Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Przedrzeźniacze białobrewe (Mimus saturninus) rzadko wyrzucają jaja podrzucone przez starzyki granatowe (Molothrus bonariensis), ponieważ poprzetykanie własnych jaj cudzymi zmniejsza prawdopodobieństwo zaatakowania cennych zasobów przez kolejnych rozbójników.

Autorami studium, którego wyniki ukazały się w piśmie Proceedings of the Royal Society B, są ornitolodzy z Uniwersytetu w Oksfordzie oraz Uniwersytetu w Buenos Aires.

Starzyki regularnie odwiedzają gniazda przedrzeźniaczy i dziurawią ich jaja. Gdy skończą, składają swoje własne jaja. Przedrzeźniacze robią porządki (wyrzucają zniszczone jaja) i choć atakują siejące spustoszenie M. bonariensis, ich jaja wydają im się już nie przeszkadzać. Wysiadują je na równi z pozostałymi, mimo że różnice w wyglądzie od razu rzucają się w oczy.

Podczas 3 sezonów lęgowych naukowcy sfilmowali wizyty 130 starzyków granatowych. Manipulowali składem lęgu, aby porównać przeżywalność jaj gospodarza przy różnej liczbie jaj podrzuconych. Okazało się, że jaja przedrzeźniacza z większym prawdopodobieństwem unikały przebicia, gdy w gnieździe leżało więcej jaj starzyka.

Spośród 347 badanych gniazd w 89% pojawiło się obce jajo. W 35% doliczono się ponad 3 jaj starzyków, a w 16% ponad 6 (najczęściej pasożyty składały ich ok. 3).

Można by się spodziewać, że większe natężenie pasożytnictwa powinno zachęcić gospodarza do wyewoluowania skuteczniejszych metod obrony. W rzeczywistości jest dokładnie na odwrót: im większe natężenie pasożytnictwa, tym częstsze ataki dziurawiące i tym ważniejsze staje się "rozrzedzenie" ryzyka. Gdy wokół więcej pasożytów, gospodarz odnosi więcej korzyści, tolerując pasożytnicze jaja - podkreśla główna autorka raportu Ros Gloag.

Plusy przeważają nad minusami, ponieważ inaczej niż w przypadku pojawienia się kukułek, przedrzeźniacze białobrewe dobrze sobie radzą w konkurencji ze starzykami - porastają piórami w podobnym tempie, co ptaki z lęgów pozbawionych pasożytów - tłumaczy prof. Alex Kacelnik.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Infekcje nicieniami to poważny problem w uboższych krajach. Zarażają tam olbrzymią liczbę ludzi, powodując m.in. biegunki, upośledzając wzrost dzieci, a nawet zabijając. Najnowsze badania wskazują, że infekcje nicieniami były powszechnym zjawiskiem w średniowiecznej Europie, a z problemem tym poradzono sobie poprawiając stan higieny.
      Dwa najczęściej zarażające ludzi nicienie to włosogłówka i glista ludzka. Mogą one żyć przez kilkanaście miesięcy, w czasie których samica składa nawet od kilkunastu do 200 000 jaj dziennie. Jaja te wraz z kałem trafiają do otoczenia, zanieczyszczając glebę i wodę, przez co infekcja przenosi się dalej. Obecnie nicieniami zarażonych jest około 1,5 miliarda osób.
      Wiemy, że nicienie pasożytują na ludziach od tysięcy lat. Naukowcy znajdowali je w średniowiecznych kościach i kale. Nawet u osób z ówczesnych elit, w tym u Ryszarda III. Przed kilku laty na bieżąco relacjonowaliśmy fascynującą historię odnalezienia jego ciała i potwierdzenia tożsamości króla.
      Dotychczas jednak nie było wiadomo, jak bardzo pasożyty były rozpowszechnione w Europie. Pojawiały się głosy, że to, iż obecnie nie stanowią problemu na Starym Kontynencie jest spowodowane faktem, że nigdy nie było ich zbyt wiele. Teraz okazuje się, że to nieprawda.
      Zoolog Adrian Smith z Uniwersytetu Oksfordzkiego wraz z kolegami postanowił zbadać rozpowszechnienie nicieni w średniowieczu. Uczeni zebrali niemal 600 próbek ziemi z okolic miednicy szkieletów pochowanych pomiędzy VII a XVIII wiekiem na cmentarzach w Czechach, Niemczech i Wielkiej Brytanii. Jak wyjaśnia Smith, gdy ciało się rozkłada, jelita opadają na okolice miednicy. Jest to więc dobre miejsce do poszukiwania znajdujących się w jelitach jaj pasożytniczych nicieni.
      Analizy DNA pobranych próbek gleby wykazały, że na terenie Europy włosogłówką było zarażonych około 25% ludzi, a odsetek infekcji glistą ludzką sięgał 40%. Sytuacja była stabilna na przestrzeni badanego okresu. Nawet w XVIII wieku nicienie pasożytowały na tak wielkiej części europejskiej populacji. Co więcej, liczby te są zgodne z tym, co obecnie obserwujemy w Afryce Subsaharyjskiej, Ameryce Południowej czy Azji Wschodniej.
      Z danych medycznych wiemy, że do początku XX wieku zdecydowana większość populacji Europy była wolna od pasożytniczych nicieni (chociaż liczba infekcji gwałtownie wystrzeliła wśród żołnierzy I wojny światowej). To zaś wskazuje, że pasożytów pozbyto się dzięki poprawie warunków higienicznych, a nie np. dzięki nowoczesnym lekom. To zaś dowodzi, że wysiłki WHO i innych organizacji, które starają się poprawiać warunki życia wśród mieszkańców ubogich krajów, idą w dobrym kierunku.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W ciągu ostatnich 40 lat liczba znajdowanych w rybach pasożytniczych nicieni z rodziny Anisakis zwiększyła się... 283-krotnie. Anisakis atakują wiele gatunków ryb, kałamarnic oraz ssaków morskich. Mogą być też obecne w rybach podawanych w sushi.
      Chelsea Wood i jej zespół z University of Washington zbadali, jak wieloma nicieniami były zarażone ryby w latach 1978–2015. Zebrali dane ze 123 studiów, w których zbadano 56 778 ryb z 215 gatunków. Okazało się, że obecnie przeciętna ryba zawiera 283 razy więcej pasożytów niż przed 40 laty.
      Anisakis rozpoczynają swój cykl życiowy w jelitach ssaków morskich. Opuszczają je wraz z odchodami i wówczas infekują ryby i skorupiaki. Jeśli zainfekują rybę, tworzą cystę w jej tkance mięśniowej, mówi Wood. Gdy taka ryba zostanie zjedzona przez morskiego ssaka, cykl życiowy nicienia się zamyka.
      Do organizmu człowieka pasożyt może dostać się wraz z mięsem ryby. Gdy jednak nicień trafi do ludzkiego przewodu pokarmowego, ginie w nim, co wywołuje odpowiedź immunologiczną objawiającą się mdłościami, wymiotami i biegunką.
      Miłośnicy ryb nie muszą się jednak zbytnio obawiać. Podczas odpowiedniej obróbki, np. głębokiego mrożenia, nicienie giną. Sama Wood przyznaje, że lubi i je sushi.
      Uczona nie wie, skąd tak nagły wzrost liczby pasożytów u ryb. Przyczyną może być zwiększenie się liczby ssaków morskich, które od kilkudziesięciu lat są objęte coraz bardziej skuteczną ochroną. Ponadto ocieplające się wody oceaniczne mogą zwiększać tempo reprodukcji pasożytów.
      Jeśli liczba nicieni u ryb nadal będzie równie szybko rosła, może się to stać poważnym problemem

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Specjaliści z google'owskiego Project Zero poinformowali o znalezieniu licznych złośliwych witryn, które atakują użytkowników iPhone'ów wykorzystując w tym celu nieznane wcześniej dziury. Wiadomo, że witryny te działają od co najmniej 2 lat i każdego tygodnia są odwiedzane tysiące razy. Wystarczy wizyta na takiej witrynie, by doszło do ataku i instalacji oprogramowania szpiegującego, stwierdzają specjaliści.
      Przeprowadzona analiza wykazała, że ataki przeprowadzane są na 5 różnych sposobów, a przestępcy wykorzystują 12 różnych dziur, z czego 7 znajduje się w przeglądarce Safari. Każdy z ataków pozwala na uzyskanie uprawnień roota na iPhone, dzięki czemu może np. niezauważenie zainstalować dowolne oprogramowanie. Przedstawiciele Google'a zauważyli, że ataki służyły głównie do kradzieży zdjęć i informacji, śledzenia lokalizacji urządzenia oraz kradzież haseł do banku. Wykorzystywane przez przestępców błędy występują w iOS od 10 do 12.
      Google poinformowało Apple'a o problemie już w lutym. Firmie z Cupertino dano jedynie tydzień na poprawienie błędów. Tak krótki czas – zwykle odkrywcy dziur dają twórcom oprogramowania 90 dni na przygotowanie poprawek – pokazuje jak poważne były to błędy. Apple zdążyło i sześć dni później udostępniło iOS 12.1.4 dla iPhone'a 5S oraz iPad Air.
      AKTUALIZACJA:
      Z medialnych doniesień wynika, że za atakiem stoją chińskie władze, a ich celem była głównie mniejszość ujgurska. W ramach tej samej kampanii atakowano też urządzenia z systemem Android i Windows, jednak przedstawiciele Project Zero poinformowali jedynie o atakach na iOS-a. Google nie odniósł się do najnowszych rewelacji. Microsoft oświadczył, że bada doniesienia o ewentualnych dziurach.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W grudniu ubiegłego roku Stany Zjednoczone oficjalnie ujawniły, że wpadły na trop dużej operacji hakerskiej prowadzonej przez rząd Chin. Celem operacji była kradzież własności intelektualnej zachodnich przedsiębiorstw. Amerykańskie władze nie zdradziły nazw zaatakowanych firm, ale dziennikarze dowiedzieli się, że chodziło m.in. o IBM- i Hewlett Packarda.
      Teraz reporterzy Reutersa odkryli, że co najmniej sześć innych firm również padło ofiarą hakerów pracujących dla chińskiego rządu. Są to Fujitsu, Tata Consultancy Services, NTT Data, Dimension Data, Computer Sciences Corporation i DXC Technology. Okazało się również, że wśród ofiar hakerów są też klienci wcześniej wymienionych firm, a wśród nich szwedzki Ericsson, system rezerwacji podróży Sabre czy amerykańska stocznia Huntington Ingalls Industries, która buduje okręty na zlecenie US Navy.
      Większość z wymienionych powyżej przedsiębiorstw albo odmawia komentarza, albo zapewnia, że jej infrastruktura jest dobrze zabezpieczona. Przedstawiciele Sabre poinformowali, że w 2015 roku doszło do incydentu z zakresu cyberbezpieczeństwa, ale żadne dane podróżnych nie zostały ukradzione. Z kolei rzecznik prasowa Huntington Ingalls stwierdziła, że jej firma jest pewna, iż nie utraciła żadnych danych za pośrednictwem HPE czy DXC.
      Rząd w Pekinie oczywiście również wszystkiemu zaprzecza. Rząd Chin nigdy w żaden sposób nie brał udziału, ani nie wspierał żadnej osoby parającej się kradzieżą tajemnic handlowych, oświadczyło chińskie MSZ.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gang cyberprzestępców, który stworzył listę 50 000 menedżerów, za pomocą której usiłuje wyłudzać pieniądze, zmienił taktykę na bardziej niebezpieczną dla potencjalnych ofiar.
      Istnienie grupy nazwanej London Blue jako pierwsi zauważyli specjaliści z firmy Agari. Grupa stworzyła listę 50 000 menedżerów i początkowo rozsyłała fałszywe informacje, podpisane nazwiskami z tej listy, próbując przekonać pracowników firm do przelania firmowych pieniędzy na wskazane konto. Przestępcy działają w Nigerii, Wielkiej Brytanii i innych krajach. Teraz specjaliści donoszą o zmianie taktyki.
      Dotychczas oszuści używali tymczasowych adresów e-mail z bezpłatnych serwisów pocztowych i do potencjalnych ofiar wysyłali listy podpisane nazwiskiem znanego im meneżera. Teraz ich e-maile już nie tylko są podpisane nazwiskiem menedżera, ale w ich nagłówkach znajdują się podrobione adresy e-mail wyglądające jak adresy używane przez firmę będącą celem ataku.
      Przestępcy początkowo prowadzili korespondencję z ofiarą, by zdobyć jej zaufanie, a następnie domagali się pieniędzy. Teraz informują potencjalne ofiary, że ich firma przejmuje inne przedsiębiorstwo lub z innym przedsiębiorstwem się łączy i w związku tym musi z góry przelać na wskazane konto 30% zaplanowanej transakcji. Zwykle chcą, by przelano 80 000 dolarów.
      Celem przestępców stał się też szef Agari. Ściśle ich monitorujemy. Wiedzieliśmy, że przygotowują kolejne ataki, że ich celem jest m.in. nasz dyrektor oraz inni menedżerowie z Kalifornii. Byliśmy więc w stanie śledzić cały przebieg ataku. Od etapu jego przygotowywania do wykonania. Obserwowaliśmy, jak testują skrzynkę, którą chcieli wykorzystać podczas ataku i dwie i pół godziny po testach e-mail od nich dotarł do naszego szefa, mówią eksperci z Agari.
      Pierwsza runda ataków London Blue była skierowana przeciwko firmom w Europie Zachodniej i USA. Teraz przestępcy atakują przede wszystkim przedsiębiorstwa w Azji Południowo-Wschodniej i Australii.
      London Blue to grupa nigeryjska, ale jej członkowie mieszkają m.in. w Wielkiej Brytanii, Turcji, Egipcie i Kanadzie. Dla niektórych z nich to zawód. Możemy obserwować, jak dzielą się zadaniami. Wielu z nich trafia do grupy w bardzo młodym wieku i początkowo są praktykantami. Zaczynają od bardzo prostych zadań, później działają samodzielnie, w końcu mogą nadzorować innych. To fascynująca struktura, stwierdzają eksperci.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...