Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
POChP powoduje osłabienie zdolności poznawczych
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Medycyna
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Skłaniając ludzi do myślenia w szybkim tempie, można ich zachęcić do podejmowania ryzyka. Amerykańscy psycholodzy uważają, że współczesne filmy o wartkiej akcji czy migające światła w kasynie wywierają na nas taki właśnie wpływ.
W ramach wcześniejszych badań prof. Emily Pronin z Princeton University wykazała, że można zmienić tempo myślenia i że myślenie w żywszym tempie wprowadza ludzi w dobry nastrój. Wiedząc to, Amerykanka zastanawiała się, czy myśląc szybko, jesteśmy bardziej skłonni podejmować ryzyko. Stąd pomysł na 2 eksperymenty.
W 1. uczestnicy odczytywali na głos stwierdzenia wyświetlane na ekranie komputera. Prędkość wyświetlania można było kontrolować i czasem była ona 2-krotnie większa od zwykłego tempa czytania, a czasem 2-krotnie mniejsza. Później ochotnicy mieli nadmuchać serię wirtualnych balonów. Każde dmuchnięcie dodawało do banku kolejne 5 centów, jednocześnie zwiększało się jednak ryzyko pęknięcia. Jeśli dana osoba przestawała dmuchać przed pęknięciem, zachowywała zebrane pieniądze. Jeśli nie, ulatniały się one razem z powietrzem z pękniętego balonu. Okazało się, że osoby, które zmuszono do czytania z prędkością większą od przeciętnej, dmuchały dłużej niż reszta i z większym prawdopodobieństwem traciły pieniądze.
W drugim eksperymencie badani oglądali 3 filmiki wideo. Każdy przedstawiał neutralne sceny - np. wodospady, iguany czy miasta - ale zróżnicowano je ze względu na średnią długość ujęcia. Tempo było więc bardzo duże (jak w klipach muzycznych), średnie (jak w typowym filmie hollywoodzkim) albo plasowało się między nimi. Po obejrzeniu nagrań uczestnicy studium wypełniali kwestionariusz z pytaniami dotyczącymi prawdopodobieństwa angażowania się w najbliższym półroczu w ryzykowne zachowania, np. seks bez zabezpieczeń. I tym razem stwierdzono, że im większe tempo filmu i myślenia, tym większa skłonność do podejmowania ryzyka.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Umysł może kontrolować, do jakiego stopnia alergiczna jest nasza skóra. Naukowcy odkryli, że kiedy ktoś ma osłabione poczucie, że dana część ciała należy do niego, układ odpornościowy również inaczej na nią reaguje, traktując ją raczej jako obcą niż własną.
Akademicy z Neuroscience Research Australia i Uniwersytetu Południowej Australii twierdzą, że ich ustalenia mogą pomóc w zrozumieniu chorób autoimmunologicznych, psychiatrycznych i neurologicznych, w przebiegu których zaburzeniu ulega poczucie przynależności części ciała, np. po udarze (po uszkodzeniu prawej półkuli, zwłaszcza płatów ciemieniowych, rozwija się czasem zespół obcej ręki, gdy pacjent uważa, że jedna z rąk nie należy do niego).
W 2 eksperymentach zespół prof. Lorimera Moseleya wstrzykiwał w ręce zdrowych ochotników histaminę (aminę wytwarzaną przez organizm w dużych ilościach w ramach reakcji alergicznej). W tym samym czasie wywoływano u nich złudzenie gumowej ręki.
Podczas doświadczenia w polu widzenia badanego obok prawdziwej ręki kładzie się gumową dłoń. Chwilę potem jego własna ręka zostaje ukryta za przepierzeniem. Jeśli ręce własna i gumowa są dotykane lub potrząsane w ten sam sposób w tym samym czasie, człowiek próbuje skoordynować to, co czuje (potrząsanie własnej dłoni) i widzi (potrząsanie dłoni gumowej). W pewnym momencie ochotnik zaczyna czuć, że jego dłoń znajduje się tam, gdzie fałszywa dłoń z gumy.
Australijczycy porównywali reakcję w ramieniu zastąpionym gumowym i w drugiej ręce. W warunkach kontrolnych, kiedy nie wywoływano złudzenia, także porównywano reakcje obu rąk. Okazało się, że w ramieniu zastąpionym gumowym występowała silniejsza odpowiedź na histaminę.
Niesamowity efekt odpowiedzi histaminowej, ograniczonej do jednej ręki i zależnej od złudzenia, może być rodzajem odrzucenia angażującego układ odpornościowy - uważa Moseley.
W zastąpionej kończynie spadł nieco przepływ krwi, a wskutek tego temperatura. Ma to duże znaczenie z punktu widzenia układu immunologicznego, którego zadanie polega na odróżnianiu "własnego" i "obcego".
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Sprzęt przypominający pierwowzór roweru drezynę pomaga pacjentom z przewlekłą obturacyjną chorobą płuc (POChP) w wykonywaniu codziennych czynności. Wykorzystywane w przeszłości urządzenia wyglądały raczej jak klasyczne chodziki.
Chodziki, niekiedy ze specjalnymi koszami, w których można trzymać butlę z tlenem, często bywają dla chorych rozwiązaniem krępującym. Jedno z niewielkich badań wykazało, że wychodząc do ludzi z tego rodzaju wspomagaczami, aż 48% z nich odczuwało zażenowanie.
W holenderskim studium wzięło udział 21 pacjentów z POChP. Porównywali oni chodzik i unowocześnioną wersję drezyny, w której można usiąść i przemieszczać się, odpychając nogami (mamy więc do czynienia z dostosowanym do potrzeb osób z przewlekłą obturacyjną chorobą płuc pojazdem Karla Dreisa z 1817 r.).
W prowadzonym na dworze teście chorzy radzili sobie lepiej z drezyną. Średnio w 6 min pokonywali 466 m, w porównaniu do 383 m z chodzikiem. Korzystając z drezyny, zakłopotanie odczuwało 10% osób, w porównaniu do 19% użytkowników chodzika. Anouk W. Vaes z CIRO uważa, że siedzenie drezyny pozwala odciążyć nogi pacjentów, poza tym w większym stopniu zakotwicza środek ciężkości. Niewykluczone, że wpływa na wybór efektywniejszego wzorca poruszania się.
Mimo że chorzy z POChP twierdzili, że czują mniejsze zażenowanie z roweropodobną drezyną niż z klasycznym chodzikiem i tak większość (16) z nich deklarowała, że w życiu codziennym skorzystałaby raczej z chodzika. Przyczyna? Na jednośladzie trzeba umieć jeździć. Z czasem kłopoty z utrzymaniem równowagi zapewne by zniknęły, co wpłynęłoby na preferencje chorych z POChP, trzeba by to jednak potwierdzić w ramach przyszłych badań. Na razie rozpowszechnienie drezyn hamuje z pewnością cena. Model, który wykorzystano w testach Vaes, kosztuje bowiem aż 520 euro.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Ludzie, którzy myślą o własnej śmierci, skupiając się przy tym na konkretach, są bardziej skłonni do działania na rzecz innych.
Doktorantka Laura E.R. Blackie i jej promotor Philip J. Cozzolino z University of Essex zwerbowali w centrum miasta grupę 90 osób. Niektórzy odpowiadali na konkretne pytania dotyczące śmierci (opisywali swoje uczucia związane ze śmiercią i przekonania nt. tego, co stanie się z nimi po śmierci). Innych proszono, by wyobrazili sobie, że giną w pożarze mieszkania. Potem zadano im 4 pytania dotyczące sposobów radzenia sobie z tym doświadczeniem i o reakcje rodziny na tragedię. Grupa kontrolna myślała o bólu zęba.
Później badanym dano do czytania artykuł na temat krwiodawstwa. Część ochotników zapoznawała się z wersją, której autor donosił o rekordowo dużych zapasach krwi i niewielkim zapotrzebowaniu na uzupełnienia. Reszta czytała o fatalnej sytuacji i ogromnym zapotrzebowaniu na krew. Na końcu wszystkim oferowano broszurę gwarantującą szybką rejestrację w centrum krwiodawstwa. Broszurę mieli brać tylko ci ludzie, którzy zamierzali oddać krew.
Okazało się, że osoby myślące o śmierci w kategoriach abstrakcyjnych były motywowane wiadomością o niedoborach krwi, natomiast wolontariusze rozważający swoją własną śmierć brali ulotkę bez względu na to, którą wersję artykułu czytali. Wygląda więc na to, że ich chęć oddawania krwi nie zależała od sytuacji banków krwi.
Blackie uważa, że myślenie o śmierci w kategoriach ogólnych nasila strach, natomiast analizowanie własnej śmierci skłania do zwrócenia ku najbardziej cenionym wartościom.
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.