Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów ' ofiara' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 8 wyników

  1. Pewnego razu Xinhua Fu, naukowiec z Uniwersytetu Rolniczego Huazhong w chińskim Wuhan, zauważył, że w sieci aktywnych nocą pająków Araneus ventricosus łapią się niemal wyłącznie samce świetlikowatych z gatunku Abscondita terminalis. W sieciach nie było samic. Zaintrygowany tym spostrzeżeniem, postanowił bliżej przyjrzeć się temu zjawisku. Wraz z zespołem odkrył, że to pająki wymuszają na złapanych świetlikach nadawanie sygnałów, które przyciągają więcej ofiar. Obie płcie Abscondita terminalis nadają różne sygnały świetlne. Samce, by przyciągnąć samice, wysyłają wielokrotne impulsy za pomocą dwóch plamek świetlnych. Samice wabią samce pojedynczymi impulsami z jednej plamki. Samce aktywnie szukają samic latając, a te odpowiadają, czekając aż samiec przyleci. Fu zaczął podejrzewać, że pająki przyciągają samce świetlików w jakiś sposób manipulując ich zachowaniem. We współpracy z Daiqinem Li oraz Shichangiem Zhang z Uniwersytetu Hubei przeprowadził obserwacje polowe, przyglądając się pająkom i świetlikom. Okazało się, że w sieci łapie się więcej samców, gdy pająk jest w pobliżu niż wówczas, gdy go na sieci nie ma. Działo się tak dlatego, że gdy pająk był w pobliżu samce świetlików zmieniały nadawane sygnały na takie, przypominające sygnały samic. Naukowcy wykluczyli tym samym hipotezę, że zmiana sygnału zachodzi pod wpływem stresu, który ma miejsce, gdy świetlik złapie się w sieć. Istotna była tutaj obecność pająka. Bliższa analiza wykazała, że pająki manipulują sygnałami świetlików poprzez sekwencje owijania nicią i gryzienia swoich ofiar. Tak traktowany samiec świetlika zaczyna nadawać sygnały typowe dla samic i przyciąga w ten sposób kolejne samce, które łapią się w sieć. Bez kolejnych badań naukowcy nie są w stanie powiedzieć, czy to jad pająka czy sam akt gryzienia wywołuje u samców zmianę wzorca impulsów świetlnych. Wszystko natomiast wskazuje na to, że zachowanie pająka jest uruchamiane przez impulsy świetlne samca. Gdy naukowcy zakryli narządy świetlne samców, pająki nie wymuszały na nich zmiany trybu świecenia. Niewykluczone, że w naturze istnieje o wiele więcej tego typu interakcji drapieżnik-ofiara, w których drapieżnik wymusza na ofierze zachowania przyciągające kolejne ofiary. « powrót do artykułu
  2. Sam strach przed drapieżnikami wystarczy, by populacja ich potencjalnych ofiar zmniejszyła się o połowę w ciągu 5 lat lub mniej. Naukowcy z University of Western Ontario zauważyli, że tam, gdzie występują drapieżniki, gatunki będące ich ofiarami inwestują mniej energii w wychowania potomstwa, zatem mniej młodych osiąga dojrzałość. Mamy tutaj do czynienia z nieznanym wcześniej mechanizmem zapewniającym równowagę w przyrodzie. Badania przeprowadzone przez profesor Lianę Zanett oraz Marka Allena i Michaela Clinchy dowodzą, że skupiając się wyłącznie na liczbie zwierząt, jaki jest w stanie zabić drapieżnik, będziemy źle oceniali wpływ drapieżników na ekosystem. Wyniki naszych badań mają olbrzymie znaczenie dla zarządzania środowiskiem, polityki oraz naszej wiedzy o ekosystemie. Na nowo musimy dokonać oceny korzyści wynikających zarówno z zachowania lub przywrócenia populacji rodzimych drapieżników, jak i strat powodowanych przez drapieżniki inwazyjne, mówi Zanette. Naukowcy oceniali wpływ strachu przed drapieżnikami na populację szarobrewki śpiewnej. Przez trzy kolejne sezony lęgowe żyjącym na wolności ptakom odtwarzano odgłosy drapieżników oraz zwierząt, które dla szarobrewki nie stanowiły zagrożenia. W każdym roku sprawdzano, jaki wpływ miały wokalizacje na liczbę narodzin i przeżywalność młodych. Okazało się, że strach przed drapieżnikami powoduje, że rodzice częściej wypatrują zagrożenia, a w tym czasie nie szukają pożywienia dla siebie i swoich młodych. To zaś powoduje, że pojawiają się skutki negatywne dla całej populacji, które dodatkowo kumulują się w kolejnych generacjach. Gdy dorosłe bały się drapieżników, rodziło się mniej młodych, a z nich mniej dożywało do dorosłości. Ptaki, które dożyły dorosłości żyły zaś krócej, co było prawdopodobnie związane z nieprawidłowościami w rozwoju mózgu. To wskazuje, że strach przed drapieżnikami ma wpływ na wiele pokoleń i sam w sobie prowadzi do zmniejszenia populacji. Taki wpływ strachu na wielkość populacji to prawdopodobnie norma wśród ptaków i ssaków, gdyż w rozwoju tych zwierząt opieka rodzicielska odgrywa olbrzymią rolę, a indukowane strachem zmniejszenie inwestycji w rodzicielstwo i opiekę jest czymś normalnym. Sądzimy, że nasze spostrzeżenie, iż strach sam w sobie ma znaczący wpływ na wielkość populacji jest prawdziwe dla większości ekosystemów, mówi Zanette. Badania te pokazują, że przetrzebienie przez człowieka drapieżników w negatywny sposób wpływa na populacje ich ofiar, które rozrastają się w sposób niekontrolowany, powodując kolejne problemy. A z kontrolą tych rozrośniętych populacji ludzie sobie nie radzą. Co więcej, przywrócenie rodzimych drapieżników ma olbrzymie znaczenie nie tylko dla populacji ich ofiar. Uczeni z Oregon State University zauważyli, że rosnąca na zachodzie USA populacja wilków odgrywa ważną rolę w odradzaniu się zagrożonej populacji rysiów, dzięki zwiększonej liczbie wilków odradzają się też ekosystemy leśne i wodne, co pozytywnie wpływ na wiele gatunków roślin i zwierząt. « powrót do artykułu
  3. Międzynarodowy zespół naukowców opisał ofiarę ataku rekina sprzed 3 tys. lat. Autorzy publikacji z Journal of Archaeological Science: Reports podkreślają, że szczątki kostne ze stanowiska Tsukumo z Okayamy ze śladami licznych urazów stanowią najstarszy bezpośredni dowód ataku rekina na człowieka; dotąd za najstarszy uznawano przypadek, do którego doszło ok. 1000 r. n.e. Posługując się różnymi metodami, ekipa odtworzyła przebieg zdarzeń. Najnowszego odkrycia dokonali badacze z Uniwersytetu Oksfordzkiego - J. Alyssa White i prof. Rick Schulting. Badali oni dowody gwałtownego urazu na szczątkach kostnych myśliwych-zbieraczy na Uniwersytecie w Kioto. Wtedy też natknęli się na No 24 ze stanowiska Tsukumo - dorosłego mężczyznę ze śladami licznych urazów. Początkowo zaskoczyło nas, co mogło spowodować przynajmniej 790 głębokich ran o ząbkowanych krawędziach - podkreślali naukowcy. Urazy ograniczały się głównie do rąk, nóg oraz przedniej części klatki piersiowej i brzucha. Na drodze eliminacji wykluczyliśmy konflikt ludzki oraz częściej opisywane przypadki działalności drapieżników czy padlinożerców. Ponieważ archeologiczne przypadki ataków rekinów są skrajnie rzadkie, akademicy zwrócili się ku współczesnym przypadkom sądowym; nawiązali współpracę z ekspertem w tej dziedzinie - emerytowanym dyrektorem Florida Program for Shark Research. Mężczyzna został zaatakowany na Morzu Wewnętrznym w okresie Jōmon - ok. 1370–1010 cal BC (cal BP to liczba lat przed 1950 r., uzyskana metodą radiowęglową skalibrowaną innymi metodami w celu wyeliminowania wpływu zmiennej w czasie zawartości atmosferycznego 14C). Rozkład ran stanowi mocną wskazówkę, że ofiara żyła w czasie ataku. Jego lewa dłoń była oderwana (mężczyzna doznał obrażeń obronnych). Niedługo po ataku jego zwłoki wydobyto i pochowano na cmentarzu Tsukumo. Zapiski z wykopalisk pokazują, że brakowało prawej nogi, a lewą nogę umieszczono na ciele w odwróconej pozycji. Biorąc pod uwagę urazy, musiał być ofiarą ataku rekina. Niewykluczone, że łowił z innymi ryby (to dlatego można go było szybko wydobyć). Zważywszy na cechy i rozkład śladów zębów, rekin, który zaatakował tego człowieka, był najprawdopodobniej żarłaczem białym albo tygrysim. Ludzie żyjący w okresie Jōmon [okresie w historii Japonii odpowiadającym neolitowi] korzystali z różnych zasobów morskich. Nie jest jasne, czy Tsukumo 24 celowo wabił rekiny, czy też raczej rekiny przyciągnęła krew bądź przynęta na inne ofiary. Tak czy siak, opisywane znalezisko [...] stanowi rzadki przykład, gdy archeolodzy są w stanie zrekonstruować dramatyczny epizod z życia prehistorycznej społeczności - podsumowuje dr Mark Hudson z Max-Planck-Institut für Menschheitsgeschichte. « powrót do artykułu
  4. Pod koniec IX wieku, wkrótce po tym, jak na Islandii osiedlili się pierwsi wikingowie, doszło tam do erupcji wulkanicznej. Niemal na pewno była to pierwsza duża erupcja, którą ktokolwiek z Europy północnej zaobserwował od czasu epoki lodowej. Gdy się zakończyła, wikingowie weszli do powstałej w jej trakcie jaskini. I nazwali ją Jaskinią Surtra, boga ognia, który zapoczątkował czas i przybędzie, by rozpocząć Ragnarok i zabić ostatniego z bogów. W Journal of Archeology Science ukazał się właśnie artykuł Kevina Smitha, wicedyrektora w Haffenreffer Museum. Smith przeprowadził nowe analizy artefaktów zebranych w Surtshellir, Jaskini Surta, i uznał, że była ona wykorzystywana jako miejsce rytuałów związanych z Ragnarokiem. Analizy popiołów, artefaktów oraz średniowiecznych informacji na temat Jaskini Surta pozwoliły stwierdzić, że jaskinia powstała w drugiej połowie IX wieku. Narodziła się w czasie erupcji wulkanicznej, która pokryła lawą 240 km2 niegdyś żyznych ziem. W całkowitych ciemnościach Surtshellir, niemal 300 metrów od wejścia do jaskini, w miejscu położonym 10 metrów pod powierzchnią gruntu, Smith udokumentował rozległe stanowisko archeologiczne. Znajduje się tam kamienna struktura w kształcie łodzi, wewnątrz której palono kości zwierząt i składano ofiary. Hałdy kości ciągną się zaś od tej struktury na odległość niemal 120 metrów. Nasze analizy wskazują, że składanie ofiar, być może w ramach corocznych rytuałów, odbywało się tutaj jeszcze co najmniej 60–80 lat po tym, jak Islandia przyjęła chrześcijaństwo. Znalezione tu artefakty wskazują, że w rytuałach brali udział członkowie elity. Niektóre z tych artefaktów były barwione aurypigmentem ze wschodniej Turcji i ozdabiane koralikami z Bagdadu, mówi Smith. « powrót do artykułu
  5. Jak borsuki reagują na obecność wilków? Z badań na terenie Puszczy Białowieskiej wynika, że na terenach, gdzie często pojawiają się wilki, borsuki rzadziej korzystają z nor. Za to obecność ludzi niemal w ogóle nie robi na nich wrażenia. Jak obecność wilków w lesie wpływa na sposób wykorzystywania przestrzeni przez borsuki? Aby to sprawdzić, naukowcy z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży za pomocą fotopułapek przez dwa miesiące monitorowali 17 borsuczych nor, położonych w różnych miejscach Puszczy Białowieskiej. Były one bardziej lub mniej narażone na obecność wilków, a także ludzi. Badaczy interesowało, jak często borsuki korzystały z nor. Sprawdzali też, jak często korzystali z nich inni drapieżni lokatorzy, np. lisy czy jenoty (co - jak niektórzy podejrzewali - pozwala im ukryć się przed większymi drapieżnikami). Dzięki analizie zdjęć i filmów okazało się, że wobec dwóch rodzajów potencjalnego zagrożenia - ze strony wilka i ludzi - borsuki reagują odmienne. Stwierdziliśmy, że na terenach, gdzie często pojawiają się wilki (w centralnych częściach ich terytoriów), borsuki rzadziej korzystają z nor. To pozwala sądzić, że unikają one najbardziej ryzykownych fragmentów krajobrazu - mówi jeden z autorów publikacji w Journal of Zoology, dr hab. Dries Kuijper z IBS PAN. Zjawisko to jest dość wyraźne. Biolodzy stwierdzili, że im częściej na danym terenie pojawiają się wilki, tym rzadziej można tam spotkać borsuka. Jamy na obszarach największego ryzyka były wykorzystywane przez borsuki aż o 60 proc. rzadziej niż podobne nory na obszarach najniższego ryzyka. Jeśli chodzi o osobniki młode, to ich obecność stwierdzano tylko i wyłącznie w norach na tych obszarach, które są rzadko odwiedzane przez wilki. Ale właściwie dlaczego borsuki miałyby unikać wilków? Owszem, borsuki nie są gatunkiem kojarzonym jako wilczy łup. Ale nieraz podczas badań diety wilków w ich odchodach stwierdzono szczątki borsuków. I niezależnie od tego zdarzały się obserwacje wilków polujących właśnie na borsuki - zauważa pierwszy autor publikacji, Tom Diserens z IBS PAN i Uniwersytetu Warszawskiego. Jak zauważa, powód takiej relacji między gatunkami może być dwojaki. Po pierwsze, wilki mogą polować na borsuki podczas przypadkowych spotkań w lesie - "jak już się trafią", traktując ich mięso jako dodatkowe źródło pokarmu. Po drugie, wilki mogą przepędzać borsuki z zajmowanych przez siebie terenów, traktując borsuka jako zagrożenie dla szczeniąt. Może on też konkurować z wilkami o pokarm, na przykład korzystając z niedojedzonej padliny. Podsumowując: tak, borsuki bywają ofiarami wilków, choć zapewne rzadko. Ale nawet jeśli wilk rzadko poluje na jakiś gatunek - to i tak wystarczy, by w zachowaniu tegoż gatunku wywołać zmiany (jak np. unikanie przez borsuka obszarów najbardziej intensywnie wykorzystywanych przez wilki). A gatunek-ofiara zawsze chce zminimalizować ryzyko spotkania wilka i padnięcia jego ofiarą - mówi Tom Diserens. Zastrzega jednak, że takie wyjaśnienia to założenia, sformułowane na podstawie wiedzy o relacjach wilków z innymi gatunkami, np. lisami. Dries Kuijper podkreśla, że dotychczas nikt nie badał takich konsekwencji obecności wilków w Puszczy Białowieskiej. Wilki mogą w ten sam sposób (poprzez samą swoją obecność) zmieniać zachowanie mniejszych gatunków drapieżnych. W większości pozostałych terenów, gdzie badano borsuki (głównie w Wielkiej Brytanii), często najważniejszym czynnikiem ryzyka okazywał się człowiek. W Puszczy Białowieskiej konsekwencje obecności wilków wydają się jednak o wiele ważniejsze niż ewentualny fakt niepokojenia borsuków przez ludzi - mówi. Wyniki te oznaczają - piszą autorzy pracy - że w ekosystemach o bardziej naturalnym charakterze (gdzie człowiek wywiera stosunkowo mały wpływ, jak właśnie w Puszczy Białowieskiej) duże drapieżniki mogą wpływać na zachowanie borsuków silniej, niż czynią to ludzie. « powrót do artykułu
  6. Na stanowisku Chaizhuang w Jiyuanie odkryto pozbawiony głowy szkielet. Pochowano go w pozycji klęczącej w jamie ofiarnej. Wg specjalistów z Instytutu Zabytków Kulturowych i Archeologii prowincji Henan oraz Zespołu ds. Zabytków Kulturowych Miasta Jiyuan, datuje się on na późną dynastię Shang. Szczątki klęczącego są zwrócone na północ, a ręce zostały skrzyżowane z przodu. Wszystko to sugeruje, że człowiek ten został złożony w ofierze. Złożenie w ofierze potwierdza napis na kości wróżebnej - znak Kan. Podczas wykopalisk w Jiyuanie znaleziono dużą liczbę grobów z okresu późnej dynastii Shang. Na dobrze zachowanej ludzkiej kości [...] widać znak Kan - opowiada szef wykopalisk na stanowisku Chaizhuang - Liang Fawei. Liang dodaje, że badanie napisów na kościach wróżebnych z ruin miasta Yin - ostatniej stolicy dynastii Shang - ujawniło, że za czasów jej panowania składanie ofiar było częstą praktyką, a hieroglify takie jak "She," "Shi," "Tan" i "Kan" wykorzystywano do opisu praktyk ofiarnych podczas różnych rytuałów. Kan odnosi się do metody składania ofiar z ludzi i bydła w jamach. Wcześniej szczątki ofiar odkrywano głównie w pozycji leżącej. Eksperci założyli, że sposób składania ofiary oznaczony hieroglifem Kan sugeruje pochówek w pozycji wyprostowanej. Wg nich, forma ta musiała być bardziej rozpowszechniona niż pochówek w pozycji leżącej. Od 2019 r. archeolodzy zbadali 6 tys. m2 stanowiska. Wg ich oszacowań, Chaizhuang zajmuje 300 tys. m2. Dotąd odkryto m.in. studnie, drogi, popielniki, paleniska, a także ceramikę, kości, muszle oraz artefakty z żadu. « powrót do artykułu
  7. Na peruwiańskim stanowisku archeologicznym Huanchaquito-Las Llamas odkryto największy w Amerykach zbiór szczątków dzieci i lam poświęconych podczas rytuałów religijnych. W XV wieku, gdy na północnym wybrzeżu Peru dominowało państwo Chimu podczas jednej z uroczystości religijnych zabito ponad 140 dzieci i ponad 200 lam. W najnowszym numerze PLOS ONE opublikowano właśnie wyniki badań, prowadzonych od roku 2011 przez Gabriela Prieto i jego zespół z Universidad Nacional de Trujillo. Wykopaliska ujawniły, że na powierzchni około 700 metrów znajdują się szczątki ludzi, niemal wyłącznie dzieci, oraz młodych zwierząt. Stwierdzono, że zwierzęta to najprawdopodobniej lamy, chociaż nie można wykluczyć, że to alpaki. Natomiast na szczątki ludzi składały nie niemal wyłącznie zwłoki dzieci w wieku 5–14 lat. Nacięcia mostka i przesunięte żebra sugerują, że zarówno dzieciom jak i zwierzętom otwarto klatki  piersiowe, prawdopodobnie podczas rytualnego usuwania serca. Datowanie radiowęglowe wykazało, że szczątki pochodzą z około 1450 roku, czyli z okresu największego rozkwitu państwa Chimu. Gruba warstwa błota wskazuje, że masową ofiarę poprzedzały, a może i zainspirowały, wielkie opady deszczu lub powodzie. Ofiary z ludzi i zwierząt są często spotykane w kulturach starożytnych i prekolumbijskich. Jednak mamy niewiele dowodów na istnienie takich praktyk na północnym wybrzeżu Peru. To było dla nas zaskoczenie. Nigdy nie widzieliśmy czegoś podobnego, do tego brak jest w źródłach historycznych jakichkolwiek sugestii czy opisów poświęcania na taką skalę dzieci czy wielbłądowatych na północnym wybrzeżu Peru. Mieliśmy szczęście, że mogliśmy przeprowadzić kompletne prace archeologiczne i mieliśmy do dyspozycji interdyscyplinarny zespół gotowy do przeprowadzenia wstępnych analiz. Otwieramy nowy rozdział badań nad ofiarami z dzieci w świecie prekolumbijskim, mówi John Verano. Państwo Chimu istniało od około IX do XV wieku. Rozciągało się pomiędzy Tumbez a Limą. Powstało na terenach, na których wcześniej dominowała kultura Mochica, zwana wczesnym Chimu. Stolicą Chimu było Chan Chan. Około 1470 roku Chimu zostało podbite przez Inków. « powrót do artykułu
  8. Na stanowisku Ndachjian-Tehuacán w stanie Puebla w Meksyku odkryto pierwszą świątynię Xipe Toteka, boga wiosny, pór roku, zachodu i rolnictwa. Jak tłumaczą specjaliści, nosił on 2 zestawy powiązanych ze sobą imion: Totec (nasz pan) i Xipe (obdarty ze skóry). Noemí Castillo Tejero z meksykańskiego Narodowego Instytutu Antropologii i Historii (INAH) twierdzi, że pierwszy znany kompleks świątynny Xipe Toteka został zbudowany między 1000 a 1260 r. n.e. przez lud Popoloca. Później tereny te zostały podbite przez Azteków. Podczas wiosennego festiwalu poświęconemu Xipe Totekowi (Tlacaxipehualiztli) składano ofiary z ludzi. Zmarłych obdzierano ze skóry, a kapłani oraz inni uczestnicy rytuału nosili je potem przez wiele dni. Archeolodzy znaleźli w Ndachjian–Tehuacán dziury, do których je później prawdopodobnie wyrzucano. Na stanowisku znajdowały się też 2 okrągłe ołtarze - na jednym ludzi zabijano, a na drugim obdzierano ze skóry. Oprócz tego zespół z INAH natrafił na 3 przedstawiające boga monumentalne rzeźby: mierzący 80 cm tułów oraz 2 oskalpowane głowy, z których każda miała ok. 70 cm wysokości i ważyła 200 kg. Z artystycznego punktu widzenia to piękna rzeźba - mówi Castillo Tejero o tułowiu. Xipe Totec jest tu ubrany w skórzaną spódniczkę, a z jego boku zwisa coś, co przywodzi na myśl odcięty płat skóry. Na środku zrobiono otwór, w którym podczas ceremonii umieszczano zielony kamień (za jego pośrednictwem w rzeźbę wlewano życie). Wiele wskazuje na to, że głowy wykonano z importowanej skały wulkanicznej, najprawdopodobniej z ryolitu. Zespół z INAH uważa, że za ich pomocą zakrywano zagłębienia z przodu ołtarzy, w których zakopywano ofiary. Biorąc pod uwagę wygląd i drobne różnice w wielkości, Meksykanie uważają, że głowy zostały wyrzeźbione przez 2 artystów/rzemieślników. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...