Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'efekt placebo' .
Znaleziono 4 wyniki
-
Badanie na lekach sprzedawanych bez recepty ujawniło, że aż ¾ ludzi woli czerwone i różowe tabletki, ponieważ ich barwa przypomina o konieczności oraz schemacie ich zażywania (International Journal of Biotechnology). Już wcześniejsze studia wykazały, że na postrzeganie działania pigułek wpływa nie tylko nazwa, ale i kilka cech fizycznych, np. wielkość, kształt i smak. Wydaje się, że wystarczy wybrać właściwą kombinację, by dzięki efektowi placebo lekarstwo działało mocniej, dawało lepsze rezultaty i wywoływało mniej skutków ubocznych. W najnowszym eksperymencie zespół R.K. Srivastavy z Uniwersytetu w Bombaju sprawdzał, jak barwa oddziałuje na wybory klientów aptek. Sonda przeprowadzona wśród 600 osób wykazała, że czerwień i róż są traktowane jak "przypominacze". Poza tym okazało się, że dla 14% ankietowanych pigułki różowe są słodsze od czerwonych, a żółte wydają się słone, bez względu na rzeczywisty skład. Poza tym akademicy z Bombaju zademonstrowali, że dla 11% respondentów białe i niebieskie tabletki są gorzkie, a 10% odbiera pomarańczowe proszki jako kwaśne. Czerwone tabletki preferowało 2-krotnie więcej osób w średnim wieku niż młodszych, częściej wybierały je też kobiety niż mężczyźni. Za każdym razem, gdy pacjent aplikuje sobie lek, bez względu na to, czy jest to połknięcie kapsułki czy tabletki, żucie pastylki, przełknięcie płynu czy smarowanie kremem lub maścią, jego udziałem staje się doświadczenie zmysłowe. Rytuał angażujący percepcję może silnie wpływać na postrzeganie skuteczności przez chorego. Stąd pomysł ekipy Srivastavy, by pozytywne doświadczenia, niezwiązane z medycznymi właściwościami preparatu, uzupełniały i poprawiały jego działanie. Dotąd nie zwracano właściwie uwagi na pozafarmaceutyczne cechy leku.
- 1 odpowiedź
-
- R.K. Srivastava
- efekt placebo
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy po raz pierwszy uchwycili efekt placebo w akcji. Nie tylko udowodnili, że istnieje, ale także wskazali na jego prawdopodobne źródło – aktywność konkretnych komórek rdzenia nerwowego (Science). Autorem przełomowego studium jest Falk Eippert z University Medical Centre Hamburg-Eppendorf. Gdy parzono jedno z ramion ochotników, wykonywano im funkcjonalny rezonans magnetyczny. Niemcy smarowali skórę kremem, który miał zawierać środek przeciwbólowy. W rzeczywistości nie występowały w nim żadne aktywne składniki. Mimo to w rdzeniu zanikała aktywność związana z przykrymi doznaniami. Największym wyzwaniem dla ekipy z Hamburga było wykorzystanie fMRI do badania aktywności rdzenia. Wcześniej metodą tą posługiwano się przy obrazowaniu mózgu. W porównaniu do niego rogi grzbietowe - część rdzenia, którą zajmowali się niemieccy neurolodzy – są jednak bardzo małe, stąd problemy natury technicznej. Dodatkowe utrudnienie stanowiła bliskość płynu mózgowo-rdzeniowego. Niemcom udało się jakoś obejść te kłopoty i jako pierwsi "wyekstrahowali" sygnał fMRI rdzenia. Dzięki temu mogli potem badać efekt placebo w usuwaniu bólu. Testowano dwa kremy: jeden rzekomo przeciwbólowy i drugi zwykły. W rzeczywistości żaden nie zawierał aktywnych składników przeciwbólowych. Kiedy trzynastu ochotnikom po raz pierwszy nakładano maść "przeciwbólową", natężenie bodźca parzącego obniżono do 40% progu bólowego. Kiedy ramię smarowano zwykłą maścią (kremem kontrolnym), temperaturę utrzymywano na poziomie 80% progu bólowego. W ten sposób wytworzyło się przeświadczenie, że specyfik "eksperymentalny" działa, zatem powinien się też sprawdzać później. Gdy wolontariusze leżeli już w skanerze, naukowcy aplikowali na dwa różne miejsca ich lewego ramienia obie maści. W obu punktach po 15 razy przyłożono bodziec cieplny o tym samym natężeniu. Fałszywy krem przeciwbólowy najwyraźniej działał. Okazało się bowiem, że w miejscu, gdzie go użyto, badani odczuwali o 26% lżejszy ból, w porównaniu do punktu posmarowanego kremem kontrolnym. Ich subiektywne opinie zostały potwierdzone przez fMRI. Kiedy parzono obszar pokryty maścią kontrolną, po lewej stronie w dolnej części szyi rozświetlały się rogi grzbietowe. To istotne spostrzeżenie, ponieważ wnikają do nich włókna nerwów czuciowych. Sygnał ten zanikał po zastosowaniu maści "przeciwbólowej". Eippert na razie nie wie, jaki dokładnie mechanizm odpowiada za opisany efekt. Sądzi jednak, że wyższe ośrodki mózgowe wyzwalają wydzielanie endogennych opioidów i w ten sposób zmniejszają aktywność rdzenia.
- 3 odpowiedzi
-
Zespół Tomasa Furmarka z Uniwersytetu w Uppsali odkrył gen, który zwiększa podatność na wystąpienie efektu placebo. Dotąd nikomu się to jeszcze nie udało. Niewykluczone, że gen odgrywa pewną rolę we wszelkiego rodzaju reakcjach na leczenie i nie odnosi się w jakiś szczególny sposób do placebo. Poza tym słabością studium Furmarka jest mała liczebność próby. Szwedzi zebrali 25-osobową grupę. Wszyscy jej członkowie cierpieli na fobię społeczną. Na początku i pod koniec 8-tygodniowego "leczenia" chorzy mieli wygłosić mowę. Okazało się, że 10 osób zareagowało na placebo lepiej od pozostałych. Po dwóch miesiącach liczba punktów uzyskiwanych w skalach mierzących lęk spadła w ich przypadku o połowę, podczas gdy u innych nic się nie zmieniło. Badanie obrazowe mózgu ujawniło, że aktywacja jądra migdałowatego, które uznaje się za ośrodek powiązany ze strachem, zmalała o 3%. Naukowcy z Uppsali postanowili sprawdzić, czy ludzie silnie reagujący na placebo różnią się od swoich kolegów z grupy pod względem genetycznym. Skupili się zatem na poszukiwaniu wariantu genu kodującego hydroksylazę tryptofanu typu 2. (ang. tryptophan hydroxylase-2, TPH2), która bierze udział w jednym z etapów powstawania serotoniny. Szwedom chodziło o wariant G, ponieważ wcześniejsze badania sugerowały, że ludzie wyposażeni w dwie jego kopie okazywali się mniej lękowi po zbadaniu standardowym testem oceniającym strach. Wśród 10 osób silnie reagujących na placebo aż 8 miało po dwie kopie G, żaden z pozostałych wolontariuszy nie został w nie tak hojnie wyposażony przez naturę. Furmark sądzi, że opisany przez jego zespół gen może spełniać ważną rolę we wszystkich jednostkach chorobowych powiązanych w jakiś sposób z amygdala, np. w depresji czy w fobiach innych niż społeczna. Trzeba jednak pamiętać, że efekt placebo jest prawdopodobnie zależny nie od jednego, lecz od wielu genów, a poza tym wpływają na niego czynniki środowiskowe, w tym oczekiwanie nagrody.
-
- hydroksylaza tryptofanu typu 2.
- gen
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Kilkadziesiąt procent amerykańskich lekarzy regularnie przepisuje swoim pacjentom placebo - wynika z ankiety przeprowadzonej przez badacza z University of Chicago. Dopuszczają się oszustwa, czy tylko stosują alternatywne metody leczenia? Prezentowane informacje uzyskano dzięki rozesłanej do lekarzy ankiecie. Wzięcie udziału w badaniu zaproponowano 1200 lekarzy specjalizujących się w reumatologii i leczeniu chorób wewnętrznych. Spośród 679 medyków, którzy odpowiedzieli na zadane pytania, aż połowa (46-58%, w zależności od formy zadawanych pytań) przyznała, że regularnie przepisuje placebo. Jeszcze większy odsetek, aż 62%, uważa tę praktykę za etycznie dozwoloną. Autorzy ankiety dostrzegają, niestety, pewien istotny problem. Okazuje się, że zaledwie 3% uczestników badania rzeczywiście przepisuje swoim pacjentom placebo, czyli związki neutralne dla organizmu, ale wpływające na stan zdrowia pacjenta dzięki samemu faktowi przyjmowania leku. Jak tłumaczy główny autor publikacji, dr Farr A. Curlin, większość ludzi, słysząc słowo "placebo", myśli o czymś w rodzaju tabletki wykonanej z cukru. Tymczasem lekarze mogą stosować terapie, które mogą wywoływać pewne efekty, nawet jeśli oni sami myślą, że nie będą one wywierały innego wpływu na pacjenta niż wywołanie efektu placebo. Wyniki ankiety mogą być dla wielu osób zatrważające. Aż 41% medyków przepisywała swoim pacjentom powszechnie dostępne środki przeciwbólowe, 38% proponowało im witaminy, a co ósmy - antybiotyki lub środki uspokajające. Co ciekawe, tylko jeden na dwudziestu lekarzy przyznających się do stosowania placebo w swojej pracy definiuje ten typ substancji zgodnie z jego klasyczną definicją. Aż 68% z nich opisuje placebo raczej jako "potencjalnie korzystny lek" lub "formę leczenia, która nie jest rutynowo stosowana w przypadku danej choroby". To szara strefa - podsumowuje sytuację krótko dr Curlin. To nieetyczne, by aktywnie wprowadzać w błąd pacjentów. Ale jeśli lekarze przepisują coś, co ich zdaniem pomoże, ale nie czują, że należałoby wytłumaczyć rzeczywisty powód, dla którego to coś powinno zadziałać, mamy do czynienia z szarą strefą. Co ciekawe, badacz przyznaje jednocześnie, że sam stosuje czasem podobne metody. Daję ludziom informacje, które - moim zdaniem - osoba rozsądna chciałaby poznać. Staram się być tak szczery, jak to tylko możliwe. Są czasem takie sytuacje, kiedy mówię pacjentowi "tak, myślę, że to może pomóc, dlaczego nie spróbować?", kiedy nie mam pewności, że [dany lek] pomoże w danej sytuacji. Jak podkreśla Curlin, kluczowym czynnikiem jest tutaj sam fakt, że terapia powinna pomóc: efekt placebo to prawdziwy efekt. Ludzie czują się lepiej. Moim zdaniem jest to akceptowalne, ale tylko wtedy, gdy nie oszukuje się czynnie pacjenta. Podobnego zdania jest dr David Spiegel, ekspert z zakresu psychiatrii pracujący na Uniwersytecie Stanforda. Zaznacza, że omawiana technika jest częścią starej, ale dobrej tradycji w medycynie. Lekarz powołuje się na prastarą zasadę przyświecającą lekarzom od starożytności: podstawowa zasada brzmi: po pierwsze, nie szkodzić. Jeżeli nie ma toksyczności, a lek robi coś dobrego, wówczas istnieją przesłanki na poparcie jego zastosowania. Nieco bardziej krytycznie podchodzi do sprawy dr Andrew Leuchter, zastępca dziekana w szkole medycznej Uniwersytetu Kalifornijskiego. Podstawą do oceny, jaka terapia jest dozwolona, jest jej pełna jawność w stosunku do pacjenta. Dodaje: jeżeli wytłumaczy się pacjentowi, co się robi i dlaczego, wtedy wszystko jest w porządku. Jeżeli zwodzisz pacjenta, wówczas jest to istotny problem. Zdaniem Leuchtera, prawidłowa informacja o podawaniu placebo powinna brzmieć mniej więcej tak: nie istnieje racjonalny medyczny dowód, że ta tabletka jest efektywna w leczeniu pana/pani choroby, ale niektóre osoby przyjmujące tę tabletkę twierdzą, że czują się dzięki niej lepiej. Dr Spiegel broni swojego stanowiska, twierdząc, że zastosowanie efektu placebo wcale nie musi równać się kłamstwu. Możesz mówić ludziom, że leczenie może im pomóc, a to nie jest kłamstwem. Lekarz zaznacza również, że najważniejsze jest wyleczenie pacjenta, którego osiągnięcie w ten sposób jest, jak najbardziej, możliwe: robisz to, bo może to pomóc pacjentowi, i część pacjentów zareaguje. Szczególnie w chorobach, gdy nie istnieje wiele metod leczenia, czy etyczne jest rezygnowanie właśnie z tej?. Problem "udawanej" terapii z pewnością nie jest łatwy do rozwiązania. Ciężko o wyznaczenie granicy między oszustwem z jednej strony i angażowaniem sił pacjenta z drugiej. Idealnie byłoby, oczywiście, gdyby pacjent wiedział możliwie wiele na temat swojego leczenia... tylko jak to zrobić, by nie zaprzepaścić "magii" efektu placebo?