Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
Islandzki hotel poszukuje fotografa na stanowisko łowcy zorzy polarnej. Za zdjęcia i filmy oferuje pobyt i przelot
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Ciekawostki
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Przed 12 laty w kalderze wulkanu Krafla na Islandii odbywały się poszukiwania gorących źródeł, które chciano wykorzystać do uzyskania energii geotermalnej. Nagle wiertło przebiło komorę wulkaniczną. Przez jakiś czas, zanim osłona otworu się nie rozpadła, istniała tam najgorętsza znana nam studnia geotermalna. Teraz zakończono przygotowania do powrotu na to miejsce i ponowne wwiercenie się, tym razem celowo, do komory wulkanicznej. Specjaliści chcą tam założyć pierwsze na świecie długoterminowe obserwatorium magmy.
Prowadziliśmy badania na Marsie i na Wenus. Ale nigdy nie obserwowaliśmy magmy płynącej pod powierzchnią Ziemi, mówi Paolo Papale, dyrektor ds. badań we włoskim Narodowym Instytucie Geofizyki i Wulkanologii.
Kaldera Krafla ma około 90 kilometrów średnicy. Położona jest na granicy płyty północnoamerykańskiej i eurazjatyckiej. Wiemy o 29 erupcjach, do jakich doszło w pisanej historii tego regionu. Od 1977 roku istnieje tam elektrownia geotermalna.
Jednak tym, co najbardziej interesuje naukowców jest położona 2 kilometry poniżej komora magmowa. W maju projekt Krafla Magma Testbed (KMT) otrzymał dofinansowanie od International Continental Scientific Drilling Program, który uznał go za jeden z najważniejszych projektów nadchodzącej dekady. Teraz, dzięki dodatkowemu finansowaniu od islandzkich i europejskich agend naukowych projekt może wejść w fazę przygotowań. Na tym etapie mają zostać przedstawione technologie, które spowodują, że wykonany odwiert pozostanie otwarty oraz modele pokazujące, jak będzie zachowywała się komora magmowa, w której na stałe znajdzie się otwór. Pierwszy odwiert, na którego wykonanie przeznaczono 25 milionów dolarów. może mieć miejsce już w 2023 roku.
Badania magmy pod powierzchnią Ziemi dostarczyłoby niezwykle cennych informacji. Obecnie nie jesteśmy w stanie prowadzić tego typu badań. Wulkanolodzy wnioskują o ruchu magmy na podstawie pomiarów GPS, sejsmografów i radarów. Mogą badać odsłonięte komory zastygniętej magmy czy jej ruch na powierzchni Ziemi. Jednak w ten sposób nie poznamy wielu tajemnic.
Komory zastygniętej lawy są niepełne, wybiórczo pozbawione części materiału, który wypłynął w wyniku erupcji. Z kolei lawa, która wydobyła się na powierzchnię nie zawiera większości gazów, które wywołały erupcję i wpływały na jej oryginalną temperaturę, ciśnienie i skład. Na podstawie inkluzji i bąbli uwięzionych gazów w zastygłej lawie można wnioskować o jej oryginalnym składzie. Jednak dopiero pobranie i zbadanie próbek z Krafli pozwoli stwierdzić, czy dotychczasowe szacunki są prawidłowe.
W ramach projektu KMT mają zostać zebrane próbki magmy, a w komorze magmowej mają zostać umieszczone czujniki mierzące temperaturę, ciśnienie i skład chemiczny. Przed naukowcami i inżynierami olbrzymie wyzwanie technologiczne, bo wszystko ma działać w temperaturach przekraczających 1000 stopni Celsjusza. Partnerzy KMT, którzy będą wykonywali odwiert, już testują elastyczne metody łączenia stalowych elementów osłony otworu, które będą kurczyły się i rozszerzały w miarę zmian temperatury. Opracowane na potrzeby projektu rozwiązania technologiczne mogą przydać się podczas badań Wenus. Badaniami niezwykle zainteresowany jest też islandzki przemysł geotermalny. Lepsze zrozumienie magmy i opracowanie odpowiednich technologii pozwoliłoby w przyszłości pozyskiwać ciepło znacznie bliżej jego źródła, co dramatycznie zwiększyłoby produkcję energii.
W końcu zaś, jeśli projekt KMT potrwa przez wystarczająco długo, niewykluczone, że w kalderze Kafla będzie miała miejsce kolejna erupcja, a wówczas będziemy mogli obserwować ją na żywo, z perspektywy magmy znajdującej się pod ziemią. Do ostatnich takich wydarzeń w systemie Krafla doszło w latach 1975–1984, kiedy to w wyniku 9 małych erupcji wypłynęło 0,25 km3 lawy.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Naukowcy z Uniwersytetu w Tsukubie połączyli informacje zawarte na glinianych tabliczkach z pismem klinowym z badaniami radioizotopowymi i zidentyfikowali trzy prawdopodobne burze słoneczne, do jakich doszło w latach 679–655 przed naszą erą. Uzyskaliśmy w ten sposób najstarsze daty wydarzeń tego typu. To zaś powinno pozwolić na lepsze przewidywanie przyszłych rozbłysków i koronalnych wyrzutów masy, które mogą uszkadzać satelity i elektroniczne urządzenia naziemne.
Ludzie od zawsze obserwowali niebo. Robili to też asyryjscy i babliońscy astrologowie, którzy na zlecenie władców poszukiwali na nieboskłonie omenów, takich jak komety, meteory, badali ruch znanych im 5 planet (Merkurego, Wenus, Marsa, Jowisza i Saturna). Za pomocą glinianych tabliczek informowali władców o zaobserwowanych zjawiskach.
Teraz japońscy naukowcy powiązali trzy takie tabliczki, w których wspomniano o niezwykle czerwonym niebie z badaniami izotopu węgla C-14 w pierścieniach drzew. Zanotowane na tabliczkach obserwacje zostały dokonane w Niniwie przed około 2700 lat. Mówią one o „czerwieni pokrywającej niebo” i o „czerwonej chmurze”. Najprawdopodobniej starożytni astronomowie obserwowali stabilne czerwone łuki zorzy polarnej. Czerwona barwa pochodzi z elektronów w atomach tlenu pobudzonych przez intensywne pola magnetyczne. Zwykle zorze polarne są widoczne na północy, jednak gdy pojawia się silna aktywność magnetyczna, jak np. przy koronalnych wyrzutach masy, można je obserwować też daleko na południu. Co więcej, w okresie o którym mowa ziemski biegun magnetyczny znajdował się bliżej terenów Babilonii i Asyrii niż obecnie.
Co prawda nie znamy dokładnych dat tych obserwacji, ale mogliśmy je znacznie zawęzić, gdyż wiemy, kiedy każdy z tych astrologów był aktywny, mówi główny autor badań, Yasuyuki Mitsuma. Jako, że w pierścieniach drzew widać w tym czasie gwałtowny wzrost węgla-14, zjawisko można było połączyć ze zwiększoną aktywnością Słońca.
Odkrycie to pozwoli nam poznać historię aktywności słonecznej na 100 lat wcześniej, niż dane, którymi dotychczas dysponowaliśmy, mówi Mitsuma.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Naukowcy z Islandii, Danii i Holandii jako pierwsi wykorzystali badania DNA i datowanie radiowęglowe, dzięki którym udowodnili, że w przeszłości na Islandii istniała unikatowa populacja morsa arktycznego, która wyginęła 1100 lat temu, niedługo po tym, jak wyspę zaczęły na szerszą skalę zasiedlać ludy nordyckie.
Obecność morsów na Islandii oraz ich zniknięcie w okresie Osadnictwa i Wspólnoty (870–1262) stanowiło dotychczas zagadkę. Teraz międzynarodowy zespół naukowy, posiłkując się badaniami pozostałości morsów, szczegółowymi badaniami miejsc znalezienia szczątków oraz odniesieniami w literaturze średniowiecznej, postanowił ją rozwiązać.
Pierwszymi ludźmi, którzy osiedlili się na Islandii, byli irlandzcy mnisi, którzy przybyli tam już w VIII wieku. Kilkadziesiąt lat później na wyspie zaczęło pojawiać się coraz więcej ludzi, przede wszystkim ze Skandynawii. Pierwsza stała osada pojawiła się około roku 870.
Badania wykazały, że morsy żyły na Islandii przez tysiące lat i wyginęły wkrótce po ustanowieniu pierwszej stałej osady. DNA ich szczątków ujawniło, że była to genetycznie unikatowa populacja, odmienna od innych historycznych i współczesnych populacji zamieszkujących Północny Atlantyk.
Nasze badania przynoszą dowody na jedno z pierwszych lokalnych wyginięć gatunku morskiego, które nastąpiło po przybyciu ludzi i nadmiernej eksploatacji zasobów. To ważny przyczynek do dalszych dyskusji o roli człowieka w wyginięciu megafauny. Dodają one wagi argumentowi mówiącemu, że gdy pojawiają się ludzie, lokalne środowisko przyrodnicze na tym cierpi, mówi profesor Morten Tange Olsen z Uniwersytetu w Kopanhadze.
Kły morsów były towarem luksusowym, na który w średniowieczu i w epoce wikingów istniał duży popyt. Trafiały one nawet na Bliski Wschód i do Indii. Badania nad wyginięciem islandzkich morsów są o tyle ważne, że większość przykładów długodystansowego handlu i związanego z tym wytępienia zasobów morskich pochodzi z czasów bardziej współczesnych, z epoki polowań na wieloryby czy obecnego przełowienia oceanów.
Wykazaliśmy,że już ponad 1000 lat temu komercyjne polowania, zachęty ekonomiczne i sieci handlowe były rozwinięte na taką skalę, że wywierały olbrzymi nieodwracalny wpływ ekologiczny na środowisko morskie, a ten negatywny wpływ mógł zostać umocniony przez zwiększony wulkanizm i ocieplanie się klimatu. Dotychczas nie docenialiśmy, w jakim stopniu polegano wówczas na zasobach morskich, mówi główna autorka badań, Xenia Keighley.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Dla historyka średniowiecza, Michael McCormicka, najgorszym rokiem, w jakim można było żyć był rok 536. To początek jednego z najgorszych do życia okresów, jeśli nie najgorszego, stwierdza McCormick, który na Uniwersytecie Harvarda przewodzi projektowi o nazwie Initiative for the Science of the Human Past.
W roku, o którym wspomina McCormick, nad Europą, Bliskim Wschodem i częścią Azji zaległa dziwna mgła, która utrzymywała się przez 18 miesięcy. Przez cały rok słońce świeciło bez blasku, jak księżyc, zanotował bizantyjski historyk Prokopiusz. Letnie temperatury obniżyły się o 1,5–2,5 stopnia Celsjusza, przez co zapoczątkowało najchłodniejszą od 2300 lat dekadę. Latem w Chinach spadł śnieg, zniszczeniu uległy zbiory, ludzie głodowali. Irlandzkie kroniki donoszą o braku chleba w latach 536–539. W 541 roku w porcie Pelusium w Egipcie pojawia się dżuma. To początek wielkiej epidemii tzw. dżumy Justyniana, która mogła zabić nawet połowę populacji Cesarstwa Bizantyńskiego.
Historycy od dawna wiedzą, że połowa VI wieku była szczególnie trudnym okresem, jednak przyczyny tajemniczej mgły stanowiły tajemnicę. Teraz precyzyjne pomiary rdzeni ze szwajcarskiego lodowca dały odpowiedź na pytanie, co się wówczas wydarzyło.
McCormick i glacjolog Paul Mayewski poinformowali, że na początku 536 roku doszło do olbrzymiej erupcji wulkanicznej na Islandii. Kolejne duże erupcje miały miejsce w roku 540 i 547. Powtarzające się katastrofy naturalne w połączeniu z dżumą Justyniana doprowadziły do stagnacji ekonomicznej w Europie, która trwała do roku 640. Te nowe informacje pozwalają lepiej zrozumieć wydarzenia, jakie miały miejsce pomiędzy upadkiem Imperium Rzymskiego a pojawieniem się średniowiecznej gospodarki.
Pierwsze sygnały o erupcjach, które spowodowały wyjątkowo zimne lata około połowy VI wieku znaleziono już przed trzema laty. Wówczas jednak uznano, że miały miejsce dwie erupcje i prawdopodobnie nastąpiły one w Ameryce Północnej.
Mayewski i jego zespół postanowili zweryfikować te doniesienia. Wykorzystali 72-metrowy rdzeń pobrany w 2013 roku z lodowca Colle Gnifetti. W rdzeniu tym zapisanych jest ponad 2000 lat historii atmosfery. Za pomocą lasera rdzeń został pocięty na 120-mikrometrowe plastry. Każdy z nich reprezentował kilka dni lub tygodni opadów, a z każdego metra wycięto około 50 000 takich plastrów i każdy z nich przeanalizowano pod kątem występujących tam pierwiastków.
Teraz, w połączeniu z zapiskami dawnych kronik, możemy szczegółowo odtworzyć historię tamtego okresu.
Wyjątkowo ciężkie czasy rozpoczęły się erupcji na Islandii w roku 536. Pyły wulkaniczne przesłaniają Słońce na około 18 miesięcy, a temperatury w lecie mogły obniżyć się nawet o 2,5 stopnia Celsjusza. Lata 536–545 są najchłodniejszą dekadą od 2000 lat. Zmniejszają się plony w Irlandii, Skandynawii, Chinach i Mezopotamii. Ludzie głodują. W roku 540 dochodzi do kolejnej erupcji. W Europie temperatury w lecie mogły spaść nawet o 2,7 stopnia Celsjusza. W latach 541–543 szaleje dżuma Justyniania, zabijając do 50% mieszkańców Cesarstwa Bizantyńskiego.
Dane z rdzenia lodowego wskazują, że później dochodziło do wielu mniejszych erupcji wulkanicznych. Pierwsze dobre wiadomości widać dopiero w danych z roku 640. W rdzeniu pojawia się więcej ołowiu. To skutek wzmożonego wytopu srebra, co wskazuje, że wzrosło zapotrzebowanie na ten metal, a zatem gospodarka zaczęła się odradzać. Zaledwie dwadzieścia lat później, w roku 660, mamy kolejny wzrost zawartości ołowiu. Archeolog Christopher Loveluck z University of Nottingham mówi, że to kolejny gwałtowny wzrost popytu na srebro. Sugeruje on, że złoto było wówczas towarem deficytowym, co wymusiło wykorzystanie srebra jako nowego standardu do produkcji pieniądza. To pierwszy dowód, na pojawienie się silnej klasy kupieckiej, mówi Loveluck.
Analizy kolejnych lat potwierdzają, że z czasem ponownie nadeszły ciężkie czasy. W czasach Czarnej Śmierci (1349–1353) ołów znika z powietrza. Doszło do kolejnego upadku gospodarczego.
Loveluck cieszy się z wyników najnowszych badań. Weszliśmy tym samym w nową epokę, w której możemy zintegrować precyzyjne dane środowiskowe o bardzo dobrej jakości z równie dobrymi zapiskami historycznymi, stwierdza uczony.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.