Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Komisja UNESCO zarekomendowała wpis na światową listę tradycji kwiatowych dywanów na procesje Bożego Ciała

Rekomendowane odpowiedzi

Piętnastego listopada komisja UNESCO, której przewodniczyła dr Ľubica Voľanská ze Słowacji, zarekomendowała wpis na Listę Reprezentatywną Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości 36 tradycji z różnych stron świata, w tym układania dywanów kwiatowych na procesje Bożego Ciała. Takie dywany układa się w Spycimierzu (woj. łódzkie) i w 4 wsiach z województwa opolskiego: Olszowej, Zimnej Wódce, Zalesiu Śląskim i Kluczu.

Komisja uznała kwiatowe dywany za jedną z pięciu najlepszych aplikacji. To pod każdym względem dobrze opracowany dokument. [...] Zawiera w szczególności dobrze przygotowany film wideo, który pokazuje silne zaangażowanie społeczności - napisano w opinii.

Wpisy na Krajową Lista Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego

Procesja Bożego Ciała z tradycją kwietnych dywanów w Spycimierzu została wpisana na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego 14 lutego 2018 r. Boże Ciało z tradycją układania dywanów kwietnych w Kluczu, Olszowej, Zalesiu Śląskim i Zimnej Wódce wpisano na Krajową Listę później, bo 10 marca 2020 r.

Z opisu zamieszczonego na witrynie Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego dowiadujemy się, że spycimierskie Boże Ciało ma ok. 200-letnią tradycję. Dywan usypuje się z płatków i całych kwiatów ogrodowych oraz polnych, liści kasztanowców, kłosów zbóż/traw, mchu, a także gałązek drzew i krzewów. Wykorzystywany jest również piasek i kamyczki. Najpierw na drogę nanoszone są rysunki, które wypełnia się roślinnym materiałem. Dominującymi motywami są serca, kwiaty oraz symbole patriotyczne i religijne. W pracę angażuje się cała społeczność.

Zwyczaj układania dywanów kwietnych na procesję Bożego Ciała w miejscowościach Klucz, Olszowa, Zalesie Śląskie i Zimna Wódka przekazywany jest z pokolenia na pokolenie. Przyjmuje się, że tradycja ta trwa nieprzerwanie przynajmniej od 120 lat. Dla mieszkańców tych wsi jest ona elementem tożsamości i ważnym czynnikiem integracji. [...] Wiedza o sposobie układania dywanów kwietnych, zwanych także przez społeczność lokalną chodnikami, użyciu rodzajów kwiatów i ich przygotowywaniu i przechowywaniu przekazywana jest w rodzinie [...]. Podstawowymi materiałami do budowy kwietnych dywanów są: pocięta trawa, piasek i liście paproci. Ze względu na to, że Boże Ciało jest świętem ruchomym, parafianie wykorzystują te kwiaty, których jest w danym okresie najwięcej - podkreślono w broszurze "Procesja Bożego Ciała z tradycją kwietnych dywanów w Kluczu, Olszowej, Zalesiu Śląskim i Zimnej Wódce" [PDF].

Rośliny zrywa się kilka dni wcześniej i przechowuje w zimnych pomieszczeniach lub w lodówkach. [...] Dopiero po zebraniu kwiatów i ustaleniu dominujących kolorów, poszczególne rodziny opracowują własne wzory. Są to często symbole religijne, np. baranek, oko Opatrzności Bożej, kotwica, gołębica, serce, kielich, napis IHS czy litera M - symbol maryjny. Sposoby układania dywanów kwietnych są różne w poszczególnych miejscowościach.

Droga na Listę Reprezentatywną Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości

W marcu br. wniosek o wpis na listę światową złożył minister kultury i dziedzictwa narodowego. Wniosek zatytułowany "Tradycja kwiatowych dywanów na procesje Bożego Ciała" obejmuje nie tylko Spycimierz, ale i tradycje układania kwiatowych dywanów w Kluczu, Olszowej, Zalesiu Śląskim i Zimnej Wódce.

Oficjalne ogłoszenie decyzji o wpisie ma nastąpić podczas XVI sesji Międzyrządowego Komitetu ds. Ochrony Niematerialnego Dziedzictwa Kultury, która w połowie grudnia odbędzie się w Paryżu.

Pomysł na prezentację różnych tradycji

W powstającym Centrum "Spycimierskie Boże Ciało" znajdzie się ekspozycja poświęcona historii układania dywanów. Chętni będą mogli wziąć udział w warsztatach albo wirtualnie zwiedzić Spycimierz. Część wystawy będzie dedykowana tradycjom i zwyczajom objętym dziedzictwem niematerialnym, dzięki czemu obiekt będzie unikalnym miejscem w skali międzynarodowej, poświęconym społecznościom kultywującym różnorodne wartości, zwyczaje i idee - podkreślono w komunikacie na stronie Urzędu Miasta Uniejów.

 


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Budynek dawnego schroniska młodzieżowego „Zaolzianka” w Istebnej został pod koniec marca wpisany do rejestru zabytków nieruchomych województwa śląskiego. Przed wojną gościem honorowym był tu prezydent Ignacy Mościcki.
      Drewniany 2-piętrowy budynek z podpiwniczeniem wzniesiono w 1927 r. Za czasów II Rzeczpospolitej służył on organizacji Przysposobienia Wojskowego Kobiet (jego budowę sfinansowano zresztą ze składek). Zarówno zimą, jak i latem organizowano tu obozy szkoleniowe.
      Jak poinformował Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Katowicach, do rejestru wpisano bryłę w historycznym obrysie oraz elewacje, bez elewacji zachodniej i części elewacji północnej (stało się tak przez wtórne przekształcenia zarówno elewacji, jak i wnętrza budynku związane z modernizacją obiektu na potrzeby funkcjonującego w tym miejscu schroniska).
      Budynek znajduje się pod Baranią Górą, ok. 2 km od źródeł Olzy. Powstał w konstrukcji zrębowej na podpiwniczeniu z kamienia łamanego. Kryty blachą dach jest dwuspadowy, wysunięty poza elewację. W szczycie widać pionowe deskowanie z podwójnym oknem. Stolarka drewniana. Od frontu schody z tarasem, ryzalitowo przechodzące w lukarnę. Ryzalit 5-osiowy z okazałymi, wielopolowymi oknami i drzwiami pośrodku. Betonowe schody. Obiekt o wysokiej wartości.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Andrzejki to dzisiaj okazja do spotkań towarzyskich i hucznej zabawy. Jednak jeszcze w niedalekiej przeszłości miały one znacznie poważniejszy – i ważniejszy – wymiar. Szczególnie dla panien. W wigilię dnia św. Andrzeja Apostoła, czyli 29 listopada, panny na wydaniu mogły dowiedzieć się, jaka czeka je przyszłość. Najpierw podczas mszy w kościele lub cerkwi modliły się o dobrego męża, a wieczorem spotykały się z kilkoma koleżankami w domach, by wróżyć. Spotkania były całkowicie zamknięte dla mężczyzn. Uczestniczyć w nich mogły zaś mężatki, które pomagały w przygotowaniu wieczoru i interpretacji wróżb.
      Dlaczego św. Andrzej?
      Święty Andrzej był pierwszym apostołem, a jego imię pochodzi od greckiego ἀνήρ, ἀνδρός, co oznacza „mężczyznę”. Zatem jego święto, które dodatkowo przypada na przełomie roku liturgicznego – kiedy to rozpoczynają się przygotowania do świąt Bożego Narodzenia – jest idealnym dniem, by panna mogła poznać swoją przyszłość. A mogła to uczynić za pomocą wróżb. Mówiły o tym zresztą przysłowia, jak „Na świętego Andrzeja dziewkom z wróżby nadzieja” czy „Święty Andrzej wróży szczęście i szybkie zamęście”.
      I mimo, że mowa tutaj o apostole, nie przeszkadzało to ludowej obyczajowości w posługiwaniu się potępianym przez Kościół wróżbiarstwem. Andrzejkowe wróżby matrymonialne znane są w całej Europie. Pierwsze w Polsce wzmianki o zwyczaju wróżenia sobie na andrzejki pochodzą ze sztuki teatralnej Marcina Bielskiego z 1557 roku pt. "Komedia Justina y Konstanciey, brata s siostrą, iaką im ociec naukę po sobie zostawiał".
      Jak sobie wróżono?
      W swoim moralitecie Bielski wspomina o laniu wosku. I to ten sposób wróżenia jest najbardziej znany i przetrwał do dzisiaj. Dawniej zresztą wykorzystywano nie tylko wosk, ale również cynę i ołów – najchętniej z kościelnych okiennic. Panny lały więc na wodę wosk przez złożone na krzyż rózgi z miotły,  przez dziurkę od klucza do domu – który miał moc zamykania tajemnic – lub też przez dziurkę od klucza do zegara. Ten bowiem miał moc upływającego czasu. Po zastygnięciu w wodzie wosk (rzadziej cynę lub ołów) wyjmowano, a w cieniu rzucanym na ścianę w świetle świecy dopatrywano się kształtów przepowiadających przyszłość. Mógł być to rycerz na koniu, zamek, wieniec weselny, zapowiadające miłość serce czy też broń, oznaczająca związek z żołnierzem.
      Nie była to jedyna wróżba z wykorzystaniem wosku. Robiono z niego też niewielkie świeczki w łupinie orzecha, które następnie puszczano w wypełnionym wodą wiadrze lub miednicy. Jeśli świeczki podpłynęły do siebie i się połączyły, zapowiadało to rychłe zamążpójście. W podobnym celu puszczano na wodę listki czy woskowe figurki.
      Jeszcze innym sposobem było oblepienie krawędzi miednicy lub wiadra karteczkami z męskimi imionami. Panny puszczały swoje świeczki-łódki i w napięciu śledziły, która z karteczek zostanie spalona przez czyją świeczkę. W ten sposób można było poznać imię przyszłego męża.
      Nie wszystkie wróżby wymagały towarzystwa. Bardzo popularne było liczenie sztachet lub kołków w płocie. Jeśli liczba była parzysta, panna wiedziała, że znajdzie swoją parę. Jednak nieparzysta liczba zapowiadała staropanieństwo. Inną wersją wróżby z liczeniem kołków było powtarzanie na przemian „kawaler” i „wdowiec”. W zależności od tego, czy ostatni kołek był „kawalerem” czy też „wdowcem” panna poznawał stan cywilny mężczyzny, za którego miała w przyszłości wyjść za mąż. Jako, że wróżenie odbywało się po zmroku, chłopcy malowali ponoć kołki sadzą, by dziewczęta pobrudziły sobie dłonie.
      W bardzo podobny sposób wróżono z naprędce schwyconych drewien porąbanych na opał. Dziewczęta wybiegły z domu z naręczem drewien i je liczyły. Parzysta liczba zapowiadała szybkie zamążpójście. Popularne było również liczenie szczebli w drabinie.
      Wróżono sobie w całej Polsce, ale w różnych regionach w różny sposób. Na Lubelszczyźnie pod odwrócone miski panny kładły czepek, koronkę i listek, najlepiej ruty. Wylosowanie listka oznaczało staropanieństwo, koronka zapowiadała wstąpienie do zakonu, a czepek – zamążpójście. W innych wersjach pojawia się różaniec, zapowiadający staropanieństwo lub wstąpienie do zakonu. Wróżbę tę znały też młode mieszkanki Warszawy. One pod talerzyki wkładały cukier, sól, lusterko, pierścionek, różaniec i laleczkę. Ta, która wylosowała cukier mogła liczyć na słodkie życie. Sól zaś – wręcz przeciwnie – wróżyła pannie częste wylewanie łez. Lusterko było zapowiedzią pozostania w stanie panieńskim do kolejnych andrzejek. Pierścionek, jak nietrudno się domyślić, to zapowiedź znalezienia sobie męża. Laleczka zaś przepowiadała nieślubne dziecko.
      Do dzisiaj przetrwała też wróżba z butów. Panny zdejmują, koniecznie z lewej nogi, buty i kolejno przesuwają je w kierunku drzwi. Ta pierwsza wyjdzie za mąż, której but pierwszy dotknie progu. Znacznie mniej znaną wersją tej wróżby jest rzucenie buta, również z lewej nogi, przez ramię. Jeśli upadł noskiem w kierunku drzwi, niechybnie oznaczało to szybkie znalezienie sobie męża. Jeśli zaś na drzwi wskazywała pięta, dziewczyna ryzykowała staropanieństwo.
      We wróżeniu pomagały również zwierzęta. Krakanie wrony czy szczekanie psa zapowiadało, z której strony przyjdzie narzeczony. Używano też zwierząt w sposób celowy. Panny siadały w izbie w okręgu i każda wysypywała przed siebie kupkę ziarna. Do izby wpuszczano koguta. Której ziarna skubnął w pierwszej kolejności, ta pierwsza wyjdzie za mąż. W warunkach miejskich koguta zastępował pies, a zamiast ziarna można było położyć przed sobą kawałek placka. Z kolei na Rusi Karpackiej wróżyć w ten sposób pomagał kot i specjalnie upieczone dla niego ciastka.
      Olbrzymią wagę przywiązywano do snów. Po wieczorze wróżb i zabaw, zasypiająca panna prosiła, by przyśnił się jej ten, który jest jej przeznaczony. Wcześniej jednak dobrze było poczynić pewne przygotowania. Na przykład nie pić od południa, by przyśnił się mężczyzna, który wodę do picia poda lub też ułożyć patyk pomiędzy dwoma krzesłami. Wówczas przyśnił się ktoś, kto przez ten most przeprowadzi. A pod poduszkę warto było włożyć dużo karteczek z wypisanymi imionami. Zaraz po przebudzenia panna wyciągała jedną z nich, poznając imię przyszłego męża.
      Chłopcy
      Chłopcom, jak już wspomnieliśmy, nie wolno było w andrzejkach uczestniczyć. Jednak nie byli oni poszkodowani. Mieli bowiem swoje, podobne, święto, zwane katarzynkami. Odbywało się ono 24 listopada, w wigilię dnia św. Katarzyny. Jednak zwyczaj ten zanikł na początku XX wieku i obecnie katarzynek już nie obchodzimy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przy tradycyjnym bożonarodzeniowym żłóbku nie dziwią wół, osioł czy owca i ssaki te świetnie wpisały się w tradycje Świąt. Jednak pytania o związki ptaków z Bożym Narodzeniem wciąż zaskakują, przynajmniej w Polsce.
      Co prawda, w szopkach wykonywanych według tradycji św. Franciszka z Asyżu pojawiają się gołębie, to wciąż to raczej przypadkowi goście, choć rzeczywiście zaplątani w biblijną opowieść – zauważa prof. Piotr Tryjanowski z Katedry Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Nieco inaczej sprawa wygląda w przypadku kolęd – dodaje. Może te tradycyjnie, czy też po prostu najczęściej wybrzmiewające, nie zawierają wątków ornitologicznych, to jednak wędrówka w kierunku wiejskich pastorałek, wskazuje wręcz na bogactwo obecnej w nich awifauny. Pamiętam swoje zaskoczenie, gdy zbierając informacje o kulturowym znaczeniu ptaków w folklorze, natknąłem się na opracowanie poznańskiej badaczki prof. Marii Borejszo, poświęcone właśnie ptakom w staropolskich kolędach i pastorałkach. Niezła menażeria i czegóż tam nie ma? Jest orzeł, kaczka, kukułka, kwiczoł, łabędź, a nawet cietrzew, kanarek i papuga. Łącznie ponad 60 gatunków ptaków! Jeśli weźmiemy pod uwagę, że kolędy śpiewa się zimą, to ktoś musiał nieźle się natrudzić by w środku ciemnej i mroźnej zimy przywołać obraz tęsknoty do wiosennych gatunków.
      Ptaki przy żłóbku mają sporo zadań do wykonania. Wychwalają narodziny Jezusa – w lasach i na polach, we wsiach i w miastach. Kur na grzędzie krzyczy wszędzie,/ Bóg w ciele lud zbawiać będzie.
      Gdybym miał wybierać – interpretacyjne skojarzenie pozostawiam innym – to pewnie wskazałbym Pieśń o weselącym się ptastwie z narodzenia Bożego na godach – mówi prof. Tryjanowski. A pastorałka zawiera m.in. taki zwrotki:
      Ptastwo się też dowiedziało,
      za królem swoim leciało
      na królewskie gody,
      nie pili tam wody,
      / : lecz wino : /.
      Którym chcąc zagrzać struś głowę,
      a do tego zjadł podkowę,
      by ją prędzej strawił,
      na gody się stawił,
      Jezusa Chrystusa.
      A gdy kania dżdżu czekała,
      o tychże godach słyszała,
      więc odeszła wody,
      leciała na gody
      / : do wina : /.
      Chcąc jednak zrozumieć ornitologiczny fenomen, musimy oddalić się nieco od Polski i przenieść na Wyspy Brytyjskie. Właśnie tam spotkamy nieodłączny ptasi symbol Świąt Bożego Narodzenia. To oczywiście rudzik, ukrywający się pod fachową nazwą Erithacus rubecula, wygrywający w cuglach coroczne konkursy na popularniejszego ptaka Anglii. Zdobi kartki świąteczne, opakowania herbaty, papier do zawijania prezentów. Wydaje się być częstszy niż św. Mikołaj czy betlejemski żłóbek.
      Związek rudzika z Bożym Narodzeniem sięga czasów wiktoriańskich. Wtedy to rudzika nie nazywano jeszcze Robinem, a był znany z nieco dłuższej nazwy Robin Redbreast. Nazwę te zapożyczyli sobie królewscy listonosze, którzy podczas Świąt Bożego Narodzenia mieli pełne ręce roboty. By nie niszczyć całorocznych uniformów, na te dni zwiększonego wysiłku, nakładali na nie czerwone tuniki i z tego powodu nazywano ich nie inaczej jak właśnie Robin Redbreast. Byli wyczekiwani i radośnie witani, bo przecież każdy chciał otrzymać świąteczny prezent, albo choćby życzenia. W podziękowaniu za okazywaną przez adresatów życzliwość, pracownicy poczty postanowili umieścić wizerunek rudzika na znaczkach pocztowych i świątecznych kartkach. Pozostał na nich do dziś.
      Jest i inna, bardziej religijna i lepiej wpisująca się w bożonarodzeniowy klimat legenda. Maryja tuż po narodzinach Jezusa była bardzo zajęta opieką nad Dzieciątkiem. Poprosiła więc towarzyszące zwierzęta o pomoc w utrzymywaniu płonącego ogniska. By było ciepło, stale należało delikatnie dmuchać w żar, a żadne ze zwierząt się nie chciało podjąć tego zadania, tylko mały brązowy ptaszek (pewnie młody osobnik - zauważa żartobliwie prof. Tryjanowski - bo właśnie młode nie mają jeszcze charakterystycznych pomarańczowych odcieni). Skakał i dmuchał, ale i podśpiewywał. Choć był mały to dał radę i utrzymał płomień, a małemu Jezusowi zrobiło się cieplej. Niestety jeden z płomieni buchnął z wielką siłą i poparzył ptaszkowi brzuszek. Na prośbę Maryi, w nagrodę za pomoc i odwagę, plamka po oparzeniu stała się prawdziwą ozdobą rudzika.
      Czasami trudno o pełne wyjaśnienia przyrodniczych fenomenów kulturowych – podkreśla prof. Tryjanowski – ale rudzik rzeczywiście pasuje do Bożego Narodzenia. Jest w miarę pospolity, rozpoznawalny i nie stroni od towarzystwa człowieka. Lubi zaśpiewać nawet zimą, więc naprawdę mógł ukołysać płaczące Dzieciątko, a piosenkę ma przy tym wyjątkowo miłą dla ucha. W Anglii rudziki zimują i są obecne cały rok, to jednak dość wyjątkowa sytuacja, bo większość europejskich, w tym polskich, populacji rudzika podejmuje tradycyjne wędrówki. Migruje m.in. przez Izrael do Afryki, co oznacza spotkać je można także w okolicach Betlejem. Rudziki lecą nocą, mają świetny kompas magnetyczny, więc ze znalezieniem właściwej stajenki zapewne nie miały problemów. To naprawdę fascynujące ptaszki. W Polsce, wraz ze zmniejszeniem ostrości zim, coraz częściej zimują, podśpiewują i wygląda na to, że razem z nami cieszą się z Bożego Narodzenia.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Niegdyś doskonale zdawano sobie sprawę, jaki jest sens poszczególnych rekwizytów, potraw, gestów; wszystko miało swój wymiar magiczny i symboliczny. Dziś wiele tradycji trwa, ale wiedza o nich umyka – mówi o Bożym Narodzeniu etnolog dr Grzegorz Odoj, prof. UŚ.
      W przededniu świąt powraca temat tradycji, czyli międzypokoleniowego przekazu zwyczajów, zasad, norm, działań obrzędowych. Ich praktykowanie umacnia naszą tożsamość, odrębność lokalną, regionalną. Pojawia się też odwieczne pytanie: dlaczego tak robimy. W większości przypadków ten pierwotny sens, pierwotna symbolika tych działań w naszej świadomości zaniknęła, ale robimy to dalej, bo tak zawsze robił mój ojciec, moja matka, moi dziadkowe i tak powinno się robić – mówił PAP etnolog z Uniwersytetu Śląskiego.
      Dodał, że niegdyś doskonale zdawano sobie sprawę, jaki jest sens poszczególnych rekwizytów, potraw, gestów. Wszystko miało swój wymiar magiczny i symboliczny, np. pusty talerz na stole najpierw był związany z upamiętnianiem duchów przodków, później był on dla zbłąkanego wędrowca czy nawet dla Pana Jezusa. Podobnie w kwestii potraw. Na przykład taki mak: dziś spożywamy go w postaci ciasta, kutii czy makówek – ale już bez zastanawiania się, że to symbol płodności. Obecnie nie dostrzegamy już tych uwarunkowań magicznych, ponieważ nie mamy takiej potrzeby – tłumaczył Odoj.
      Wskazał też, że spora część tradycji związanych z Bożym Narodzeniem wywodzi się z dawnej kultury chłopskiej. Dzisiejsza kultura to przede wszystkim kultura miasta, to miasto dyktuje mody, trendy – dodał.
      Ekspert przypomniał, że tradycja jest zmienna. Wydaje nam się, że tam, gdzie pojawia się pojęcie: tradycja, tradycyjny, mowa jest o czymś odwiecznym, a tak nie jest. Przykładem może być jedna z ikon Bożego Narodzenia, jaką jest karp. On powszechnie pojawia się właściwie dopiero po 1945 r. – powiedział.
      Dodał, że w każdej tradycji istnieje taki rdzeń, który zmienia się wolno lub nawet bardzo wolno. Oprócz wspomnianego karpia można tu także wskazać choinkę.
      Z kolei wśród nowych elementów świętowania Bożego Narodzenia etnolog wymienił wyjazdy do egzotycznych krajów (choć obecnie z powodu pandemii jest to utrudnione) czy mutacje wigilijnej kolacji np. w wersji wegańskiej.
      Również kultura popularna – kontynuował Odoj – wprowadza nowe elementy jak np. rodzinne oglądanie popularnej komedii świątecznej, rokrocznie emitowanej w telewizji w Boże Narodzenie właśnie.
      Etnolog podsumował, że choć sens wielu zwyczajów już umyka, to nadal świętujemy Boże Narodzenie świadomie. Święta są ważnym elementem naszego życia, to odwrócenie naszej codzienności. I choć obserwujemy obecnie desakralizację świąt, to ta sfera ludyczna, emocjonalna, pozostanie z nami na bardzo długo – powiedział Odoj.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Pod koniec lipca odbędzie się licytacja modlitewnika Marii I, królowej Szkotów. Dom aukcyjny Christie's szacuje, że jego cena może sięgnąć 250-350 tys. funtów. Iluminowany manuskrypt z serią 40 pięknych miniatur, mottem i monogramem władczyni spisano po francusku i łacinie.
      To bardzo rzadka okazja, by nabyć bogato ilustrowany królewski modlitewnik, którego właścicielką była i który emocjonalną notatką opatrzyła jedna z najbardziej intrygujących osobistości w historii Szkocji i Europy [...] - podkreśla Eugenio Donadoni, specjalista Christie's ds. średniowiecznych i renesansowych manuskryptów.
      Modlitewnik powstał dla Louise de Bourbon-Vendôme, przełożonej opactwa w Fontevraud, czyli położonego w pobliżu Saumur w Andegawenii opactwa, założonego w 1110 r. przez Roberta d'Arbrissela.
      Między 1558 a 1561 r. Louise podarowała modlitewnik swojej krewnej - Marii. Ta w imię łączącej je zażyłości umieściła w książce wpis: Puis que voules qu’issi me ramentoive en vos prieres et devotes oraisons/Je vous requiers premier qu’il vous soviene quele part avés en mes affections. Opatrzyła go mottem VA TU MERITERAS oraz monogramem MФ.
      Autorem 40 ilustracji jest mistrz François de Rohan, jeden z najbardziej poszukiwanych artystów dworu króla Franciszka I Walezjusza.
      Prawdopodobnie manuskrypt wrócił z Marią do Szkocji w 1561 r. Pod koniec XVIII lub na początku XIX w. znajdował się w Anglii; został ponownie oprawiony przez rodzinę Edwardsów z Halifaxu. Później modlitewnik trafił do Hale'ów z Alderley w hrabstwie Gloucestershire; świadczy o tym ich ekslibris.
      Maria jest najbardziej znana ze wszystkich szkockich monarchów, przede wszystkim ze względu na swoje tragiczne i pogmatwane losy. Kilka dni po urodzeniu straciła ojca. W 1548 r. matka wysłała ją do Francji. Tam Maria wychowywała się z dziećmi Henryka II. W 1558 r. poślubiła przyszłego króla Francji Franciszka II. Po niespodziewanej rychłej śmierci męża, który zmarł, mając zaledwie 16 lat, wróciła do ojczystej, ale kompletnie sobie nieznanej Szkocji (1561). Katoliczka szybko popadła w konflikt z rządzącymi krajem lordami protestanckimi i duchowieństwem kalwińskim. Spiskowali przeciw niej przyrodni brat hrabia Murray i królowa Anglii Elżbieta I. Spokrewniona z angielskimi Tudorami Maria rościła sobie prawa do tronu Anglii. Jej pozycji nie umocniło nieudane małżeństwo z lordem Darnleyem. Zamordowanie Darnleya w lutym 1567 r., o współudział w którym oskarżano Marię, doprowadziło do podsycanych przez Elżbietę I rozruchów. Kiedy w maju tego samego roku Maria poślubiła hrabiego Bothwella, którego powszechnie uważano za zabójcę Darnleya, bunt objął niemal cały kraj. W lipcu królową pojmano. Została zmuszona przez lordów do abdykacji na rzecz rocznego syna Jakuba. W maju 1568 r. Maria zdołała uciec i zgromadzić zwolenników. Po przegranej 13 maja bitwie pod Langside Maria przekroczyła granicę Anglii. Spędziła w niej resztę życia, więziona z woli Elżbiety w różnych zamkach. Postawiona przed sądem (1586) Maria Stuart została skazana za spiskowanie na życie Elżbiety i ścięta.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...