2021–2024 znaleziono niemal 500 pojedynczych monet wczesnośredniowiecznych, setki zabytków z żelaza, kamienia, szkła, kości i fragmenty naczyń glinianych z XI–XIII wieku. Wśród bardziej interesujących znalezisk jest unikatowa bulla książęca czy grociki z jednej z najważniejszych bitew XIII wieku.
      Kolejnego odkrycia – 4. już skarbu – dokonano kilka dni temu w pasie drogowym przebiegającej przez Trójcę remontowanej drogi wojewódzkiej. Nadwiślańska Grupa Poszukiwawcza Stowarzyszenia Mieszkańców Gminy Annopol „Szansa” znalazła 19 placków srebrnych o łącznej wadze niemal 700 g. Niewykluczone, że było ich więcej, jednak naczynie, w którym się znajdowały, zostało uszkodzone podczas niwelacji terenu. Część skarbu mogła zostać wywieziona wraz z ziemią. Na podstawie pozostałości naczynia stwierdzono, że nowo odkryty skarb pochodzi z I połowy XI wieku, został więc ukryty w tym samym czasie, co skarb 3.
      Najnowsze odkrycie jest wyjątkowe. O ile trzy pierwsze skarby składały się niemal wyłącznie z monet, tutaj mamy wyłącznie placki lanego srebra. Na niektórych widać ślady cięcia na mniejsze kawałki. Można przypuszczać, że to srebrny półsurowiec pochodzący z przetopionych monet lub złomu, który został ukryty przez odlewnika lub jubilera.
      Już wcześniejsze badania archeologiczne pokazały, że w XI wieku w Trójcy istniały warsztaty zajmujące się wytopem ołowiu i srebra. To zaś pokazuje, że Trójca była nie tylko osadą handlową, przez którą przebiegały szlaki łączące Bałtyk z Morzem Śródziemnym oraz wschodnią i zachodnią część Europy, ale również miejscem wyspecjalizowanej produkcji metalurgicznej.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W Eisleben, mieście urodzin i śmierci Marcina Lutra, w kościele św. Andrzeja, w którym Luter wygłosił swoje ostatnie kazania, znaleziono skarb składający się z 816 monet. Zostały one ukryte około 1640 roku w rzeźbie, która zdobi wykonany w 1567 roku nagrobek hrabiny Magdaleny (zm. 1565) i hrabiego Johanna Albrechta I z linii Mansfeld-Arnstein (zm. 1586). Mieszki z monetami ukryto w nodze hrabiego.
      Odkrycia skórzanych sakiewek zawierających monety dokonano podczas prac renowacyjnych. We wnęce rzeźby konserwatorzy wyczuli coś miękkiego. Okazało się, że to stara skarpeta, którą prawdopodobnie wykorzystano przed 100 laty do czyszczenia rzeźb. Najprawdopodobniej wpadła ona do środka, a prowadzący wówczas prace się tym nie przejęli. Pod skarpetą było zaś coś znacznie bardziej interesującego. Cztery mieszki z 816 dobrze posortowanymi monetami. Najcenniejsze z nich, złote, zostały owinięte w papier, a napisy na nim świadczą, że była to część kościelnego skarbca. Nie były to jednak pieniądze z coniedzielnej tacy, ale zebrane przy innych okazjach.
      W skarbie znaleziono monetę znaną jako złoty anioł, podwójnego dukata, kilka talarów, półtalarów i ćwierćtalarów. Jednak główną część zbioru stanowią wybite w Saksonii drobne monety, takie jak srebrne schreckenbergery, zinsgroschen oraz niemal 300 groszy praskich pochodzących z końca średniowiecza.
      Najnowszą monetą jest podwójny dukat wybity przez arcybiskupa Moguncji Anselma Casimira Wambolda von Umstadta w 1638 roku. Niewiele starsze są monety wybite po okresie ostrego kryzysu finansowego zwanego „Kipper i Wipper”, kiedy to doszło do masowego psucia monety. To saksońsko-turyński talar, saksońskie grosze oraz trzy złote monety.
      Zaskakującą cechą znalezionego skarbu jest fakt, że okres „Kipper i Wipper” nie pozostawił w nim śladu. W tym okresie menniczego chaosu i dewaluacji właściciele mennic masowo nie przestrzegali ordynacji menniczych dotyczących liczby i gatunków wybijanych monet. Inflacja była szczególnie dotkliwa w hrabstwie Mansfeld, do którego należało Eisleben. Działało tam ponad 20 mennic, które masowo biły miedziane pieniądze. To wyjaśnia, dlaczego w znalezionym skarbie widzimy sporo późnośredniowiecznych monet. Nie stanowiły one znaczącego odsetka wśród monet obiegowych w XVI wieku, jednak po kryzysie zyskały na znaczeniu, gdyż pokładano zaufanie w ich wartość. Masowo bite miedziane monety nie trafiły do skarbu.
      Skarb został ukryty w rzeźbie z szwedzkich najazdów łupieżczych. W latach 1636–1644 Eisleben było wielokrotnie – niemal co tydzień – rabowane przez Szwedów. Miejskie kroniki z tamtych lat są pełne opisów obowiązkowych kwaterunków dla żołnierzy, kontrybucji i innych uciążliwości. W latach 1628–1650 miasto straciło połowę ludności. Na podstawie zapisków z lat 1623–1642 naukowcy obliczyli, że miasto wydało w tym czasie 212 258 talarów na okup i żywność dla obcych wojsk. To gigantyczna kwota.
      Silny, dobrze zarabiający górnik otrzymywał około 1 talara tygodniowo. Jednak zarobki zdecydowanej większości górników wynosiły około 0,5 talara tygodniowo. Za talara można było kupić 8 funtów masła czy 24 śledzie. Zatem wydatki niewielkiego Eisleben związane z obecnością obcych wojsk były gigantyczne.
      Eksperci będą teraz badali, czy znaleziony skarb nie jest częścią „Aerarum Pastorale”, specjalnego funduszu parafialnego ustanowionego w Eisleben w 1561 roku. Fundusz ten przeznaczony był na kształcenie teologów oraz pensje, ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne księży w parafii. Był niezależny od władz i zgromadzenia parafian. Trwają też prace nad zbadaniem każdej z monet oraz stworzenie ich katalogu, który zostanie udostępniony w sieci.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Na stanowisku Charterhouse Warren w Anglii naukowcy zidentyfikowali największe na Wyspach Brytyjskich prehistoryczne miejsce przemocy interpersonalnej. We wczesnej epoce brązu zabito tutaj, rozczłonkowano i prawdopodobnie przynajmniej częściowo zjedzono co najmniej 37 osób. Następnie ich szczątki wrzucono do 15-metrowego naturalnego dołu. Wśród zabitych były kobiety, dzieci oraz mężczyźni.
      Kości z Charterhouse Warren zostały odkryte w latach 70. ubiegłego wieku. Teraz międzynarodowy zespół naukowcy przeanalizował ponad 3000 z nich i doszedł do wniosku, że należały one do co najmniej 37 osób, a fakt, że mamy tutaj do czynienia z kośćmi przedstawicieli obu płci oraz z osobami w różnym wieku, skłonił uczonych do stwierdzenia, że byli to członkowie jednej społeczności.
      W przeciwieństwie do współczesnych im pochówków, czaszki tych osób noszą ślady urazów zadanych tępym narzędziem. Na terenie Wielkiej Brytanii znane są setki pochówków z okresu 2500–1000 p.n.e. i rzadko widać na nich ślady przemocy. Znacznie częściej dowody na przemoc znajdujemy na szkieletach z neolitu (10 000 – 2200 p.n.e.) niż z wczesnej epoki brązu, więc stanowisko Charterhouse Warren jest naprawdę niezwykłe. Widzimy tutaj znacznie ciemniejszy obraz tego okresu, niż wielu przypuszczało, mówi główny autor badań profesor Rick Schulting z University of Oxford.
      Na kościach widoczne są liczne nacięcia i złamania pośmiertne, co wskazuje, że zwłoki zostały rozczłonkowane. Nie można wykluczyć, że zabitych częściowo zjedzono. Mamy tutaj dowody na gwałtowną śmierć, ale żadnych śladów walki. To oznacza, że społeczność ta została zaskoczona. Wszystkich zabito i rozczłonkowano. Jednak eksperci uważają, że przyczyną ataku i morderstwa nie była chęć zdobycia pożywienia. Na stanowisku znaleziono bowiem też liczne kości bydła, przemieszane z kośćmi ofiar, co wskazuje, że ludzie zamieszkujący okolice mieli pod dostatkiem pożywienia, nie musieli uciekać się do kanibalizmu.
      Kanibalizm mógł tutaj posłużyć jako sposób na poniżenie wrogów. Zjedzenie zabitych i wymieszanie ich kości z kośćmi zwierząt mógł być sposobem na odhumanizowanie ofiar poprzez porównanie ich do zwierząt.
      Nie wiadomo, co mogło doprowadzić do konfliktu. Brak bowiem śladów, by ówczesne warunki środowiskowe – zmiany klimatu czy konkurowanie o zasoby – prowadziły do przemocy na terenie Brytanii. Brak też dowodów genetycznych wskazujących, by mieszkały tam społeczności o różnym pochodzeniu, co mogło prowadzić do konfliktów etnicznych. Zdaniem ekspertów, brak wspomnianych wyżej przyczyn, może wskazywać na konflikt o charakterze społecznym. Mogło dojść do kradzieży czy obrazy i w wyniku eskalacji doszło do masowego morderstwa. Autorzy obecnych badań przypominają, że w ubiegłym roku w zębach dwojga z zabitych dzieci znaleziono najstarszy na Wyspach Brytyjskich materiał genetyczny bakterii dżumy, Yersinia pestis. Nie wiemy czy, a jeśli tak, to w jaki sposób, choroba jest powiązana z zabójstwem, dodaje profesor Schulting.
      Charterhouse Warren to jedno z tych rzadkich stanowisk archeologicznych, które rzucają wyzwanie naszemu rozumieniu przeszłości. Pokazuje ono, ze ludzie w prehistorii popełniali zbrodnie, które można porównywać ze zbrodniami z czasów znacznie późniejszych, stwierdza uczony.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Każdy z nas potrafi przywołać z pamięci charakterystyczny widok psa otrzepującego się po wyjściu z wody. Podobnie otrzepują się wszystkie zwierzęta posiadające futro. Jednak do niedawna nauka nie wiedziała, jaki mechanizm uruchamia takie zachowanie. O wiedzę tę wzbogacił nas właśnie profesor neurobiologii David Ginty i jego zespół z Wydziału Neurobiologii Harvard Medical School.
      Naukowcy wykorzystali nowoczesne narzędzia, które w znacznej mierze sami opracowali, do wyizolowania i śledzenia pojedynczych neuronów oraz stymulowania ich lub blokowania za pomocą światła. Dzięki nim dowiedzieli się, że za aktywowanie takiego zachowania odpowiadają łatwo pobudliwe mechanoreceptory typu C (C-LTMRs). Receptory te stanowią wczesny system ostrzegania, że coś – insekt, woda czy brud – za chwilę wejdzie w kontakt ze skórą. To wrodzony mechanizm odruchowy, który jednak zwierzę może kontrolować. Profesor Ginty porównuje jego działanie do sytuacji, gdy na naszym ramieniu wyląduje komar. Możemy odruchowo potrząsnąć ramieniem czy uderzyć owada dłonią, ale możemy też się powstrzymać.
      Naukowcy z laboratorium Ginty'ego wykorzystali olej słonecznikowy, którego krople nakładali na grzbiet myszy, które genetycznie zmodyfikowano tak, by za pomocą światła stymulować lub blokować specyficzne neurony. Tak zaawansowane eksperymenty stały się możliwe dzięki temu, że w ciągu ostatnich dwóch dekad opracowano potężne narzędzia genetyczne.
      Na skórze znajduje się około 20 różnego typu receptorów czuciowych. Około 12 z nich jest odpowiedzialnych za rejestrowanie różnego typu dotyku, od szybkiego ukłucia, przez wibracje po delikatne masowanie. Receptory C-LTMR są owinięte wokół podstawy mieszków włosowych i należą do najbardziej czułych receptorów skóry. Rejestrują najlżejsze ruchy włosa czy ugięcie skóry wokół jego podstawy. Z receptora sygnały wędrują do mózgu za pośrednictwem rdzenia kręgowego.
      Wielką zaletą technik wykorzystanych przez laboratorium Ginty'ego jest możliwość przyjrzenia się temu, co dzieje się w rdzeniu. Rozumiemy sposób organizacji neuronów przetwarzających informacje wizualne i dźwiękowe. Jeśli jednak chodzi o dotyk, o przetwarzanie sygnałów somatosensorycznych, dopiero próbujemy to zrozumieć, gdyż bardzo trudno jest uzyskać dostęp i rejestrować to, co dzieje się w rdzeniu kręgowym, stwierdza uczony.
      Jego zespołowi udało się zidentyfikować konkretny obszar w mózgu, do którego trafia sygnał skłaniający psa do otrzepania się, ale wiele jeszcze pozostaje do zbadania. Naukowcy wciąż nie wiedzą, czy zidentyfikowany przez nich szlak nerwowy jest jedynym mechanizmem biorącym udział w reakcji na kontakt z wodą czy też istnieją jeszcze inne, niezidentyfikowane. Trudno jest odpowiedzieć na to pytanie, gdyż narzędzia, jakich zwykle używamy, rzadko w 100 procentach blokują to, co byśmy chcieli. Dlatego nie wiemy, czy obserwowane zachowanie wynika z 10% niezablokowanych sygnałów, czy też istnieje inna droga ich przekazywania, czy inny typ komórki, który przeoczyliśmy. W tym przypadku chodzi raczej o to drugie, ale nie jesteśmy pewni, wyjaśnia uczony.
      Drugie pytanie, na które trzeba odpowiedzieć brzmi: dlaczego, skoro C-LTMR znajdują się na całym ciele, otrzepywanie się jest uruchamiane tylko w przypadku zmoczenia środkowej części grzbietu? Można to w pewnej mierze wyjaśnić faktem, że ta część ciała znajduje się poza zasięgiem łap i zębów. Nie tłumaczy to jednak, jak to się dzieje, że sygnały pochodzące z takich samych neuronów i trafiające do tych samych części mózgu, raz wywołują otrzepywanie się, a innym razem nie. Być może, zastanawiają się badacze, sygnały ze środkowej części grzbietu trafiają do innych regionów jądra okołoramieniowego w mózgu, niż sygnały z pozostałej części ciała. A może te z grzbietu są wzmacniane w rdzeniu kręgowym, dlatego wywołują taką reakcję.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...