Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'Indianie' .
Znaleziono 10 wyników
-
Stu naukowców z londyńskiego Muzeum Historii Naturalnej zrezygnowało z wyprawy w odległe rejony Paragwaju. Przekonały ich protesty w obronie Indian Ayoreo. Są oni jednym z najbardziej dziewiczych plemion na świecie. Ponieważ prawie nie mieli kontaktów ze światem zewnętrznym, kontakt z patogenami z naszej części świata mógłby ich zabić. Mając to na uwadze, badacze z muzeum nie wybiorą się na razie do Gran Chaco, gdzie mieli prowadzić poszukiwania nowych gatunków roślin i zwierząt. Ekspedycja została odroczona w czasie. Obecnie trwają rozmowy paragwajskiego Ministerstwa Środowiska z reprezentantami tubylców. Samo muzeum podkreśla, że badanie bioróżnorodności suchej zachodniej części opisywanego regionu (Alto Chaco) jest bardzo ważne, by móc właściwie chronić ten wyjątkowy ekosystem. Gran Chaco to jedyny obszar Ameryki Południowej poza Amazonią, gdzie żyją dziewicze plemiona. Wg antropologów, ok. 100 Ayoreo, podzielonych na 6 lub 7 grup osadniczych, nadal prowadzi tradycyjny myśliwsko-zbieraczy tryb życia. Nie chcą oni utrzymywać kontaktów ze światem zewnętrznym. Reszta (w 2007 r. szacowano, że językiem ayoreo posługuje się 3070 ludzi) opuściła rodzinne strony wskutek przetrzebienia roślinności przez rolników i pasterzy.
-
- Londyn
- Muzeum Historii Naturalnej
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Coca colla to nie literówka, ale boliwijski pomysł na biznes czy, jak kto woli, powrót do korzeni. Tak jak kiedyś napój jest bowiem produkowany z wyciągu z liści koki, a drugi człon nazwy pochodzi od rdzennego ludu Colla, czyli Ajmarów, którzy współcześnie żyją głównie wokół jeziora Titicaca. Stary nowy produkt trafił w zeszłym tygodniu na półki sklepowe południowoamerykańskiego państwa. Z wyglądu (i z opakowania) Coca colla bardzo przypomina coca-colę: jest ciemnobrązowa, słodka i rozlewa się ją do butelek z czerwoną etykietą. Na pierwszą wyprodukowaną partię składa się 12 tys. butelek. Za półlitrową trzeba zapłacić ok. 1,5 dol. Chętni mogą poszukiwać nowinki w stolicy La Paz, a także w Santa Cruz i Cochabambie. Victor Hugo Vázquez, boliwijski wiceminister ds. rozwoju wsi, powiedział na początku tego roku agencji informacyjnej Efe, że rządowi zależy na industrializacji koki, którą uznaje się tu za roślinę leczniczą, stąd zainteresowanie losami coca colli. Jeśli pomysł wypali, zamierza on zwiększyć legalną powierzchnię przeznaczoną pod uprawę krzewu kokainowego z 12 do nawet 20 tys. hektarów. Wg USA, większość i tak zostanie przerobiona na kokainę, a Boliwia najwyraźniej nie chce lub nie jest w stanie współpracować z amerykańskim agendami, które zajmują się zwalczaniem narkotyków. To nie pierwszy południowoamerykański napój na bazie ekstraktu z koki. Pięć lat temu kolumbijscy Indianie z plemienia Paez (inaczej Nasa) stworzyli Coca Sek, ale ich towar stosunkowo szybko trafił na listę produktów zakazanych. Koncern Coca-cola nie spieszy się z ustosunkowaniem do oferty boliwijskiego debiutanta.
- 14 odpowiedzi
-
- Colla
- krzew kokainowy
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na zdjęciach satelitarnych, wykonywanych w basenie Amazonki od 1999 roku widać niezwykłe, regularne kształty wskazujące na istnienie nieznanej dotychczas, zaginionej cywilizacji. Kształty ukryte były przez las i są odsłaniane w miarę jego wycinania. Już w tej chwili znaleziono ponad 200 takich struktur, rozciągających się na przestrzeni ponad 250 kilometrów. Zdaniem naukowców, dziesięciokrotnie więcej jest wciąż ukrytych wśród lasów Amazonii. Denise Schaan, antropolog z Federalnego Uniwersytetu Para w Belem informuje, że jedna ze struktur jest datowana na około rok 1283, a inne mogą pochodzić z lat 200-330. To kolejny dowód potwierdzający teorię, że w lasach Amazonii istniały wysoko rozwinięte społeczności, które wyginęły wskutek chorób przyniesionych przez Europejczyków. We wrześniu 2008 roku informowaliśmy o znalezieniu śladów po całych "miastach" istniejących niegdyś w amazońskiej dżungli. Najnowsze odkrycia tylko potwierdzają dotychczasowe teorie i spostrzeżenia. Znalezione obecnie kształty tworzone są przez rowy o szerokości 11 i głębokości kilku metrów. Przylegają do nich wały wysokie na 1 metr. Do wielu ze struktur prowadzą drogi, a wykopaliska ujawniły na miejscu ceramikę czy węgiel drzewny - widoczne ślady osadnictwa. Nie wiadomo, kto stworzył omawiane struktury, ani jakim celom one służyły. Specjalistów najbardziej zadziwia fakt, że kształty takie znaleziono zarówno na ziemiach żyznych, zdolnych do utrzymania dużej liczby ludności, jak i bardzo ubogich. A że struktury te są do siebie bardzo podobne, można przypuszczać, iż zostały wykonane przez tę samą cywilizację.
- 1 odpowiedź
-
- Denise Schaan
- Universidade Federal do Para
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Prezydent Wenezueli Hugo Chavez nawołuje do zmiany nazwy najwyższego wodospadu świata Salto del Angel na używaną przez rdzennych mieszkańców - Kerepakupai-Nerú. Dotychczasowa ma związek z amerykańskim lotnikiem z lat 30. ubiegłego wieku Jimmym Angelem, który był ponoć pierwszą osobą z zewnątrz, która ujrzała ten cud natury. Chavez oskarża USA o knucie przeciw jego krajowi. Argumentuje, że przed odkryciem przez Angela wodospad oglądało m.in. wielu przedstawicieli plemienia Pemon. Przemawiając w cotygodniowym telewizyjnym show, prezydent zapytał Wenezuelczyków, co myślą o wersji wydarzeń, zgodnie z którą najwyższy wodospad świata został odkryty przez pochodzącego z USA mężczyznę w samolocie. Z całym szacunkiem dla niego [...], czy nie powinniśmy jednak zmienić nazwy? Początkowo Chavez wspominał o nazwie Churun-Meru, ale poprawił się na antenie, gdy córka Maria uświadomiła mu, że zgodnie z terminologią stosowaną przez Indian Pemon powinien raczej mówić o Kerepakupai-Nerú. Po kilku minutach treningu Chavez twierdzi, że opanował już poprawną wymowę tego obcojęzycznego bądź co bądź wyrażenia. Jimmy Angel zginął w wieku 57 lat w wypadku lotniczym, do jakiego doszło w 1956 r. na terenie Panamy. Jedyne, co rzeczywiście zrobił, wg prezydenta Wenezueli, jako pierwszy, to oglądanie Salto de Angel z lotu ptaka.
-
Rdzennych mieszkańców lasów Amazonii uważa się za członków prymitywnych słabo rozwiniętych społeczności. Ostatnie prace antropologów wskazują jednak, że może być to bardzo błędy obraz. Michael Heckenberger z University of Florida od 15 lat prowadzi badania osadnictwa amazońskiego. Jego wyniki sugerują, że przed przybyciem Europejczyków na leśnych terenach Brazylii istniały społeczeństwa, których stopień organizacji i rozwoju osadnictwa nie odbiegał od rozwoju średniowiecznych miast Starego Kontynentu. Jeśli popatrzymy na przeciętne średniowieczne miasto czy grecką polis, to osadnictwo w Amazonii odpowiada tej właśnie skali. Ma jednak bardziej skomplikowaną strukturę - mówi uczony. To, co obecnie uważamy za dziewicze lasy północno-centralnej Brazylii było bardzo mocno kształtowane przez ludzkie osadnictwo. Prace Heckenbergera wspierają kontrowersyjną teorię, która mówi, że w lasach Amazonii żyły duże dobrze zorganizowane społeczności, które wyginęły wskutek chorób przyniesionych przez Europejczyków, a dzisiejszy mieszkańcy Amazonii to potomkowie tych społeczności. Wszystko zaczęło się w 1993 roku, gdy uczony mieszkał z plemieniem Kuikuro u źródeł rzeki Xingu. W ciągu dwutygodniowego pobytu znalazł w okolicy ślady osadnictwa i słyszał od miejscowych o "ciemnej ziemi", miejscach, gdzie, jak się później okazało, ich przodkowie wyrzucali odpadki czy prowadzili intensywną uprawę ziemi. Przez ostatnie 15 lat Heckerberger prowadził badania, by stworzyć szczegółową mapę takiego osadnictwa. Dotychczas znalazł dwa duże centra osadnictwa, składające się z miast, wsi i przysiółków. Najważniejszym punktem każdego z nich jest centrum religijne, od którego odchodziły szerokie drogi prowadzące do innych osad. Każda z takich osad posiadała centralny plac (rynek), a precyzyjnie zaplanowana sieć dróg łączyła ją z innymi miejscowościami. Uczeni uważają, że największe z osad, których powierzchnia sięga 60 hektarów, były zamieszkiwane przez tysiące osób. Szczegółowe rozplanowanie ich położenia oraz samej struktury miejscowości wskazują na istnienie regionalnej władzy politycznej i odpowiednio prowadzonej polityki. A to cechy niezbędne do powstania społeczeństwa miejskiego. Zdaniem Hekcenbergera nie możemy mówić co prawda o miastach, ale z pewnością mamy tu do czynienia z urbanizacją. W najważniejszych punktach od siedziby władcy zakładano największe miejscowości, które były otoczone murami - twierdzi Heckenberger. Z nich drogi prowadziły do mniejszych miast i wiosek, pomiędzy którymi znajdowały się pola uprawne zasilane sztucznymi systemami irygacyjnymi. Mieszkańcy musieli więc prowadzić też odpowiednią gospodarkę leśną. Heckenberg ocenia, że szczyt rozwoju amazońskiego osadnictwa przypadł na lata 1250-1650, w opisywanych przezeń miejscach mogło mieszkać nawet 50 000 osób. Co więcej, struktura takiego związku miejscowości była lepiej zaplanowana, niż w średniowiecznej Europie. O ile bowiem na Starym Kontynencie miasteczka i wioski były rozrzucone przypadkowo, w Amazonii widać regularny wzorzec. Badania Heckerbergera dodają wagi teorii o rozbudowanym osadnictwie w prekolumbijskiej Amazonii. Wielu specjalistów twierdzi jednak, że tamtejsza gleba jest zbyt uboga, by utrzymać dużą liczbę ludzi. Jednak, jak twierdzi uczony z University of Florida, osadnictwo amazońskie tym różniło się od europejskiego, że nie powstawały wielkie miasta, wokół których skupione były wsie i miasteczka. W Amazonii miejscowości były znacznie mniejsze, bez jednego zdecydowanie dominującego miasta.
- 2 odpowiedzi
-
- władza polityczna
- planowanie
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Choć trudno to sobie wyobrazić, istnieją na świecie ludzie, w których języku nie ma słów oznaczających cyfry czy liczby. Są to członkowie plemienia Piraha z północno-zachodnich rubieży Brazylii. Językiem posługuje się zaledwie 300 osób (Cognition). Zespół profesora Edwarda Gibsona z MIT-u stwierdził, że Indianie wyrażają jedynie ilości względne: "trochę" lub "więcej". Często zakłada się, że liczenie stanowi część ludzkiej natury, ale, jak widać, istnieje grupa, która tego nie robi. Ludzie ci mogą opanować liczenie, ale w ich kulturze jest ono bezużyteczne, więc się tym nie zajmują. Okazuje się zatem, że słowa oznaczające cyfry/liczby są konceptami wynajdowanymi w kulturach, które tego potrzebują i nie są dziedziczną częścią języka. Omawiane badanie to kontynuacja studium opublikowanego w 2004 roku. Cztery lata temu stwierdzono, że Piraha posługują się wyrazami oznaczającymi "jeden", "dwa" i "dużo". Naukowcy z MIT-u początkowo zaobserwowali to samo zjawisko, gdy poprosili Indian o opisywanie powiększającego się zestawu obiektów (mógł on liczyć od 1 do 10 elementów). Interpretacja umiejętności Piraha zupełnie się jednak zmieniła, gdy lingwiści poprosili o odliczanie wstecz. Tym razem eksperyment zaczęto z 10 elementami i stopniowo je zabierano. Gdy na stole znajdowało się 5-6 obiektów, Indianie używali do ich opisu słowa uznanego wcześniej za "dwa". Gdy widzieli od 1 do 4 obiektów, posługiwali się wyrazem przetłumaczonym pierwotnie jako "jeden". To wcale nie są cyfry, lecz oznaczenia wartości względnych. Gibson podkreśla, że wcześniej u nikogo nie zaobserwowano podobnej strategii liczenia, ale niewykluczone, że istnieją inne języki, w których powinno się analogicznie zrewidować znaczenie słów "jeden", "dwa" oraz "dużo". Dokument zespołu Gibsona to fragment większego projektu, w ramach którego badane są związki między kulturą plemienia Piraha a jego językiem i przebiegiem procesów poznawczych. To próba falsyfikacji niektórych twierdzeń teorii Daniela Everetta. Językoznawca z Uniwersytetu Stanowego Illinois przedstawił ją w 2005 roku.
-
Prawie miesiąc temu media na całym świecie podały wiadomość o nieznanym plemieniu amazońskich Indian, którzy nie zetknęli się dotąd z cywilizacją białego człowieka. Ich wioska znajduje się na granicy Peru i Brazylii, a o całym wydarzeniu poinformowała Narodowa Fundacja Indian, monitorująca losy rdzennej ludności kraju. Okazuje się jednak, że plemię nie jest wcale takie nieznane, bo władze wiedzą o jego istnieniu od ok. 1910 roku. Po co więc całe to zamieszanie? Z wyjaśnieniami spieszy fotograf José Carlos Meirelles, który wykonał zdjęcia z pokładu helikoptera. On sam i agencja udostępniająca je opinii publicznej chcieli, by wydawało się, że mamy do czynienia z zaginionym, a właściwie nigdy nieodnalezionym ludem. W ten sposób pragnęli zwrócić uwagę świata na zagrożenia związane z działalnością przemysłu drzewnego. Wykazali, że na terenach wycinki drzew nadal mogą istnieć nieodkryte plemiona. Meirelles, który jest jednym z seratonistów (specjalistów ds. rdzennej ludności) na usługach fundacji, opisał telewizji al-Jazeera swoje metody pracy. "Ktoś taki jak ja chodzi po dżungli przez 2-3 lata, aby zebrać dowody. Następnie wprowadzamy odpowiednie oznaczenia do naszego GPS-a. Tak, bez nawiązywania żadnego kontaktu, powstaje mapa terytorium zajmowanego przez dane plemię. Na samym końcu zakładana jest niewielka placówka [forpoczta], pozwalająca na ciągłą ochronę ludu. Wycinka drzew obiera Indianom źródło pożywienia, a zarazem dom. Kontakt z białym człowiekiem wcale nie jest dla nich taki zbawienny, ponieważ umierają z powodu chorób przywleczonych z naszej części globu, choćby banalnego dla nas kataru.
-
- fotograf
- helikopter
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Google nawiązał współpracę z jednym z amazońskich plemion, by zapobiec nielegalnemu wycinaniu drzew, które od dawna jest tu prawdziwą plagą. Lasy deszczowe kształtują nie tylko lokalny mikroklimat, mają też wpływ na zjawiska pogodowe w innych częściach Ziemi. Dzieje się tak, ponieważ przeprowadzając fotosyntezę, absorbują duże ilości dwutlenku węgla. Google Earth Outreach dostarcza członkom plemienia Suruí (Aikewara) aktualne zdjęcia satelitarne wykonane w wysokiej rozdzielczości, by ci mogli kontrolować działania kłusowników. Lud ten zamieszkuje stan Pará w Brazylii. Almir Narayamoga, 34-letni wódz plemienia, pierwszy raz odwiedził siedzibę Google'a ponad rok temu. Poprosił o wsparcie przy zwalczaniu nielegalnej wycinki drzew. Od tej pory gigant służył różnego rodzaju pomocą, m.in. w postaci zdjęć. Zazwyczaj Indianie amazońscy unikają kontaktów z gringos, czyli białymi przybyszami, ale w tym przypadku powaga sytuacji zmusiła ich do poszukiwania pomocy. W przyszłości Suruí chcą używać laptopów zasilanych bateriami słonecznymi. Ułatwi im to komunikowanie ze światem zewnętrznym i realizację założonych celów. Po raz pierwszy plemię nawiązało kontakt z cywilizacją zachodnią w drugiej połowie XX wieku.
- 4 odpowiedzi
-
- Almir Narayamoga
- zdjęcia satelitarne
- (i 8 więcej)
-
Historyków i antropologów od dawna nurtuje pytanie, w jaki sposób doszło do zasiedlenia przez człowieka obu Ameryk. Wysuwano najróżniejsze teorie: od pojedynczej niewielkiej emigracji przez obecną Cieśninę Beringa, po wielokrotne przejścia tą drogą oraz ludzi przepływających łodziami z Polinezji. Naukowcy z University of Michigan zdobyli kolejne dowody na to, że ludzie dostali się do Ameryki drogą lądową. Akademicy zbadali 678 kluczowych lokalizacji łańcucha DNA u 29 populacji Indian z obu Ameryk. Dane porównano z badaniami przeprowadzonymi na dwóch grupach mieszkańców Syberii. Okazało się, że różnorodność genetyczna oraz genetyczne podobieństwo do mieszkańców Syberi zmniejsza się w miarę oddalania się od Cieśniny Beringa. Oznacza to, że ludzie przybyli do Ameryk z północnego wschodu. Ponadto u mieszkańców Nowego Świata znaleziono pewien unikatowy ślad genetyczny, co sugeruje, iż mieliśmy do czynienia albo z jedną dużą falą migracji, albo z kilkoma mniejszymi, ale pochodzącymi z jednego źródła. Wiadomo więc, że Ameryk nie zasiedlali przybysze z innych części świata, gdyż wspomniany ślad genetyczny występuje tylko i wyłącznie we wschodniej Syberii. Naukowcy sądzą, że pojawił się on u mieszkańców Syberii albo na krótko przed migracją, albo krótko po niej. Wśród innych, godnych uwagi odkryć, warto odnotować, że naukowcy zauważyli iż mieszkańcy Andów i Ameryki Środkowej są do siebie genetycznie podobni, populacje zamieszkujące zachodnią część Ameryki Południowej są bardziej genetycznie zróżnicowane niż mieszkańcy jej wschodniej części, a u populacji, u których można zauważyć największe podobieństwa genetyczne, występują też podobieństwa lingwistyczne. Dzięki tym i opisywanym przez nas wcześniej badaniom z coraz większą pewnością możemy mówić o pochodzeniu mieszkańców Ameryk.
- 9 odpowiedzi
-
- genetyka
- pochodzenie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Uczeni zdobyli dowody genetyczne, wspierające teorię o pochodzeniu rdzennych mieszkańców obu Ameryk. Okazało się, że pewna szczególna sekwencja genów, którą znaleziono u mieszkańców wschodnich krańców Rosji, powtarza się również wśród Indian. Odkrycie wspiera więc teorię, że Indianie pochodzą ze wschodu Syberii. Kari Schroeder i jej zespół z University of California zebrali próbki genów od licznych populacji z całego świata. Znalazły się wśród nich dwie grupy ludzi ze wschodniej Syberii, 53 z Azji i 18 spośród plemion indiańskich. Badaniami objęto materiał genetyczny 1500 osób. Badacze szukali dziewięciu powtarzających się fragmentów DNA, znanych jako 9RA. Sekwencję taką znaleziono u co najmniej jednej osoby z każdego z badanych plemion oraz u przedstawicieli obu badanych grup ze wschodu Syberii. Okazało się, że 9RA nie występuje u żadnej z pozostałych grup mieszkańców Azji. Nie mieli go ani mieszkańcy innych obszarów Syberii, ani Mongolii, ani Japonii. Według Schroeder obecność 9RA w DNA Indian Ameryki Północnej i Południowej dowodzi, że mają oni wspólnego przodka. Poza Amerykami sekwencję tę znaleziono jedynie na terenach wschodniej Syberii, co wskazuje, że właśnie tam doszło do mutacji genetycznej, w wyniku której powstała. Odkrycie Schroeder potwierdza więc teorię o pochodzeniu Indian. Jednocześnie obala wcześniejsze twierdzenia niektórych naukowców, którzy, wskazując na różnice językowe oraz w budowie uzębienia, wykluczali istnienie wspólnych przodków dla wszystkich Indian.