Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'ocena' .
Znaleziono 52 wyników
-
Ludzie często pozytywnie postrzegają ostatnie chwile jakiegoś zdarzenia, ponieważ zwyczajnie sygnalizują one koniec doświadczenia. Jednym słowem: nieważne jakie są naprawdę, będą wydawać się przyjemniejsze, bo zaraz pozostanie po nich tylko wspomnienie. Ed O'Brien, student z University of Michigan, wyjaśnia, że zjawisko to można wykorzystać w praktyce, bo nawet jeśli zdarzenie jest negatywne czy bolesne, będziemy je lepiej wspominać, jeśli zakończy się miłym akcentem. O'Brien i Phoebe Ellsworth przeprowadzili eksperyment z 52 ochotnikami, którzy próbowali pralinek w 5 smakach: karmelowych, marcepanowych, śmietankowych oraz z mlecznej i gorzkiej czekolady. Badani oceniali przyjemność czerpaną z jedzenia czekoladek i opisywali smaki, naukowcy wiedzieli więc, w jakiej kolejności konsumowali wybrane wcześniej na chybił trafił przysmaki. Później badanych wylosowano do 2 grup i częstowano 5 czekoladkami. W jednej grupie przed podaniem każdej kolejnej pralinki, także ostatniej, mówiono "to następna czekoladka". W drugiej przed podaniem ostatniej wyraźnie to zaakcentowano ("To ostatnia czekoladka"). Okazało się, że dla przedstawicieli 2. grupy jedzenie 5. pralinki było przyjemniejsze. Gdy proszono o wytypowanie ulubionego smaku, często wskazywali właśnie na smak 5. z próbowanych czekoladek, mimo że eksperymentator wyciągał je losowo. Co ciekawe, całe doświadczenie także było wyżej oceniane przez osoby z grupy, która wiedziała, kiedy test smakowy się zakończy.
- 3 odpowiedzi
-
- koniec
- doświadczenie
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Im bardziej wpływowa osoba, tym wyższa wydaje się sama sobie - twierdzą amerykańscy psycholodzy. W świetle wyników ich badań Napoleon Bonaparte powinien uważać się za człowieka dość słusznego wzrostu i tak zapewne było... Przed przystąpieniem do każdego z 3 eksperymentów dotyczących oceny wzrostu Michelle Duguid z Uniwersytetu Waszyngtona w St Louis i Jack Goncalo z Uniwersytetu Cornella wywoływali u badanych poczucie mocy. W pierwszym eksperymencie naukowcy prosili niektórych ochotników, by przypomnieli sobie sytuację, gdy mieli nad kimś władzę, a innym polecili, by przywołali wspomnienia bycia rządzonym przez drugą osobę. Później wszyscy mieli ocenić swój wzrost w porównaniu do tyczki (była tak przycięta, by długość dokładnie o 0,5 m przekraczała wzrost badanego). Ludzie utwierdzani w poczuciu mocy uważali, że bliżej im do wymiarów tyczki, niż wskazywałyby na to liczby. W drugim badaniu utworzono pary: jeden z wolontariuszy był menedżerem, drugi szeregowym pracownikiem. Później w kwestionariuszu należało wpisać swój wzrost. Okazało się, że zarządzająca osoba z tandemu zawyżała wpisy. W 3. i ostatnim eksperymencie Duguid i Goncalo znowu prosili ochotników o przypomnienie sobie sytuacji rządzenia i poddawania się czyjejś woli. Potem badani mieli wybrać dla siebie awatar w grze Second Life. Osoby z grupy z primingiem mocy decydowały się na wyższe postaci. Skoro ktoś czuje się wyższy, zajmując istotne stanowisko, sytuację można odwrócić. Kontrola fizycznego położenia może być stosunkowo niedrogą i nieinwazyjną metodą dodawania komuś mocy i fundamentalnej zmiany stanu psychicznego.
-
- wzrost
- stanowisko
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Mimo że kobiety żyją średnio dłużej niż mężczyźni, panie systematycznie twierdzą, że czują się gorzej od panów. Naukowcy zastanawiali się, czy przedstawicielki płci pięknej bardziej zwracają uwagę na swoje dolegliwości, skwapliwiej stwierdzają, że są chore, z większym prawdopodobieństwem przyznają się do swych chorób, a mężczyźni robią to z oporami, co wskazywałoby na odchylenie komunikacyjne, czy też zjawisko ma raczej podłoże w postaci częstszego występowania wśród kobiet schorzeń przewlekłych. Prawdą okazało się to ostatnie (European Journal of Public Health). Davide Malmusi z barcelońskiego Instytutu Zdrowia Publicznego analizował dane zebrane podczas Spain's 2006 National Health Survey. Przeprowadzono wtedy wywiady z ponad 29 tys. osób. Połowa uczestników miała od 16 do 44 lat, a połowę stanowili ludzie starsi. Pytano, jak ochotnicy określiliby swój ogólny stan zdrowia z ostatnich dwunastu miesięcy: jako bardzo dobry, dobry, zadowalający, zły, bardzo zły, a także czy problemy zdrowotne ograniczały w ostatnim półroczu ich aktywność. Wśród kobiet 38,8% oceniło swój stan zdrowia jako bardzo zły lub zły, a 25,7% przyznało się do ograniczenia aktywności przez choroby. Dla porównania, wśród mężczyzn tylko 27% ankietowanych opisało swój stan zdrowia jako bardzo zły/zły, a 19,3% wspominało o przewlekłym ograniczeniu aktywności przez choroby. Obraz sytuacji stał się jednak nieco inny (kobiety przestały się już wydawać takie hipochondryczne), gdy Hiszpanie zestawili samoocenę stanu zdrowia danej osoby z liczbą przewlekłych chorób. W przypadku obu płci wysoka liczba przewlekłych chorób w takim samym stopniu korelowała ze złą oceną stanu zdrowia. Wśród osób z tymi samymi lub taką samą liczbą chronicznych przypadłości kobiety nie stwierdzały częściej/bardziej ochoczo, że ich stan zdrowia nie jest dobry. Nie wiadomo, dlaczego u kobiet występuje wyższy wskaźnik chorób przewlekłych, na które składają się głównie zapalenia stawów, choroby psychiczne, a także bóle szyi, pleców i głowy. Rozstrzygną to zapewne przyszłe badania.
- 6 odpowiedzi
-
- średnia długość życia
- kobiety
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Lęk dość powszechnie kojarzony jest z nadwrażliwością, tymczasem okazuje się, że osoby lękowe mogą w rzeczywistości nie być dostatecznie wrażliwe (Biological Psychology). Podczas eksperymentów doktorantka Tahl Frenkel z Uniwersytetu w Tel Awiwie pokazywała ochotnikom zdjęcia wywołujące lęk i strach. W tym czasie wykonywano im EEG. Okazało się, że grupa lękowa była w rzeczywistości mniej pobudzona tymi obrazami niż przedstawiciele grupy nielękowej. Jak wyjaśniają naukowcy, osoby często doświadczające lęku nie były fizjologicznie tak wrażliwe na drobne zmiany w środowisku. Frenkel uważa, że występuje u nich deficyt w zakresie zdolności oceny zagrożenia. Nie dysponując sprawnym systemem wczesnego ostrzegania, tacy ludzie dają się zaskoczyć. Stąd reakcja mylnie interpretowana jako nadwrażliwość. Dla odmiany nielękowi najpierw nieświadomie odnotowują zmiany w środowisku, analizują i dopiero potem świadomie rozpoznają ewentualne zagrożenie. Naukowcy zebrali grupę 240 studentów. Bazując na wynikach kwestionariusza STAI (State-Trait Anxiety Inventory), wybrano 10% najbardziej i 10% najmniej lękowych osób. Na początku badanym pokazywano serię zdjęć człowieka, który wyglądał na coraz bardziej przestraszonego w skali od 1 do 100. Ludzie lękowi reagowali szybciej, identyfikując twarz jako przestraszoną już przy 32 punktach, podczas gdy członkowie drugiej podgrupy zaczynali uznawać fizjonomię za przestraszoną dopiero przy 39 punktach. Do tego momentu wyniki potwierdzały obowiązującą teorię o nadpobudliwości lękowych, kiedy jednak psycholodzy skupili się na zapisie EEG, zobaczyli coś zupełnie innego. Osoby rzadko odczuwające lęk przeprowadziły pogłębioną analizę bodźców wywołujących strach, co pozwoliło im dostosować reakcję behawioralną. Ich koledzy i koleżanki z drugiej grupy tego nie zrobili. EEG pokazuje, że to, co wydaje się nadwrażliwością na poziomie zachowania, jest w rzeczywistości próbą skompensowania deficytu we wrażliwości percepcji.
-
W głośnym otoczeniu alkohol wydaje się słodszy, co może upośledzać zdolność oceny ilości wypitego piwa, wina czy drinków - przekonują brytyjscy psycholodzy. Dr Lorenzo Stafford z Uniwersytetu w Portsmouth jako pierwszy zajął się wpływem muzyki na zmianę postrzeganego smaku alkoholu. Ponieważ ssaki mają wrodzone upodobanie do słodyczy, zyskaliśmy przekonujące wyjaśnienie, czemu spożywamy więcej alkoholu w hałaśliwym środowisku. Choć przeprowadzone badania nie były zakrojone na szerszą skalę, mogą mieć duże znaczenie [nie tylko dla ludzi], ale i dla barów, przemysłu alkoholowego oraz lokalnych władz. W eksperymencie Stafforda badani mieli ocenić zestaw drinków o różnej zawartości alkoholu pod kątem mocy, słodyczy i goryczki. Zastosowano wobec nich zakłócenia o 4 poziomach natężenia: od braku rozpraszaczy po głośną muzykę typu klubowego, której towarzyszyło odczytywanie wiadomości. Okazało się, że drinki uznawano za znacznie słodsze, kiedy ochotnicy słuchali wyłącznie muzyki. To interesujące spostrzeżenie, bo wydawałoby się, że muzyka w połączeniu z powtarzaniem raz po raz newsa zadziała bardziej rozpraszająco na ocenę smaku. Wydaje się jednak, że nasz podstawowy zmysł smaku jest w jakiś sposób odporny na bardzo zakłócające warunki, ale wpływa na niego sama muzyka. Warto przypomnieć, że wcześniejsze badania wykazały, że gdy gra głośna muzyka, ludzie piją więcej i szybciej.
- 4 odpowiedzi
-
Dzieci obznajomione z przekąskami oczekują, że będą one bardziej sycące, niż sugerowałaby to objętość. Ich rówieśnicy, którzy rzadko raczą się batonikami czy chipsami, opierają się natomiast nie na właściwościach energetycznych, ale np. rozmiarach, co może prowadzić do przejadania się zbyt dużymi porcjami. Podczas eksperymentów zespół z Uniwersytetu Bristolskiego zamierzał sprawdzić, czy obycie z przekąskami (np. w wyniku ich częstego spożywania) wpływa na oczekiwania dzieci dotyczące sytości. Z wcześniejszych badań na dorosłych wiemy, że mamy przekonania i oczekiwania, jak bardzo sycące będą pokarmy i że oczekiwania te mogą się zmienić. Co więcej, są one istotnymi wyznacznikami wyboru wielkości porcji; wybieramy np. mniejsze porcje czegoś, o czym sądzimy, że jest bardziej sycące – wyjaśnia dr Charlotte Hardman. W studium akademików z Bristolu wzięło udział siedemnaścioro dzieci w wieku od 11 do 12 lat. Ich zadanie polegało na ocenie stopnia sytości wywoływanego przez wyświetlane na ekranie komputera przekąski. Badani mieli też powiedzieć, jak często po nie sięgają. Okazało się, że obycie pomagało dzieciom w dokonywaniu prawidłowych oszacowań, co pozwalało właściwie dobrać wielkość porcji. Dzieci dostające przekąski jedynie od czasu do czasu polegały głównie na wyglądzie produktu, np. objętości. Wg nich, by się nasycić, trzeba sięgnąć po większą porcję. Prezentowanie dzieciom szerokiego wyboru przekąsek może utrudniać ocenę stopnia nasycenia nimi. Nasze studium sugeruje, że jeśli rodzice decydują się na wprowadzenie przekąsek do menu swoich pociech, powinni przeprowadzić wstępną selekcję i później się jej trzymać – podsumowuje Hardman.
- 2 odpowiedzi
-
- ocena
- dr Charlotte Hardman
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dyskredytujemy ból nielubianych ludzi. Nie tylko nie wierzymy ich skargom, ale i udzielając pomocy, nie jesteśmy zbyt mili. W belgijskim studium wzięło udział 40 osób: 17 mężczyzn i 23 kobiety. Poddano je wstępnemu warunkowaniu, ponieważ na samym początku pokazywano zdjęcia 6 pacjentów z krótkim opisem. W wersji negatywnej sugerowano, że chory jest egoistą, hipokrytą lub arogantem, w wersji neutralnej wspominano o przywiązaniu do tradycji, powściągliwości i typowości, a w komunikacie pozytywnym o przyjacielskości, uczciwości i wierności. Potem badani oglądali nagranie z oceny fizjoterapeutycznej. Pacjenci odczuwali ból ramienia; poszczególne przypadki zobrazowano za pomocą ośmiu 2-sekundowych fragmentów. W sumie ochotnicy musieli więc obejrzeć 48 filmików. Po zakończeniu każdego mieli ocenić natężenie bólu na skali, której jeden z końców opisano hasłem "brak bólu", a drugi "ból tak silny, jak to tylko możliwe". Na końcu należało jeszcze ocenić, czy chorzy byli postaciami negatywnymi, czy pozytywnymi, ludźmi miłymi czy nieprzyjemnymi, sympatycznymi czy niesympatycznymi. Doktorzy Liesbet Goubert i Geert Crombez z Uniwersytetu w Gandawie stwierdzili, że badani uznawali pacjentów opisanych za pomocą negatywnych cech jako mniej miłych od opisanych za pomocą cech neutralnych, a neutralnych jako mniej przyjemnych od opatrzonych cechami pozytywnymi. Ból nielubianych chorych, którzy wyrażali silne dolegliwości, odbierano jako lżejszy do bólu lubianych ludzi, którzy także przejawiali intensywny ból. Co ważne, badani okazali się mniej wrażliwi na ból negatywnie opisanych chorych, tj. byli mniej zdolni do różnicowania poszczególnych poziomów natężenia bólu.
-
- Geert Crombez
- Liesbet Goubert
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Żart ze śmiesznego źródła wydaje się śmieszniejszy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Żarty wydają się śmieszniejsze, jeśli sądzimy, że opowiada je znany komik czy kabareciarz. Do takich wniosków doszedł dr Andy Johnson z Coventry University, w którego eksperymentach wzięło udział kilkuset ochotników. Postrzeganie śmieszności zależy więc od źródła, a nie od jakości samego materiału. Czterysta trzydzieści osób podzielono na dwie grupy. Miały one ocenić serię dowcipów na skali od 1 do 100 (np. Jak spowodować, by drzwi się roześmiały? Połaskotać ich gałkę). Przedstawicieli pierwszej grupy poinformowano, że żarty są na co dzień opowiadane przez znanych komików, członkowie drugiej sądzili, że ich autorami są celebryci niebędący komikami, np. znany kucharz Jamie Olivier. Okazało się, że ludzie, którzy sądzili, że wykorzystany dowcip zapożyczono od komika, oceniali go wyżej (wg nich, był średnio o 50% lepszy) niż osoby z drugiej grupy, mimo że w rzeczywistości treść była identyczna. Brytyjscy psycholodzy zauważyli też, że efekt silnie zależał od rodzaju dowcipu - czy była to gra słów, żart bazujący na niezgodności, czy też dowcip bezsensowny, np. Czemu małpa spadła z drzewa? Bo była martwa - nie miał jednak związku z tym, jak bardzo badani lubili celebrytów. W kolejnym eksperymencie ochotnicy dostawali żart z usuniętym imieniem i nazwiskiem komika/celebryty. Tym razem nie zaobserwowano różnic w ocenie, jak śmieszny był dowcip. Sądzimy, że wykorzystanie nazwiska osoby uważanej za śmieszną wytwarza oczekiwanie, że dowcip, który słyszymy, również będzie śmieszny. Stąd różnica w odbiorze żartu z komediowego i niekomediowego źródła. Publiczność z większym prawdopodobieństwem będzie się śmiać z kiepskiego żartu opowiedzianego przez superkomika, podczas gdy najlepszy dowcip świata przejdzie niemal bez echa, jeśli opowie go ktoś niezwiązany z branżą rozrywkową.-
- dr Andy Johnson
- ocena
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ludzie wiedzą, kiedy ich pierwsze wrażenie związane z drugą osobą jest trafne. Kanadyjscy psycholodzy doszli do takiego wniosku po eksperymentach z dwiema ponad 100-osobowymi grupami, których przedstawiciele rozmawiali ze sobą przez 3 minuty w systemie przypominającym szybkie randki. Każdy musiał porozmawiać z każdym, później wzajemnie oceniano swoje osobowości i szacowano, do jakiego stopnia wrażenie pokrywałoby się z oceną kogoś, kto zna ocenianego bardzo dobrze. Wyniki opublikowano w piśmie Social Psychological and Personality Science. W badaniu wzięły udział 2 grupy studentów Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej. Do pierwszej trafiło 107 osób: 79 kobiet i 28 mężczyzn. Średnia wieku wynosiła 20,16 roku. W drugiej znalazło się 135 osób. Znów większość stanowiły kobiety (104). Ochotnicy byli nieco młodsi od przedstawicieli pierwszej grupy, ponieważ średnia wieku wyniosła 19,56. By ustalić, jaki ktoś jest, naukowcy prosili wolontariuszy o wypełnienie kwestionariuszy osobowościowych. Takie same kwestionariusze dostarczali przyjaciele lub krewni badanych. Okazało się, że do pewnego momentu im pewniej ktoś się czuł, oceniając trafność swojego pierwszego wrażenia związanego z danym człowiekiem, w tym większym stopniu jego noty rzeczywiście pokrywały się z opisem osobowości dostarczonym przez przyjaciela/krewnego. Granicę wzrostów stanowiło umiarkowane przekonanie o trafności osądu – badani bardzo pewni siebie nie osiągali bowiem lepszych wyników od ludzi średnio przekonanych co do swoich możliwości w zakresie rozszyfrowywania czyjegoś "ja". Jak tłumaczy szef zespołu Jeremy Biesanz, dobry obserwator innych ma świadomość, że często jesteśmy do siebie podobni, np. niemal każdy woli być przyjazny niż kłótliwy. Z tego powodu w im większym stopniu studenci oceniali osobowość rozmówcy jako typową dla przeciętnego Kowalskiego, tym ocena wydawała im się trafniejsza. A ponieważ większość ludzi rzeczywiście nie odbiega pod wieloma względami od średniej, trafność naprawdę była dość wysoka.
-
- Jeremy Biesanz
- ocena
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Negatywna ocena ludzi z nadwagą i otyłością staje się międzynarodową normą. Dzieje się tak nawet w rejonach świata i społecznościach, gdzie większe gabaryty były kiedyś, zgodnie z tradycją, cenione. Do takich wniosków doszli naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Arizony po przeprowadzeniu wywiadów z Meksykanami, Argentyńczykami, Paragwajczykami, Amerykanami, Brytyjczykami, a także obywatelami Portoryko, Samoa Amerykańskiego i Tanzanii (Current Anthropology). Wszędzie antropolodzy odkryli negatywne nastawienie do ciała z większą ilością tkanki tłuszczowej. Akademicy mówią o szybkiej globalizacji piętna tłuszczu. Ludzie z nadwagą są coraz częściej postrzegani jako brzydcy, leniwi czy pozbawieni samokontroli. Wcześniej sporo badań etnograficznych pokazywało, że wiele społeczności preferuje większe, pełniejsze ciała. Obfite kształty reprezentowały sukces, hojność, płodność, bogactwo i piękno – opowiada dr Alexandra Brewis. Obecnie tego typu interpretacja odchodzi w zapomnienie, ustępując pola zachodniemu interpretowaniu otyłości w kategoriach osobistej porażki. Za kultury z tradycyjnie pozytywnym stosunkiem do otłuszczenia ciała uchodziły uwzględnione przez naukowców Samoa, Portoryko i Tanzania. Część stwierdzeń, do których należało się ustosunkować podczas eksperymentu, była negatywna (np. "Otyli ludzie są leniwi"), a część pozytywna (np. "Duża kobieta jest piękna"). Po podsumowaniu wyników okazało się, że odpowiedzi przedstawicieli wszystkich badanych kultur były w dużej mierze spójne z zachodnimi postawami wobec nadwagi i otyłości. Zjawisko piętnowania otłuszczenia było najsilniej zaznaczone w Meksyku, Paragwaju i Samoa Amerykańskim. Zmiany w postawach Samoańczyków dokonały się błyskawicznie. Brewis opowiada, że gdy prowadziła wśród nich badania w latach 90. ubiegłego wieku, ideały szczupłego ciała zaczynały się właśnie przyjmować, ale nie obserwowano jeszcze dyskredytowania obfitszych kształtów. Druga autorka raportu Amber Wutich, podkreśla, że obywatele społeczności, które zaadaptowały negatywne postawy w stosunku do nadwagi i otyłości, zachowują się jak typowi neofici. Ich osądy są dużo ostrzejsze niż w krajach, gdzie szczupłość jest ceniona o wielu lat. Antropolodzy nie badali mechanizmów stojących za tak szybką zmianą postaw, ale przypuszczają, że odpowiadają za nią nowe formy mediów edukacyjnych, w tym ogólnoświatowe kampanie dotyczące zdrowia publicznego.
- 1 odpowiedź
-
- dr Alexandra Brewis
- piętno tłuszczu
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na ocenę stopnia bliskości spotykanych par wpływa jeden z neuroprzekaźników w naszym mózgu – serotonina. Zdrowi dorośli ochotnicy z niższą aktywnością serotoniny oceniali pary ze zdjęć jako mniej romantyczne oraz mniej intymnie zaangażowane od osób z większą aktywnością neuroprzekaźnika. Naukowcy z Uniwersytetu Oksfordzkiego uważają, że ich wyniki sugerują, iż obniżona aktywność serotoniny u osób z depresją i innymi zaburzeniami psychicznymi może zmieniać sposób, w jaki postrzegają one związki. Serotonina jest ważna dla zachowań społecznych i odgrywa znaczącą rolę w zaburzeniach psychicznych takich jak depresja. Chcieliśmy sprawdzić, czy aktywność tego neuroprzekaźnika wpływa na ocenę cudzych bliskich związków – wyjaśnia prof. Robert Rogers z Wydziału Psychiatrii, główny autor studium opublikowanego na łamach Biological Psychiatry. Naukowcy oparli się na spostrzeżeniu, że niektórzy chorzy z depresją mają problem ze związkami i czują się społecznie odizolowani. Niewykluczone więc, że przyczyną ich problemów jest zmiana działania układów mózgowych, np. serotoninergicznego, prowadząca z kolei do zmian w myśleniu o relacjach z partnerem. Potwierdzenie tego przypuszczenia jest niezwykle istotne, ponieważ z jednej strony wiadomo, że wsparcie ze strony bliskich zapobiega chorobom psychicznym, a jeśli już wystąpią, przyspiesza zdrowienie, z drugiej zaś ustalono, że dysfunkcjonalne relacje stanowią rodzaj wyzwalcza u osób z grupy ryzyka. W ramach eksperymentu akademicy z Uniwersytetów w Oksfordzie i Liverpoolu oraz Królewskiego College'u Londyńskiego manipulowali aktywnością serotoniny u zdrowych dorosłych ochotników, a następnie prosili o ocenę zestawów zdjęć par. Jednej z grup podawano napój aminokwasowy z tryptofanem, z którego na drodze przemian enzymatycznych powstaje serotonina. Druga grupa piła napój aminokwasowy bez L-tryptofanu. Różnice w ocenach fotografii odzwierciedlały zmiany w aktywności serotoniny. Dwudziestu dwóch ochotników, którzy wypili napój bez dodatku aminokwasu, uznało pary za mniej romantyczne i pozostające w mniejszej zażyłości od 19 osób poczęstowanych napojem z tryptofanem.
- 4 odpowiedzi
-
Ludzie wolą pozwolić, by złe rzeczy się wydarzyły niż przyczyniać się do ich wystąpienia. Jeśli można więc tak powiedzieć, łatwiej pogodzą się z zaniechaniem działania niż z własnym sprawstwem. Autorami badania, które właśnie ukazało się w piśmie Psychological Science, są Peter DeScioli z Brandeis University oraz John Christner i Robert Kurzban z University of Pennsylvania. "Jeśli kasjer wyda ci dodatkowe 20 dol., niektórzy stwierdzą, że nic się nie stanie, jeśli zatrzymają je dla siebie, ale wiele z tych osób nigdy nie ukradłoby tej kwoty, gdyby kasjer na chwilę odwrócił wzrok". Dotąd psycholodzy sądzili, że podczas tego typu rozważań mózg popełnia błąd, stosując inny algorytm podczas myślenia o zaniechaniu (nieoddaniu 20 dol.) i o aktywnym występku (kradzieży banknotu). DeScioli i zespół podejrzewali jednak, że nie chodzi o pomyłkę, ale o strategiczną decyzję odnośnie do zachowania, opartą na wnioskowaniu, jak ktoś inny oceniłby dany scenariusz. Podczas eksperymentu naukowcy wykorzystali należącą do Amazona witrynę Mechanical Turk, gdzie ludzie mogą zarobić niewielkie sumy pieniędzy za wykonanie różnych zadań. W każdym brały udział 2 lub 3 osoby. Biorca mógł przejąć od właściciela jakąś część dolara albo przeczekać 15 s. Gdy czas odmierzany przez zegar się kończył, na konto biorącego przechodziła wtedy całość pozostałych po potrąceniu 15 centów kary pieniędzy. Od czasu do czasu trzecia osoba rozsądzała działania opłacanego człowieka i mogła mu odebrać pieniądze za złe zachowanie. Kiedy badani wiedzieli, że ktoś ich ocenia, 51% z nich pozwalało zakończyć odliczanie czasu, choć było to gorsze rozwiązanie od zdobycia 90 centów. Dodatkowo płacący zostawał z niczym, a przy drugim scenariuszu mógł przecież zatrzymać 10 centów. Kiedy ochotnicy wiedzieli, że nikt ich nie ocenia, tylko w 28% przypadków odczekiwali do końca odliczania. Okazało się, że sędziowie gorzej oceniali zachowanie badanych, gdy zdobywali dla siebie 90 centów (i zostawiali drugiej osobie 10 centów), niż gdy poczekali na wygaśnięcie zegara, uzyskując 85 centów dla siebie i 0 centów dla płacącego.
- 3 odpowiedzi
-
Kobiety silniej pociągają mężczyźni, których uczuć nie są pewne. Jak tłumaczy zespół z University of Virginia i Harvardu, zazwyczaj lubimy innych w takim stopniu, w jakim myślimy, że oni lubią nas. Jeśli jednak kobieta nie wie, co czuje do niej dany mężczyzna, zaczyna coraz więcej o nim myśleć, a im więcej się na tym skupia, tym atrakcyjniejszy wydaje się jej tajemniczy wybranek. Erin R. Whitchurch, Timothy D. Wilson i Daniel T. Gilbert przekonali 47 studentek z University of Virginia, że przedmiotem eksperymentu jest ustalenie, czy Facebook sprawdza się w roli serwisu randkowego. Każdej kobiecie powiedziano, że jej profil przeglądali studenci z 2 innych uniwersytetów, poza tym zapoznawali się oni z profilami 15-20 innych kobiet. Później badanym pokazywano profile 4 mężczyzn (w rzeczywistości były one, oczywiście, fałszywe). Części ochotniczek powiedziano, że zobaczą profile mężczyzn, którym najbardziej się podobały, części, że tych, w przypadku których wypadły poniżej przeciętnej, a przedstawicielki trzeciej grupy poinformowano, że profile mogą należeć do studentów, którzy je najbardziej polubili lub do oceniających je poniżej przeciętnej. Te ostatnie dziewczyny nie wiedziały więc, co potencjalni partnerzy o nich myślą. Okazało się, że dla studentek najmniej pociągający byli mężczyźni, którzy nie oceniali ich najlepiej. Na drugim miejscu uplasowali się panowie, którym najbardziej się spodobały, jednak niekwestionowanymi liderami atrakcyjności stali się mężczyźni o nieujawnionym stopniu zainteresowania. Warto zauważyć, że wszyscy mężczyźni ze zdjęć byli tak samo przystojni i sympatyczni. Psycholodzy wypytywali studentki o ich myśli i emocje, poprosili także o odpowiedź na kilka pytań, m.in. jak bardzo polubiły właściciela danego profilu, jak chętnie współpracowałyby z nim przy jakimś projekcie oraz jak bardzo odpowiadałby im jako przyjaciel, znajomy czy potencjalny chłopak. Wszystkie oceny łączono w pojedynczy wskaźnik uroku osobistego.
- 5 odpowiedzi
-
- mężczyźni
- atrakcyjność
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Sen naprawdę działa upiększająco na ciało. Jeśli więc chcemy nie tylko sprawniej działać intelektualnie, ale i wydawać się zdrowsi i bardziej atrakcyjni, powinniśmy zadbać o odpowiednią długość nocnego odpoczynku. Choć postulaty te są dobrze znane nam wszystkim, po raz pierwszy potwierdzono je naukowo. Prof. John Axelsson z Karolinska Institutet badał związki między snem a postrzeganiem atrakcyjności i stanu zdrowia. W jego studium wzięło udział 23 ochotników obojga płci w wieku od 18 do 31 lat. Dwukrotnie fotografowano ich między czternastą a piętnastą: raz po normalnym 8-godzinnym śnie, a za drugim razem po 31-godzinnym pozbawieniu snu. Z eksperymentu wykluczono palaczy, a na dwa dni wcześniej nie wolno było pić alkoholu. Zdjęcia wykonywano w dobrze oświetlonym pokoju, a odległość aparatu od człowieka pozostawała niezmienna. Podczas sesji nikt nie był malowany, włosy leżały luźno, a gdy były długie, zaczesywano je do tyłu. Przed zrobieniem fotografii wolontariusze myli się czy golili w identyczny sposób. Proszono ich o zrelaksowanie i przyjęcie neutralnego wyrazu twarzy. Szwedzi pokazali zdjęcia 65 sędziom. Mieli oni ocenić atrakcyjność modela lub modelki i stwierdzić, czy wygląda zdrowo/niezdrowo, na zmęczonego(ą)/wypoczętego(ą). Jak można się domyślić, twarze osób pozbawionych snu wydawały się mniej zdrowe, mniej atrakcyjne i bardziej zmęczone. Wyniki badań zespołu z Karolinska Institutet ukazały się w najnowszym numerze pisma British Medical Journal.
- 8 odpowiedzi
-
- John Axelsson
- ocena
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jeśli ktoś wygląda starzej, niż powinien ze względu na wiek metrykalny, niekoniecznie świadczy to o złym stanie zdrowia. Lekarze z kanadyjskiego St. Michael's Hospital ustalili, że by można było zacząć wyciągać jakiekolwiek wnioski na ten temat, wygląd musi dodawać do rzeczywistego wieku co najmniej 10 lat (Journal of General Internal Medicine). Dr Stephen Hwang wyjaśnia, że opisując swoich pacjentów innym lekarzom, lekarze stosunkowo często podają informację, czy chory nie wygląda staro jak na swój wiek (wskazuje to nie tylko na długo stosowaną praktykę, ale i na założenie, że postarzały wygląd stanowi wskaźnik złego stanu zdrowia). Tymczasem studium zademonstrowało, że jeśli lekarz ocenił, że dana osoba wygląda na do 5 lat starszą niż w rzeczywistości, ma to niewielki wpływ na przewidywania, czy jest w kiepskiej kondycji, czy nie. Gdy jednak lekarz sądził, że ma 10 i więcej lat niż w rzeczywistości, w 99% przypadków pacjent rzeczywiście miał poważne problemy ze zdrowiem (natury fizycznej bądź psychicznej). Lekarze przyjęli proste założenie, że ich szybka ocena dot. tego, jak staro ktoś wygląda, ma wartość diagnostyczną. Byliśmy zaskoczeni, widząc, że wygląd musi się rozmijać z wiekiem biologicznym o dekadę, by stanowić wiarygodny znak złego stanu zdrowia. Interesujące było także stwierdzenie, że wielu ludzi wyglądających na swój wiek znajduje się w złej kondycji. Oznacza to, że nawet w takim przypadku nie wolno zakładać, że wszystko jest w porządku. Kanadyjskie studium objęło 126 osób w wieku od 30 do 70 lat, które odwiedziły gabinet lekarski. Ochotnicy wypełnili kwestionariusz, dzięki któremu można było stwierdzić, czy nie cierpią na zaburzenia fizyczne/psychiczne. Każdego sfotografowano, a następnie zdjęcia pokazano 58 lekarzom. Jak można się domyślić, ich zadanie polegało na oszacowaniu wieku (prawdziwy również upubliczniano).
-
- Stephen Hwang
- dr
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Osoby, które się gimnastykują, niemal o połowę zmniejszają szanse na przeziębienie. Amerykańscy naukowcy podkreślają także, że ważna jest nie tylko sama dawka ruchu, ale i jednostkowa ocena sprawności fizycznej. Wystarczy, że ktoś uważa, że jest wysportowany, by to wpływało na częstość chorowania (British Journal of Sports Medicine). Zespół doktora Davida Niemana z Appalachian State University w Północnej Karolinie poprosił uczestników badań, by przez trzy miesiące w okresie jesienno-zimowym zapisywali wszystkie kichnięcia i kaszlnięcia. Mieli oni również odnotowywać, ile razy w danym tygodniu gimnastykowali się przez przynajmniej 20 min (ćwiczenia miały być na tyle intensywne, aby się spocić). Poza tym ochotników wypytywano o styl życia, dietę i stresujące zdarzenia w ostatnim okresie. Amerykanie zebrali grupę 1000 dorosłych w wieku do 85 lat, wśród których 6 na 10 osób stanowiły kobiety, 4 na 10 miały od 18 do 39 lat, a 1 na 4 miała 60 i więcej lat. Badani oceniali częstość ćwiczeń aerobowych (tlenowych). Przyspieszają one tętno i oddech, przez co do mięśni i narządów organizmu dociera więcej natlenowanej krwi. Wolontariusze opisywali swoją formę fizyczną na 10-punktowej skali. Okazało się, że częstotliwość przeziębień była niższa u osób starszych, zamężnych/żonatych i mężczyzn, a także u zwolenników zjadania dużych ilości owoców. Najważniejsza była jednak ilość ruchu oraz postrzeganie przez jednostkę własnej formy fizycznej. Gdy ktoś czuł, że jest w dobrej formie, ryzyko przeziębienia spadało niemal o 50%. Ludzie aktywni fizycznie przynajmniej 5 razy w tygodniu czuli się niedobrze przez około 5 dni w 3-miesięcznym okresie, w porównaniu do 9 dni w przypadku osób ćwiczących mało lub w ogóle. Poza tym gdy chorowali, ich objawy były lżejsze niż u pozostałych. Nasilenie symptomów u ochotników najwyżej oceniających swoją formę obniżało się o 41%, a u najwięcej ćwiczących o 31%. Dr Nieman wyjaśnia, że okresy aktywności powodują czasowy wzrost liczby krążących we krwi komórek układu odpornościowego. Co prawda efekt ten zanika po paru godzinach, ważne jednak, że w ogóle się pojawia, zważywszy, że przeciętny dorosły rocznie choruje na przeziębienie od 2 do 5 razy. Zespół podkreśla, że liczba przechorowanych dni jest różna jesienią i zimą. Na zimę przypada ich średnio 13, a na jesień 8.
-
- dorosły
- nasilenie objawów
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Po podjęciu decyzji ludzie zaczynają dostosowywać swoją opinię o wybranej opcji, by uważać ją za wyraźnie lepszą. Robią tak, żeby uzasadnić swój wybór, bo w końcu dlaczego jedna z dwóch prawie tak samo dobrych rzeczy miałaby zasługiwać na "lepsze traktowanie", a druga nie... Okazuje się, że podobne zjawisko zachodzi również wtedy, kiedy nie wiemy, pomiędzy jakimi alternatywami wybieramy. Jakiś czas temu niektórzy psycholodzy zaczęli twierdzić, że wyniki mogą być zafałszowane przez niewłaściwe zaprojektowanie eksperymentu. Wg nich, badanym od początku bardziej odpowiada jedna z opcji (wolą np. pojechać do Barcelony niż do Berlina), ale z jakiegoś powodu nie pokazują tego podczas początkowej oceny. By to jakoś rozstrzygnąć, Tali Sharot i Raymond J. Dolan z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego oraz Cristina M. Velasquez z Lake Forest College postanowili ulepszyć scenariusz studium. Poprosili ochotników o ocenę listy celów wakacyjnych podróży, a następnie o wybieranie między parami. Później wolontariuszom powiedziano, że wezmą udział w podprogowym podejmowaniu decyzji. Mieli wybierać między dwiema nazwami państw czy miast, wyświetlanymi obok siebie na ekranie komputera przez zaledwie dwie milisekundy. W rzeczywistości nie pokazywano żadnych nazw, ale bezsensowne ciągi znaków, np. "%^!x *&()%, wskazania były więc całkowicie przypadkowe. Na samym końcu badanym powiedziano, jakie cele podróży niby wybrali i polecono znowu ocenić listę. Okazało się, że noty przypisywane zasugerowanej opcji wzrosły. Jeśli ktoś na ślepo wskazał, dajmy na to, Kenię, dawał jej lepszą ocenę niż na początku. Sharot cieszy się, że psycholodzy mieli rację co do podstawowej zasady. Efekt jest jednak słabszy niż ten, z którym mamy do czynienia przy "niezaślepionych" wyborach. Oznacza to, że ludzie rzeczywiście mają początkowe preferencje, choć nie zawsze są one na tyle silne, by ujawniły się w pierwszych ocenach. Zespół ustalił też, że tak rzeczywiście jest, posługując się funkcjonalnym rezonansem magnetycznym (fMRI).
- 2 odpowiedzi
-
- Tali Sharot
- uzasadnić
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Nazwy marek, w których wykorzystuje się powtarzalne dźwięki, np. coca-cola, wywołują pozytywne emocje, wpływając na decyzje dotyczące zakupu czy odwiedzania, dajmy na to, restauracji. Profesor Jennifer Argo z University of Alberta przeprowadziła wraz z zespołem sześć eksperymentów. W ramach jednego z nich ochotnikom prezentowano te same lody, którym nadano dwie różne nazwy. W jednej znalazły się powtarzalne dźwięki, w drugiej nie. Produkty wprowadzano pojedynczo, w każdym przypadku wymieniając podczas opisywania nazwę marki. Choć jak wiadomo, lody były identyczne, większość konsumentów wybierała markę z powtarzalną nazwą. W innych eksperymentach wolontariusze wybierali pomiędzy rodzajami deserów czy telefonów komórkowych. Za każdym razem uzyskiwano podobne rezultaty jak w przypadku lodów. Powtarzalne dźwięki wywoływały pozytywne emocje i tym samym oddziaływały na podejmowane decyzje. Bazując na tych wynikach, można powiedzieć, że kluczowe dla omawianej strategii są reklamy telewizyjne i radiowe. Nie mniejszą rolę odgrywają jednak pracownicy. Zanim gość coś zamówi, kelner może przypomnieć nazwę swojej restauracji, a sprzedawca wymienić podczas rozmowy z klientem nazwę marki. W każdym z sześciu eksperymentów Argo wykorzystywano nazwy różniące się bardzo nieznacznie, np. zanozan i zanovum. Niekiedy zmieniano tylko jedną literę. Mimo to obserwowano znaczny wpływ zabiegu na podejmowane decyzje i reakcje. Jednak, jak zwykle bywa, co za dużo, to niezdrowo, dlatego zbyt duża powtarzalność, która prowadzi do pogwałcenia naturalnych zasad językowych, skutkuje negatywnymi emocjami i zmniejszeniem chęci wybrania danej opcji. Prof. Argo podkreśla też, że opisywana strategia jest mniej skuteczna, jeśli dana osoba jest już pozytywnie nastawiona do marki.
-
Psy również mogą być pesymistami lub optymistami. Okazuje się, że czworonogi, które pozostawione same odczuwają większy niepokój, w ogóle częściej przejawiają pesymistyczne zachowania – dla nich miska jest w połowie pusta. Naukowcy z Uniwersytetu Bristolskiego przeprowadzili badanie na zlecenie RSPCA (Royal Society for the Prevention of Cruelty to Animals). Jego wyniki ukazały się w piśmie Current Biology. Mamy tendencje, by myśleć, że nasi ulubieńcy i inne zwierzęta doświadczają emocji podobnych do naszych własnych, ale nie mamy możliwości, by to bezpośrednio sprawdzić, ponieważ emocje są czymś prywatnym. Jesteśmy jednak w stanie wykorzystać odkrycia z psychologii ludzi, by opracować nowe metody pomiaru uczuć zwierząt. Wiemy, że ludzkie stany emocjonalne wpływają na oceny i że osoby szczęśliwe z większym prawdopodobieństwem widzą pozytywy w dwuznacznych sytuacjach. Nasze studium wykazało, że w przypadku zwierząt jest podobnie – psy z wizją świata pt. "szklanka jest do połowy pełna" po wyjściu właściciela są rzadziej niespokojne od psów o bardziej pesymistycznej naturze – przekonuje prof. Mike Mendl. Podczas eksperymentu 24 psy z dwóch brytyjskich ośrodków adopcyjnych uczono, że w misce stawianej w jednym miejscu w pomieszczeniu znajduje się pokarm (pozycja pozytywna), ale w naczyniu ustawionym w drugim miejscu już nie (lokalizacja negatywna). Następnie miskę umieszczano w pozycji dwuznacznej między miejscami pozytywnym i negatywnym. Psy, które biegły szybciej do ustawionej niejednoznacznie miski, jak gdyby spodziewając się nagrody w postaci jedzenia, podejmowały, wg naszej klasyfikacji, stosunkowo "optymistyczne" decyzje. Co ciekawe, te same zwierzęta wykazywały mniejszy niepokój po pozostawieniu na krótki czas. Z badań wynika, że negatywne zachowania związane z separacją, np. niszczenie mebli czy ujadanie, częściej zdarzają się psim pesymistom. Właściciele różnią się pod względem interpretacji niespokojnego zachowania psów. Jednych to martwi, drudzy oddają czworonoga do schroniska, a jeszcze inni myślą, że pies jest szczęśliwy lub nawet intencjonalnie złośliwy – ujawnia Mendl. Psy badane przez zespół z Bristolu należały do rozmaitych ras. Znalazły się wśród nich zarówno goldeny, jak i Staffordshire bull terriery. Zwierzęta miały od 9 miesięcy do 9 lat (połowę stanowiły samce). Eksperyment zaczynał się od wprowadzenia każdego psa do pomieszczenia i 20-minutowej zabawy. Następnego dnia psy ponownie przyprowadzano, ale tym razem zostawały same na 5 minut. W tym czasie naukowcy nagrywali ich zachowanie. Na tej podstawie u każdego osobnika ustalano "iloraz lęku". Dzień lub dwa później przeprowadzano trening z lokalizacją pozytywną i negatywną. Gdy pies nauczył się je odróżniać, miska stawała pośrodku pomieszczenia, a nie w żadnym z rogów i akademicy mierzyli czas podchodzenia do naczynia. Najwolniej zbliżały się psy najbardziej zaniepokojone po 5 minutach osamotnienia. Optymiści nie tyle podchodzili, co podbiegali do miski, co w pełni odzwierciedlało ich nastawienie do życia.
-
Osoby narcystyczne potrafią świetnie przekonać innych, że ich pomysły są twórcze, choć w rzeczywistości bywają całkiem przeciętne. Okazuje się jednak, że grupy z kilkoma narcyzami w składzie naprawdę wpadają na ciekawsze czy bardziej nowatorskie rozwiązania, a w czasie burzy mózgów generują ich więcej (Personality and Social Psychology Bulletin). Narcyz i wybitny twórca wydają się mieć sporo wspólnych cech: pragną zwracać na siebie uwagę, nie zaprzątają sobie głowy zdaniem innych i są bardzo, niekiedy za bardzo, pewni siebie. Nie da się zaprzeczyć, że narcyz często zdobywa wysoką pozycję zawodową, dlatego zespół amerykańskich psychologów postanowił sprawdzić, czy ktoś taki dysponuje zdolnościami, których pozostali nie mają. Jack Goncalo i Sharon Kim z Uniwersytetu Cornella oraz Francis Flynn z Uniwersytetu Stanforda utworzyli 76 studenckich par. Jedną osobę z tandemu proszono o opracowanie i przedstawienie koledze lub koleżance koncepcji filmu. Generalnie rezultaty nie zwalały z nóg. Okazało się jednak, że gdy o filmie opowiadały najbardziej narcystyczne osoby, które zdobyły najwyższe wyniki w specjalnym Kwestionariuszu Narcyzmu (Narcissistic Personality Inventory), pomysł robił na oceniającym o ok. 50% większe wrażenie niż rozwiązania zaproponowane przez najmniej narcystycznych studentów. Psycholodzy oceniali reakcje "jury", sprawdzając, jak silnie zgadzało się ono z różnymi stwierdzeniami, np. "To nieprawdopodobne, by ktokolwiek wpadł wcześniej na taki pomysł na film". Naukowcy pokazali koncepcje dwóm niezależnym sędziom (zapoznawali się oni z wersją pisemną zarysu scenariusza). Dla nich wersje narcyzów i osób nienarcystycznych były właściwie tak samo twórcze. Jak można się domyślić, to sposób wypowiadania się narcyzów – entuzjastyczny, dowcipny i obliczony na roztaczanie osobistego czaru - wpływa na zaobserwowany efekt. Przy tej okazji autorzy studium przypomnieli, że w ramach wcześniejszych badań zademonstrowano, że ludzie łączą te właśnie cechy z kreatywnością. W kolejnym eksperymencie psychologów wzięło udział 292 innych studentów. Podzielono ich na czteroosobowe grupy i poproszono o stworzenie planu, jak poprawić wydajność realnie istniejących firm i organizacji. Zespoły 3-4 narcyzów wpadały na jakieś rozwiązania, ale nie przedyskutowały ich zbyt wielu, podobnie zresztą jak ekipy bez osób narcystycznych w składzie. Najwięcej idei pojawiło się w grupach, których połowę stanowili narcystyczni studenci.
- 1 odpowiedź
-
Dlaczego kobietom często podoba się ten sam mężczyzna? Badania pokazują, że w przypadku pań, ale nie panów, na ocenę atrakcyjności osoby płci przeciwnej wpływają wybory innych kobiet. W literaturze dotyczącej zwierząt fenomen ten nazywa się naśladowaniem preferencji reprodukcyjnych (ang. mate-copying). U niektórych zwierząt samice ulegają wpływowi albo dosłownie naśladują decyzje reprodukcyjne innych samic tego samego gatunku. Naszym zamiarem było ustalenie, czy podobne tendencje występują u kobiet - tłumaczy dr Michael Dunn z University of Wales Institute w Cardiff. W ramach eksperymentu ochotnikom prezentowano dopasowanych pod względem atrakcyjności modela lub modelkę. Stali oni sami lub w otoczeniu grupy osób płci przeciwnej, które miały udawać zainteresowanie nimi, przesyłając zalotne spojrzenia. Okazało się, że mężczyźni nie sugerowali się wrażeniem wywieranym przez kobietę na przebywających z nią mężczyznach, ponieważ oceny atrakcyjności były takie same, gdy prezentowała swe wdzięki w pojedynkę i otoczona wianuszkiem wielbicieli. Kobiety brały pod uwagę pociąg innych pań do modela, gdyż przy tym scenariuszu dawały mu wyższe oceny niż w sytuacji, gdy stawał przed nimi samotnie. Wg Dunna, w ten sposób psychologom udało się potwierdzić bez cienia wątpliwości, że kobiety naprawdę uwzględniają zachowanie innych kobiet, przystępując do oceny atrakcyjności przedstawicieli brzydszej płci. Wyników nie da po prostu przypisać temu, że kobiety są bardziej konformistyczne od mężczyzn, gdyż w kolejnym przeprowadzonym przez nas eksperymencie wykazaliśmy, że kiedy przedstawiliśmy paniom i panom fikcyjne oceny, które były wyższe od oryginalnych ocen modeli i modelek prezentowanych osobno, nie odnotowano międzypłciowych różnic w wydawanych później werdyktach. Brytyjczyk sądzi, że obojętność mężczyzn na oceny innych panów może mieć związek ze skupieniem wyłącznie na fizycznej atrakcyjności. Choć nie jest do końca jasne, czemu na kobiety wpływają noty przypisywane przez potencjalne konkurentki, dowody wskazują, że oszacowując męską atrakcyjność, uwzględniają one cały szereg niefizycznych czynników. Nasze studium sugeruje, że jednym z nich jest zainteresowanie danym mężczyzną innych kobiet. Szczegóły dotyczące odkryć opisano w artykule opublikowanym w piśmie Journal of Social, Evolutionary and Cultural Psychology.
- 10 odpowiedzi
-
Jeśli ludziom podoba się to, co oglądają, z mniejszym prawdopodobieństwem zauważają różnice w jakości filmu w Internecie czy klipu odtwarzanego na komórce. W ten sposób interesującemu, ale śnieżącemu nagraniu przypisana zostanie lepsza jakość niż wielu lepszym pod względem parametrów technicznych, ale nudniejszym filmom (Human Factors). W ramach 4 studiów prof. Philip Kortum z Rice University i Marc Sullivan z AT&T Labs pokazali 100 ochotnikom 180 klipów wideo zakodowanych na dziewięciu różnych poziomach jakości - od bit rate 550 kb/s do jakości DVD (9,8 Mb/s). Badani oglądali 2-minutowe fragmenty. Następnie proszono ich o ocenę jakości nagrania i atrakcyjności jego kontentu. Na początku byliśmy naprawdę zaskoczeni rezultatami. Odkryliśmy, że filmom niskiej jakości przypisywano [niejednokrotnie] lepszą jakość niż niektórym najlepszym nagraniom. Po przeanalizowaniu danych ustaliliśmy, co napędzało ten efekt – atrakcyjność przedstawianych treści. Doszliśmy do wniosku, że jeśli jesteś w domu i cieszysz się filmem, prawdopodobnie nie będziesz się zajmować lub nawet nie zauważysz, ilupikselowe jest wideo albo jaką ilość danych skompresowano. Kiedy z treściami zapoznaje się dłużej i w bardziej naturalnych warunkach, silny związek utrzymuje się w szerokim zakresie poziomów jakości kodowania i kontentu filmów – wyjaśnia Kortum. Wnioski dotyczą nie tylko warunków domowych, ale i telewizji kablowych czy internetowych portali informacyjnych z relacjami wideo. Razem z nowymi platformami medialnymi uwidacznia się odwieczny problem wyboru między dostępną przepustowością łącza a jakością nagrania. Dotyczy to nie tylko komputerów stacjonarnych oraz urządzeń przenośnych, ale i telewizyjnych dostawców treści głównego nurtu.
- 1 odpowiedź
-
- Philip Kortum
- ocena
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ludzi rozśmiesza pogwałcenie lub zagrożenie sposobu, w jaki powinien być zorganizowany świat, ale tylko łagodne. Za humorystyczne uznajemy więc nieszkodliwe występki przeciw moralności. A. Peter McGraw z University of Colorado-Boulder wyjaśnia, że wszystkie wcześniejsze teorie humoru miały jakiś słaby punkt. Freud uważał np., że pozwala on usunąć napięcie (zwłaszcza gdy dotyczy tematów tabu), inni udowadniali, że stanowi raczej wynik poczucia wyższości lub bezsensu. McGraw i Caleb Warren udowadniają jednak, że pod kryteria te podpada choćby zabicie żony czy męża, a zdarzenie wcale nie jest przecież śmieszne. Stąd przypuszczenie dotyczące humorystycznego conditio sine qua non – nieszkodliwości uczynku. Psycholodzy przedstawili serię różnych sytuacji ochotnikom nagradzanym batonikami. W jednym z eksperymentów zapoznawali się oni z dwiema historyjkami. W jednej niejaki Jimmy Dean zlecał rabinowi zachwalanie najnowszej linii produktów z wieprzowiny. W drugiej to samo zadanie powierzano rolnikowi. Pierwszy scenariusz był częściej uznawany za pogwałcenie zasad, ale również częściej wywoływał uśmiech na twarzy badanych. W ramach drugiego eksperymentu sprawdzano, czy zdarzenie jest uznawane za śmieszniejsze, jeśli występek przeciw moralności jest oceniany łagodnie. Ochotnicy czytali historyjkę, gdzie kościół lub kasa oszczędnościowo-kredytowa wystawiała w loterii SUV-a, by przyciągnąć do siebie nowych wiernych bądź klientów. Ludziom nie podobał się tego rodzaju zabieg w wykonaniu duchownych, nie mieli zaś zastrzeżeń do działań marketingowych kasy. To, czy śmieszyła ich wersja opowiadania z kościołem, zależało od tego, czy byli praktykujący, czy nie. Ci ostatni częściej uznawali historyjkę za dowcip, ponieważ nie byli zbyt przywiązani do idei świętości kościołów. Wszystko więc zależy od psychologicznego dystansu do naruszenia norm. Jeśli występek przeciw jakiejś normie wydaje się nierealny, może śmieszyć. McGraw opowiada, jak usłyszał o przypadku indonezyjskiego malucha, który wypala papierosa za papierosem. Było to tak nieprawdopodobne, że aż zabawne. Ogląd sytuacji zmienił się jednak diametralnie, kiedy naukowiec zobaczył nagranie wideo. Absurd stał się faktem, już nieśmiesznym... Psycholodzy sądzą, że zarysowana przez nich teoria odnosi się również do kalamburów słownych. Łamie się tu jedną zasadę, ale pozostaje wiernym innej, pogwałcenie nie jest więc poważne.
- 2 odpowiedzi
-
Czerwone ubranie lub przebywanie w otoczeniu, np. pokoju, o czerwonawym odcieniu sprawia, że mężczyzna staje się dla kobiety bardziej atrakcyjny i pociągający seksualnie. Wg psychologów, same zainteresowane nie zdają sobie sprawy z istnienia opisywanego efektu (Journal of Experimental Psychology: General). Profesor Andrew Elliot z University of Rochester tłumaczy, że dzięki czerwieni mężczyzna wydaje się silniejszy. Odkryliśmy, że kobiety postrzegają mężczyzn w czerwieni jako osoby o wyższym statusie, z wyższym prawdopodobieństwem zarabiające więcej pieniędzy i wspinające się po drabinie hierarchii społecznej. To właśnie konstatacja wysokiej pozycji stanowi o ich atrakcyjności. Skąd taka moc czerwieni? Naukowcy uważają, że w grę wchodzą zarówno czynniki kulturowe, jak i biologiczne. W społeczeństwach na całym świecie czerwony tradycyjnie stanowił część insygniów władzy i bogactwa. W starożytnych Chinach, Japonii i subsaharyjskiej Afryce ten żywy kolor oznaczał dobrobyt i wysoką pozycję. W starożytnym Rzymie najbardziej wpływowych obywateli dosłownie nazywano "jedynymi, którzy mogą nosić czerwień". Nawet dzisiaj biznesmeni akcentujący pewność siebie wkładają czerwone krawaty, a gwiazdy pojawiają się i demonstrują swoje wdzięki na czerwonym dywanie. Do tego swoje trzy grosze dorzuca biologia. Dla naczelnych innych niż małpy człekokształtne, np. mandryli czy dżelad, czerwień stanowi oznakę męskiej dominacji i jest najsilniej zaznaczona u samców alfa. Samice wymienionych gatunków częściej kopulują z osobnikami alfa, które zapewniają im w zamian opiekę i dostęp do wszelakich dóbr. Kiedy kobiety widzą czerwień, działa to na coś głęboko ukrytego, zapewne o podłożu biologicznym. W naszej kulturze mówi się, że w dziedzinie seksu mężczyźni zachowują się jak zwierzęta. Wygląda na to, że na tej samej zasadzie kobiety również działają jak zwierzęta. Aby ilościowo ocenić efekt czerwieni, w ramach siedmiu eksperymentów psycholodzy z USA, Wielkiej Brytanii, Austrii, Niemiec i Chin analizowali reakcje 288 studentek i 25 studentów na zdjęcia mężczyzn. Uczestnicy badania uznawali się za osoby hetero- bądź biseksualne. W jednym ze scenariuszy ochotnikom pokazywano fotografię mężczyzny w czerwonej lub białej ramce i proszono o odpowiedź na pytanie: "Jak atrakcyjna wydaje ci się ta osoba?". W innych eksperymentach czerwień kontrastowano z szarym, zielenią lub niebieskim. Wszystkie kolory dokładnie zrównywano pod względem intensywności i jasności, dlatego wyniku nie dało się przypisać czemuś innemu niż barwa. W kolejnych studiach cyfrowo manipulowano kolorem koszulki mężczyzny ze zdjęcia: czasem była ona czerwona, a czasem psycholodzy wybierali inną opcję. Zadanie ochotników polegało na ocenie pozycji osoby ze zdjęcia, jej atrakcyjności, wzbudzanej sympatii i ekstrawersji, a także określeniu chęci pójścia z nią na randkę, całowania się i angażowania w innego rodzaju czynności o podłożu erotycznym. Akademicy ustalili, że efekt czerwieni ograniczał się do statusu i miłości: mężczyzna w czerwieni wydawał się silniejszy, bardziej atrakcyjny i wzbudzał większe pożądanie, ale barwa nie wpływała na ocenę jego uspołecznienia czy sympatyczności. Podobny efekt występował w różnych kulturach – studenci z USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Chin uznawali, że mężczyzna w czerwieni lub w otoczeniu czerwieni jest bardziej atrakcyjny. Co ciekawe, płomienny kolor oddziaływała wyłącznie na kobiety. U mężczyzn barwa prezentacji drugiego mężczyzny nie wpływała na wydawany werdykt.
-
Wielu ludzi nieświadomie postrzega trasę wiodącą na północ jako prowadzącą pod górę, dlatego woli jednakową pod względem liczby kilometrów opadającą drogę na południe. W eksperymencie amerykańskich psychologów badani uznawali też, że będą jechać dłużej między tymi samymi parami miast w USA, jeśli podążą z południa na północ, a nie z północy na południe. Dla trasy o średniej długości 798 mil (1284 km) szacowany czas przejazdu przy kierunku południe-północ był o 1 h 39 min dłuższy niż przy wycieczce w przeciwną stronę. Wyniki sugerują, że kiedy ludzie planują podróże na duże odległości, heurystyka "północ jest na górze" obniża trafność oceny czasu przejazdu – opowiada Tad Brunyé z Tufts University. Co ciekawe, odchylenie polegające na uznawaniu dróg południowych za łatwiejsze pojawiało się tylko wtedy, gdy badani przyglądali się sytuacji z perspektywy gruntu (pierwszej osoby). Wtedy posługiwali się bowiem kategoriami przód, tył, w prawo, w lewo. Opisana tendencja zanikała, kiedy ochotnicy oceniali trasy z lotu ptaka. Taki typ nawigacji sprzyja przywoływaniu tradycyjnych określeń kierunku: północ, południe, wschód, zachód. Brunyé podkreśla, że już jako dzieci uczymy się, że jeśli coś jest wyżej, np. zabawka czy schody, trudniej to zdobyć. Potem wystarczy przyłożyć podobną miarę do innych sytuacji, w tym podróżowania. Nic dziwnego, że wtedy przemieszczanie na północ kojarzy się ze wspinaniem pod górę, czyli trasa zaczyna się jawić jako bardziej wymagająca i trudniejsza. Stella Lourenco z Emory University podpowiada, że istnieje też inne możliwe wyjaśnienie zjawiska. Od dziecka uczymy się posługiwać kategoriami "mniej niż" i "więcej niż". Jeśli więc wolontariusze uznali prowadzącą na ekranie komputerowym w górę trasę północną za "więcej niż", a zlokalizowaną niżej drogę południową za "mniej niż", tłumaczyłoby to ich wybory i podsumowania. Psycholodzy pokazali 160 studentom serię map z fragmentami Chicago lub Pittsburgha. Na każdej znajdowały się ikony fikcyjnych punktów orientacyjnych, np. stacji metra czy budek informacyjnych. Od jednego do drugiego punktu wiodły różnokolorowe linie. Prowadziły one z północy na południe, ze wschodu na zachód lub pod innym kątem. Naukowiec prosił badanych, by wybrali najkrótszą, najszybszą drogę do celu, przy czym niektórzy mogli obrać dowolną perspektywę, a pozostałych instruowano, aby spojrzeli na miasto z lotu ptaka albo z perspektywy człowieka. Studenci przyjmujący punkt widzenia pierwszej osoby w 2/3 przypadków wybierali trasę na południe. Większość nie miała świadomości, że faworyzuje którąś z opcji. Nie odnotowano preferencji dla dróg wschodnich lub zachodnich ani zakręcających w jakimś innym kierunku. W kolejnych eksperymentach wykluczono możliwości, że ochotnicy woleli np. skręcać w lewo lub w prawo albo że podobały im się ikony czy informacje wyświetlane u dołu ekranu. Wręcz przeciwnie, ustalono, że trasy północne wydawały się badanym bardziej malownicze. Tyle tylko, że były dla nich również bardziej energochłonne – wymagały zużycia większej liczby kalorii czy ilości paliwa. Obecnie Amerykanie sprawdzają, czy ludzie wyposażeni w hełmy umożliwiające poruszanie się po świecie wirtualnym również wykazują odchylenie południowe.
- 2 odpowiedzi
-
- Tad Brunyé
- oszacowanie
-
(i 8 więcej)
Oznaczone tagami: