Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
Piegowate bikini
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Ciekawostki
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Na niektórych wyspach archipelagu Wysp Marshalla, na przykład na atolach Bikini i Enewetak, poziom radioaktywności jest wciąż wyższy niż w Czernobylu czy Fukushimie. To wynik prób z bronią atomową, jakie były tam prowadzone przez USA w latach 1946–1958.
Naukowcy zbadali glebę wysp pod kątem występowania w niej izotopów plutonu-239 i plutonu-240. Okazało się, że na niektórych z wysp występuje go od 10 do 1000 razy więcej niż w Fukushimie i około 10-krotnie więcej niż w czernobylskiej strefie zakazanej.
Badacze przyznają, że pobrali próbki z niewielu miejsc, więc stworzenie całościowego obrazu wymaga kolejnych badań.
Pierwsze testy jądrowe zostały przeprowadzone przez USA na Wyspach Marshalla w 1946 roku. Bomby Able i Baker zostały zdetonowane na atolu Bikini. W ciągu 12 kolejnych lat przeprowadzono w sumie 67 testów. Na atolu Enewetak odbyła się pierwsza próba bomby wodorowej. Ivy Mike została zdetonowana w 1951 roku, a w roku 1954 na Bikni wybuchła Castle Bravo, najpotężniejsza amerykańska bomba wodorowa. Siła jej eksplozji była ponad 1000-krotnie większa niż bomby zrzuconej na Hiroshimę.
Opad radioaktywny z eksplozji trafił też na atole Rongelap i Utirik. W 2016 roku naukowcy z Columbia University przeprowadzili badania promieniowania gamma na atolach Enewetak, Bikini i Rongelap. Okazało się, że poziom promieniowania na Bikini jest wyższy, niż sądzono, zdecydowano więc o kolejnych badaniach. Właśnie opublikowano ich wyniki.
Z artykułów w PNAS dowiadujemy się, że badania prowadzono na północnych atolach Wysp Marshalla: Bikini, Enewetak, Rongelap i Utirik. Poziom promieniowania gamma był porównywany z wyspami położonymi na południu archipelagu. Poziom promieniowania gamma był znacznie podniesiony na atolu Bikini, wyspie Enjebi na atolu Enewetak i wyspie Naen na atolu Rongelap. Poziom na Bikini przekraczał maksymalny poziom określony w porozumieniu podpisanym pomiędzy USA a Republiką Wysp Marshalla. Ponadto w glebie wysp Runit i Enjebi z atolu Enewetak, na wyspie Naen i atolu Bikini znaleziono wysokie stężenie izotopów plutonu.
Dzięki współpracy z nurkami udało się też pobrać próbki osadów z krateru Castle Brawo. Okazało się, że poziom plutonu-240, plutonu-239, ameryku-241 i bizmutu-207 jest tam o rząd wielkości wyższy niż na południowych wyspach.
W ramach trzeciego etapu badań naukowcy przetestowali ponad 200 owoców, głównie orzechów kokosowych i orzechów Panda oleosa. W owocach z Bikini i Rongelap zanotowano niebezpieczne poziomu cezu-137.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Wystawiona na oddziaływanie promieniowania ultrafioletowego nanopostać tlenku tytanu(IV) jest toksyczna dla organizmów morskich, a konkretnie dla fitoplanktonu (PLoS ONE).
Produkcja i wykorzystanie nanomateriałów w dobrach konsumenckich szybko rośnie, ale istnieją obawy, że materiały te, włączając w to nanocząstki, szkodzą środowisku. Oceany mogą być najbardziej zagrożone, bo ścieki przemysłowe [...] ostatecznie kończą właśnie tutaj - twierdzi Robert Miller z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara.
Gdy na nanotlenek tytanu(IV) działa promieniowanie UV, powstają reaktywne formy tlenu (RFT). Z tego powodu TiO2 wykorzystuje się w powłokach antybakteryjnych czy w oczyszczaniu ścieków. Dotąd żadne z badań nie wykazało, że w warunkach normalnego poziomu promieniowania UV fotoaktywność TiO2 wiąże się ze środowiskową toksycznością.
Wcześniejsze eksperymenty sugerowały, że TiO2 nie wpływa na wodne organizmy, ale przeprowadzano je przy użyciu sztucznego promieniowania, o natężeniu UV o wiele niższym niż w promieniowaniu słonecznym. W najnowszych badaniach posłużyliśmy się światłem symulującym naturalne światło słoneczne. Okazało się, że takie warunki są niebezpieczne dla fitoplanktonu. Bez UV tlenek tytanu(IV) w żaden sposób nie oddziaływał na fitoplankton, ale w obecności promieniowania UV o niskim natężeniu im większe było stężenie nanotlenku tytanu(IV), tym więcej powstawało RFT. Należy pamiętać, że dalszy wzrost poziomu stresu oksydacyjnego może prowadzić do spadku elastyczności morskich ekosystemów.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Kobiety używające samoopalaczy rzadziej korzystają z solariów czy opalają się na słońcu. Fałszywa opalenizna ogranicza zatem kontakt z promieniowaniem ultrafioletowym (Archives of Dermatology).
Przez wiele lat postrzeganie opalonej skóry jako bardziej atrakcyjnej skłaniało ludzi do opalania się na słońcu, prowadząc do zwiększonej ekspozycji na promienie UV i nowotworów skóry. Celem naszego studium było sprawdzenie, jak produkty samoopalające wpływają na zachowania związane z opalaniem oraz ustalenie, czemu ludzie sięgają bądź nie po samoopalacze - wyjaśnia Suephy Chen z Emory University.
W badaniu wzięło udział 415 kobiet. Wszystkie wypytano o zwyczaje związane z opalaniem. Okazało się, że 48% ankietowanych korzystało z samoopalaczy (ang. sunless tanning products, STPs), 70,6% opalało się na słońcu, a 26,06% na przestrzeni zeszłego roku co najmniej raz odwiedziło solarium.
W grupie pań korzystających z STP, które opalały się również na dworze, 36,8% ograniczyło czas ekspozycji słonecznej właśnie z powodu samoopalaczy. W grupie kobiet uciekających się do STP i jednocześnie chadzających do solarium 38% respondentek wspominało o zmniejszeniu częstotliwości opalania w specjalnych łóżkach. Co istotne, panie często sięgające po STP z większym prawdopodobieństwem zmniejszały ekspozycję na promieniowanie UV.
Studium unaoczniło, że dla 92,7% ankietowanych opalona skóra była bardziej atrakcyjna od śnieżnobiałej, a u 79,2% opalenizna poprawiała samopoczucie.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Studium naukowców z Uniwersytetu Północnej Karoliny sugeruje, że najlepiej ograniczyć opalanie na dworze czy wizyty w solarium do godzin porannych. Ze względu na nasilenie procesów naprawy DNA w organizmie ekspozycja na promieniowanie ultrafioletowe poczyni wtedy najmniejsze szkody. Zwracając uwagę na działanie zegara biologicznego i rytmy dobowe, możemy więc zmniejszyć ryzyko nowotworów skóry.
Amerykanie prowadzili badania na myszach. Stwierdzili, że w porównaniu do opalania popołudniem, ekspozycja na identyczną dawkę promieniowania UV rankiem zwiększa u gryzoni ryzyko nowotworu skóry aż o 500%. Dr Aziz Sancar tłumaczy, że choć u myszy i u ludzi występują 24-godzinne cykle, zegary biologiczne zwierząt prowadzących nocny i dzienny tryb życia mają odwrócone fazy. Oznacza to, że ludzie są najbardziej wrażliwi na szkodliwe działanie ultrafioletu po południu, a myszy o poranku.
Sancar sądzi, że ze względu na wyniki uzyskane przez jego zespół przedstawiciele naszego gatunku zrobią najlepiej, opalając się głównie w godzinach przedpołudniowych. Przed kategorycznym sformułowaniem zaleceń konieczne jednak będą dalsze badania na ludziach.
Skąd pomysł na najnowsze studium? Przed 2 laty Sancar zauważył, że poziom białka XPA (ang. xeroderma pigmentosum group A), które odpowiada za naprawę uszkodzonego DNA, zmienia się sinusoidalnie w ciągu doby. Zaczęto się więc zastanawiać, czy cykliczna natura enzymu ma wpływ na wystąpienie nowotworu skóry.
W ramach eksperymentu dwie grupy myszy wystawiano na oddziaływanie promieni UV: jedną o godzinie 4, drugą o 16. Okazało się, że zwierzęta napromieniowywane gdy zdolności naprawy były ograniczone do minimum (rano), zapadały na nowotwory skóry szybciej i 5-krotnie częściej, w porównaniu do ekspozycji w godzinach najintensywniejszej naprawy DNA (po południu).
W kolejnym etapie badań naukowcy z Północnej Karoliny zamierzają sprawdzić na skórze ludzkich ochotników, jak szybko zachodzi naprawa DNA o różnych porach i czy poranki są rzeczywiście bezpieczniejsze od godzin późniejszych.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Każda godzina spędzona tygodniowo przez dziecko na dworze aż do ok. 2% zmniejsza ryzyko, że będzie cierpieć na krótkowzroczność. Dokonując przeglądu 8 wcześniejszych badań, naukowcy z Uniwersytetu w Cambridge wyliczyli, że dzieci, które są krótkowzroczne, średnio spędzają na dworze o 3,7 godz. mniej niż dzieci z normalnym wzrokiem lub nadwzrocznością.
W większości przypadków krótkowzroczność jest wadą dziedziczną, ale powiązano ją także z innymi czynnikami, np. czasem spędzonym na koncentrowaniu wzroku na bliskich obiektach. Poza tym w 2008 r. zespół Niny Jacobsen opublikował wyniki badań na studentach medycyny Uniwersytetu w Kopenhadze, z których wynikało, że aktywność fizyczna zapobiega wystąpieniu i postępom krótkowzroczności. Akademicy z Cambridge dowodzą, że dla zdrowia naszych oczu wystarczy, że po prostu wyjdziemy z domu. Nie trzeba nawet ćwiczyć.
Korzystny efekt wychodzenia na dwór wydaje się niezależny od czasu poświęcanego przez dziecko na czytanie i grę na komputerze. Nastolatki i dzieci, które spędzają dużo czasu na zewnątrz, nie są wcale grupą mniej czytającą czy stroniącą od komputera. Nie chodzi zatem prawdopodobnie o zamianę części godzin przeznaczanych na zajęcia wymagające skupienia wzroku na bliskich obiektach na czynności pozwalające odpocząć oczom. W grę wchodzą raczej zadania wymagające koncentrowania się na obiektach dalekich i/lub coś działającego tylko na dworze. Doktorzy Anthony Khawaja i Justin Sherwin precyzują nawet, czym może być owo "coś". Wspominają o promieniowaniu ultrafioletowym, pod którego wpływem powstaje np. wpływająca korzystnie na wzrok witamina D.
W USA krótkowzroczność jest teraz o wiele powszechniejsza niż w latach 70. ubiegłego wieku. Istnieją też rejony świata, np. części Azji, gdzie aż 80% populacji cierpi na krótkowzroczność. Analizy Brytyjczyków sugerują, że za przyczynę tego zjawiska należy uznać właśnie zmniejszoną ekspozycję na naturalne światło i/lub ograniczenie czasu spędzanego na patrzeniu na odległe obiekty. Osoby z tzw. krótkowzrocznością osiową mają zbyt dużą długość gałki ocznej, a niektóre z wcześniejszych badań laboratoryjnych wskazywały, że substancje kontrolujące długość gałki są wrażliwe na promieniowanie UV. Niedobór światła słonecznego powoduje zatem, że wzrost gałek nie zostaje w odpowiednim momencie zahamowany.
Studia uwzględnione przez Khawaję i Sherwina objęły w sumie 10.400 osób. Jak wspomniano na początku, naukowcy wyliczyli, że każda dodatkowa godzina spędzona tygodniowo na dworze zmniejsza ryzyko krótkowzroczności o ok. 2%, a dzieci, które są krótkowzroczne, średnio spędzają na zewnątrz o 3,7 godz. mniej niż dzieci z normalnym wzrokiem lub nadwzrocznością. Choć na razie nie wiadomo, jakie dokładnie czynniki i mechanizmy wywołują zaobserwowane zjawisko, jedno można jednak powiedzieć z całą pewnością - przebywanie dworze jest zdrowe dla oczu i całego organizmu.
Khawaja i Sherwin zastanawiali się nie tylko nad tym, czy wydłużanie czasu spędzanego poza domem zapobiega krótkowzroczności, ale i czy da się w ten sposób ograniczyć pogłębianie wady wzroku. Mimo że Khawaja nie wspomina o studium Jacobsen, cytuje ostatnie chińskie badanie, nieuwzględnione zresztą przez Sherwina w analizie statystycznej, w którym wzięło udział 80 krótkowzrocznych dzieci w wieku 7-11 lat. Połowa z nich miała spędzać tygodniowo mniej niż 30 godz. na czynnościach związanych ze skupianiem wzroku na bliskich obiektach i ponad 14 godz. na dworze. Po 2 latach średnio dzieci z tej grupy były mniej krótkowzroczne od 40 przedstawicieli grupy kontrolnej. A zatem, walcząc z krótkowzrocznością najmłodszych, dbajmy nie tylko o dobór okularów, ale i o codzienne spacery czy gry na powietrzu z rówieśnikami...
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.