Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Łowiąc ryby, znalazł najprawdopodobniej ok. 700-letnią rzeźbę

Rekomendowane odpowiedzi

Piątego czerwca Fernando Brey Quintela łowił pstrągi w rzece Sar niedaleko Santiago de Composteli. W pewnym momencie potknął się o coś, co powinno być kamieniem. Szybko jednak zauważył, że kamień nie wygląda tak, jak powinien: był zbyt kanciasty. Przeczucia nie myliły wędkarza, bo to, jak się okazało, rzeźba - statua siedzącej na tronie Marii z Dzieciątkiem - która w dodatku, wg wstępnych analiz, pochodzi najprawdopodobniej z XIV w.

Zauważyłem, że kamień był kanciasty, a to coś nietypowego w rzece. To nie była zwykła skała, mimo że tak jak inne porastał ją mech. [...] Powiedziałem sobie: coś tu jest.

Następnego dnia mężczyzna wrócił, by zrobić zdjęcia. Przesłał je ekspertce od dziedzictwa kulturowego Anie Pauli Castro Jiménez, która jest też członkinią Asociación para a Defensa do Patrimonio Cultural Galego (Apatrigal). Wstępne analizy wykazały, że figura datuje się na XIV w., ma więc ok. 700 lat.

W oświadczeniu Apatrigalu napisano, że statuę wykonano z granitu. Waży ona ponad 150 kg i przedstawia Marię na tronie. Na jej kolanie siedzi Dzieciątko, a na ramieniu anioły przytrzymujące pelerynę albo podobny obiekt. Podstawa rzeźby jest ozdobiona czteropłatkowym kwiatem i liśćmi akantu. Ich umiejscowienie zasugerowało badaczom, że niegdyś figura była przymocowana do ściany. Jedna z hipotez mówi, że to może Virxe da Cuncha de Conxo, patronka pobliskiego klasztoru mercedariuszy, w którym obecnie znajduje się szpital psychiatryczny.

Zarówno Marii, jak i Jezusowi brakuje twarzy. Niewykluczone, że ktoś celowo zatarł rysy ich twarzy, by zdesakralizować rzeźbę.

W poniedziałek technicy podnieśli rzeźbę z rzeki i przetransportowali ją do Museo Das Peregrinacións e de Santiago do oczyszczenia i zbadania. Analizy pokażą nam, czy to bardzo cenna gotycka rzeźba. Poza oceną wartości kulturowej i historycznej, zależy nam także na odtworzeniu jej losów: co się wydarzyło, jak to możliwe, że przeleżała niezauważona stulecia, w dodatku tak blisko miasta - podkreśla Román Rodríguez, "minister" kultury Galicji (Conselleiro de Cultura e Turismo).


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Na Piazzetta San Marco, weneckim placu łączącym Canale di San Marco z placem św. Marka znajdują się dwie słynne granitowe kolumny. Na jednej z nich stoi figura pierwszego patrona miasta, świętego Teodora. Drugą zaś wieńczy uskrzydlony lew z brązu, atrybut nowego patrona miasta, ewangelisty św. Marka. Jeszcze do niedawna sądzono, że lew pochodzi z Persji Achemenidów i oryginalnie przedstawiał chimerę, której dodano skrzydła. Właśnie okazało się, że posąg znacznie młodszy i powstał w Państwie Środka.
      W latach 80. XX wieku słynny lew został poddano konserwacji i wówczas przeprowadzono badania, na podstawie których stwierdzono, że powstał w Anatolii na początku epoki hellenistycznej (IV w. p.n.e.). Teraz jednak badania izotopów ołowiu zdradziły zupełnie inną historię.

      Geolodzy, chemicy, archeolodzy i historycy sztuki z Uniwersytetu w Padwie, Uniwersytetu Ca' Foscari w Wenecji oraz International Association of Mediterranean and Eastern Studies - Ismeo przeprowadzili nowe analizy brązu, z którego wykonano lwa. Uzyskane dane, wskazują, że miedź wykorzystana do produkcji posągu pochodzi z kopalń w dolnym biegu Jangcy. Analizy stylistyczne zaś zdradziły na grzywie, klatce piersiowej i głowie cechy typowe dla sztuki z czasów dynastii Tang (609–907).
      Badacze uważają, że oryginalna rzeźba była „strażnikiem grobu” (镇墓兽, zhènmùshòu). Były to fantastyczne stwory umieszczane przed grobowcami, które miały odstraszać złe duchy i zapewnić spokój duszy zmarłego. Już na początku rządów dynastii Tang ustawiano je zwykle w parach. Jeden ze stworów miał ludzką, drugi – twarz bestii.
      W przypadku uskrzydlonego lwa z Wenecji cechami typowymi dla zhènmùshòu są szerokie nozdrza z wąsami po obu stronach, szeroko otwarty pysk z widocznymi szeroko rozstawionymi kłami w żuchwie i wąsko umiejscowionymi kłami w szczęce. Pomiędzy kłami występuje równy, płaski rząd zębów, a oczodoły rzeźby są bardzo wydatne, by można było zamontować tam rogi. U naszego lwa oczodoły są ścięte. Najwyraźniej ucięto umocowane tam rogi lub poroże, by nadać zwierzęciu bardziej lwi wygląd.
      Odkrycie ogłoszono przed tygodniem, podczas ceremonii otwarcia międzynarodowej konferencji dotyczącej Marco Polo. Zorganizowano ją z okazji 700. rocznicy śmierci podróżnika.
      Gdy w 1295 roku Marco powrócił ze swojej podróży opisywał lwa już stojącego na kolumnie. Nie wiadomo, jak posąg znalazł się w Wenecji. Mógł przybyć Szlakiem Jedwabnym przez Indie i Afganistan. Droga ta była aktywna za czasów dynastii Tang, później przez wieki była zablokowana, a za czasów Marco Polo ponownie ją wykorzystywano.
      Tak czy inaczej brak wzmianek o transporcie i ustawianiu tak dużej rzeźby sugeruje, że lew przybył w częściach. Wskazują też na to analizy z różnych miejsc rzeźby, dzięki którym wiemy, że jej fragmenty ponownie odlano i łączono w co najmniej 5 fazach prac.  Ślady tych prac pochodzą sprzed 1797 roku, gdy Wenecję splądrowały wojska Napoleona, które wywiozły lwa, rozbijając go przypadkiem na 20 części.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Santiago de Compostela to jedno z najważniejszych duchowych centrów chrześcijaństwa. Początki jego historii znamy dzięki dokumentom z XI i XII wieku, w którym zapisano ustnie przekazywaną tradycję. Dowiadujemy się z nich, że pomiędzy 820 a 830 rokiem pustelnik imieniem Pelayo zaobserwował deszcz gwiazd spadających na pole. Poszedł przyjrzeć się temu miejscu i zauważył tam starożytne mauzoleum. O odkryciu poinformował biskupa Teodomiro z Iria-Flavia. Ten, po trzech dniach modlitw i postu doznał objawienia, zgodnie z którym w mauzoleum pochowany został apostoł Jakub Większy i dwóch jego uczniów. Poinformowany o tym król Asturii Alfons II Cnotliwy kazał wznieść w miejscu grobowca niewielki kościół. Tak narodziło się jedno z najważniejszych centrów pielgrzymkowych i duchowych chrześcijaństwa. Pomimo tego historyczność postaci biskupa Teodomiro kwestionowano aż do połowy XX wieku.
      Biskupstwo w Iria Flavia było jednym z niewielu, które przetrwały po islamskim podboju Półwyspu Iberyjskiego. Już w drugiej połowie pierwszego milenium w regiony tamte migrowało wielu duchownych z innych części Półwyspu, a po podboju migracja się zwiększyła. „Odkrycie” grobu apostoła nadawało lokalnym władcom ogromnego znaczenia, stawiało ich w awangardzie obrony przed naporem islamu, stanowiło symbol jedności chrześcijaństwa i walki z kalifatem. Jednak oprócz legend narosłych wokół biskupa Teodomiro niewiele było informacji na jego temat, więc kwestionowano samo jego istnienie.
      W 1955 roku zespół archeologów pracujących pod kierunkiem Manuela Chamoso Lamasa prowadził prace ratunkowe pod podłogą katedry w Santiago de Compostela i odkrył tam płytę nagrobną z inskrypcją głoszącą „IN HOC TVMVLO REQVIESCIT FAMULUS DI THEODEMIRVS HIRIENSE SEDIS EPS QVI OBIIT XIII KLDS NBRS ERA DCCCLXXXV” (W tym grobie spoczywa sługa Boży Teodomiro, biskup Irii, który zmarł 13. dnia przed kalendami listopadowymi roku 885 ery hiszpańskiej). Napis wskazywał więc, że wewnątrz spoczął biskup, zmarły – wedle naszej rachuby czasu – w roku 847. W grobie znajdowały się szczątki starszego mężczyzny, szybko więc uznano, że to biskup. Jednak w połowie lat 80. autorzy kolejnej analizy osteoarcheologicznej stwierdzili, że szczątki należą do starszej kobiety i pochodziły z innego grobu.
      Teraz szczątkom przyjrzał Patxi Pérez Ramallo z Norwskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii oraz jego zespół i współpracujący z nimi specjaliści, wśród których znalazły się Alexandra Staniewska z Instytutu Antropologii i Etnologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza i Maja Krzewińska z Wydziału Archeologii i Studiów Klasycznych Uniwersytetu w Sztokholmie.
      Uczeni przeanalizowali kości za pomocą najnowszych technik badawczych. Wykorzystali analizy osteologiczne i DNA, badania radiowęglowe oraz badania stabilnych izotopów. Potwierdzili, że grób zawierał szczątki mężczyzny, który najprawdopodobniej zmarł w wieku powyżej 45 lat. Dzięki analizie izotopów uczeni dowiedli, że w diecie zmarłego znajdowały się zarówno białka pochodzące ze źródeł lądowych, jak i morskich. Dieta zmarłego była więc nieco inna, niż można się było spodziewać po chrześcijańskich mnichach z IX wieku, jednak oprócz przepisów religijnych na dietę mogły wpływać praktyki religijne oraz tradycje lokalne. Datowanie radiowęglowe wykazało, że kości pochodzą z lat 673–820. To jednak nie wyklucza Teodomiro. Spożywanie białka pochodzenia morskiego może bowiem prowadzić do zafałszowania wyników datowania radiowęglowego sztucznie „postarzając” szczątki. Tym bardziej, że badano fragment żebra, które podlegają szybkiej przebudowie, więc badany kolagen pochodzi z okresu 10–15 lat przed śmiercią. Oba te powodują, że wskazana na nagrobku data śmierci biskupa, rok 847, nie jest sprzeczny z wynikami datowania radiowęglowego.
      Za tym, że rzeczywiście mamy do czynienia z Teodomiro, przemawia dodatkowo dieta wskazująca, że zmarły mieszkał nad morzem (tam znajduje się Iria-Flavia). Ponadto znając średniowieczne obyczaje można przypuszczać, że biskup byłby jedną z pierwszych osób, które zostałyby pochowane w okolicach kaplicy budowanej na rozkaz Alfonsa II w latach 820/830-872. Tym bardziej, że wówczas jeszcze była to bardzo rzadko zaludniona okolica. A badane szczątki są najstarszymi datowanymi zwłokami z całej nekropolii związanej z katedrą w Santiago de Compostela. Mimo że Teodomiro należał do lokalnej elity, tamtejsze okolice nie miały jeszcze takiego znaczenia jak później. Mówimy w końcu o okresie z samych początków Santiago de Compostela. Biskup prowadził więc zapewne skromne życie, a badania szczątków pokazują, że zmarły nie jadł zbyt dużo białka zwierzęcego.
      Jeśli przyjmiemy, że szczątki rzeczywiście należą do Teodomiro, to na podstawie znajomości historii i demografii tamtego okresu i ówczesnych elit, możemy wysnuć kilka hipotez co do możliwego pochodzenia duchownego. Mógł on mieć związki genetyczne z elitami iberorzymskimi oraz wizygockimi, nie można wykluczyć też mieszaniny genów elit chrześcijańskich i muzułmańskich. W nekropolii katedry znajdowano już szczątki osób, które mogły pochodzić z centralnych i południowych regionów Półwyspu Iberyjskiego, a z dokumentów historycznych wiemy, że na przykład biskup Odoario, który w VIII wieku doprowadził do restauracji pobliskiego biskupstwa w Lugo, pochodził z północy Afryki. Przodkowie Teodomiro mogli pochodzić na przykład z chrześcijańskich elit Al-Andalus, które emigrowały do Królestwa Asturii.
      Sekwencjonowanie całego genomu badanych szczątków ujawniło znaczący dodatek genów z północy Afryki. Zatem przodkami biskupa mogli być obywatele Rzymu mieszkający w Afryce Północnej lub osoby właśnie z Al-Andalus. Jest to zgodne z tym, co wiemy o historii, demografii i genetyce Półwyspu Iberyjskiego w IX wieku.
      W tym przypadku dane potwierdzają historyczność Teodomiro, postaci tak ważnej dla fenomenu Camino de Santiago, jako odkrywcy grobu Jakuba Większego i jego uczniów. Informacje te pomogą w zachowaniu szczątków oraz ustanowieniu specjalnego miejsca kultu w katedrze. Teodomiro to kluczowa postać nie tylko dla historii Santiago de Compostela i Galicji, ale również dla Hiszpanii, Europy i katolicyzmu. Nasze badania pokazują, jak potencjalnie złożone było jego dziedzictwo genetyczne. Są też przykładem dowodzącym, że nauka może weryfikować przekonania bazujące na wierze oraz dostarczać nam bardziej szczegółowych danych na temat osób z przeszłości, czytamy w artykule Unveiling Bishop Teodomiro of Iria Flavia? An attempt to identify the discoverer of St James's tomb through osteological and biomolecular analyses (Santiago de Compostela, Galicia, Spain).

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy tylko zobaczyłam tę statuetkę, pomyślałam, że ona nie powinna istnieć, mówi Margaret Maitland, kuratorka starożytnych zbiorów śródziemnomorskich w National Museums Scotland. Zabytek, który zaskoczył Maitland, a który od 150 lat stanowi zagadkę dla egiptologów, przedstawia mężczyznę trzymającego na kolanach dziecko-faraona. Rzeźba pochodzi z czasów XIX Dynastii (1295–1186 p.n.e.).
      Według konwencji obowiązujących w starożytnym Egipcie zwykły człowiek nie mógł nigdy, pod żadnym pozorem, dotknąć boga – panującego faraona. Nie mówiąc już o tak bliskim kontakcie jak tutaj. Takie przedstawienie powinno zostać uznane za herezję. Rzeźba nie powinna więc istnieć.
      Statuetka bez wątpienia przedstawia władcę, ale przeciętny śmiertelnik nigdy nie mógłby zostać przedstawiony w trzech wymiarach w obecności władcy. Przez wieki nie wolno było nawet takich zestawień tworzyć na dwuwymiarowych malunkach w grobach, wyjaśnia uczona.
      Maitland postanowiła jednak odszyfrować znaczenie rzeźby. Udało się jej nie tylko określić, kim jest mężczyzna trzymający na kolanach faraona, ale również identyfikować całą grupę podobnych rzeźb, które znajdują się w zbiorach innych muzeów i nigdy nie były razem klasyfikowane.
      Wszystkie zidentyfikowane przez kuratorkę rzeźby pochodzą z Deir el-Medina. To starożytna wioska, w której mieszkali robotnicy pracujący przy grobach w Dolinie Królów. Budowali oni i dekorowali grobowce władców, wchodząc w ten sposób w bardzo intymny kontakt z nimi. Mieszkańcy Deir el-Mediny byli szanowanymi, dobrze opłacanymi specjalistami. Byli też wykształceni. Znajomość pisma była tam tak powszechna, że znaleziono tam tysiące rysunków, listów, informacji, żartów czy skarg. Odkryto też służącą robotnikom świątynię Hathor oraz ich groby.
      Pani kurator skupiła się na życiu Deir el-Mediny i doszła do wniosku, że rzeźba nie przedstawia żyjącego faraona, ale statuetkę faraona. Z kolei sposób przedstawienia mężczyzny trzymającego statuetkę na kolanach, jest typowy dla rzeźb, na których widzimy składanie ofiary. Po przeanalizowaniu tej i innych podobnych rzeźb oraz ich fragmentów, uczona stwierdziła, że najbardziej doświadczeni i cenieni robotnicy z Deir el-Medina mieli przywilej ofiarowania świątyni Hathor rzeźb przedstawiających ich samych w bliskim kontakcie z boskim władcą, z trzymanym przez siebie wizerunkiem faraona.
      Takie rzeźby nie mogłyby pojawić się bez wiedzy i zgody dworu, który kontrolował wszelkie aspekty życia w Deir el-Medina. Takie statuetki wzmacniały związek pomiędzy dworem a robotnikami.
      Bardzo interesującym aspektem rzeźby jest przedstawienie mężczyzny z girlandami kwiatów na głowie. W sztuce Egiptu przedstawiano tak kobiety, ale bardzo rzadko mężczyzn. Wyjątkiem był okres rządów faraonów imieniem Ramzes. Jeden z nich, Ramzes II Wielki był najdłużej panującym władcą Egiptu. Najwyższym rangą urzędnikiem w Deir el-Medina był wezyr. Jednak mężczyzna z posągu nie jest ubrany w typowy dla niego strój. Drugim pod względem rangi urzędnikiem był skryba odpowiedzialny za tworzenie najważniejszych inskrypcji w grobowcu władcy. Jeśli więc Maitland ma rację i statuetka powstała za czasów Ramzesa II, to może ona przedstawiać skrybę imieniem Ramose. Znamy go z odnalezionego grobowca.
      Maitland ma nadzieję, że z czasem uda się jej zyskać kolejne argumenty na wsparcie swojej interpretacji. Być może uda się kiedyś odnaleźć zaginioną inskrypcję z posągu, a może nawet jego brakującą twarz.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Pod koniec stycznia podczas prac związanych z naprawą sieci kanalizacyjnej w pobliżu Via Appia odkryto naturalnej wielkości marmurową figurę, która najprawdopodobniej przedstawia cesarza Decjusza w stroju Herkulesa.
      Postać trzyma maczugę, a na głowie ma lwią skórę. Znaleziono ją na głębokości ok. 20 metrów w rzymskim Parco Scott.
      Jako pierwsza odsłonięta została twarz. Archeolog nadzorująca prace natychmiast interweniowała.
      Jak podkreśliła Francesca Romana Paolillo z Parku Archeologicznego Via Appia, figura przywodzi na myśl cesarza Decjusza, który sprawował władzę od 249 do 251 roku. Widoczne są, na przykład, charakterystyczne zmarszczki, za pomocą których wyrażano troskę cesarza o los państwa. Specjaliści zwrócili też uwagę na rzadką brodę oraz morfologię oczu, nosa i ust.
      Figura jest pofragmentowana. Uległa też pewnemu uszkodzeniu podczas przypadkowego odkrycia (prowadzono wtedy prace z użyciem buldożera). Później miała zostać oczyszczona i odrestaurowana.
      Jak wyjaśniono we wpisie Parku Archeologicznego Via Appia na Facebooku, statua nie znajdowała się, niestety, w oryginalnym kontekście stratygraficznym. Podczas budowy rurociągu w pierwszej połowie XX w. została wrzucona do wykopu. W tamtych czasach nie było kontroli archeologicznej - powiedziała Paolillo.
      Po przeniesieniu figury do magazynu rozpoczęto badanie różnych hipotez dot. jej pochodzenia i datowania. Choć wiele wskazuje, że widnieje na niej Decjusz, przeanalizowane zostaną wszelkie możliwości.
      Zważywszy na okoliczności, figura zachowała się w dobrym stanie. Znaleziono także jej podstawę.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Musiał minąć wiek ze sporym okładem, by barokowy Neptun ze znanej wrocławskiej fontanny powrócił do miasta. Dotąd wszyscy myśleli, że podczas oblężenia Festung Breslau w 1945 r. został zniszczony razem z pl. Nowy Targ, śledztwo wratislavianisty, dr. Tomasza Sielickiego, wykazało jednak, że jego losy potoczyły się zgoła inaczej...
      Przebudowa w latach 70. XIX wieku
      Kamienna fontanna, która stanęła na pl. Nowy Targ w 1732 r., zastąpiła studnię z końca XVI w. Jak tłumaczy dr Sielicki, była ona w swojej historii wielokrotnie uszkadzana, dlatego przechodziła remonty. Najpoważniejsza przebudowa miała miejsce w latach 70. XIX w. Budowano wtedy nowoczesne wodociągi z wieżą ciśnień Na Grobli, co wiązało się ze zmianą zaopatrzenia w wodę miejskich fontann. Przy okazji włodarze Breslau postawili odnowić figury. Ostatecznie zakres modernizacji był jednak o wiele szerszy. Wykonano nowe rzeźby, a z czasem o zamianie tej wszyscy zapomnieli - tłumaczy wratislavianista. Całkiem nową rzeźbę Neptuna, przedstawiającą boga z trójzębem uniesionym ku górze, wykonał w 1874 r. Albert Rachner (ten sam, który jest autorem popiersia Linneusza z Ogrodu Botanicznego). Ponieważ zdjęć sprzed przebudowy jest mniej niż fotografii z późniejszego okresu, nikt nie zwrócił na to uwagi.
      Powszechnie uważano, że na Nowym Targu stoi cały czas ta sama fontanna z XVIII w. Tymczasem było to dzieło w dużej mierze młodsze. I to ono uległo zniszczeniu w 1945 r. Do dziś zachowały się tylko jego nieliczne fragmenty. Torso Neptuna można oglądać w Parku Staromiejskim na wysokości zakładów kąpielowych - podkreśla dr Sielicki.
      Zawikłane losy pierwotnej rzeźby
      Gdzie więc podział się barokowy Neptun? Dr Sielicki natrafił na wskazówki w XIX-w. prasie. Jak udało mu się ustalić, Rachner chciał, by dzieło zachowano dla potomnych, stąd pomysł przekazania rzeźby wrocławskiemu Muzeum Starożytności. Nie ma jednak dowodów, że tak się stało. Zamiast tego Neptun stał przez kilkanaście lat na posesji Carla Müllera, emerytowanego porucznika i byłego radnego miejskiego, przy ulicy Świętokrzyskiej. Później - w 1889 r. - trafił do jego majątku w Wielowsi Średniej w powiecie sycowskim. W tamtejszym parku powstała niewielka fontanna, na której szczycie umieszczono barokową rzeźbę.
      W latach 60. XX w. przez Dolny Śląsk przeszła silna nawałnica. Spadający konar roztrzaskał parkową fontannę na kilka fragmentów. Rzeźba Neptuna straciła ręce i głowę, ale większość jej przetrwała. Pomimo kilku inwentaryzacji kawałki leżały pod drzewami przez kilkadziesiąt lat - opowiada wratislavianista.
      Poszlaki z lokalnej prasy
      Gdy dr Sielicki natrafił na wzmiankę w „Breslauer Zeitung”, pojechał do Wielowsi Średniej z Joanną Biniek z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków we Wrocławiu. Razem namierzyli roztrzaskaną fontannę. Autentyczność Neptuna potwierdzili historycy sztuki – Barbara Andruszkiewicz i dr Romuald Nowak z Muzeum Narodowego we Wrocławiu. To ten sam, który gorszył wrocławian swoją nagością w XVIII w. i który był milczącym świadkiem burzliwych wydarzeń Wiosny Ludów - cieszy się dr Tomasz Sielicki.
      Po około 2 miesiącach od odkrycia, 7 grudnia fragmenty rzeźby przewieziono na teren Starego Cmentarza Żydowskiego we Wrocławiu. Zabezpieczeniem, zbadaniem i konserwacją Neptuna zajmie się Muzeum Miejskie Wrocławia. Zakres działań będzie zależeć od dostępnych środków pieniężnych.
      O historii wodotrysku słów kilka
      Fontanna, która stanęła na pl. Nowy Targ w 1732 r., powstała w warsztacie Johanna Adama Karingera. Figurę stworzył rzeźbiarz Johann Jakob Bauer. Za prace kamieniarskie odpowiadał Johann Baptista Lemberger. Fontanna składała się z ośmiobocznej niecki, w środku której znalazły się cztery postaci legendarnych stworzeń morskich – syren i trytonów. Każda z nich podtrzymywała jedną muszlę, które razem tworzyły czaszę. Z niej wyrastał kapitel, na szczycie którego umieszczono cztery delfiny. Z ich paszcz tryskała woda do czaszy, a z niej – do basenu. Dzieło wieńczyła postać Neptuna, antycznego boga mórz, rzek i jezior - wyjaśnia dr Sielicki. Wodotrysk pełnił 2 funkcje: był źródłem wody pitnej i upiększał publiczny plac handlowy.
      Neptun był tylko częściowo owinięty szatą, budził więc zgorszenie wielu osób. Choć fontannę zabezpieczono ogrodzeniem, rzeźbę i tak notorycznie dewastowano, dlatego zatrudniono stróża do jej pilnowania. Trójząb budził [z kolei] śmiech wrocławian, ponieważ przypominał widły do przerzucania gnoju. Z tego względu mieszczanie nazywali Neptuna Jurkiem (lub po śląsku Jorgiem) z widłami (Gabeljürge). W 1838 r. przy okazji jednego z remontów atrybut boga wymieniono na wersję pozłacaną o antycznej formie.
       


      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...