Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Silne trzęsienie ziemi o sile ponad 7 stopni w skali Richtera, które nawiedziło na początku września okolice Christchurch na Wyspie Południowej w Nowej Zelandii, oszczędziło jajo krytycznie zagrożonego kiwi szarego (Apteryx rowi). Młode wykluło się 12 września w ośrodku Willowbank Wildlife Reserve. Nawiązując do niedawnej tragedii, nadano mu imię Rickter.

Nasz pierwszy wylęg w tym roku jest jedynym pęknięciem, witanym z ulgą po ostatnich wstrząsach – podkreśla minister ochrony środowiska Kate Wilkinson. Różnym gatunkom kiwi zagrażają przywleczone przez człowieka drapieżniki, w tym szczury, koty, psy i gronstaje. Szacuje się, że pozostało jedynie ok. 300 osobników A. rowi.

Podczas trzęsienia ziemi drogocenne jajo leżało w inkubatorze wyścielonym dla ochrony gumową matą. Przetaczało się na wszystkie strony, ale nic mu się nie stało. "Urodzone w czepku" pisklę trafi na rok do rezerwatu na małej wyspie, a gdy już będzie umiało o siebie zadbać, zostanie przeniesione do obszaru chronionego na Wyspie Południowej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W ciągu ostatnich dziesięcioleci naukowcy zauważyli, że do silnych trzęsień ziemi zwykle dochodzi grupowo. Wydarzenia te nie są przypadkowo rozłożone. To zaś sugeruje, że może istnieć jakaś wspólna globalna przyczyna takiego właśnie ich rozkładu. Autorzy badań opublikowanych właśnie w Scientific Reviews dostarczają pierwszego mocnego dowodu, że trzęsienia te są wywoływane przez... Słońce.
      Duże trzęsienia nie są równomiernie rozłożone. Istnieje pomiędzy nimi jakaś zależność. Postanowiliśmy więc sprawdzić hipotezę, czy może na nie wpływać aktywność słoneczna, mówi współautor badań, Giuseppe De Natale, dyrektor ds. badawczych w Narodowym Instytucie Geofizyki i Wulkanologii w Rzymie.
      Trzęsienia ziemi są zwykle powodowane przez ruch mas skalnych we wnętrzu Ziemi. Naukowcy nie od dzisiaj wiedzą, że niektóre z wielkich trzęsień zdarzają się w grupach. Dotychczas nie istnieje powszechnie zaakceptowane wyjaśnienie tego fenomenu.
      Autorzy najnowszych badań przyjrzeli się danym dotyczącym trzęsień ziemi i aktywności słonecznej z ostatnich 20 lat. Wykorzystali w tym celu przede wszystkim dane z satelity SOHO (Solar and Heliospheric Observatory). Znajduje się on w odległości 1,45 miliona kilometrów od Ziemi i rejestruje, ile materiału ze Słońca trafia na Ziemię. Uczeni porównali dane z SOHO z informacjami z ISC-GEM Global Instrumental Earthquake Catalogue, poszukując korelacji pomiędzy trzęsieniami ziemi a aktywnością słoneczną.
      Okazało się, że więcej silnych trzęsień ziemi ma miejsce wówczas, gdy rośnie liczba i prędkość protonów docierających ze Słońca. Co więcej, w ciągu 24 godzin po tym, jak liczba protonów osiągnie maksimum, dochodzi do największej liczby trzęsień ziemi o magnitudzie powyżej 5,6 stopnia. Korelacja ta jest niezwykle silna. Testy statystyczne wykazały, że prawdopodobieństwo, iż jest to przypadek, jest niezwykle małe, mniejsze niż 1:100 000, mówi De Natale.
      Po zauważeniu tej korelacji naukowcy zaczęli poszukiwać przyczyny tego zjawiska. Uważają, że Słońce powoduje trzęsienia ziemi wywołując efekt piezoelektryczny.
      Już wcześniejsze badania wykazały, że podany wysokiemu ciśnieniu kwarc, a powszechnie występuje on we wnętrzu naszej planety, może generować impuls elektryczny wywołany efektem piezoelektrycznym. De Natale i jego zespół sądzą, że wiele niewielkich impulsów elektrycznych pochodzących z kwarcu może prowadzić do destabilizacji szczelin w skorupie ziemskiej, które i bez nich są bliskie całkowitego pęknięcia.
      Warto tutaj zauważyć, że już wcześniej w czasie trzęsień ziemi notowano sygnatury wydarzeń elektromagnetycznych – takie jak zjawiska świetlne na niebie czy emisję fal radiowych. Niektórzy naukowcy sądzą, że zjawiska te są powodowane przez same trzęsienia ziemi. Jednak wiele badań wykazało istnienie anomalii elektromagnetycznych przed trzęsieniami, a nie po nich. Zatem prawdziwy związek pomiędzy trzęsieniami ziemi a tymi zjawiskami jest wciąż przedmiotem sporów.
      Badania grupy De Natale odwracają związek przyczynowo-skutkowy. Wskazują one bowiem, że anomalie elektromagnetyczne to nie skutek, a przyczyna trzęsień ziemi. Jak wyjaśniają autorzy badań, gdy protony ze Słońca trafiają w ziemską atmosferę powodują powstanie pola magnetycznego, które propaguje się na całą planetę. Pole to prowadzi do deformacji skompresowanego kwarcu we wnętrzu Ziemi, co wywołuje trzęsienia.
      To nie pierwszy raz, gdy naukowcy próbują powiązać Słońce z trzęsieniami ziemi. Takie stwierdzenia spotykają się ze sceptycyzmem sporej części naukowców. Niektórzy mówią o słabościach analizy statystycznej, inni mają wątpliwości co do doboru danych. Myślę, że obecnie uzyskane wyniki nie dowodzż żadnej istniejącej fizycznej zależności. Być może ona istnieje, ale dowodów tutaj brak, mówi Jeremy Thomas z NorthWest Research Associates.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Pokonując 2000 km, dym z olbrzymich pożarów buszu w Australii dotarł do Nowej Zelandii. Doprowadziło to do znaczącego spadku widoczności. W powietrzu czuć też woń spalenizny.
      Dym dotarł nad Wyspę Południową 31 grudnia. Niebo zabarwiło się na żółto. Przestało być widać szczyty i lodowce Alp Południowych, np. Lodowiec Tasmana. W mediach społecznościowych pojawiły się dokumentujące zjawisko zdjęcia i filmiki.
      Szczególnie źle było w środę po południu - opowiada Arthur McBride z firmy wycieczkowej Alpine Galciers.
      Tak naprawdę przebarwienia lodowca dostrzegaliśmy już od kilku tygodni, a więc [na długo] przed pojawieniem się samego dymu - dodaje Dan Burt z Mount Cook Skiplanes and Helicopters. Jego firma odwołała w ostatnich dniach parę wycieczek. Loty są nadal bezpieczne, ale nie ma już mowy o podziwianiu zapierających dech w piersi widoków.
      Australię i Nową Zelandię dzieli ok. 2 tys. km. Opublikowane przez Weather Watch mapki i zdjęcia satelitarne pokazują, jaką dokładnie drogą dym znad Australii przemieszcza się nad Morzem Tasmana nad Nową Zelandię.
      Dym zasłonił nie tylko słynne lodowce, ale i Queenstown, Dunedin czy Akaroa w regionie Canterbury. Do czwartku dym i woń spalenizny dotarły nad Wyspę Północną. W Auckland nie czuć [co prawda] spalenizny, ale wschód słońca i poranek robiły upiorne wrażenie. Morze znaczyła złota poświata, niebo było zachmurzone, a gdy wreszcie przebiło się słońce, miało pomarańczowy kolor - opowiada Ena Hutchinson. Mieszkanka największego miasta Nowej Zelandii dodaje, że w ostatniej dekadzie, kiedy Australię także trawiły pożary, pojawiało się zadymienie, ale nigdy tak duże. Coś takiego nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Wyspa Południowa jest całkowicie zakryta, a teraz dym kieruje się na północ.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Od czasu, gdy ludzie zasiedlili Nową Zelandię, wyginęła połowa miejscowych gatunków ptaków, a wiele innych jest zagrożonych. Teraz na łamach Current Biology ukazał się artykuł, którego autorzy obliczają, że powrót do takiej liczby gatunków jak przed kolonizacją człowieka zająłby nowozelandzkiej naturze około 50 milionów lat.
      Podejmowane przez nas dzisiaj decyzję dotyczące ochrony środowiska będą odczuwalne przez miliony lat. Niektórzy ludzie sądzą, że wystarczy zostawić naturę samą sobie, a szybko się ona odrodzi. Prawda jednak jest taka, że – przynajmniej w Nowej Zelandii – natura potrzebowałaby milionów lat, by odrodzić się po zniszczeniach dokonanych przez człowieka, a być może nigdy by się naprawdę nie odrodziła, mówi Luis Valente z berlińskiego Muzeum Historii Naturalnej.
      Dzisiejszy poziom bioróżnorodności to skutek milionów lat ewolucji. Ludzie w ciągu kilku tysiącleci wymazali te miliony lat. Naukowcy potrafią stwierdzić, jak dużo bioróżnorodności utraciliśmy wskutek działalności człowieka, ale rzadko zajmują się pomiarami wpływu ludzi na bioróżnorodność wysp.
      Valente i jego koledzy opracowali metodę oszacowania, jak długo wyspiarskiej przyrodzie zajmie odrodzenie się po utracie bioróżnorodności spowodowanej przez człowieka. Stwierdzili, że idealnym modelem do zademonstrowania działania nowej metody będzie zastosowanie jej do ptaków Nowej Zelandii. Antropogeniczne wymieranie nowozelandzkich zwierząt jest dobrze udokumentowane dzięki dziesięcioleciom pracy paleontologów i archeologów. A dostępne zsekwencjonowane DNA wymarłych gatunków ptaków Nowej Zelandii pozwala nam na zastosowanie naszej metody, mówi Valente.
      Naukowcy obliczyli, że powrót do takiej samej liczby gatunków ptaków, jakie żyły na Nowej Zelandii przed przybyciem człowieka, zająłby naturze 50 milionów lat. Gdyby zaś wyginęły wszystkie zagrożone obecnie gatunki, to natura potrzebowałaby 10 milionów lat, by ich liczba powróciła do liczby obecnej.
      Teraz Valente chce zastosować swoją metodę do innych wysp, by sprawdzić, jak tam wygląda sytuacja. Naukowcy spróbują też ocenić, które z czynników antropogenicznych odgrywają najważniejszą rolę w utracie gatunków.
      Uczony z optymizmem spogląda na przyszłość nowozelandzkiej przyrody. "Podejmowane tutaj inicjatywy są wysoce innowacyjne, wydają się działać i mogą zapobiec kolejnym stratom, które natura będzie odrabiała przez miliony lat", stwierdza uczony.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Delfin Maui, najmniejszy znany podgatunek delfina, znalazł się na skraju wyginięcia. Jeśli zwierzę zniknie z powierzchni Ziemi Nowa Zelandia dołączy do Chin jako drugi w historii kraj, który doprowadził do wyginięcia walenia. Przed pięciu laty uznano, że wyginął baiji, słodkowodny delfin z Jangcy. Był to pierwszy od 50 lat gatunek ssaka, który zniknął z powierzchni Ziemi.
      Delfin Maui występuje tylko u zachodnich wybrzeży nowozelandzkiej Wyspy Północnej. Właśnie poinformowano, że na świecie pozostało tylko 55 osobników tego gatunku. Ostatnio delfiny liczono w 2004 roku i było ich wówczas 111. Jeszcze w latach 70. naliczono około 1000 osobników.
      Przyczyną znikania Maui jest rybołówstwo. Delfiny zaplątują się w sieci i giną. Biolog morski Rochelle Constatine z University of Auckland mówi, że „obserwujemy właśnie wyginięcie tego podgatunku“.
      Szanse na jego ocalenie są niewielkie, ale wciąż istnieją. Pozostała przy życiu populacja jest zróżnicowana genetycznie, występuje w niej mniej więcej równa liczba samic i samców, a w przeszłości ssaki morskie odradzały się nawet z tak miniaturowych populacji. Konieczna jest jednak ścisła ochrona delfina. Ludzie powinni całkowicie zejść im z drogi. Nie będzie to trudne, gdyż delfiny Maui trzymają się wybrzeży i nie mają dużego zasięgu, łatwo jest zatem ich unikać.
      Obecnie część wybrzeża jest chroniona i od Dargaville do Taranaki istnieje zakaz używania sieci. Minister ochrony przyrody Kate Wilkinson zaproponowała już poszerzenie obszaru chronionego bardziej na południe bardziej na południe, co jest zgodne z oczekiwaniami naukowców, którzy od dawna zwracali uwagę na konieczność podjęcia takich kroków. Zoolog Liz Slooten z University of Otago podkreśla konieczność rozszerzenia ochrony także na porty, do których delfiny wpływają. Uważa również, że zakaz powinien obejmować obszar pomiędzy Wyspą Południową a Wyspą Północną, gdyż niewykluczone, że dzięki temu regionowi Maui mają kontakt ze spokrewnionymi delfinami Hectora.
      Ostateczna decyzja dotycząca podjęcia dalszych kroków mających na celu uratowanie gatunku zapadnie do końca maja. Obrońcy przyrody proponują, by odpowiedni ministrowie, biorąc pod uwagę niewielką liczbę pozostałych przy życiu delfinów Maui, skorzystali z przysługujących im nadzwyczajnych prerogatyw i wydali natychmiastowy zakaz stosowania sieci na większym niż dotychczas obszarze.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Po 35 latach zakończyła się rekonstrukcja olbrzymiego prehistorycznego pingwina z Nowej Zelandii. Naukowcy wykorzystali kości dwóch osobników, a za wzór posłużył im szkielet współczesnego pingwina królewskiego.
      Kości zebrał w 1977 r. dr Ewan Fordyce, paleontolog z University of Otago. Odbudowę wspomagali doktorzy Dan Ksepka z Uniwersytetu Stanowego Karoliny Północnej oraz Paul Brinkman z Muzeum Historii Naturalnej Karoliny Północnej.
      Pingwinowi nadano nazwę Kairuku, co po maorysku oznacza "nurek, który powraca z jedzeniem". Ksepka interesował się rekonstrukcją, ponieważ kształty ciała ptaka były inne od wszystkich znanych pingwinów - i to zarówno współczesnych, jak i wymarłych. Poza tym konikiem naukowca jest różnorodność nowozelandzkich pingwinów w oligocenie.
      Lokalizacja ta była idealna pod względem dostępności pożywienia i bezpieczeństwa. W owym czasie większość Nowej Zelandii znajdowała się pod wodą, tworząc izolowane skaliste wysepki, które chroniły pingwiny przed drapieżnikami, a jednocześnie zapewniały obfitość pokarmu.
      Kairuku to jeden z co najmniej 5 pingwinów, które zamieszkiwały Nową Zelandię w owym czasie. Bioróżnorodność i unikatowość kształtów utrudniły zresztą rekonstrukcję. Wg pingwinich standardów, Kairuku był eleganckim ptakiem - miał smukłe ciało i długie skrzydła napędowe, ale krótkie i grube nogi [...]. Gdyby podczas rekonstrukcji wnioskować o wysokości na podstawie długości skrzydeł pełniących funkcję płetw, trzeba by założyć, że Kairuku mierzył ok. 183 cm. W rzeczywistości miał tylko 127 cm wysokości.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...