Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'implantacja' .
Znaleziono 2 wyniki
-
Macica nie jest tylko pojemnikiem na dziecko. Co więcej, to ona w dużej mierze decyduje, które zarodki ulegną zagnieżdżeniu. Okazuje się, że kobiety z większą gotowością macicy łatwiej zachodzą w ciążę, ale i częściej dochodzi u nich do poronień (PLoS One). Jan Brosens z Imperial College London zauważył, że wiele kobiet, u których występowały wielokrotne poronienia, zachodziło w ciążę niezwykle szybko, tj. po 1-2 miesiącach prób. Brytyjczyk dodaje też, iż wyniki niektórych badań sugerowały, że zarodki zaimplantowane poza normalnym okresem receptywności macicy częściej ulegają poronieniu. Zespół pobrał komórki z macic kobiet, które poroniły i kobiet, u których nigdy do tego nie doszło. Naukowcy chcieli określić ekspresję regulującej gotowość macicy prokinetycyny-1 (PROK1; zwanej także endokrynnym czynnikiem wzrostu śródbłonka naczyń, ang. endocrine gland-derived VEGF) oraz poziom prolaktyny – hormonu stanowiącego marker tzw. decydualizacji, obejmującej wzrost nowych naczyń krwionośnych i pogrubienie ściany macicy. Okazało się, że ekspresja PROK1 była wyższa u kobiet, które poroniły, poza tym utrzymywała się ona dłużej, co sugeruje, że okienko implantacyjne ulegało w ich przypadku rozciągnięciu w czasie. Brytyjczycy ustalili także, że panie te wytwarzały mniej prolaktyny. Pogłębione badania wykazały, że nieprawidłowa decydualizacja negatywnie oddziaływała na sygnalizację między embrionem a macicą w okresie zagnieżdżania. Niewykluczone też, iż zaburzała proces tworzenia się łożyska. Wg Brosensa, macice kobiet, u których zachodzi opisywane zjawisko, są mniej wybiórcze, jeśli chodzi o zarodki i pozwalają na implantację nawet tych wadliwych. Później jednak i tak dochodzi do spontanicznego poronienia. Dotąd naukowcy i lekarze uważali, że poronienia są skutkiem defektów płodów, reakcji immunologicznej lub nieprawidłowego (nadmiernego) krzepnięcia u matki.
-
Siedmioletnia Heather McNamara przeszła ponad miesiąc temu (6 lutego) 23-godzinną operację usunięcia 6 narządów wewnętrznych i ponownej implantacji części z nich. Dziewczynka chorowała na nowotwór, który bez ryzykownej akcji chirurgów byłby nieusuwalny, owinął się bowiem wokół ważnych organów i naczyń krwionośnych. To pierwsza tego typu operacja na dziecku i druga na świecie. W zeszłym roku doktor Tomoaki Kato z nowojorskiego Morgan Stanley Children's Hospital przebywał na Uniwersytecie w Miami i uratował tam 62-letnią kobietę. Podobno czuje się ona dobrze. W zabiegu wzięło udział 15 osób, w tym 8 chirurgów. Z jamy brzusznej wyjęto niemal każdy narząd: jelita cienkie i grube, wątrobę, trzustkę, śledzionę i żołądek. Po wycięciu guza wielkości piłki tenisowej, włożono je z powrotem, lecz 3 ostatnich nie udało się ocalić. Z części jelita utworzono jednak kieszeń, która ma przynajmniej w części zastąpić żołądek i przytrzymywać treść pokarmową, zanim przesunie się dalej. Brak trzustki oznacza, że Heather stała się cukrzykiem. Przez resztę życia McNamara będzie też musiała otrzymywać zastrzyki z enzymami trawiennymi (w normalnych okolicznościach sok trzustkowy powoduje rozkład białek). Nieobecność śledziony zwiększa ryzyko infekcji. Dzieje się tak, gdyż u zdrowego człowieka narząd ten stanowi miejsce rozpadu słabszych krwinek, tutaj powstają też monocyty oraz limfocyty. Dziewczynka może jeść zwykłe produkty, ale są one dostarczane przez pompę noszoną w czymś w rodzaju plecaka. Ponieważ dziecku usunięto i wszczepiono te same organy, było jednocześnie dawcą i biorcą. Po wycięciu zostały one schłodzone, by można je było wykorzystać po rozprawieniu z nowotworem. To była bardzo ryzykowna procedura, a zatem i ogromna odpowiedzialność. Byłem bardzo zdenerwowany – wyjawia Kato. Gdyby coś nie poszło po myśli lekarzy, dawcą wątroby dla małej pacjentki miał być 46-letni ojciec.