Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'zatrucie' .
Znaleziono 21 wyników
-
Zwolennicy teorii o zdolności rtęci oraz zawierających ją szczepionek do wywoływania autyzmu mają kolejny twardy orzech do zgryzienia. Jak wynika z badań należącego do Uniwersytetu Kalifornijskiego Instytutu MIND, nie istnieje statystyczna zależność pomiędzy poziomem tego metalu oraz występowaniem u dzieci autyzmu bądź jego brakiem. Obawy niektórych rodziców, podsycane przez dość powszechną niechęć wobec koncernów farmaceutycznych, są wciąż aktualne. Nie zmieniły ich nawet doniesienia o ewidentnym fałszerstwie ws. rzekomej zdolności szczepionek do wywoływania autyzmu. Być może jednak wyniki najnowszych badań przekonają chociaż część dorosłych. Studium, którego wyniki opublikowało czasopismo Environmental Health Perspectives, objęło swoim zasięgiem 452 dzieci: 249 ze zdiagnozowanym autyzmem, 143 zdrowe oraz 60, których rozwojowi towarzyszyły wady rozwojowe inne niż autyzm. Wiek badanych pacjentów wynosił od 24 do 60 miesięcy. Od każdego z młodych uczestników badania pobrano próbkę krwi, zaś ich rodzicom zadano serię pytań dotyczących m.in. ekspozycji na typowe źródła rtęci, takie jak ryby morskie, niektóre produkty lecznicze (m.in. wspomniane wcześniej szczepionki, lecz także niektóre leki donosowe oraz preparaty laryngologiczne) czy posiadanie amalgamatowych wypełnień w zębach. Jak wykazano na podstawie studium, konsumpcja znacznej ilości ryb morskich była czynnikiem najsilniej wpływającym na poziom rtęci we krwi. Powyższone stężenie metalu było powiązane także z posiadaniem wypełnień amalgamatowych, lecz dotyczyło ono głównie dzieci, które regularnie żuły gumę lub posiadały nawyk silnego ścierania zębów na różne sposoby. Najważniejszym wnioskiem jest jednak stwierdzenie absolutnego braku zależności pomiędzy stężeniem rtęci we krwi oraz występowaniem autyzmu. Autorzy badania zastrzegają, że miało ono wyłącznie charakter statystyczny, gdyż w momencie kwalifikacji stan zdrowia poszczególnych uczestników studium był już znany. Jest to jednak kolejna, po obaleniu rzekomych dowodów ws. zdolności szczepionek zawierających rtęciowe konserwanty do wywoływania autyzmu, poszlaka wskazująca na brak związku pomiędzy ekspozycją na rtęć oraz częstotliwością występowania zaburzenia. Niestety, nie zmienia to faktu, że przyczyny autyzmu pozostają bardzo niejasne.
- 2 odpowiedzi
-
- szczepionki
- szczepionka
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
"Ptaki" Hitchcocka dawno już stały się klasyką kina, ale dopiero teraz udało się wyjaśnić, czemu w 1961 r. mewy dokonywały samobójczych lotów na okna domów w kalifornijskiej zatoce Monterey (podobno te właśnie zdarzenia w dużej mierze zainspirowały reżysera). Osiemnastego sierpnia 1961 r. w jednej z kalifornijskich gazet alarmowano, że tysiące oszalałych burzyków szarych bombardują brzegi północnej części zatoki Monterey, zwracając przy tym sardele. Hitchcock widział jeden z takich incydentów, który zadziałał na jego żywą wyobraźnię. Wg biologów z Uniwersytetu Stanowego Luizjany, ptaki uległy zatruciu. Naukowcy, których artykuł ukazał się w piśmie Nature Geoscience, przeprowadzili sekcje padłych przed półwieczem mew, burzyków i żółwi. Badali zawartość żołądków tych zwierząt. Stwierdzono duże ilości kwasu domoikowego - neurotoksyny uszkadzającej struktury ośrodkowego układu nerwowego. Ponieważ aminokwas ten jest produkowany przez morskie mięczaki i okrzemki, kumuluje się w organizmach m.in. sardeli i kałamarnic, którymi żywią się ptaki morskie. Uszkadzając mózg (a zwłaszcza hipokampa), kwas domoikowy może w skrajnych przypadkach doprowadzać do dezorientacji. Niekiedy zatrucie kończy się też śmiercią. Jak wylicza Sibel Bargu, kwas domoikowy wykryto w 79% planktonu zjedzonego przez sardele i kałamarnice. W krótkim czasie neurotoksyna mogła zostać na tyle skoncentrowana, by uśmiercić stworzenia z kolejnych szczebli łańcucha pokarmowego. Pani Bargu podkreśla, że choć już wcześniej wspominano o zatruciu ptaków, dotąd nie udawało się zdobyć na to dowodów. My pokazaliśmy próbki planktonu z zatrucia z 1961 r. [na co dzień są one przechowywane w Scripps Institution of Oceanography], w których znalazły się wytwarzające neurotoksynę okrzemki Pseudo-nitzschia [...]. W 1991 r. na tym samym obszarze podobnemu zatruciu uległy pelikany brunatne. W żołądkach stanowiących podstawę ich diety ryb odkryto duże ilości okrzemek Pseudo-nitzschia i kwasu domoikowego. Uprawdopodobniało to hipotezę, że ten sam los spotkał 30 lat wcześniej burzyki, mewy i innych nieszczęśników. Poszukując bezpośredniej przyczyny zakwitów, naukowcy dywagują, że może chodzić o pestycydy, niewykluczone też, że na przeżywającym budowlany boom terenie doszło (i dochodzi) do wycieku z szamb.
-
- Alfred Hitchcock
- ptaki
-
(i 9 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zagrożone foki narażone na kontakt z ciguatoksyną
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Naukowcy z amerykańskiej Narodowej Służby Oceanicznej i Meteorologicznej (NOAA) odkryli u krytycznie zagrożonej wyginięciem mniszki hawajskiej (Monachus schauinslandi) ciguatoksynę. Należy ona do grupy neurotoksyn kumulujących się w mięśniach niektórych gatunków ryb morskich ze stref subtropikalnej i tropikalnej. Ciguatoksyna jest wytwarzana przez bruzdnice (Dinoflagellata), glony rozpowszechnione na rafach koralowych. Bruzdnice są zjadane przez drobne zwierzęta, które później padają ofiarą ryb. Gdy ludzie spożyją taką rybę, dochodzi do choroby zwanej ciguaterą. Przyjmuje ona postać ostrego zatrucia pokarmowego z objawami neurologicznymi. Co roku na całym świecie na ciguaterę zapada naprawdę wielu ludzi (chorych liczy się w tysiącach), teraz zaś po raz pierwszy ciguatoksynę wykryto u morskiego ssaka. Studium NOAA ujawniło, że mniszki hawajskie są wystawione na oddziaływanie znacznych stężeń ciguatoksyn. Komplikuje to kwestię ochrony tych fok, których i tak niewielka populacja (ok. 1100-1200 osobników) kurczy się o 4% rocznie wskutek problemów z wyżywieniem oraz działania różnych czynników środowiskowych i związanych z człowiekiem. Próbki od fok pobierano na wszystkich wyspach Hawajów, w tym na obszarze morskiego pomnika narodowego Papahānaumokuākea. Próbki trafiły do National Centers for Coastal Ocean Science Laboratory w Charleston i tam przeszły analizę toksykologiczną. Bazując na wynikach tego studium, sądzimy, że ekspozycja na ciguatoksynę jest powszechna w populacji mniszek hawajskich. Poczyniliśmy pierwszy ważny krok, teraz musimy ustalić konkretny zakres ekspozycji i dowiedzieć się więcej o roli, jaką może ona spełniać w obniżaniu się liczebności gatunku - podsumowuje Charles Littnan.-
- neurotoksyna
- ryby
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Antoinette Hayes z Pfizer Research uważa, że za śmierć Aleksandra Wielkiego odpowiada trucizna z wód Styksu. Amerykanka twierdzi, że do zgonu sławnego wodza doszło przez wtórny metabolit bakterii Micromonospora echinospora - kalicheamycynę. Referat nt. trucizny ze Styksu w ujęciu współczesnej geologii i toksykologii zostanie wygłoszony na XII Międzynarodowym Kongresie Toksykologii w Barcelonie. Starożytni uważali, że woda ze strumienia Styks w północnej Arkadii jest szkodliwa dla zdrowia. Ponoć z tego powodu identyczną nazwę nadano głównej rzece mitologicznego podziemnego świata. Na łodzi Charona musiała ją przebyć każda dusza zmierzająca do Hadesu. W tym samym miejscu uświęcone przysięgi składali też bogowie. Jeśli kłamali, Zeus zmuszał ich do wypicia wody, która działała powalająco. Hezjod, grecki poeta z VIII w. p.n.e., pisał, że przez rok bogowie nie mogli się ruszyć, oddychać ani mówić – wyjaśnia współautorka studium, Adrienne Mayor z Uniwersytetu Stanforda. Grecki geograf Pauzaniasz, autor 10-tomowego dzieła Periegesis tes Hellados (Wędrówki po Helladzie), utrzymywał, że woda z rzeki niszczy kryształy, ceramikę i brąz. Jedyną odporną na korozję rzeczą są kopyta muła bądź konia. Mayor, znana z książki pt. Król trucizny będącej biografią Mitrydatesa VI Eupatora, króla Pontu z dynastii Mitrydatydów, podkreśla, że żaden ze starożytnych twórców nie negował toksycznych właściwości Styksu. Hayes rzuca nieco światła na M. echinospora. To bardzo toksyczna Gram-dodatnia bakteria glebowa, która dopiero ostatnio znalazła się w kręgu zainteresowań współczesnej nauki. Odkryto ją w latach 80. w caliche, kruchych osadach złożonych głównie z węglanu wapnia, których pełno w Grecji. Niestety, geochemia Styksu, nazywanego dziś Mavroneri (Czarną Wodą), dotąd nie zajmowała naukowców. Z tego powodu trudno byłoby potwierdzić teorię kalicheamycynową. Nawet same Mayor i Hayes przyznają, że nie wiadomo, czy Aleksander Wielki naprawdę uległ zatruciu. Panie zaznaczają, że niczego nie sugerują ani nie opowiadają się za lub przeciwko jakiejś wersji wydarzeń. Nie da się jednak zaprzeczyć, że święta trucizna, którą posługiwali się sami bogowie, byłaby idealna dla postrzeganego jako półbóstwo Aleksandra. Wódz zachorował w Babilonie podczas jednej z całonocnych pijatyk. Uskarżał się na przeszywający ból w okolicach wątroby. Miał bardzo wysoką gorączkę. W ciągu 12 kolejnych dni jego stan się pogarszał. Nie mógł mówić, poruszał tylko oczyma. Na końcu zapadł w śpiączkę. Specjaliści, którzy próbowali odtworzyć przyczynę jego śmierci, wspominali o otruciu lub przypadkowym zatruciu ciemiernikiem, tojadem, strychniną lub arsenem, przepiciu, sepsie, zapaleniu trzustki, gorączce zachodniego Nilu, malarii i durze brzusznym. Mayor uważa, że objawy Aleksandra Macedońskiego i przebieg choroby wydają się pasować do greckich mitów związanych ze Styksem. Przywódca stracił głos, jak bogowie, którzy wpadali w niby-śpiączkę po wypiciu wody z rzeki. Wielu toksykologów nie zgadza się z hipotezą otrucia Aleksandra, ponieważ mało która trucizna wywołuje gorączkę, a w starożytności znano ich jeszcze mniej niż obecnie. Kalicheamycyna występuje jednak naturalnie i jest silnie cytotoksyczna, słowem – to idealna kandydatka na morderczynię słynnego króla.
-
Specjaliści z Mount Sinai School of Medicine, którzy określali stężenie ołowiu w dwóch fragmentach czaszki Ludwiga van Beethovena, uważają, że jest mało prawdopodobne, by kompozytor zmarł wskutek zatrucia tym pierwiastkiem. Wcześniej jedna z teorii dotyczących owianego tajemnicą zgonu słynnego Niemca głosiła, że jego przyczyną była wywołana zatruciem Pb niewydolność nerek. Dziewięćdziesiąt pięć procent ołowiu znajduje się w dorosłym organizmie w kościach, gdzie może on pozostać przez wiele lat, nawet po śmierci. Określenie zawartości ołowiu we fragmentach kości Beethovena pozwala nam cofnąć się w czasie, by zmierzyć ekspozycję na oddziaływanie pierwiastka w ciągu życia kompozytora – ujawnia dr Andrew Todd. Kawałki czaszki muzyka badano za pomocą fluorescencji promieniowania X (ang. x-ray fluorescence, XRF). Co ważne, technika ta nie uszkadza próbek, dlatego Todd niejednokrotnie wykorzystywał ją do określania wpływu ołowiu na ludzkie zdrowie. Dawka promieniowania jest tu niewielka – odpowiada 10-min dawce tła promieniowania naturalnego na Ziemi. Analiza fluorescencyjna polegała na rejestracji charakterystycznego promieniowania rentgenowskiego, emitowanego przez atomy ołowiu wskutek wzbudzenia. Dzięki temu stwierdzono, że w większym fragmencie czaszki występowało 12 mikrogramów ołowiu na gram minerału kostnego. W przypadku kogoś w wieku Beethovena spodziewaliśmy się większej dawki; porównawczy zestaw danych przewidywał 21 µg na gram minerału kostnego. Kontakt z ołowiem wywołuje drażliwość, z której słynął kompozytor, a także kolkę oraz niewydolność nerek i wątroby. W 2000 r. w Argonne National Laboratory badano tylko powierzchnię niewielkiego kawałka czaszki Beethovena. Poza nim Todd analizował też ogólną gęstość większego fragmentu. Wcześniej niektórzy badacze wykrywali podwyższone stężenia ołowiu we włosach muzyka, co może jednak stanowić odzwierciedlenie ekspozycji wyłącznie z ostatnich miesięcy życia. Austriacki patolog doktor Christian Reiter uważał, że dane te dałoby się odnieść do sposobu leczenia ran pooperacyjnych przed 200 laty. Andreas Wawruch leczył kompozytora z powodu płynu zbierającego się w jamie brzusznej. Odciągał płyn, przebijając brzuch muzyka, a na zrobioną przez siebie dziurę nakładał maść zawierającą ołów. Inni eksperci wskazywali na prawdopodobne upodobanie kompozytora do słodzonych i konserwowanych octanem ołowiu tanich win. Ich teorię obalił sam zainteresowany, z którego notatek wynikało, że stać go było na droższe trunki.
-
- XRF
- fluorescencja promieniowania X
- (i 7 więcej)
-
Georg Friedrich Händel cierpiał na zaburzenia odżywiania (notorycznie się przejadał), miał też problemy z alkoholem. Skutkiem tego było, wg Davida Huntera z University of Texas, zatrucie ołowiem. To dlatego, zanim umarł w wieku 74 lat, kompozytor przez dwie dekady podupadał na zdrowiu: stracił wzrok, niewyraźnie mówił oraz borykał się z dną moczanową i atakami paraliżu. Choć niewiele wiemy o życiu prywatnym muzyka, można wyciągnąć pewne wnioski z relacji współczesnych oraz wyglądu osoby uwiecznionej na portretach. Zdobyte w ten sposób dowody potwierdzają teorię zatrucia ołowiem w 1737 roku, kiedy to Händel czasowo stracił władzę w prawej ręce, co przedtem przypisywano udarowi. Szukając ratunku, Niemiec udał się do Akwizgranu, gdzie zażywał kąpieli w ciepłych źródłach siarkowych. Kiedy okazało się, że właśnie dzięki nim cudownie ozdrowiał, dr Hunter stał się podejrzliwy. Ponad dwa wieki temu takimi metodami leczono bowiem zatrucia ołowiem. Potem, niestety, ataki się powtarzały, aż 13 kwietnia 1759 r. kompozytor oznajmił, że nie zamierza więcej przyjmować gości. Umarł rankiem następnego dnia. W czasach Händla tylko garstka lekarzy miała świadomość niebezpieczeństw związanych z zatruciem ołowiem. Uważano jednak, że narażeni są przedstawiciele fachów mających z nim bezpośrednią styczność: wytwórcy cydru (których prasy były często pokryte Pb) czy dekarze. Nikt nie pomyślał, że pierwiastek znajduje się również w winie, piwie, cydrze, dżinie, wodzie oraz pokarmach. A muzyk przez długi czas od nich nie stronił... Jego utwory były bez wątpienia majstersztykiem, lecz mało kto potrafił zaakceptować żarłoczność i opilstwo Georga Friedricha. Händel miał obsesję na punkcie jedzenia. Możliwe, że zwyczaje dotyczące odżywiania zmieniły nawet rodzaj komponowanej muzyki. Po 1737 r. artysta porzucił operę i zwrócił się ku oratoriom. Utwory miały też inny nastrój: stały się bardziej ponure i medytacyjne.
- 3 odpowiedzi
-
Enzym odnaleziony u bakterii może już niedługo posłużyć do leczenia zatruć kokainą lub uzależnienia od tego środka. Jest to możliwe dzięki zdolności tego białkowego katalizatora do rozkładu cząsteczek narkotyku. Obiektem zainteresowania badaczy jest długodziałająca forma esterazy kokainy (CocE) - bakteryjnego enzymu zdolnego do rozkładu cząsteczek kokainy do związków nieaktywnych biologicznie. Jak przypuszczają badacze, jego zastosowanie może sprzyjać leczeniu uzależnienia od kokainy oraz ograniczać jej toksyczność. Aby ocenić terapeutyczny potencjał CocE, zespół dr. Gregory'ego T. Collinsa z University of Michigan wykorzystał szczury odmiany Sprague-Dawley. W pierwszym z testów naukowcy podawali zwierzętom różne dawki długodziałającej formy CocE, a następnie wstrzykiwali im typową śmiertelną dawkę kokainy. Jak się okazało, zastosowanie enzymu pozwoliło na znaczne zwiększenie przeżywalności po przyjęciu wysokich dawek narkotyku oraz zwiększyło dawkę konieczną do uśmiercenia zwierząt. Na potrzeby kolejnego eksperymentu zwierzęta nauczono podawania sobie dawek narkotyku dzięki pompie wstrzykującej dawki środka po naciśnięciu nosem specjalnego przycisku. U szczurów wywołano także uzależnienie od kokainy, a następnie testowano ich zachowanie po podaniu CocE. Wyniki doświadczenia wskazują, że wstrzyknięcie odpowiednio dużej dawki enzymu pozwala na rozłożenie kokainy, dzięki czemu prowadził on do osłabienia przyjemności odczuwanej za sprawą narkotyku. Po pewnym czasie zaobserwowano także znaczne osłabienie objawów uzależnienia. Można się spodziewać, że dalsze badania nad CocE będą miały na celu wprowadzenie jej na rynek jako środek łagodzący ostre zatrucia kokainą. Leczenie uzależnień z wykorzystaniem tego środka byłoby jednak, niestety, znacznie trudniejsze, ponieważ wymagałoby ono ogromnej samodyscypliny ze strony pacjenta, zaś wpływ enzymu mógłby zostać zniesiony przez przyjęcie odpowiednio dużej dawki narkotyku.
- 1 odpowiedź
-
Diane de Poitiers, kochanka króla Francji Henryka II, który panował w XVI wieku, starała się zachować młody wygląd, pijąc eliksir ze złotem. Naukowcy twierdzą, że choć udało jej się nieco oszukać upływający czas, ostatecznie mikstura przyczyniła się do śmierci faworyty (British Medical Journal). Kiedy francuscy badacze odkopali w zeszłym roku szczątki kobiety, w jej włosach wykryto duże stężenia złota. Ponieważ nie była królową i nie nosiła korony, trudno byłoby wytłumaczyć, w jaki sposób biżuteria mogła doprowadzić do zatrucia. Skłoniło to ekspertów do snucia przypuszczeń, że faworyta musiała pić roztwór złota. W owym czasie uznawano, że pozwala on zachować młody wygląd i stanowi lek na wiele dolegliwości. Francuski dwór wierzył, że w pierwiastku tym została zaklęta moc Słońca, która może przejść na pijącego. Alchemicy często pełnili funkcję aptekarzy i przepisywali swoim pacjentom mikstury sporządzane z chlorku złota i eteru dietylowego. Kochanka delfina, a następnie króla, była o 20 lat starsza od swojego wybranka. W tekstach z epoki wspominano, że de Poitiers, której Henryk II nadał tytuł księżnej de Valentinois, nawet bez makijażu miała wyjątkowo białą skórę, a w 7. dekadzie życia wyglądała na 30-latkę. Francuscy kryminolodzy Joel Poupon i Philippe Charlier znaleźli w szkielecie faworyty ślady rtęci, używanej do przygotowania medykamentów ze złotem. Kobieta była znana z atletycznej budowy, lecz badania wykazały, że miała też przerzedzone włosy i doskwierała jej łamliwość kości. To typowe objawy zatrucia złotem. Diane de Poitiers zmarła w wieku 66 lat na wygnaniu. Na banicję skazała ją wdowa po Henryku II Katarzyna Medycejska. Ciało metresy spoczęło w wielkim grobowcu w wybudowanej specjalnie dla niej kaplicy. Miejsce pochówku zostało zbezczeszczone podczas rewolucji francuskiej, a truchło księżnej trafiło do zwykłego grobu za murami zamku w Anet. Kości osoby znalezionej rok temu w Normandii należały do kogoś postury faworyty, zgadzał się także jej wiek. Co ważne, na jednej z nóg widać było ślady wygojonego złamania, a wiadomo, że księżna złamała kiedyś kończynę, spadając z konia. Jak przekonują autorzy artykułu z BMJ, o regenerujących właściwościach złota mówi się już od starożytności. Pliniusz Starszy opisywał przygotowanie dwóch preparatów oraz ich właściwości lecznicze. W XIII wieku alchemicy, w tym Michael Scot, Roger Bacon i Arnaud de Villeneuve, wspominali o Aurum potabile - pitnym złocie – oraz metodach jego pozyskiwania. Znano wiele wersji specyfiku: od niemal czystej wody po różne roztwory, uzyskiwane na bazie wody królewskiej.
- 2 odpowiedzi
-
- zatrucie
- młody wygląd
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jeden z sądów w Kalifornii przyznał aż 16 milionów dolarów odszkodowania rodzinie kobiety, która zmarła w styczniu 2007 roku w wyniku zatrucia... czystą wodą. Śmierć 28-letniej Jennifer Strange związana z konkursem zorganizowanym przez stację radiową KDND-FM z Sacramento. Zasady dziwacznego konkursu były proste: uczestnicy raz na kwadrans otrzymywali do wypicia ćwierćlitrową butelkę wody, zaś od ósmej rundy pojedynczą porcję zwiększano do 0,5 litra. Zwycięzcą konkurencji miała zostać osoba, która jako ostatnia pójdzie do toalety. Pani Strange, jedna z uczestniczek konkursu, wypiła łącznie 7,5 litra wody. W pewnym momencie zaczęła uskarżać się na ból głowy i drgawki, wywołane ostrym zaburzeniem równowagi wodno-elektrolitowej organizmu. Można więc powiedzieć, że doszło u niej do zatrucia czystą wodą. Po paru godzinach od powrotu do domu kobieta zmarła. Rodzina ofiary konkursu pozwała do sądu jego organizatorów, stację radiową KDND-FM z Sacramento. W pozwie zaznaczono, że konkursu nie odwołano nawet po tym, jak dwie osoby - słuchacz dzwoniący do radia oraz jeden z prowadzących program - ostrzegły słuchaczy o niebezpieczeństwie związanym z wypiciem nadmiernej ilości wody. Ława przysięgłych biorąca udział w procesie uznała firmę odpowiedzialną za prowadzenie KDND-FM oraz jej właściciela winnymi śmierci Jennifer Strange. Na rzecz rodziny ofiary zasądzono odszkodowanie w wysokości 16 milionów dolarów, zaś właściciele stacji z własnej inicjatwy zwolnili 10 pracowników związanych z organizacją konkursu.
- 8 odpowiedzi
-
- odszkodowanie
- zatrucie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Choć grypa hiszpanka była jedną z najbardziej zabójczych chorób zakaźnych w historii, przyczyny jej niezwykle wysokiej śmiertelności wciąż nie są jasne. Kolejnej próby wytłumaczenia przyczyn tragicznych efektów epidemii z lat 1918-1919 podjęła się dr Karen Starko, niezależna badaczka z Kalifornii. Jej zdaniem jednym z powodów wyjątkowo dużej liczby zgonów spowodowanych przez grypę było... nadużywanie aspiryny. Zaskakującą hipotezę opublikowało czasopismo Clinical Infectious Diseases. W swojej pracy dr Starko opisuje niedostrzeganą wcześniej zbieżność pomiędzy wynikami autopsji przeprowadzanych na zwłokach ofiar hiszpanki, działaniami niepożądanymi stosowania salicylanów (grupy leków, z których najbardiej powszechnym jest aspiryna, czyli kwas acetylosalicylowy) oraz popularnością tej grupy środków w czasach ataku zabójczej grypy. Jak tłumaczy autorka publikacji, po koniec 2. dekady XX wieku dokładne mechanizmy działania aspiryny nie były znane, lecz nie przeszkadzało to lekarzom w jej przepisywaniu. Efektem było przyjmowanie przez pacjentów gigantycznych dawek leku, sięgających niekiedy 31 g dziennie (maksymalna dawka zalecana obecnie to 4 g). Stosowanie tak znacznych ilości salicylanów wiąże się z licznymi efektami ubocznymi, takimi jak hiperwentylacja, gromadzenie się płynu w płucach czy ogólne zatrucie organizmu. Zjawiska te w oczywisty sposób osłabiają ustrój, zwiększając jego podatność na efekty zakażenia zarówno wirusem grypy, jak i bakteriami, które w wielu przypadkach były ostateczną przyczyną śmierci pacjentów. Powodem stosowania ogromnych dawek aspiryny była najprawdopodobniej desperacja. Chorzy na hiszpankę decydowali się na każdą formę leczenia, która mogła im pomóc. Zrozumienie tych naturalnych sił jest ważne z punktu widzenia dokonywania wyborów w przyszłości, ocenia badaczka i zaznacza: leki mogą ratować i nasze życie i poprawiać [jego jakość]. Zawsze musimy jednak pamiętać o tym, jak ważna jest dawka.
- 7 odpowiedzi
-
- działania niepożądane
- zatrucie
- (i 6 więcej)
-
Neonikotynoidy, związki stosowane w niektórych krajach jako pestycydy, wykazują wysoką toksyczność dla układu nerwowego pszczół - wynika z przeglądowej publikacji stworzonej wspólnie przez brytyjskie organizacje Buglife oraz Soil Association. To pierwsze tak przekonujące i jednoznaczne dowody szkodliwości substancji z tej grupy. Jak wynika z zebranych informacji, przynajmniej jeden ze związków z badanej grupy, imidakloprid, wywołuje u owadów poważne zaburzenia w obszarach układu nerwowego odpowiedzialnych za komunikację między osobnikami oraz nawigację. Wszystko wskazuje na to, że jest on jedną z istotnych - jeśli nie najważniejszą - przyczyną masowego wymierania pszczół, do którego doszło w ostatnich latach w Wielkiej Brytanii. Zdaniem autorów, przygotowany raport jest najbardziej kompleksową publikacją na temat wpływu neonikotynoidów na zdrowie pszczół. Peter Melchett, prezes Soil Association, dodaje od siebie słowa rozgoryczenia w związku z postawą brytyjskiego rządu: Zjednoczone Królestwo notorycznie przyjmuje najbardziej rozluźnione w całej Unii Europejskiej stanowisko w sprawie bezpieczeństwa stosowania pestycydów. Niestety, należy wspomnieć że polskie władze także nie zakazały dotychczas stosowania imidaklopridu - kroki takie podjęły władze tylko kilku krajów, m.in. Niemiec, Włoch i Słowenii. Jak nietrudno przewidzieć, przedstawiciele przemysłu są przeciwnego zdania. Zaniem dr. Juliana Little'a z firmy Bayer CropScience, jednego z producentów pestycydów opartych na imidaklopridzie, środki owadobójcze nie są dopuszczane [do użytku - red.] jeśli nie udowodni się braku [negatywnego] wpływu na owady takie jak pszczoły. Według Little'a przyczyną wymierania pszczół jest nie imidakloprid, lecz bliżej nieopisana choroba. Niewykluczone, że przyczyny problemów zdrowotnych pszczół rzeczywiście są bardziej złożone. Jeżeli jednak istnieją dowody na szkodliwość neonikotynoidów, brak stanowczych działań ze strony władz państwowych lub unijnych jest co najmniej zaskakujący. Czy sytuacja ta zmieni się po ukazaniu się najnowszej publikacji? Przekonamy się już niedługo.
- 7 odpowiedzi
-
- toksyna
- toksyczność
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Szczęście w nieszczęściu - tak najkrócej można opisać obecny stan zdrowia prezydenta Ukrainy, Wiktora Juszczenki. W 2004 roku, podczas kampanii wyborczej, polityk został otruty tak potężną dawką dioksyn, że wielu specjalistów obawiało się, iż może on zginąć. Na szczęście po pięciu latach od tego wydarzenia okazuje się, że organizm 55-letniego dziś mężczyzny usuwa truciznę znacznie szybciej, niż się spodziewano. Już podczas wstępnych badań zidentyfikowano związek, którego użyto do otrucia ukraińskiego prezydenta. Okazała się nim 2,3,7,8-tetrachlorodibenzo-p-dioksyna (TCDD) - substancja używana niegdyś jako pestycyd, której stosowanie jest obecnie zakazane. Ponieważ Juszczenko jest najprawdopodobniej pierwszą w historii ofiarą celowego otrucia tak wysoką dawką tego związku, badacze z szwajcarskiego instytutu Empa namówili głowę państwa ukraińskiego do przesyłania próbek własnych tkanek oraz płynów ustrojowych do badań nad metabolizmem toksyny. W czasopiśmie The Lancet opublikowano właśnie wyniki ponadtrzyletniego studium. Jak wykazały pierwsze testy, poziom TCDD w organizmie Juszczenki osiągnął niedługo po zatruciu poziom aż 108 ng/g tkanki tłuszczowej (dioksyny gromadzą się głównie w niej, toteż ich stężenia w organizmie są zwykle podawane właśnie w takiej formie). Jest to wartość przekraczająca średnią populacyjną aż 50000 razy(!). Na szczęście wszystko wskazuje na to, że ekspozycja na gigantyczną dawkę toksyny uruchomiła mechanizm jej szybkiego rozkładu i eliminacji. Ku zaskoczeniu badaczy z instytutu Empa okazało się, że czas półtrwania TCDD w organizmie ukraińskiego prezydenta wynosił nie 5-10 lat, jak ma to miejsce w przypadku typowego człowieka, lecz zaledwie 16 miesięcy. W świetle opublikowanych danych nie powinien więc dziwić fakt, że szpecące blizny na twarzy polityka są dzisiaj słabo widoczne. Autorom studium udało się także zidentyfikować produkty rozkładu TCDD w organizmie człowieka. Wiedza ta pozwoli na ulepszenie diagnostyki zatruć oraz sposobów ich leczenia.
-
Co jeszcze, oprócz ognia i spadających konarów drzew, może zagrażać strażakom gaszącym płonące lasy? Zdaniem naukowców z Pacific Northwest National Laboratory (PNNL), istotnym zagrożeniem są także... alkaloidy uwalniane ze spalających się fragmentów roślin. Do badania wykorzystano sosny żółte (Pinus ponderosa), bardzo pospolite w amerykańskich lasach. Celem eksperymentu było zbadanie składu dymu powstającego podczas ich spalania oraz ustalenie wpływu jego składników na zdrowie człowieka oraz kondycję środowiska. Jak wykazali badacze z PNNL, wiele spośród substancji uwalnianych do środowiska wraz z dymem może wywierać istotny wpływ na ekosystemy lądowe oraz morskie. Szczególną uwagę autorzy zwrócili na alkaloidy - związki wytwarzane przez rośliny głównie w celu ochrony przed patogenami. To nie pierwszy raz, gdy udało się wykryć alkaloidy w dymie znad płonących roślin, lecz dotychczas brakowało technologii pozwalających na wykonywanie precyzyjnych pomiarów ich stężenia. Przełom nastąpił, gdy naukowcy z Uniwersytetu Stanu Kolorado udostępnili badaczom z PNNL specjalnie zmodyfikowany aparat do spektroskopii masowej - jednej z najdokładniejszych i najbardziej czułych metod chemii analitycznej. W zależności od badanej próbki, alkaloidy stanowiły od 10 aż do 30 procent zidentyfikowanych związków. Co ciekawe, obecności aż 7 na 10 substancji z tej puli nie stwierdzono nigdy wcześniej w dymie znad płonących roślin. Właściwości alkaloidów sprawiają, że wpływ pożarów lasów na ekosystemy znacznie wykracza poza ryzyko związane z występowaniem ognia. Wysokie stężenie związków z tej grupy może wywierać istotny wpływ na kondycję organizmów zamieszkujących okolice miejsca pożaru. Niewykluczony jest także niekorzystny wpływ na zdrowie samych strażaków. Co więcej, zasadowy odczyn wielu alkaloidów znacząco ułatwia powstawanie chmur oraz opadów. O odkryciu dokonanym przez badaczy z PNNL informuje czasopismo Environmental Science & Technology.
-
Stosunek płciowy to dla organizmu nie lada wysiłek, zaś jego wpływ na fizjologię wykracza daleko poza funkcjonowanie układu rozrodczego. Jak pokazują badania przeprowadzone przez szwedzkich naukowców, muszki owocowe reagują na kontakt seksualny jak na... zatrucie. Odkrycia dokonano dzięki zastosowaniu mikromacierzy - skomplikowanego narzędzia pozwalającego na jednoczesną ocenę aktywności tysięcy genów funkcjonujących w określonej grupie komórek. Na podstawie ich analizy stwierdzono, że układ odpornościowy pospolitych owadów reaguje na seks intensywną odpowiedzią immunologiczną. Sprawdzaliśmy, w jaki sposób aktywność genów zmienia się pod wpływem kopulacji i wykazaliśmy w ten sposób, że procesem znajdującym się pod najsilniejszym wpływem [aktu seksualnego] jest obrona immunologiczna - opisuje Ted Morrow, pracownik Wydziału Ekologii i Ewolucji na Uniwersytecie w Uppsali. Reakcja organizmu powoduje ograniczenie płodności zwierząt aż o około 20%. Jest to pozornie sprzeczne z ewolucyjnym dążeniem do rozrodu, lecz dokładniejsza analiza sposobu rozmnażania muszek wyjaśnia przyczyny tego nietypowego zjawiska. Okazuje się bowiem, że podczas kontaktu seksualnego samce są wyjątkowo agresywne - krzywdzą swoje partnerki nie tylko swoją gwałtownością, lecz także wytwarzaniem szkodliwych białek zawartych w nasieniu. Wiele wskazuje na to, że odpowiedź immunologiczna jest próbą neutralizacji przyjętych w czasie stosunku toksyn. Energia zużyta na uruchomienie reakcji odpornościowej jest z kolei przyczyną, dla której płodność samic spada znacznie poniżej teoretycznego maksimum. A samiec? Dla niego korzyść jest oczywista: ogranicza w ten sposób prawdopodobieństwo, że jakikolwiek inny osobnik doczeka się potomstwa, którego matką będzie ta sama samica. To okrutna, lecz bez wątpienia bardzo skuteczna metoda.
- 19 odpowiedzi
-
- muszka owocowa
- zatrucie
- (i 8 więcej)
-
Jednoczesne przyjmowanie acetaminofenu (paracetamolu) z alkoholem jest jedną z najczęstszych przyczyn występowania marskości wątroby. Co ciekawe jednak, bezpośrednią przyczyną zmian chorobowych nie jest toksyczność obu tych substancji, lecz wywołany przez nie stan zapalny. Na szczęście okazuje się, że jego intensywność można skutecznie ograniczyć za pomocą... zwykłej aspiryny. O odkryciu donoszą badacze z Uniwersytetu Yale. Jak pokazały przeprowadzone przez nich testy na myszach, marskość wątroby występująca po równoczesnym podaniu paracetamolu i etanolu jest wywołana napływem komórek odpornościowych i rozwojem ostrego stanu zapalnego w miąższu tego organu. Zjawisko to może być zaskakujące, gdyż acetaminofen jest jednym z najczęściej stosowanych leków przeciwzapalnych. Obserwowane procesy są zależne od tzw. receptorów TLR, uruchamiających jeden z najprymitywniejszych, lecz także najszybszych szlaków obrony immunologicznej. Badacze z Uniwersytetu Yale udowodnili, że substancje zdolne do blokowania aktywności receptorów TLR, czyli ich antagoniści, skutecznie ograniczają ryzyko związane z przedawkowaniem acetaminofenu i alkoholu. Co ciekawe, udowodniono też, że uszkodzenie wątroby można znacznie zmniejszyć podając niskie dawki aspiryny - leku wielokrotnie tańszego od antagonistów TLR i działającego na nieco innym etapie łańcucha sygnałów prowadzących do rozwoju zapalenia. Dr Wajahat Mehal, główny autor studium, podkreśla możliwość praktycznego wykorzystania zdobytej wiedzy: nasza strategia jest taka, by używać aspiryny codziennie w celu zapobiegania uszkodzeniom wątroby, lecz jeśli do niego dojdzie, podawać antagonistów TLR w celu jego wyleczenia. Środowisko lekarskie przyjmuje pomysł dr. Mehala z rezerwą. Wielu ekspertów, m.in. członkowie zrzeszającej hepatologów organizacji British Liver Trust, przestrzega, by na wszelki wypadek zgłaszać przedawkowanie paracetamolu lekarzowi. Inni przypominają, że choć aspiryna rzeczywiście poprawia wiele funkcji ludzkiego organizmu, przewlekłe stosowanie niektórych zawierających ją preparatów mogą powodować uszkodzenie śluzówki żołądka.
-
Niektórzy twierdzą, że palenie papierosów "light" zmniejsza ryzyko powikłań związanych z pochłanianiem zawartych w nich toksyn. Okazuje się jednak, że to tylko złudzenie, przynajmniej z punktu widzenia zagrożenia dla płodu. Wiele substancji zawartych w [papierosach typu light] nie zostało przetestowanych, a niektóre są opisywane przez producentów jako bezpieczne, zauważa pracujący na Uniwersytecie Kalifornijskim prof. Prue Talbot, główny autor badań. Niestety, jak pokazują badania jego zespołu, rzeczywistość wygląda znacznie gorzej: nasze testy na myszach pokazują jasno, że te substancje niekorzystnie wpływają na reprodukcję oraz związane z nią procesy rozwojowe. Efekty najprawdopodobniej są identyczne w przypadku ludzi, co oznacza, że kobiety ciężarne są szczególnie narażone na efekty dymu z takich papierosów. Zespół prof. Talbota prowadził swoje testy na mysich zarodkowych komórkach macierzystych, które służyły jako model zarodka niezagnieżdżonego jeszcze w ściany macicy. Porównywano na nich wpływ dymu wydzielanego przez tradycyjne papierosy oraz ich wersję "light". Wykonano także osobną analizę dymu zasysanego przez filtr papierosa (miało to symulować aktywne wdychanie przez samego palacza) oraz tego wydzielanego z żarzącej się końcówki papierosa. Testy pokazują jasno, że każdy z badanych rodzajów używki wykazywał silne działanie toksyczne na niezagnieżdżone zarodki myszy, co objawiało się m.in. opóźnieniem i upośledzeniem ich rozwoju. W wyniku ekspozycji na dym dochodziło także do osłabienia zdolności komórek macierzystych do przylegania do białek tzw. macierzy pozakomórkowej (proces ten jest konieczny dla prawidłowego osadzenia się zarodka w macicy). W skrajnych przypadkach dochodziło nawet do całkowitego obumarcia zarodka. Co więcej, ku zaskoczeniu badaczy okazało się, że próbki dymu z papierosów typu "light" były bardziej szkodliwe od tego z papierosów tradycyjnych. Ten wynik był niespodziewany, ponieważ zgodnie z zapewnieniami takie produkty zawierają mniejsze ilości toksyn, uważa prof. Talbot. Dalsze testy wykazały, że dym wydostający się z końcówki papierosa (czyli ten wdychany przez biernych palaczy) był bardziej szkodliwy, prawdopodobnie ze względu na niższą temperaturę spalania tytoniu. Nie należy jednak zapominać, że sam palacz także wdycha tę trującą mgiełkę. Dalsze badania zespołu z Uniwersytetu Kalifornijskiego obejmą wykonanie analogicznych testów na komórkach ludzkich. Należąca do zespołu magistrantka Sabrina Lin rozpoczęła już wstępne eksperymenty, możemy więc liczyć, że już wkrótce opublikowane zostaną ich wstępne rezultaty.
- 21 odpowiedzi
-
- toksyczność
- papierosy
- (i 11 więcej)
-
Nowy test, oparty o zastosowanie komórek pobranych od popularnych ryb akwariowych, jest w stanie szybko i precyzyjnie wykryć liczne toksyny bakteryjne - twierdzą naukowcy z Uniwersytetu Stanu Oregon. Technologia może znaleźć zastosowanie głównie w przemyśle spożywczym. Opracowana metoda wykorzystuje naturalną cechę bojowników syjamskich (Betta splendens) - ryb hodowanych powszechnie w akwariach na całym świecie. Zwierzęta te, w optymalnych warunkach intensywnie barwne, pod wpływem toksyn w mgnieniu oka tracą kolor, a ich ciało staje się niemal przeźroczyste. Badacze wyizolowali z nich komórki odpowiedzialne za ten proces, zwane komórkami chromatoforowymi, czyli "niosącymi barwę" (nazwa ta pochodzi z języka greckiego). To one odgrywają główną rolę w nowym rodzaju testu. Wykonanie badania jest niezwykle proste. Do naczynia, w którym hodowane są komórki wysycone czerwonym pigmentem, dodaje się próbkę podejrzewaną o występowanie w niej toksyn, takich jak szkodliwe białka bakteryjne lub metale ciężkie. Jeżeli dojdzie do zatrucia komórek, reagują one błyskawicznym wycofaniem cząsteczek jaskrawego barwnika z cytoplazmy, co prowadzi do zaniku czerwonej barwy. Proces ten można z łatwością wykryć, a intensywność reakcji można zmierzyć i opisać z użyciem wartości liczbowych. Komórki chromatoforowe bojowników reagują na toksyny produkowne przez liczne bakterie. Do mikroorganizmów, które można wykryć dzięki ich zastosowaniu, zalicza się m.in. bakterie jadu kiełbasianego (Clostridium botulinum) oraz przedstawicieli gatunków Clostridium perfringens i Bacillus cereus, odpowiedzialnych za liczne przypadki biegunek. Skuteczność testu potwierdzono także w odniesieniu do bakterii z rodzaju Salmonella, niezwykle istotnego z punktu widzenia przemysłu spożywczego. Wymienione zanieczyszczenia pojawiają się w produktach spożywczych stosunkowo często, lecz ich wykrycie bywa niejednokrotnie skomplikowane i czasochłonne. Technologia opracowana na Uniwersytecie Stanu Oregon może pomóc w rozwiązaniu tego problemu poprzez dostarczenie prostego i szybkiego testu gotowego do zastosowania w przemyśle. Co więcej, jak twierdzi szefowa zespołu badaczy, prof. Janine Trempy, istnieje duża szansa, że użycie zestawu do badań nie będzie wymagało jakiegokolwiek specjalistycznego szkolenia. Obecnie planowane są dalsze badania, których celem będzie przetestowanie zdolności komórek pobranych od bojowników do wykrywania innych bakterii istotnych ze względu na powodowanie przez nie zatrucia. Chodzi tu głównie o mikroorganizmy z rodzaju Listeria oraz należące do szczepu E.coli 0157:H7. Zdaniem prof. Trempy konieczne będzie także ustalenie metody, która pozwoliłaby na utrzymanie komórek chromatoforowych w hodowli. Pozwoliłoby to na uniknięcie pobierania ich od ryb w celu wykonania kolejnych analiz. Badacze z Oregonu uzyskali już patent na opracowaną przez siebie metodę. Szczegółowe informacje na jej temat opublikowano w czasopiśmie Microbial Biotechnology.
- 12 odpowiedzi
-
Profesor Jean-Hilaire Saurat, szef oddziału dermatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Genewie, poinformował na konferencji prasowej, że zatrucie w 2004 r. prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki dioksynami stanowiło przełom w zakresie metod leczenia tego typu przypadków. Specjalista wykluczył, że taka ilość toksycznych substancji mogła zostać połknięta przez przypadek lub że było to sfingowane. Zniekształcenia na twarzy i ciele to skutek 1000-krotnie większego stężenia dioksyn niż w organizmie przeciętnego człowieka. Według dermatologów, ospowate dzioby zadziałały jak miniaturowe wątroby. Utworzyły się one pod skórą, aby zaabsorbować i zniszczyć toksynę. Przypadkiem Juszczenki zajął się cały zespół lekarzy, m.in. z Ukrainy. Nie ulega wątpliwości, że to było bardzo poważne zatrucie dioksynami... Nie ma mowy, by taka ilość trucizny dostała się do organizmu przez przypadek – podkreśla Saurat. Prezydent Ukrainy twierdzi, że wie, kto odpowiada za to, co mu się stało i że wszystkie te osoby przebywają w Rosji. Oskarżył też Moskwę o utrudnianie śledztwa. Saurat i osobisty lekarz Juszczenki Rościsław Walichnowski postanowili przemówić, ponieważ po Kijowie krążą pogłoski, że Juszczenko udawał zatrucie, by zdobyć poparcie w wyborach sprzed 4 lat. W październiku ubiegłego roku prezydent naszego wschodniego sąsiada ujawnił, że przeszedł 24 duże operacje w kraju i za granicą. Lekarze walczyli o jego zdrowie i wygląda na to, że im się udało. Genewczyk ujawnił, że poza tym polityk poddawał się wielu mniejszym zabiegom. Przez 3 pierwsze lata doświadczał stałego, silnego bólu. Jego choroba to nieocenione źródło informacji nt. terapii masywnego zatrucia dioksynami. Dzioby na skórze to element reakcji obronnej organizmu. Nadano jej nazwę nabytego indukowanego dioksynami krwiaka skóry, w skrócie ADISH (ang. Acquired Dioxin-Induced Skin Haematoma). Podobne obrażenia obserwowano już w przeszłości, m.in. u ofiar wycieku w fabryce chemicznej w Seveso we Włoszech.
- 1 odpowiedź
-
- nabyty indukowany dioksynami krwiak skóry
- ADISH
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Austriacki patolog, specjalista medycyny sądowej, doktor Christian Reiter uważa, że Ludwig van Beethowen padł ofiarą swojego lekarza. Człowiek, który miał mu pomóc, nieświadomie go zabił. Już kilka lat temu, na podstawie badań włosów i kości kompozytora stwierdzono, że w jego ciele znajdowało się bardzo wysokie stężenie ołowiu. Wiadomo też, że Beethoven chorował przez wiele lat przed śmiercią. Christian Reiter zastosował metody używane we współczesnej kryminalistyce i po miesiącach badań opublikował w Beethoven Journal artykuł, w którym stwierdza, że artysta padł ofiarą swojego lekarza. Okazuje się bowiem, że koncentracja ołowiu w ciele Beethovena wzrastała za każdym razem, gdy odwiedzał go lekarz. Doktor Andreas Wawruch leczył kompozytora z powodu płynu zbierającego się w jamie brzusznej. Wawruch odciągał płyn przebijając brzuch muzyka, a na zrobioną przez siebie dziurę nakładał maść zawierającą ołów. Oczywiście wiedział o szkodliwości ołowiu, jednak nie wiedział o tym, że Beethoven ma poważnie uszkodzoną nerkę, która nie funkcjonuje prawidłowo. Nerka ta nie radziła sobie z dawkami ołowiu na które była narażona, jej stan się pogarszał i nie mogła spełniać swych funkcji.. Ostatecznie to właśnie jej niewydolność stała się przyczyną śmierci mistrza. O tym, że kompozytor miał chorą nerkę przekonano się dopiero podczas autopsji, którą przeprowadzono 26 marca 1827 roku. Reiter uważa, że nie można obwiniać Wawrucha o śmierć Beethovena. Dostarczane przez niego dawki ołowiu nie były na tyle wysokie, by zabić zdrową osobę. Jednak Wawruch nie wiedział, że jego lekarstwo atakuje już chorą nerkę i w ostateczności ją zabiło. Żaden ze specjalistów, którzy wcześniej badali włosy i kości Beethovena, nie połączył jego śmierci z lekami doktora Wawrucha. Zrobił to dopiero Reiter, który porównał daty wizyt lekarza z odkładaniem się ołowiu we włosach. Wciąż jednak pozostaje zagadką, skąd w ciele Beethovena tyle ołowiu. Cierpiał on z powodu jego koncentracji przez wiele lat. Niektórzy sugerują, że pił zanieczyszczone ołowiem wino, inni twierdzą, że jako młody człowiek, gdy jeździł do sanatoriów pijał tam duże ilości wody zawierającej ten pierwiastek.
- 1 odpowiedź
-
Wprowadzaniu nowych materiałów często towarzyszą obawy o ich wpływ na środowisko naturalne i zdrowie człowieka. Ma to zastosowanie również w dziedzinie elektroniki, w której coraz częściej pojawiają się np. nanorurki i rozwija się nanotechnologia. Naukowcy z University of California w San Diego (UCSD) oraz pobliskiego Veterans Affairs Medical Healthcare System w La Jolla zakończyli właśnie badania, które wykazały, że magnetyczne nanocząsteczki mogą być szkodliwe dla człowieka. Okazuje się, że tego typu cząstki o średnicy mniejszej niż 10 nanometrów hamują wzrost komórek nerwowych. Poprzednio eksperymenty in vitro przeprowadzone w Narodowym Instytucie Standardów i Technologii (NIST) dowiodły, iż nanorurki krótsze niż 200 nanometrów mają szkodliwy wpływ na komórki płuc człowieka. Obecnie szacuje się, że Narodowa Fundacja Nauki (NSF) spędza 10-krotnie więcej czasu na badaniach nad nowymi nanomateriałami, niż na badaniach nad wyeliminowaniem ich toksycznego oddziaływania. Chcielibyśmy, by przeznaczała ona więcej pieniędzy na finansowanie badań podobnych do naszych. Tak, by można było określić, które nanomateriały są najbardziej toksyczne i jak wyeliminować to zagrożenie – mówi profesor Shunho Jin z UCSD. Tysiące firm pracuje obecnie nad rozwojem magnetycznych nanocząsteczek i zastosowaniem ich w bio- i nanotechnologii. Bardzo popularnym materiałem są nanocząstki tlenku żelaza, o których dotychczas sądzono, że są obojętne dla organizmów żywych. Najnowsze badania wykazały, że mogą być niebezpieczne. Zespół Jina odkrył, że w obecności tego typu nanocząstek, jeśli są one mniejsze niż 10 nanometrów, komórki nerwowe nie reagują na sygnały chemiczne i zamiast ułatwiać przekazywanie sygnałów, przechodzą w stan uśpienia. Wcześniej NIST stwierdził, że nanorurki węglowe o długości mniejszej niż 200 nanometrów, z łatwością przenikają do komórek płuc. W zależności od stopnia ich koncentracji, komórki umierają lub wykazują inne objawy zatrucia.
- 1 odpowiedź
-
- University of California
- zatrucie
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W artykule opublikowanym w styczniowym wydaniu magazynu Mayo Clinic Health Letter naukowcy przestrzegają przed metalami ciężkimi znajdującymi się w artykułach codziennego użytku, takich jak emaliowana zastawa, suplementy ziołowe, pokarmy, ogrodowe pestycydy lub herbicydy. Potencjalnymi źródłami ołowiu mogą być, m.in.: powierzchnie pomalowane starymi farbami, zastawa stołowa (kryształy, naczynia cynowo-ołowiane, naczynia emaliowane, zwłaszcza z białymi czy żółtymi wykończeniami), dym wydobywający się podczas produkcji witraży metodami domowymi, biżuteria i suplementy, szczególnie chińskie. Wysokie stężenia rtęci wykrywa się u pewnych gatunków ryb oraz skorupiaków, np. u rekinów, mieczników, tuńczyków, szczupaków, okoni czy łososi atlantyckich. Przez długi czas obawiano się, że zawierające metale wypełnienia stomatologiczne wpływają niekorzystnie na centralny układ nerwowy. Nie wykazano jednak istnienia takiego związku. W skład niektórych herbi- i pestycydów wchodzi arsen. Ich użytkownicy powinni zawsze czytać ostrzeżenia na etykietkach i postępować zgodnie z nimi. Ograniczony kontakt z metalami ciężkimi nie zagraża raczej zdrowiu. Ogólne objawy zatrucia obejmują utratę słuchu, zaburzenia koncentracji uwagi, zmiany osobowości i utratę czucia, zwłaszcza w końcówkach palców.
-
- metale ciężkie
- zatrucie
- (i 11 więcej)