Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Warto uczyć się od starszych! Wiedzą o tym nawet trzciniaki zwyczajne (Acrocephalus arundinaceus), których zachowania społeczne ułatwiają im walkę z kukułkami - ptakami słynnymi ze swojego zwyczaju podrzucania jaj do nieswoich gniazd.

Nietypowa forma pasożytnictwa stosowana przez kukułki zmusiła trzciniaki do reakcji. Mało tego - problem był dla nich najwidoczniej bardzo istotny, gdyż do walki z wrogiem stają całe stada tych niewielkich ptaków. Umiejętność ta, nawet jeśli jest szkodliwa i niebezpieczna dla pojedynczych osobników stających w szranki z kukułkami, okazuje się bardzo korzystna dla całej grupy.

Już wcześniejsze badania wykazały, że trzciniaki podejmują różne formy ewolucyjnego "wyścigu zbrojeń" z kukułkami. Świadczy o tym m.in. nabycie przez nie umiejętności odrzucania jaj niepasujących do pozostałych jaj złożonych przez samicę opiekującą się gniazdem. Co ciekawe jednak, pasożyty nie pozostały bierne - w kolejnych pokoleniach ich jaja stawały się coraz bardziej podobne do tych składanych przez trzciniaki, co znacząco utrudniało tym ostatnim odróżnienie "swoich" od "wrogów".

Najnowszy eksperyment został przeprowadzony przez naukowców z Uniwersytetu Cambridge. Autorzy zaobserwowali, że stada trzciniaków nauczyły się odróżniać kukułki od innych, nieszkodliwych gatunków, np. papug. Cała grupa jest agresywna i staje do bezpośredniej walki wyłącznie z kukułkami, gdyż tylko one stanowią dla niej poważne zagrożenie. 

Kolejnym istotnym wnioskiem ze studium było zaobserwowanie złożonych zależności społecznych w stadzie trzciniaków. Młode, niedoświadczone osobniki bardzo szybko uczyły się "poprawnej" reakcji na kontakt z wrogiem i przyłączały się do ataku. Podobnie jak osobniki starsze, one także szybko zauważały, że prawdziwym zagrożeniem są wyłącznie kukułki, dzięki czemu nie marnowały energii i nie ryzykowały urazem w niepotrzebnej konfrontacji z niegroźnymi gatunkami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Infekcje nicieniami to poważny problem w uboższych krajach. Zarażają tam olbrzymią liczbę ludzi, powodując m.in. biegunki, upośledzając wzrost dzieci, a nawet zabijając. Najnowsze badania wskazują, że infekcje nicieniami były powszechnym zjawiskiem w średniowiecznej Europie, a z problemem tym poradzono sobie poprawiając stan higieny.
      Dwa najczęściej zarażające ludzi nicienie to włosogłówka i glista ludzka. Mogą one żyć przez kilkanaście miesięcy, w czasie których samica składa nawet od kilkunastu do 200 000 jaj dziennie. Jaja te wraz z kałem trafiają do otoczenia, zanieczyszczając glebę i wodę, przez co infekcja przenosi się dalej. Obecnie nicieniami zarażonych jest około 1,5 miliarda osób.
      Wiemy, że nicienie pasożytują na ludziach od tysięcy lat. Naukowcy znajdowali je w średniowiecznych kościach i kale. Nawet u osób z ówczesnych elit, w tym u Ryszarda III. Przed kilku laty na bieżąco relacjonowaliśmy fascynującą historię odnalezienia jego ciała i potwierdzenia tożsamości króla.
      Dotychczas jednak nie było wiadomo, jak bardzo pasożyty były rozpowszechnione w Europie. Pojawiały się głosy, że to, iż obecnie nie stanowią problemu na Starym Kontynencie jest spowodowane faktem, że nigdy nie było ich zbyt wiele. Teraz okazuje się, że to nieprawda.
      Zoolog Adrian Smith z Uniwersytetu Oksfordzkiego wraz z kolegami postanowił zbadać rozpowszechnienie nicieni w średniowieczu. Uczeni zebrali niemal 600 próbek ziemi z okolic miednicy szkieletów pochowanych pomiędzy VII a XVIII wiekiem na cmentarzach w Czechach, Niemczech i Wielkiej Brytanii. Jak wyjaśnia Smith, gdy ciało się rozkłada, jelita opadają na okolice miednicy. Jest to więc dobre miejsce do poszukiwania znajdujących się w jelitach jaj pasożytniczych nicieni.
      Analizy DNA pobranych próbek gleby wykazały, że na terenie Europy włosogłówką było zarażonych około 25% ludzi, a odsetek infekcji glistą ludzką sięgał 40%. Sytuacja była stabilna na przestrzeni badanego okresu. Nawet w XVIII wieku nicienie pasożytowały na tak wielkiej części europejskiej populacji. Co więcej, liczby te są zgodne z tym, co obecnie obserwujemy w Afryce Subsaharyjskiej, Ameryce Południowej czy Azji Wschodniej.
      Z danych medycznych wiemy, że do początku XX wieku zdecydowana większość populacji Europy była wolna od pasożytniczych nicieni (chociaż liczba infekcji gwałtownie wystrzeliła wśród żołnierzy I wojny światowej). To zaś wskazuje, że pasożytów pozbyto się dzięki poprawie warunków higienicznych, a nie np. dzięki nowoczesnym lekom. To zaś dowodzi, że wysiłki WHO i innych organizacji, które starają się poprawiać warunki życia wśród mieszkańców ubogich krajów, idą w dobrym kierunku.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W ciągu ostatnich 40 lat liczba znajdowanych w rybach pasożytniczych nicieni z rodziny Anisakis zwiększyła się... 283-krotnie. Anisakis atakują wiele gatunków ryb, kałamarnic oraz ssaków morskich. Mogą być też obecne w rybach podawanych w sushi.
      Chelsea Wood i jej zespół z University of Washington zbadali, jak wieloma nicieniami były zarażone ryby w latach 1978–2015. Zebrali dane ze 123 studiów, w których zbadano 56 778 ryb z 215 gatunków. Okazało się, że obecnie przeciętna ryba zawiera 283 razy więcej pasożytów niż przed 40 laty.
      Anisakis rozpoczynają swój cykl życiowy w jelitach ssaków morskich. Opuszczają je wraz z odchodami i wówczas infekują ryby i skorupiaki. Jeśli zainfekują rybę, tworzą cystę w jej tkance mięśniowej, mówi Wood. Gdy taka ryba zostanie zjedzona przez morskiego ssaka, cykl życiowy nicienia się zamyka.
      Do organizmu człowieka pasożyt może dostać się wraz z mięsem ryby. Gdy jednak nicień trafi do ludzkiego przewodu pokarmowego, ginie w nim, co wywołuje odpowiedź immunologiczną objawiającą się mdłościami, wymiotami i biegunką.
      Miłośnicy ryb nie muszą się jednak zbytnio obawiać. Podczas odpowiedniej obróbki, np. głębokiego mrożenia, nicienie giną. Sama Wood przyznaje, że lubi i je sushi.
      Uczona nie wie, skąd tak nagły wzrost liczby pasożytów u ryb. Przyczyną może być zwiększenie się liczby ssaków morskich, które od kilkudziesięciu lat są objęte coraz bardziej skuteczną ochroną. Ponadto ocieplające się wody oceaniczne mogą zwiększać tempo reprodukcji pasożytów.
      Jeśli liczba nicieni u ryb nadal będzie równie szybko rosła, może się to stać poważnym problemem

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Rozpowszechnienie pasożyta Ceratothoa italica, który wyjada język ryby i osiedla się w jej jamie gębowej, jest dużo większe w rejonach nadmiernego odławiania.
      Dr Stefano Mariani z University of Salford oraz biolodzy z University College Dublin oraz Uniwersytetu Wschodniej Anglii przeprowadzali inspekcję populacji morlesza pręgowanego (Lithognathus mormyrus) z Morza Śródziemnego. Stwierdzili, że ryby złapane w pobliżu wód hiszpańskich, gdzie wprowadzono zakaz łowienia, były znacznie rzadziej zainfekowane pasożytem niż osobniki z intensywnie odławianych wód włoskich. Odsetek zakażonych morleszów wynosił, odpowiednio, 30 i 47%.
      Ichtiolodzy zauważyli, że o ile zakażenie równonogiem upośledzało wzrost i kondycję włoskich ryb, o tyle nie miało ono wykrywalnego wpływu na fizjologię ryb hiszpańskich.
      Larwy C. italica dostają się do jamy gębowej ryb przez skrzela. Osobniki żeńskie ustawiają się w pozycji języka i żywią się krwią. Choć pasożyt nie zagraża człowiekowi, ogranicza rozmiary i długość życia ryb.
      Biorąc pod uwagę, że po pierwsze, ryby z okolic hiszpańskich i włoskich żyją w podobnych warunkach środowiskowych, a po drugie, obie populacje morleszów i C. italica są ze sobą bardzo blisko spokrewnione, jedyną różnicą pozostaje intensywność odławiania i to ona stanowi główny czynnik "zjadliwości" pasożyta.
      Niestety, nadmierne odławianie doprowadza do zachwiania równowagi między pasożytem a gospodarzem i wpływa na cały ekosystem.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przedrzeźniacze białobrewe (Mimus saturninus) rzadko wyrzucają jaja podrzucone przez starzyki granatowe (Molothrus bonariensis), ponieważ poprzetykanie własnych jaj cudzymi zmniejsza prawdopodobieństwo zaatakowania cennych zasobów przez kolejnych rozbójników.
      Autorami studium, którego wyniki ukazały się w piśmie Proceedings of the Royal Society B, są ornitolodzy z Uniwersytetu w Oksfordzie oraz Uniwersytetu w Buenos Aires.
      Starzyki regularnie odwiedzają gniazda przedrzeźniaczy i dziurawią ich jaja. Gdy skończą, składają swoje własne jaja. Przedrzeźniacze robią porządki (wyrzucają zniszczone jaja) i choć atakują siejące spustoszenie M. bonariensis, ich jaja wydają im się już nie przeszkadzać. Wysiadują je na równi z pozostałymi, mimo że różnice w wyglądzie od razu rzucają się w oczy.
      Podczas 3 sezonów lęgowych naukowcy sfilmowali wizyty 130 starzyków granatowych. Manipulowali składem lęgu, aby porównać przeżywalność jaj gospodarza przy różnej liczbie jaj podrzuconych. Okazało się, że jaja przedrzeźniacza z większym prawdopodobieństwem unikały przebicia, gdy w gnieździe leżało więcej jaj starzyka.
      Spośród 347 badanych gniazd w 89% pojawiło się obce jajo. W 35% doliczono się ponad 3 jaj starzyków, a w 16% ponad 6 (najczęściej pasożyty składały ich ok. 3).
      Można by się spodziewać, że większe natężenie pasożytnictwa powinno zachęcić gospodarza do wyewoluowania skuteczniejszych metod obrony. W rzeczywistości jest dokładnie na odwrót: im większe natężenie pasożytnictwa, tym częstsze ataki dziurawiące i tym ważniejsze staje się "rozrzedzenie" ryzyka. Gdy wokół więcej pasożytów, gospodarz odnosi więcej korzyści, tolerując pasożytnicze jaja - podkreśla główna autorka raportu Ros Gloag.
      Plusy przeważają nad minusami, ponieważ inaczej niż w przypadku pojawienia się kukułek, przedrzeźniacze białobrewe dobrze sobie radzą w konkurencji ze starzykami - porastają piórami w podobnym tempie, co ptaki z lęgów pozbawionych pasożytów - tłumaczy prof. Alex Kacelnik.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Na całym świecie wiele osób wykazuje skłonności do geofagii, czyli zjadania gleby. W najnowszym numerze The Quarterly Review of Biology opisano szeroko zakrojoną analizę badań na ten temat, która wskazuje, że takie zachowanie jest korzystne dla zdrowia.
      Z badań wynika bowiem, że geofagia chroni żołądek człowieka przez toksynami, pasożytami i patogenami.
      Pierwsze pisemne świadectwo dotyczące ludzkiej geofagii pozostawił nam Hipokrates. Od tamtego czasu doniesienia o zjadaniu ziemi, szczególnie przez dzieci i kobiety w ciąży, nadchodzą z całego świata. Dotychczas jednak naukowcy nie potrafili wyjaśnić, dlaczego ludzie jedzą ziemię. Istniało wiele prawdopodobnych teorii: od potrzeby zaspokojenia głodu tam, gdzie występuje niedobór żywności, po konieczność zapewnienia organizmowi mikroelementów, których brakuje w diecie. Inna teoria mówiła o ochronie przed patogenami, pasożytami i toksynami roślinnymi.
      Sera Young wraz ze swoim zespołem z Cornell University postanowiła przyjrzeć się bliżej doniesieniom o geofagii. Utworzono bazę danych, w której znalazło się 480 doniesień o kulturowo uwarunkowanej geofagii. Pochodziły one od misjonarzy, lekarzy, podróżników czy antropologów. W bazie zebrano maksymalnie dużo szczegółów dotyczących warunków w jakich dochodziło do zjadania ziemi oraz tego, kto poddawał się takim praktykom.
      Uczeni doszli do wniosku, że hipoteza o głodzie jest małoprawdopodobna, gdyż geofagię notuje się nawet tam, gdzie nie brakuje żywności. Ponadto, gdy ludzie jedzą ziemię, spożywają tak małe jej ilości, że nie zaspokoją uczucia głodu.
      Hipoteza o składnikach odżywczych też nie wytrzymuje krytyki. Najczęściej bowiem spożywane są różne typy gliny, które zawierają niewiele żelaza, cynku czy wapnia. Ponadto, jeśli chodziłoby np. o wapń, to można by oczekiwać, że geofagia będzie nasilała się w okresie młodości czy starości, gdy zapotrzebowanie na ten pierwiastek jest największe. Nie stwierdzono jednak takiej zależności. Niektórzy sugerowali, że geofagia ma związek z anemią, ale badania wykazały, ze ludzie jedli ziemię nawet wówczas, gdy otrzymywali w diecie suplementy żelaza. Co więcej, niektórzy specjaliści sugerują, że glina w żołądku może utrudniać przyswajanie, więc nie chodzi tutaj o braki w diecie.
      Zdaniem uczonych z Cornell najbardziej pasuje teoria o ochronie przed pasożytami, toskynami czy patogenami. Z bazy danych wynika bowiem, że geofagia najczęściej występuje u kobiet we wczesnych stadiach ciąży oraz u dzieci. Obie te kategorie są szczególnie wrażliwe na patogeny i pasożyty. Ponadto z geofagią najczęściej mamy do czynienia w tropikach, gdzie w żywności występuje bardzo wiele mikroorganizmów. Badania wykazały również, że ludzie często jedzą ziemię w momencie, gdy mają problemy z przewodem pokarmowym. Mało prawodpodobne, by problemy te były wywoływane przez geofagię, gdyż zjadana glina wykopywana jest z pewnej głębokości, gdzie patogeny i pasożyty raczej nie występują. Glina ta jest też gotowana przed spożyciem.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...