Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów ' śnieg' .
Znaleziono 4 wyniki
-
Europa jest kontynentem z największa liczbą kurortów narciarskich. Jednak ich istnienie jest zagrożone przez globalne ocieplenie. Jeśli emisja gazów cieplarnianych zostanie utrzymana na dotychczasowym poziomie i średnia temperatura na Ziemi wzrośnie o 3 stopnie Celsjusza w porównaniu z epoką przedindustrialną, aż 90% z badanych 2234 europejskich kurortów narciarskich będzie doświadczało krytycznych niedoborów naturalnego śniegu, ostrzegają naukowcy. Nawet jeśli uda się utrzymać ocieplenie na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza – co jest coraz bardziej wątpliwe – problemy z naturalnym śniegiem dotkną około 30% kurortów. W takim przypadku kurorty położone na większych wysokościach – na przykład w Alpach – czy w krajach nordyckich będą mogły wspomagać się sztucznym naśnieżaniem. Jednak nie zda ono egzaminu w kurortach położonych niżej lub dalej na południe. Sztuczne naśnieżanie wymaga inwestycji i wiąże się z kosztami, które narażają kurort na ryzyko porażki ekonomicznej, mówi główny autor badań, Hughes Francois z francuskiego Narodowego Instytutu Badań Rolniczych. Na potrzeby badań naukowcy wykorzystali jako punkt odniesienia średnie opady śniegu z lat 1961–1990, które połączyli z regionalnymi modelami klimatycznymi oraz danymi na temat warunków panujących w poszczególnych kurortach. Następni badali, jaki wpływ na kurorty będzie miał wzrost średniej globalnej temperatury o 1,5 oraz 2, 3 i 4 stopnie Celsjusza. Już teraz bowiem kurorty na całym świecie, szczególnie te położone poniżej 1500 metrów nad poziomem morza, doświadczają pogarszających się warunków narciarskich. Jeśli wzrost temperatur zostanie utrzymany na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza, to wysokie ryzyko braku śniegu dotknie 4% kurortów w Alpach Szwajcarskich, 5% w Alpach Francuskich i 7% w Alpach Austriackich oraz 20% w Alpach Niemieckich i 48% w górach Skandynawii. « powrót do artykułu
- 3 odpowiedzi
-
- kurort narciarski
- globalne ocieplenie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Niedźwiedzie polarne są zagrożone przez zmniejszający się zasięg lodu morskiego w Arktyce, na którym spędzają większość życia. Naukowcy chcieliby badać i nadzorować ten gatunek, by go ocalić. Uczeni z University of Idaho znaleźli unikatową nieinwazyjną metodę identyfikowania niedźwiedzi polarnych. Zamiast stresować je śledząc za pomocą śmigłowców, strzelać środkami usypiającymi i zakładać urządzenia namierzające, amerykańscy uczeni pozyskują DNA niedźwiedzi z... odciśniętych na śniegu śladów łap. Na łamach Frontiers in Conservation Science profesor Lisett Waits i badaczka Jennifer Adams z Idaho, we współpracy ze specjalistami z North Slope Borough Department of Wildlife oraz Alaska Department of Fish and Game opisali, w jaki sposób można pozyskać ze śniegu komórki naskórka niedźwiedzi. Naukowcy najpierw zeskrobywali cienką warstwę śniegu ze świeżych śladów, a następnie w laboratorium zbierali komórki i analizowali ich DNA. W ten sposób zbierali unikatowe informacje o każdym z osobników. We wstępnej fazie badan pobrali 15 próbek. W 2 z nich nie znaleziono DNA niedźwiedzia, w 11 zaś stwierdzono jego obecność. Na razie technika ta znajduje się w fazie eksperymentalnej i wymaga dopracowania, jednak już w tej chwili widać, że jest nieinwazyjnym i efektywnym kosztowo sposobem badania dzikich niedźwiedzi polarnych. O ile nam wiadomo, to pierwszy przypadek identyfikowania niedźwiedzi polarnych czy jakichkolwiek innych zwierząt na podstawie pozostawionego w środowisku DNA zebranego ze śniegu, cieszy się Adams. « powrót do artykułu
-
Na Grenlandii w stacji badawczej Summit Camp położonej na wysokości 3261 m. n.p.m., po raz pierwszy w historii zanotowano opady deszczu. Amerykańska Narodowa Fundacja Nauki, do której należy stacja, poinformowała, że deszcz padał przez wiele godzin, a temperatura powietrza była wyższa od punktu zamarzania przez 9 godzin. Po raz trzeci w czasie krótszym niż dekada, a jednocześnie najpóźniej w ciągu roku, zanotowano w tym miejscu tak wysokie temperatury i topniejący śnieg. Poprzednie zanotowane przypadki topnienia śniegu miały tutaj miejsce w roku 1995, 2012 i 2019. Wcześniej zaś, a wiemy to z badań rdzeni lodowych, śnieg topniał tutaj pod koniec XIX wieku. Tym razem topnienie obserwowano pomiędzy 14 a 16 sierpnia bieżącego roku. Zjawisko, które do tego doprowadziło, było podobne do tego z końca lipca, kiedy to obszar niskiego ciśnienia znad Ziemi Baffina i wysokiego ciśnienia z południowego-wschodu Grenlandii, wepchnęły nagle na ten obszar ciepłe powietrze ze wschodu. Z danych satelitarnych wynika, że obszar topnienia śnieg osiągnął szczyt 14 sierpnia, kiedy to topnieniem objęte było 872 000 kilometrów kwadratowych. Kolejnego dnia obszar ten skurczył się do 754 000 km2, a 16 sierpnia było to 512 000 km2. Topnienie rozpoczęte 14 sierpnia było jednocześnie najpóźniej w ciągu roku odnotowanym topnieniem. Badacze z Summit Camp informują, że temperatura powietrza podniosła się powyżej punktu zamarzania 14 sierpnia o godzinie 5:00 czasu lokalnego. W tym samym czasie zaczął padać deszcz. Padał on przez kilkanaście godzin, a krople wody były obserwowane na powierzchni w pobliżu stacji. Około godziny 12:00 czasu lokalnego na powierzchni śniegu zaczęły formować się kryształy lodu. Wiatr wiał z prędkością około 10 metrów na sekundę. Około godziny 8:40 czasu lokalnego temperatura osiągnęła maksymalną wartość 0,48 stopnia Celsjusza, a około 6 godzin później spadła poniżej punktu zamarzania. Gdy późnym wieczorem chmury ustąpiły, doszło do gwałtownego spadku temperatury to -8,5 stopnia Celsjusza. Naukowcy informują, że do dnia 16 sierpnia całkowita łączna powierzchnia na której na Grenlandii doszło do topnienia śniegu – liczona jako suma powierzchni dla każdego dnia w roku – wyniosła 21,3 miliona kilometrów. To znacznie powyżej średniej z lat 1981–2010, która wynosi 18,6 miliona km2. Summit Camp istnieje od 1989 roku. « powrót do artykułu
-
- Summit Camp
- Grenlandia
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Należący do NASA satelita Landsat 8 sfotografował antarktyczną Eagle Island. Zdjęcia, zrobione 4 i 13 lutego, zaszokowały naukowców. Okazało się, że w tym czasie zniknęło 20% pokrywy śnieżnej na wyspie i utworzyły się na niej jeziora. W ciągu tych dziesięciu dni w Antarktyce pojawiła się fala ciepła i zanotowano najwyższą temperaturę w historii. Fala rozpoczęła się 5 lutego i trwała do 13 lutego. Jej szczyt przypadł na 6 lutego, gdy zanotowano temperaturę 18,3 stopnia Celsjusza. Niemal taka sama temperatura panowała w tym dniu w Los Angeles w Kalifornii. Nigdy nie widziałem, by w Antarktyce tak szybko tworzyły się jeziora, mówi glacjolog Mauri Pelto z Nichols College w Massachusetts. Tego typu wydarzenia można obserwować na Alasce czy Grenlandii, ale nie na Antarktyce. Jak zauważa Pelto, fala ciepła spowodowała, że 1,5 kilometra kwadratowego śniegu na wyspie zostało nasączone wodą, co można stwierdzić po kolorze na fotografiach. Pomiędzy 6 a 11 lutego zniknęło 10,6 śniegu, czyli 20% całej sezonowej akumulacji. W ostatnich latach w Antarktyce coraz częściej mają miejsce fale upałów. Spowodowane są one zbiegiem różnych zjawisk meteorologicznych, w tym tworzeniem się obszaru wysokiego ciśnienia nad Przylądkiem Horn. Zwykle Antarktyka jest chroniona przed ciepłym powietrzem z tego obszaru poprzez silne wiatry zachodnie okrążające kontynent. Jednak w czasie budowania się regionu podwyższonego ciśnienia wiatry osłabły, przez co dodatkowe tropikalne powietrze mogło napłynąć nad Ocean Południowy. Powierzchnia wód wzrosła w tym czasie o 2–3 stopnie Celsjusza. Dodatkowo wiatry fenowe – takim wiatrem jest nasz halny – suche, ciepłe masy powietrza opadające gwałtownie z gór, pomogły w przesunięciu gorącego powietrza nad Antarktykę. Wiatry takie pośrednio powodują też, że nie formują się chmury, więc do powierzchni śniegu dociera więcej promieni słonecznych. Jak zauważa profesor Pelto, samo pojawienie się fali upałów w lutym nie byłoby niczym niepokojącym, gdyby nie fakt, że poprzednie fale upałów miały miejsce w listopadzie 2019 i styczniu 2020. Problem w tym, że tego typu zjawiska mają miejsce coraz częściej, stwierdza uczony. Z badań przeprowadzonych przez naukowców z Leeds University wiemy, że w latach 1992–2017 Antarktyka utraciła około 3 bilionów ton lodu. Odpowiada to podniesieniu się poziomu oceanów o 8 milimetrów, z czego 2/3 tego wzrostu przypada na lata 2012–2017. Do roku 2012 Antarktyka traciła 76 miliardów ton lodu rocznie, przez co poziom oceanów rósł o 0,2 milimetra w ciągu roku. Później nastąpiło gwałtowne przyspieszenie i obecnie utrata lodu jest 3-krotnie większa. Wiemy, że do gwałtownej utraty lodu dochodzi na lądolodzie Antarktydy Zachodniej. Naukowcy podkreślają, że w pomiędzy ostatnią epoką lodową a czasami współczesnymi, był okres, gdy lądolód ten był mniejszy niż obecnie. Wiemy zatem, że może się on jeszcze bardziej skurczyć. Gdy zakończyła się ostatnia epoka lodowa lądolód Antarktyki Zachodniej kurczył się, a później nagle przestał się kurczyć. Naukowcy sądzą, że znikający lód wywierał coraz mniejszy nacisk na skały, które zaczęły się unosić tak, że w końcu na lądolód przestały wpływać ciepłe wody oceanu, przez co mógł się on odbudować. Problem w tym, że tempo unoszenia się skał nie nadąża za obecnym tempem utraty lodu. Na nasze szczęście większy od niego lądolód Antarktydy Wschodniej, największa pokrywa lodowa na Ziemi, wydaje się stabilny i jest dotychczas odporny na ocieplenie. Gdyby on się rozpadł, poziom oceanów podniósłby się o 53 metry. Z badań wiemy też, że lądolód ten generalnie pozostawał stabilny w pliocenie, gdy koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze była podobna do obecnej. « powrót do artykułu
- 3 odpowiedzi
-
- Eagle Island
- śnieg
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: