Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0

Miejskie pasieki nie pomagają pszczołom
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Wywiady
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
To, komu i kiedy wypada płakać, podobnie jak wyrażanie emocji w ogóle, sterowane jest przez tzw. reguły okazywania emocji, a te oczywiście zależą od płci. Generalnie, jak powszechnie wiadomo, kobiety mają większe przyzwolenie na łzy czy płacz, natomiast płacz męski jest uważany za dość nietypowy czy nieoczekiwany. Zasady te oczywiście dodatkowo modyfikowane są przez kontekst sytuacyjny, ponieważ istnieją takie sytuacje, gdzie płacz generalnie spostrzegany jest jako stosowny niezależnie od płci (np. pogrzeb bliskiej osoby), a także takie, w których łzy męskie mogą być uznawane za typowe (np. płacz po wygranym lub przegranym meczu).
Rozmawiamy z dr hab. Moniką Wróbel, psycholożką społeczną zatrudnioną w Instytucie Psychologii na Uniwersytecie Łódzkim, gdzie kieruje Emotion and Social Cognition Lab. W 2019 r. uzyskała stopień doktora habilitowanego w dziedzinie nauk społecznych. Jest współredaktorką naczelną Social Psychological Bulletin i redaktorką pomocniczą Annals of Psychology, a także autorką licznych publikacji dotyczących społecznego znaczenia emocji. Jej ostatnie badania dotyczą roli łez i płaczu w relacjach interpersonalnych. Aktualnie kieruje projektem dotyczącym tzw. krokodylich łez, finansowanym przez Narodowe Centrum Nauki.
Dlaczego płaczemy? Czy to zachowanie unikatowe dla ludzi?
Powody, dla których płaczemy, różnią się w zależności od tego, o jakich łzach mówimy. Jeśli mamy na myśli łzy podłożu o czysto fizjologicznym, to ich celem jest przede wszystkim nawilżanie gałki ocznej oraz usuwanie czynników drażniących (np. pyłków, które wpadają do oka). Takie łzy występują i u ludzi, i u zwierząt. Sytuacja jest znacznie bardziej złożona, w przypadku łez emocjonalnych, które ronione są w sytuacjach, którym towarzyszą silne, „przytłaczające” emocje. Takie łzy uważane są za typowe dla ludzi (choć niektóre badania przypisują je także… psom). Początkowo myślano, że główną funkcją łez emocjonalnych jest tzw. katharsis; słowem, wypłakanie się miało dawać możliwość odreagowania silnych emocji i przynosić związane z tym poczucie ulgi i równowagę emocjonalną. Wyniki analiz nad regulacyjną funkcją są jednak dość niejednoznaczne, a nawet istnieją dane pokazujące, że płacz może skutkować brakiem zmiany lub spadkiem nastroju. Za te niespójności wydaje się odpowiadać moment, w którym dokonywany jest pomiar nastroju.
Na przykład badania Asmira Gračanina i współpracowników pokazują, że zaraz po epizodzie płaczu ludzie doświadczają spadku nastroju, ale po jakimś czasie następuje poprawa. Niedawna metaanaliza badań nad regulacyjną funkcją płaczu przeprowadzona przez Janisa Zickfelda i Davida Grüninga wspiera ten wniosek, pokazując, że na początku epizodu płaczu wzrasta aktywność układu współczulnego, co jest przejawem wzrostu pobudzenia fizjologicznego stawiającego organizm w stan gotowości do walki lub ucieczki (tzw. „fight or flight”), jednak po epizodzie płaczu aktywność tego układu spada, a wzrasta aktywność układu przywspółczulnego, który – mówiąc najprościej – odpowiada za wycofanie pobudzenia, wyhamowanie (tzw. „rest and digest”). Tym samym, płacz przywraca homeostazę. Co istotne, jak pokazują wyniki badań zespołu pod kierunkiem Lauren Bylsmy, ta regulacyjna funkcja płaczu ujawnia się przede wszystkim, gdy łzy ronione są w obecności innej bliskiej osoby. To prowadzi do wniosku, że poza funkcją regulacyjną, łzy pełnią też istotne funkcje społeczne. Innymi słowy, sygnalizują innym, że osoba płacząca potrzebuje wsparcia i w efekcie wzbudzają w nich empatię i motywują ich do udzielenia pomocy. Istnieje mnóstwo danych potwierdzających występowanie tego efektu i sugerujących, że społeczna, interpersonalna funkcja łez może być głównym powodem ich ronienia.
Nie zawsze wierzymy łzom. Kiedy uważamy je za szczere, a w jakich okolicznościach budzą nasze podejrzenia?
To prawda – łzy nie zawsze wzbudzają w innych chęć niesienia pomocy, często skutkując oskarżeniami o nieuczciwe intencje. Nasze badania sugerują, że o podejrzliwości wobec łez może decydować wiele czynników, poczynając od tego, kto płacze, jak to robi, w jakich sytuacjach, a kończąc na tym, kto dokonuje oceny. Przykładowo, płacz częściej oceniany jest jako przejaw nieuczciwości, gdy kontekst, w jakim się pojawi, sugeruje, że osoba płacząca może mieć interes w tym, żeby płakać celowo – np. jest w sytuacji, w której może zyskać na wzbudzeniu empatii i skłonieniu innych do udzielenia jej wsparcia. Dobrym przykładem są tu zachowania osób w relacjach romantycznych, gdzie płacz może służyć skłonieniu partnera czy partnerki do większego zaangażowania w samą relację czy nawet – na co wskazywały odpowiedzi osób uczestniczących w naszych badaniach – w pełnienie obowiązków domowych czy opiekę nad dziećmi. Pokazaliśmy również, że niewielki, ale istotny efekt na ocenę autentyczności łez mogą mieć cechy takie jak makiawelizm czy psychopatia. Osoby o dużym nasileniu tych cech charakteryzują się obniżonym poziomem ogólnego zaufania, które sprawa, że patrzą na łzy bardziej podejrzliwie.
Wreszcie dla rozważań nad percepcją „krokodylich łez” istotne jest także to, czy weźmiemy pod uwagę same łzy czy także inne, towarzyszące łzom zachowania niewerbalne, które składają się na tzw. ekspresję płaczu, np. grymas twarzy, gesty w postaci zasłaniania twarzy czy wokalizacje takie jak szlochanie czy zawodzenie. Tym, co odróżnia łzy od tych zachowań, jest nie tylko ich subtelność, ale też trudność w okazywaniu na zawołanie. Oczywiście intencjonalne ronienie łez nie jest niewykonalne, ponieważ ludzie mogą wykorzystywać takie metody jak przywoływanie w pamięci emocjonalnych wspomnień czy trzymanie otwartych oczu przez jakiś czas po to, by gałka oczna wyschła i łzy pojawiły się celem jej nawilżenia, jednak takie techniki są dość wymagające. W odróżnieniu od nich, grymas czy zasłanianie twarzy, szlochanie czy zawodzenie są stosunkowo łatwe do udawania, a przy tym bardziej intensywne, co powoduje, że zachowania te często spostrzegane są jako przerysowane, teatralne i – w efekcie – podejrzane. Dlatego wtedy, gdy zachowania te towarzyszą ronieniu łez, typowa tendencja do spostrzegania łez jako szczerego sygnału prawdziwych emocji, może zostać osłabiona, a płacz zostanie odebrany jako próba manipulacji.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Gdy w 1897 roku w Amsterdamie sprzedano tę niezwykle ekspresyjną rzeźbę płaczącego chłopca, jej autorstwo przypisywano Michałowi Aniołowi. Już wówczas taka atrybucja musiała budzić poważne wątpliwości - dzieło sprzedano za 320 guldenów. Była to wówczas spora kwota, jednak w najmniejszy sposób nie oddawała wartości dzieła stworzonego przez słynnego mistrza renesansu.
Dopiero w 1973 roku doktor Charles Avery w sposób przekonujący określił autora rzeźby. Jego zdaniem jest nim XVII-wieczny rzeźbiarz z Amsterdamu Hendrick de Keyser (1565–1621). Avery zauważył uderzające podobieństwo głowy chłopca do wykonanych z brązu puttów ozdabiających opus magnum de Keysera, grobowiec Wiliama Orańskiego w Delft, a także do masek dziecięcych żałobników z ratusza w Delft. Istniejące zaś widoczne różnice można przypisać temu, że z drewnem pracuje się inaczej niż z brązem. Cechy stylistyczne rzeźby – łączące ją na przykład z Dzieciątkiem Jezus z obrazu Terbrugghena „Pokłon Trzech Królów” z 1619 r. – wskazują, że musiała ona powstać po pojawieniu się w Niderlandach ok. 1610 roku stylu kwabstijl (ornament małżowinowo-chrząskowy), a przed śmiercią de Keysera. Wiemy, że rzeźbiarz był tym stylem zafascynowany, zatem przypisanie mu autorstwa rzeźby i datowanie jej na lata 1615–1620 jest jak najbardziej zasadne.
Gdzie tutaj polski akcent? Z tyłu. Na lakierowanej pieczęci widoczny jest herb, który zidentyfikowano Szaszor lub Orla. A identyfikację tę uprawdopodobnia książka „Het Schilder-boeck” autorstwa Karela van Mandera, wydana w Haarlemie w 1604 roku. Autor pisze w niej, że polski hrabia Andrzej Leszczyński posiada liczne obrazy Cornelisa Ketela. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że de Keyser przyjaźnił się z Ketelem, nie można wykluczyć, że do rąk Leszczyńskiego – a zatem do Polski – trafiła też rzeźba de Keysera.
Tym, co chyba od razu rzuca się oczy – poza wspaniale oddaną ekspresją twarzy – jest pszczoła. Widać, że chłopiec płacze, gdyż został ugryziony. Jednak pszczoła wykonana została z innego kawałka drewna i umocowana do głowy chłopca. Niewykluczone więc, że de Keyser wyrzeźbił płaczącego chłopca, a później dodano pszczołę, tworząc w ten sposób całą historię. Jednak pszczoła może być też oryginalnym dziełem i zamysłem de Keysera. Jeśli tak, to rzeźbę można interpretować jako przedstawienie Erosa z przypisywanego Teokrytowi (III w. p.n.e.) wiersza.
W tłumaczeniu XIX-wiecznego filologa klasycznego Zygmunta Węclewskiego utwór brzmi tak:
Kiedy łotrowski Eros się skrada
Zwolna po miodek do ulu,
Żądłem cios srogi pszczoła mu zada.
W ręce dmuchał ci on z bólu,
Tupał nogami, skakał i biegał,
Bo palce wszystkie zażegał
Ogień — aż wreszcie z wymówką rzecze,
Wskazując, kędy ból piecze,
Do Afrodyty: Lichy twór pszczoła,
A jakże ranić on zdoła!
Ukrasi lice rodzicy wesoły
Uśmiech i powie: Do pszczoły
Czyś niepodobny? Ty malec taki
A jak się dajesz we znaki!
Co prawda w tekście Teokryta pszczoła ugryzła Erosa w palec, jednak już na początku XVI wieku, na przykład u Cranacha (w 1526 r.), widzimy odniesienie do mitu, w którym pszczoła gryzie łakomczucha w głowę.
„Płaczący chłopiec” to dość wczesny przykład rosnącego zainteresowania artystów realistycznym przedstawianiem emocji. Trend ten w pełni rozwinął się w XVII wieku.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Naukowcy z Chińskiej Akademii Nauk i Chińskiego Uniwersytetu Rolniczego opisali, jak pluskwiaki z gatunku Pahabengkakia piliceps wykorzystują narzędzia do polowania na nieposiadające żądeł pszczoły Trigona collina. P. piliceps to wyspecjalizowany drapieżnik, którego przetrwanie zależy od T. collina. Nimfy pluskwiaków polują na pszczoły, P. piliceps składa też jaja w ich gnieździe.
Pszczoły bronią swoich gniazd przed intruzami, okładając wejścia do nich lepką żywicą. Gdy napastnik – mrówka czy gekon – uwięźnie w żywicy, strażnicy unieruchamiają go. Jednak P. piliceps wykorzystały ten mechanizm obronny ku własnej korzyści. Naukowcy zaobserwowali, że pluskwiaki celowo pokrywają swoje przednie i środkowe odnóża żywicą. Ta emituje sygnały chemiczne, którym strażnicy T. collina nie mogą się oprzeć. W ten sposób pluskwiak przyciąga pszczołę na bliską odległość, z której może ją upolować.
To zaawansowany mechanizm manipulowania zachowaniem ofiary. Pluskwiak nie tylko nie unika wykrycia, on celowo prowokuje atak na siebie, by to wykorzystać, mówi Wang Zhengwei z Tropikalnego Ogrodu Botanicznego Xishuangbanna Chińskiej Akademii Nauk.
Gdy naukowcy przeprowadzili kontrolowane badania terenowe stwierdzili, że gdy pluskwiaki wykorzystywały żywicę podczas polowania, odnosiły sukces w 75% przypadków. Bez żywicy było to mniej niż 30%. Co więcej, kiedy uczeni pokryli żywicą te części ciała pluskwiaka, które nie są wykorzystywane podczas polowania, łowcy nadal odnosili korzyści z jej użycia. To potwierdza, że lepkość żywicy nie jest zasadniczym elementem zapewniającym pluskwiakom sukces.
Uczeni uważają, że to całkowita zależność P. piliceps od T. collina doprowadziła do wyewoluowania tego unikatowego mechanizmu wykorzystania narzędzia podczas polowania. Ich zdaniem wskazuje to na istnienie możliwego związku pomiędzy używaniem narzędzi a specjalizacją w świecie zwierząt i rzuca wyzwanie przekonaniu, że używanie narzędzi wymaga zaawansowanych zdolności poznawczych. Niewykluczone, że wystarczy specjalizacja, by pojawiły się zachowania przypominające inteligencję.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Polne kwiaty, sadzone w miastach w miejscach, w których wcześniej znajdowały się budynki mieszkalne czy przemysłowe, mogą być niebezpieczne dla pszczół i innych zapylaczy. Okazuje się bowiem, że mogą one akumulować ołów, arsen i inne metale ciężkie z gleby. Nektar z takich kwiatów szkodzi owadom, prowadząc do ich śmierci i zmniejszenia populacji. Nawet niewielkie ilości metali ciężkich w nektarze mogą negatywnie wpływać na mózgi pszczół, zmniejszając ich umiejętności uczenia się i zapamiętywania, które są niezbędne przy zdobywaniu żywności.
Sarah B. Scott z University of Cambridge oraz Mary M. Gardiner z Ohio State University zauważyły, że takie rośliny jak koniczyna biała czy powój, posadzone w miastach w miejscach byłych budynków, narażają pszczoły na kontakt z niebezpiecznym chromem, kadmem, ołowiem czy arsenem. Gleba miast na całym świecie jest zanieczyszczona metalami ciężkimi, a poziom zanieczyszczeń jest zwykle tym większy, im starsze jest miasto. Metale pochodzą z wielu różnych źródeł, w tym z cementu.
Autorki badań uważają zatem, że jeśli chcemy zdegradowane tereny miejskie zwracać naturze, najpierw warto przeprowadzić badania gleby i dostosować gatunki roślin do zanieczyszczeń. Czasami konieczne będzie wcześniejsze oczyszczenie gleby.
Polne kwiaty są bardzo ważnym źródłem pożywienia dla pszczół i naszym celem nie jest zniechęcanie ludzi do ich siania w miastach. Mamy nadzieję, że dzięki naszym badaniom ludzie zdadzą sobie sprawę, że jakość gleby również jest ważna dla zdrowia pszczół. Zanim zasiejemy w mieście kwiaty, by przyciągnąć pszczoły i innych zapylaczy, warto zastanowić się nad historią miejsca, gdzie mają żyć rośliny i nad tym, co może znajdować się w glebie. A tam, gdzie to konieczne, warto przeprowadzić badania i oczyścić glebę, mówi doktor Scott.
W ramach swoich badań uczone przyjrzały się terenom poprzemysłowym w Cleveland. Zebrały nektar z kwiatów wielu roślin, które przyciągają zapylaczy, i przetestowały go pod kątem obecności arsenu, kadmu, chromu i ołowiu.
Badaczki zauważyły, że różne rośliny różnie akumulują metale. Ich największe stężenie występowało w kwiatach cykorii podróżnik, następne na liście były koniczyna biała, marchew zwyczajna i powój. To niezwykle ważne rośliny dla miejskich zapylaczy.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Neonikotynoidy, pestycydy, które masowo zabijają owady – w tym pszczoły miodne – mają różny wpływ na różne części ciała trzmieli, donoszą badacze z Queen Mary University. Okazało się, że wpływ tych toksyn na owada jest różny w zależności od tego, czy dotyka tkanki mózgu, nóg czy cewek malpighiego, pełniących rolę nerek. Badacze wystawili trzmiele na działanie takiego stężenia klotianidyny, z jakim mogą spotkać się w rzeczywistości. Zetknięcie z tą rozpylaną na polach uprawnych toksyną prowadziło do dramatycznej zmiany aktywności genów, a 82% tych zmian jest specyficzna dla konkretnych tkanek.
Każda tkanka, którą zbadaliśmy, bardzo silnie odczuła wpływ pestycydu. Ten niszczący wpływ na całe ciało wyjaśnia, dlaczego pszczoły wystawione na działanie neonikotynidów mają wielorakie problemy, od upośledzenia funkcji ruchowych, poprzez zmniejszenie możliwości uczenia się po uszkodzony układ odpornościowy, mówi profesor Yannick Wurm.
Neonikotynoidy, takie jak klotianidyna, są bardzo szeroko stosowane do ochrony upraw przed owadami. Zabijają wszystkie gatunki, bez względu na to, czy jest to szkodnik upraw, czy też owad pożyteczny. Nawet niskie dawki neonikotynoidów są niezwykle szkodliwe dla pożytecznych owadów.
Autorzy najnowszych badań wykorzystali używane w biomedycynie narzędzia do wysokorozdzielczej diagnostyki molekularnej. W ten sposób sprawdzali poszczególne szlaki molekularne, za pomocą których pestycydy niszczą organizmy owadów. Okazało się na przykład, że w przypadku mózgu klotianidyna zaburza pracę genów zaangażowanych w transport jonów, toksyna atakuje też geny odpowiedzialne za pracę mięśni uda oraz oraz zmniejsza aktywność genów odpowiedzialnych za prawidłową pracę cewek malphigiego, zatem za usuwanie z organizmu szkodliwych produktów przemiany materii.
Nasze badania wskazują, że obecnie prowadzone oceny ryzyka stwarzanego przez pestycydy – a nie bierze się podczas nich uszkodzeń specyficznych dla tkanek – nie uwzględniają pełnej gamy uszkodzeń, które niszczą ciała owadów zapylających, nie prowadząc jednak do ich natychmiastowej śmierci, dodaje doktor Federico López-Osorio.
Zmiany powodowane przez pestycydy mają podobny wzorzec, co zmian powodowane starzeniem się i nowotworami. Stosujemy pestycydy bez zrozumienia, w jaki sposób wpływają one na pożyteczne owady zapylające. Przeprowadzone przez nas badania wskazują, że wpływają one na każdą tkankę, zaburzając jej funkcje życiowe. Dlatego skutki stosowania pestycydów są tak niszczące i rozległe. Wzywamy do przemyślenia sposobu, w jaki oceniamy, regulujemy i stosujemy pestycydy. Nie tylko po to, by chronić zapylaczy, ale by chronić cały zależny od nich ekosystem, dodaje główna autorka badań, doktor Alicja Witwicka.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.