Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Cukrzyca typu 2. ma podłoże immunologiczne?

Rekomendowane odpowiedzi

Bracia Daniel i Shaw Winer z University of Toronto oraz ich kolega z Uniwersytetu Stanforda, Lei Shen, twierdzą, że może istnieć związek pomiędzy atakami komórek odpornościowych a opornością komórek tłuszczowych na insulinę.

Uczeni wyznaczyli grupę kontrolną myszy, które żywiono dietą wysokotłuszczową przez sześć tygodni, a następnie części z nich podawano lekarstwo anty-CD20, które zabija pewne typy komórek odpornościowych. U wszystkich myszy, które nie otrzymywały leku, rozwinęła się oporność na insulinę. Zwierzęta, które otrzymywały lek - nie rozwinęły oporności.

Naukowcy sądzą, że gdy w ciele nagromadzi się zbyt wiele tłuszczu, komórki dochodzą do takiego etapu, w którym stają się zbyt duże, by przeżyć, dochodzi do zapaleń i niektóre z komórek giną. Gdy do dochodzi do takiej sytuacji, organizm traktuje to jak zewnętrzne zagrożenie i reaguje odpowiedzią układu immunologicznego. Gdy przeciwciała atakują komórki tłuszczowe, te stają się oporne na insulinę.

Takie wnioski to spora niespodzianka. Dotychczas wiedziano, że układ odpornościowy ma swój udział w cukrzycy typu 1., a typ 2. uznawano za zaburzenie metabolizmu, związane wyłącznie ze stylem życia.

Opisane powyżej badania, pokazujące, że i w typie 2. można dopatrzyć się czynnika immunologicznego, doprowadzą do powstania nowych terapii skupiających się na odpowiedzi immunologicznej organizmu, a nie na oporności na inslinę.

W ramach swoich badań uczeni przebadali próbki krwi 32 otyłych osób. U połowy z nich występowała oporność na insulinę, co może sugerować też genetyczne podłoże odpowiedzi immunologicznej. Z drugiej jednak strony wskazuje to na możliwość zaprojektowania szczepionki, która będzie imitowała przeciwciała o właściwościach podobnych do przeciwciał występujących u osób, u których oporność się nie rozwinęła.

Z finansowaniem tego typu badań nie powinno być problemów. Aż 26 milionów mieszkańców USA cierpi na cukrzycę, z czego większość cierpi na typ 2.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A może zamiast leczyć taniej byłoby zapobiegać...

Może trzeba zacząć weryfikować to co jemy od 2 pokoleń.. i bardziej rygorystycznie podchodzić do chemikaliów w żywności..

Podłoże genetyczne, ale przecież coś musiało wywołać tą zmianę.. spontaniczna mutacją nie może występować u 26mil amerykanów + reszta świata ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam

Odnośnie cukrzycy i nie tylko polecam poniższy tekst.

Dieta

 

Co właściwie oznacza to słowo? Najczęściej jest to termin używany wtedy, kiedy chcemy stracić zbędne kilogramy. Która dieta jest dla nas najlepsza, to najczęściej zadawane pytanie? Poniższy opis, dla wielu osób będzie zaskakujący...

 

Wiadomo, że sposób odżywiania ma ogromny wpływ na przemiany metaboliczne, jakie zachodzą w naszym organizmie. Co więcej, właściwe odżywianie jest elementem koniecznym, jeśli chcemy wygrać walkę z chorobami. Ponadto, niewłaściwa dieta może być źródłem bardzo poważnych chorób, często przewlekłych.

 

Przeciętny człowiek nie zna jednak podstaw biochemicznych funkcjonowania organizmu i wpływu, jaki na takie funkcjonowanie wywiera sposób odżywiania. Kolorowe czasopisma zarzucają nas różnego rodzaju dietami. Zdezorientowani czytelnicy sami już nie wiedzą o co chodzi, bo każda z proponowanych diet obiecuje niemalże cuda. Bardzo często dochodzi do sytuacji, że wybór diety zależy od jej nazwy czy nazwiska jej twórcy. W Polsce ciągle mamy tendencję do ulegania obco brzmiącym nazwom, tak jakby one gwarantowały coś lepszego, zdrowszego, bardziej skutecznego. W rzeczywistości, niektóre z tych obco brzmiących nazw diety są wręcz szkodliwe.

 

Podstawowe zasady zdrowej diety muszą uwzględniać mechanizmy biochemiczne człowieka, ale wyjść należy od tego co to jest żywność. Oprócz podstawowego jej składnika jakim jest woda, żywność to mieszanka trzech podstawowych składników:

 

* węglowodanów

* tłuszczy

* białek

 

Węglowodany - źródłem węglowodanów są potrawy mączne: pieczywo, różnego rodzaju placki, kluski itd. oraz cukier, owoce, zawarta w owocach fruktoza, błonnik zawarty w warzywach, miód, soki owocowe, napoje chłodzące itd.

 

Tłuszcze - źródłem są masło, smalec, sery, orzechy, oleje roślinne.

 

Białka - najbardziej powszechnym źródłem białka jest mięso, sery, jajka ale i warzywa.

 

Niestety, dalej sprawy się komplikują. Ponieważ mamy bardzo dużo rodzajów tłuszczów, białek i węglowodanów. Które są najlepsze? Które wywierają pozytywny, a które negatywny wpływ na nasz organizm. Które nam szkodzą, a które pomagają?

 

Węglowodany

 

Dzielą się na proste i złożone. Węglowodany proste to takie, które mają słodki smak: cukier, fruktoza, laktoza. Węglowodany złożone obecne są warzywach, pieczywie, kaszach. węglowodany proste są niepożądane w naszej diecie! Powodują gwałtowne skoki glukozy we krwi, co może prowadzić do uodpornienia się komórek na działanie insuliny, a to uodpornienie z kolei jest przyczyną cukrzycy typu 2.

 

Ponadto, cukry proste powodują powstanie w mózgu związków opiatowych czyli substancji uzależniających. Stąd pozbycie się cukru z diety nie jest łatwe, zwłaszcza u osób, które spożywały dużo słodyczy, owoców czy samego cukru. U takich osób pojawia się nieprzyjemny tzw. efekt odstawienia typowy dla substancji uzależniających. Dzieci, w których diecie obecne są duże ilości cukru, nagle pozbawione swojej codziennej porcji batoników, cukierków, słodkich przekąsek, słodkich past do smarowania chleba, słodkich napojów zachowują się nerwowo, źle się czują, łatwo wpadają w histerię i reagują agresją na pozbawienie wysokich dawek cukru. Są to efekty toksycznego działania cukru na mózg. Mimo to, z regularnością obserwujemy, że młode mamy, już od najmłodszych dni podają jeszcze nawet niemowlakom żywność bogatą w cukier, często nie zdając sobie z tego sprawy. Jeśli herbatka, to z niewielką, ale zawsze pewną ilością cukru. Jeśli woda, to koniecznie z miodem, bo miód "jest zdrowy". Jeśli napój do szkoły, to koniecznie owocowy, bo owoce "są bogate w witaminy". Jeśli przekąska to wysokowęglowodanowa, bo "daje dużo energii". I tak dalej ...

 

Jednak jaka jest rzeczywiście prawda o zdrowym odżywianiu?

 

Zwykły cukier, którego używamy do słodzenia to tzw. dwucukier, składa się on z glukozy i fruktozy. Glukoza jest nam bardzo potrzebna, ale w stosunkowo niewielkich ilościach. W większości przypadków jesteśmy zupełnie nieświadomi ile tak naprawdę spożywamy cukru, a w szczególności ile cukru spożywają nasze dzieci. Z tego powodu, każdy z nas, a szczególnie odpowiedzialny rodzic, powinien zawsze przeliczać ilość spożywanego cukru np. na "łyżeczki cukru". Na łyżeczce do herbaty, średnio, zmieści się ok. 5g czystego cukru.

 

Przyglądajmy się więc uważnie temu co pijemy lub co podajemy do picia naszym dzieciom. Czytajmy informacje, jakie producenci napojów chłodzących, zgodnie z prawem muszą nam przekazywać. Szukajmy w składzie słowa: "węglowodany" lub też "węglowodany przyswajalne" .

 

Prawie każdy napój słodzony, sok owocowy, nektar itd. ma ich od ok. 8 do nawet 12g w 100 mililitrach. Przyjmijmy dla uproszczenia, że jest to 10mg/ml.

Ile napoju chłodzącego wypijamy w ciągu dnia? Ile takiego napoju wypije nasze dziecko?

Załóżmy, że przez cały dzień dziecko wypije 4 napoje po 250 ml = 1 litr. W każdych 100ml mamy 10g cukru. Czyli w 250 ml jest 25g cukru, stąd w litrze napoju jest 100g cukru. Skoro na łyżeczce do herbaty zmieści się nam 5g to, w 1 litrze napoju wypitego przez cały dzień mamy 20 łyżeczek cukru.

 

Która z matek, w ciągu dnia dałaby swojemu dziecku, świadomie 20 łyżeczek cukru? A to tylko napój, który dziecko wypiło. Teraz uwzględnijmy również węglowodany podawane w czasie normalnych posiłków jak np. śniadanie składające się z chleba z pastą czekoladową lub musli, batonik na drugie śniadanie, banan czy gruszka, obiad składający się z ryżu, kaszy, ziemniaków, a następnie kolacja z chleba z masłem z dżemem itd.

 

Jeśli to wszystko policzymy, dojdziemy do zatrważającej wartości cukru, jaką w różnych postaciach podajemy dzieciom i sobie.

 

Naukowcy udowodnili, że w pierwszym etapie zalewania organizmu nadmierną ilością glukozy organizm, stara się zwiększyć w trzustce ilość komórek beta wytwarzających insulinę. Insulina potrzebna jest między innymi do transportu glukozy do wnętrza komórek. Powoduje ona też przetwarzanie nadmiernej ilości glukozy w tłuszcz. Organizm ma możliwość magazynowania nadmiernej ilości glukozy właśnie w postaci tłuszczu. Jest to jedna, ale nie jedyna przyczyna otyłości.

 

Glukoza zwiększa około 300 razy prędkość wypłukiwania chromu z organizmu, a niedobory chromu prowadzą do wielu schorzeń.

 

Kiedy jednak organizm zalewany jest przez dłuższy czas dużą ilością glukozy dzieje się zjawisko odwrotne. Ta sama glukoza powoduje niszczenie komórek wytwarzających insulinę! A stąd tylko krok do cukrzycy typu II.

 

Innym cukrem prostym obecnym w naszym pożywieniu jest fruktoza. Badania naukowe jednoznacznie wskazują na to, że jej nadmiar jest przyczyną otyłości i przedwczesnego starzenia się komórek, a więc i całego organizmu. Przyglądajmy się składowi spożywanych produktów, a zobaczymy, jak często dodawany jest do nich "syrop glukozowo-fruktozowy". Szczególnie często dodawany jest on do żywności dla dzieci. Co gorsza, producenci wielu produktów piszą na opakowaniu, że produkt jest "bez dodatku cukru", natomiast w składzie podają jako dodatek właśnie syrop glukozowo-fruktozowy. Uniknięcie słowa cukier nie oznacza, że go w tym produkcie nie ma. Wystarczy popatrzeć na zawartość węglowodanów.

 

Fruktoza, jako cukier prosty znacznie szybciej jest metabolizowana przez wątrobę. W tym jednak jest spory problem, na który niewiele osób zwraca uwagę. Bowiem, w odróżnieniu od glukozy, fruktoza nie podlega pewnym mechanizmom kontrolnym. Szlaki metaboliczne są nią wręcz zalewane, co doprowadza do szkodliwych w swoich skutkach reakcji biochemicznych.

 

Substancje jakie tworzone są w tym procesie doprowadzają do przedwczesnego starzenia się komórek. Uszkadzany jest kolagen, szybciej się starzejemy. Powstają zmarszczki, ale ... zmarszczki to tylko to, co widzimy na zewnątrz, uszkodzenia naszego ciała w większości odbywają się wewnątrz. Tego co prawda nie widzimy, ale to nie oznacza, że tych zniszczeń nie ma.

 

Przede wszystkim, podczas metabolizacji fruktozy występuje zjawisko nieenzymatycznej glikacji (lub glikozylacji) białek. Oznacza to po prostu niszczenie spożywanego białka. Ma to bardzo istotne znaczenie w przypadku młodych, rozwijających się organizmów dzieci i młodzieży. Dziecku potrzebne są duże ilości wysokowartościowego białka do rozwoju całego organizmu. Podając dzieciom dużo cukru, słodkich owoców, słodkich herbatek itd. te potrzebne białka są niszczone bezpowrotnie przez fruktozę. Organizm nie ma możliwości ich odtworzenia. Można tego łatwo uniknąć, kiedy dosłownie od kołyski przyzwyczaimy dziecko do picia samej wody, bez najmniejszych dodatków. Te dodatki nie są do niczego dziecku potrzebne.

 

Poza tym, proces metabolizowania fruktozy jest prawie taki sam jak metabolizowania alkoholu ze wszystkimi konsekwencjami tzn. otłuszczeniem wątroby czy też jej marskością. Procesy metabolizowania fruktozy powodują powstanie nadmiernych ilości kwasu moczowego. Nadmierne ilości kwasu moczowego z kolei, powodują chorobę zwaną dna moczanowa, która w efekcie prowadzi do niszczenia stawów. Ponadto, kwas moczowy blokuje działanie enzymu, który stymuluje produkcję związków azotowych w ściankach tętnic, co z kolei powoduje, że organizm traci możliwości regulowania ciśnienia krwi. Efektem tego jest tak powszechnie spotykane nadciśnienie tętnicze.

 

Co więcej, fruktoza bardzo sprzyja powstawaniu różnego rodzaju stanów zapalnych.

 

Glukoza zamieniana jest w tłuszcz, kiedy jej nie spalimy (w sensie biochemicznym nie utlenimy) odpowiednio szybko. Natomiast fruktoza powoduje przyrost tkanki tłuszczowej o 30% wyższy niż glukoza. Ponadto, fruktoza powoduje znaczne podwyższenie poziomu trójglicerydów, co jak wiemy sprzyja powstawaniu miażdżycy.

 

Fruktoza powoduje zwiększoną oporność komórek wątroby na działanie insuliny - ma to krytyczne znaczenie u chorych na cukrzycę. Chorzy na cukrzycę mają duże problemy z otyłością, miażdżycą, stanami zapalnymi oraz z nadciśnieniem tętniczym. Co jednak zaleca się im używać do słodzenia? Fruktozę! W wielu supermarketach, w dziale produktów dla diabetyków, można kupić fruktozę w woreczkach.

Dlaczego tak jest? Ponieważ chory na cukrzycę mierzy sobie poziom glukozy, a nie fruktozy.

Pozostaje więc w błędnym przekonaniu, że jeśli używa do słodzenia herbaty, ciast, lodów itd. fruktozy, to nie wyrządza sobie krzywdy, bo ... poziom glukozy się nie podwyższa!

Jak widać jest to pojęcie dalekie od stanu rzeczywistego.

 

Badania jakie przeprowadzono w USA wskazują, że fruktoza jest główną przyczyną otyłości. Warto jest oddać, że w czasie swojego rozwoju, organizm tworzy komórki zwane adypocytami. Są to specjalne komórki, w których w ciągu dalszego życia odkładany jest tłuszcz. Jednakże okazuje się, że ilość tych komórek w ciągu życia pozostaje stała. Zmienne jest tylko ich wypełnienie tłuszczem. Oczywiście, im więcej takich komórek powstanie w okresie rozwoju, tym łatwiej takiej osobie będzie przytyć. Spożycie cukrów w okresie rozwojowym organizmu sprzyja namnażaniu się adypocytów, komórek magazynujących tłuszcz. Stąd podawanie dużej ilości cukrów (pod różnymi postaciami) dzieciom sprzyja otyłości w wieku późniejszym, co oczywiście wiąże się z wystąpieniem całej gamy problemów zdrowotnych.

 

Jedną z mniej znanych, a jednocześnie bardzo istotnych własności fruktozy jest to, że pod jej wpływem mózg nie otrzymuje informacji o tym, że organizm dostał składnik do produkcji energii. Glukoza wyzwala odpowiednie sygnały, które płynąc do mózgu informują go o tym, że jesteśmy najedzeni. W przypadku fruktozy, mózg ciągle odczuwa głód, dlatego fruktoza nie powoduje naturalnego zaprzestania jedzenia.

 

Indeks Glikemiczny (IG)

 

Wiele osób (w tym chorzy na cukrzycę) odżywia się kierując się wartościami tzw. Indeksu Glikemicznego. Jednakże nie wiedzą co taki indeks naprawdę oznacza. Zacznijmy od tego jak się określa jego wartość. Wartość ta oznacza jak szybko glukoza wchłaniana jest do układu krwionośnego.

Uznaje się, że prędkość wchłaniania glukozy ma wartość 100. Poziom ten ustala się po podaniu 50g czystej glukozy. Następnie, przez dwie godziny, co 15 minut mierzy się poziom glukozy we krwi. Pomiaru wartości IG dokonuje się podając do zjedzenia określoną ilość np. chleba, owoców, czy innych produktów zawierających 50g węglowodanów. Stosunek otrzymanego poziomu glukozy do poziomu otrzymanego po spożyciu jej w ilości 50g jest Indeksem Glikemicznym (IG). Im wyższa wartość IG danego produktu, tym szybciej wzrasta poziom glukozy we krwi po spożyciu tego produktu. Produkty o wysokim indeksie powodują zarówno wysoki szczytowy poziom cukru we krwi, jak i szybki jego spadek. Jest to zjawisko bardzo niekorzystne dla zdrowia. Dlatego lepiej jest spożywać produkty o niskim IG.

 

Problem polega na tym, że bardzo rzadko spożywamy produkty oddzielnie. Najczęściej spożywamy węglowodany, białka i tłuszcze razem. Wtedy, a więc w większości przypadków, prawdziwa wartość IG jest niemożliwa do ustalenia. Dlatego stosowanie żywienia zgodnego z precyzyjnymi wartościami IG nie ma sensu, natomiast jest to bardzo przydatny wskaźnik ogólny.

 

Kiedy węglowodany proste nie były w Polsce tak szeroko dostępne nie spotykało się przypadków tzw. ADHD. Teraz jest to niemalże epidemia. Okazuje się jednak, że wystarczy dziecku odstawić cukry proste i prawie natychmiast dziecko staje się bardziej spokojne, zrównoważone ... ADHD mija bezpowrotnie.

 

Tłuszcze

 

Najprościej można to ująć tak: tłuszcze dzielą się na nasycone i nienasycone. Tłuszcze zwierzęce mają przewagę frakcji nasyconych, a tłuszcze roślinne nienasyconych.

 

Nadmierne spożycie tłuszczów nienasyconych, czyli roślinnych, może prowadzić do problemów zdrowotnych.

 

Dla wielu jest to zaskoczeniem, ponieważ świat żywieniowców, dietetyków, ale i lekarzy zaleca, że w naszej diecie powinna znajdować się przewaga tłuszczów roślinnych, a tylko trochę nasyconych (zwierzęcych). Jakie są konsekwencje takich porad?

 

Większość osób, które dbają o swoje zdrowie wie, że nadmierna produkcja tzw. wolnych rodników prowadzi do całego szeregu chorób, z chorobą nowotworową włącznie, stanów zapalnych, szybszego starzenia się organizmu, uszkodzenia błon komórkowych itd. Zaleca się stosowanie różnych antyoksydantów (przeciwutleniaczy), żeby walczyć z wolnymi rodnikami. Dietetycy prześcigają się wręcz w proponowaniu żywności o własnościach przeciwutleniających. Słyszymy i czytamy o tym niemalże wszędzie.

 

Kiedy jednak sięgniemy do podręcznika biochemii człowieka, w każdym z nich, bez względu na autora, znajdziemy, że te właśnie szeroko zalecane tłuszcze roślinne spożywane w dużych ilościach są toksyczne! Dlaczego tak się dzieje? Otóż, "konstrukcja" chemiczna tłuszczów roślinnych jest taka, że im bardziej nienasycone, tym łatwiej się utleniają. Problem polega na tym, że w procesie utleniania lawinowo powstają wolne rodniki! To wszystko dzieje się w temperaturze naszego ciała, a więc zaledwie ok. 37 stopni Celsjusza. Wiadomo, że wraz ze wzrostem temperatury, procesy utleniania ulegają znacznemu przyśpieszeniu. Jeśli teraz, tak zalecany do smażenia olej, podgrzejemy na patelni do temperatury ok. 180 stopni i usmażymy na nim mięso, jajka czy warzywa to wraz z tymi produktami serwujemy potężna ilość wolnych rodników. Nie przeszkadza to jednak tzw. "autorytetom" zalecać stosowanie olejów do smażenia! Wręcz przeciwnie. Wystarczy popatrzeć na naklejki na butelkach olejów w supermarketach, żeby się dowiedzieć, że olej z rzepaku czy słonecznika (oba wielonienasycone, a więc łatwo podlegające utlenianiu i tworzeniu toksycznych wolnych rodników) "szczególnie nadają się do smażenia"!! Zupełnie wbrew nauce biochemii człowieka.

 

Tłuszcze roślinne są bardzo potrzebne organizmowi człowieka. Bez nich będziemy cierpieć na wiele poważnych chorób. Szczególnie potrzebne są nam tłuszcze z grupy Omega 3 i Omega 6. Ale tłuszczów roślinnych potrzeba nam niewiele. W przeciwnym przypadku narobimy sobie nimi więcej szkody niż pożytku.

 

Szczególnie obfity w tłuszcze nienasycone Omega 3 jest olej lniany. Dlatego z przerażeniem czyta się doniesienia na niektórych forach internetowych, gdzie swoje "porady" piszą młode matki, które swoim pociechom wszystko smażą na oleju lnianym, bo ... jest przecież taki zdrowy! Mało tego, niektóre wręcz, żeby go jeszcze "ulepszyć" podgrzewają go niemalże do wrzenia i ... dopiero wtedy (po schłodzeniu) podają swoim dzieciom i całej rodzinie.

 

Pamiętajmy, większość tłuszczów roślinnych nadaje się spożycia wyłącznie na zimno.

 

Z kolei tłuszcze nasycone, charakteryzują się tym, że się nie utleniają. Z tego względu są znacznie bezpieczniejsze do smażenia. Tłuszcze na ogół, składają się z frakcji nasyconej i nienasyconej. Im więcej frakcji nasyconej, tym bardziej bezpieczny jest taki tłuszcz do smażenia. Najbardziej nasyconym tłuszczem jest olej z kokosa. Dlatego można na nim smażyć bez obawy, że tworzyć się będą wolne rodniki. Można go też stosować do sałatek, na zimno.

 

Niektórzy stosują mielone siemię lniane. Nie jest to pomysł najlepszy. Po pierwsze, jeśli już, to zmielone nasionka lnu muszą być spożyte natychmiast. W przeciwnym wypadku, olej Omega 3 zawarty w rozbitych na pył ziarenkach utleni się (np. stojąc przez kilka tygodniu lub miesięcy na półce w sklepie), z opisanymi powyżej konsekwencjami.

Po drugie, w czasie mielenia, niezwykle szybko wirujące ostrze wytwarza lokalnie na powierzchni ziarenek bardzo wysoką temperaturę, która, jak opisano powyżej, powoduje bardzo szybkie utlenianie zawartego Omega 3. Czyli tłuszczu, na którym nam bardzo zależy, ale żeby był w formie nieutlenionej. Dlatego, najlepszy olej (nie tylko z lnu), to taki, który jest tłoczony "na zimno".

 

Na zimno, to znaczy w temperaturze poniżej 50 stopni Celsjusza. Zwrócić należy uwagę, że zdecydowana większość olejów tłoczonych "na zimno" jest tłoczonych w temperaturze ok. 80 stopni Celsjusza, znacznie za wysokiej. Dlaczego? Ponieważ obowiązujące przepisy pozwalają na stosowanie określenia "tłoczone na zimno" jeśli proces odbywa się w temperaturze poniżej 90 stopni Celsjusza. Podwyższenie temperatury powoduje, że proces tłoczenia może odbywać się, szybciej, z większą wydajnością, a więc taniej, ale czy zdrowo? Np. olej z pestek winogron, tłoczony w temperaturze 50-ciu stopni Celsjusza prawie wcale nie daje się wytłoczyć. Dopiero w temperaturze bliskiej 90 stopniom Celsiusza, można z pestek winogron tłoczyć olej, inaczej jego produkcja byłaby niezwykle droga. Stąd właśnie, oleje tłoczone rzeczywiście na zimno są znacznie droższe, ale ... o wiele zdrowsze. Czy jednak wszystkie?

 

Powszechnie kiedyś stosowany olej rzepakowy zawierał dużą ilość niezwykle szkodliwego, uszkadzającego mięsień sercowy, kwasu erukowego. Kandyjska firma Monsanto opracowała technologię wytwarzania genetycznie zmodyfikowanych nasion rzepaku, aby obniżyć zawartość tej niezwykle silnej toksyny. Mimo to, dopuszcza się nawet 2% kwasu erukowego w nasionach rzepaku. Wtedy można taki olej nazwać "niskoerukowy". Czasami można spotkać opis na oleju rzepakowym, że jest "bezerukowy". To nie jest prawda. Słowo "bezerukowy" oznacza, że jest go po prostu mniej, a nie powinno być go w ogóle.

 

W każdej dyskusji na temat tłuszczów roślinnych pada pytanie: a olej z oliwek?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Olej z oliwek zawiera ok. 50% frakcji jednonienasyconej. Podgrzany do wysokiej temperatury, również się utlenia, wprawdzie nieco mniej niż większość olejów roślinnych. Dlatego lepiej na nim nie smażyć.

Na zimno jest natomiast doskonały. I taką zasadę, czyli "na zimno", należy stosować do wszystkich olejów wielonienasyconych.

 

Jak wiemy, wiedza powszechna jest taka, że tłuszcze zwierzęce są złe, ponieważ to one doprowadzają do tworzenia się blaszki miażdżycowej, czyli do zawałów. W najbardziej znanym na świecie czasopiśmie medycznym jakim jest "Lancet", w 1994 opublikowano artykuł, w którym opisano analizę chemiczną blaszki miażdżycowej. Próbki blaszki miażdżycowej pobrano z tętnic osób, które zmarły na zawał mięśnia sercowego. Okazało się, że nie znaleziono nawet śladu tłuszczów zwierzęcych! Natomiast stwierdzono, że część tłuszczowa blaszki miażdżycowej zbudowana była w całości z ... tłuszczów roślinnych!

"Dietary polyunsaturated fatty acids and compositions of human aortic plaque", Felton, cv, et al, Lancet; 344:1195-1196, 1994.

Świat medyczny tego nie zauważył ...

 

Okazało się dalej, że znalezione w blaszce miażdżycowej tłuszcze roślinne, to ... uszkodzone tłuszcze z grupy Omega 6. W których tłuszczach jest najwięcej Omega 6?

W roślinnych. Jeśli przeanalizuje się proces produkcji olejów roślinnych, które kupujemy w supermarketach, to okaże się, że już w czasie produkcji te potrzebne nam kwasy tłuszczowe Omega 6 są uszkadzone poprzez działanie wysokiej temperatury lub traktowanie ich wieloma odczynnikami chemicznymi, które stosuje się w procesie produkcyjnym.

 

Jeśli konsument ulegnie zaleceniom, że olej, który kupił (już uszkodzony poprzez proces jego produkcji) "szczególnie nadaje się do smażenia" i będzie na nim smażył, to nietrudno sobie już wyobrazić, jaką wielką szkodę uczyni w swoim organizmie.

 

Tłuszcze typu "trans"

 

Są to tłuszcze, których konfiguracja chemiczna jest nierozpoznawalna przez wątrobę jako naturalna. Tłuszcze typu "trans" powstają przy utwardzaniu tłuszczów roślinnych. Utwardzanie takie (uwodornianie) przeprowadza sie produkując np. margarynę. Nasza wątroba rozpoznaje je jako niemalże "ciało obce". Usunięcie z organizmu takiego tłuszczu nie jest proste. Wątroba musi przeprowadzić setki reakcji, żeby ten tłuszcz usunąć z organizmu. Niech nas nie zmyli, pozornie niska ilość tłuszczów trans jaka jest deklarowana przez producentów na opakowaniach margaryny.

 

Reakcja uwodarniania tłuszczów roślinnych przebiega w obecności katalizatora, jakim jest nikiel. W ten sposób ten metal ciężki, dostaje się do naszego organizmu.

 

Białka

 

Często słyszymy, że "białko jest podstawą życia". To prawda, ale ... co to jest białko? To właśnie białka budują nasze komórki, a więc cały organizm. Można by więc pomyśleć, że im więcej białka tym lepiej. Niestety tak nie jest.

 

Białka to związki wielkocząsteczkowe składające się z aminokwasów. Istnieje około 20 aminokwasów, z czego 8, zwanych niezbędnymi lub egzogennymi. Aminokwasy te zawarte są w produktach zwierzęcych. Tylko niektóre produkty żywnościowe pochodzenia roślinnego zawierają 8 niezbędnych aminokwasów. Do prawidłowego funkcjonowania organizm potrzebuje wszystkich aminokwasów, w dodatku we właściwej ich kombinacji.

 

Dlatego np. dieta wegetariańska wymaga dużo wiedzy, żeby ją stosować w prawidłowy sposób i nie zrobić sobie krzywdy. Nie jedząc mięsa, trzeba wiedzieć z jakich warzyw i w jakich proporcjach uzyskać odpowiednie białka. W przeciwnym razie organizm da znać o tym, że ma niedobory. Białka roślinne są znacznie gorzej wchłaniane niż białka zwierzęce jak też nie zawierają witaminy B12. Witamina B12 jest absolutnie niezbędna do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Bierze udział w wielu bardzo ważnych procesach biochemicznych. Zapobiega niedokrwistości, jest konieczna do tworzenia czerwonych ciałek krwi, umożliwia prawidłową pracę szpiku kostnego, bierze też udział w wytwarzaniu otoczki mielinowej włókien nerwowych tzw. mieliny. (uszkodzenie otoczki mielinowej jest przyczyną niezwykle groźnej i uchodzącej za nieuleczalną choroby: stwardnienia rozsianego.) witamina B12 pomaga w skupieniu się i uczeniu.

Z tych powodów, diety wegetariańskiej nie zaleca się stosować przed osiągnięciem wieku dojrzałości.

 

Białka są również konieczne do produkcji enzymów czy hormonów. Stanowią ok 75% suchej masy naszego ciała.

 

Niektóre białka organizm potrafi zbudować sam, a niektóre tzw. niezbędne, musi otrzymać w pożywieniu. Białka z pożywienia, są trawione specjalnymi enzymami trawiennymi wydzielanymi przez trzustkę. Trawienie to polega na rozkładzie białek do wolnych aminokwasów. Z wchłoniętych aminokwasów organizm buduje białka, których potrzebuje.

 

Organizm potrafi zmagazynować tłuszcze oraz węglowodany (magazynowane są w postaci tłuszczów) jednak nie ma mechanizmów pozwalających na magazynowanie białek.

 

Każda ilość białka, której organizm nie potrzebuje musi być z organizmu usunięta.

 

Należy mieć świadomość, że usuwanie zbędnego białka jest procesem obciążającym wątrobę. To wątroba przyjmuje na siebie zadanie rozkładu białek. Ale to jeszcze nie wszystko. Przy rozkładaniu białka wątroba wytwarza dość dużą ilość związków, które zakwaszają organizm, a to jest już zjawisko niepożądane. Mogą wystąpić np. bóle stawów. Zakwaszenie organizmu tymi związkami przyczynia się do utraty wapnia i powstania osteoporozy.Te związki również muszą być usunięte. Wątroba je rozłoży i przygotuje do usunięcia sama jednak tego dokonać nie może. Wykonują to nerki. W przypadku nadmiernego, (dla organizmu zupełnie nieprzydatnego) spożycia białka nerki musza sobie poradzić ze znacznie zwiększonym ich obciążeniem. Czasami sobie nie radzą ...

 

Dlatego w przypadku każdej diety należy zwracać uwagę na ilość białka. Krótkoterminowo nie powinno być problemów nawet z dużą ilością białka (chociaż przy niewykrytej niewydolności nerek mogą wystąpić problemy z powodów opisanych powyżej) natomiast poważnie należy się zastanowić na długoterminowymi efektami takich diet. Ponadto białko sprzyja powstawaniu obstrukcji, zatwardzeń. To z kolei powoduje, że nie usunięty w porę kał z jelita grubego zaburza niezwykle ważne procesy wchłaniania jakie mają lub powinny mieć miejsce. Toksyny, które powinny być usunięte z kałem ponownie trafiają do organizmu ze wszystkimi skutkami jak np. pogorszone samopoczucie, uczucie ciężkości, ogólne osłabienie, zaburzenie procesów myślowych, osłabienie pamięci, bóle głowy itd.

 

Czy to wszystko? Nie... nadmierne spożycie białek zwierzęcych powoduje konieczność wytwarzania przez trzustkę dodatkowych ilości enzymów trawiennych. Stwierdzono, że enzymy te odgrywają ważną rolę w zapobieganiu powstawania komórek nowotworowych. Spożywając białko zwierzęce w rozsądnych ilościach (jest ono bardzo cenne dla nas) nie zrobimy sobie żadnej krzywdy.

 

Celem nadrzędnym jakiejkolwiek diety nie powinno być tylko schudnięcie, ale przede wszystkim niezrobienie sobie szkody. Wybór należy do nas.

 

Dlatego nie sugerujmy się nazwą diety. Nie ma diet, które są lepsze, bo maja obco brzmiące nazwy. Żadna nie stosuje niczego innego jak "żonglowanie" tylko trzema składnikami tj. Tłuszczami, Węglowodanami i Białkami.

 

Białka przyśpieszają procesy metaboliczne, co połączone z dużym wydatkiem energetycznym na ich trawienie powoduje, że to właśnie one w bardzo dużym stopniu przyczyniają się do utraty wagi. Ponieważ organizm nie ma mechanizmu regulującego prędkość wchłaniania węglowodanów (tak jak jest w przypadku tłuszczów) to dodatkowe ich zmniejszenie czy użycie węglowodanów złożonych o niskim IG dalej przyczynia się do osiągnięcia efektu utraty masy ciała poprzez spalanie własnej tkanki tłuszczowej.

 

Wszystkie diety, których głównym celem jest utrata wagi, to diety wysokobiałkowe, bez względu na ich nazwę lub nazwisko ich twórców. Nie ulegajmy więc "magii" diety takiej czy innej. One wszystkie, bez wyjątku, oparte są na takich samych prawach biochemicznych. Zwróćmy jednak uwagę na oferowane przez każdą poziomy białka, bo niesie to ze sobą konkretne konsekwencje dla naszego organizmu, który nie może ich magazynować.

 

Idealnie, powinniśmy spożywać tylko tyle białka ile organizm go potrzebuje do wymiany komórek i do produkcji np. enzymów czy innych jeszcze ważnych substancji. Nie więcej.

 

To, że na takiej czy innej diecie się chudnie nie powinno teraz już stanowić tajemnicy, bo to, że zwiększone spożycie białka przyśpiesza przemianę materii, wymaga dużo czasu i energii wykorzystuje się w pewnych dietach np. Dieta Optymalna dra Kwaśniewskiego, Atkinsa, Montignaca, Dieta Proteinowa, dieta Dukana itd.

 

Tutaj należy wyjaśnić nieporozumienia dotyczące w/w diet, w szczególności, jeśli chodzi o ilość spożywanego białka. Wiele "autorytetów" żywieniowych wypowiada się na temat tych diet bez zgłębienia ich istoty, bez nawet zapoznania się z zasadami każdej z nich.

 

Zacznijmy od tego ile organizmowi potrzeba białka. Podręczniki fizjologii człowieka wskazują na to, że powinno to być ok. 0,8g/kg wagi właściwej czyli takiej jaką człowiek powinien mieć w zależności od wzrostu, wieku i płci. (Oczywiście w przypadkach szczególnych np. dzieci, sportowcy, ludzie ciężko pracujący fizycznie będą wymagać białka znacznie więcej, ale tych grup szczególnych tutaj nie rozważamy).

 

Przy czym, polskie Instytuty Żywienia (i nie tylko polskie) czy też Światowa Organizacja Zdrowia zaleca, żeby NIE WIĘCEJ niż 10-15% kalorii w diecie pochodziło z białka z przyczyn opisanych powyżej.

 

Dieta Atkinsa

 

Główne założenia: Ilość białka bez ograniczeń. Ilość tłuszczy bez ograniczeń. Węglowodany ograniczone do minimum.

 

Dieta ta była i jest bardzo popularna, ponieważ przy dużym spożyciu białka i prawie całkowitym wyeliminowaniu węglowodanów pozwala na szybką utratę wagi. W pierwszych wydaniach swoich książek, jej twórca, dr Atkins zalecał nawet całkowite wyeliminowanie węglowodanów. Kierując się tymi zaleceniami ludzie spożywali bardzo duże ilości mięsa czyli dużych ilości białka. To powodowało zwiększona prędkość przemian metabolicznych, co przy znikomej podaży węglowodanów powodowało utratę wagi. Jednakże okazało się, że tak małe spożycie węglowodanów, przy praktycznie nieograniczonej również ilości tłuszczów prowadziło wytworzenia tzw. ciał ketonowych, które są substancjami zakwaszającymi organizm. Stąd można powiedzieć, że jest to dieta ketogenna. Co prawda w dalszych wydaniach swoich książek dr Atkins znacznie stonował zakaz spożywania węglowodanów, ale nie wprowadził żadnego ograniczenia w konsumpcji białka.

 

Poza tym, zaczęły się pojawiać u niektórych osób problemy z nerkami. Wynika to z wcześniej opisanych już mechanizmów tzn. przy nadmiernym obciążeniu organizmu białkiem, wątroba musi je rozłożyć i usunąć poprzez ... nerki. Dlatego, właśnie nadmierne spożycie białka obciąża nie tylko wątrobę, ale i nerki. Osoby, których nerki nie funkcjonowały w sposób właściwy zaczęły odczuwać dolegliwości z nimi związane. Osoby z niewykrytą niewydolnością nerek dowiadywały się dość szybko o swoim schorzeniu. Niektórzy twierdzą, że dieta ta, długoterminowo może prowadzić do niewydolności nerek.

 

Dieta Montignaca

 

W tym przypadku kładzie się nacisk głównie na spożywanie produktów o niskim indeksie glikemicznym. Natomiast zaleca się stosowanie ok. 30% białka co jest znacznie wyżej niż zalecają to Instytuty Żywieniowe i WHO.

 

http://www.montignac.com/en/etude_scien ... h_mont.php

 

Oczywiście, nie jest niczym nowym, że przy tak wysokim spożyciu białka, chociaż nie tak wysokim jak w przypadku diety Atkinsa i przy spożyciu potraw o niskim indeksie glikemicznym utrata wagi musi nastąpić. Skuteczność tej diety nie jest wynikiem jej obcej nazwy, ale wynika z dobrze znanych mechanizmów biochemicznych i fizjologicznych opisanych powyżej.

 

Podobnie jest z pozostałymi dietami wysokobiałkowymi np. dieta Proteinowa czy dieta Dukana itp.

 

Głównym celem tych diet jest utrata wagi.

 

Dieta Optymalna (twórca - lek.med Jan Kwaśniewski)

 

Dieta ta jest przedmiotem wielu kontrowersji. W tej diecie, wyraźnie nakazuje się :

 

OGRANICZENIE spożycia białka. W zależności, od wieku, płci, a nawet klimatu w którym się mieszka zakres spożycia białka jest określony pomiędzy 0,5 do 0,8g / kg wagi właściwej.

 

OGRANICZENIE spożycia węglowodanów do ok. 0,6 wartości białka

 

OGRANICZENIE spożycia tłuszczu do ok 2 do 2,5 wartości ilości białka

 

Kontrowersje otaczające tą dietę dotyczą :

 

A. nacisku na spożycie tłuszczu zwierzęcego raczej niż roślinnego

 

B. ilości tłuszczu

 

Jest to jednak jedyna dieta, w której nie zaleca się spożywania węglowodanów, białek ani nawet tłuszczów w dowolnej, nieograniczonej ilości. W związku z tym, nie można twierdzić, tak jak to powszechnie się uważa, że jest to dieta wysokobiałkowa, ponieważ ilość białka jest bardzo wyraźnie ograniczona i stanowi nie więcej niż ok. 12% dziennego zapotrzebowania kalorycznego. W praktyce oznacza to mało mięsa! Co jest w sprzeczności z opiniami wydawanymi nieraz przez dietetyków, że na tej diecie spożywa się bardzo dużo mięsa.

 

Ilość tłuszczu jest również ograniczona jego STOSUNKIEM do białka. Stąd też nie można powiedzieć, że w tej diecie "tłuszcz pije się szklankami". Wielokrotnie wykazano, że spożycie tłuszczu w tej diecie jest niższe niż np. w diecie Atkinsa, co jest całkiem zrozumiałe.

 

Węglowodany są również ograniczone, ale nie są zabronione. Jest to typowa dieta niskowęglowodanowa. Mimo, że diety niskowęglowodanowe są krytykowane, to badania diety Optymalnej autorstwa dra Kwaśniewskiego przeprowadzone przez Polską Akademię Nauk, nie potwierdzają jej szkodliwości :

 

Long-term consumption of a carbohydrate-restricted diet does not induce deleterious metabolic effects, Nutrition Research, Volume 28, Issue 12, Pages 825-833 P. Grieb, B. Kłapcińska, E. Smol, T. Pilis, W. Pilis, E. Sadowska-Krępa, A. Sobczak, Z. Bartoszewicz, J. Nauman, K. Stańczak

 

Wiele "autorytetów" wypowiada się w mediach, że jest to dieta ketogenna i zakwaszająca. Twórca tej diety przestrzega przed spożywaniem zbyt małej ilości węglowodanów, żeby ... właśnie nie doprowadzić do powstania ciał ketonowych i zakwaszenia organizmu.

 

Wydaje się, że największym błędem jaki autor tej diety popełnił jest niepotrzebne dodanie elementów religijno-socjologiczno-ekonomicznych. Poza tym określenie, że np. "warzywa to droga woda" stworzyło następną falę kontrowersji, mimo, że w opublikowanej książce kucharskiej autora Diety Optymalnej jest kilkadziesiąt przepisów na sałatki warzywne.

 

Która z w/w diet jest lepsza? Każdy niech odpowie sobie na to pytanie sam.

 

Czy potrzeba liczyć ilość kalorii?

 

Prawdą jest, że jedząc stosunkowo tłusto można chudnąć. Prawdą jest, że jedząc stosunkowo mało kalorii można przytyć i odwrotnie. Prawdą jest też, że precyzyjne obliczanie spożytych kalorii nie ma większego sensu. Dlaczego? Ponieważ nigdy nie wiadomo ile ze spożytego białka organizm przetworzy na energię, ile pozostanie niestrawione i wydalone, ile zostanie zamienione na glukozę (w procesie neoglukogenezy), a ile zostanie zużyte białka np. na budowę enzymów? Podobnie jest z pozostałymi dwoma składnikami diety.

 

Nie ulega wątpliwości, że liczba kalorii jest pewnego rodzaju wskaźnikiem, ale liczenie ich przed każdym posiłkiem z dokładnością do 1 kalorii nie ma sensu.

Dr Johanna Budwig (1909-2003) - niemiecka biochemik - już siedem (!) razy była za swoje osiągnięcia naukowe nominowana do Nagrody Nobla. Przez wiele uznanych autorytetów światowej nauki, jej odkrycia zasługują na miarę najwazniejszych w XX wieku.

 

Jest największym, niestety już nie żyjącym, autorytetem w dziedzinie biochemii tłuszczów oraz leczenia chorób cywilizacyjnych odpowiednią dietą, którą ogłosiła w 1951 roku. Od jej nazwiska dieta ta znana jest na całym świecie jako dieta dr Budwig.

 

Dr Budwig uzyskała tytuł doktora nauk w dwóch dziedzinach: biochemii i naukach przyrodniczych. Oprócz tego z celującymi wynikami ukończyła farmację, fizykę, botanikę i biologię oraz przeszła przeszkolenie medyczne.

 

Swoje badania prowadzi od lat piećdziesiątych. Rozpoczynała na Uniwersytecie w Munster. Współpracowała wtedy z wieloma szpitalami. Rząd niemiecki wyznaczył ją jako osobę odpowiedzialną w Niemczech za badania nad wpływem farmaceutyków i przetworzonej zywności na zdrowie człowieka. W 1953 roku zrezygnowała ze stanowiska - jak się domyślam - pod wpływem silnych nacisków lobby producentów zywności.

Prowadziła swoją własną klinikę, w której - jak sama publicznie stwierdziła, a nikt temu publicznie nie zaprzeczył - aż 90 % pacjentów z nowotworami w stanach krytycznych, którym lekarze praktykujący akademicką medycynę odebrali już jakiekolwiek nadzieje na przeżycie, "cudownie" ozdrowiało. Podczas jej dietetycznej terapii wyleczeniu ulegają także inne choroby cywilizacyjne, takie jak: arterioskleroza, miażdzyca, cukrzyca i wiele innych.

 

Dr Budwig ogłosiła zasady swojej jednocześnie leczniczej i profilaktycznej diety w 1951 roku. Natychmiast spotkała się z ogromnym oporem przemysłu spożywczego, przede wszystkim ze strony producentów tłuszczów spożywczych, którzy robili wszystko, aby nie dopuścić do rozpowszechniania się rewelacyjnych odkryć.

 

Nie dziwi więc fakt, że aż 7-krotnie ponawiano nominacje do Nobla. Nie dziwi, choc bulwersuje. Na szczęście pomimo tego nauka dr Budwig nabierała powoli rozgłosu na całym świecie. Rzesze naukowców, za jej przykładem rozpoczęły prace badawcze nad rola kwasów tłuszczowych dla zdrowia i życia człowieka. Po 40 latach, w 1990 roku, dr Dan C. Roehm - onkolog i były kardiolog - podjął się ponownego zbadania zasad diety dr Budwig. Na początku, jak sam pisze, podchodził do tematu z wielką rezerwą i niewiarą (bardzo powszechne stanowisko większości lekarzy). Po wnikliwym badaniu w skierowanej do środowiska lekarskiego publikacji "Townsend Letter for Doctors" oświadczył, co następuje:

" (...) NOWOTWÓR JEST ŁATWO ULECZALNY. Terapia polega jedynie na odpowiedniej diecie. Reakcja na nią jest natychmiastowa; komórki nowotworowe są słabe i bardzo podatne na uszkodzenia. Dr Budwig bardzo precyzyjnie rozpoznała biochemiczny punkt załamania się nowotworu, co bardzo łatwo można sprawdzić zarówno in-vitro, jak i in-vivo."

 

Dr Budwig opublikowała w Niemczech 11 książek, z czego dopiero dwie zostały przetłumaczone na język angielski. Dr Udo Erasmus podjął się zebrania całej, zawartej w nich, wiedzy w swoim opracowaniu pt. "Fats and oils" wyd. Alvis Books, Canada.

 

Dieta dr Budwig jest łatwo identyfikowana, dzięki tzw. paście - mieszaninie oleju lnianego i białego twarożku, najpowszechniej znanej i stosowanej w Niemczech, Stanach Zjednoczonych oraz Australii ( np. w Klinice Nowotworowej w Melbourne oficjalnie stosuje się dietę dr Budwig w terapii pacjentów ze schorzeniami nowotworowymi). Niezwykle ważne jest, aby koniecznie spozywać olej lniany zmieszany z twarożkiem w formie pasty, gdyz spożywany w duzych ilościach samodzielnie nie daje leczniczych efektów, a nawet jest szkodliwy.

cdn

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dieta dr Budwig a chemioterapia i radioterapia

 

DR BUDWIG ZABRANIAŁA SWOIM PACJENTOM NA DIECIE PODDAWANIA SIĘ CHEMIOTERAPII I RADIOTERAPII.

 

Przy chemioterapii, tylko cześć leku jest "wprowadzana" do akcji, pozostałą część organizm stara się za wszelką cenę unieszkodliwić (bo chemioterapeutyk jest "trucizną" i uszkadza komórki organizmu, nie tylko te chore, ale i te zdrowe). To unieszkodliwienie polega na tym, że organizm odkłada część chemioterapeutyku w postaci złogów w tkankach.

Wszelkie oczyszczanie w trakcie chemioterapii, np. vilcacorą może znacznie zwiększyć ilości działających toksyn, a to z kolei może sie okazać zbyt wielkim obciażeniem dla pacjenta. Dieta dr Budwig działa silnie oczyszczająco. Dr Budwig, podobnie jak i inni lekarze stosujacy metody alternatywne w leczeniu raka (np. prof. Anatol Rybczyński, dr Max Gerson itd.) zabraniała jakiejkolwiek chemio- i radioterapii swoim pacjentom. Chemio- i radioterapia w drastyczny sposób obniżają odporność organizmu. Są kancerogenne.

 

 

Współczesne badania laboratoryjne nad siemieniem lnianym i nowotworami

 

Olej lniany, który jest kluczowym elementem diety dr Budwig jest teraz przedmiotem badań na całym świecie. M. in. zajmuje się tym Duke University w Stanach zjednoczonych, który jakiś czas temu ogłosił "rewelację" (piszę to w cudzysłowiu, dlatego, ze dla ludzi zaznajomionych z odkryciami dr Budwig, ta rewelacja ma juz 50 lat!!!). Duke University opublikował następującą informację:"Flaxseed-Rich Diet Blocks Prostate Cancer Growth and Development in Mice", czyli w tłumaczeniu na jęz. polski: " Bogata w siemię lniane dieta blokuje wzrost i rozwój raka prostaty u myszy" (źródło: http://www.dukemednews.org/news/article.php?id=6041 )

 

Kiedy napisałam do prowadzącej badania dr Wendy Demark-Wahnefried, czy jest jej znajoma dieta dr Budwig (wtedy jeszcze żyjącej) otrzymałam odpowiedź, że tak. Na pytanie, dlaczego praca naukowa dr Budwig SIEDEM RAZY nominowana do Nobla (przyznanie nagrody było blokowane przez najrózniejse lobby: od producentów margaryn po środowisko medyczne) i potwierdzona kliniczną praktyką nie może zostać wprowadzona od razu w życie, aby ratowac ludzi, odpowiedź dr Wendy Demark-Wahnefried brzmiała mniej więcej tak: protokół postępowania w trakcie badań

naukowych jest bardzo dokładnie określony i ona musi się mu podporządkować, aby otrzymać stosowne fundusze. Przyznano jej grant na badania wpływu diety bogatej w siemię lniane na myszy w kontekście raka prostaty. Więcej badać nie może. Po skończonych badaniach, jeśli znajdą się fundusze, bedzie mogła badać myszy pod kątem innego nowotwora. Upłynie parę lat. Nowy grant - nowy nowotwór do badania itd. Przepraszam za sarkazm, ale w kontekscie alternatywy, jaką mają - a właściwie jakiej nie mają - pacjenci ślepo poddający się zabiegom medycyny konwencjonalnej, taka procedura jest absurdalna.

 

Dieta dr Budwig w skrócie

 

"Wybaczcie niegodziwcom, którzy przez tak długi czas uniemożliwiali Wam i Waszym najbliższym dostęp do tej prostej informacji. " Dr Dan C. Roehm

 

Dr Budwig twierdzi, że przyczyną większości przewlekłych chorób, w tym nowotworów, jest nadmierna produkcja oksydazy. Tymczasem nienasycone kwasy tłuszczowe wchodzą w skład produkowanych przez organizm enzymów, rozkładających oksydazę. Niestety, użyteczność nienasyconych kwasów tłuszczowych jest zniszczona, jeśli zostaną one ogrzane, gotowane, czy potraktowane azotanami (np. dodawanymi do mięsa w procesie konserwacji).

 

Dr Budwig zaobserwowała wspólną dla wszystkich poważnie chorych pacjentów cechę, a mianowicie brak w ich krwi - bez wyjątku - fosfatydów, lipoprotein w tym kwasów Omega-3. Jak zauwazyła, w takiej sytuacji nowotwory rozwijają się bardzo gwałtownie. Ponadto analizując obraz krwi u pacjentów z nowotworami, dr Budwig zaobserwowała, że hemoglobina zamiast zdrowego czerwonego koloru ma zółto-zielonkawy odcień. To wstrząsające odkrycie zapoczątkowało prace badawcze nad sprawdzeniem teorii w praktyce.

 

Chorych na nowotwory pacjentów poddano terapii. Po około 3-miesięcznym okresie uzupełniania brakujących substancji odżywczych, nowotwory zaczęły cofać się stopniowo. Ciałka krwi z powrotem "nabrały koloru", a fosfatydy i lipoproteiny ponownie pojawiły się we krwi. Anemia i osłabienie pacjentów minęły. Pacjenci odczuli ulgę ze strony objawów nowotworowych, dysfunkcji wątroby i cukrzycy.

 

Dr Budwig rozpoczeła wtedy poszukiwania naturalnego sposobu uzupełnienia koniecznych dla zdrowia fosfatydów i lipoprotein. Wynikiem tych poszukiwań jest znana juz na całym swiecie PASTA (ang. "spread"), czyli mieszanina dwóch zupełnie naturalnych składników: oleju lnianego i twarozka. Musza one byc spozywane razem, gdyż wzajemnie uzupełniają sie uruchamiając korzystne procesy biochemiczne.

 

Białka twarożka są bogate w siarkę - bardzo istotny składnik wszystkich tkanek oraz m.in. witaminy B1, kwasu pantotenowego i biotyny - jest więc niezbędna do prawidłowego spalania białek weglowodanów i tłuszczów. To ona decyduje o kształcie przestrzennym białek - za jej przyczyną kręcą się nam włosy.

 

Zmiksowanie oleju lnianego, który praktycznie aż w 95% stanowią kwasy tłuszczowe nienasycone, powoduje, ze tłuszcz staje się rozpuszczalny w wodzie. Jest to bardzo istotna przemiana, umożliwiająca m. in. bardzo szybkie przyswajanie w układzie pokarmowym oraz transportowanie we krwi i limfie.

 

Zastosowanie diety Dr Budwig

 

Przez 10 lat Dr Budwig obserwowała efekty zdrowotne opracowanej przez siebie diety stosujac ja w leczeniu szpitalnym pacjentów z chorobami przewlekłymi. Okazało się, że jej prosta i naturalna recepta na zdrowie przyniosła pożądany skutek nawet w przypadkach uznanych przez akademicką medycynę za nieuleczalne i śmiertelne. Na podstawie tej długoletniej praktyki klinicznej dieta dr Budwig znalazła zastosowanie w leczeniu następujących schorzeń:

1. nowotwory łagodne i złośliwe,

2. arterioskleroza,

3. atak i zawał serca,

4. arytmia,

6. obtłuszczenie watroby,

7. astma oskrzelowa,

8. problemy trawienne,

9. wrzody żołądka,

10. schorzenia prostaty,

11. artretyzm,

12. wszelkie problemy dermatologiczne,

13. schorzenia wieku starczego,

14. problemy z nauką i pamięcią (aktywizacja pracy mózgu),

15. stwardnienie rozsiane,

16. reakcje autoimmunologiczne,

17. schorzenia woreczka żólciowego,

18. cukrzyca,

19. wady wzroku i słuchu,

oraz jako odzywka dla niemowląt i dzieci.

 

Mamy już 2004 rok. Dieta dr Budwig ponad 50 lat pomaga rzeszom chorych na całym świecie. Zainteresowanie nią ciągle rośnie, przede wszystkim dzięki odzewowi innych naukowców, którzy zainspirowani jej wynikami, poszli jej tropem. Dzieki temu coraz wiecej placówek medycznych włącza terapię dietą dr Budwig w trakcie hospitalizacji przewlekle chorych pacjentów.

 

Niech te 50 lat nigdy niezakwestionowej, a przeciwnie ciagle potwierdzanej przez coraz to nowe naukowe opracowania, praktyki dr Budwig będzie dla Państwa najlepszą rekomendacją jej skuteczności.

 

Nasze zaangazowanie w propagowanie tej metody leczenia wynika z przekonania, ze terapia ta, za kilka lat stanie sie prawdopodobnie jedną z oficjalnie uznanych. Nie chcemy jednak czekać. Naszym celem jest otwarcie drogi do wyleczenia wielu potrzebującym ludziom, a że na wlasne oczy mieliśmy okazje zobaczy,c jak dieta dr Budwig jest skuteczna, z całego serca ją Państwu polecamy.

 

o tłuszczach

 

My chcemy masła a nie margaryny

 

Na wyjaśnienie roli tłuszczów roślinnych i zwierzęcych w zagrożeniu miażdżycą poświęciłam cztery lata pracy, przestudiowałam ponad 600 publikacji z różnych ośrodków naukowych z całego świata. I aktualnie nie mam cienia wątpliwości, że hipercholesterolową teorię miażdżycy wymyślono w celu zdyskredytowania tłuszczów zwierzęcych i wprowadzenia do diety ludzi znacznie tańszych olejów roślinnych oraz margaryn. Rozmowa z prof. Grażyną Cichosz

 

Masło jest do jedzenia, a margaryna na sprzedaż.

 

To margaryna nie nadaje się do jedzenia?

 

- Nie ma w niej nic zdrowego.

 

A codziennie w reklamach słyszę, że margaryna jest zdrowa.

 

- Mówi się, że margaryna jest źródłem niezbędnych dla organizmu człowieka nienasyconych kwasów tłuszczowych. Owszem, ale nie mówi się, że w procesach technologicznych, jakim jest poddawana, zanim trafi na nasze stoły, te nienasycone kwasy są przekształcane w nasycone. W dodatku powstają sztuczne izomery trans, które są obce dla organizmu człowieka. Nie tylko więc nie ma z nich żadnego pożytku, lecz wręcz przeciwnie - szkodzą.

 

Nie ma zalet?

 

- Nasze zmysły smaku i zapachu nie wyczuwają procesów starzenia się margaryny i to jest jej największą "zaletą". W przeciwieństwie do masła, które dość szybko jełczeje, margarynę można znacznie dłużej przechowywać. Swoją popularność margaryna zawdzięcza niesłychanie zyskownej produkcji: tańszej 5-7-krotnie od masła, podczas gdy cena w sklepie jest tylko 2-3 razy niższa. Dla producentów jest to więc niesamowity biznes.

 

Czym więc jest margaryna?

 

- Margaryna to utwardzony olej roślinny. Podczas uwodornienia lub estryfikacji zamienia się konsystencję oleju z płynnej na stałą. Nienasycone kwasy zawarte w olejach, które teoretycznie mają służyć naszemu zdrowiu, w procesie utwardzania przekształcają się w coś, co nam szkodzi.

 

Izomery trans, o których pani wspomniała.

 

- Tak, kwasy nienasycone o izomerii trans. W sytuacji kiedy mamy niedobór w organizmie kwasów omega-3, izomery trans wbudowują się w błony naszych komórek. A błona komórkowa jest jak balonik. Żeby ten balonik mógł dobrze pracować, czyli przyjmować do wnętrza potrzebne substancje i wydzielać na zewnątrz zbędne, musi być jakby podziurawiony. Jeżeli w te miejsca wbudowane są kwasy omega-6 i omega-3, komórka może normalnie funkcjonować. Przy ich braku wbudowują się tu izomery trans i usztywniają tę błonę komórkową. Zaczynają się dysfunkcje - najpierw na poziomie komórki, potem tkanki, organu i w końcu w całym organizmie.

 

Te procesy są szczegółowo zbadane, głównie przez Skandynawów. Od 30 lat wiadomo, że im większe spożycie margaryn zawierających sztuczne izomery trans, tym większe zagrożenie otyłością, cukrzycą typu 2, miażdżycą, udarami mózgu i nowotworami. Jeszcze dziesięć lat temu naukowcy twierdzili, że izomery trans nie powodują raka, teraz już wiadomo, że jest przeciwnie.

 

Duńczycy już w 1994 roku - jako pierwszy kraj na świecie - wprowadzili ograniczenia w spożyciu izomerów trans do 2 proc. w dziennej dawce energii. I te przepisy są przestrzegane. Z materiałów prezentowanych na Europejskim Kongresie Otyłości w Budapeszcie w 2007 roku wynika, że w fast foodach z sieci KFC sprzedawanych w Danii zawartość izomerów trans nie przekracza 2 proc. Tymczasem w próbkach żywności tej samej sieci sprzedawanych w Polsce, na Węgrzech, w Bułgarii, Czechach, Ukrainie i Białorusi było od 29 do 34 proc. izomerów trans.

 

Czy to znaczy, że oleje roślinne są zdrowe, a stają się niezdrowe po przekształceniu w margarynę?

 

- Po pierwsze, wszystkie stają się niezdrowe, kiedy spożywamy je w nadmiarze. Całodobowe zapotrzebowanie człowieka na nienasycone kwasy z tłuszczów roślinnych pokrywa zaledwie 5,5 grama oleju, czyli jedna łyżeczka od herbaty. Wszystko, co w nadmiarze, jest szkodliwe. Podobnie jak z lekarstwem - dawka zapisana przez lekarza nam pomoże, ale jej kilkakrotne przekroczenie to zagrożenie dla zdrowia.

 

A po drugie, oleje zawsze szkodzą po poddaniu ich jakiejkolwiek obróbce termicznej. Smażenie na olejach jest bardzo szkodliwe, to duże zagrożenie dla zdrowia.

 

Zaraz, nie należy smażyć na oleju!?

 

- Oleje, podobnie jak margaryna, traktowane są jako źródło nienasyconych kwasów tłuszczowych, ale liczba mnoga jest tu nieuprawniona. Owszem, zawierają kwas omega-6, ale zaledwie śladowe ilości kwasu omega-3. Optymalne dla zdrowia proporcje kwasów omega-6 do omega-3 wynoszą 4 do 1. Tymczasem w olejach roślinnych proporcje te są wyjątkowo niekorzystne, zawartość kwasu omega-6 w oleju słonecznikowym, kukurydzianym, z pestek winogron jest odpowiednio: 335, 140 i 173 razy większa niż zawartość kwasu omega-3.

 

Optymalne proporcje tych kwasów występują w oleju rzepakowym oraz lnianym i te oleje w niewielkich ilościach powinny znajdować się w naszej diecie. Pod warunkiem że będą świeże i stosowane wyłącznie na zimno, bez jakiejkolwiek obróbki termicznej.

 

Co się dzieje, gdy podgrzejemy olej?

 

- Obecne w olejach nienasycone kwasy tłuszczowe są bardzo podatne na utlenianie, zwłaszcza w wysokich temperaturach. Powstające wówczas związki są bardzo szkodliwe dla zdrowia. Organizm człowieka potrafi neutralizować ich działanie, ale nie zawsze. Długotrwałe spożywanie utlenionych tłuszczów roślinnych obecnych w żywności tzw. wygodnej...

 

...w batonikach?

 

- ...tak, w słodyczach, wyrobach garmażeryjnych czy odżywkach dla niemowląt grozi nowotworami. Istnieje wyraźna zależność zachorowalności na nowotwory od spożycia olejów roślinnych. Potwierdzona w badaniach epidemiologicznych.

 

 

Ale ponieważ oleje są źródłem kwasów omega-6 i omega-3 uważanych za budulec mózgu, to spożywane na zimno, w sałatkach, są dla nas korzystne?

 

- Oleje nie są źródłem biologicznie aktywnych kwasów tłuszczowych. Źródłem długołańcuchowych wielonienasyconych kwasów tłuszczowych EPA i DHA o wysokiej aktywności biologicznej są tłuszcze ryb i ssaków morskich. Właśnie te kwasy tłuszczowe są naturalnym budulcem mózgu, stymulują pamięć, koncentrację, chęć do nauki, koordynację ruchową oraz układ odpornościowy. Ich niedobór powoduje nadpobudliwość psychoruchową dzieci, czyli ADHD, depresję, demencję starczą, a prawdopodobnie także inne choroby neurologiczne.

 

Kwasy tłuszczowe omega-6 i omega-3 obecne w olejach mogą być biologicznie aktywne dopiero po przekształceniu w organizmie człowieka. Jednak te przekształcenia najczęściej nie są możliwe.

 

Z jakich względów?

 

- Istnieją różne uwarunkowania. Wszechobecne w naszej diecie sztuczne izomery trans pochodzące z margaryn hamują przemiany zarówno kwasów omega-6, jak też omega-3. Niezależnie od tego nadmiar kwasów omega-6 hamuje przemiany kwasów omega-3. Dlatego tak ważne są ich wzajemne proporcje w naszej diecie.

 

Nadmiar kwasów omega-6 prowadzi do miażdżycy, zakrzepów, alergii, nowotworów sutka, prostaty, jelita grubego. Jeśli ta proporcja będzie większa niż cztero-, pięciokrotna, a tak jest w większości olejów, to najcenniejsze kwasy omega-3 nie będą przekształcane do biologicznie aktywnych.

 

Ponadto powszechne w naszej diecie niedobory magnezu, cynku, witamin, a także przyjmowanie leków na nadciśnienie albo przeciwzakrzepowych jest przyczyną tego, że enzymy odpowiedzialne za przemiany kwasów omega-6 i omega-3 są mało lub wcale nieaktywne.

 

Wywraca pani wszystko do góry nogami. Ciągle słyszę, że najzdrowsza dla człowieka jest dieta śródziemnomorska, a Grecy czy Włosi nie chorują na miażdżycę i nowotwory, bo jedzą dużo tłustych ryb i oleju.

 

- Tajemnicą diety śródziemnomorskiej są optymalne dla zdrowia proporcje kwasów tłuszczowych omega-6 do omega-3. Oliwa z oliwek zawiera tylko ok. 10 proc. kwasu omega-6, a głównym jej składnikiem (ponad 70 proc.) jest kwas oleinowy. Jest on 10-krotnie bardziej podatny na utlenianie niż tłuszcze zwierzęce, ale też 10-krotnie mniej podatny niż kwas linolowy omega-6, który jest głównym składnikiem olejów roślinnych.

 

Oliwa z oliwek - tak. Oleje roślinne - nie!?

 

- Smażenie dań z oliwą z oliwek stanowi zdecydowanie mniejsze zagrożenie zdrowotne niż obróbka termiczna na oleju słonecznikowym lub rzepakowym.

 

Charakterystyczne dla diety śródziemnomorskiej jest także wysokie spożycie ryb i tzw. owoców morza, które są najlepszym źródłem biologicznie aktywnych wielonienasyconych kwasów omega-3. Poza tym prawie trzykrotnie większe niż w Polsce spożycie warzyw i owoców zawierających mnóstwo różnorodnych przeciwutleniaczy gwarantuje zachowanie równowagi pro- i antyoksydacyjnej organizmu. Zastąpienie oliwy olejem słonecznikowym eliminuje wszystkie pozytywy diety śródziemnomorskiej.

 

Czyli butelkę z olejem muszę wybierać świadomie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

- Jak najbardziej. Oliwy z oliwek nie można utożsamiać z jakimkolwiek innym olejem roślinnym. Dowodem tego jest tzw. paradoks izraelski. Izraelczycy eksportują drogą oliwę z oliwek, natomiast w swojej diecie stosują znacznie tańszy olej słonecznikowy. Dzięki temu przy niskim poziomie cholesterolu mieszkańcy Izraela mają najwyższy wskaźnik nowotworów.

 

Rakotwórcze właściwości oleju słonecznikowego znane są od 1983 roku, czyli prawie od 30 lat. W badaniach na zwierzętach udowodniono, że głównym "winowajcą" rosnącej zachorowalności na nowotwory jest spożywany w nadmiarze kwas linolowy omega-6, główny składnik olejów roślinnych. Potwierdzają to wyniki licznych badań epidemiologicznych z różnych regionów świata.

 

Głównym argumentem przeciwników masła i smalcu, czyli tłuszczów zwierzęcych, jest zawarty w nich cholesterol. Jedzenie masła podwyższa nam cholesterol w organizmie, a to oznacza gorszą pamięć, miażdżycę itd.

 

- To nieprawda.

 

Po pierwsze, cholesterol jest niezbędny do funkcjonowania organizmu. Prawdą jest, że spożycie tłuszczów zwierzęcych może powodować wzrost cholesterolu. Jeżeli jednak w diecie obecne są biologicznie aktywne kwasy omega-3 obecne w tłuszczu rybim, to nawet przy wysokim spożyciu tłuszczów zwierzęcych nie istnieje żadne zagrożenie miażdżycą - to tzw. paradoks grenlandzki. Jest zatem sprawą oczywistą, że nie tłuszcze zwierzęce, lecz niedobory w diecie kwasów omega-3 są przyczyną - bynajmniej nie jedyną - miażdżycy.

 

Przeciwnicy spożywania tłuszczów zwierzęcych pomijają fakt, że przy spożyciu masła czy smalcu wzrasta poziom zarówno złego LDL, jak też dobrego HDL cholesterolu. Podczas gdy przy spożyciu sztucznych izomerów trans, czyli margaryn, wzrasta poziom złego LDL i maleje poziom dobrego HDL cholesterolu.

 

Spożycie margaryny aż 10-krotnie zwiększa prawdopodobieństwo miażdżycy w porównaniu ze spożyciem tej samej ilości masła lub smalcu. Dodatkowo margaryna stanowi zagrożenie otyłością, cukrzycą typu 2 i nowotworami.

 

To skąd ta popularność margaryny, także wśród lekarzy?

 

- Pieniądze, pieniądze, pieniądze.

 

Środowisko lekarskie jest podzielone na dwa fankluby: masła i margaryny. Z tą różnicą, że fanklub margaryny dostaje ogromne środki na propagowanie swoich idei, natomiast fanklub masła nie ma tych środków i nie ma siły przebicia.

 

Producentów margaryn stać na marketing. Stać ich na to, by urządzać "pranie mózgu" lekarzom. W wielu szpitalach organizowane są comiesięczne sympozja poświęcone przekonywaniu do prozdrowotnych właściwości olejów i margaryn.

 

Gdyby rzeczywiście oleje roślinne i margaryny wykazywały reklamowane prozdrowotne właściwości, to przy 6-, a nawet 10-krotnym wzroście ich spożycia w różnych krajach problem miażdżycy dawno już i definitywnie byłby rozwiązany. Tymczasem zachorowalność na miażdżycę nie maleje, ale za to ponad 4-krotnie w ciągu ostatnich 40 lat wzrosła zachorowalność na nowotwory. Poza tym lawinowo wzrasta zachorowalność na schorzenia neurologiczne. Wyniki badań epidemiologicznych są nie do podważenia. Wszystkie wymienione schorzenia to cena za ogromne zyski firm produkujących oleje i margaryny.

 

Dziwi mnie, że środowiska medyczne całkowicie ignorują te zagrożenia. Większość lekarzy jest święcie przekonana o prozdrowotnych właściwościach tłuszczów roślinnych.

 

Co potwierdza pani teorię?

 

- Badania epidemiologiczne realizowane w kilku bardzo obszernych międzynarodowych projektach badawczych: Euranic, Transfair, Nurses Health Study i inne. Poza tym mnóstwo badań na zwierzętach. I tak się dziwnie składa, że lekarze nie oponują przeciwko wynikom badań na zwierzętach, ale nie chcą uznać, że na ludziach wynik może być taki sam.

 

Pracuję nad tym problemem od 2003 roku. Badania różnych ośrodków naukowych, krajowych i zagranicznych, nie pozostawiają wątpliwości, że nowotwory są generowane przez wtórne produkty oksydacji olejów roślinnych oraz przez margaryny. Oczywiście to niejedyna przyczyna nowotworów, ale moim zdaniem podstawowa.

 

Jakie są dowody?

 

- Kiedy postanowiłam w 2003 roku zająć się tym problemem, to na dzień dobry zebrałam ponad 300 publikacji na ten temat. Po trzech tygodniach postanowiłam odrzucić pisma branżowe z dziedziny technologii żywienia i żywności, ponieważ uznałam, że za tymi publikacjami stoją producenci. I zajęłam się tylko publikacjami medycznymi. Wynika z nich, że zachwiane proporcje nienasyconych kwasów tłuszczowych omega-6 i omega-3 są przyczyną większości schorzeń metabolicznych, m.in. miażdżycy.

 

Z nowszych opracowań naukowych wynika, że zaburzenia gospodarki lipidowej w organizmie człowieka są również przyczyną schorzeń neurologicznych. W badaniach francuskich (trwały 17 lat i dotyczyły 6000 osó;) oraz holenderskich (trwały 25 lat i dotyczyły 30 tysięcy pacjentów) udowodniono, że podwyższona skłonność do depresji, lęków, agresji, a także wyższy wskaźnik samobójstw ma związek z niskim poziomem cholesterolu. Ludzie w sile wieku, u których poziom cholesterolu był niski - poniżej 200 mg na litr krwi - kilkakrotnie częściej korzystali z poradni i szpitali psychiatrycznych.

 

Po opublikowaniu wyników tych badań Francuzi wyszukali grupę ludzi długowiecznych - od 85 do 107 lat. Okazało się, że średni poziom cholesterolu u sędziwych Francuzów wynosił 360 mg na litr krwi! I to jest logiczne, bo z wiekiem, kiedy przestajemy wytwarzać hormony płciowe, to poziom cholesterolu wzrasta. Cholesterol jest niezbędny dla każdej komórki naszego organizmu, zwłaszcza dla mózgu i układu nerwowego. Jeśli go za wszelką cenę obniżamy, to niestety ryzykujemy zdrowie psychiczne.

 

Uważa pani za bzdurę obniżanie cholesterolu?

 

- Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jest spora grupa osób - średnio 1 osoba na 500 - z genetycznie uwarunkowanym defektem receptora LDL cholesterolu. Oczywiście te osoby bezwzględnie muszą kontrolować poziom cholesterolu, bo w sposób szczególny są narażone na miażdżycę. Podobnie jak osoby otyłe oraz chore na cukrzycę typu 2.

 

Natomiast znakomita większość - zwłaszcza szczupli, nienarażeni na cukrzycę - nie musi obawiać się cholesterolu. Tym bardziej że istnieją inne czynniki ryzyka, jak wysoki poziom homocysteiny, trójglicerydów, niedobory przeciwutleniaczy i nie tylko. Czynników ryzyka miażdżycy jest kilkanaście, a podwyższony cholesterol jest jednym z wielu i wcale nie najważniejszym. Od 30 lat wiadomo, że 70 proc. osób po udarach mózgu oraz co drugi pacjent po zawale miał normalny, a nawet niski poziom cholesterolu. Wiadomo także, że przyczyną miażdżycy są stany zapalne naczyń krwionośnych będące skutkiem różnorodnych zaburzeń metabolizmu.

 

Na wyjaśnienie roli tłuszczów roślinnych i zwierzęcych w zagrożeniu miażdżycą poświęciłam cztery lata pracy, przestudiowałam ponad 600 publikacji z różnych ośrodków naukowych z całego świata. I aktualnie nie mam cienia wątpliwości, że hipercholesterolową teorię miażdżycy wymyślono w celu zdyskredytowania tłuszczów zwierzęcych i wprowadzenia do diety ludzi znacznie tańszych olejów roślinnych oraz margaryn.

 

Nie boi się pani wygłaszać tak jednoznacznie ostrych teorii? W końcu nie zna się pani na medycynie.

 

- Nie jestem lekarzem, ale potrafię analizować szczegółowe dane, kojarzyć fakty, poza tym znam się na biochemii i to wystarczy. Stosuję dietę wysokobiałkową, co sprzyja aktywności mózgu. A czy lekarze na pewno znają się na diecie, na wartości biologicznej żywności przechowywanej tygodniami i miesiącami? Nie sądzę.

 

Podważa pani ich kompetencje?

 

- Zapewne kompetencje lekarzy co do żywności i żywienia są podobne do moich kompetencji w zakresie leczenia. Zwłaszcza że w programie studiów medycznych przewidziano zaledwie kilka, może kilkanaście godzin dydaktycznych poświęconych diecie i dietozależnym schorzeniom metabolicznym. Powstaje co prawda kierunek dietetyka na różnych uczelniach, przewidziany dla dietetyków i pielęgniarek. Obawiam się, że wykłady prowadzone będą według stereotypów. W końcu przez pół wieku producenci olejów i margaryn poprzez swoich ekspertów wyrobili u konsumentów "właściwe" zachowania. Komu będzie się chciało studiować zalecenia Duńskiej Rady Żywieniowej, a tym bardziej kilkaset anglojęzycznych publikacji?

 

Mam wrażenie, a bardzo chciałabym się mylić, że lekarze mają za zadanie generowanie zysków dla farmacji, a nie leczenie pacjentów.

 

Gdyby było inaczej, to na szeroką skalę realizowane byłyby różne programy profilaktyczne. Przecież profilaktyka to najtańszy, najbezpieczniejszy i najskuteczniejszy sposób leczenia. Tylko czy ktokolwiek w tym kraju, a także na świecie, ma w tym interes?! Ponieważ lekarze niewiele wiedzą o żywności, tak bardzo podatni są na sugestie tzw. ekspertów, którzy za pieniądze reklamują szkodliwe dla zdrowia oleje i margaryny.

 

Co lekarze na pani poglądy?

 

- Coraz częściej spotykam się nie tylko z dużym zainteresowaniem, ale też aprobatą moich poglądów. Mój wykład dla kardiologów, prezentowany w październiku 2007 roku w Tarnowie, przyjęto z aplauzem. Został opublikowany w "Przeglądzie Lekarskim". Również Uniwersytet Stanforda umieścił skrót tego wykładu na swojej stronie internetowej adresowanej do lekarzy i dietetyków. Podobne wykłady były prezentowane na tzw. Uniwersytecie Otwartym przy AGH w Krakowie, a ostatnio na sesji naukowej Polskiego Towarzystwa Technologów Żywności, również w Krakowie, oraz na kilkunastu innych spotkaniach. To chyba najlepszy dowód na to, że nie jestem jakimś oszołomem. Tym bardziej że inni profesorowie z różnych ośrodków naukowych w kraju podzielają te opinie.

 

Kto na przykład?

 

- Całkiem spore grono. Z ośrodka olsztyńskiego profesorowie: Zofia Żegarska, Daniela Rotkiewicz, Roman Cichon, Bogusław Staniewski oraz nieżyjący Witold Kozikowski. Poza tym panowie Henryk Gertig i Juliusz Przysławski z Poznania oraz Henryk Rafalski z Łodzi. Najciekawsze prace naukowe dotyczące szkodliwych dla zdrowia produktów utlenienia nienasyconych kwasów tłuszczowych w odżywkach dla niemowląt realizował prof. Andrzej Stołyhwo z SGGW w Warszawie.

 

W dyskusji po jednym z wykładów zarzucono mi, że przecież umieralność z powodu miażdżycy maleje. Owszem, warto jednak zapytać o cenę tego sukcesu. Ceną są gigantyczne nakłady na całodobowe dyżury kardiologiczne, na by--passy, udrażnianie tętnic, transplantacje. Dyrektor szpitala w Tarnowie przyznał, że tylko na koronarografię, a jest to najmniej inwazyjny zabieg, który nie zawsze wymaga hospitalizacji, jego szpital wydaje rocznie 10-12 mln zł. To oznacza, że w skali kraju na walkę z miażdżycą przeznacza się miliardy złotych. Czyli ani oleje, ani margaryny nie zapobiegają miażdżycy. Śmiertelność spadła, bo są lepsze możliwości diagnostyczne, bo skuteczniej walczymy z konsekwencjami miażdżycy, wydając przy okazji gigantyczne pieniądze. Pieniądze, których brakuje na edukację, na naukę, czyli na inwestycje w przyszłość.

 

To jak się zdrowo odżywiać?

 

- Zachowywać zdrowy rozsądek, a przede wszystkim nie wierzyć reklamom. Niestety, aż 85 proc. Polaków wierzy reklamom. Ja również wierzyłam w prozdrowotne właściwości olejów roślinnych i margaryn - ciasta pieczone były oczywiście na margarynie, smażyło się na oleju słonecznikowym. Nie mając czterdziestki, musiałam walczyć z nadciśnieniem. Póki nie nabawiłam się zakrzepicy, co groziło mi amputacją nogi. I póki nie zmarło sześcioro moich przyjaciół i współpracowników, którzy też wierzyli, że margaryna jest zdrowsza od masła. Ludzie w pełni sił, wysportowani, szczupli zmarli na nowotwory w ciągu kilku miesięcy od zdiagnozowania.

 

W tej chwili nie mam cienia wątpliwości, że główną przyczyną tego były oleje roślinne i margaryny.

 

Ale masło też bywa udawane.

 

- Niestety, trzeba uważnie studiować etykiety produktów, które kupujemy. Od niedawna również producenci jogurtów, masła, nawet serów żółtych w pogoni za obniżeniem kosztów coraz chętniej dodają oleje roślinne do swoich produktów. Mamy np. śmietanę, na której jest napisane, że zawiera 36 proc. tłuszczu. Ale trzeba jeszcze przeczytać, jakiego tłuszczu, bo się może okazać, że połowa to tłuszcz roślinny. W ofercie handlowej są tzw. sery twarde, zawierające głównie olej palmowy. Tymczasem w tłuszczu mlekowym obecnych jest kilkanaście związków o właściwościach antynowotworowych. Jednym z wielu jest witamina E. Masło zawiera mniej witaminy E niż oleje czy margaryny. Tylko że obecne w tłuszczach roślinnych formy witaminy E nie są aktywne w temperaturze ciała człowieka. Natomiast witamina E obecna w produktach zwierzęcych jest biologicznie aktywna. Czy lekarze na pewno o tym wiedzą?

 

Tyje się od zwierzęcych tłuszczów. To chyba prawda?

 

- Totalna bzdura.

 

Wartość energetyczna 1 g tłuszczu: masła, smalcu, oliwy z oliwek, każdego oleju czy margaryny, jest zawsze taka sama i wynosi 9 kcal.

 

W odróżnieniu od cukrów tłuszcze zmniejszają apetyt, bo sycą. Kiedy jemy tłusto, to jemy mało. Tłuszcze są trawione w jelicie cienkim, powstają z nich wolne kwasy tłuszczowe, potem ciała ketonowe, które przechodzą do układu krwionośnego. Ich poziom we krwi odczytywany jest przez receptory w mózgu jako jeden z sygnałów sytości.

 

Przyczyną otyłości i cukrzycy typu 2 jest obecność sztucznych izomerów trans oraz nadmiar cukrów w diecie, a nie tłuszcze zwierzęce. Zaletą cukrów jest to, że łagodzą stres, ale też blokują wchłanianie aminokwasów do mózgu.

 

To, że dzieci w szkołach kiepsko kojarzą, mają kłopoty z koncentracją, to w mojej opinii efekt objadania się chrupkami, batonami popijanymi coca-colą. Podstawą sprawności intelektualnej jest dieta bogata w białko: mleko, jogurty, sery twarogowe i dojrzewające, jajka, mięso, ryby. Krótko mówiąc, bez właściwej podaży pełnowartościowego białka oraz biologicznie aktywnych kwasów omega-3 (z ryb albo tranu) centralny układ nerwowy nie funkcjonuje prawidłowo.

 

Obserwuję to od dawna wśród moich studentów, zresztą technologii żywności. Gdy zaczynają realizację prac magisterskich, to pracujemy razem w laboratorium od rana do wieczora i widzę, co jedzą. Przed południem: drożdżówka. Po godzinie czy dwóch: następna drożdżówka, chrupki, baton. A po południu zupa - gorący kubek, potem drugi i trzeci. Po dwóch tygodniach stwierdzam, że niewiele rozumieją, wykonują bezmyślnie analizy, popełniają błędy, których sami nie są w stanie znaleźć. Kończy się krótkim wykładem, zakazem kupowania żywności wygodnej i zmianą diety: serki twarogowe - najczęściej ziarniste, bo niesłodzone, jogurty zagęszczane białkami mleka, sery dojrzewające, owoce. Efekt jest niemal natychmiastowy, zresztą magistranci sami dochodzą do wniosku, że zaczęli kumać. To jest moment, kiedy role się odwracają, nie ja ich, ale oni mnie mobilizują do pracy.

 

A co z teorią, że mleko u dorosłych ludzi wypłukuje wapń z kości? Z tego powodu lekarz zakazał picia mleka mojej 80-letniej matce.

 

- Kolejna absolutna bzdura. Jest dokładnie odwrotnie.

 

Jest jedna, dosłownie jedna publikacja na świecie, z której wynika, że siarczanowa woda mineralna powoduje zwiększony poziom wapnia w moczu. Autorzy tej pracy wyciągają wniosek, że identycznie działają aminokwasy siarkowe obecne w białkach mleka i mięsa.

 

Prac zaprzeczających tej kłamliwej teorii znalazłam ponad 30, może być ich więcej.

 

Nie sposób uwierzyć, że lekarze nie znają tych prac, że nie wiedzą, iż najlepszym źródłem biodostępnego wapnia jest mleko i produkty mleczarskie. Regularna konsumpcja dwóch-trzech porcji nabiału dziennie zapobiega otyłości, cukrzycy typu 2, osteoporozie, nadciśnieniu tętniczemu, nowotworom - niezależnie od wieku, płci, aktywności fizycznej. Żaden suplement wapnia nie wykazuje tak wszechstronnego działania. Albowiem w mleku oprócz wapnia obecne są inne składniki o działaniu prozdrowotnym.

 

To dlaczego lekarze nie zalecają picia mleka?

 

- Lekarze odbywają cykliczne szkolenia organizowane przez tych, którzy mają gigantyczne pieniądze: przemysł farmaceutyczny, który produkuje różnorodne suplementy diety, m.in. preparaty wapnia. I lekarze te suplementy zapisują pacjentom. Tak to się kręci. Nieważne, że suplementy wapnia są mniej biodostępne niż wapń z mleka, zwłaszcza przy niedoborach witaminy D. Nieważne, że w mleku obecne są komponenty zwiększające absorpcję wapnia w kościach. Nie chodzi przecież o zdrowie, lecz wyłącznie o biznes.

 

 

Pani teorie to rewolucja dla przemysłu i dla naszego myślenia o zdrowiu.

 

- Dla przemysłu nie. Nie ma co liczyć na zmiany, bo w przemyśle liczy się tylko zysk. Zresztą nie tylko u nas, tak jest na całym świecie.

 

Ale warto zadbać o edukację społeczeństwa. Ogłupiające reklamy margaryn powinny raz na zawsze zniknąć z czasopism, a zwłaszcza z telewizji publicznej. Powinno się przeprowadzić szeroką edukację w szkołach. W większości państw europejskich w przedszkolach i szkołach przekazywana jest dzieciom wiedza na temat zdrowej żywności i właściwej diety. Skandynawowie żartują, że mleka nie trzeba reklamować, bo każdy głupi wie, że jest zdrowe.

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Cukrzycą określa się grupę chorób metabolicznych charakteryzującą się przewlekłą hiperglikemią czyli podwyższonym poziomem glukozy we krwi. Istotną rolę w regulacji gospodarki węglowodanowej we krwi odgrywa insulina - hormon który wydzielany jest przez trzustkę. Insulina odpowiada za regulację transportu glukozy do komórek zmniejszając jej poziom we krwi obwodowej.
      Obecnie wyróżniamy dwa główne typy cukrzycy:
      Cukrzycę typu 1, w której dochodzi do zniszczenia komórek beta trzustki co prowadzi z reguły do bezwzględnego braku insuliny.
      Cukrzycę typu 2, nabytą, która spowodowana jest najczęściej opornością tkanek na insulinę. Cukrzyca charakteryzuje się objawami klinicznymi tj.: zwiększenie częstości oddawania moczu, wzmożone pragnienie, osłabienie, nieuzasadnione zmniejszenie masy ciała. U większości osób objawy te występują późno zatem konieczne jest wykonywanie badań przesiewowych.
      Współczesna medycyna posiada szeroki wachlarz badań dzięki, którym możemy diagnozować cukrzycę, stany przedcukrzycowe, insulinooporność oraz funkcje wydzielnicze trzustki. Wśród tych badań można wyróżnić: badanie glukozy na czczo, badanie glikemii przygodnej, badanie glukozy w moczu, doustny test obciążenia glukozą (OGTT), badanie peptydu-c, badanie odsetka hemoglobiny glikowanej (HbA1c), monitorowanie poziomu glukozy za pomocą glukometru oraz CGM.
      Według stanowiska Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego z 2019 roku, podstawą do rozpoznania cukrzycy jest występowanie 1 z 3 kryteriów:
      – objawy hiperglikemii i glikemia przygodna ≥ 200 mg/dl,
      – dwukrotna glikemia na czczo ≥ 126 mg/dl,
      – glikemia 2h po posiłku ≥ 200 mg/dl.
      W roku 2021 Polskie Towarzystwo Diabetologiczne zdecydowało się umieścić w Zaleceniach dotyczących postępowania u chorych na cukrzycę badanie odsetka hemoglobiny glikowanej (HbA1c) w kryteriach rozpoznania cukrzycy. Do tej pory badanie to było stosowane do określania wyrównania cukrzycy u pacjentów na przełomie ostatnich trzech miesięcy. Aktualne zalecenia podają, iż lekarz może rozpoznać cukrzycę u pacjenta z wynikiem HbA1c powyżej 6,5%.
      Nasuwa się pytanie, czy badane odsetka hemoglobiny glikowanej może zastąpić doustny test obciążenia glukozą (OGTT) w rozpoznawaniu zaburzeń gospodarki węglowodanowej?
      Doustny test tolerancji glukozy (OGTT) został stworzony, aby określać tolerancję węglowodanów w organizmie. Badanie polega na pobraniu krwi żylnej na czczo oraz po 1 i 2 godzinach od wypicia 75g roztworu glukozy (*może się różnić w zależności od zaleceń lekarza). Podczas tego testu można równocześnie oznaczyć poziom glukozy i insuliny. Dzięki temu jest stosowany do określania tolerancji węglowodanów, zdolności komórek beta trzustki do wydzielania insuliny oraz wrażliwości tkanek na insulinę.
      Badane odsetka hemoglobiny glikowanej HbA1c jest stabilnym wskaźnikiem ekspozycji na glikemię przez okres ostatnich 3 miesięcy. Używano go do tej pory do monitorowania terapii u pacjentów z zdiagnozowaną cukrzycą. Za prawidłowo wyrównaną
      glikemię uznaje się poziom HbA1c < 7%
      Powszechnie wiadomo, że na wynik doustnego testu tolerancji glukozy (OGTT) wpływ ma wiele czynników. Jednym z najważniejszych jest przygotowanie pacjenta do badania.Pacjent musi być bezwzględnie na czczo (12h przerwy od ostatniego posiłku). Badania nie można wykonywać w czasie choroby, ciężkich treningów, ani w czasie stosowania nagłych restrykcji pokarmowych. Czas trwania badania to około 2 godziny i może się on wydłużyć w zależności od zaleceń lekarza. W tym czasie nie można nic jeść ani pić, nie można także wykonywać nadmiernej aktywności fizycznej. Zaleca się pozostanie w przychodni bądź laboratorium przez cały czas trwania badania.Obowiązkiem personelu jest zwrócić szczególną uwagę na przeprowadzenie z pacjentem dokładnego wywiadu oraz staranne przygotowanie do pobrania krwi gdyż częste powtarzanie tego badania nie pozostaje bez wpływu na organizm.
      Natomiast badanie HbA1c jest mniej wrażliwe na błędy fazy przedanalitycznej i analitycznej. Badanie to można wykonać o każdej porze dnia bez konieczności bycia na czczo. Parametr oznaczany jest z jednego pobrania, a badanie można również wykonać z materiału krew EDTA pobranego do badania morfologii krwi.
      Analizując tylko fazę przed analityczną i analityczną badań można stwierdzić, że test HbA1c jest rokującym kandydatem do skriningu pacjentów w celu rozpoznania cukrzycy. Czy zatem występuje istotna korelacja pomiędzy wynikami tych badań u diagnozowanych pacjentów?
      Esther Y T Yu i wsp. na Uniwersytecie w Hong Kongu przeprowadzili badania wśród 1128 osób, z których 229 miało zdiagnozowaną cukrzycą na podstawie testu OGTT. Czułość i swoistość testu HbA1c ≥ 6.5% wynosiły odpowiednio 33,2% i 93,5% u osób z wcześniej zdiagnozowaną cukrzycą na podstawie testu OGTT. Kiedy progiem odcięcia różnicowania chorych na cukrzycę było HbA1c ≥ 6,3% czułość i swoistość wynosiła odpowiednio 56,3% i 85,5%. Dla progu HbA1c ≥ 5,6% ma najwyższą czułość i swoistość wynoszącą odpowiednio 96,1% oraz 94.5%
      X. L. Dong i wsp. również przeprowadzili badania porównując wyniki badania HbA1c oraz testu OGTT. Wśród 701 uczestników badania, u 65 z nich została zdiagnozowana cukrzyca na podstawie badania HbA1c ≥ 6.5 % natomiast u 94 uczestników zdiagnozowano cukrzycę testem OGTT. W porównaniu z testem OGTT czułość i swoistość przy HbA1c > 6.5 % była odpowiednio 48.2% oraz 97.8%. Aż u 30,7% uczestników u których wynik badania HbA1c był powyżej 6.5% nie została zdiagnozowana cukrzyca na podstawie testu OGTT. Natomiast u 52%, u których na podstawie testu OGTT została zdiagnozowana cukrzyca, nie wykryto jej badaniem HbA1c ≥ 6.5 %
      Specyfika testu OGTT powoduje bardzo sceptyczne nastawienie pacjentów do niego. Łatwiejsze i bardziej komfortowe wydaje się być wykonanie badania HbA1c. Badanie odsetka hemoglobiny glikowanej może mieć istotne zastosowanie w monitorowaniu leczenia cukrzycy oraz może być jednym z badań wskazujących rozpoznanie choroby, ale wyniki HbA1c poniżej 6,5% nie wskazują na brak cukrzycy lub stanu przedcukrzycowego u pacjenta ze względu na niską czułość badania. U tych pacjentów należy przeprowadzić dodatkową diagnostykę.
      BIBLIOGRAFIA:
      Current Topics in Diabetes 2022 | Curr Top Diabetes, 2022; 2 (1): 1–134 Dong XL, Liu Y, Sun Y, Sun C, Fu FM, Wang SL, Chen L. Comparison of HbA1c and OGTT criteria to diagnose diabetes among Chinese. Exp Clin Endocrinol Diabetes. 2011 Jun;119(6):366-9. doi: 10.1055/s-0030-1267183. Epub 2010 Nov 19. PMID: 21104578 Solnica B., Dembińska-Kieć A., W. Naskalski J. (2017) Diagnostyka laboratoryjna z elementami biochemii klinicznej. Wrocław: Edra Urban & Partner Yu EY, Wong CK, Ho SY, Wong SY, Lam CL. Can HbA1c replace OGTT for the diagnosis of diabetes mellitus among Chinese patients with impaired fasting glucose? Fam Pract. 2015 Dec;32(6):631-8. doi: 10.1093/fampra/cmv077. Epub 2015 Oct 14. PMID: 26467644; PMCID: PMC5926458.
      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Badania profilu lipidowego pozwalają określić ryzyko zachorowania na cukrzycę typu 2. i choroby układu krążenia na dekady przed ich pojawieniem się, twierdzą naukowcy z Lipotype, Uniwersytetu w Lund oraz Twincore Centre for Experimental and Clinical Infection Research. Ich zdaniem szczegółowe opisanie profilu lipidowego pozwalałoby zapobiec cukrzycy u osób, u których profil taki byłby niekorzystny. Wystarczyłaby bowiem wówczas zmiana diety i stylu życia, by ustrzec się przed cukrzycą.
      Określenie ryzyka na podstawie łatwego do wykonania, szybkiego i taniego badania, mogłoby uzupełnić stosowane dotychczas metody zapobiegania chorobom. Wykazaliśmy, jak opisanie profilu lipidowego może pomóc w wykrywaniu osób szczególnie narażonych na rozwój cukrzycy i chorób układu krążenia, stwierdzili autorzy badań. W przypadku obu chorób istnieją grupy ludzi narażonych na niezwykle wysokie ryzyko. Profil lipidowych tych grup wykazuje duże odchylenia od normy i może być prognostykiem przyszłego rozwoju choroby.
      Wiemy, że cukrzyca i choroby układu krążenia są powiązane z dietą i stylem życia. Możliwość wczesnego zidentyfikowania osób szczególnie narażonych pozwalałoby zapobiec rozwojowi tych schorzeń. Obecnie ryzyko rozwoju wspomnianych chorób jest oceniane głównie na podstawie historii pacjenta, jego obecnego stylu życia i diety oraz na badaniu dwóch typów cholesterolu, LDL i HDL. Jednak ludzka krew zawiera ponad 100 rodzajów lipidów, a ich zbadanie pozwala znacznie lepiej określić metabolizm i homeostazę organizmu.
      Z artykułu opublikowanego na łamach PLOS Biology dowiadujemy się, że autorzy badań wzięli pod uwagę dane dotyczące ponad 4000 zdrowych mieszkańców Szwecji w średnim wieku. U osób tych przeprowadzono pierwsze szczegółowe badania w latach 1991–1994, a następnie potarzano je do roku 2015. Zintegrowaliśmy dane genetyczne, profil lipidowy i standardowe dane kliniczne, w celu oceny przyszłego ryzyka cukrzycy typu 2. i chorób układu krążenia u 4067 osób, które wzięły udział w długoterminowych badaniach kohortowych Malmö Diet and Cancer-Cardiovascular Cohort, informują autorzy artykułu. Zmierzono poziom 184 lipidów we krwi pacjentów. W czasie trwania badań cukrzyca typu 2. pojawiła się u 13,8% uczestników, a choroby układu krążenia u 22%.
      Okazało się, że szczegółowe badania profilu lipidowego pozwalają na dekady wcześniej przewidzieć ryzyko rozwoju obu chorób. Dzięki temu, zmieniając dietę i styl życia, możemy uniknąć ich pojawienia się.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Od dawna wiadomo, że nadciśnienie i cukrzyca są ze sobą powiązane. W końcu odkryliśmy przyczynę tego związku, a odkrycie to może doprowadzić do opracowania nowych strategii leczenia, mówi profesor Julian Paton z University of Auckland. Nowozelandczycy, we współpracy z naukowcami z Uniwersytetu w Bristolu odkryli, że tym, co łączy nadciśnienie z cukrzycą jest glukagonopodobny peptyd 1 (GLP-1).
      Dotychczas wiedzieliśmy, że GLP-1 jest uwalniany w jelitach po posiłku i stymuluje wydzielanie insuliny w trzustce. Teraz okazało się, że GLP-1 stymuluje również kłębek szyjny. Naukowcy wykorzystali szczury z nadciśnieniem i bez nadciśnienia oraz sekwencjonowanie RNA do sprawdzenia, w jaki sposób dochodzi do stymulacji kłębka przez GLP-1. Okazało się, że u zwierząt z nadciśnieniem receptor GLP-1 jest mniej wrażliwy.
      Kłębek szyjny to miejsce, w którym GLP-1 wpływa zarówno na poziom cukru we krwi, jak i na ciśnienie. Całość jest koordynowana przez układ nerwowy, który otrzymuje instrukcje z kłębka szyjnego, wyjaśnia Paton.
      Profesor Rod Jackson, znany specjalista epidemiologii chorób przewlekłych, dodaje: Wiemy, że u osób z wysokim poziomem cukru bardzo trudno jest kontrolować nadciśnienie. Dlatego też to istotne odkrycie, gdyż wskazuje ono, że podając GLP-1 możemy potencjalnie jednocześnie obniżyć poziom cukru i ciśnienie u pacjentów.
      Leki biorące na cel receptor GLP-1 są szeroko używane w terapii cukrzycy. Obniżają one poziom cukru i obniżają ciśnienie. Jednak dotychczas nie wiedzieliśmy, dlaczego tak się dzieje. Badania te pokazują, że leki te mogą wpływać na kłębek szyjny i dzięki temu przeciwdziałać nadciśnieniu. Dzięki temu odkryciu już rozpoczęliśmy planowanie badań na ludziach. Chcemy w ich ramach opracować najlepszą strategię leczenia najbardziej zagrożonych pacjentów, cierpiących jednocześnie na cukrzycę i nadciśnienie, dodaje główny autor badań, doktorant Audrys Pauža z laboratorium profesora Davida Murphy'ego z Bristol Medical School.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Niedawno zidentyfikowany kompleks proteinowy fabkin reguluje metabolizm i może odgrywać kluczową rolę w rozwoju cukrzycy typu I oraz II, informują naukowcy z Harvard T.H. Chan School of Public Health. O swoim odkryciu poinformowali na łamach Nature.
      Uczeni przypominają, że uwalnianie energii nagromadzonej w komórkach tłuszczowych jest niezwykle ważnym elementem strategii przeżycia w okresach niedoboru pożywienia. Jednak niekontrolowana lub chroniczna lipoliza połączona z insulinoopornością lub niedoborem insuliny niszczy równowagę metaboliczną, stwierdzają.
      Naukowcy od dziesięcioleci poszukiwali sygnału, który jest zaangażowany w przekazywanie informacji o zasobach energetycznych komórek tłuszczowych w celu wygenerowania odpowiedniej reakcji układu hormonalnego, w tym produkcji insuliny przez trzustkę. Odkryliśmy, że fabkin to hormon, który kontroluje te funkcje za pośrednictwem bardzo nietypowe mechanizmu molekularnego, mówi jeden z głównych autorów badań, Gökhan S. Hotamisligil.
      Naukowcy wykazali, że gdy białko wiążące kwasy tłuszczowe (FABP4 – fatty-acid-binding protein 4) jest wydzielane przez komórki tłuszczowe i trafia do krwioobiegu, łączy się z enzymami NDPK (kinaza difosforanów nukleozydów) oraz ADK (kinaza adenozynowa), tworząc kompleks proteinowy o nazwie fabkin. W kompleksie tym FABP4 modyfikuje działanie NDPK i ADK tak, że regulują one poziomy ATP i ADP, niezwykle ważnych molekuł biorących udział w transporcie energii w komórkach. Naukowcy odkryli, że na powierzchni komórek znajdują się receptory wyczuwające stosunek ATP do ADP i reagujące na zmieniający się stan energetyczny. W ten sposób fabkin reguluje funkcjonowanie tych komórek.
      Naukowcy odkryli, że poziom fabkin we krwi myszy i ludzi z cukrzycą typu 1. i 2. był wysoki. Stwierdzili również, że zablokowanie aktywności fabkin zapobiegało rozwinięciu się obu typów cukrzycy u zwierząt.
      Odkrycie znaczenia fabkin wymagało od nas przemyślenia sposobu funkcjonowania hormonów. Jestem niezwykle podekscytowana zidentyfikowaniem fabkin, a jeszcze bardziej długoterminowymi implikacjami tego odkrycia", mówi główna autorka badań Kacey Prentice.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Działanie insuliny, jednego z kluczowych hormonów metabolizmu węglowodanów, może być zakłócone m.in. przez nadwagę, co prowadzi do zmniejszenia wrażliwości na insulinę i grozi rozwojem cukrzycy typu 2. oraz chorób układu krążenia. Fińscy naukowcy z Uniwersytetu w Turku zauważyli właśnie, że pozycja stojąca jest powiązana ze zwiększeniem wrażliwości na insulinę. To zaś może oznaczać, że wydłużenie czasu, w którym w ciągu dnia stoimy może pomóc w zapobieganiu chorobom przewlekłym.
      Cukrzyca typu 2. to jedna z najbardziej rozpowszechnionych chorób cywilizacyjnych. Jest ona związana z insulinoopornością, przez co zwiększa się poziom glukozy we krwi.
      Trzeba przy tym pamiętać, że cukrzyca typu 2. jest bardzo ściśle związana z trybem życia, przede wszystkim z dietą i aktywnością fizyczną. Wiadomo, że regularna aktywność fizyczna odgrywa ważna rolę w zapobieganiu tej chorobie. Naukowcy z Turku chcieli zaś zbadać związek pomiędzy insulinoopornością a siedzącym trybem życia, aktywnością fizyczną i sprawnością u mało aktywnych dorosłych, u których występuje zwiększone ryzyko rozwoju cukrzycy typu 2. i chorób układu krążenia.
      Podczas badań, których wyniki opublikowali w Journal of Science and Medicine in Sport, zauważyli, że niezależnie od poziomu aktywności, masy ciała czy sprawności fizycznej, pozycja stojąca zwiększa wrażliwość na insulinę Nigdy wcześniej nie opisane tego związku. Nasze odkryci pokazuje, że powinniśmy część czasu, w którym siedzimy, zastąpić staniem. Szczególnie wówczas, gdy nie jesteśmy aktywni fizycznie, mówi doktorantka Taru Garthwaite.
      Autorzy badań pokazali też, jak ważny jest odpowiedni skład organizmu. Zwiększony odsetek tłuszczu był ważniejszym czynnikiem wpływającym na wrażliwość na insulinę niż aktywność fizyczna, sprawność czy czas spędzony w pozycji siedzącej. Jednak pozycja stojąca była powiązana ze zwiększeniem wrażliwości na insulinę niezależnie od składu ciała.
      Wiemy, że regularna aktywność fizyczna jest korzystna dla zdrowia. Wydaje się, że aktywność, sprawność i siedzący tryb życia są powiązane z metabolizmem insuliny, ale nie bezpośrednio, a poprzez ich wpływ na skład organizmu, wyjaśnia Garthwaite.
      Badania sugerują, że wydłużenie czasu, w którym w ciągu dnia znajdujemy się w pozycji stojącej może pomóc w zachowaniu zdrowia, jeśli nie jesteśmy zbyt mało aktywni fizycznie.
      W następnym etapie badań Finowie chcą sprawdzić, jak zmiany w codziennej aktywności i braku aktywności wpływają na choroby układu krążenia i choroby metaboliczne. Celem będzie sprawdzenie, czy skrócenie o godzinę czasu, w którym siedzimy, będzie miało wpływ na metabolizm i odkładanie się tkanki tłuszczowej, w tym na wrażliwość na insulinę i regulację poziomu cukru we krwi, wyjaśnia Garthwaite.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...