Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0

To ludzie ukręcili Bicz na Ludzi Han
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Humanistyka
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Mamy coraz mniejsze opady śniegu, coraz krótszy czas zalegania pokrywy śnieżnej i wzrost sumy opadów zimą. W pozostałych porach roku opady są z jednej strony coraz rzadsze, a z drugiej coraz bardziej intensywne. Mamy więc rozwijającą się suszę w wyniku niedoboru opadów, która „przerywana” jest chwilowo wanną wody z nieba. Dochodzi do okresowego zalania danego obszaru, po którym znów wracamy do rozwoju suszy. Wzrost temperatury to wzrost parowania (ewapotranspiracji), który zwiększa się szybciej niż trend wzrostu sumy opadów. W efekcie w ostatnich kilkunastu latach mamy rozwijającą się suszę przerywaną lokalnymi podtopieniami lub powodziami.
Naszym gościem jest dr Sebastian Szklarek, ekohydrolog z Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii Polskiej Akademii Nauk w Łodzi, popularyzator nauki i założyciel bloga Świat Wody. Zawodowo związany z tematyką jakości wód oraz zależności pomiędzy procesami biologicznymi (ekologia) i procesami abiotycznymi (hydrologia) zachodzącymi w wodach powierzchniowych. Popularyzatorsko porusza także zagadnienia związane z ilością wody, głównie w obszarze suszy, oraz inne zagadnienia związane z zasobami wody, głównie dotyczącymi naszego kraju.
Susza czy powódź? Czego powinniśmy się obawiać? Czy te dwa zjawiska się nie wykluczają?
Powódź jest zjawiskiem, które odczuwamy bardziej bezpośrednio, daje widoczne straty materialne, a czasem i ludzkie. Susza jest zjawiskiem bardziej rozciągniętym w czasie i bezpośrednio dotyka przede wszystkim rolników, dlatego jako ogół społeczeństwa nie czujemy tego zjawiska tak bardzo jak powodzi, tym bardziej, że przecież odkręcamy kran i woda jest.
Powódź przychodzi nagle, jest jak nagła choroba czy wypadek. Susza to taka uśpiona choroba, rozwija się miesiącami czy latami, a wyjście z tej choroby nie zajmuje chwili – to trochę jak chorobami przewlekłymi lub niediagnozowanymi, których skutki odczuwamy po latach walki naszego ciała z nimi.
Te dwa zjawiska nie wykluczają się. W skali naszego kraju możemy mieć jednocześnie suszę i powódź. Tak było przy powodzi w 2024 – dorzecze Odry dotknięte powodzią, a północno-wschodnia część kraju suszą. Zresztą chwilę przed powodzią region południowo-zachodni też był dotknięty suszą.
Jak wyglądają polskie zasoby wodne i jak wpływa na nie globalne ocieplenie?
Są mokre. A tak na poważnie, warto spojrzeć na bilans wodny Polski. Po stronie przychodu mamy przede wszystkim opady (97%), a uzupełnieniem jest dopływ rzekami z państw sąsiednich (głównie na wschodzie). Po stronie rozchodu mamy główne straty na parowanie (70%), a reszta opuszcza nasz kraj odpływając rzekami do Morza Bałtyckiego (przeważająca część 30% rozchodu) lub do państw sąsiednich.
Patrząc na ten bilans i skutki zmiany klimatu, mamy zmiany w dwóch głównych składowych tego bilansu. Opady: mimo że średnioroczna suma opadów ma niewielką tendencję wzrostową, to zmienia się ich charakter i rozkład czasowy oraz przestrzenny. Mamy coraz mniejsze opady śniegu, coraz krótszy czas zalegania pokrywy śnieżnej i wzrost sumy opadów zimą. W pozostałych porach roku opady są z jednej strony coraz rzadsze, a z drugiej coraz bardziej intensywne. Mamy więc rozwijającą się suszę w wyniku niedoboru opadów, która „przerywana” jest chwilowo wanną wody z nieba. Dochodzi do okresowego zalania danego obszaru, po którym znów wracamy do rozwoju suszy. Wzrost temperatury to wzrost parowania (ewapotranspiracji), który zwiększa się szybciej niż trend wzrostu sumy opadów. W efekcie w ostatnich kilkunastu latach mamy rozwijającą się suszę przerywaną lokalnymi podtopieniami lub powodziami.
Jakie błędy w gospodarce wodnej wciąż są popełniane w Polsce?
Największym błędem jest ciągłe patrzenie na koniec rury, czyli myślenie o retencji w najniższych punktach krajobrazu – dolinach rzecznych. Patrząc na w miarę naturalny krajobraz, to 40% opadów zostaje w wierzchniej warstwie gleby, na powierzchni roślin i w roślinach – ta woda ma szansę krążyć w tzw. małym obiegu wody – w ciągu dnia paruje (wyższe temperatury), w nocy (ochłodzenie) skrapla się dając rosę, mgłę czy szron. Kolejna porcja opadów (ok. 50%) wsiąka do głębszych warstw gleby odtwarzając zasoby wód podziemnych i przepływem podziemnym stabilizuje przepływy w rzekach (60-70% wody w rzekach to zasilanie wodami podziemnymi). Pozostałe 10% to woda spływająca po powierzchni zgodnie z nachyleniem terenu. Różnorodne formy naszej działalności zaburzyły te proporcje naturalnego obiegu – skrajnym przypadkiem są uszczelnione powierzchnie miast, gdzie nawet ok. 90% opadów odpływa powierzchniowo (i kanalizacją deszczową) poza teren na który ten deszcz spadł.
Chcąc poprawić gospodarkę wodną, przeciwdziałając suszy i powodzi, powinniśmy realizować jak najwięcej działań pomagających przywrócić jak najbardziej naturalny obieg. Powinniśmy działać zgodnie z zasadą 3S (z ang. sink, slow and spread), która mówi o zatrzymywaniu opadów tam gdzie spadają, zapewnieniu ich infiltracji (wsiąkania do gleby), a nadmiar należy rozprowadzać po najbliższej okolicy i tam szukać miejsc infiltracji.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Przed laty rząd w Pekinie postanowił zadbać o Jangcy, najważniejszą z chińskich rzek. Od stycznia 2020 roku na 332 obszarach ochronnych wzdłuż rzeki wprowadzono całkowity zakaz połowu ryb, a rok później ogłoszono 10-letnie moratorium na połowy na całej rzece, jej głównych dopływach i przyległych jeziorach. Profesor Liu Huanzhang z Instytutu Hydrobiologii Chińskiej Akademii Nauk, który przeanalizował wstępne dane dotyczące wpływu zakazu połowów na bioróżnorodność, apeluje do władz o przedłużenie zakazu. Widać bowiem, jak wspaniale odradza się bioróżnorodność rzeki.
W 2007 roku informowaliśmy, że baiji, słodkowodny delfin z Jangcy, wyginął, stając się pierwszym gatunkiem walenia, który zniknął z powierzchni Ziemi w wyniku działalności człowieka. Kilka lat później okazało się, że na skraju zagłady – znowu w wyniku działań człowieka – jest też morświnek bezpłetwy. Teraz, po kilku latach od wprowadzenia zakazu połowu ryb dowiadujemy się, jak bardzo jest on skuteczny. Tak skuteczny, że być może udałoby się ocalić baiji, gdyby wprowadzono go wcześniej.
Populacja skrajnie zagrożonego morświnka bezpłetwego gwałtownie się zmniejszała. W 2006 roku szacowano, że w Jangcy żyje 1800 morświnków, w 2017 było to jedynie 1012 sztuk. Po prowadzeniu zakazu połowów liczba morświnków zaczęła rosnąć. Obecnie populacja liczy około 1300 osobników.
Rośnie też liczba gatunków ryb i zwiększa się ich liczebność, o czym świadczą szybkie przyrosty liczby gatunków, które udało się zaobserwować w poszczególnych latach. Jeszcze na początku 2020 roku w rzece odnotowano 168 gatunków ryb. W 2022 zauważono 193 gatunki, w 2024 odnotowano obecność 227 gatunków. To wyniki dorocznych monitoringów, wskazujące, że liczba osobników poszczególnych gatunków rośnie na tyle, że są one odnotowywane przez naukowców.
Profesor Liu Huanzhang mówi, że po wprowadzeniu zakazu połowów w całym czteroletnim okresie monitorowania odnotowano w Jangcy 344 gatunki ryb. To o 36 gatunków więcej, niż zauważono podczas wcześniejszego czteroletniego okresu monitoringu w latach 2017–2020, jeszcze przed wprowadzeniem zakazu. Uczony uważa, że moratorium powinno zostać wydłużone, bo tylko w ten sposób można przywrócić bioróżnorodność Jangcy i uchronić rzadkie gatunki przed zagładą.
Po wprowadzeniu moratorium chińskie władze przesiedliły ponad 160 000 osób, które utrzymywały się z rybołówstwa i znalazły im inne źródła utrzymania.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Budowane na wybrzeżach zapory, które mają zapobiegać powodziom, niejednokrotnie tylko pogarszają sytuację i przyczyniają się do większej powodzi, donoszą naukowcy z University of Alaska w Fairbanks. Na łamach Journal of Geophysical Research: Oceans ukazał się artykuł, którego autorzy donoszą o wynikach badań nad wpływem zapór na ujściach rzek do morza. Na wielu takich estuariach ludzie coraz częściej budują zapory, by zapobiegać powodziom w dole rzeki.
Profesor Steven L. Dykstra i jego zespół przyjrzeli się danym z Charleston Harbor w Karolinie Południowej. Pochodziły one z ostatnich ponad stu lat. Ich analiza pokazała, że wybudowane tamy, które mają chronić ląd przed powodziami powstającymi w wyniku fali sztormowej oraz podnoszeniem się oceanów, nie zawsze spełniają swoje zadanie, a niejednokrotnie pogarszają sytuację. Zwykle sądzi się, że im dalej w głąb lądu, tym mniejszy wpływ sztormów. Jednak kształt basenu może spowodować, że im głębiej w ląd, tym gorsza powódź, stwierdza Dykstra.
Estuaria mają zwykle kształt lejka zwężającego się w stronę lądu. Budowa zapory skraca estuarium za pomocą betonowych ścian, które odbijają fale sztormowe. Zwężający się estuarium powoduje też, że pojawiają się mniejsze odbicia, które są zależne od czasu wzrostu poziomu wody. Naukowcy wykorzystali Charleston Harbor jako studium przypadku, a następnie wykorzystali modele komputerowe, do zbadania zjawisk zachodzących w 23 różnych estuariach, zarówno takich, w których są zbudowane zapory, jak i całkowicie naturalnych.
Badania pokazały, że kształt basenu oraz zmiany spowodowane przez człowieka poprzez stawianie zapór, są kluczowymi elementami, które decydują o tym, w jaki sposób sztorm na morzu czy oceanie wchodzi w interakcje z rzeką i jak fala powodziowa przesuwa się w głąb lądu. Okazało się, że przy określonym czasie trwania przyboru wód i określonej amplitudzie fal, zapory pogarszają sytuację powodziową na lądzie. Co więcej, przez zapory fala sztormowa może sięgać dalej. We wspomnianym już przypadku Charleston do największych przyborów wód zwykle dochodzi w odległości 80 kilometrów od wybrzeża.
Dykstra mówi, że często ludzie mieszkający kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeża, nie zdają sobie sprawy z faktu, że znajdują się w strefie, na którą morze czy ocean mają wpływ. Zwykle przekonują się o tym, gdy dojdzie do dużej powodzi spowodowanej falą sztormową.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Para bobrów, reintrodukowana w Poole Farm w pobliżu Plymouth w Wielkiej Brytanii, zmniejszyła ryzyko powodzi i podtopień w mieście, informują naukowcy z University of Exeter. Uczeni postanowili przyjrzeć się, jaki wpływ na środowisko miała zaledwie jedna para zwierząt i odkryli, że tamy zbudowane przez bobry – wraz z podobnymi tamami wybudowanymi przez ochotników i pracowników Poole Farm – zmniejszają w szczycie przepływ wody przez Bircham Valley aż o 23%. To prawdopodobnie pierwsze badania dotyczące wpływu bobrów na środowisko miejskie.
Bobry zostały reintrodukowane na Poole Farm w ramach projektu Green Minds zapoczątkowanego przez radę miasta Plymouth. W całym mieście zrobiono więcej miejsca dla przyrody, by jego mieszkańcy mogli cieszyć się kontaktem z nią i odnosić korzyści zdrowotne płynące z obcowania z naturą. Bobry zaczęły budować żeremia, utworzyły rozlewiska i tereny podmokłe. Autorzy najnowszych badań zauważyli, że dzięki bobrom na terenach miejskich pojawiły się kolejne zwierzęta, jak wydry, żaby, zimorodki i borsuki.
Bobrom pomagali ochotnicy, którzy w ramach rozregulowywania biegu rzeki zbudowali 40 tam podobnych do bobrzych. I to właśnie rozlewiska, powstałe dzięki pracy ludzi i bobrów, zmniejszyły tempo przepływu wody i ryzyko powodzi oraz podtopień. Raport z 5-letniego monitoringu wpływu bobrów na środowisko został udostępniony w sieci.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Podczas dorocznej konferencji chińskiego przemysłu gier wideo, która odbyła się w Kantonie, zaprezentowano raport dotyczący wpływu państwowych regulacji ilość czasu, jaką najmłodsi mieszkańcy Państwa Środka spędzają przy online'owych grach wideo. Raport opisuje skutki wprowadzonych w połowie 2021 uregulowań, zgodnie z którymi operatorzy serwisów z grami wideo mogą oferować dostęp do nich osobom nieletnim jedynie w piątki, soboty, niedziele i święta w godzinach od 20 do 21.
Jeszcze kilka lat temu media pełne były doniesień o problemach z uzależnieniem chińskich dzieci i młodzieży od gier wideo. Teraz, jak twierdzą przedstawiciele przemysłu, problem został w dużej mierze rozwiązany. Ze wspomnianego raportu wynika bowiem, że aż 70% młodych Chińczyków spędza przy grach online mniej niż 3 godziny w tygodniu. Ponadto 86% rodziców jest zadowolonych z wpływu nowych regulacji na ich dzieci. Zadowolenie to jest w pełni zrozumiałe. Tencent, lider na chińskim rynku gier poinformował, że ilość czasu, jaką łącznie przy grach wideo spędzają nieletni z Państwa Środka, spadła aż o 92%.
Rządowe regulacje nie dotyczyły zresztą wyłącznie operatorów gier online. Spore ograniczenia nałożono na całą branżę. Na wydanie nowych gier trzeba mieć zgodę rządu, władze w Pekinie zakazały produkcji gier zawierających przemoc, wychwalających bogactwo czy zawierających treści związane z kultem celebrytów.
Ograniczenia doprowadziły do tego, że w roku 2022 – po raz pierwszy od 2003 roku, od kiedy prowadzone są statystyki – doszło do skurczenia się chińskiego rynku gier wideo. Rynkowa wartość liderów rynku, jak Tencent Holdings czy NetEase Inc, spadła o ponad połowę. Tym bardziej, że pomiędzy sierpniem 2021, a marcem 2022 rząd nie zatwierdził żadnego nowego tytułu. Jednak w ciągu ostatnich miesiącach widać wyraźną zmianę. Władze wyraźnie poluzowały swoją politykę. W grudniu ubiegłego roku, po raz pierwszy od 18 miesięcy, na chiński rynek dopuszczono zagraniczne tytuły i to od razu 44. Analitycy spodziewają się, że w bieżącym roku władze w Pekinie zezwolą w sumie na sprzedaż 800–900 nowych tytułów gier. To natychmiast odbiło się na wycenie rynkowych liderów, których akcje w dużej mierze odrobiły straty z 2022 roku.
Dane wskazują jednak, że chińska populacja graczy pozostała stabilna. Pomiędzy rokiem 2021 a 2022 zmniejszyła się ona jedynie o 0,33% i wynosi obecnie 664 miliony.
W kontekście tak olbrzymiej liczby osób sięgających po gry wideo warto wspomnieć, że problem spędzania dużej ilości czasu przy elektronicznej rozrywce, czy wręcz uzależnień, wbrew pozorom wcale nie musi dotyczyć najmłodszych. Z badań przeprowadzonych przez firmę ExpressVPN wynika, że osoby w wieku 20–40 lat nie tylko częściej niż nastolatki grają w gry wideo, ale też odczuwają z nimi silniejszy związek emocjonalny. Z ankiety przeprowadzonej na 2000 graczy z USA i Wielkiej Brytanii wynika, że młodzi dorośli i nastolatki spędzają mniej czasu, niż osoby starsi. O ile bowiem wśród osób w wieku 30–40 lat do codziennego grania przyznało się 68% ankietowanych, to wśród dwudziestolatków odsetek ten wynosił 58%. Równie zaskakujący może być fakt, że choć osoby w wieku 46–55 lat rzadziej niż młodsi grają codziennie, to częściej zdarza im się zarywać noce przy grze. W tej grupie wiekowej jest też najwyższy odsetek osób, które spędzają na graniu więcej niż 24 godziny w tygodniu.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.