Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Złapano wieloryba z utkwioną w ciele strzałą z XIX w.

Rekomendowane odpowiedzi

W ciele złapanego w zeszłym miesiącu u wybrzeży Alaski 50-tonowego wieloryba grenlandzkiego (Balaena mysticetus) znaleziono fragmenty broni używanej w XIX wieku przez polujących na walenie zawodowych myśliwych. Oznacza to, że ssak może mieć ponad 100 lat. Naukowcy szacują jego wiek na 115-130 lat. W momencie zranienia musiał mieć co najmniej rok, ponieważ wielorybnicy nie polowali na młode.

Głęboko w tłuszczu (utkwiony w kości pomiędzy karkiem a łopatką) znaleziono ok. 9-cm fragment czegoś przypominającego strzałę. Najprawdopodobniej wyprodukowano ją w ówczesnym centrum wielorybniczym USA, czyli w New Bedford. John Bockstoce z New Bedford Whaling Museum uważa, że do zwierzęcia strzelano w ok. 1890 roku z ciężkiej broni naramiennej. Wypełniony materiałem wybuchowym mały metalowy cylinder był połączony z zapalnikiem o opóźnionym zapłonie. Eksplozja następowała kilka sekund po wystrzeleniu strzałki. Miało to zabijać zwierzę na miejscu.

W przypadku stulatka z Alaski tak się jednak nie stało. Harpun wybuchł, ale odłamki tylko zraniły walenia.

Ocena wieku wieloryba może nastręczać trudności. Zazwyczaj wykonuje się ją w oparciu o aminokwasy z soczewki oka. Ponadstuletnie okazy są rzadkie, najstarszy opisany osobnik miał jednak blisko 200 lat! To, że walenie te mogą żyć ponad 100 lat, potwierdzają także znajdowane u upolowanych w latach 90. ubiegłego wieku kamienne narzędzia używane ostatnio w latach 80. XIX w.

Strzałkę dostarczyli naukowcom członkowie plemienia Inupiaq. Wg Craiga George'a, biologa z Wydziału Zarządzania Dziką Przyrodą (Department of Wildlife Management), wiek broni łatwo oszacować, ponieważ była ona patentowana i katalogowana. Po zakończeniu badań broń z ciała ssaka trafi na wystawę w Inupiat Heritage Center w Barrow.

Lud Inupiaq od pokoleń wierzy, że długość żywota wielorybów grenlandzkich to odpowiednik dwóch żyć ludzkich. Okazuje się, że to prawda, nie mit.

Komercyjne polowanie na walenie jest zabronione, ale ludy Alaski, regionu Czukotki i Grenlandii mogą schwytać na własne potrzeby określoną ich liczbę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W Goddard Space Flight Center specjaliści z NASA pracują nad harpunem, który umożliwiłby pobieranie próbek z komet. Próba wysłania lądownika na obracający się, pędzący z prędkością 240 000 kilometrów na godzinę obiekt, który jest otoczony chmurą szczątków byłaby bardzo ryzykowna. Stąd pomysł na wysłanie pojazdu, który po zbliżeniu się do komety wystrzeliłby harpun zbierający próbki.
      Testowy mechanizm wystrzeliwania przypomina metalową balistę. Ze względów bezpieczeństwa balista skierowana jest na podłogę. Przypadkowo odpalony pocisk może przelecieć ponad 1,5 kilometra. Mechanizm napinany jest elektrycznie, co pozwala na precyzyjne dobranie siły. Balista pozwala na wystrzeliwanie pocisków z prędkością do 30 metrów na sekundę.
      Jednym z podstawowych problemów, z którym muszą poradzić sobie specjaliści, jest takie zaprojektowanie harpunu, by radził sobie z różnymi materiałami, z których mogą składać się komety. Nie jesteśmy pewni, na co natrafimy na komecie. Jej powierzchnia może być miękka i niestabilna, zbudowana w większości z pyłu, ale może to być również lód wymieszany z drobnymi kamykami lub ze skałami. Najprawdopodobniej poszczególne obszary będą miały różny skład, musimy więc stworzyć harpun, który będzie w stanie penetrować różne materiały. Obecnie najważniejszym naszym celem jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, jakiej siły należy użyć w zależności od materiału i głębokości, na jaki chcemy go spenetrować. Jak musi być geometria czubka w zależności od materiału? Jak masa harpunu i jego przekrój wpłyną na jego zdolności do penetracji? Balista pozwala nam na bezpieczne przetestowanie różnych opcji i określenie wielkości urządzenia, które będzie użyte podczas misji - mówi Donald Wegel, główny inżynier projektu.
      Specjaliści pracują też nad stworzeniem pojemnika na próbki. Musi on być umieszczony w pobliżu czubka pocisku i pozostawać otwarty podczas penetracji komety. Później musi zostać zamknięty, odłączony od pocisku i dostarczony do sondy kosmicznej. Jak przyznają inżynierowie, opracowanie wszystkich elementów harpunu to niezwykle trudne zadanie. Przeprowadzenie symulacji komputerowych nie jest możliwe, gdyż nigdy wcześniej nie próbowano niczego wbijać w kometę, nie istnieją zatem żadne dane, na których można by oprzeć symulacje.
      Uczeni przewidują, że sonda będzie wyposażona w wiele różnych harpunów dostosowanych do różnej budowy obszaru, w który ma się wbić.
      Inżynierowie z NASA najpierw zakończą badania nad prototypem, a później zwrócą się o pieniądze na budowę gotowego urządzenia. Dopóki nie udowodnią, że prototyp jest skuteczny, nie otrzymają kolejnych funduszy.
      W pracy niewątpliwie pomoże im fakt, że w roku 2014 w ramach misji Rosetta Europejska Agencja Kosmiczna wbije harpun w kometę 67P/Churyumov-Gerasimenko. Jego zadaniem będzie umocowanie próbnika Philae na powierzchni komety. Harpun Rosetty to bardzo sprytny projekt, ale nie jest przeznaczony do zbierania próbek. Przyjrzymy się ich pracy i dzięki temu posuniemy się naprzód w projekcie zbiornika na próbki - stwierdził Wegel.
      Pomysł użycia harpunu narodził się podczas opracowywania sposobu lądowania na komecie. Jako, że są bo bardzo małe obiekty, ich grawitacja jest niezwykle słaba. Ewentualna sonda musiałaby w jakiś sposób przyczepić się do komety. Inżynierowie stwierdzili, że znacznie łatwiejsze od zakotwiczenia i wiercenia w komecie będzie samo użycie mechanizmu, który i tak musiałby posłużyć do przycumowania pojazdu do komety.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Amerykański naukowiec utrzymuje, że wzrost częstości występowania chorób zapalnych i otyłości to pokłosie pandemii gruźlicy w XVIII i XIX wieku.
      Dr Jesse Roth z The Feinstein Institute for Medical Research wyjaśnia, że mechanizm odpowiadający za tworzenie zapasów energii, które umożliwiają przeżycie głodu czy choroby, działa obecnie tak samo, jak w czasach pomoru. Badacz łączy więc minione zagrożenie ze strony prątków gruźlicy z coraz powszechniejszymi przypadkami otyłości oraz cukrzycą, chorobami serca czy udarami (Journal of the American Medical Association).
      W odróżnieniu od przodków, mamy do czynienia z obfitością pożywienia. Nasze ciała przechowują więc nadmiar tłuszczu, który uruchamia reakcję prozapalną w układach stworzonych przez ewolucję do walki z zagrożeniami mikrobiologicznymi. U ludzi otyłych występuje więcej czynników prozapalnych. To dziedzictwo sprzed 100 lat, kiedy panoszyła się gruźlica i brakowało jedzenia. Zmieniły się więc warunki, ale już nie wyjściowe "ustawienia" ciała.
      Obecnie doktor Roth pracuje nad zablokowaniem procesów prozapalnych, które wiążą się z cukrzycą i otyłością. Wierzymy, że wiele powikłań wynikających z otyłości i cukrzycy to skutek procesów zapalnych. Dysponujemy coraz większą liczbą dowodów, że u otyłych osób "program" prozapalny jest bardziej aktywny niż potrzeba, by się obronić. Przy braku zewnętrznych wrogów organizm niszczy sam siebie.
      Ekspert wyjaśnia, że tzw. geny oszczędnościowe pojawiły się, by pomóc ciału przechowywać kalorie. Równowaga między energią przeznaczaną na zapobieganie głodowi i wydatkami na walkę z bakteriami została zachwiana podczas pandemii gruźlicy w XVIII i XIX wieku. U raz zarażonych ludzi żywe patogeny występowały nawet wtedy, gdy wydawali się ozdrowiali. Prątki gruźlicy mogły więc zaatakować przy jakimkolwiek spadku odporności, np. związanym z głodem, inną chorobą czy podeszłym wiekiem. Sytuacja zakażenia Mycobacterium tuberculosis uruchomiła więc procesy ewolucyjne, które spowodowały zmiany w sposobie zarządzania przez organizm kaloriami. Na każdym poziomie tego mechanizmu zwiększyły się wydatki na obronę.
      Roth wyjaśnia, że tłuszcz może być magazynowany w dwóch miejscach: pod skórą lub wewnątrz jamy brzusznej, wokół narządów wewnętrznych. W tej pierwszej znajduje się niewiele substancji prozapalnych. W drugim z magazynów występują jednak makrofagi, wydzielają się też cytokiny. Kiedy ludzie tyją, tutaj trafia większość zapasów. Zespół z The Feinstein Institute for Medical Research uważa, że muszą istnieć przełączniki, które regulują ruchem magazynowanego tłuszczu. Gdybyśmy mogli manipulować adresami, gdzie kierują się adipocyty, zdołalibyśmy ograniczyć natężenie uszkodzeń powodowanych przez reakcję prozapalną. Zamiast do jamy brzusznej wysyłano by je po prostu pod skórę.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Pierwsze próby nawiązania kontaktu z obcymi, np. Marsjanami czy Wenusjanami, nie przypadają wcale, jak mogłoby się wydawać, na XX wiek. Okazuje się, że już w XIX wieku co najmniej kilku naukowców zastanawiało się nad metodami komunikowania z innymi cywilizacjami.
      Dotąd wszyscy wspominali jedynie o radioteleskopie Arecibo i komunikacie F. Drake'a z 1974 roku, ale pierwsza próba przesłania wiadomości poza Ziemię miała miejsce ok. 150 lat wcześniej i opierała się na sygnałach wzrokowych. Steven Dick, historyk z NASA, podkreśla, że w takich okolicznościach ludzie zawsze wykorzystują dostępne w danym czasie technologie – zaczęli więc od lamp, potem "przerzucili się" stopniowo na radio, a wreszcie na lasery.
      Kwestia istnienia ewentualnego życia pozaziemskiego nurtowała już starożytnych Greków, ale idea ta stała się szczególnie płodna po rewolucji kopernikańskiej. Skoro wszystkie planety krążą wokół Słońca, nietrudno sobie wyobrazić, że mogłyby być takie jak Ziemia [również pod innymi względami].
      Podobną możliwość rozważali Kepler czy Galileusz, ale nie chcieli wchodzić w konflikt z Kościołem. W XVII wieku rozkwitała debata nad pluralizmem światów, ale pomysł nadal wzbudzał kontrowersje. Jednym z najbardziej wpływowych orędowników życia pozaziemskiego był Bernard le Bovier de Fontenelle – pisarz i filozof, członek Akademii Francuskiej oraz prekursor idei oświecenia.
      Choć sporo się dyskutowało na tematy pokrewne, nie zachowały się dokumenty dotyczące sposobów nawiązania kontaktu czy zlokalizowania obcych. Nie wiadomo więc, czy ich nie było, czy też nie przetrwały próby czasu.
      Florence Raulin-Cerceau i zespół z Alexandre Koyre Center w Paryżu opisali niedawno odmiany XIX-wiecznego urządzenia, zwanego niebieskim telegrafem (ang. sky telegraph). Prekursorem był w tej dziedzinie niemiecki matematyk Carl Friedrich Gauss, który niemal wszystkim kojarzy się z krzywą rozkładu normalnego. W latach dwudziestych zaproponował on, by za pomocą przyrządu jego pomysłu, heliotropu, wysyłać w kierunku innych planet sygnały w postaci odbitych promieni słonecznych. Byłoby to zatem coś w rodzaju międzyplanetarnych zajączków. Niemiec sugerował też wycięcie na Syberii olbrzymiego trójkąta drzew i zasianie na tym terenie pszenicy. Powoływał się przy tym na kontrast kolorów oraz na to, że figura geometryczna zostałaby przez inteligentne istoty uznana za obiekt utworzony celowo.
      Po 20 latach astronom Joseph von Littrow wyszedł z podobną inicjatywą. Chciał, by tworzący okrąg kanał o średnicy 30 km wypełnić naftą i podpalać nocą.
      W 1869 roku francuski wynalazca i poeta Charles Cros wymyślił, że można by skoncentrować na parabolicznym zwierciadle światło lamp elektrycznych, a odbity promień skierować na Marsa albo Wenus. Sugerował, że światło powinno być włączane i wyłączane, co pozwoliłoby nadawać alfabetem Morse'a.
      W tym samym czasie jeden z członków Francuskiego Towarzystwa Astronomicznego zamierzał zamontować na wieży Eiffla kilka reflektorów, poza tym chciał zamienić Księżyc w ogromny ekran do wyświetlania (warto przypomnieć, że na niemal identyczny pomysł moonvertisingu wpadła jedna ze współczesnych firm piwowarskich, tyle że logo miało być rzutowane laserem).
      Specjaliści uważają, że fale radiowe nadają się lepiej do przesłania wiadomości niż światło, które jest w większym stopniu rozpraszane przez pył kosmiczny. W 1901 roku Nikola Tesla twierdził, że dzięki wieży transmisyjnej w Colorado Springs odebrał dziwny sygnał, najprawdopodobniej z Marsa. Dziewiętnaście lat później to samo zadeklarował Guglielmo Marconi. Tyle pionierzy radia, inni ludzie, w tym nawet Albert Einstein, nadal uważali jednak, że światło jest bardziej praktyczne. Powód był bardzo prosty: nadajniki radiowe nie należały wtedy do zaawansowanych. W ciągu ponad 100 lat wiele się zmieniło i teraz każdy posiadacz komputera może dorzucić swoje trzy grosze do projektu poszukiwania obcych SETI.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Biolodzy odkryli, że pewien gatunek ciem z Madagaskaru spija łzy z oczu śpiących ptaków. By zrealizować to karkołomne zadanie, posługuje się trąbką w kształcie harpuna.
      Pierwszymi świadkami tego wydarzenia byli Roland Hilgartner z Niemieckiego Centrum Badań nad Naczelnymi w Getyndze oraz Mamisolo Raoilison Hilgartner z University of Antananarivo na Madagaskarze. Na ślad owadów natrafili w miejscowym lesie Kirindy.
      Spijające łzy motyle i ćmy występują w Afryce, Azji i Ameryce Południowej, ale wykorzystują do tego celu duże i łagodne zwierzęta, takie jak jelenie, antylopy czy krokodyle, które nie potrafią się od nich odganiać. Na Madagaskarze nie ma jednak tak dużych zwierząt. Ssaki tej wyspy, np. lemury i mangusty, mają łapy i mogą się nimi bronić, ptaki mogą odlecieć. Lecz nie wtedy, gdy śpią...
      Madagaskarskie ćmy obserwowano na szyjach sroczków białoskrzydłych i lemurek szarych. Czubki ich trąbek znajdowały się pod powiekami ptaków. Działo się to podczas pory deszczowej, dlatego naukowcy przypuszczają, że chodzi o zapotrzebowanie na sól. Lokalna gleba jest bowiem uboga w sód.
      Nie przez przypadek trąbki mają kształt harpuna. Pozwala to owadom delikatnie rozewrzeć powiekę śpiącego zwierzęcia bez budzenia go. Entomolodzy nie wiedzą na razie, czy ćmy posługują się substancjami przeciwbólowym, które miałyby łagodzić ewentualne podrażnienia oka. Chcą też sprawdzić, czy (podobnie jak w innych miejscach globu) są to tylko i wyłącznie samce, uzyskujące większość potrzebnych im składników odżywczych właśnie z łez.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Współczesne kobiety w dużo mniejszym stopniu mogą liczyć na czyjąś pomoc w wychowywaniu dzieci.
      Analiza danych amerykańskiego Census Bureau ze 120 lat (od 1880 do 2000 roku) miała dostarczyć informacji na temat, kto mieszkał razem z matkami małych dzieci. Za małe dzieci uznawano szkraby poniżej 5. roku życia.
      Okazało się, że w XIX wieku blisko 50% matek mieszkało z inną kobietą, pod koniec ubiegłego stulecia odsetek ten spadł do 20%.
      Naukowcy przestudiowali dane również pod innym kątem: realnej dostępności innej kobiety. W 1880 roku 24% mam żyło z kobietą starszą o 10 lat lub więcej. Pani ta nie chodziła do szkoły ani nie pracowała poza domem i zawsze mogła, przynajmniej teoretycznie, wyręczyć w czymś lub wspomóc zmęczoną rodzicielkę. U progu nowego milenium tylko 5% matek miało pod ręką taką osobę.
      Ta praca dostarcza argumentów uczestnikom toczącej się obecnie dyskusji na temat zrównoważenia obowiązków domowych i pracy [...] — tłumaczy Short.
      Szczegóły analiz przedstawiono na łamach pisma Demography.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...