Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'nos' .
Znaleziono 20 wyników
-
Dziecięce nosy kluczem do lepszego diagnozowania infekcji
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Dziecięce nosy mogą być kluczem do rozwiązania zagadki dotyczącej poważnych infekcji płuc. Naukowcy odkryli, że skład mikrobiomu nosów dzieci cierpiących na schorzenia układu oddechowego jest zmieniony w porównaniu z mikrobiomem nosów dzieci zdrowych. To spostrzeżenie może przyczynić się do opracowania lepszych metod diagnostyki i leczenia poważnych chorób płuc. Różnica pomiędzy mikrobiomami pozwala bowiem przewidzieć, jak długo chore dziecko musi przebywać w szpitalu. Jednak, co wydaje się równie ważne, umożliwia stwierdzenie, które z dzieci mogą wyzdrowieć w sposób naturalny, zatem mogą uniknąć zażywania antybiotyków. Naukowcy mówią, że wyniki ich badań pozwalają zrozumieć, dlaczego niektóre dzieci są bardziej podatne na zachorowania. To zaś może pomóc z zapobieganiu rozwoju poważnych chorób. Choroby dolnych dróg oddechowych to na całym świecie główna przyczyna śmierci dzieci poniżej piątego roku życia. Brytyjsko-holenderski zespół naukowy pobrał próbki od ponad 150 dzieci cierpiących na choroby dolnych dróg oddechowych i porównał wyniki z próbkami od 300 zdrowych dzieci. Okazało się, ze mikrobiom tylnych części nosa i gardła był powiązany z mikrobiomem płuc, co znakomicie ułatwia stawianie diagnozy i leczenie. Dzieci cierpiące na choroby dolnych dróg oddechowych miały inny profil mikrobiomu, występowały u nich różna typy oraz ilości wirusów i bakterii, niż u dzieci zdrowych. Na podstawie samego tylko badania mikrobiomu – w połączeniu z informacją o wieku dziecka – naukowcy byli w stanie, niezależnie od widocznych objawów, stwierdzić, czy dane dziecko jest chore czy zdrowie. Profil mikrobiomu pozwolił też na przewidzenie, jak długo dziecko będzie hospitalizowane, był więc dobrym markerem stopnia infekcji. Eksperci mówią, że ich badania zrywają z tradycyjnym podejściem do chorób dolnych dróg oddechowych, kiedy to na podstawie objawów lekarz próbuje przewidzieć, czy mamy do czynienia z infekcją bakteryjną, czy wirusową. « powrót do artykułu -
Rzęski nabłonka urzęsionego nosa poruszają się jeszcze po śmierci. Ponieważ ulegają one spowolnieniu w znanym tempie, pozwala to kryminologom na precyzyjne określenie czasu zgonu, zwłaszcza jeśli nastąpił on w ciągu ostatnich 24 godzin. Zwykle przy określaniu czasu zgonu specjaliści biorą pod uwagę plamy opadowe, stężenie pośmiertne, które ustępuje, gdy rozwijają się procesy gnilne, czyli zwykle 2-3 doby po śmierci, czy oziębienie pośmiertne. Ocenę może jednak zakłócić wiele zmiennych, np. temperatura otoczenia. Biagio Solarino z Uniwersytetu w Bari pobrał wycinki nabłonka od 100 zmarłych. Ruchliwość obserwowano do 20 godzin od zgonu. Naukowcy wiedzą już zatem, że falowanie rzęsek stopniowo zanika i że jest dość odporne na działanie czynników środowiskowych.
-
- Biagio Solarino
- czas zgonu
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Delfiny porozumiewają się podobnie jak ludzie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Delfiny komunikują się dzięki wibracjom tkanek, a nie gwizdaniu, jak dotychczas sądzono. Wykorzystują zatem sposób podobny do tego, w jaki rozmawiają ze sobą ludzie. Przez wiele lata sądzono, że delfiny porozumiewają się za pomocą gwizdów, gdyż tak brzmią wydawane przez nie dźwięki. Teraz okazuje się, że ssaki te gwiżdżą dla zabawy, podobnie jak my, ale ich podstawowy sposób komunikacji polega na wydawaniu dźwięków generowanych dzięki drganiom tkanek, a nie świstowi powietrza. Peter Madsen i jego zespół z Wydziału Nauk Biologicznych Uniwersytetu w Aarchus wpadli na trop odkrycia analizując pochodzące z 1977 roku nagrania dźwięków wydawanych przez 12-letniego samca delfina butlonosego. Gdy my lub zwierzęta gwiżdżemy, o wydawanym dźwięku decyduje częstotliwość rezonowania w pewnej przestrzeni zawierającej powietrz. Problem w tym, że gdy delfiny nurkują przestrzenie te ulegają skompresowaniu w związku z rosnącym ciśnieniem. To oznacza, że jeśli gwiżdżą, to im głębiej się zanurzą, tym wyższy będzie wydawany przez nie dźwięk - mówi Madsen. Odkryliśmy, że dźwięk wydawany wówczas, gdy zwierzęta zanurzają się nie zmienia swojej wysokości, co oznacza, że nie jest od zależy od wielkości przestrzeni nosowych, a to z kolei wskazuje, że nie jest to gwizd. Delfiny wydają wybrane przez siebie dźwięki sterując drganiami tkanek znajdujących się w nosie oraz przepływem powietrza. W taki sam sposób my sterujemy strunami głosowymi - stwierdza uczony. Zdaniem naukowców w taki sam sposób porozumiewają się wszystkie walenie posiadające zęby, gdyż zwierzęta te mają taką samą budowę nosa. Wiadomo, że delfiny mają bardzo złożony język, którego wciąż nie rozumiemy. Istnieją też bardzo mocne dowody wskazujące, że za pomocą dźwięków zwierzęta te nie tylko się porozumiewają, ale i „widzą", korzystając z naturalnego ultrasonografu. -
Wiele osób poddających się operacjom plastycznym nosa z powodów niemedycznych cierpi na dysmorfofobię (DF), czyli zaburzenie psychiczne, którego źródłem jest przekonanie o zniekształceniu ciała czy niekorzystnym wyglądzie. Z obiektywnego punktu widzenia jest ono nieuzasadnione. Na całym świecie na DF cierpi od 1 do 2% ludzi. Przez 16 miesięcy naukowcy ze Szpitala Uniwersyteckiego w Leuven zbadali grupę 266 pacjentów poddawanych rhinoplastyce. Wypełniali oni kwestionariusze dotyczące DF oraz inne testy. Dwadzieścia procent osób miało już wcześniej operację nosa. Belgijski eksperyment ujawnił, że 33% próby wykazywało umiarkowane lub silne objawy dysmorfofobii. Odsetek wzrastał do 43%, gdy pod uwagę wzięto pacjentów decydujących się na rhinoplastykę z powodów estetycznych, bez wskazań medycznych w rodzaju skrzywionej przegrody nosowej. Akademicy ustalili też, że umiarkowane-silne symptomy DF występowały tylko u 2% grupy operowanej z powodów medycznych. Nasilenie objawów dysmorfofobii było niezależne od rzeczywistego wyglądu nosa (kształt nosa każdej osoby poddawano obiektywnej ocenie wg naukowych kryteriów). Belgowie spodziewali się tego, ponieważ wcześniejsze studia wykazały, że chorzy z DF nadal wykazują objawy sprzed operacji, a w niektórych przypadkach zabieg może wywołać także nowe lęki. Studium pokazuje, że częstość występowania objawów DF w populacji poddającej się kosmetycznym operacjom nosa jest wysoka. Nasilenie symptomów ma oczywisty negatywny wpływ na codzienne funkcjonowanie – podsumowuje dr Valerie A. Picavet. Ze szczegółowymi wynikami badań zespołu z Leuven można się zapoznać w sierpniowym numerze pisma Plastic and Reconstructive Surgery.
-
- nos
- wskazania medyczne
- (i 5 więcej)
-
Śluz wydzielany w nosie zmienia postrzeganie zapachów. Ayumi Nagashima i Kazushige Touhara z Uniwersytetu Tokijskiego przeprowadzili eksperyment, w ramach którego pobierali od myszy nieco śluzu i dodawali do niego odorantów. Okazało się, że enzymy śluzu przekształcały chemicznie cząsteczki związków zapachowych. Substancje zawierające grupy chemiczne typowe dla aldehydów i estrów były przekształcane w kwasy i alkohole. W ciągu 5 minut 80% benzaldehydu, który odpowiada za zapach migdałów, zmieniało się w bezwonny kwas benzoesowy. Pojawiała się też delikatna woń alkoholu benzylowego, występującego m.in. w pewnych herbatach. Kiedy śluzową wydzielinę przegotowano, denaturując enzymy, reakcja nie zachodziła, a myszy zachowywały się inaczej w kontakcie z niezmienionymi zapachami. Japończycy mogli to dodatkowo potwierdzić, nagradzając gryzonie wodą z cukrem za wykrycie docelowej woni. Po zmieszaniu substancji zapachowej z inhibitorem enzymu zwierzęta nie reagowały na zapach, więc nie dostawały nagrody. Kłębuszki węchowe (łac. glomerulus olfactorius), do których docierają informacje z receptorów węchowych, również zachowywały się inaczej podczas stymulacji zmienionymi i niezmienionymi enzymatycznie zapachami. Od jakiegoś czasu wiedziano, że wydzielina śluzowa nie pełni funkcji wyłącznie nawilżacza i że znajdują się w niej białka i enzymy, transportujące cząsteczki zapachowe do receptorów. Teraz zaś okazało się, że enzymy mogą zmieniać odoranty przed dotarciem do komórek węchowych.
- 4 odpowiedzi
-
Choć wyczuwanie zapachu światła mogłoby się kojarzyć z doświadczeniami synestetyka, w rzeczywistości naukowcy zaprzęgli takie właśnie zjawisko do badania sposobów wykorzystywanych przez mózg do rozróżniania woni. Ponieważ zapachy są skomplikowane chemicznie, trudno wyodrębnić obwody neuronalne, które odpowiadają za ich detekcję czy rozróżnianie. Stąd pomysł na wykorzystanie optogenetyki. Prof. Venkatesh N. Murthy i jego zespół z Uniwersytetu Harvarda oraz Cold Spring Harbor Laboratory wbudował aktywowane przez światło kanały jonowe ChR (od ang. channelrhodopsin) w obwodową część węchomózgowia myszy. W ten sposób wyhodowano zwierzęta, u których szlaki węchowe są aktywowane przez światło, a nie przez bodźce zapachowe. Akademicy wykorzystali ChR, ponieważ w ich skład wchodzi cząsteczka retinalu. Ma ona zdolność absorbowania światła i pod jego wpływem zmienia konformację przestrzenną. Murthy podkreśla, że z pozoru członkowie jego zespołu zachowali się antyintuicyjnie. W rzeczywistości jednak odseparowanie poszczególnych wzorców aktywacji mózgu pod wpływem zapachów byłoby niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe, ponieważ wonie są bardzo zróżnicowane i niekiedy wyjątkowo subtelne. Zapytaliśmy więc: co by było, gdybyśmy sprawili, by nos działał jak siatkówka? Dzięki optogenetyce naukowcy mogli scharakteryzować wzorce aktywacji w opuszce węchowej, czyli rejonie otrzymującym informacje bezpośrednio z receptorów nosa. Jako że świetlne dane wejściowe można łatwo kontrolować, Amerykanie przeprowadzili serię eksperymentów ze stymulacją konkretnych neuronów czuciowych. Pierwsze pytanie dotyczyło organizacji przetwarzania oraz tego, jak podobne dane wejściowe są przetwarzane przez sąsiadujące komórki mózgu. Okazało się jednak, że organizacja przestrzenna informacji węchowej w mózgu nie wyjaśnia w pełni naszej zdolności wyczuwania zapachów. Istotna wydaje się również organizacja czasowa. Studium zespołu Murthy'ego pozwala w pewnym stopniu wyjaśnić, jaką rolę w postrzeganiu woni odgrywa timing.
-
- rozróżnianie
- zapach
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Profesor Noam Sobel oraz współpracujący z nim Anton Plotkin, Aharon Weissbrod i Lee Sela z Instytutu Weizmanna opracowali technologię, która pozwala sterować urządzeniami za pomocą... powietrza wydmuchiwanego i wciąganego nosem. Izraelski system wykrywa zmiany ciśnienia w nozdrzach i przekłada te dane na sygnały elektryczne. Głównym celem naukowców jest umożliwienie osobom z niewładnymi kończynami sterowania wózkiem czy komunikowania się z innymi. Technologia została przetestowana zarówno przez osoby zdrowe, jak i całkowicie sparaliżowane. Okazało się, że pozwala ona pokonać wózkiem inwalidzkim skomplikowany tor przeszkód. Umożliwia też na korzystanie z gier komputerowych z niemal taką samą prędkością jak za pomocą klawiatury czy myszy. Wdychanie i wydychanie powietrza nosem to bardzo precyzyjny i łatwy do kontrolowania mechanizm. Odbywa się on dzięki pomocy podniebienie miękkiego. Ono jest z kolei sterowana za pomocą nerwów połączonych bezpośrednio z mózgiem. To skłoniło Sobela i jego zespół do stwierdzenia, że nawet u osób najciężej sparaliżowanych kontrola podniebienia miękkiego została zachowana. Badania przeprowadzone za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego pokazały, że uczeni mają rację, a w kontroli podniebienia miękkiego bierze udział kilka obszarów mózgu. Zauważono też, że obszary te w dużej mierze pokrywają się z obszarami odpowiedzialnymi za naukę mówienia, co sugerowało, iż kontrola przepływu powietrza nosem jest intuicyjna. Izraelczycy stworzyli więc urządzenie z czujnikiem montowanym przy ujściu nozdrzy. Zbudowano też odpowiednią wersję dla osób korzystających z respiratora. Testy na zdrowych wypadły pomyślnie, urządzenie wypróbowano więc na chorych. Jedna z pacjentek, która przeszła udar przed 7 miesiącami, po kilku dniach nauki napisała list do swojej rodziny. Z kolei pacjent, który jest sparaliżowany od 18 lat stwierdził, że nowe urządzenie jest znacznie łatwiejsze w użyciu niż systemy wykorzystujące ruchy powiek. Chorzy byli w stanie pisać listy i grać w gry komputerowe. Nauczenie się sterowania wózkiem inwalidzkim zajmowało im 15 minut. Dwa wciągnięcia powietrza informują urządzenie, że wózek ma jechać do przodu. Dwa wydmuchnięcia powodują jazdę w tył. Wydmuchnięcie i wciągnięcie to skręt w lewo, wciągnięcie i wydmuchnięcie - w prawo. Testy pokazały, że osoba sparaliżowana od szyi w dół radzi sobie z wózkiem równie dobrze, jak osoba zdrowa. Jako że przepływ powietrza jesteśmy w stanie precyzyjnie kontrolować, powietrze wciągamy i wydmuchujemy, podmuch może być słaby i mocny, długi i krótki, programiści będą w stanie stworzyć skomplikowany "język" umożliwiający precyzyjne sterowanie różnymi przedmiotami. Izraelska technologia ma sporo zalet. Jest tania, prosta i łatwo się z niej korzysta. Przyda się ona nie tylko niepełnosprawnym. Może posłużyć przecież jako "trzecia ręka" pilotom czy chirurgom.
-
Myszy informują swoich pobratymców o tym, co warto zjeść, za pomocą zapachu w wydychanym powietrzu. Naukowcy rozszyfrowali właśnie, jak na poziomie molekularnym działa wspominany mechanizm. Okazuje się, że dwusiarczek węgla (CS2), który znajduje się w powietrzu wydychanym przez większość ssaków, stymuluje grupę komórek w mysim nosie. Wysyłają one sygnał do specjalnych struktur mózgowych, kojarzących woń z bezpiecznym pokarmem. Mysz myśli: skoro mój znajomy właśnie zjadł coś o tym zapachu i nadal oddycha, a więc żyje, pokarm musi być bezpieczny – tłumaczy obrazowo współautor studium Steven Munger ze Szkoły Medycznej University of Maryland. Eksperymenty amerykańskiego zespołu ujawniły, że komórki GC-D, które rozpoznają hormony peptydowe uroguanilinę i guanilinę, reagują też na CS2 w wydychanym przez gryzonie powietrzu. Mysz wyczuwająca wydobywającą się z pyska drugiego zwierzęcia woń cynamonu będzie wolała coś pachnącego tą samą przyprawą niż inne przekąski. Co ciekawe, współpracownicy Mungera zauważyli, że "czynnikiem przekonującym" wcale nie musi być druga mysz, ba, nawet żywe stworzenie. Nasączone dwusiarczkiem węgla i zapachem jedzenia waciki sprawdzały się bowiem tak samo dobrze. Myszy pozbawione komórek GC-D nie potrafią zinterpretować chemicznej wiadomości i nie powielają wyborów żywieniowych swoich pobratymców. Emily Liman z Uniwersytetu Południowej Kalifornii podkreśla, że wreszcie udało się stwierdzić, na jakiej podstawie zwierzęta nocne przekonują się, że można coś zjeść bez obaw. Naczelne wykorzystują do tego wzrok, po ciemku lepiej jednak posłużyć się sygnałem zapachowym. U większości Primates gen komórek GC-D nie działa, ale występuje on choćby u psów. Opisany mechanizm jest tak silny, że gdy mysz, która zjadła truciznę, wyczuje od innego gryzonia zapach trutki, wróci, by zjeść jeszcze trochę. Bennett Galef z McMaster University ujawnia, że zmieszanie dwusiarczku węgla z trutką na szczury wciąga w pułapkę 4-krotnie więcej zwierząt.
-
- nos
- komórki GC-D
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Komórki macierzyste to nadzieja dla osób z parkinsonizmem, alzheimerem czy innymi chorobami neurologicznymi. Problemem jest ich dostarczanie do mózgu. Wszystkie metody mają jakieś minusy, wygląda jednak na to, że inhalowanie przez nos i wykorzystanie istnienia blaszki sitowej (Lamina cribrosa) pozwoli ominąć wszystkie przeszkody. Drążenie otworu w czaszce i wstrzykiwanie komórek macierzystych jest bolesne. Przy iniekcjach do krwiobiegu trzeba się z kolei liczyć z tym, że tylko niewielka ich część pokona barierę krew-mózg. Wdychanie przez nos może być o tyle dobrym pomysłem, że w znajdującej się we wcięciu sitowym kości czołowej blaszce sitowej jest wiele drobnych otworków. To przez nie przechodzą nerwy węchowe, wiadomo też, że umieją je sforsować białka, bakterie i wirusy. Lusine Danielyan i zespół ze Szpitala Uniwersyteckiego w Tybindze postanowili sprawdzić, czy komórkom macierzystym także uda się dotrzeć do mózgu przez blaszkę sitową. W tym celu myszom wkropiono do nosa zawiesinę oznakowanych fluorescencyjnie komórek macierzystych. Okazało się, że pokonały one Lamina cribrosa. Potem wędrowały albo do opuszki węchowej, albo do płynu mózgowo-rdzeniowego, a potem do mózgu i jego głębszych warstw. Odkryliśmy, że komórki te przeciskały się przez otworki blaszki sitowej, choć są one o wiele mniejsze od ich średnicy, a następnie docierały do mózgu – opowiada Danielyan. Kiedy Niemcy potraktowali błonę śluzową nosa enzymem hialuronidazą, komórki nabłonka się od siebie odsunęły, co jeszcze bardziej zwiększyło przenikalność. Specjaliści komentujący doniesienia Niemców zwracają uwagę na jeden poważny problem. Co bowiem wtedy, gdy komórki trafią nie tam, gdzie trzeba i utworzą nowotworowy guz?
- 1 odpowiedź
-
Kiedy do nosa docierają dwa zapachy naraz, mózg przetwarza je oddzielnie, wykorzystując do tego poszczególne dziurki. W dodatku co pewien czas następuje zmiana nozdrza dominującego (Current Biology). Profesor psychologii Denise Chen i studentka Wen Zhou z Rice University badały 12 ochotników, którzy wąchali dwie butelki. Znajdowały się w nich substancje o zupełnie różnych woniach. Jedną wypełniono alkoholem fenyloetylowym, który pachnie różą, dlatego czasem nazywa się go alkoholem różanym, a drugą alkoholem n-butylowym, kojarzącym się z zapachem markerów (flamastrów). Na buteleczkach znajdowały się nakładki, umożliwiające jednoczesne wąchanie obu próbek. Podczas 20 prób u wszystkich ochotników następowały przełączenia zapachu górującego nad drugim. Niektórzy ludzie doświadczali częstszych i bardziej gwałtownych zmian niż inni. Nie dało się zatem wyznaczyć przewidywalnego wzorca zmian dla całej grupy. Chen uważa, że mamy do czynienia z rywalizacją dziurek, która przypomina rywalizację występującą w parzystych narządach zmysłów. Kiedy np. każde oko widzi coś innego, oba obrazy są postrzegane na zmianę (widzimy jeden w danym momencie). Gdy w warunkach laboratoryjnych do każdego nozdrza docierał inny zapach, badani ulegali złudzeniu węchowemu. Zamiast stale wyczuwać mieszankę dwóch woni, oni postrzegali jedną z nich, a potem drugą. I tak na zmianę, jakby nozdrza ze sobą współzawodniczyły. Mimo że zapachy są tak samo silne, w określonym momencie mózg zajmuje się głównie jednym. Rywalizacja angażuje adaptacje w obrębie obwodowych neuronów czuciowych. Zmagania zapachowe odbywają się wyłącznie w głowie odbiorcy, właściwości samych bodźców w ogóle się nie zmieniają.
- 4 odpowiedzi
-
Teofilina, alkaloid jeszcze niedawno stosowany do leczenia astmy i innych schorzeń układu nerwowego, w ostatnim czasie "wyszedł z mody" ze względu na występowanie dość uciążliwych objawów ubocznych. Istnieje jednak szansa, że już niedługo powróci on do łask jako skuteczny lek przywracający utracony zmysł węchu. Pionierem wykorzystania teofiliny w celu leczenia hiposmii, czyli osłabienia zmysłu powonienia, jest dr Robert Henkin, szef waszyngtońskiej instytucji Center for Molecular Nutrition and Sensory Disorders. Zapotrzebowanie na skuteczną terapię tego schorzenia jest ogromne - w samych Stanach Zjednoczonych liczba cierpiących na nie osób wynosi około 20 milionów. Istnieje wiele możliwych przyczyn hiposmii. Najczęstsze z nich to infekcje wirusowe, urazy głowy, alergie oraz nadużywanie donosowych leków lokalnie obkurczających naczynia krwionośne. Istotne są także różnego rodzaju przyczyny anatomiczne, takie jak nietypowa budowa nosa i jamy nosowej oraz polipy. Efektem jest pogorszenie węchu, powodujące z kolei m.in. ogromną frustrację, utratę motywacji do odżywiania się i obniżenie masy ciała. Badania nad wykorzystaniem teofiliny w celu przywracania węchu trwały aż 7 lat. Ponad połowa spośród 312 uczestników studium uważa, że podawanie leku zauważalnie wyostrzyło u nich zmysł powonienia, a u 20% udało się nawet przywrócić normalny poziom czułości nosa. Sekretem skuteczności starego-nowego leku jest jego zdolność do zwiększania stężenia czynników wzrostowych stymulujących rozwój tkanki nerwowej, do której należą m.in. neurony odpowiedzialne za odczuwanie zapachów. Efekty uboczne terapii były dość łagodne i charakterystyczne dla przyjmowania alkaloidów z grupy metyloksantyn (związkiem pokrewnym z teofiliną jest np. kofeina) - obejmowały one m.in. bezsenność i rozdrażnienie. Dr Henkin liczy jednak, że będzie można temu zaradzić poprzez aplikowanie teofiliny wprost do nosa. Niestety, ustalenie skuteczności takiej metody będzie wymagało kolejnej serii czasochłonnych testów.
-
Mały wodny wąż z dwiema wypustkami na czubku nosa potrafi tak wystraszyć ryby, na które poluje, że uciekają w stronę jego głowy zamiast w odwrotnym kierunku. Jest tak pewny swego, że ostateczny cios wymierza w miejsce, gdzie ofiara powinna się, wg niego, znajdować, nie śledząc jej rzeczywistych posunięć. Nie byłem w stanie znaleźć doniesień o innych drapieżnikach, które w podobny sposób wpływają na ofiarę i przewidują jej zachowanie – opowiada profesor Kenneth Catania z Vanderbilt University. Biolog posłużył się nagraniem wideo i odtworzył technikę polowania gada. Amerykanin zainteresował się wężem, ponieważ to jedyny gatunek z tego rodzaju wypustkami, dlatego ciekawiła go ich funkcja. Zanim zacznę badać nowy gatunek, spędzam zazwyczaj czas na zwykłej obserwacji zachowania. Kiedy wąż poluje na ryby, układa ciało w kształt litery J, a jego głowa znajduje się w dolnym "ogonku". Potem zwierzę pozostaje kompletnie nieruchome, aż zdobycz wpłynie w obszar znajdujący się w pobliżu haczyka J. Wtedy uderza. Wąż przemieszcza się błyskawicznie, w ciągu setnych sekundy, a jego przyszły obiad jeszcze szybciej, bo w ciągu tysięcznych sekundy. W przeszłości ustalono, że w mózgu ryb znajduje się specjalny obwód inicjujący ucieczkę - C-start. Ich uszy wyczuwają zmiany ciśnienia akustycznego. Kiedy ucho po jednej stronie ciała wychwyci jakieś zaburzenia, wysyła sygnał do mięśni, które kurczą się i powodują, że zwierzę wygina się jak litera C w kierunku przeciwnym do działającego bodźca. Dzięki temu ryby błyskawicznie uciekają od zagrożenia. Gdy Catania zaczął śledzić zachowanie drapieżnika i ofiary na filmie odtwarzanym w zwolnionym tempie, zauważył, że wiele ryb płynie wprost na paszczę węża. W 120 próbach, które objęły 4 węże, 78% ryb obierało kurs na głowę napastnika. Potem okazało się, że częścią ciała, którą wąż przemieszcza w pierwszej kolejności, wcale nie jest pysk. Umieszczony w akwarium hydrofon ujawnił, że wzdłuż ciała napastnika przesuwa się skurcz na tyle silny, by wytworzyć falę dźwiękową i wyzwolić u ryb reakcję C-start. Ponieważ fale pochodzą z obszaru znajdującego się naprzeciw głowy węża, odruch kieruje rybę prosto do paszczy. Gdy zadziała C-start, ryba nie może już zawrócić. Wąż znalazł sposób, by wykorzystać odruch ofiary do swoich celów. Jako że wąż nie śledzi, gdzie popłynie ryba, tylko uderza w dany punkt z założenia, nigdy nie trafia, gdy potencjalna zdobycz nie zadziała zgodnie ze schematem. W przyszłości Catania zamierza sprawdzić, czy technika węża jest wrodzona, czy wyuczona. Chce przeprowadzić eksperymenty z niedawno wyklutymi wężykami, które podejmą pierwsze próby upolowania czegoś.
-
Estradiol, hormon znany przede wszystkim ze swojej roli w modelowaniu fizjologii i zachowań samic, bierze także istotny udział w procesie percepcji wrażeń słuchowych - udowadniają naukowcy z Uniwesytetu Rochester. O ich odkryciu informuje czasopismo The Journal of Neuroscience. Już jakiś czas temu zauważono, że obniżony poziom estrogenów (najważniejszym z nich jest właśnie estradiol) jest powiązany z pogorszeniem słyszenia. Większość badaczy spodziewała się jednak, że rolą hormonów z tej grupy jest raczej stymulowanie pracy narządu słuchu - nikt nie spodziewał się, że mogą one odgywać rolę nośników informacji o drganiach powietrza identyfikowanych przez mózg jako dźwięki. Do swoich badań naukowcy z Uniwersytetu Rochester wykorzystali prążkowie ogonowe pośrednie (ang. caudomedial nidopallium - CNM) - fragment mózgu ptaków odpowiadający korze słuchowej u ludzi. Zwierzęta zostały podłączone do aparatury analizującej aktywność elektryczną mózgowia, po czym rozpoczęto analizę czułości ich słuchu przy różnym stężeniu estradiolu w obrębie badanego obszaru układu nerwowego. Przeprowadzony eksperyment wykazał, że podwyższenie poziomu estadiolu w NCM prowadzi do wyraźnego zwiększenia czułości słuchu. Objawiało się to zarówno poprzez obniżenie progu wykrywalności bodźców dźwiękowych, jak i na drodze poprawienia zdolności do wykrywania subtelnych różnic pomiędzy dźwiękami docierającymi do narządu słuchu. Dokładnie odwrotne zjawisko zaobserwowano, gdy blokowano aktywność estradiolu lub uniemożliwiano neuronom jego produkcję. Zaobserwowano wówczas całkowite "wyłączenie" NCM oraz dezaktywację genów odpowiedzialnych za zapisywanie wspomnień o bodźcach dwiękowych. Odkryliśmy, że estrogen robi coś zupełnie niespodziewanego, cieszy się dr Raphael Pinaud, główny autor studium. Wykazaliśmy, że estrogen odgrywa centralną rolę w procesie pozyskiwania i interpretacji informacji dźwiękowych. Dokonuje tego w neuronach w skali milisekund, w przeciwieństwie do dni, miesięcy lub nawet lat, których estrogen potrzebuje by wywołać powszechnie znane efekty. Dotychczas nie przeprowadzono badań nad rolą estrogenu w procesie słyszenia u ludzi, lecz, jak ocenia dr Pinaud, jest wysoce prawdopodobne, że jest ona taka sama. Mogłoby to oznaczać, że wykorzystanie estrogenów lub leków naśladujących ich aktywność mogłoby pomóc niektórym pacjentom cierpiącym na różnego rodzaju choroby objawiające się pogorszeniem słyszenia.
-
Nasz mózg zdobywa dane potrzebne do zidentyfikowania twarzy głównie z oczu. Na drugim miejscu pod względem informacyjności uplasowały się nos i usta (PLoS Computational Biology). Badacze z Uniwersytetu Barcelońskiego ustalili to, analizując 868 męskich i tyle samo kobiecych fizjonomii w taki sposób, jak robi to mózg. Chociaż wydawałoby się, że ważny jest każdy szczegół, wiele badań wykazało, że bez względu na odległość dzielącą go od zdjęcia, zamiast wyostrzonego mózg woli obraz o gorszej rozdzielczości ("ziarnisty"). Dopiero studium Hiszpanów wyjaśniło, czemu się tak dzieje. Najbardziej użyteczne informacje o twarzy uzyskujemy ze zdjęć, na których rozmiar oczu wynosi mniej więcej 30 na 30 pikseli. Mechanizmy rozpoznawania fizjonomii wyspecjalizowały się w oczach, ponieważ w porównaniu do nosa i ust, zapewniają one najmniej szumu informacyjnego.
-
- rozdzielczość
- szum
-
(i 7 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dobrze przyprawione, pikantne potrawy są w przestrzeni kosmicznej wyjątkowo chodliwym towarem. Dzieje się tak, ponieważ wielu astronautów twierdzi, że w warunkach mikrograwitacji smaki są przytłumione. Stąd pociąg do ostrzejszych i bardziej cierpkich pokarmów niż te, które odpowiadałyby im na Ziemi. O ile zapewnianie smakowitego zestawu dań na krótsze loty wydaje się rozrzutnością, o tyle propozycję taką warto wziąć pod rozwagę w przypadku dłuższych podróży na Marsa czy półrocznych wacht na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Wg Vickie Kloeris, menedżerki NASA ds. zaopatrzenia ISS w żywność, jedzenie uspokaja kosmonautów, a wpływ na zawartość spiżarni pozwala zachować poczucie kontroli. Kloeris dodaje, że choć badania nad wpływem mikrograwitacji na smak i zapach są prowadzone od lat 70., naukowcy dysponują niewieloma dowodami potwierdzającymi postulaty astronautów. Co więcej, nawet sami zainteresowani są w tej kwestii podzieleni. Nieważkość powoduje, że płyny z dolnych partii ciała przemieszczają się w górę. Obrzęk położonych wyżej okolic, w tym twarzy, upośledza percepcję woni i smaków. Niekorzystna zmiana w zakresie doznań zmysłowych może być także skutkiem działania różnych systemów pokładowych wahadłowców, np. odpowiedzialnego za klimatyzację i utrzymanie odpowiedniej temperatury. Scott Parazynski, lekarz, uczestnik 5 misji, opowiada się za pierwszym z podanych wyjaśnień. Wg niego, w przestrzeni kosmicznej nos zatyka się jak przy alergii czy przeziębieniu. Chociaż na Ziemi nie przepada za koktajlem z krewetek, poza nią pałaszuje je z ochotą. Podobnie jak jego koledzy i koleżanki, którzy chwalą sobie głównie pokrywający skorupiaki pikantny sos na bazie chrzanu. Parazynski wspomina także o sterylnym zapachu wahadłowca, tworzącym wonną mieszankę wybuchową choćby z szamponem do włosów bez spłukiwania. Clayton Anderson, który w ramach Ekspedycji 15 przebywał na orbicie 152 dni, cierpiał z powodu obrzęku nosa przez kilka pierwszych dni, stan ten jednak nawracał. Zauważył on, że niektóre dania nagle straciły swój wyraz, a rzeczy nielubiane na Ziemi przemieniły się w prawdziwe rarytasy. Jego zdaniem, monotonię dań można doskonale przełamać mocnymi przyprawami, np. ostrymi sosami chili. Kloeris uważa, że na pewno nie pomaga fakt, że jedzenie znajduje się w woreczku, a nie na talerzu, bo to znacznie ogranicza rozchodzenie się woni. Menedżerka dodaje, że ludzie jedzą mniej na krótszych misjach, bo są w większym stopniu obciążeni obowiązkami i ciągle jest coś do zrobienia. Na razie zapasy są dostarczane do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej przez NASA i Roskosmos. Już wkrótce dołączą do nich Europejska Agencja Kosmiczna i japońska JAXA. Kloeris opowiada, że realizowano już rozmaite zamówienia, np. na pesto oraz wasabi.
-
Trzynastoletnia Twinkle Dwivedi z Uttar Pradesh w Indiach cierpi na schorzenie, z którym lekarze nie potrafią sobie, przynajmniej na razie, poradzić. Krwawi z oczu, nosa, linii włosów, szyi czy podeszw stóp, mimo że nie ma na nich śladu rany czy nawet zadrapania. Z powodu utraty krwi musiała już przejść kilka transfuzji. Jej poranki nie należą do przyjemności, ponieważ zdarza jej się budzić w zakrwawionej pościeli. Niektórzy krajanie dziewczynki sądzą, że jest opętana. Na razie nie pomogła jej ani współczesna medycyna, ani egzorcyści reprezentujący różne wyznania, m.in. sufizm (mistyczny nurt islamu) czy prawosławie. Matka Twinkle, Nandani Diwedi, zaznacza, że rodzina nie jest przesądna, ale desperacko poszukuje pomocy. Po raz pierwszy krwawienie pojawiło się w lipcu zeszłego roku. Ponieważ krew wydobywała się z ust, lekarz pierwszego kontaktu postawił oczywistą, wg niego, diagnozę: wrzód. Potem dziwne ataki powtarzały się od 5 do 20 razy dziennie, a posoka wyciekała także ze stóp, co zdecydowanie wykluczyło podejrzenia medyka. Inne dzieci zaczęły się bać lub brzydzić dziewczynki. Wyrzucono ją ze szkoły, a do następnej nie przyjęto, więc od jakiegoś czasu uczy się w domu. Rzadko widzi rówieśników i jest bardzo przygnębiona. Lekarze z All India Institute of Medical Sciences w Delhi uważają, że 13-latka zapadła na rzadką chorobę krzepnięcia, której nie umieją leczyć: chorobę płytek typu 2. Charakteryzuje się ona bardzo małą liczbą płytek we krwi (jest więc rodzajem trombocytopenii). Krew nastolatki ma barwę bladego czerwonego wina. Brytyjski hematolog, dr Drew Provan z Barts Hospital w Londynie, skłania się jednak ku innej jednostce nozologicznej, chorobie von Willebranda typu 2. (łac. morbus von Willebrandi), a z nią można sobie poradzić. Anglik zaleca wizytę u specjalisty ds. aktywności koagulacyjnej czynników krzepnięcia. Uważa też, że przypadłość nastolatki nie jest skutkiem zbyt małej liczby trombocytów, ale niedoboru czynnika von Willebranda (vWF). Odpowiada on za przyleganie płytek do kolagenu w miejscu, gdzie doszło do uszkodzenia ściany naczynia. Podczas wizyt medycy otwarcie przyznawali, że pierwszy raz stykają się z taką przypadłością, niektórzy doszukiwali się prób oszustwa. Rodzina pacjentki jest zbyt biedna, by pozwolić sobie na kosztowne leczenie. Wszyscy obawiają się, że Twinkle starci pewnego dnia za dużo krwi i nie uda się jej odratować. Dziewczyna opowiada, że gdy krwawi z głowy, staje się ona ciężka. Uskarża się też na bolesność oczu, których nie może obmyć bezpośrednio po ustaniu krwawienia.
- 11 odpowiedzi
-
- linia włosów
- nos
-
(i 7 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy znaleźli kolejne zastosowanie dla oksytocyny. Wygląda na to, że pomaga ona w nawiązywaniu kontaktów osobom z fobią społeczną. Zespół Markusa Heinrichsa z Uniwersytetu w Zurychu badał 70 ludzi ze zegeneralizowaną socjofobią. Półtorej godziny przed sesją poznawczej terapii behawioralnej pomyślanej w taki sposób, by zmienić negatywne myśli i zachowania, pacjentom podawano w spreju do nosa dawkę oksytocyny. Wg wstępnych wyników, hormon zwiększał gotowość chorych do kontaktów podczas zabawy w odgrywanie ról oraz ich pewność siebie w podejmowaniu społecznych wyzwań już poza salą terapeutyczną. W osobnym studium ekipa Heinrichsa zaobserwowała, że oksytocyna zmniejsza reakcję jądra migdałowatego, czyli obszaru mózgu związanego z odczuwaniem strachu, na rysunki twarzy wyrażające złość, szczęście lub przerażenie (Biological Psychiatry). Wiadomo już więc, dlaczego osoby wdychające hormon stawały się mniej lękowe i chętne do kontaktów społecznych.
-
- jądro migdałowate
- nos
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Niemal 700 lat po śmierci Dantego (zm. 13 lub 14 IX 1321 r. w Rawennie) włoscy badacze pokusili się zrekonstruowanie jego twarzy. Od lat spekulowano o orlim nosie poety, los zgotował jednak naukowcom kilka niespodzianek. Dla mnie również było to zaskoczenie — przyznał profesor Giorgio Gruppioni z Uniwersytetu Bolońskiego. W telefonicznym wywiadzie udzielonym Reuterowi antropolog powiedział, że nos był najprawdopodobniej haczykowaty, krótki i skrzywiony, jak gdyby po uderzeniu pięścią. Wszyscy mieliśmy jakieś wyobrażenia na temat wyglądu Dantego. Jeśli to wszystko prawda, jego twarz była zupełnie inna. Wyglądał bardziej jak zwykły człowiek, mężczyzna z ulicy. Popularne teorie dotyczące fizjonomii autora Boskiej komedii były wynikiem artystycznej interpretacji. Gruppioni przypomina, że większość z nich to wizje pośmiertne, a rzemieślnicy podziwiający styl mistrza mocno idealizowali jego wizerunek. Istnieje sporo masek pośmiertnych, ponoć Dantego, ale historycy uważają, że zostały one wyrzeźbione po jego śmierci. Żadna ludzka twarz nie wytrzymałaby wykonania na swojej podstawie aż 30 masek. Włoski zespół opierał się podczas prac rekonstrukcyjnych na pomiarach czaszki wykonanych przez profesora Fabia Frassetto w 1921 roku. To jedyny moment, kiedy znajdowała się ona poza kryptą. Frassetto zmierzył ją niezwykle dokładnie i w tajemnicy przygotował gipsowy model. Profesor działał w ukryciu, ponieważ urzędnicy miejscy uznaliby jego poczynania za profanację. Gdy w XIX wieku otwarto grób uznawany za miejsce pochówku poety, nie odnaleziono w nim żuchwy. Została odtworzona. Szkielet Dantego był w latach 1509-1865 ukrywany przez mnichów z Rawenny, którzy obawiali się, że zostanie skradziony przez agentów z Florencji, rodzinnego miasta artysty. Nad rekonstrukcją pracowali inżynierowie z Uniwersytetu Bolońskiego w Forli (Francesca de Crecenzio, Massimiliano Fantini oraz Franco Persiani) i artyści z Uniwersytetu w Pizie: Francesco i Gabriele Mallegni. Co ostatni posłużyli się nawet programami komputerowymi i technikami wykorzystywanymi w medycynie sądowej. Twarz Dantego wykonali z gipsu, plastiku oraz innych materiałów. Dodali zmarszczki, brwi, przygotowali też renesansowe nakrycie głowy w kolorze burgunda.
-
Marek Antoniusz i Kleopatra to jedna z najbardziej znanych par historii. Egipską królową grała m.in. młoda Elizabeth Tylor, dlatego wiele osób sądzi, że była równie piękna. Naukowcy z Newcastle University twierdzą jednak, że nic bardziej mylnego... Gdy zbadano wizerunki widniejące na srebrnych monetach sprzed 2 tysięcy lat, okazało się, iż Kleopatra miała szpiczastą brodę, wąskie wargi i nos, a Antoniusz zdecydowanie nie przypominał Richarda Burtona. Uwagę współczesnych musiały za to przykuwać jego wyłupiaste oczy, gruba szyja i haczykowaty nos. Rozmiary analizowanych przez ekspertów monet przypominają gabaryty współczesnych 5-pensówek. Wybito je ok. 32 roku p.n.e. Należą do kolekcji Society of Antiquaries w Newcastle. Zajęto się nimi w ramach przygotowań do otwarcia w 2009 r. nowego Great North Museum. Piękna kobieta adorowana przez rzymskich polityków i wojskowych — oto popularny w naszej kulturze wizerunek Kleopatry — opowiada Clare Pickersgill. Niestety, ostatnie badania pozostają w sprzeczności z tak nakreślonym portretem. Lindsay Allason-Jones, dyrektor uniwersyteckiego muzeum archeologicznego, dodaje, że rzymscy pisarze opiewali mądrość i charyzmę Kleopatry oraz jej uwodzicielski głos, nie wspominali natomiast nic o jej urodzie. Srebrne denary wybito w mennicy Marka Antoniusza. Na awersie widnieje głowa mężczyzny, otoczona napisem "Antoni Armenia devicta", a na rewersie twarz Kleopatry i kolejna łacińska maksyma: "Cleopatra Reginae regum filiorumque regum". Rzymskie monety można podziwiać na wystawie otwieranej dziś (14 lutego) w uniwersyteckim Shefton Museum.
-
- Kleopatra
- Marek Antoniusz
- (i 12 więcej)
-
Niemieccy naukowcy zauważyli, że wyższe dawki Viagry mogą zmniejszyć zdolność do odczuwania zapachów, co najprawdopodobniej łączy się ze wzrostem przekrwienia śluzówki nosa. Zespół prowadzony przez dr. V. Gudziola z University of Dresden Medical School badał 20 młodych i zdrowych wolontariuszy, którzy otrzymywali: a) 50-mg dawkę Viagry, b) 100-mg dawkę leku na potencję lub c) placebo. Następnie testowano ich za pomocą rozpylającego zapachy urządzenia (The Journal of Urology). Naukowcy oceniali czułość zmysłu powonienia (próg wyczuwania zapachu), rozróżnianie woni oraz zdolność do zidentyfikowania zapachu. Odkryli, że 100-mg dawka Viagry powodowała spadek zdolności rozróżniania woni oraz czułości zmysłu węchu, w porównaniu do grupy zażywającej placebo. Co ciekawe, niższa (50-mg) dawka leku nie wpływała na funkcjonowanie powonienia. Niemcy podkreślają, że chociaż nie oceniali tego zjawiska w swoim studium, wcześniejsze raporty wspominały o spadku przepływu powierza przez nos u pacjentów zażywających Viagrę. Logicznie byłoby to wywołane obrzękiem związanym z przekrwieniem.
-
- Viagra
- lek na potencję
-
(i 10 więcej)
Oznaczone tagami: