Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów ' Maria' .
Znaleziono 6 wyników
-
Późnogotycki obraz z Matką Boską z Dzieciątkiem w towarzystwie św. Marcina i św. Urbana, papieża, wrócił po konserwacji do parafii św. Marcina w Pisarzowicach. Dzieło powstało na początku XVI w. w krakowskiej pracowni anonimowego Mistrza Rodziny Marii. Jego konserwacją zajmowali się specjaliści z Krakowa. Konieczne było uzupełnienie złoceń, a także naprawienie warstwy malarskiej lica i podobrazia. Jest to obraz w typie Sacra Conversazione (Święta rozmowa). W sztukach plastycznych to przedstawienie tronującej lub stojącej Marii z Dzieciątkiem w otoczeniu świętych. Zespołem pracującym przy tablicy datowanej na lata 1510-1520 kierował prof. Jarosław Adamowicz, dziekan Wydziału Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. To on w ostatnim czasie m.in. nadzorował prace przy konserwacji ołtarza Wita Stwosza w kościele Mariackim w Krakowie. Jednocześnie profesor jest najlepszym w Polsce znawcą dzieł, które powstały w warsztacie anonimowego malarza, nazywanego przez historyków sztuki Mistrzem Rodziny Marii [...] - wyjaśnia ks. dr Szymon Tracz, diecezjalny konserwator zabytków i sztuki sakralnej diecezji bielsko-żywieckiej. Obraz namalowano na 5 lipowych deskach. Dzięki zdjęciu rentgenowskiemu wiadomo, które deski są do dnia dzisiejszego pierwotnie sklejone, a które rozłączono i później zbito gwoździami. Na trzech krawędziach zachowało się oryginalne fazowanie. Od czwartej krawędzi (dolnej) odcięto natomiast ok. 3 cm. Na odwrocie widać ślady narzędzi (topora, piły i struga). Pomocnicy mistrza obrobili nimi deski. Ponieważ nie wykorzystano drewna zbyt dobrej jakości, podobrazie się wygięło. Z tego względu w czasie konserwacji zastosowano stabilizujące rozwiązanie przypominające rybią ość. Oprócz tego uzupełniono kanały wyżłobione przez drewnojady. Dawna środkowa część tryptyku została gruntownie przemalowana przed 1748 rokiem, a później na przełomie XIX i XX wieku, kiedy domalowano dwójkę świętych karmelitańskich adorujących Madonnę. Obraz został uratowany z płonącego drewnianego kościoła w Pisarzowicach pod koniec lat 60. XX wieku. W latach 1969-1971 konserwatorki Krystyna Sokół-Gujda i Janina Strużyńska ściągnęły późniejsze przemalowania, odsłaniając pierwotną formę późnogotyckiego dzieła. Niestety, zdejmując przemalowania, utracono żywość barw i detale. Najbardziej ucierpiała twarz św. Marcina. Zrekonstruowano ją na podstawie podobnych fizjonomii malowanych przez Mistrza Rodziny Marii. Najlepiej zachowały się postaci Marii i Dzieciątka. W obrazie uzupełniono także złocenia reliefowego tła utworzonego ze stylizowanych splotów liści akantu, nimby świętych postaci oraz papieską tiarę i ferulę u św. Urbana - opowiada ks. dr Tracz. W tablicy zachwyca pięknie malowana twarz Madonny, pełna liryzmu i uduchowienia, oraz postać Dzieciątka. Niezwykle precyzyjnie namalowano złociste kosmyki włosów u obu postaci oraz brwi, które układają się w charakterystyczną jodełkę. Ciekawie przedstawia się także elegancki strój św. Marcina w modnym późnośredniowiecznym berecie oraz pełne dostojeństwa pontyfikalne szaty św. Urbana - dodaje historyk sztuki. « powrót do artykułu
-
- późnogotycki obraz
- święta rozmowa
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Archeolodzy morscy z Vrak - Museum of Wrecks zidentyfikowali wraki, odkryte jesienią 2019 r. w Vaxholm. Okazuje się, że to Apollo i Maria, statki zbudowane w 1648 r. Były one wykorzystywane przez króla Karola X Gustawa do transportu wojsk podczas potopu szwedzkiego. Zatopiono je w Vaxholm w 1677 r. Szwedzcy naukowcy pobrali próbki drewna, zmierzyli deski pokładu i szkieletu oraz przeprowadzili badania w archiwach. Dzięki temu stwierdzili, że mają do czynienia ze statkami Apollo i Maria, które brały udział w bitwie pod Møn (1657) i w bitwie w Sundzie (1658). Zidentyfikowanie okrętów było prawdziwym wyzwaniem - podkreśla archeolog morski Jim Hansson. To spore jednostki o imponujących wymiarach. Pobraliśmy próbki drewna do datowania. Okazało się, że dęby do budowy okrętów ścięto zimą 1646/47. To zaś oznacza, że statki zbudowano rok-dwa lata później. Nurkując, mieliśmy przeczucie. Belki były ogromne, dlatego pojawiło się podejrzenie, że mamy do czynienia z okrętami siostrzanymi Vasy [...]. Daty ich budowy nie pokrywały się jednak z wynikami datowania. Zaczęliśmy się [więc] zastanawiać, czy próbki, które pobraliśmy, nie pochodzą [na przykład] z części okrętów reperowanych w latach 40. XVII w. Archeolodzy ponownie zeszli pod wodę i pobrali kolejne próbki, które jasno pokazały, że oba okręty zbudowano z dębów ściętych zimą 1646/47. Dębina na jeden z nich pochodziła z północnych Niemiec, a na drugi - ze wschodniej Szwecji. W ramach prac rekonstrukcyjnych wykonywano szkice i digitalizowano je. Pomiary belek pokładu i szkieletu oraz zestawienie tych danych z informacjami dot. kadłuba dały archeologom wgląd w rozmiary i pokrój okrętów. Odkryliśmy, że jeden z okrętów miał w najszerszym miejscu 8,7 m. Dysponując zarówno szerokością, jak i pokrojem statku, mogliśmy oszacować długość na ok. 35 m. To pasowało do typowego dla XVII-w. okrętów stosunku długości do szerokości. Podczas badań archiwalnych archeolodzy zidentyfikowali dwa okręty zbudowane w 1648 r. Apollo powstał w stoczni w Wismarze, a Maria na wyspie Skeppsholmen w Sztokholmie. Ich wymiary odpowiadały oszacowanym rozmiarom wraków. Źródła historyczne wskazywały, że w 1677 r. oba statki zostały zatopione w Vaxholm. Teraz dysponowaliśmy już wszystkim elementami układanki, koniecznymi do ustalenia, o jakie okręty chodzi. Wymiary i pokrój okrętów pasowały do pomiarów ze źródeł. Pochodzenie próbek drewna - północ Niemiec w przypadku mniejszego Apolla i wschodnia Szwecja dla większej Marii - także było odpowiednie. Duże okręty w rodzaju Vasy były pomysłem króla Gustawa II Adolfa. Po jego śmierci [...] zaczęto budować okręty wojenne średnich rozmiarów, które można było wykorzystywać do różnych celów i które lepiej nadawały się do żeglugi niż niezwrotne większe jednostki - wyjaśnia Patrik Höglund. Okręty średnich rozmiarów konstruowano w taki sposób, by wytrzymały wagę artylerii - dodaje. « powrót do artykułu
-
Polski reaktor Maria jest w stanie zwiększyć produkcję jodu-131
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Narodowe Centrum Badań Jądrowych od wielu lat jest wiodącym producentem promieniotwórczego jodu, stosowanego w terapii i diagnostyce medycznej. Naukowcy z Zakładu Badań Reaktorowych nieustannie badają i optymalizują procesy tej produkcji. Najnowszy sposób napromieniania pozwoli na zwiększenie aktywności uzyskanego materiału, ograniczy ilość ciepła wydzielanego podczas produkcji i zmniejszy ilość odpadów promieniotwórczych. Jod-131 jest powszechnie stosowanym radioizotopem, który rozpada się poprzez emisję cząstki beta. Stosowany jest w leczeniu nadczynności tarczycy oraz jej niektórych nowotworów, które wykazują zdolność pochłaniania tego pierwiastka. Jod-131 jest stosowany również jako znacznik w radioterapii np. jako metajodobenzyloguanina -131I (131I-MIBG) w terapii guzów chromochłonnych i nerwiaka płodowego. Obecnie dwutlenek telluru używany jako materiał tarczowy przy produkcji jodu-131 jest najczęściej napromienianym materiałem w reaktorze MARIA – wyjaśnia inż. Anna Talarowska z Zakładu Badań Reaktorowych. Przed każdym cyklem pracy reaktora, do jego kanałów załadowywanych jest średnio około stu czterdziestu zasobników z TeO2. Rocznie napromienianych jest ponad 3000 zasobników w kanałach pionowych reaktora MARIA. Po przetworzeniu w naszym OR POLATOM jod w postaci radiofarmaceutyków lub roztworów radiochemicznych trafia do odbiorców na całym świecie. Modernizacja procesu napromieniania telluru pozwoli na bardziej wydajną produkcję. Jod–131 powstaje w wyniku przemiany β- niestabilnego izotopu 131mTe. Ten ostatni powstaje w wyniku wychwytu neutronu przez atom telluru–130. Warunki pozwalające na wychwyt neutronu przez 130Te panują w reaktorach badawczych takich jak reaktor MARIA. Rdzenie tych reaktorów są projektowane w taki sposób, aby możliwe było umieszczenie zasobników z materiałem tarczowym na określony, optymalny czas napromienienia. Do reaktora MARIA jako tarcza trafia tzw. tellur naturalny, czyli taki, jaki występuje naturalnie w przyrodzie – tłumaczy uczona. Składa się on z ośmiu stabilnych izotopów. Izotop 130Te stanowi jedynie ok. 34 % naturalnego telluru. Pozostałe stabilne izotopy telluru mają większy od 130Te przekrój czynny na wychwyt neutronów. Dzięki dużym wartościom przekrojów czynnych w tellurze znajdującym się w polu neutronów termicznych, a szczególnie epitermicznych, ma miejsce duża generacja ciepła, będącego rezultatem intensywnie zachodzących reakcji jądrowych. Dotyczy to szczególnie izotopu 123Te (stanowiącego 0,9 % naturalnego telluru), którego przekrój czynny na wychwyt neutronów to jest ponad 1000 razy większy, niż w przypadku 130Te. Oznacza to, że dużo łatwiej zachodzi reakcja neutronów z 123Te niż 130Te i jest to efekt niepożądany. Istotą proponowanej zmiany w sposobie produkcji jest napromieniowanie tarcz z naturalnym tellurem o wzbogaceniu w 130Te do 95% (zamiast dotychczasowych 33,8%). Dzięki czemu zmniejszy się liczba reakcji neutronów z innymi izotopami telluru, które stanowią nieużyteczną część końcowego produktu, a znaczącą podwyższy się wydajność napromieniania. Nowy sposób napromieniania tarcz pozwoli na uzyskanie większej aktywności 131I, przy jednoczesnym zmniejszeniu ilość odpadów produkcyjnych i bardziej efektywnym wykorzystaniu kanałów pionowych reaktora. Zwiększenie aktywności końcowego produktu, zmniejszenie ilości odpadów i optymalizacja wykorzystania kanałów, to krok ku wydajniejszej produkcji, a więc też szerszemu dostępowi tego radioizotopu. Cały czas analizujemy procesy napromieniania tak aby możliwie najlepiej zmaksymalizować ich efekty – podkreśla inż. Talarowska. Otrzymane wyniki dotychczasowych analiz pozwalają na wyciągnięcie dwóch zasadniczych wniosków: zastosowanie wzbogaconego telluru znacznie zwiększa wydajność produkcji oraz zmniejsza generację ciepła w zasobnikach. Obecnie trwają prace eksperymentalne, których wyniki pozwolą dokonać końcowej oceny. Z punktu widzenia reaktora MARIA niezbędne jest przygotowanie dokumentacji – m.in. instrukcji i procedur. « powrót do artykułu -
Kolekcjoner z Walencji zapłacił renowatorowi mebli i luster ok. 1200 euro za oczyszczenie kopii malowidła Murilla. Ku jego zaskoczeniu, twarz Marii na zwróconym przez "fachowca" obrazie przedstawiającym niepokalane poczęcie była zniekształcona i w dużym stopniu przypominała zniszczony jakiś czas temu XIX-wieczny fresk Ecce Homo z Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Borja koło Saragossy. Nie wiadomo, jaka jest wartość dzieła. Nie ujawniono również tożsamości kolekcjonera. Gdy zleceniodawca zażądał wyjaśnień, renowator mebli zobowiązał się, że naprawi zniszczenia. Efekt jego działań trudno, niestety, nazwać naprawą. Hiszpańskie media doniosły, że kolekcjoner postanowił wreszcie zatrudnić profesjonalistę. Nie da się jednak powiedzieć, czy przy tylu zniszczeniach uda mu się coś wskórać. W tym miejscu warto przypomnieć inne tego typu zdarzenia, do których doszło w ostatnich latach w Hiszpanii. W 2012 r. ofiarą konserwatora-amatora padł wspomniany fresk Ecce Homo, zaś w 2018 r. na prośbę proboszcza lokalny nauczyciel zajął się XVI-w. rzeźbą przedstawiającą świętego Jerzego na koniu (zabytek znajduje się w kościele Sam Miguel de Estella w miejscowości Estella w Nawarze). W opublikowanym oświadczeniu Asociación Profesional de Conservadores Restauradores de España (ACRE) nazwało incydent aktem wandalizmu. Brak uregulowań prawnych [...] pozwala ludziom bez przygotowania [zawodowego] ingerować w nasze dziedzictwo kulturowe. María Borja podkreśla, że słyszymy tylko o części takich przypadków, gdy od czasu do czasu sprawę nagłaśniają media i serwisy społecznościowe. Wg mnie, tego człowieka czy, szerzej rzecz ujmując, tych ludzi nie powinno się nazywać renowatorami. To oszuści, którzy niszczą - powiedział w wywiadzie udzielonym Guardianowi prof. Fernando Carrera, były szef ACRE. Carrera uważa, że w pewnym sensie odnawianie dzieł sztuki bez koniecznych umiejętności można by porównać do przeprowadzania operacji przez ludzi niebędących chirurgami czy projektowania/konstruowania budynków bez uprawnień architekta. Sektor powinien podlegać uregulowaniom prawnym, bo stawką jest dziedzictwo kulturowe Hiszpanii. Musimy inwestować w swoje dziedzictwo. Nim zaczniemy rozmawiać o pieniądzach, najpierw powinniśmy się upewnić, że ludzie, którzy wykonują tego typu prace, przeszli odpowiednie szkolenie. Na razie amatorzy odnawiania na własną rękę mogą się czuć praktycznie bezkarni (grożą im wyłącznie kary administracyjne), a czasem nawet liczyć na społeczne wsparcie. Tak było np. w przypadku Cecilii Giménez (staruszki od fresku Ecce Homo), która w sierpniu 2013 r. świętowała otwarcie własnej wystawy obrazów, głównie pejzaży. « powrót do artykułu
-
- Murillo
- niepokalane poczęcie
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Łowiąc ryby, znalazł najprawdopodobniej ok. 700-letnią rzeźbę
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Piątego czerwca Fernando Brey Quintela łowił pstrągi w rzece Sar niedaleko Santiago de Composteli. W pewnym momencie potknął się o coś, co powinno być kamieniem. Szybko jednak zauważył, że kamień nie wygląda tak, jak powinien: był zbyt kanciasty. Przeczucia nie myliły wędkarza, bo to, jak się okazało, rzeźba - statua siedzącej na tronie Marii z Dzieciątkiem - która w dodatku, wg wstępnych analiz, pochodzi najprawdopodobniej z XIV w. Zauważyłem, że kamień był kanciasty, a to coś nietypowego w rzece. To nie była zwykła skała, mimo że tak jak inne porastał ją mech. [...] Powiedziałem sobie: coś tu jest. Następnego dnia mężczyzna wrócił, by zrobić zdjęcia. Przesłał je ekspertce od dziedzictwa kulturowego Anie Pauli Castro Jiménez, która jest też członkinią Asociación para a Defensa do Patrimonio Cultural Galego (Apatrigal). Wstępne analizy wykazały, że figura datuje się na XIV w., ma więc ok. 700 lat. W oświadczeniu Apatrigalu napisano, że statuę wykonano z granitu. Waży ona ponad 150 kg i przedstawia Marię na tronie. Na jej kolanie siedzi Dzieciątko, a na ramieniu anioły przytrzymujące pelerynę albo podobny obiekt. Podstawa rzeźby jest ozdobiona czteropłatkowym kwiatem i liśćmi akantu. Ich umiejscowienie zasugerowało badaczom, że niegdyś figura była przymocowana do ściany. Jedna z hipotez mówi, że to może Virxe da Cuncha de Conxo, patronka pobliskiego klasztoru mercedariuszy, w którym obecnie znajduje się szpital psychiatryczny. Zarówno Marii, jak i Jezusowi brakuje twarzy. Niewykluczone, że ktoś celowo zatarł rysy ich twarzy, by zdesakralizować rzeźbę. W poniedziałek technicy podnieśli rzeźbę z rzeki i przetransportowali ją do Museo Das Peregrinacións e de Santiago do oczyszczenia i zbadania. Analizy pokażą nam, czy to bardzo cenna gotycka rzeźba. Poza oceną wartości kulturowej i historycznej, zależy nam także na odtworzeniu jej losów: co się wydarzyło, jak to możliwe, że przeleżała niezauważona stulecia, w dodatku tak blisko miasta - podkreśla Román Rodríguez, "minister" kultury Galicji (Conselleiro de Cultura e Turismo). « powrót do artykułu -
Duża część radioaktywnego jodu 131 stosowanego w medycynie nuklearnej na świecie jest produkowana w Polsce. Działający w Narodowym Centrum Badań Jądrowych Ośrodek Radioizotopów Polatom eksportuje odczynniki jodowe i gotowe produkty lecznicze do odbiorców na sześciu kontynentach. Izotopy potrzebne do produkcji radiofarmaceutyków powstają w reaktorze badawczym Maria. Preparaty zawierające jod 131 używane są przede wszystkim w terapii i diagnostyce chorób tarczycy. Nadczynność tarczycy produkującej dwa ważne hormony (T3 i T4) to problem ok. 1% ludzi. Choroba powoduje szereg nieprzyjemnych dolegliwości, a w niektórych przypadkach może stanowić zagrożenie dla życia. Choroba może być leczona radioizotopami, poprzez podawanie preparatów z radioaktywnym jodem oraz farmakologicznie lub chirurgicznie. Przewodnik Amerykańskiego Towarzystwa Tarczycy z 2016 r. w 7 na 15 rozważanych sytuacji klinicznych choroby Gravesa-Basedowa, będącej w 50-80% przypadków przyczyną nadczynności tarczycy, wskazuje terapię radioizotopami jako najbardziej wskazaną (w 5 przypadkach, preferuje się interwencję chirurgiczną, a w trzech pozostałych farmakologiczną). Za przeciwwskazania do użycia radiofarmaceutyków uznaje się jedynie ciążę i zapalenie tarczycy. Do terapii radioizotopowej, a także do wcześniejszej diagnostyki zmian chorobowych, wykorzystuje się preparaty zawierające izotopy radioaktywne jodu – przede wszystkim jod 131 o ośmiodniowym czasie połowicznego rozpadu. Jod w naturalny sposób jest gromadzony w tarczycy. Jeśli jest to jod promieniotwórczy, to promieniowanie beta emitowane podczas rozpadów jego jąder, niszczy część komórek tkanki w swoim najbliższym otoczeniu i w ten sposób zmniejsza intensywność produkcji hormonów. Jod 131 otrzymuje się przede wszystkim w reaktorach jądrowych. Najczęściej stosowana technologia polega na napromieniowaniu telluru. Dwutlenek telluru umieszczany jest w specjalnych zasobnikach, które następnie wkładane są do kanałów izotopowych reaktora – wyjaśnia mgr inż. Ireneusz Owsianko, kierownik reaktora badawczego Maria w NCBJ w Świerku. Neutrony pochodzące z reakcji rozszczepienia paliwa jądrowego (U235) w reaktorze, są absorbowane przez jądra telluru 130. Powstały tellur 131 w ciągu kilkudziesięciu minut rozpada się do jodu 131 poprzez rozpad beta. Proces napromieniania materiału trwa kilka dni, przy czym czas ten dobierany jest tak, by osiągnąć możliwie najbardziej optymalne nasycenie jodu. Otrzymany materiał jest silnie promieniotwórczy. Przeładowujemy go w komorach izotopowych do specjalnych pojemników i tak przygotowany wędruje kilkaset metrów dalej do naszego Ośrodka Radioizotopów Polatom, gdzie jest poddawany dalszej obróbce. OR Polatom jest koordynatorem i gospodarzem całego procesu wytwarzania produktów zawierających jod 131 w NCBJ w Świerku. Zajmuje się przygotowaniem materiału do napromieniania, a następnie wyodrębnianiem jodu z napromieniowanego materiału i nadawaniem mu użytkowych form w postaci odczynników chemicznych i finalnych preparatów radiofarmaceutycznych, a także sprzedażą do odbiorców na sześciu kontynentach. Jod wytworzony w reaktorze oddzielamy od pozostałości dwutlenku telluru w procesie sublimacji - opisuje dr Dariusz Socha, dyrektor OR Polatom. Większość uzyskanego radioaktywnego jodu 131 przekształcamy do postaci jodku sodu i w głównie tej formie dostarczany jest klientom. Służy on jako prekursor do wytwarzania radiofarmaceutyków w krajach odbiorców. Produkujmy także gotowe produkty lecznicze stosowane zarówno w zaawansowanej diagnostyce, jak i terapii. NCBJ jest ważnym światowym dostawcą jodu 131 i producentem radiofarmaceutyków, które go zawierają. Nasza tygodniowa produkcja jodu 131 zapewnia dawki terapeutyczne i diagnostyczne dla pół miliona pacjentów – podkreśla mgr inż. Krzysztof Bańko, zastępca dyrektora OR Polatom ds. handlowych. Jesteśmy głównym producentem: dostarczamy na rynek światowy mniej więcej tyle jodu, ile w sumie dostarczają trzy pozostałe największe firmy. W całości zaspokajamy polskie zapotrzebowanie na gotowe preparaty jodowe, choć oczywiście dostawy na polski rynek to tylko część naszej produkcji. Niesłychanie ważną okolicznością w produkcji i dystrybucji jodu, jest fakt, że czas połowicznego rozpadu jodu 131 wynosi zaledwie 8 dni. Krótki czas rozpadu izotopu to bardzo dobra okoliczność dla pacjentów, gdyż źródła niszczącego promieniowania wprowadzonego do ich organizmów szybko tracą aktywność – wyjaśnia dyrektor Bańko. Jednocześnie jest to duże wyzwanie dla producentów i lekarzy, gdyż preparaty promieniotwórcze muszą być podane pacjentom w ciągu kilku dni od ich produkcji, a ich aktywność przypadająca na konkretny dzień musi być precyzyjnie znana. Radiofarmaceutyki tym różnią się od leków takich jak aspiryna, że nie można zgromadzić ich zapasów. Nasze produkty na bieżąco są rozwożone samolotami do odbiorców na obu półkulach. Produkcja musi odbywać się w sposób ciągły, a kilka tygodni ewentualnego przestoju oznacza, że kilka milionów pacjentów na całym świecie nie dostanie w tym czasie swoich leków. Jod 131 nie jest jedynym radioizotopem produkowanym w reaktorze Maria. NCBJ jest także m.in. znaczącym producentem izotopu molibdenu wykorzystywanego do otrzymywania technetu - najpopularniejszego pierwiastka stosowanego w medycynie nuklearnej. Nie wszystkie izotopy mające znaczenie medyczne można otrzymać w reaktorze. Niektóre powstać mogą jedynie poprzez napromienianie odpowiednich materiałów wiązkami cząstek naładowanych, takich jak protony, jądra deuteru czy cząski alfa. W zeszłym roku rozpoczęliśmy realizację projektu CERAD dofinansowanego ze środków Unii Europejskiej - mówi prof. Krzysztof Kurek, dyrektor NCBJ. W Świerku powstanie nowe centrum badawczo-produkcyjne radiofarmaceutyków wyposażone w cyklotron pozwalający nam otrzymywać dotychczas niedostępne izotopy. Będziemy mogli wytwarzać między innymi jod 123, którego czas połowicznego rozpadu wynosi zaledwie pół dnia i dlatego jest zalecany w przypadku chorób tarczycy u dzieci. Nasz Ośrodek Radioizotopów już dziś produkuje radiofarmaceutyki zawierające ten izotop, ale na razie prekursory do jego produkcji musimy sprowadzać z Niemiec. Działania na rzecz ochrony zdrowia to ważny obszar pracy NCBJ. Jesteśmy instytutem badawczym więc naszym zadaniem jest także opracowywanie nowych radiofarmaceutyków – uzupełnia profesor Kurek. Od lat to robimy, a laboratoria CERAD będą dla nas nieocenioną pomocą. Wygraliśmy też wraz z partnerami konkurs na prowadzenie interdyscyplinarnych studiów doktoranckich Radiofarmaceutyki dla ukierunkowanej molekularnie diagnostyki i terapii medycznej. Pierwsi studenci będą mogli rozpocząć naukę w nowym roku akademickim. Pod koniec czteroletnich studiów CERAD będzie już na nich czekał. « powrót do artykułu
-
- NCBJ
- medycyna nuklearna
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: