Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów ' środowisko naturalne' .
Znaleziono 7 wyników
-
To nie produkcja wołowiny najbardziej obciąża środowisko
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W epoce światowej gospodarki, rozwiniętych i skomplikowanych łańcuchów dystrybucji oraz przemysłowej produkcji żywności, ocena wpływu danego produktu żywnościowego na środowisko jest trudna. Kalifornijscy naukowcy stworzyli właśnie światową mapę takie wpływu, obejmującą wszystkie lądy i oceany. Coraz więcej osób zwraca uwagę na to, jakie są konsekwencje środowiskowe produkcji spożywanej przez nich żywności, mówi ekolog morski Ben Halpern z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara (UCSB). Naukowiec przypomina, że dotychczas ukazywały się podobne opracowania. O ile jednak mogliśmy się z nich dowiedzieć, jak duże zanieczyszczenie wody czy emisja gazów cieplarnianych wiążą się z wytworzeniem kilograma danego produktu, to nie był to obraz zbyt precyzyjny. W różnych miejscach na świecie produkuje się bowiem różne rodzaje żywności i wykorzystuje przy tym różne metody. Dlatego też konieczna była ocena rzeczywistego wpływu na lokalne środowisko. Tę lukę w wiedzy postanowili wypełnić naukowcy z National Center for Ecological Analysis & Synthesis na UCSB. Kumulatywna presja produkcji żywności jest bardziej skoncentrowana niż sądzono. Aż 92% tego wpływu ma miejsce na 10% powierzchni Ziemi, mówi Melanie Frazier. Ponadto za około 25% presji środowiskowej odpowiada produkcja mleka i wołowiny. A z badań wynika, że niemal 50% obciążenia środowiska przez produkcję żywności ma miejsce w zaledwie pięciu krajach. Są to Indie, Chiny, USA, Brazylia i Pakistan. Naukowcy wzięli też pod uwagę wydajność produkcji każdego z rodzajów żywności, ale uwzględnili przy tym różnice pomiędzy krajami. Wydajność środowiskowa konkretnego rodzaju żywności jest zróżnicowana przestrzennie, przez co ranking produktów żywnościowych znacząco się różni pomiędzy poszczególnymi krajami. Ważne jest nie tylko co jemy, ale i gdzie to zostało wyprodukowane, dodaje współautorka badań profesor Halley Froehlich. Ha przykład dzięki technologiom, które zmniejszają emisję gazów cieplarnianych i zwiększają wydajność z hektara soja ze Stanów Zjednoczonych (to 1. producent soi na świecie) obciąża środowisko ponad 2-krotnie mniej niż soja z Indii (5. producent soi). Naukowcy uwzględnili też wzajemne relacja pomiędzy lądami a oceanami. Na przykład hodowla świń i drobiu obciąża środowisko morskie, gdyż zwierzęta te są żywione produktami pochodzącymi z sardynek czy śledzi. Z kolei farmy morskie obciążają środowisko lądowe, ponieważ w hodowli ryb wykorzystuje się żywność wytworzoną na lądach. Trzeba też zauważyć, że ocena łącznej presji środowiskowej może dawać inne wyniki niż każdego z elementu z osobna. Na przykład o ile hodowla krów na pastwiskach bardzo obciąża środowisko ze względu na rozległość terenów przeznaczanych na pastwiska, to łączna presja farm hodowlanych świń, które wytwarzają olbrzymią ilość zanieczyszczeń i zużywają nieco więcej wody niż hodowla krów, jest większa. Biorąc pod uwagę łączną presję środowiskową pięć najbardziej zanieczyszczających produktów to wieprzowina, wołowina, ryż, pszenica i rośliny oleiste. Wiele lat temu zrezygnowałem z jedzenia mięsa zwierząt lądowych, gdyż chciałem zmniejszyć swój wpływ na środowisko. Ale potem pomyślałem, że skoro jestem naukowcem, to powinienem podejmować takie decyzje na podstawie danych naukowych. Dlatego chciałem przeprowadzić badania tego typu. I teraz, gdy mamy wyniki, widzę, że niektóre ryby i owoce morza bardziej obciążają środowisko niż drób. Więc znowu jem drób, a wyeliminowałem takie produkty jak dorsz poławiany przez trawlery czy plamiak, przyznaje Halpern. Szczegóły pracy zostały opublikowane na łamach Nature Sustainability. « powrót do artykułu -
Ekonomiści z Cambridge University, University of London i innych brytyjskich uczelni opracowali pierwszy raport pokazujący, w jaki sposób degradacja środowiska naturalnego wpływa na finanse publiczne, a przez to na ratingi kredytowe krajów. Z raportu wynika, że utrata bioróżnorodności już w tej chwili może w znaczący sposób obniżać ratingi, a Chiny i Indonezja mogą z powodu zniszczeń środowiskowych już w roku 2030 spaść o 2 miejsca w międzynarodowych ratingach. Autorzy raportu Nature Loss and Sovereign Credit Ratings wzięli pod uwagę sytuację w 26 krajach, w tym w Polsce. Ostrzegają, że jeśli spełni się czarny scenariusz Banku Światowego – w którym zawarto ostrzeżenie przed częściowym załamaniem ekosystemów, co będzie miało niekorzystny wpływ na rybołówstwo, produkcję drewna w tropikach oraz zapylanie roślin uprawnych przez dziko żyjących zapylaczy – to ponad połowa z badanych krajów straci w ratingach kredytowych. W najgorszej sytuacji będą Indie, których rating może obniżyć się o 4 miejsca oraz Chiny, które mogą spaść aż o 6 miejsc na 20-stopniowej skali. Ekonomiści wyliczyli też, że z powodu zniszczeń środowiskowych i związanych z tym obniżek w ratingach, odsetki od kredytów płacone przez 26 zbadanych krajów wzrosną o 53 miliardy dolarów rocznie. Dla wielu krajów rozwijających się może to oznaczać groźbę bankructwa. Autorzy badań dodają, że wykorzystany przez nich algorytm sztucznej inteligencji i tak dokonał ostrożnych szacunków, gdyż pod uwagę brano jedynie rybołówstwo, produkcję drewna i zapylanie upraw. Tymczasem musimy pamiętać, że degradacja środowiska naturalnego wpływa na wszystko, od ludzkiego zdrowia po żyzność gleb. Obecnie agencje ratingowe przy wystawianiu ocen biorą pod uwagę takie trudne do oceny ryzyka jak zmiany sytuacji geopolitycznej. Jednak w znacznej mierze ignorują jeszcze gospodarcze skutki niszczenia środowiska. Tymczasem twórcy raportu podkreślają, że inwestorzy, który nie biorą pod uwagę środowiska naturalnego nie są w stanie zarządzać efektywnie ryzykiem, a ignorowanie utraty bioróżnorodności w kalkulacjach ekonomicznych może zachwiać stabilnością rynku. Tymczasem ze wszelkie tego typu błędy i niewłaściwe szacunki ostatecznie płacą podatnicy. Musimy pamiętać, że środowisko naturalne dostarcza nam wartościowych usług, od zwierząt zapylających uprawy, po rośliny regenerujące glebę i zapobiegające powodziom. Utrata tych usług wiąże się z olbrzymimi kosztami gospodarczymi. Gospodarki poszczególnych krajów stają właśnie przed wyborem. Albo zapłacą teraz i zainwestują w ochronę przyrody, albo zapłacą później w ramach wyższych odsetek od pożyczek i spirali zadłużenia, mówi doktor Matt Burke z Sheffield Hallam Univeristy. Opcja „płacimy teraz” generuje długoterminowe korzyści dla obywateli, przedsiębiorstw i środowiska. Opcja „płacimy później” generuje znaczące ryzyka, a na horyzoncie nie widać żadnych korzyści lub są one minimalne, dodaje. Jako punkt wyjścia do badań wykorzystany został ubiegłoroczny raport Banku Światowego The Economic case for nature. A new global Earth-economy model. Brytyjscy ekonomiści algorytmu sztucznej inteligencji do symulowania przyszłych ratingów kredytowych w 26 krajach. Dla każdego z nich stworzyli trzy scenariusze. Pierwszy z nich zakładał natychmiastowe zatrzymanie utraty bioróżnorodności. W drugim założono, że nic się nie zmienia, utrata bioróżnorodności przebiega w takim tempie jak obecnie, co m.in. oznacza, że do roku 2030 w badanych krajach dojdzie do utraty 460 000 km2 naturalnych terenów. Sprawdzono też czarny scenariusz, w którym dochodzi do częściowego załamania ekosystemów, a w najbardziej narażonych regionach ma miejsce 90-procentowe zmniejszenie połowów ryb, produkcji drewna oraz zapylania przez dzikie zwierzęta. Okazało się, że w scenariuszu, w którym nic się nie zmienia, obecne trendy wskazują, iż w ciągu najbliższych 8 lat cztery kraje doświadczą spadku ratingu z powodu utraty bioróżnorodności. Oceny Indii i Bangladeszu obniżą się o 1 miejsce, a Chin oraz Indonezji o 2 miejsca. Jeśli jednak dojdzie do załamania tych ekosystemów, które obecnie są na krawędzi, to ponad połowa badanych krajów spadnie w ratingach o 1 miejsce, a 1/3 doświadczy obniżenia ratingu o co najmniej 3 miejsca. W tym czarnym scenariuszu Chiny spadną o sześć miejsc, a ich roczne odsetki od zadłużenia zwiększą się o nawet 18 miliardów dolarów. Dług kraju to jednak nie wszystko. Ekonomiści wyliczyli bowiem, że w takiej sytuacji zadłużenie chińskich przedsiębiorstw wzrośnie o 20–30 miliardów USD. Równie mocno zostanie dotknięta Malezja, której rating obniży się o niemal 7 miejsc, przez co kraj ten będzie musiał płacić każdego roku o 2,6 miliarda USD więcej. Spadku o 4 miejsca mogą spodziewać się Indie, Bangladesz i Indonezja. W czarnym scenariuszu o ponad 10% rośnie ryzyko bankructwa 12 z 26 badanych krajów. Najbardziej narażone będą Bangladesz (wzrost ryzyka o 41%), Etiopia (38%) i Indie (29%). Polska jest w tej szczęśliwej sytuacji, że nawet w przypadku częściowego załamania ekosystemów ryzyko obniżenia ratingów czy bankructwa naszego kraju nie zmieni się w porównaniu z obecną sytuacją. Wręcz przeciwnie, symulacja wskazuje pewne szanse na zwiększenie ratingu kredytowego naszego kraju w takiej sytuacji. Równie bezpiecznych jest zaledwie kilka badanych krajów. Kraje rozwijające się już w tej chwili mają problemy z zadłużeniem spowodowane pandemią Covid-19 i rosnącymi cenami. Utrata bioróżnorodności spowoduje, że znajdą się bliżej krawędzi bankructwa, mówi doktor Patrycja Klusak z University of East Anglia. Autorzy badań zauważają, ze kraje, które będą chroniły swoje środowisko naturalne mogą liczyć na poprawę pozycji w ratingach. Także i tutaj działa prawo podaży i popytu. Zmniejszona podaż w jednym miejscu powoduje, że pojawiają się niedobory, rośnie więc wartość tego, co zostało, mówi doktor Moritz Kreamer, były wysoki rangą menedżer firmy ratingowej S&P, a obecnie badacz w University of London. Ryzyka związane z utratą bioróżnorodności są materiałowymi ryzykami dla aktywności gospodarczej i finansów publicznych. Ochrona środowiska naturalnego jest ważna nie tylko dla samej natury, ale również dla zapewnienia stabilności makroekonomicznej. Ekolodzy dobrze rozumieją utratę bioróżnorodności. Dzięki satelitom możemy badać np. zmiany użytkowania ziemi i szacować starty. Biorąc pod uwagę ryzyka gospodarcze stwarzane przez niszczenie środowiska, włączenie tego czynnika do ratingów kredytowych jest nieuniknione, mówi profesor Ulrich Volz. « powrót do artykułu
-
- rating kredytowy
- zadłużenie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy informują o zidentyfikowaniu najstarszego miejsca, w którym człowiek zanieczyścił rtęcią siebie i środowisko naturalne. Zespół specjalistów przebadał kości 370 osób z 50 grobów znalezionych na 23 stanowiskach archeologicznych na południu Hiszpanii i Portugalii. Szczątki pochodzą z okresu 5000 lat, począwszy od neolitu. Efektem pracy jest opublikowany na łamach Journal of Osteoarcheology artykuł The use and abuse of cinnabar in Late Neolithic and Copper Age Iberia. Rtęć to niezwykle niebezpieczny pierwiastek. Światowa Organizacja Zdrowia wymienia go wśród 10 największych zagrożeń dla współczesnego zdrowia publicznego. Uczeni z z Hiszpanii, Portugalii Brazylii i USA informują, że najwyższy poziom ekspozycji ludzi na działanie rtęci miał miejsce w epoce miedzi, 2900–2600 lat przed naszą erą. Wówczas to bardzo rozpowszechniło się użycie cynobru, naturalnie występującego minerału zawierającego siarczek rtęci. Był on wykorzystywany w roli barwnika, któremu przypisywano znacznie symboliczne i religijne. Największa na świecie kopalnia cynobru, wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, znajduje się w Almadén w Hiszpanii. Prace wydobywcze rozpoczęto tam już w neolicie, przed 7000 lat. Do początku epoki miedzi, przed 5000 lat, cynober stał się bardzo pożądanym cennym materiałem. W Portugalii i Andaluzji spotykamy groby ozdobione tym barwnikiem. Był używany zarówno do dekorowania samych ścian, jak i malowania figurek czy przedmiotów składanych ze zmarłymi. Miał znaczenie symboliczne, ezoteryczne. Tak powszechne używanie cynobru musiało oznaczać, że sporo osób było narażonych na kontakt z niebezpiecznym poziomem rtęci. Sproszkowany cynober można było przypadkiem wchłonąć przez drogi oddechowe czy przenieść do ust wraz z pożywieniem. I rzeczywiście, badania kości niektórych zmarłych wykazały, że doszło w nich do koncentracji rtęci rzędu 400 ppm (części na milion). O tym, jak olbrzymia to wartość niech świadczy fakt, że WHO uznaje, iż bezpieczny poziom rtęci we włosach nie powinien przekraczać 2 ppm. Rtęć musiała powodować u wielu z tych osób poważne skutki zdrowotne, a poziom 400 ppm w organizmie jest tak duży, że nie można wykluczyć celowego spożywania lub wdychania sproszkowanego cynobru. Praktyki takie mogły mieć związek z symbolicznym i rytualnym znaczeniem, jaki nadawano barwnikowi. Autorzy badań wykluczają bowiem, by naturalna ekspozycja na rtęć w środowisku – na przykład na rtęć zawartą w żywności – mogła skutkować tak wielką jej koncentracją w organizmie. Pod koniec epoki miedzi i na początku epoki brązu użycie cynobru na badanym obszarze znacznie się zmniejsza, do tego stopnia, że znika on z wielu miejsc, w których wcześniej był rozpowszechniony. Barwnik jednak był popularny przez kolejne tysiące lat. Znajdziemy go w sztuce starożytnego Rzymu, manuskryptach średniowiecza czy renesansowym malarstwie. Do tego jednak czasu cynober produkowano w procesie chemicznym, gdyż znano niebezpieczeństwa związane z jego wydobyciem. Nadal był on toksyczny, gdyż do produkcji używana była rtęć. « powrót do artykułu
-
W najbliższych latach spodziewany jest lawinowy wzrost liczby miniaturowych urządzeń transmitujących dane. Rozwija się Internet-of-Things (IoT), więc tego typu urządzenia będą wykorzystywane np. w logistyce. Wszystkie one potrzebują źródła zasilania. Jednak baterie czy akumulatory wywierają negatywny wpływ na środowisko. Badacze z Empa (Szwajcarskie Federalne Laboratoria Nauk Materiałowych i Technologii) poinformowali o stworzeniu biodegradowalnego superkondensatora. Urządzenie zbudowane jest z węgla, celulozy, gliceryny i soli stołowej. To składniki tuszu dla drukarki 3D, w której wyprodukowano nowatorskie kondensatory. Składa się on z celulozowych nanowółkien i nanokryształów, węgla w postaci sadzy, grafitu i węgla aktywnego. Formę płynną nadaje gliceryna, woda i dwa rodzaje alkoholu. Do tego dochodzi nieco soli zapewniającej przewodnictwo. Superkondensator składa się z czterech warstw nakładanych jedna po drugiej przez drukarkę. Warstwy te to elastyczna podstawa, warstwa przewodząca, elektroda i elektrolit. Całość jest następnie składana na podobieństwo kanapki z elektrolitem wewnątrz. Powstaje w ten sposób całkowicie biodegradowalny kondensator, który może przechowywać energię elektryczną całymi godzinami, a jego wersja prototypowa jest zdolna do zasilania niewielkiego zegara cyfrowego. Kondensator wytrzymuje tysiące cykli ładowania/rozładowywania, może pracować przez wiele lat, działa w temperaturach ujemnych, jest odporny na nacisk i wstrząsy. Kondensator, gdy już go nie będziemy potrzebowali, można wyrzucić. Rozkłada się w ciągu 2 miesięcy, a jedyne, co możemy po tym czasie zobaczyć, to nieco fragmentów węgla. Wydaje się to proste, ale takie nie było, mówi Xavier Aeby z Empa. Stworzenie urządzenia o odpowiednich parametrach wymagało wielu prób i testów. Konieczne było bowiem stworzenie tuszu o parametrach nadających się do użycia w drukarce, z którego powstanie kondensator gotowy do wykorzystania w praktyce. Aeby studiował inżynierię mikroelektroniki na Szwajcarskim Federalnym Instytucie Technologii w Lozannie, a w Empa pisze doktorat. Jego opiekunem jest Gustav Nyström, którego grupa badawcza już od pewnego czasu prowadzi prace nad żelami bazującymi na nanoceluluzie, biodegradowalnym materiale o potencjalnie licznych zastosowaniach. Od bardzo dawna interesuje mnie biodegradowalny system przechowywania energii. Poprosiliśmy Empa o sfinansowanie naszego projektu, Printed Paper Batteries, i właśnie osiągnęliśmy pierwszy z naszych celów, mówi Nyström. Szwajcarski superkondensator może już wkrótce stać się kluczowym komponentem IoT. W przyszłości takie kondensatory można będzie szybko ładować wykorzystując np. pole elektromagnetyczne. Po naładowaniu będą one zasilały czujniki czy mikroprzekaźniki, mówią badacze. Metoda taka może być wykorzystywana np. do sprawdzania zawartości opakowań w transporcie. Biodegradowalne systemy przechowywania energii przydałyby się też w czujnikach monitorujących środowisko czy pracujących na rzecz rolnictwa. Tego typu akumulatorów nie trzeba by było zbierać, gdyż szybko uległyby rozkładowi bez szkody dla środowiska naturalnego. « powrót do artykułu
-
- superkondensator
- biodegradowalne
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Gdy kontenerowce, tankowce i inne wielkie jednostki kończą służbę i są rozbierane, pojawia się problem olbrzymich zanieczyszczeń. Jest on tym większy, że coraz częściej tego typu jednostki kończą swój żywot w krajach, w których brak jest przepisów dotyczących ochrony środowiska. Właściciele takich jednostek, by móc tanio i ze szkodą dla nas wszystkich je zezłomować, rejestrują statki pod tanimi banderami. Od 2002 roku gwałtownie rośnie liczba statków zarejestrowanych pod tanią banderą. Jednostki wybudowane i należące do przedsiębiorstw z UE, USA, Korei Południowej czy Japonii, pływają pod banderami innych krajów po to, by można je było w nich złomować tam, gdzie brak przepisów o ochronie środowiska czy bezpieczeństwie. Analizy dotyczące złomowania statków w latach 2014–2018 wykazały, że mimo iż kraje Unii Europejskiej wraz z USA, Koreą Południową i Japonią kontrolują zdecydowaną większość floty handlowej i floty tankowców, to aż 80% tych jednostek zostało zezłomowanych w zaledwie trzech krajach: Indiach, Pakistanie i Bangladeszu. Badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Morskiego w Szanghaju wykazały, że standardową praktyką firm z UE jest rejestrowanie należących doń statków pod tanimi banderami. Prawo Unii Europejskiej wymaga, by statki, które zarejestrowane są w jednym z krajów UE były złomowane w stoczniach zatwierdzonych przez UE. Bogate europejskie przedsiębiorstwa, chcąc zaoszczędzić na kosztach złomowania, rejestrują swoje statki głównie na Komorach, Palau i Bahamach, dzięki czemu mogą je złomować w Bangladeszu, Indiach czy Pakistanie, powodując olbrzymie zanieczyszczenie oceanów. O skali problemu może świadczyć fakt, że w samym tylko roku 2019 firmy z UE oddały na złom statki o łącznym tonażu wynoszącym 2.841.305 ton. W UE zarejestrowane były jednostki o tonażu 94.262 ton, z czego w europejskich stoczniach zezłomowano statki 25.497 ton. Na tle UE znacznie lepiej wypadają Stany Zjednoczone. Amerykańskie firmy pozbyły się w 2019 roku statków o łącznym tonażu 954.912 ton, z czego 214.271 ton zarejestrowane było w USA, a do amerykańskich stoczni trafiło 141.922 tony. Firmy z UE szczególnie upodobały sobie tanie bandery i możliwość złomowania statków bez względu na koszty środowiskowe. W latach 2002–2019 odsetek statków należących do firm z UE, a zarejestrowanych pod tanimi banderami wzrósł z 46 do 96 procent. Innymi słowy, europejskie firmy rejestrują pod tanimi banderami niemal wszystkie nowe jednostki. Wszelkie konwencje międzynarodowe dotyczące ograniczeń czy zakazu wysyłania niebezpiecznych odpadów z krajów bogatszych do uboższych są w obliczu takich działań nieefektywne. Złomowanie statków w krajach, gdzie nie ma odpowiednich przepisów, wiąże się z uwalnianiem do środowiska azbestu, rtęci, ołowiu oraz pestycydów. Autorzy jednego z badań szacują, że do roku 2027 niemal 5000 pracowników indyjskich stoczni zajmujących się złomowaniem statków umrze z powodu międzybłoniaka, nowotworu powodowanego przez azbest. Działania wielkich firm powodują, że wiele traktatów międzynarodowych nie działa, bo kraje tanich bander nie mają interesu w ich przestrzeganiu. Ponadto w krajach, gdzie złomuje się takie jednostki, zdrowie pracowników jest ignorowane, mówi główny autor badań, Zheng Wan. Właściciele wielkich firm z bogatych krajów działają niemoralnie, obchodząc prawo międzynarodowe i narażając robotników z biednych krajów na poważne konsekwencje zdrowotne, dodaje John Cheerie z Institute of Occupational Medicine w Edynburgu. « powrót do artykułu
- 25 odpowiedzi
-
- tania bandera
- statek
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Szwajcarskie towarzystwo reasekuracyjne Swiss Re opublikowało swój nowy indeks ubezpieczeniowy, w którym wylicza, że nieco ponad połowa światowego PKB, czyli niemal 42 biliony USD, jest zależna od towarów i usług zapewnianych przez środowisko naturalne. Problem jednak w tym, że w wielu miejscach na świecie ekosystem stoi na krawędzi załamania. Z raportu Biodiversity and Ecosystem Services Index dowiadujemy się, że w 20% państw sytuacja ekologiczna, a zatem i usługi świadczone przez środowisko naturalne, znajduje się na krawędzi. W krajach tych ponad 33% ziem zostało zniszczonych działalnością człowieka. To 39 krajów, w których ekosystemy są na skraju załamania. Główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest olbrzymia utrata bioróżnorodności powodowana wylesianiem, działalnością rolniczą, górniczą, obecnością gatunków inwazyjnych, zanikaniem zapylaczy oraz zanieczyszczeniem odpadami. Stworzony przez Swiss Re indeks to narzędzie dla firm i rządów, które ma pomóc im w zidentyfikowaniu ekosystemów ważnych dla gospodarek państw oraz w znalezieniu odpowiednich rozwiązań ubezpieczeniowych dla zagrożonych terenów. Z raportu dowiadujemy się, że szczególnie dużym ryzykiem obarczone są kraje rozwijające się z dużym sektorem rolnym, jak Kenia, Wietnam, Pakistan, Indonezja i Nigeria, gdyż ich gospodarki w dużej mierze zależą od zasobów naturalnych. Jednak – wbrew intuicji – na ryzyko narażone są też gęsto zaludnione ważne gospodarczo regiony Azji Południowo-Wschodniej, Europy czy Ameryki, które mimo swojej zróżnicowanej gospodarki mogą ucierpieć w wyniku niszczenia ekosystemów. Wśród najbardziej zagrożonych są też gospodarki Australii i RPA, które zmagają się z niedoborami wody, spadkiem liczebności zapylaczy oraz problemami z ochroną wybrzeży przed podnoszącym się poziomem oceanów. Nawet tak wielkie kraje jak Brazylia czy Indonezja, które dotychczas nie naruszyły znacznej części swojego ekosystemu, stają w obliczu coraz większego ryzyka związanego z szybkim rozrostem populacji i rozwijającą się gospodarką, która eksploatuje zasoby naturalne. Jasnym jest, że trzeba ocenić stan ekosystemów, by móc zminimalizować przyszły negatywny wpływ na gospodarkę. Nasz raport dostarcza podstaw do lepszego zrozumienia ryzyk ekonomicznych związanych z pogarszającym się stanem ekosystemów i bioróżnorodności, mówi Christian Mumenthaler, szef Swiss Re. Już wcześniej różne państwa dokonywały tego typu ocen, jednak tutaj mamy do czynienia z pierwszym takim raportem w skali globalnej. Z raportu dowiadujemy się np. że aż 36% wśród wszystkich inwestycji dokonanych przez holenderskie instytucje finansowe jest wysoce lub bardzo wysoce zależnych od jednej lub więcej usług dostarczanych przez ekosystem. W przypadku tych inwestycji utrata usług świadczonych przez ekosystem doprowadzi do poważnych strat finansowych, czytamy w raporcie. Największa zależność w odniesieniu do usług ekosystemu dotyczy zapewniania dostępu do wód gruntowych i powierzchniowych. Specjaliści ze Swiss Re wzięli pod uwagę 195 krajów i 10 usług dostarczanych przez ekosystemy, w tym nietknięte habitaty, jakość powietrza, dostęp do wody, żyzność gleb, erozję czy dostarczanie drewna. W przypadku wspomnianych już 39 krajów zniszczeniu uległo już ponad 33% terenów lądów, w przypadku zaś kolejnych 60% ekosystem został poważnie naruszony na ponad 20% terenów lądowych. Nie wszystkie kraje znajdują się w takiej samej sytuacji i potrzebują takich samych rozwiązań. Na przykład Indie i Nigeria powinny jak najszybciej zacząć zapobiegać utracie bioróżnorodności, gdyż są gęsto zaludnione, a ich gospodarki w wysokim stopniu zależą od usług ekosystemu. Z drugiej strony Australia jest słabo zaludniona, a jej gospodarka w znacznie mniejszym stopniu zależy od usług ekosystemu. Jednak i ona musi mierzyć się z takimi problemami jak pożary i niedobory wody, dlatego też już teraz powinna opracować odpowiednie strategie, by zapobiec pogarszaniu się sytuacji w przyszłości. Krajami o największym odsetku mocno naruszonego ekosystemu są: Malta (100% naruszonego ekosystemu), Izrael (53%), Bahrain (50%), Cypr, Kazachstan, RPA, Grecja, Australia, Singapur, Indie, Maroko, Pakistan, Turcja, Meksyk, Hiszpania, Belgia, Irak, Włochy, Tunezja i Algieria (18%). O ile jednak w przypadku Malty od usług ekosystemu zależy 23% PKB, to w przypadku RPA jest to już 40%, a Pakistanu aż 88%. « powrót do artykułu
-
Jeden z najwybitniejszych ekspertów od ekologii i nauk przyrodniczych, profesor William Laurance z australijskiego James Cook University, ostrzega, że chiński plan „Jeden pas i jedna droga” to najbardziej ryzykowne pod względem ekologicznym przedsięwzięcie podjęte przez człowieka. Chiny mają olbrzymie ambicje. Ale wraz z nimi idzie olbrzymia odpowiedzialność, mówi Laurance. W artykule opublikowanym na łamach Nature Sustainability uczony dołącza do głosów naukowców, którzy wzywają Chiny stworzenia szczegółowego planu strategicznego oraz rygorystycznej oceny wpływu wspomnianej inicjatywy na środowisko. W ciągu najbliższych 30 lat w ramach projektu „Jeden pas i jedna droga” Chiny chcą przeprowadzić nawet 7000 projektów infrastrukturalnych i zainwestować 8 bilionów dolarów. Chiński plan obejmuje swoim zasięgiem co najmniej 64 państwa w Azji, Afryce, Europie i regionie Pacyfiku. Zdaniem World Wildlife Found jego realizacja będzie miała wpływ na ponad 1700 obszarów o krytycznej bioróżnorodności i na setki zagrożonych gatunków. Chiny twierdzą, że projekt „Jeden pas i jedna droga” będzie wzorem odpowiedzialnego rozwoju. Jednak by tak się stało Chiny musiałyby całkowicie zmienić swoje podejście do robienia interesów. Wiele chińskich firm i projektów finansowych jest bardzo słabo kontrolowanych przez ich rząd, pozwala się im na wszystko, bo są to bardzo dochodowe przedsięwzięcia, mówi profesor Laurance. Przez ostatnie dwie dekady widziałem niezliczone przykłady agresywnej, a nawet grabieżczej eksploatacji prowadzonej przez chińskie firmy. Szczególnie ma ona miejsce w krajach rozwijających się o słabych instrumentach kontrolnych, dodaje uczony. Autorzy krytycznego artykułu podkreślają, że Chiny stoją przed unikatową szansą zmiany swojego modelu rozwoju i zostania rzeczywistym światowym liderem odpowiedzialnego rozwoju. Chiny znacznie bardziej dbają o swoje własne środowisko niż o środowisko w innych krajach, zauważa Laurance. Wyprodukowali już całe góry dokumentacji i obietnic dotyczących projektu „Jeden pas i jedna droga”, jednak dokumentacja nie spowoduje, że lamparty z dnia na dzień przeniosą się w inne miejsce. Chiny stoją przed olbrzymią szansą, jeśli jednak będą postępowały tak jak zwykle, to koszty środowiskowe i ekonomiczne będą dla inwestorów przerażające. « powrót do artykułu