Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'wyrok' .
Znaleziono 17 wyników
-
Amerykański Sąd Najwyższy jednogłośnie oświadczył, że nie wolno patentować testów medycznych, które polegają na badaniu zależności pomiędzy dawkami leków a ich efektami terapeutycznymi. Sędzia Stephen Breyer, który napisał uzasadnienie wyroku stwierdził, że prawa natury nie mogą być patentowane same w sobie lub w połączeniu z procesami składającymi się z dobrze rozumianych, standardowych, konwencjonalnych działań. Sporna sprawa dotyczyła interakcji pomiędzy tiopurynami a metabolitami z krwi pacjenta. Firma Prometheus Laboratories opracowała metodę, pozwalającą lekarzom na określenie bezpiecznej skuteczniej dawki tiopuryn. Po jakimś czasie nieco inną metodę opracowali lekarze z Mayo Clinic. Wówczas Prometheus pozwała klinikę o naruszenie dwóch patentów. Spór dotarł aż do Sądu Najwyższego. Sędzia Breyer stwierdził, że podstawą wynalazku Prometheusa są prawa natury, a konkretnie „związek pomiędzy koncentracją pewnych metabolitów we krwi, a prawdopodobieństwem, iż dawka tiopuryn będzie nieskuteczna bądź szkodliwa“. Sędzia zauważył, że Einstein nie mógłby opatentować swojego słynnego twierdzenia, opracowując proces, który polegałby na poinformowaniu operatorów akceleratorów cząstek, by brali pod uwagę prawo dotyczące produkcji energii z masy. Zdaniem sędziego Prometheus robi dokładnie to samo, po prostu mówi lekarzom, by zebrali dane, na podstawie których mogą określić prawdopodobieństwo pojawienia się interferencji pomiędzy metabolitami a tiopurynami. Sąd Najwyższy odrzucił też sugestię rządu federalnego, by wstępnie zezwolić na przyznawanie podobnych patentów, a które mogłyby być obalane jeśli udowodni się ich oczywistość.
-
Orzeczenia sądowe powinny być, z natury rzeczy, obiektywne, jednak naukowcy udowodnili, że powiedzenie, iż wyrok zależy od tego, co sędzia zjadł na śniadanie, jest prawdziwe. Uczeni z Columbia University przeanalizowali 1112 wyroków izraelskich sędziów, którzy mieli zdecydować o zwolnieniu warunkowym więźniów. Okazało się, że prawdopodobieństwo zwolnienia było większe, jeśli sprawę rozpatrywano na samym początku dnia roboczego lub po przerwie obiadowej. Naukowcy stwierdzili, że 65% spraw rozpatrywanych na początku pracy zakończyło się po myśli skazanych. Później, w miarę upływu dnia odsetek ten spadał, by pod koniec sesji roboczej wynieść około 0%. Później, gdy sędziowie wracali do pracy po przerwie obiadowej, prawdopodobieństwo uzyskania zwolnienia znowu wynosiło 65% i spadało w ciągu dnia. Zachowania takie zaobserwowano u wszystkich 8 sędziów, którzy przez 50 dni wydali wspomniane 1112 wyroków. Zawsze jesteśmy zdumieni, gdy znajdziemy jakąś prawidłowość tam, gdzie się jej nie spodziewamy. Jako naukowiec specjalizujący się w naukach społecznych jestem podekscytowany tym odkryciem. Jednak jako obywatelowi nie podoba mi się ono - mówi specjalizujący się w psychologii biznesu Jonathan Levav z Columbia University. Zdaniem naukowca z takim mechanizmem mamy do czynienia, ponieważ gdy ludzie muszą podejmować decyzje jedna po drugiej, w miarę narastania zmęczenia wykazują tendencję do maksymalnego upraszczania procesu podejmowania decyzji. A najłatwiej jest zostawić sprawy takimi, jakie są, czyli w tym wypadku, odesłać osadzonego do więzienia. Przy okazji odkryto, że na decyzje sędziów nie wpływały takie czynniki jak płeć, przynaleźność etniczna, rodzaj popełnionej zbrodni czy długość pobytu w więzieniu. Badania były częścią większego programu, którego celem jest sprawdzenie procesu podejmowania wielu decyzji jedna po drugiej. Uczeni podejrzewają, że z podobnym zjawiskiem upraszczania mamy do czynienia w innych dziedzinach życia, takich jak medycyna, finanse czy decyzje w parlamencie.
- 1 odpowiedź
-
- posiłek
- odpoczynek
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Troje założycieli serwisu The Pirate Bay przegrało apelację, w której odwoływali się od poprzedniego wyroku skazującego ich na rok więzienia. Sąd apelacyjny skrócił jednak ich kary. Frederik Neij ma zostać zamknięty na 10 miesięcy, Peter Sunde na osiem, a Carl Lundstrom na cztery. Ostatni z apelujących, Gottfrid Svartholm z powodu choroby nie stawił się w sądzie. Wyrok w jego sprawie zostanie ogłoszony później. Wraz ze zmniejszenie wyroków więzienia sąd zwiększył nałożoną na oskarżonych grzywnę. Poprzednio kazano im zapłacić 32 miliony koron. Teraz mają do zapłacenia 46 milionów czyli około 5,5 miliona dolarów. Już po wydaniu pierwszego wyroku Sunde oświadczył: "Nie możemy zapłacić i nie zapłacimy. Nawet gdybym miał pieniądze, to wolałbym jest spalić i nie dałbym im nawet popiołów". Twórcy The Pirate Bay zostali skazani za pomoc w masowym naruszaniu praw autorskich.
- 3 odpowiedzi
-
- Carl Lundstrom
- Frederik Neij
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Sąd Okręgowy dla Wschodniej Virginii wydał wyjątkowy wyrok, który powinien znacznie ułatwić walkę z botnetami. Na podstawie orzeczenia sądu Microsoft stał się właścicielem 276 domen używanych przez cyberprzestępców, którzy stworzyli botnet Waledac. Domeny te były wykorzystywane do kontrolowania botnetu. Koncernowi udało się doprowadzić do zamknięcia botnetu już w lutym, dzięki zastosowaniu nietypowej konstrukcji prawnej, o której informowaliśmy przed kilkoma miesiącami. Obecny wyrok również jest nietypowy, gdyż, jak zauważa prawnik Microsoftu Richard Boscovich, właściciel przejętych domen nie został ustalony, a zatem nie mógł stawić się przed sądem by zaprotestować. Jednak dzięki uzyskaniu takiego wyroku prawnicy koncernu udowodnili, że amerykańskie prawo pozwala na przejęcie kontroli nad zarejestrowaną w USA domeną, z której prowadzona jest przestępcza działalność. Sezon na botnety został rozpoczęty. Zezwolenia na odstrzał wydano i mamy zamiar starać się o kolejne - powiedział Boscovich. Waledac był w swoim czasie największym źródłem spamu i szkodliwego oprogramowania. W szczycie aktywności rozsyłał 1,5 miliarda niechcianych listów dziennie. W ciągu ostatnich 7 dni, mimo że Waledac nie działa od kilku miesięcy, zauważono aż 58 000 pecetów, które 14,6 miliona razy próbowały nawiązać połączenie z przejętymi przez Microsoft domenami. Istnieją dziesiątki dużych i setki małych botnetów - stwierdził T. J. Campana z Microsoftu. Botnety są obecnie podstawą przestępczej działalności - dodał.
-
Wszystko wskazuje na to, że sprawa SCO vs Novell ostatecznie się zakończyła. Sąd Okręgowy dla Okręgu Utah odrzucił twierdzenia SCO jakoby Novell dopuścił się oszczerstwa oraz złamania zasad działania w dobrej wierze. Jednocześnie sędzia nakazał SCO uznanie, iż Novell działa w sporze ze SCO w zastępstwie IBM-a oraz innych firm produkujących systemy linuksowe. Uznał też sprawę za zamkniętą. Spór z Novellem ciągnie się od 2004 roku, gdy SCO oskarżyło tę firmę o fałszywe przypisywanie sobie praw do uniksowych patentów. W marcu bieżącego roku sąd rozstrzygnął na korzyść Novella. SCO ma prawo do apelacji od najnowszego wyroku. Wielu obserwatorów uważa jednak, że będzie on ostatnim w całej serii procesów, jakie SCO wytoczyło firmom uniksowym.
-
Sąd Okręgowy dla Wschodniego Dystryktu Nowego Jorku wydał wyrok, który może znacząco wpłynąć na sposoby walki z piractwem w USA. Sędzia Kimba Wood uznała, że firma, która oferuje serwis wymiany plików LimeWire jest winna naruszenia praw autorskich. Pozew przeciwko Lime Group, firmie-matce przedsiębiorstwa LimeWire, i jej założycielowi Markowi Gortonowi wniósł przemysł muzyczny. Oskarżenie twierdziło, że LimeWire jest winne naruszenia praw autorskich, nieuczciwej konkurencji oraz przyczynia się do naruszania praw autorskich. Dowody pokazały, że firma zoptymalizowała oprogramowanie LimeWire tak, by użytkownicy mogli pobierać cyfrową muzykę, z której większość jest chroniona prawem autorskim. W ten sposób LimeWire asystowało przy naruszeniu prawa - czytamy w 59-stronicowym uzasadnieniu wyroku. Decyzja sądu może stanowić poważny cios dla amerykańskich serwisów P2P, których użytkownicy nielegalnie wymieniają się chronionymi plikami. Z danych NPD Group wynika, że z LimeWire korzysta aż 58% badanych, którzy przyznali, iż w ubiegłym roku pobierali pliki muzyczne z P2P. Oprogramowanie LimeWire zostało ściągnięte setki milionów razy. Wyrok prawdopodobnie doprowadzi przynajmniej do zamknięcia LimeWire, gdyż kolejnym logicznym posunięciem przemysłu muzycznego powinno być wystąpienie do sądu z wnioskiem o wydanie nakazu zamknięcia LimeWire. Warto też zauważyć, że sąd uznał osobistą winę Marka Gortona, co może zniechęcić innych potencjalnych operatorów P2P. Taki a nie inny wyrok sądu oznacza też, że RIAA może domagać się najwyższej przewidzianej prawem grzywny. Wynosi ona 150 000 dolarów od każdego nielegalnie pobranego pliku, a ich liczbę można szacować w milionach.
-
Sprawa serwisu LimeWire, w której stwierdzono, że właściciel serwisu P2P jest winny piractwa, powraca w atmosferze skandalu. Sąd federalny podejrzewa bowiem, że Fred von Lohmann, jeden z najważniejszych prawników Electronic Frontier Foundation, organizacji broniącej praw internautów, dopuścił się co najmniej poważnych nieprawidłowości. Jak wynika z zeznań świadków, von Lohmann miał doradzać przedstawicielom LimeWire by niszczyli dowody. W uzasadnieniu wyroku sędzia Kimba Wood napisała, że Mark Gordon, założyciel LimeWire zeznał, iż von Lohmann doradzał jemu oraz byłemu dyrektorowi ds. technicznych serwisu, Gregowi Bildsonowi, aby wdrożyli taki program obiegu dokumentów, który usunie informacje obciążające użytkowników LimeWire. Stwierdzenia sędzi Wood wywołały zdziwienie w środowisku prawniczym. Specjaliści zauważają, że pani sędzia, która ma 23-letnie doświadczenie w zawodzie, nie ryzykowałaby oskarżenia adwokata o tego typu działanie, gdyby nie widziała przekonujących dowodów. Krytycy EFF i von Lohmanna od wielu lat twierdzą, że prawnik udziela swoim klientom instrukcji dotyczących niszczenia dowodów. Sam von Lohmann zaprzecza, by zrobił coś złego. W wywiadzie dla serwisu CNET stwierdził: Prawnicy cały czas doradzają klientom w sprawie obiegu dokumentów. Klienci muszą wiedzieć, jakie mają obowiązki dotyczące przechowywania dokumentów. Prawnicy rozmawiają o tym z nimi, szczególnie gdy klientom grozi pozew. Nie zrobiłem niczego złego podczas rozmów z klientem - mówi adwokat. Fred von Lohmann kilkukrotnie bronił w wielkich sprawach o naruszanie praw autorskich. Ostatnią z nich był proces MGM Studios vs. Grokster. Wielokrotnie był oskarżany o to, że posuwa się zbyt daleko. W 2001 roku prawnik doradzał, by serwisy umożliwiające nielegalną wymianę plików wybierały taką architekturę, która przekona sędziego, iż nadzór nad tym, co robią użytkownicy, jest niemożliwy. Von Lohmann twierdzi, że publikując takie porady nie uczy jak popełniać przestępstwo i uniknąć odpowiedzialności, ale pokazuje, jak można wygrać przed sądem nie naruszając prawa. Istnieje duża różnica pomiędzy nietworzeniem dokumentów a ich niszczeniem - broni się prawnik. John Steele, wykładowca etyki prawa na Indiana University oraz University of California, Berkeley, mówi, że bez dokładnego zapoznania się z radą, jaką von Lohmann dał przedstawicielom LimeWire, nie można stwierdzić, czy prawnik zachował się niewłaściwie. Von Lohmann już powołał się na poufność kontaktów adwokata z klientem i odmówił ujawnienia szczegółów rozmowy. Z kolei Michael Page, obrońca Grega Bildsona mówi, że von Lohmann sformułował kontrowersyjną poradę jeszcze przed pozwem, który przeciwko LimeWire złożyła RIAA. Mogli wobec tego zniszczyć co chcieli - stwierdza Page. Sprawa nie jest jednak tak jasna, gdyż prawo nakazuje przechowywanie dokumentów jeśli tylko zachodzi uzasadniona możliwość, iż strona zostanie pozwana. W przeszłości sądy za niszczenie dowodów ukarały serwis TorrentSpy oraz firmę RealDVD.
-
- niszczenie dokumentów
- wyrok
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Po latach sądowej walki, licznych odwołaniach i kolejnych decyzjach sądu zapadł wyrok w sprawie SCO kontra Novell. Spór dotyczy tego, do kogo należą prawa intelektualne do uniksowego System V. Sprawa sądowa rozpoczęła się w 2003 roku, jednak jej początki sięgają roku 1995. Wówczas to Santa Cruz Operation i Novell podpisały umowę, na podstawie której niektóre prawa do systemów Unix i UnixWare zostały przetransferowane z Novella do Santa Cruz, a Santa Cruz miało w imieniu Novella zbierać niektóre opłaty licencyjne. Były wśród nich prawa do udzielania licencji do SVRX (System V Release X), ale mogły być one udzielane albo przejściowo albo za zgodą Novella. W roku 2000 firma Caldera nabyła od Santa Cruz Operation wydział odpowiedzialny za oprogramowanie i usługi serwerowe oraz technologie UnixWare i OpenServer. W 2002 roku Caldera zmieniła nazwę na SCO, a rok później firma pozwała IBM-a twierdząc, że ma prawa do Uniksa. Novell odpowiedział, że nigdy nie sprzedał praw do Uniksa firmie Santa Cruz Operation. Sądy muszą rozstrzygać spór przez kolejne siedem lat. Teraz sąd okręgowy w Utah orzekł, że właścicielem spornych praw jest Novell. Oznacza to, że SCO nie powinno podejmować żadnych kroków prawnych przeciwko IBM-owi czy społeczności Linuksowej, gdyż nie ma do tego podstaw prawnych. To jednak nie kończy sprawy. Sami przedstawiciele Novella mówią, że zawsze jest możliwość apelacji. Tym bardziej, że już wcześniej sądy przyznawały Novellowi rację. Na przykład w sierpniu 2007 roku sąd w Utah uznał, że prawa do Uniksa i UnixWare należą do Novella. W wyniku tego wyroku SCO złożyło wniosek o bankructwo. Jakby tego było mało rok później ten sam sąd nakazał SCO wypłacenie Novellowi 2,55 milionów dolarów, które SCO zgromadziło jako opłaty licencyjne pobrane m.in. od Suna i Microsoftu.
-
Gary Fung, twórca popularnego serwisu bittorrentowego Isohunt poinformował, że najprawdopodobniej zostanie on zamknięty. Przyczyną jest ostatni wyrok sądu w sprawie jaką Isohunt wytoczyła MPAA (Motion Picture Association of America). Już w grudniu ubiegłego roku sędzia Stephen Wilson, po trzyletnim procesie, przyznał rację MPAA, a obecnie zapadła ostateczna decyzja. Wówczas sędzia orzekł, że Fung musi zaprzestać "tworzenia, utrzymywania i zapewniania dostępu do plików torrent lub podobnych, które bazują na działaniach związanych z naruszaniem praw autorskich". Fung miał zatem uniemożliwić wyszukiwania torrentów. Twórca Isohunt próbował wypracować z MPAA porozumienie, które zakładałoby, że organizacja dostarczy mu listę konkretnych odnośników do plików .torrent, a Fung usunie je ze swojego serwisu. Sąd jednak właśnie stwierdził, że nie zgadza się na takie działanie, i Fung musi usunąć wszelkie odnośniki do treści naruszających prawa autorskie. To pierwszy w Stanach Zjednoczonych wyrok, który rozstrzyga o legalności witryn bittorrentowych. W Europie podobny wyrok zapadł już w sprawie serwisu Mininova. Po usunięciu zeń odnośników do nielegalnych plików, ruch na Mininova.org gwałtownie się zmniejszył. Podobnie może stać się z Isohunt, która przyciąga obecnie około 30 milionów osób. Sędzia Wilson stwierdził, że 95% zawartości serwisu związanych jest z nielegalnymi działaniami, a Fung nie był w stanie podważyć tej opinii. Wyrok sądu dotyczy też dwóch innych witryn Funga - Torrentbox i Podtropolis.
- 1 odpowiedź
-
- Mininova
- BitTorrent
- (i 5 więcej)
-
W 2007 roku Abdelmalek Bayout, Algierczyk mieszkający we Włoszech od 1993 r., został skazany na karę 9 lat i 2 miesięcy pozbawienia wolności za zakłucie nożem Waltera Felipe Novoa Pereza. Pier Valerio Reinotti, sędzia apelacyjny z Triestu, skrócił mu jednak niedawno wyrok o 12 miesięcy, powołując się na fakt, że morderca posiada wariant genu powiązany z agresją. To pierwszy przypadek, kiedy tzw. genetyka behawioralna została wykorzystana do zmiany wyroku przez sądownictwo europejskie. Wg Bayouta, Peruwiańczyk znieważał go z powodu makijażu oczu, wykonywanego z powodów religijnych. Podczas procesu obrończyni Algierczyka Tania Cattarossi prosiła, by sąd uwzględnił możliwość, że podczas popełniania zbrodni Bayout był psychicznie chory. Po zapoznaniu się z 3 raportami psychiatrycznymi sędzia Paolo Alessio Vernì częściowo przystał na takie wyjaśnienie przebiegu zdarzeń i skazał oskarżonego na 9 lat i 2 miesiące pozbawienia wolności. Kara wymierzona w sytuacji, gdyby Bayout został uznany za całkowicie poczytalnego, byłaby o ok. 3 lata dłuższa. Minęło kilka lat i w maju br. rozpoczęły się przesłuchania w Sądzie Apelacyjnym w Trieście. Sędzia Pier Valerio Reinotti zażądał nowej opinii psychiatrycznej. Chciał ją wykorzystać jako ewentualną podstawę do dalszego skrócenia wyroku. Sporządzili ją Pietro Pietrini, neurolog molekularny z Uniwersytetu w Pizie, i Giuseppe Sartori, jego kolega po fachu z Uniwersytetu w Padwie. W ramach serii testów wpadli na trop anomalii w budowie mózgu oraz odkryli 5 genów powiązanych z gwałtownym zachowaniem. Czy jednak można wykorzystać genetykę do usprawiedliwienia czyjegoś zachowania? Po pierwsze, należałoby założyć, że dokładnie znamy funkcje oraz wzajemne wpływy poszczególnych genów, a także środowiska. Po drugie, specjaliści, m.in. Nita Farahany z Vanderbilt University, podkreślają, że geny można uznać za wskazówkę co do prawdopodobieństwa wystąpienia danego zachowania u konkretnej osoby. Nadal pozostaje jednak tajemnicą, czemu dopuściła się jakiegoś czynu, a motyw jest przecież niezmiernie ważny. Poza tym o ile w europejski wymiar sprawiedliwości uznał geny za okoliczność łagodzącą, sądy amerykańskie coraz częściej traktują je jako dowód dla oskarżenia. Jak widać, sprawa jest co najmniej kontrowersyjna i niejednoznaczna.
- 13 odpowiedzi
-
- sędzia apelacyjny
- Triest
-
(i 8 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Niezwykle popularny tracker Mininova praktycznie przestał istnieć. Serwis wykonał wyrok sądu i usunął odnośniki do nielegalnych plików. Pozostały tylko takie, na rozpowszechnianie których autorzy wyrazili zgodę. Z Mininovej zniknęła więc niemal cała zawartość. Nakaz usunięcia odnośników do pirackich plików wydał holenderski sąd. Mininova przegrała przed nim proces z broniącą praw autorskich organizacją BREIN. Serwis przynosił swoim twórcom milionowe zyski. Najprawdopodobniej będą się oni odwoływali od wyroku.
- 9 odpowiedzi
-
- prawa autorskie
- BREIN
- (i 4 więcej)
-
Holenderski sąd nakazał twórcom serwisu The Pirate Bay całkowicie zablokować ruch pomiędzy jego serwerami, a komputerami znajdującymi się w Holandii. Założyciele każdy z osobna i wszyscy razem są zobowiązani do zaprzestania naruszania praw autorskich i praw pokrewnych nadzorowanych przez Stichting Brein w Holandii - czytamy w wyroku. Stichting Brein to holenderski odpowiednik polskiego ZAIKS-u. Właściciele TPB mają 10 dni na dostosowanie się do wyroku. Jeśli tego nie zrobią, są zagrożeni grzywną w wysokości 30 000 euro za każdy dzień zwłoki. Maksymalna grzywna może wynieść 3 miliony euro. Twórcy serwisu zapowiedzieli wniesienie apelacji.
-
Serwis Vagla.pl donosi o kuriozalnym wyroku Sądu Rejonowego w Bielsku-Białej. Otóż sędzia Beata Hajduga skazała dwóch oskarżonych na grzywny w wysokości po 3000 złotych oraz pokrycie kosztów sądowych za to, że... prowadzili serwis internetowy, którego nie zarejestrowali jako czasopismo. Sąd uznał, że spółka WizjaNet naruszyła artykuł 45. ustawy Prawo prasowe prowadząc bez rejestracji serwis bielsko.biala.pl. Sprawą zajęto się po tym, jak konkurencja WizjiNet złożyła doniesienie o przestępstwie. Sędzia Hajduga w uzasadnieniu wyroku odniosła się do opinii Sądu Najwyższego z lipca 2007 roku. Jak już wtedy pisał wydawca Vagla.pl Piotr Waglowski: Sądząc jedynie po tym fragmencie można dojść do wniosku, że Sąd dzieli prasę na "dzienniki" oraz "czasopisma", bez możliwości istnienia innego rodzaju prasy. To samo wynika ze zdania "przekazy periodyczne rozpowszechniane za pośrednictwem Internetu mogą mieć postać dzienników bądź czasopism, w zależności od interwału ukazywania się". Sąd - chociaż przywołał definicję "dziennika" oraz "czasopisma", to jednak nie odniósł się do tych definicji w taki sposób, by zauważyć, że w wielu serwisach nie ma "dźwięku", a więc już tylko przez ten fakt serwisy te nie spełniają ustawowej definicji ani dziennika, ani czasopisma. Tutaj musimy przywołać inny wpis Waglowskiego, w którym czytamy: Istnieje taka prasa, która nie jest ani dziennikiem, ani czasopismem. Dlatego nie można mówić, że "wymaga rejestracji prasa". Nie wymaga. Prawo prasowe przynosi nam definicję dziennika oraz czasopisma: * dziennikiem jest ogólnoinformacyjny druk periodyczny lub przekaz za pomocą dźwięku oraz dźwięku i obrazu, ukazujący się częściej niż raz w tygodniu (art. 7 ust. 2 pkt 2) * czasopismem jest druk periodyczny ukazujący się nie częściej niż raz w tygodniu, a nie rzadziej niż raz w roku; przepis ten stosuje się odpowiednio do przekazu za pomocą dźwięku oraz dźwięku i obrazu innego niż określony w pkt 2, (art. 7 ust. 2 pkt. 3) Czyli trzeba sprawdzić czy mamy do czynienia albo z "drukiem periodycznym", a jeśli nie mamy do czynienia z drukiem, to należy jeszcze sprawdzić dalsze elementy: czy mamy do czynienia z przekazem za pomocą dźwięku oraz dźwięku i obrazu. Jeśli nie ma druku, jeśli nie ma dźwięku, jeśli nie ma dźwięku i obrazu (łącznie), to wówczas nie ma ani dziennika ani czasopisma. A tylko dziennik i czasopismo się rejestruje. I tylko taki ktoś, kto wydaje dziennik lub czasopismo bez rejestracji podlega karze. Skazani w Bielsku zapowiedzieli złożenie odwołania. Pomóc chce im Helisińska Fundacja Praw Człowieka.
- 29 odpowiedzi
-
- rejestracja
- czasopisma
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Amerykański Sąd Najwyższy orzekł, iż wymienienie w ulotce dołączonej do leku możliwych efektów ubocznych jego stosowania nie jest podstawą do odrzucenia pozwów sądowych w przypadku ich wystąpienia. Sprawa może mieć ogromny wpływ na kształt rynku farmaceutycznego. Może się wydawać, że decyzja sądu jest jedynie prawniczą ciekawostką, lecz jej konsekwencje mogą być niezwykle poważne. Pacjenci będą bowiem mogli, opierając się na najnowszym orzeczeniu, pozywać nawet najsilniejsze firmy rynku farmaceutycznego i bronić swoich praw. Producenci będą z kolei musieli być znacznie ostrożniejsi przy podejmowaniu decyzji o kierowaniu leków na rynek. Kontrowersyjne orzeczenie zamyka sądową batalię o 6,7 milionów dolarów, jaką stoczyła pani Diana Levine z firmą farmaceutyczną Wyeth. Osiem lat temu kobieta straciła niemal połowę ramienia (odcinek od łokcia w dół) po podaniu leku Phenergan, stosowanego w celu leczenia nudności. Sprawa pani Levine jest stosunkowo zawiła i nie kończy się na samych obrażeniach spowodowanych podaniem preparatu. Okazuje się bowiem, że ulotka leku zawierała informację o możliwym rozwoju gangreny w razie podania leku za pomocą kaniuli dożylnej (czyli popularnego "wenflonu" - rurki umieszczanej w naczyniu krwionośnym, wyposażonej w część zewnętrzną umożliwiającą podawanie leków np. za pomocą strzykawki), lecz nie zabraniała wyraźnie takiej formy podawania. Na tym jednak sprawa się nie kończy. Ława przysięgłych biorąca udział w pierwszym procesie przeciw firmie Wyeth uznała, że nawet jeśli ulotka zawierała ostrzeżenie o możliwych komplikacjach, producent zaniedbał obowiązek wyraźnego zabronienia podawania leku za pomocą kaniuli dożylnej, jeśli możliwe było wstrzyknięcie leku w bezpieczniejszy sposób. Pierwotna wersja ulotki była co prawda zatwierdzona przez amerykański urząd ds. żywności i leków (FDA), lecz przysięgli uznali, że przedstawiciele farmaceutycznego giganta winni byli zadbać o dokonanie stosownej aktualizacji informacji dołączonych do preparatu. Ponieważ zmiany w dokumentacji nie pojawiły się, producenta Phenerganu uznano winnym wystąpienia groźnych objawów ubocznych. Orzeczenie sądu wywołało wśród producentów leków niemały popłoch. Wielu specjalistów sądzi, że możemy się spodziewać wyraźnej zmiany w polityce wielu firm farmaceutycznych. Bardzo możliwe jest ich zdaniem wprowadzenie wielu dodatkowych ostrzeżeń i znacznie większa ostrożność przy wprowadzaniu nowych produktów na rynek. Będą ważyli, jak często pojawiają się efekty uboczne oraz to, jak poważne one są, z liczbą ludzi mogących skorzystać na przyjmowaniu leku oraz ilością pieniędzy, które będzie można na nim zarobić - ocenia prof. Erik Gordon, specjalista z Uniwersytetu Michigan. To [orzeczenie] będzie niczym krew w wodzie dla agresywnych jak rekiny prawników specjalizujących się w pozwach cywilnych. Czy sprawa pani Levine rzeczywiście zmieni postępowanie producentów i zwiększy poziom bezpieczeństwa stosowanych przez nas leków? Mamy nadzieję, że tak właśnie się stanie.
- 10 odpowiedzi
-
Z Wielkiej Brytanii nadchodzą niepomyślne wieści dla piratów. Właśnie zakończył się tam pierwszy proces przeciwko osobie udostępniającej w Sieci grę, w wyniku którego pozwana musi zapłacić za swój czyn. Sąd w Londynie skazał mieszkankę tego miasta na zapłacenie 6085 funtów odszkodowania i zwrot kosztów w wysokości 10 000 funtów firmie Topware Interactive. Jest ona producentem gry Dream Pinball 3D, którą kobieta udostępniła w Sieci. Na wyrok czekają jeszcze trzy inne osoby, które udostępniały tę samą grę. David Gore z firmy prawniczej Davenport Lyons, która reprezentowała Topware mówi, że wyrok będzie miał olbrzymie znacznie, gdyż pokazuje twórcom gier, iż warto walczyć o swoje prawa. Gore uważa, że z jednej strony powstrzyma on część osób przed piractwem, a z drugiej, zachęci producentów gier do bardziej zdecydowanych działań. Prawnik dodał, że Drem Pinball 3D był wymieniany pomiędzy tysiącami osób, które mogą teraz stanąć przed sądem. Topware Interactive już na początku 2007 roku rozpoczęło swoją walkę z piratami. Wówczas wygrało proces, w którym sąd nakazał 18 dostawcom Internetu przekazanie poszkodowanej firmie danych osób wymieniających grę za pomocą sieci P2P. Od tamtej pory firma wysłała do 500 z nich listy z propozycją ugody. Podejrzani mieli zapłacić 300 funtów w zamian za niewystępowanie przez Topware Interactive do sądu. Niektóre osoby stwierdziły, że wolą proces. Pierwszy z nich właśnie się zakończył. Bardzo istotny jest fakt, że proces był prowadzony przez sąd wyspecjalizowany w prawie dotyczącym własności intelektualnej. Oznacza to, że wszelkie aspekty sprawy zostały dokładnie przeanalizowane i wyrok będzie bardzo trudno podważyć.
- 23 odpowiedzi
-
- wyrok
- Topware Interactive
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jeden z amerykańskich sądów podjął ostatnio decyzję, która zaalarmowała wiele organizacji pilnujących prywatności. Dziewiąty Okręgowy Sąd Apelacyjny w San Francisco wydał wyrok, który zezwala agendom rządowym na monitorowanie połączeń telefonicznych i internetowych bez sądowego nakazu. Trzyosobowy skład sędziowski uznał, że wykorzystywanie rejestratorów zapisujących wszystkie numery telefonów, z którymi łączył się dany aparat, nie wymaga nakazu. Strona rządowa powołuje się tutaj na analogię z tradycyjną pocztą. Adres na kopercie może przeczytać każdy, jednak zaglądanie do środka jest zabronione. Orzeczenie sądowe wywołało różne komentarze. Michael Crowley, obrońca Dennisa Alby, skazanego za przewodzenie gangowi produkującemu ecstazy, stwierdził, ze narusza wyrok sądu jest niebezpieczny dla prywatności. Przywoływanie tutaj prawnika Alby jest o tyle zasadne, że Alba odsiaduje właśnie 30-letni wyrok, a policja i służby federalne zaczęły monitorować to, co robi on w Sieci już w 2001 roku, a odpowiedni nakaz zdobyły później. Obecny wyrok podobny jest do sprawy, którą państwo wytoczyło w 1979 roku partnerowi Alby, Markowi Forresterowi. Wówczas Sąd Najwyższy uznał, że skoro osoba dzwoniąca wykręca numer telefoniczny, którym zarządza firma telefoniczna, to zgadza się na to, że osoba trzecia (czyli telekom) może poznać ten numer. Więc sama ochrona informacji o numerach, pod które dzwoniono, nie może być stosowana. Obecny wyrok sądu w San Francisco dotyczy jednak również Internetu. Shaun Martin, profesor prawa z Uniwersytetu w San Diego, uważa, że mamy tu do czynienia z naruszeniem prywatności. Ujawnienie listy adresów IP niesie ze sobą znacznie więcej informacji, niż same dane o tych adresach. Gdyby tak nie było, rząd nie starałby się ich uzyskać. Nie zgadza się z nim Orin Kerr, profesor prawa z Uniwersytetu George’a Washingtona. Uważa on, że jeśli urządzenie rejestrujące zostanie zainstalowane w biurze dostawcy Internetu, to można tutaj mówić o analogii do sprawy Forrestera. A skoro tak, to sprawa jest oczywista i nie dochodzi do naruszenia żadnych praw obywatelskich. Tym bardziej, że sąd w San Francisco podkreślił, iż zgoda na rejestrowanie adresów IP bez sądowego nakazu nie oznacza, że można stosować inne techniki, pozwalające na zdobycie większej ilości informacji.
-
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Pragi Północ wydał wyrok w sprawie głośnej transakcji przeprowadzonej na Allegro. Sąd uznał, że wygrana licytacja w internetowym serwisie aukcyjnym to umowa kupna-sprzedaży. Przypomnijmy: w lipcu ubiegłego roku jeden z użytkowników serwisu wystawił na aukcji samochód. Licytację wygrał inny alegrowicz, który zaoferował najwyższą cenę – 23 100 zł. Sprzedający stwierdził jednak, że nie wyda samochodu, gdyż zapomniał dodać ceny minimalnej (30-40 tys. zł), a błędu nie mógł skorygować, bo zepsuł mu się modem. Osoba, która wygrała aukcję pozwała sprzedającego do sądu, żądając wydania samochodu. Sprzedający przed sądem oświadczył, że samochodu nie miał i miał nie będzie, bo jego oferta miała charakter "sondażowy”, a on chciał się zorientować, za ile taki samochód można sprzedać. Sąd stwierdził, że Kodeks cywilny pozwala na składanie oświadczeń woli w formie elektronicznej oraz na uczestnictwo w aukcjach elektronicznych. Aukcja kończy się przybiciem, czyli jasnym komunikatem o jej zakończeniu, wysyłanym w tym przypadku przez Allegro. W Polsce do sprzedaży samochodu nie jest ponadto potrzebna umowa notarialna, pojazd można kupić nawet na podstawie umowy ustnej. Dopiero do jego zarejestrowania konieczna jest umowa na piśmie. Sąd nie uznał także tłumaczenia o zepsutym modemie. Sędzia uznał bowiem, że w Polsce dostęp do Internetu jest łatwy, można skorzystać z kafejek internetowych by zmienić warunki aukcji lub z niej zrezygnować. A sprzedający tego nie zrobił. Ponadto, jak zauważył sędzia, sprzedający oświadczył, że odstępuje od umowy, a to dowodzi, że do umowy doszło. Sprzedający będzie więc musiał, jeśli wyrok się uprawomocni, kupić samochód (Jeep Grand Cherokee z silnikiem o pojemności 4,7 litra z 2000 roku) i sprzedać go nabywcy za 23 100 zł. Ma zapłacić też 3 500 zł tytułem kosztów sądowych.