Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów ' megafauna' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 8 wyników

  1. Camelus knoblochi to wymarły gatunek olbrzymiego dwugarbnego wielbłąda. Wiemy, że żył w Azji Centralnej przez około 250 000 lat. Najnowsze badania, których wyniki opublikowano na łamach Frontiers in Earth Science wykazały, że ostatnim miejscem występowania C. knoblochi była dzisiejsza Mongolia, a gatunek ten istniał tam jeszcze około 27 000 lat temu. To zaś oznacza, że współistniał z człowiekiem współczesnym, a być może z neandertalczykiem i denisowianinem. Nie można więc wykluczyć, że do zagłady tego gatunku w jakimś stopniu przyczynili się ludzie. Camelus knoblochi miał ponad 3 metry wysokości i ważył ponad tonę. Najprawdopodobniej wymarł z powodu zmian klimatycznych. Jednak jego ostatnich przedstawicieli mogli wytępić polujący nań nasi przodkowie. Wykazaliśmy, że wymarły wielbłąd przetrwał w Mongolii do czasu, aż około 27 000 lat temu zmiany klimatyczne i środowiskowe położyły kres gatunkowi, mówi doktor John W. Olsen z University of Arizona. Obecnie w południowo-zachodniej Mongolii żyje jedna z dwóch populacji krytycznie zagrożonego dzikiego baktriana C. ferus. Wygląda na to, że C. knoblochi i C. ferus żyły obok siebie w plejstocenie. Możliwe zatem, że trzecią z przyczyn wyginięcia wielkiego wielbłąda była konkurencja o zasoby z mniejszym krewniakiem. Autorzy najnowszych badań opisali kości nóg C. knoblochi znalezione na stanowiskach Tsagaan Agui Cave oraz Tugrug Shireet na pustyni Gobi. Kości te zostały znalezione w kontekście zawierającym też kości wilków, hien jaskiniowych, nosorożców, koni, osłów, gazel czy dzikich owiec. To wskazuje, że C. knoblochi żył w środowisku stepowym, bardziej wilgotnym niż jego współcześni krewni. Naukowcy doszli do wniosku, że główną przyczyną wymarcia wielkiego wielbłąda było pustynnienie, z którym nie poradził sobie tak dobrze, jak inne gatunki. W późnym plejstocenie mongolski step zamienił się w step suchy, a w końcu w pustynię. Wydaje się, że C. knoblochi był słabo przystosowany do życia na pustyni. Przede wszystkim dlatego, że pustynie nie są dobrym miejscem życia dla zbyt dużych zwierząt. Rolę mogły odgrywać też inne czynniki, powiązane z dostępem do wody i zdolnością wielbłądów do przechowywania wody w organizmie, zła adaptacja termoregulacji organizmu oraz współzawodnictwo z innymi gatunkami, stwierdzają autorzy badań. Być może ostatni przedstawiciele C. knoblochi korzystali, przynajmniej sezonowo, z terenów położonych bardziej na północ, na Syberii, jednak i tamten obszar prawdopodobnie nie był dla nich odpowiedni. Jakie były relacje pomiędzy C. knoblochi a ludźmi? Jeden z autorów badań zauważa, że na jednej z kości śródręcza, datowanej na 59–44 tysiące lat temu, widać ślady narzędzi oraz obgryzania jej przez hieny. To wskazuje, że ludzie albo polowali na wielkie wielbłądy, albo żywili się ich padliną. « powrót do artykułu
  2. Krótkotrwałe przebiegunowanie magnetyczne Ziemi, do jakiego doszło przed 42 000 lat doprowadziło do globalnych zmian klimatycznych i wymierania gatunków, twierdzi międzynarodowy zespół badawczy, który pracował pod kierunkiem naukowców z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii (UNSW) i South Australian Museum. Przebiegunowanie, czyli zamiana biegunów magnetycznych Ziemi, miała miejsce wielokrotnie w historii naszej planety. Nie jest to jednak proces o stałym okresie, trudno więc przewidzieć, kiedy nastąpi po raz kolejny. Wiadomo jednak, że w czasie jego trwania dochodzi do długotrwałego znacznego osłabienia pola magnetycznego planety, przez co jej powierzchnia jest gorzej chroniona przed szkodliwym promieniowaniem kosmicznym. Alan Cooper z South Australian Museum i jego koledzy zbadali pierścienie skamieniałego agatisa nowozelandzkiego i na tej podstawie dostarczyli najbardziej precyzyjnej daty ostatniego przebiegunowania, znanego jako zdarzenie Laschampa. Naukowcy informują, że rozpoczęło się ono pomiędzy 41 560 a 41 050 lat temu i trwało krócej niż 1000 lat. Dotychczas rozrzut datowania tego wydarzenia wynosił aż 4000 lat. Badacze nazwali badanie przez siebie zjawisko zdarzeniem Adamsa, na cześć Douglasa Adamsa, który w książce „Autostopem po Galaktyce” zamieścił słynne stwierdzenie, że odpowiedzią na pytanie o życie, wszechwiat i wszystko inne jest liczba 42. Podczas przebiegunowania dochodzi do osłabienia ziemskiej magnetosfery. Dotychczas specjaliści badający zdarzenie Lachampa skupiali się na tym, co działo się już po zamianie biegunów magnetycznych, kiedy to natężenie pola magnetycznego Ziemi wynosiło zaledwie 28% obecnej wartości. Teraz, dzięki precyzyjnemu datowaniu zdarzenia Adamsa, Cooper i jego zespół stwierdzili, że do najbardziej dramatycznych zmian doszło, gdy bieguny magnetyczne przemieszczały się przez Ziemię. Wówczas natężenie pola magnetycznego spadło do 0–6 procent dzisiejszej wartości. Gdy zaś pole magnetyczne słabnie, więcej promieniowania kosmicznego trafia do atmosfery. W wyniku jego oddziaływania niektóre atomy zmieniają się w radioaktywny węgiel-14. Rośnie więc stężenie tego pierwiastka w atmosferze, a to z kolei znalazło swoje odbicie w drzewie, które w tym czasie rosło. Naukowcy wykorzystali następnie metody modelowania klimatu i stwierdzili, że z osłabieniem pola magnetycznego zbiegły się ważne zmiany klimatyczne. Doszło do silnej jonizacji powietrza i poważnych zniszczeń warstwy ozonowej, bardzo zwiększył się poziom szkodliwego promieniowania ultrafioletowego. To dodatkowo mogło wywołać pojawienie się ekstremalnych zjawisk powodowych, takich jak wysokie temperatury, gwałtowne wyładowania atmosferyczne, do ziemi docierało więcej promieniowania ze Słońca. Przez to wiele organizmów miało problemy z adaptacją, łatwiej pojawiały się mutacje genetyczne prowadzące do rozwoju nowotworów. Ludzie na całym świecie mogli widzieć to, co obecnie jest ograniczone zasięgiem do biegunów – imponujące zorze polarne. Zjonizowane powietrze jest też świetnym przewodnikiem elektryczności. Doszło zapewne do wielkich wyładowań atmosferycznych. To mogło wyglądać jak koniec świata, mówi Cooper. Naukowcy spekulują, że w związku z tymi wydarzeniami ludzie częściej szukali schronienia w jaskiniach, co z kolei przyczyniło się do obserwowanego w tym czasie gwałtownego rozwoju sztuki jaskiniowej. Gwałtowny wzrost promieniowania ultrafioletowego, szczególnie podczas rozbłysków słonecznych, spowodował, że jaskinie stały się bardzo pożądanymi schronieniami. Znany motyw sztuki jaskiniowej, dłonie odciśnięte za pomocą czerwonej ochry, mógł wziąć się stąd, że ludzie używali ochry jako ochrony przed Słońcem. Do dzisiaj niektóre ludy tak robią, dodaje uczony. Te ekstremalne zmiany środowiskowe mogły spowodować, albo co najmniej przyczynić się, do wymierania gatunków, w tym megafauny w Australii czy neandertalczyka w Europie, mówi Paula Reiner z Queen's University Belfast. Zarówno megafauna jak i neandertalczycy wymarli właśnie mniej więcej w czasie tego przebiegunowania. Powstaje więc pytanie, czy i obecnie nie grozi nam przebiegunowanie. Obecne skutki takiego wydarzenia trudno sobie wyobrazić. Z pewnością moglibyśmy się spodziewać poważnych problemów z działaniem wszelkiej elektroniki, prawdopodobnie ucierpiałyby też sieci energetyczne. Zupełnie inną kwestią są potencjalne zmiany klimatyczne. W atmosferze znajduje się obecnie więcej węgla niż w czasie Wydarzenia Adamsa, trudno więc wyrokować, jaki wpływ zwiększenie promieniowania kosmicznego wywarłoby na atmosferę. Wiadomo natomiast, że pole magnetyczne naszej planety osłabia się od około 200 lat, a północny biegun magnetyczny coraz szybciej się przemieszcza. Przed 6 laty informowaliśmy, że naukowcy z Uniwersytetu Harvarda przeprowadzili badania oceny ryzyka zamiany biegunów. « powrót do artykułu
  3. W Parque Nacional Natural Serranía de Chiribiquete, największym parku narodowym Kolumbii, odkryto jedną z najwspanialszych kolekcji sztuki naskalnej. Pierwsi mieszkańcy tych okolic uwiecznili zwierzęta, które dawno już wyginęły. Badania pochodzącego sprzed co najmniej 12 500 lat niezwykłego dzieła sztuki rozpoczął już w ubiegłym roku brytyjsko-kolumbijski zespół naukowy. Dopiero teraz jednak zdecydowano się upublicznić informację o znalezisku. W trzech schronieniach skalnych na klifie o długości około 12 kilometrów widzimy figury ludzi i zwierząt. Są wśród nich mastodonty, palaeolamy, gigantyczne leniwce czy wymarli przodkowie koni, a także żółwie, ryby, jaszczurki, ptaki i ludzie. Dziesiątki tysięcy rysunków, a niektóre z nich umieszczono tak wysoko, że obejrzeć je możemy tylko na zdjęciach zrobionych za pomocą drona. Rysunki to dzieło jednych z pierwszych ludzi, którzy dotarli do Amazonii. Powstawały one przez setki, może tysiące lat, a zanim je stworzono trzeba było specjalnie przygotować skałę, oczyszczając ją z roślinności. Ludzie dotarli na ten teren w czasach wielkich zmian klimatycznych, gdy Amazonia zmieniała się znany nam obecnie las deszczowy, mówi Mark Robinson z University of Exeter. Niezwykłą galerię – która już zyskała przydomek „Kaplicy Sykstyńskiej starożytnej Amazonii” – odkryto na obszarze Serrania de la Lindosa, znanym z wcześniejszych znalezionych tutaj przykładów sztuki naskalnej. Szef zespołu badawczego, profesor Jose Iiarte z Exeter University, jeden z czołowych specjalistów w dziedzinie Amazonii i sztuki prekolumbijskiej nie był w stanie ukryć ekscytacji: mówimy tutaj o wielu dziesiątkach tysięcy rysunków. Ich stworzenie zajęło wiele pokoleń. Gdziekolwiek się nie obrócisz, widzisz kolejne rynku. Widzimy zwierzęta, które dawno wyginęły. Obrazy są tak naturalne i tak dobrze wykonane, że nie można mieć wątpliwości, iż patrzymy np. na konia. Konia epoki lodowcowej, a jego dzikim ciężkim pyskiem. Jest tam tyle szczegółów, widać nawet grzywę. To fascynujące. Twórcy niezwykłej galerii uwiecznili też ludzi.Jest postać w masce przypominającej ptasi dziób, są ludzie tańczący, trzymający się za ręce. Widzimy też wieże z drewna, a niektórzy ludzie wyglądają, jakby skakali na bungee, co może dawać pojęcie, w jaki sposób powstały wysoko położone rysunki. Niezwykła galeria znajduje się w odległym trudno dostępnym regionie Kolumbii. Znana była miejscowym, którzy pomogli naukowcom w dotarciu tutaj. Archeolodzy i ekipa filmowa wyruszyli z miasta San Jose del Guaviare, jechali samochodami przez 2 godziny, a później czekała ich 4-godzinna wędrówka przez dżunglę. Badań i podróży nie ułatwia fakt, że w Kolumbii przez 50 lat toczyła się wojna domowa. Porozumienie pokojowe zawarto stosunkowo niedawno. Obszar, na którym znajduje się niezwykły klif z rysunkami jeszcze do niedawna był całkowicie niedostępny. Również i teraz, by tam dotrzeć, trzeba wynegocjować z bojownikami FARC zgodę na pobyt. Profesor Iriarte mówi, że rysunki wykonano za pomocą ochry. Nie wiadomo, jakie miały one znaczenie. Interesujący jest fakt, że widzimy tutaj wiele dużych zwierząt otoczonych przez małe ludzkie postaci, które mają wzniesione ramiona, jakby oddawały cześć tym zwierzętom. Widoczne są też przedstawienia drzew i roślin halucynogennych. Dla mieszkańców Amazonii zwierzęta i rośliny mają duszę, a ludzie mogą się z nimi skontaktować za pośrednictwem rytuałów i praktyk szamańskich. Naukowcy zwracają uwagę na przedstawioną na rysunkach megafaunę. Ludzie nie zdają sobie sprawy z faktu, że Amazonia zmieniła swój wygląd. Nie zawsze był tutaj las deszczowy. Gdy patrzymy na konie czy mastodonty, to wiemy, że były one zbyt duże, by żyć w lesie. To nie tylko pokazuje nam, kiedy te rysunki powstały – już sam ten fakt jest niesamowity – ale daje nam również pogląd, jak te okolice mogły w przeszłości wyglądać: bardziej przypominały sawannę, dodaje paleoantropolog Ella Al-Shamahi. Znalezisko jest tym cenniejsze, że zachowało się w świetnym stanie. Czy to z powodu wiszących nad rysunkami skał czy też deszczów padających z innej strony i wiatrów inaczej wiejących, rysunki są znacznie bardziej wyraźne niż inne podobne zabytki. Największy zbiór rysunków, na który składają się trzy gigantyczne panele z tysiącami ludzi, zwierząt, odcisków dłoni i kształtami geometrycznymi, znajduje się w Cerro Azul. Jest on też najlepiej zachowany. Rysunki w Cerro Montoya i Limoncillos są bardziej wyblakłe. « powrót do artykułu
  4. Kultura Clovis, przez dziesięciolecia uważana za najstarszą kulturę Ameryki Północnej, wciąż nas zaskakuje. Najnowsze badania artefaktów wykonanych przez przedstawicieli tej kultury wykazały, że wszystkie one powstały w bardzo krótkim czasie, pomiędzy 13 050 a 12 750 lat temu. Profesor antropologii Michael Wateraz, dyrektor Center for the Study of the First Americans, oraz antropolodzy David Carlson z Texas A&M University i Thomas Stafford ze Stafford Research wykorzystali metody datowania radiowęglowego do zbadania kości, węgla drzewnego i skamieniałych roślin z 10 znanych stanowisk kultury Clovis. Wciąż nie wiemy, dlaczego kultura Clovis tak nagle się pojawiła i tak szybko zniknęła, mówi Waters. Warto zauważyć, ze kultura Clovis pojawia się na 300 lat przed zniknięciem z Ameryki Północnej megafauny. Zniknięcie kultury Clovis przed około 12 750 laty zbiega się z wyginięciem mamutów i mastodontów, ostatnich przedstawicieli megafauny. Może broń kultury Clovis była wyspecjalizowana w polowaniu na te wielkie zwierzęta?, zastanawia się uczony. Waters przypomina, że jeszcze do niedawna Clovis uznawano na za pierwszą kulturę Ameryki. Jej przedstawiciele szybko rozprzestrzenili się po całym kontynencie. Kultura ta przetrwała jednak zbyt krótko, by jej przedstawiciele zdążyli skolonizować obie Ameryki. Co więcej, w ostatnich latach pojawiły się silne dowody wskazujące, że ludzie zamieszkiwali w Ameryce na tysiące lat przed pojawieniem się Clovis. Jednak kultura to pozostaje bardzo ważna, chociażby z tego względu, że wyraźnie odróżnia się od innych kultur i rozprzestrzeniła się po całym kontynencie północnoamerykańskim. Znakiem rozpoznawczym kultury Clovis są charakterystyczne groty niespotykane nigdzie indziej na świecie. Są one smukłe, liściowate, starannie retuszowane i dwustronnie kanelowane. Zwykle groty takie spotyka się na Wielkich Równinach i wschodzie USA. Są one współczesne innym typom grotów z zachodu USA oraz z Ameryki Południowej. Wskazuje to, że ludzie, którzy zamieszkali Amerykę Północną i Południową przed około 13 000 laty w różny sposób dostosowywali się do lokalnych warunków, zauważa Waters. Bardziej precyzyjne określenie czasu istnienia kultury Clovis przybliża nas do rozwiązania zagadki jej pojawienia się i nagłego zniknięcia. « powrót do artykułu
  5. Nie istnieje proces geologiczny, który pozostawiłby po sobie długie tunele o okrągłym bądź eliptycznym przekroju, których poszczególne fragmenty wznoszą się i opadają, a na ich ścianach widoczne są ślady pazurów, mówi profesor geologii Heinrich Frank z brazylijskiego Uniwersytetu Federalnego Rio Grande do Sul. Frank zauważył jeden z takich tuneli przypadkiem, gdy w drodze do domu przejeżdżał obok terenu budowy. Nietypowy otwór o wysokości około 1 metra od razu zwrócił jego uwagę, ale nie miał czasu się zatrzymać. Kilka tygodni później naukowiec wrócił na miejsce, by bliżej przyjrzeć się temu, co zauważył. "Okazało się, że to tunel. Jego wysokość wynosiła ok. 70 centymetrów, a długość kilka metrów. Na ścianach były jakby ślady zadrapań". Uczony nie potrafił wyjaśnić jego pochodzenia. Poszukiwania w internecie nie przyniosły żadnych użytecznych informacji. W końcu wysłał zdjęcia tunelu do Marcelo Rasteiro, członka Brazylijskiego Towarzystwa Speleologicznego. Ten odesłał mu artykuł na temat paleonor, czyli tuneli kopanych przez prehistoryczne zwierzęta. Jednak artykuł dotyczył struktur stworzonych przez niewielkie mięczaki czy szczury. Frank zaczął więc bliżej przyglądać się paleonorom i doniesieniom o strukturach, które mogły nimi być. Okazało się, że w Brazylii są setki tego typu struktur. Geolog Amilcar Adamy z Brazylijskiej Służby Geologicznej potwierdził istnienie wielkiego systemu takich tuneli o długości 600 metrów. W sąsiednich krajach, jak Urugwaj, Paragwaj, Chile i Boliwia również wykryto nieliczne jaskinie, które mogą być paleonorami. W Argentynie jest ich mnóstwo, szczególnie na urwistych brzegach Atlantyku w Mar del Plata, mówi Frank. Tunele te mogły wykopać prehistoryczne naziemne leniwce, które wyginęły na tym obszarze przed 10 000 lat, twierdzi uczony. Wyjaśnienie istnienia dużych systemów takich tuneli jest trudniejsze. Nie można jednak wykluczyć, że mieszkało w nich wiele zwierząt jednocześnie. Tunele zapewniały bezpieczne schronienie, było w nich sucho i panowała stabilna temperatura. Fragmenty ich ścian są bardzo gładkie. Prawdopodobnie wygładziły je zwierzęta ocierające się o nie przez dziesiątki czy nawet setki lat. Tunele wciąż jednak stanowią zagadkę. Współcześnie żyjąca zębolita olbrzymia, największy przedstawiciel pancerników, waży do 40 kilogramów i kopie nory o wysokości 40 cm i długości 6 metrów. Skoro takie zwierzę kopie tego typu nory, to co mogło wykopać norę o średnicy kilku i długości kilkuset metrów? I po co? Ani ochrona przed drapieżnikami czy warunkami pogodowymi nie tłumaczy tworzenia tak rozległych nor. Tym bardziej, że nie mogły być one dziełem jednego zwierzęcia. Musiały powstawać przez pokolenia, gdyż wykopanie największych z nich wymaga przemieszczenia tysięcy ton materiału. Nie można wykluczyć, że podobne struktury istnieją też np. w Ameryce Północnej oraz że różne paleonory były tworzone przez różne gatunki. Z pracą na temat paleonor można zapoznać się na łamach pisma Ichnos. « powrót do artykułu
  6. W jednej z jaskiń na zachodzie Madagaskaru odkryto jedyny znany rysunek przedstawiający dużego wymarłego lemura z rodziny Palaeopropithecidae, które niegdyś zamieszkiwały tę wyspę. na prawo od zwierzęcia widzimy scenę polowania z psami. Dzięki rysunkowi oraz znalezionym kościom wiemy, że zwierzęta ta żyły jeszcze 1000 lat temu. Madagaskar był domem wielu wymarłych obecnie gatunków. Interesujące nas lemury mogły mieć nawet wymiary współczesnych goryli. To jedyny obraz tego gatunku, mówi Julian Hume, badacz z brytyjskiego Muzeum Historii Naturalnej w South Kensington, który specjalizuje się w badaniu wymarłych gatunków basenu Oceanu Indyjskiego. Obecnie na Madagaskarze również żyją lemury. Obecnie to niewielkie zwierzęta, które nie występują nigdzie indziej na świecie. Lemury oddzieliły się od małp przed 60 milionami lat. Na Madagaskarze żyje ich około 100 gatunków. Z wykopalisk wiemy, że żyły tam też liczne wielkie lemury. Wśród nich i takie wielkości goryli, które większość czasu spędzały na Ziemi. Jednymi z najbardziej fascynujących były cztery gatunki z rodziny Palaeopropithecidae. Były to wysoce wyspecjalizowane zwierzęta wielkości owcy, które na podobieństwo leniwców zwisały z drzew. Na przykład gatunek Babakotia był naprawdę dziwaczny. Współczesne leniwce do zwisania głową w dół wykorzystują pazury. Tymczasem Babakotia miał wydłużone palce. Ich kości były wygięte, tworząc haki, więc lemur ten nie mógł używać kończyn do niczego innego niż poruszanie się, mówi Hume. Wielkie lemury nie były jedynymi gigantycznymi zwierzętami Madagaskaru. Wraz z nimi na wyspie żyły olbrzymie żółwie, malagaski wojownik wspaniały o rozpiętości skrzydeł powyżej 2 metrów czy największy ptak żyjący na Ziemi – mamutak – który ważył około 500 kilogramów i miał wysokość 3 metrów, mrównik malagaski, olbrzymia kukułka czy wielka fossa madagaskarska, większa o 2/3 od współczesnych przedstawicieli gatunku. Te i wiele innych zwierząt wyginęło po zjawieniu się na wyspie ludzi. Nie wiadomo, kiedy pierwsi ludzie przybyli na Madagaskar. Niektórzy naukowcy twierdzą, że stało się to już 10 000 lat temu, jednak ostatnio pojawiły się wątpliwości co do tej daty. Wiemy natomiast, skąd przybyli. I tutaj czeka nas niespodzianka. Bo pierwsi ludzie na Madagaskar nie przepłynęli z pobliskiej Afryki, a z odległych o tysiące kilometrów terenów dzisiejszej Indonezji. Zresztą potwierdza to ostatnie odkrycie. W tej samej jaskini, w której widzimy narysowanego wielkiego lemura znajdują się też symbole, które dotychczas widziano jedynie na... Borneo. Symbole z Borneo pochodzą sprzed 2000 lat. Mogły one powstać w tym samym czasie, gdy pierwsi mieszkańcy Indonezji przybyli na Madagaskar. Zatem jaskinia na Madagaskarze została zamieszkana 2000–1000 lat temu, mówi Hume. W jaskini znajdują się też rysunki, które mogą wskazywać na wpływy kultury afrykańskiej. Są wśród nich litery przypominające arabskie pismo z Etiopii oraz ludzkie figury podobne do bogów starożytnego Egiptu. Być może świadczy to o tym, że w czasie pierwszych kilkuset lat ludzkiej kolonizacji mieszały się tutaj wpływy malajsko-polinezyjskie, afrykańskie i arabskie. Naukowcy powstrzymują się jednak od spekulacji. « powrót do artykułu
  7. Analiza kości mamutaków, największych ptaków, jakie żyły na Ziemi, wykazała, że ludzie przybyli na Madagaskar o ponad 6000 lat wcześniej, niż sądzono. Międzynarodowy zespół badawczy prowadzony przez naukowców z Zoological Society of London stwierdził, iż ślady nacięć oraz uderzeń na kościach są zgodne ze śladami pozostawianymi podczas polowania i zabijania ptaka przez prehistorycznych myśliwych. Datowanie radiowęglowe pozwoliło stwierdzić, kiedy badane ptaki zginęły, a to wskazywało na obecność ludzi na Madagaskarze. Dotychczasowe dowody archeologiczne sugerowały, że Homo sapiens przybył na Madagaskar 2400–4000 lat temu. Jednak najnowsze badania dostarczają dowodów na ludzką obecność tam już przed 10 500 lat. Wiemy, że megafauna Madagaskaru, mamutaki, hipopotamy, wielkie żółwie i lemury – istniała jeszcze 1000 lat temu. Istnieje wiele teorii dotyczących przyczyn jej wyginięcia, ale nie wiemy, w jakim stopniu odpowiadają za to ludzie, mówi doktor James Hansford z Insytutu Zoologii ZSL. Nasze badania dostarczają dowodów, że ludzie byli aktywni na Madagaskarze o ponad 6000 lat wcześniej niż podejrzewaliśmy. A to pokazuje, że potrzebujemy zupełnie innej teorii dotyczącej wyginięcia megafauny. Wydaje się, że człowiek żył obok mamutaków i innych przedstawicieli megafauny przez ponad 9000 lat i przez większość tego czasu miał prawdopodobnie niewielki negatywny wpływ na bioróżnorodność, dodaje uczony. Współautorka badań, profesor Patricia Wright ze Stony Brook University, zauważa: to odkrycie stawia na głowie teorie dotyczące obecności człowieka na Madagaskarze. Wiemy teraz, że pod koniec epoki lodowej, gdy ludzie używali wyłącznie kamiennych narzędzi, przedstawiciele naszego gatunku przybyli na Madagaskar. Nie wiemy, skąd pochodzili i nie dowiemy się tego bez kolejnych odkryć. Wiemy jednak, że nie pozostawili po sobie śladu w genomie współczesnych mieszkańców Madagaskaru. Powstaje więc pytanie, kim byli oraz kiedy i dlaczego zniknęli. « powrót do artykułu
  8. Wśród przedstawicieli megafauny słonie są najskuteczniejszymi "roznosicielami" nasion pewnego drzewa wielkoowocowego z Tajlandii. Biolodzy wyjaśniają, że megafauna spełnia krytyczną rolę w roznoszeniu nasion wielu roślin lądowych, szczególnie tych z dużymi owocami. Choć pojęcie megafauna obejmuje zwierzęta o różnych wielkościach i fizjologii, dotąd słabo poznano ich relatywny wkład w rozprzestrzenianie nasion większości roślin, które od nich zależą. Autorzy pracy opublikowanej na łamach pisma PLoS ONE postanowili więc prześledzić spożycie owoców, rozsiewanie nasion i żywotność nasion u drzewa Platymitra macrocarpa z rodziny flaszowcowatych. Rodzi ono spore owoce o długości 3-5 cali (ok. 7,6-12,7 cm), które zjadają m.in. słonie, sambary jednobarwne, niedźwiedzie czy gibony. Zespół obserwował P. macrocarpa w okresie owocowania, pobierał próbki odchodów, a także mierzył wskaźnik kiełkowania i wzrost pozostawionych w różnych miejscach nasion. Na tej podstawie określano skuteczność roznoszenia nasion przez poszczególne gatunki megafauny. Okazało się, że choć słonie zjadały tylko 3% dostępnych owoców, można było z nimi powiązać aż 37% nasion dających żywotne siewki. Dla porównania, sambary jednobarwne zjadały 23% owoców, ale odpowiadały za jedynie 17% siewek. Ekipa Kim R. McConkey z malezyjskiego kampusu Uniwersytetu w Nottingham uważa, mała skuteczność sambarów wynika z tego, że chrząszcze silniej uszkadzają wydalane przez nie nasiona. Choć mniejsi przedstawiciele leśnej megafauny (np. jeleniowate i niedźwiedzie) odgrywają ważną rolę w rozsiewaniu nasion P. macrocarpa, ich skuteczność jest mniejsza, przez co by doprowadzić do tego samego poziomu reprodukcji drzewa, muszą zjeść więcej jego owoców. Jeśli mniej zagrożone duże zwierzęta roślinożerne, np. jeleniowate, nie będą w stanie odtworzyć związanej z roznoszeniem nasion roli zagrożonych megaroślinożerców, np. słoni, skurczy się zasięg roślin rodzących owoce zależne od megafauny. To z kolei wpłynie na skład leśnej społeczności i, być może, na ilość dwutlenku węgla magazynowanego w lesie. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...