Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Wśród okazów wchodzących w skład kolekcji Instytutu Owadów Pożytecznych z Uniwersytetu Rolnictwa i Leśnictwa Fujianu odkryto 2 nieznane dotąd gatunki pasożytniczych błonkówek, które występują w Tybecie na wysokości ponad 3400 m.

Zebrano je 2013 r. Zamieszkują one prerie i zarośla powyżej 3400 m, co jest niezwykłe dla tej grupy os. Opis owadów ukazał się w periodyku ZooKeys. Autorami publikacji są doktorzy Wangzhen Zhang i Dongbao Song i profesor Jiahua Chen.

Nowe gatunki są do siebie bardzo podobne i należą do tego samego rodzaju Microplitis. Od miejsca znalezienia, odpowiednio, miasta Paizhen i powiatu Bomi, nadano im nazwy Microplitis paizhensis i Microplitis bomiensis.

W obu przypadkach holotypami, na podstawie których wyróżniono i opisano nowy gatunek, były samice. Samce są na razie nieznane. Mierzącą 3,2 mm M. paizhensis odkryto na wysokości 3696 m, a 3,4-mm M. bomiensis na wysokości 3427 m.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Reintrodukcja bizona zwiększa bioróżnorodność prerii i zwiększa jej odporność na suszę, informują naukowcy z Kansas State University. Wnioski takie wysunięto na podstawie trwających ponad 30 lat danych prowadzony w Konza Praire Biological Station.
      W przeszłości bizon był dominującym przeżuwaczem Ameryki Północnej. Szacuje się, że na kontynencie żyły dziesiątki milionów tych zwierząt. Biali koloniści zaczęli je masowo zabijać, najczęściej dla rozrywki. W 1889 roku na świecie pozostało 1091 zwierząt, w tym część w niewoli. W 1910 roku rozpoczęto program odnowienia gatunku. Obecnie populacja zwiększyła się do około 150 000 osobników. Jednak większość zwierząt to hybrydy z bydłem domowych. Genetycznie czyste są tylko dwie populacje, w amerykańskim Yellowstone National Park i kanadyjskim Elk Island National Park.
      Bizony były integralną częścią północnoamerykańskich prerii, zanim zostały usunięte z 99% obszaru Wielkich Równin. Proces ten miał miejsce zanim przeprowadzono jakiekolwiek badania, więc nie wiemy, jaki wpływ miało usunięcie bizonów z prerii, mówi profesor Zak Ratajczak, główny autor najnowszych badań.
      Uczeni prowadzili swoje obserwacje w ekoregionie Flint Hill. To największy zachowany obszar prerii typowej (wysokiej). Badania roślinności prowadzono na trzech różnych obszarach. Na jednym z nich w ogóle nie było dużych przeżuwaczy, na drugim reintrodukowano bizony, która pozostawały tam przez cały rok, na trzecim zaś prowadzono sezonowy wypas bydła domowego. Z naszych badań wynika, że w wyniku wytępienia bizonów Wielkie Równiny utraciły znaczącą część bioróżnorodności. Reintrodukcja rodzimej megafauny pozwala przywrócić tę bioróżnorodność, stwierdza Ratajczak. Również wprowadzenie bydła domowego zwiększa bioróżnorodność, jednak pozostaje ona zdecydowanie mniejsza w porównaniu z obszarami występowania bizonów. Tam, gdzie jest to możliwe, powinno się prowadzić reintrodukcję bizonów, gdyż ma to pozytywny wpływ na przyrodę, dodaje uczony.
      Naukowcy sprawdzali też, jak bizony wpływają na odporność roślinności na ekstrema klimatyczne. Dzięki temu, że badania trwały tak długo, objęły też jeden z najpoważniejszych epizodów ekstremalnej suszy na Wielkich Równinach, jaki miał miejsce po katastrofalnym Dust Bowl z lat 30. ubiegłego wieku.
      Okazało się, że obszar, na którym występowały bizony, był bardziej odporny na suszę niż pozostałe obszary. To potwierdza inne badania, z których wiemy, że bioróżnorodność zwiększa odporność ekosystemu. A odporność ta staje się coraz ważniejsza w obliczu zmian klimatu, mówi Ratajczak.
      Wcześniej przeprowadzone badania pokazały, że bizony potrafią kształtować swój ekosystem. Okazało się bowiem, że manipulują pastwiskiem tak, by trawa rosła jak najkorzystniej dla nich, a odpowiednie gryzienie trawy pozwala bizonom na migracje wedle odmiennych wzorców niż migracje innych gatunków.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jedna z najbardziej znanych polskich gór, Szczeliniec Wielki w Górach Stołowych, jest wyższa niż przez lata twierdzono. Pracownicy Instytutu Geodezji i Geoinformatyki Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu wykonali pomiary szczytu, które wykazały, że podawana w podręcznikach wysokość 919 m n.p.m. jest błędna. Szczeliniec jest o 3 metry wyższy.
      Różnica aż 3 metrów wprawiła nas w takie zakłopotanie, że pomiary powtarzaliśmy wielokrotnie, ale każdy kolejny pomiar utwierdzał nas w przekonaniu, że właściwą wysokością Szczelińca jest 922 metry – mówią autorzy badań.
      Za pomiary geodezyjne w Górach Stołowych od 50 lat odpowiada Studenckie Koło Naukowe Geodetów Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Jednak zwykle mierzono deformacje góry, które miały określić stabilność i bezpieczeństwo form skalnych, z których znany jest Szczeliniec. Tym razem o pomiar szczytu i opracowanie danych pokusili się profesor Krzysztof Sośnica oraz doktorzy Adrian Kaczmarek i Kamil Kaźmierski.
      Naukowcy wykorzystali metodę niwelacji precyzyjnej, która umożliwia uzyskanie dokładności poniżej 1 milimetra oraz pomiary grawimetryczne przyspieszenia siły ciężkości i Globalne Nawigacyjne Systemy Satelitarne (GNSS). Pomiary wykazały, że wysokość Szczelińca Wielkiego wynosi 921,84 m nad poziomem Morza Bałtyckiego oraz 922,01 m nad poziomem Morza Północnego.
      Różnica w pomiarach wynika z faktu, że w Polsce obowiązują dwa układy wysokościowe. Jeden względem mareografu w Kronsztadzie koło Sankt Petersburga, z którego mamy dane o średniej wysokości poziomu Morza Bałtyckiego, drugi zaś względem mareografu w Amsterdamie, mierzącego średnią wysokość Morza Północnego. Ten holenderski jest nowszy i bardziej precyzyjny. Różnica pomiędzy oboma układami wynosi od 13 do 20 centymetrów w zależności od regionu Polski. Na Szczelińcu różnica ta wynosi 17 cm.
      Oczywiście można się zastanowić, dlaczego nie korzystać obecnie wyłącznie z pomiarów GPS. Otóż pomiary takie opierają się na pomiarach odległości pomiędzy satelitą a odbiornikiem. Nie mają nic wspólnego z przyspieszeniem grawitacyjnym. Tymczasem posługujemy się pojęciem wysokości nad poziomem morza. A wysokość poziomu spokojnego morza – inaczej mówiąc, model geoidy w danym punkcie – jest różna w zależności od gęstości skał w skorupie ziemskiej. Dlatego też pomiary satelitarne trzeba korygować o model geoidy.
      Jednak pomiary w górach napotykają na dodatkową trudność. Otóż model geoidy nie jest tutaj dokładny ze względu na różną gęstość skał w górach oraz niejednorodny poziom morza, które naukowcy „przeciągają” w teren górski. Dlatego też dodatkowo należy stosować niwelację precyzyjną i pomiary przyspieszenia siły ciężkości pola grawitacyjnego. Wrocławscy uczeni mierzyli więc dodatkowo różnice pomiędzy punktem wysokościowym (reperem) w Karłowie u podnóża Szczelińca, a reperami wokół schroniska na szczycie.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W Blokhus w Jutlandii Północnej zbudowano najwyższy na świecie zamek z piasku. Mierzy 21,16 m. Do jego skonstruowania zużyto ponad 6400 ton piasku. Wzmocniona klejem struktura jest o 3,51 m wyższa od wpisanego do Księgi rekordów Guinnessa zamku zbudowanego w Niemczech w 2019 r. (mierzył on 17,65 m).
      Liderowi projektu, Holendrowi Wilfredowi Stijgerowi, asystowali rzeźbiarze z piasku ze światowej czołówki. Konstrukcję zwieńczono modelem wirusa w koronie (na niższym poziomie również znajdują się wirusowe "zdobienia"); Stijger tłumaczy, że w ten sposób chciał pokazać, jak bardzo pandemia wpływa na życie ludzi.
      Do budowy zamku wykorzystano piasek z ok. 10-proc. zawartością gliny. Materiał pochodzi z Ølstrup Grusgrav. Wypełniono nim drewniane formy, a następnie po dodaniu wody ubito. Po ukończeniu całą konstrukcję pokryto warstwą kleju. Dzięki temu powinna ona przetrzymać wietrzną i chłodną jesienną oraz zimową aurę.
      Mieszkańcom Blokhus konstrukcja bardzo przypadła do gustu. Nie brakuje w niej bowiem lokalnych odniesień/elementów, np. domków plażowych czy latarni morskich, oraz przedstawień popularnych aktywności, np. wind- i kitesurfingu.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Rejon Energetyczny w Łomży (PGE Białystok) prowadzi prace związane ze zmniejszeniem wysokości i masy bocianich gniazd ze słupów energetycznych. Jak podkreślono na profilu Łomżyńskiego Parku Krajobrazowego Doliny Narwi na Facebooku, są one wykonywane z zachowaniem wszystkich zasad bezpieczeństwa, bardzo profesjonalnie i sprawnie.
      Prace te wpisują się w czynną ochronę bociana białego, która polega m.in. na zabezpieczaniu miejsc lęgowych. Należy pamiętać, że zbyt duże gniazda mogą stanowić zagrożenie dla konstrukcji, na których są posadowione, czyli dla kominów, dachów czy właśnie słupów energetycznych. Stwarza to niebezpieczeństwo nie tylko dla mienia ludzkiego, ale i dla bocianich piskląt.
      Ornitolodzy z Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków zbadali [kiedyś], ile ważą gniazda bocianie [w ramach projektu ochrony bocianów białych przebadali i zważyli blisko 90 takich gniazd]. Średnia ich waga wyniosła 349 kg (najlżejsze ważyło 70 kg, a najcięższe – 1250 kg). Ciekawostką jest, że na podstawie prostego parametru, jakim jest wysokość gniazda, można precyzyjnie oszacować wagę gniazda bocianiego [Adam Zbyryt z PTOP podkreśla, że wysokość i waga są ze sobą silnie skorelowane]. Należy przyjąć, że gniazdo o wysokości 0,5 m waży ok. 300 kg, a gniazdo o wysokości 1 metra około 700 kg.
      Bocianie gniazda są bardzo ciężkie, bo nie są skonstruowane z samych gałęzi, lecz także z obornika, który stanowi budulec na klepisko. Średnio każdego roku ptaki przynoszą do gniazda ponad 60 kg (64 kg) materiału budowlanego. To tak, jakby 70-kilogramowy człowiek, w stosunku do swojej masy, miał przetransportować do domu 1,5 t.
      Warto przypomnieć, że niedawno ukazał się artykuł zespołu z Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, Uniwersytetu w Cambridge i Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, w którym opisano zabieg zachęcający bociany do zasiedlenia gniazda. Polega on na obieleniu przed przylotem ptaków boków gniazda wapnem sadowniczym.
      Miłośników tych ptaków ucieszy z pewnością wiadomość, że Łomżyński Park Krajobrazowy Doliny Narwi uruchomił właśnie kolejny sezon przekazu online z bocianiego gniazda. Pierwsze bociany pojawiły się już w północno-wschodniej Polsce, więc nie pozostaje nam nic innego jak czekać na naszą medialną parkę z Rakowa. Pierwszy przylatuje samiec i to jego teraz wyczekujemy.
      Położenie kamerki umożliwia szersze obserwacje ornitologiczne, gdyż rozlewiska w dolinie tętnią obecnie gwarem gęsi, kaczek, łabędzi i innego ptactwa wodno-błotnego.
      A oto film przedstawiający prace związane ze zmniejszeniem wysokości bocianich gniazd:
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z organizacji Climate Central w Princeton ostrzegają na łamach Nature, że przed rokiem 2050 tereny zamieszkane przez 300 milionów osób będą doświadczały corocznych powodzi, a do końca wieku obszary zamieszane przez 200 milionów osób na stałe znajdą się poniżej linii wysokiego przyboru wody. Swoje wnioski uczeni wyciągnęli na podstawie nowych danych dotyczących wysokości wybrzeży nad poziomem morza.
      Nie od dzisiaj wiemy, że w skutek globalnego ocieplenia rośnie poziom oceanów. Szacunki mówią, że – w zależności od rozwoju sytuacji – w XXI wieku globalny poziom oceanów wzrośnie od 0,6 do ponad 2 metrów, a może jeszcze więcej. Wszystko będzie zależało od stabilności pokryw lodowych Arktyki i Antarktyki oraz poziomu emisji gazów cieplarnianych. Wiadomo też, że w związku z tym wzrostem zagrożone będą wybrzeża i mieszkający na nich ludzie.
      Naukowcy od dawna szacują ryzyko powodzi związanych z podnoszeniem się poziomu oceanu. Do jego wyliczenia potrzebne są m.in. dotyczące wysokości danego obszaru nad poziomem morza. Problem jednak w tym, że, poza danymi z USA, Australii i części Europy, informacje takie są albo niedostępne, albo ich zdobycie jest niezwykle kosztowne. To zaś znacząco  ogranicza możliwości rzetelnej oceny sytuacji.
      Dokładne pomiary wysokości dużych obszarów nad poziomem morza są kosztowne i skomplikowane. W niektórych krajach, jak USA, badania takie prowadzi się za pomocą technologii lidar. To bardzo pracochłonna i kosztowna metoda. Wymaga bowiem, by nad badanym terenem latał samolot, śmigłowiec lub dron, wyposażony w odpowiednie urządzenia laserowe. Stany Zjednoczone mogą sobie pozwolić na przeprowadzenie tego typu badań nad olbrzymimi obszarami
      Jednak w większości przypadków naukowcy muszą polegać na danych pochodzących z prowadzonego przez NASA projektu Shuttle Radar Topography Mission (SRTM), która mierzy wysokości za pomocą satelity. Dane SRTM są publicznie dostępne, jednak są mniej dokładne niż dane z lidar. SRTM mierzy bowiem wysokość samego gruntu oraz obiektów wystających ponad grunt. Dane takie są więc zawyżone, szczególnie na obszarach gęsto zurbanizowanych i zalesionych. Wiadomo na przykład, że dla nisko położonych części wybrzeży Australii SRTM zawyża pomiary aż o 2,5 metra. Wydaje się, że średni pomiar za pomocą SRTM odbiega od rzeczywistości o około 2 metry. W przypadku wybrzeży te 2 metry czynią olbrzymią różnicę.
      Naukowcy z Climate Central stworzyli cyfrowy model CoastalDEM, który jest znacząco bardziej dokładny niż SRTM, szczególnie w odniesieniu do gęsto zaludnionych obszarów. Wykorzystali przy tym ponad 51 milionów punktów danych. Okazało się, że na gęsto zaludnionych obszarach USA, gdzie zagęszczenie ludności sięga 20 000 osób na km2 – tak jest w częściach Bostonu, Miami czy Nowego Jorku – SRMT przeszacowuje wysokość nad poziomem morza średnio o 4,7 metra, podczas gdy CoastalDEM zmniejsza ten błąd do około 10 centymetrów.
      Po połączeniu CoastalDEM z modelami dotyczącymi wzrostu poziomu oceanów oraz modelami powodzi na wybrzeżach okazało się, że znacznie większe obszary niż dotychczas sądzono będą narażone na powodzie związane z rosnącym poziomem wód.
      Przy założeniu umiarkowanego ograniczenia emisji gazów cieplarnianych przewidywania oparte na modelu SRTM pokazują, że w roku 2050 na coroczne powodzie narażonych będzie 79 milionów mieszkańców wybrzeży. Takie same założenia przy wykorzystaniu modelu CoastalDEM zwiększają liczbę narażonych do 300 milionów.
      Wzrost poziomu oceanów dotknie przede wszystkim mieszkańców Azji. I tak w Chinach, wedle wyliczeń przy uwzględnieniu danych z CoastalDEM, corocznych powodzi na wybrzeżach mogą spodziewać się 93 miliony osób (29 milionów wg SRTM), w Bangladeszu będą to 42 miliony (SRTM: 5 milionów), w Indiach to 36 milionów (SRTM: 5 milionów). Na powodzie powinno też przygotować się 31 milionów mieszkańców Wietnamu (SRTM: 9 milionów), 23 miliony obywateli Indonezji (SRTM: 5 milionów) oraz 12 milionów zamieszkujących Tajlandię (SRTM: 1 milion). W tych sześciu krajach mieszka 75% osób, które będą narażone na coroczne powodzie spowodowane wzrostem poziomu oceanów.
      Naukowcy podkreślają, że w swoich badaniach brali pod uwagę zagrożenie powodzią związane z wysokością danego obszaru nad poziomem morza. Nie uwzględniali istniejących i przyszłych działań władz, mających na celu zabezpieczenie zalewanych terenów.
      Jako, że poziom oceanów będzie rósł również po roku 2050 uczeni wykonali modelowanie do roku 2100. Z CoastalDEM wynika, że wówczas obszary zamieszkane przez 200 milionów osób mogą na stałe znaleźć się pod wodą. I znowu najbardziej zagrożone będą kraje Azji. W Chinach, Bangladeszu, Indiach, Wietnamie, Indonezji i Tajlandii mieszka 151 milionów ludzi (tylko w Chinach są to 43 miliony), których domy mogą zostać na stałe zatopione. Podobny los może spotkać wielu mieszkańców innych krajów, od Nigerii i Egiptu, poprzez Wielką Brytanię po Brazylię. W tym też czasie doroczne powodzie będą groziły kolejnym 360 milionom osób, co oznacza, że do końca wieku 560 milionów mieszkańców wybrzeży będzie żyło w ciągłym zagrożeniu. I to przy założeniu ograniczonej redukcji emisji. Jeśli zaś emisja będzie wyższa, niż założono, zagrożone będą obszary zamieszkane przez 640 milionów osób.
      Skutki gospodarcze takiego rozwoju sytuacji będą trudne do przewidzenia. Dość wspomnieć, że w ostatnich dekadach przybrzeżne prowincje Chin przyciągnęły miliony emigrantów z wnętrza kraju. Podnoszący się poziom oceanów zagrozi globalnym centrom gospodarczym w prowincjach Guangdong czy Jiangsu.
      Autorzy badań wymienili ich słabości. Przyznają, że model CoastalDEM jest mniej dokładny niż lidar i zawyża średnią wysokość nad poziomem morza. Ponadto w swoich wyliczeniach wykorzystali dane populacji pochodząc e bazy 2010 LandScan. W ciągu ostatnich lat populacja ludności znacznie wzrosła. Ponadto wciąż nieznany jest wpływ Arktyki i Antarktyki na przyszły wzrost poziomu oceanów. W ostatnim czasie pojawiły się badania sugerujące, że szczególnie lody Antarktyki mogą być mniej stabilne niż sądzono. W analizach wykorzystano ponadto model RCP4.5, który zakłada, że na globalną skalę zostanie wdrożone porozumienie paryskie. Badania nie uwzględniają też infrastruktury chroniącej przed powodziami. Warto jednak wspomnieć, że taka infrastruktura jest kosztowna, wymaga znacznych wysiłków na jej utrzymanie i nawet w USA w 2013 roku oceniano, że jedynie 8% tego typu infrastruktury znajduje się w akceptowalnym stanie.
      W sieci dostępna jest też interaktywna mapa, na której można sprawdzić przyszłe ryzyko powodzi.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...