Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Australijczycy odkryli, że obfitość pożywienia i brak drapieżników po wyginięciu dinozaurów doprowadziły do tego, że latające uprzednio ptaki utyły i straciły zdolność lotu (Systematic Biology).

Dr Matthew Phillips z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego i jego zespół przyjrzeli się sekwencjom mitochondrialnego DNA (mtDNA) wymarłych moa. Choć spodziewali się, że będą spokrewnione z nielotami, ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, że ich najbliższymi krewnymi są niewielkie latające kusacze z Ameryki Południowej. Badania molekularne akademików z antypodów wykazały, że strusie północnoafrykańskie, australijskie emu i kazuary, południowoamerykańskie nandu oraz nowozelandzkie moa niezależnie utraciły zdolność do lotu, ale miało to bliski związek z zagładą dinozaurów ok. 65 mln lat temu. Sądzono, że wiele największych nielotów świata, bezgrzebieniowców (Ratitae), miało wspólnego nielatającego przodka. My skupiliśmy się na podnoszonych ostatnio wątpliwościach dotyczących tego założenia. Nasze studium sugeruje, że latający przodkowie bezgrzebieniowców żerowali na poziomie gruntu i dobrze biegali. Wyginięcie dinozaurów zniosło presję ewolucyjną wywieraną przez drapieżniki, by ptaki umiały latać i były lekkie.

Dr Phillips zaznacza, że niezależne korzenie nielotności pozwalają rozwiązać zagadkę, w jaki sposób bezgrzebieniowce mogły się rozprzestrzenić po świecie, pokonując wiele barier morskich. Ich przodkowie po prostu umieli latać. Wg niektórych, Ratitae miały być reliktami superkontynentu Gondwany, która łączyła Afrykę, Amerykę Południową, Australię, Antarktydę, Nową Zelandię, Indie i Madagaskar. My wykazaliśmy, że odrębne linie bezgrzebieniowców wyewoluowały zbyt niedawno, by znajdować się na Gondwanie, zanim doszło do rozpadu superkontynentu. Niewykluczone też, że nie tylko strusie, ale i wszystkie Ratitae  pochodzą z północnych kontynentów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Strusie są dzikie ale za to bardzo szybkie. A udomowione kury są celem dla lisa, a ich pisklaki łatwym celem dla jastrzębia, gdy oddalą się od kurnika czy gospodarstwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przed 18 000 laty mieszkańcy Nowej Gwinei podbierali jaja kazuarom i hodowali pisklęta, uważa międzynarodowy zespół naukowy. Takie zachowanie miało miejsce na tysiące lat przed udomowieniem kur. I nie mówimy tutaj o hodowaniu małych ptaków, a o zajmowaniu się wielkimi, drażliwymi nielotami, które mogą wypatroszyć człowieka, stwierdza profesor Kristine Douglass z Pennsylvania State University. Specjaliści wykorzystali znalezione na stanowisku archeologicznym skorupki jaj kazuarów, by określić stopień rozwoju embrionu w momencie rozbicia skorupki.
      Kazuary to wielkie ptaki, które unikają kontaktu z człowiekiem, ale zdenerwowane lub zagrożone mogą zaatakować i nawet zabić człowieka potężnymi szponami. Dlatego też często są nazywane najniebezpieczniejszymi ptakami świata.
      Autorzy badań, których wyniki ukazały się przed trzema tygodniami w Proceedings of the National Academy of Sciences mówią, że dane, jakimi dysponują mogą wskazywać na najwcześniejsze w historii człowieka hodowanie ptaków, które tysiące lat wyprzedziło udomowienie kur i gęsi.
      Mimo, że dorosłe kazuary są bardzo niebezpieczne, to u piskląt łatwo wchodzi do wdrukowania, są więc łatwe w hodowli. Wdrukowanie to proces utrwalenia wzorca swojego rodzica, podczas którego świeżo wyklute pisklę uznaje za matkę opiekujące się nim stworzenie. Jeśli jest to człowiek, mały ptak będzie za nim wszędzie podążał.
      Skorupy ptasich jaj są często spotykane na stanowiskach archeologicznych, ale zdaniem profesor Douglass, przywiązuje się do nich zbyt mało uwagi. Uczona, która od wielu lat specjalizuje się badaniu skorupek jaj ze stanowisk archeologicznych, natrafiła na badania, których autorzy informowali, że zmiany zachodzące w skorupce jaja indyka wskazują na wiek rozwijającego się embrionu. Stwierdziłam, że będzie to przydatna metoda badawcza.
      Uczona podjęła współpracę z Oudtshoorn Research Farm z RPA. Tamtejsi badacze każdego dnia dostarczali jej strusie jaja wyjmowane z inkubatorów. Jako, że pełna inkubacja trwała 42 dni, Douglass otrzymała do badań w sumie 126 jaj.
      Z każdego z nich uczona pobrała 4 próbki skorupek i na tej podstawie tworzyła obrazy 3D w wysokiej rozdzielczości. Na tej podstawie stworzyli model statystyczny, opisujący wygląd jaja na każdym etapie rozwoju. Następnie przetestowali go, używając jaj strusi i emu.
      Wnętrze skorupy jajka zmienia się, gdyż rozwijający się organizm pobiera z niego wapń. To proces zależny od czasu, ale jest dość skomplikowany. Wykorzystaliśmy obrazowanie 3D, modelowanie i opis morfologiczny, mówi Douglass.
      Następnie model ten wykorzystali do zbadania ponad 1000 fragmentów skorupek jaj kazuarów zebranych na Nowej Gwinei w Yuku i Kiowa. Skorupki liczyły sobie od 6 do 18 tysięcy lat. Okazało się, że zdecydowana większość jaj została rozbita na późnym etapie rozwoju. Ludzie robili tak albo po to, żeby zjeść balut, potrawę z zarodka, albo by pozyskać pisklę i je hodować. Hipotezę taką potwierdza fakt, że archeolodzy, którzy zgromadzili skorupki, nie znaleźli na miejscu żadnych dowodów na hodowanie dorosłych kazuarów. Odkryto niewiele kości dorosłych ptaków i pochodziły one z części najbogatszych w mięso, co wskazuje, że dorosłe ptaki zostały upolowane, a do domu myśliwi zabrali jedynie ich najbardziej atrakcyjne części.
      Naukowcy szukali też na skorupkach śladów obróbki cieplnej. Skorupek bez obróbki było na tyle dużo, że uzasadnia to wysunięcie hipotezy o chęci uzyskania pisklęcia, a nie zjedzenia balutu. A jeśli tak, to musi oznaczać, że ludzie ci wiedzieli, gdzie są gniazda kazuarów, wiedzieli kiedy ptaki złożyły jaja i zabierali je bezpośrednio przed wykluciem się piskląt.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Upadek asteroidy, która przed 66 milionami lat przyniosła zagładę dinozaurom, stał się szansą ewolucyjną dla wielu innych zwierząt. Skorzystały na tym m.in. węże. Jak twierdzą naukowcy z Milner Centre for Evolution na University of Bath, wszystkie ze znanych dzisiaj niemal 4000 gatunków węży wyewoluowały z niewielkiej grupy gatunków, które mogły zająć nowe nisze ekologiczne, z których zniknęła ich konkurencja zabita przez asteroidę.
      Naukowcy z Bath stali na czele grupy badawczej, w skład której weszli też specjaliści z uniwersytetów w Bristolu, Cambridge i Norymbergi. Podczas badań wykorzystali skamieniałości oraz techniki analizy genetycznej współczesnych węży, by zrekonstruować ewolucję tego podrzędu gadów. Wykazali w ten sposób, że wszystkie obecnie żyjące gatunki węży pochodzą od niewielkiej liczby gatunków, które przetrwały uderzenie asteroidy. W przeżyciu pomogła im zdolność schronienia się pod ziemią oraz możliwość obywania się bez pokarmu przez długi czas. A gdy mogły już wyjść z ukrycia, okazało się, że z powierzchni Ziemi zniknęła konkurencja w postaci nie tylko innych gatunków węży, ale również samych dinozaurów.
      Badania wykazały, że dopiero po uderzeniu asteroidy doszło do wysokiego zróżnicowania węży. Pojawiły się żmije, kobry i pytony, węże nadrzewne, wodne czy wielcy dusiciele. Skamieniałości pokazują, że zmienił się też kształt ich kręgosłupa. Jego budowa jest obecnie inna niż węży z kredy, pojawiły się też wielkie, nawet 10-metrowej długości, węże morskie.
      One nie tylko przeżyły okres, który przyniósł zagładę tak wielu gatunkom zwierząt, ale w ciągu kilku milionów lat zaszły w nich zmiany, pozwalające na wykorzystanie nowych habitatów w nowy sposób, mówi doktor Catherine Klein z Uniwersytetu Fryderyka i Aleksandra w Erlangen i Norymberdze.
      Przodkowie współczesnych węży żyli prawdopodobnie na półkuli południowej. Po zagładzie dinozaurów węże zaczęły rozprzestrzeniać się po całym świecie. Podbój planety rozpoczęły od Azji. Nasze badania sugerują, że wyginięcie dinozaurów zadziałało jak „kreatywna destrukcja”. Wyginęły stare gatunku, a ci, którzy przeżyli, mogli zająć nowe nisze ekologiczne oraz eksperymentować z nowymi sposobami życia i habitatami. Wydaje się, że to ogólna zasada ewolucji – po dużych epizodach wyginięcia życie jest najbardziej innowacyjne i widzimy najwięcej eksperymentów ewolucyjnych, mówi doktor Nich Longrich z University of Bath. Zniszczenie bioróżnorodności robi miejsce na nowe gatunki. W końcu życie staje się bardziej różnorodne niż wcześniej, dodaje.
      Naukowcy zdobyli też dowody, że drugim dużym skokiem bioróżnorodności był okres, w którym Ziemia przeszła z klimatu ciepłego do znacznie chłodniejszego, w którym uformowały się lądolody na biegunach i rozpoczęły epoki lodowe.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dziesiątki tysięcy lat temu na terenie Sudetów i otaczających je równin śląskich, czeskich i morawskich żyły wielkie stada zwierząt kopytnych. O te zasoby konkurowały niewielkie wilki, potężne likaony i silne cyjony. Ten dawny zwierzęcy krajobraz zbadał zespół naukowców z Uniwersytetu Wrocławskiego.
      Wyniki badań poświęconych dawnym drapieżnym ssakom z terenów dzisiejszego Śląska ukazały się na łamach Quaternary International. Autorami publikacji są naukowcy z Uniwersytetu Wrocławskiego: paleozoolog, geolog, geomorfolog i archeolog. Pierwszym autorem jest paleozoolog, dr hab. Adrian Marciszak, adiunkt w Zakładzie Paleozoologii na Wydziale Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego.
      Współczesna fauna ssaków Śląska, określana przez specjalistów jako teriofauna, jest dość zróżnicowana, choć mało w niej dużych drapieżników. Jeśli jako dużego ssaka mięsożernego rozumiemy takiego, którego średnia masa ciała przekracza 10 kg, to w zasadzie tylko wilk i ryś spełniają to kryterium. Również borsuk rozmiarami ciała mieści się w tejże kategorii, jednak jego głównym pożywieniem są dżdżownice. Obecny na tych terenach od 2015 r. szakal złocisty jest nadal zbyt dużą rzadkością, by uznać go za stały element śląskiej fauny. Dwa inne spore ssaki mięsożerne Śląska zniknęły już tam z krajobrazu: ostatniego niedźwiedzia brunatnego, samca o wadze 240 kg, zabito w 1770 r., a żbiki w Beskidzie Śląskim zanikły do lat 90. XX w.
      Współczesna teriofauna jest jedynie skromną namiastką bogactwa tych terenów z ostatnich 16 milionów lat – od środkowego miocenu od końca plejstocenu. Śląsk – rozpatrywany w swoich historycznych granicach – jest najbogatszym paleontologicznie regionem Polski.
      O dawnym jego bogactwie świadczy choćby odnalezienie pierwszych w Polsce szczątków cyjona – jego obecność stwierdzono w czterech jaskiniach sudeckich. Było to to samo zwierzę, które w książce Rudyarda Kiplinga "Księga dżungli" figuruje jako rudy pies z Dekanu, opisywany przez inne zwierzęta i ludzi jako siejący powszechny popłoch i śmierć najgroźniejszy mieszkaniec puszczy, przed którym ustępuje nawet tygrys.
      Skąd szczątki tego gatunku w Sudetach na Śląsku? I dlaczego obecnie, wraz z wilkiem, pies ten nie przemierza rozległej śląskiej krainy? Aby to zrozumieć, trzeba cofnąć się co najmniej o 800 tys. – a może nawet o milion lat – do czasów, w których pojawiły się pierwsze cyjony (Cuon priscus).
      Zjawiły się one w Europie, której fauna raczej nie przypominała naszych dzisiejszych wyobrażeń na jej temat. Żyły tam wówczas nieprzebrane stada ssaków kopytnych, stanowiących pożywienie dla licznych, dużych mięsożerców. Okres pomiędzy 1 a 0,5 mln lat temu znany jest w paleontologii jako rewolucja środkowoplejstoceńska (ang. Middle Pleistocene Revolution, MRP). Jest to czas całkowitej przebudowy fauny, zaniku starych i pojawienia się nowych gatunków, które w ciągu następnych 100 tysięcy lat uformowały znaną dziś europejską teriofaunę. W tym okresie prymitywny cyjon miał szereg potężnych konkurentów, do których zaliczał się m.in. kot szablozębny Homotherium – rozmiarów sporego kuca, wielka jak lew hiena krótkopyska czy masywny jaguar.
      W faunie nie zabrakło dużych psów. Reprezentowała je para gatunków, o których współistnieniu świadczą zapisy kopalne dotyczące okresu już od ok. 2,2 mln lat temu. Dominującym był wielki, masywny likaon euroazjatycki (Lycaon lycaonoides), rozmiarami równy lub przerastający współczesne największe wilki. Miał krótkie, szerokie szczęki i potężne uzębienie, którym bez problemu druzgotał kości ofiar. Pod względem trybu życia i polowań przypominał dzisiejszego likaona. Długie, smukłe nogi dawały mu możliwość prowadzenia długich pościgów, po których wymęczone ofiary były patroszone i pożerane. Jednak większe rozmiary i masywniejsza budowa (niż u dzisiejszych likaonów) umożliwiały polowanie na znacznie większe ofiary, a dodatkowo wpływały pozytywnie na konkurencję z innymi drapieżnikami.
      Obok potężnego likaona żył mały wilk mosbachski (Canis mosbachensis), który ze względu na smukłą budowę i niewielkie rozmiary był niemal identyczny jak współczesny wilk arabski czy indyjski. Znacznie łatwiej adaptował się do zmieniających się warunków, jednak przez około 1,5 mln lat żył niejako w cieniu dominującego likaona. Układ ten przypominał znane dziś z Ameryki Północnej relacje wilka i kojota.
      W taki układ musiał wpasować się cyjon, który był najprawdopodobniej azjatyckim imigrantem. Będąc pośredniej wielkości pomiędzy likaonem a wilkiem, przystosował się on do życia na terenach górskich, leśnych i wyżynnych. Masywny, krótkonożny cyjon – dzięki zwartej sylwetce i silnie umięśnionym kończynom – sprawnie poruszał się i polował w tym środowisku.
      Żył on w stadach liczących do kilkudziesięciu osobników, a stosunkowo niewielkie gabaryty nadrabiał współpracą. Nie mając szybkości likaona, swoje braki kompensował determinacją i wytrwałością, dosłownie zaganiając ofiary na śmierć. Bojowo nastawionym bykom antylopy czy jelenia nie zawsze pomagały próby obrony za pomocą rogów. Podczas gdy ofiary próbowały trafić doskakujące drapieżniki, pozostali członkowie watahy, używając ostrych zębów, szybko zadawali coup de grace.
      Cyjon całkiem nieźle odnalazł się w nowym środowisku, czego dowodem jest wzrastająca z upływem czasu liczba stanowisk z jego szczątkami. Likaon dominował na otwartych terenach, podczas gdy cyjon trzymał się raczej lasów, gór i wyżyn. Wilk mosbachski współwystępował we wszystkich tych środowiskach, starając się minimalizować konkurencję z pozostałymi psami (unikając ich lub wybierając środowisko mniej dla tamtych odpowiednie).
      Obecnie cyjon i niewielki wilk indyjski całkiem dobrze współwystępują w Azji Południowo-Wschodniej, a przypadki agresji pomiędzy nimi należą do rzadkości. Podobne relacje łączyły prawdopodobnie cyjona i wilka mosbachskiego, które miały podobne rozmiary ciała. Relację likaon-cyjon trudniej jest zrekonstruować, można zarazem przypuszczać, że likaon wpływał negatywnie na populacje wilka. Znacznie liczniejsze, ale i mniejsze wilki mogły być przez likaony zabijane czy odpędzane od zdobyczy.
      Taki stan rzeczy utrzymał się do okresu ok. 900 tys. lat temu, gdy na terenie Europy pojawiły się dwa nowe socjalne i inteligentne drapieżniki o afrykańskim rodowodzie. W ciągu następnych 500 tys. lat doprowadziły one do całkowitej przebudowy fauny ssaków drapieżnych. Jako pierwsza pojawiła się hiena jaskiniowa, która (ok. 700 tys. lat temu) szybko doprowadziła do wyginięcia hieny krótkopyskiej. Krótko po niej pojawił się ogromny lew stepowy – największy kiedykolwiek żyjący kot na Ziemi. Był wielki jak krowa, masywny jak niedźwiedź, a jego samce mogły osiągać niebotyczną masę 600 kilogramów. Całkowicie zdominował on europejską teriofaunę. Lew w krótkim czasie doprowadził do drastycznego spadku liczebności i prawie całkowitego zaniku kota szablozębnego Homotherium. Co ciekawe, gatunek ten przetrwał w rejonie Morza Północnego do okresu ok. 26 tys. lat temu, jednak jako zupełna rzadkość i nieliczący się element faunistyczny. Jakby tego było mało, był to również czas pojawienia się pierwszych aszelskich łowców w Europie.
      Okres ten to również czas dynamicznych zmian klimatycznych i rozległych zlodowaceń, z których dla naszego rozważania najważniejsze jest zlodowacenie południowopolskie, datowane na MIS 12. Pokryło one znaczny obszar Europy, w tym niemal cały teren Polski, opierając się na łuku Sudetów i Karpat.
      Przed tym zlodowaceniem likaon był szeroko rozpowszechniony na terenie większości Europy, natomiast już później jego obecność była notowana tylko na pojedynczych stanowiskach. Prawdopodobnie w okresie MIS 12 wpływ ostrego klimatu, przebudowy fauny kopytnych, a przede wszystkim wzrastającej konkurencji ze strony hieny jaskiniowej i lwa stepowego spowodował, że liczebność i zasięg likaona uległ drastycznemu ograniczeniu. To spowodowało, że krucha równowaga między drapieżnikami została zaburzona i pewien krytyczny punkt w relacji likaon-wilk został przekroczony. Prawdopodobnie 450-400 tys. lat temu likaon był już zbyt rzadki, by stanowić realną konkurencję i czynnik limitujący dla wilka. Jest to również czas, kiedy likaon całkowicie zanika w Eurazji i jego szczątki ze stanowisk młodszych niż 400 tys. lat są nieznane. Od kiedy tylko w euroazjatyckiej przyrodzie zanika likaon, obserwujemy gwałtowny wzrost liczebności i wielkości wilka.
      Okres pomiędzy 400 a 320 tys. l.t. to czas, w którym cyjon i wilk były ciągle zbliżonej wielkości ciała, choć i to szybko się zmieniało. W krótkim czasie wilk osiągnął rozmiary znane dzisiaj, a liczebność watah rosła do kilkudziesięciu osobników. Wilk stał się dominującym psem w euroazjatyckich ekosystemach i zajął niszę okupowaną wcześniej przez likaona.
      W odpowiedzi na ekspansję ekologiczną wilka cyjon nie miał innego wyjścia, jak tylko uniknąć konkurencji i zająć nisze, w których presja ze strony wilka była mniejsza. Wskutek konkurencji cyjon zmniejszył rozmiary ciała i przystosował się do polowania i życia w środowisku leśnym, górskim i wyżynnym. W okresie ostatniego zlodowacenia cyjon był szeroko rozpowszechniony na terenie Europy, ale jego występowanie było ograniczone głównie do terenów górskich i wyżynnych.
      W Europie Środkowej na rozległych czeskich, morawskich i śląskich równinach, opanowanych przez liczne stada wielkich, masywnych wilków jaskiniowych, nie było miejsca dla cyjona. Ich obecność z tego okresu znamy z wyżyn i gór, takich jak Jura Polska, Morawski Kras czy Sudety, gdzie liczba dostępnych kryjówek umożliwiała uniknięcie presji ze strony wilka. W ostatecznym rozrachunku jednak cyjon zanikł w Europie centralnej przed ostatnim maksymalnym zlodowaceniem, ok. 32-30 tys. lat temu.
      Jego obecność nie jest już notowana w żadnym ze stanowisk jaskiniowych czy otwartych, czy to w Czechach, Morawach, czy na Śląsku, gdzie liczebność szczątków wilka sięga kilku tysięcy w każdym z nich. Jest to jasny dowód, że w tym okresie cyjon nie występował już w śląskiej faunie. W Europie przetrwał on znacznie dłużej; był obecny na terenie Półwyspów Apenińskiego i Iberyjskiego aż do początku holocenu, by ostatecznie zaniknąć około 9-8,5 tys. lat temu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Trajektoria asteroidy, która przed 66 milionami lat spadła na Ziemię i doprowadziła do zagłady dinozaurów, była dokładnie taka, jaka powinna być, by spowodować jak najwięcej zniszczeń. Nowa analiza krateru Chicxulub połączona z licznymi symulacjami komputerowymi wykazała, że prędkość i kąt uderzenia asteroidy znajdowały się w najbardziej śmiercionośnym dla Ziemi zakresie.
      Gdy asteroida uderzyła w Ziemię, wybiła olbrzymi kater, do której następnie zapadła się część materiału przemieszczona podczas uderzenia. Uderzenie skruszyło i ugięło skorupę ziemską, która następnie wyprostowała się, tworząc równinę w centrum krateru.
      Równina ta jest nachylona w kierunku, z którego nadeszło uderzenie, a kąt jej nachylenia jest zależny od kąta uderzenia asteroidy. Stąd też, na podstawie danych o budowie krateru, osadach, jego części centralnej i otaczających go wyniesieniach można wyciągnąć wiele wniosków na temat asteroidy, jej prędkości i kąta, pod jakim spadła na Ziemię.
      Naukowcy z Imperial College London przeprowadzili setki symulacji komputerowych, by sprawdzić, jak powinien wyglądać krater po uderzeniu asteroidy nadlatującej z różną prędkością i pod różnym kątem. Znaleźli w końcu taką konfigurację, która najlepiej odpowiada rzeczywistemu wyglądowi krateru Chicxulub.
      Okazało się, że asteroida, która przyniosła zagładę dinozaurom, poruszała się w tempie około 20 km/s i uderzyła w Ziemię pod kątem około 60 stopni. Większość zniszczeń zostało spowodowane przez odparowanie skał, z których materiał trafił do atmosfery, zablokował promienie słoneczne i na planecie zapanowała atomowa zima.
      Jak mówi Gareth Collins z ICL, symulacje wykazały, że kąt 60 stopni jest idealny, by wyrzucić w powietrze jak najwięcej materiału. Jeśli asteroida uderzyłaby pionowo z góry, zmiażdżyłaby więcej skał, jednak mniej materiału trafiłoby do atmosfery. Jeśli zaś uderzyłaby pod mniejszym kątem niż 60 stopni, to nie odparowałaby tak wielkiej ilości skał.
      To było uderzenie idealne, dodaje Collins. To był bardzo zły dzień dla dinozaurów. Im zaś więcej szczególnych warunków musiało być spełnionych, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że do takiego zdarzenia dojdzie ponownie, stwierdza uczony.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy asteroida, która przyniosła zagładę dinozaurom, uderzyła w Ziemię, doszło do olbrzymich pożarów, pojawiły się wielkie tsunami, a uderzenie wyrzuciło do atmosfery olbrzymie ilości siarki, która na długo zablokowała dostęp promieni słonecznych, spowodowała ochłodzenie, co ostatecznie zabiło dinozaury.
      To scenariusz znany, ale hipotetyczny. Teraz został on potwierdzony przez naukowców University of Texas, którzy zbadali setki metrów skał, jakie w ciągu 24 godzin wypełniły krater uderzeniowy.
      Te dowody to m.in.kawałki węgla drzewnego, skały naniesione przez przepływ wsteczny tsunami oraz brak siarki. To zapis wypadków, który odczytujemy bezpośrednio z miejsca uderzenia. Sam świadek opowiada nam o tym wydarzeniu, mówi profesor Sean Gulick z Instytutu Geofizyki University of Texas.
      Gulick stał na czele misji 2016 International Ocean Discovery Program, w ramach którego przeprowadzono wiercenia w miejscu, w którym asteroida uderzyła w naszą planetę w pobliżu Jukatanu.
      Większość materiału, który wypełnił krater uderzeniowy w ciągu kilku godzin po katastrofie pochodziła albo z miejsca uderzenia, albo też została naniesiona przez wody Zatoki Meksykańskiej, które w wyniku uderzenia gwałtownie się cofnęły, a następnie zalały krater. W ciągu zaledwie doby krater został wypełniony warstwą materiału grubą na około 130 metrów. To jeden z najszybciej przebiegających procesów osadzania w historii geologii. Osady te zaczęły gromadzić się w ciągu minut i godzin po uderzeniu, stanowią więc szczegółowy zapis wydarzenia, które doprowadziło do wyginięcia 75% organizmów żywych na Ziemi. Gulick mówi, że po krótkotrwałym regionalnym piekle nastąpiła długotrwała planetarna zima. Dinozaury najpierw zostały upieczone, a później zamrożone. Nie wszystkie zginęły tego dnia, ale wiele poniosło śmierć, stwierdza uczony.
      Zdaniem specjalistów energia uderzenia była 10 miliardów razy większa, niż energia bomb atomowych zrzuconych na Japonię. Była tak olbrzymia, że tysiące kilometrów dalej zapaliły się rośliny, a potężne tsunami dotarło na tereny dzisiejszego stanu Illinois. Teraz wewnątrz krateru znaleziono węgiel drzewny oraz chemiczny biomarker grzybów, co wskazuje, że powracające po tsunami wody naniosły wypalone resztki z całej okolicy.
      To był doniosły dzień w historii życia, a tutaj mamy dobrą dokumentację z samego centrum wydarzeń, mówi profesor Jay Melosh z Purdue University. Dla naukowców równie ważne jak to, co znaleźli, jest to, czego nie znaleźli. Obszar otaczający krater uderzeniowy jest pełny skał bogatych w siarkę. Jednak siarki nie ma w rdzeniu wydobytym z krateru.
      Odkrycie to potwierdza teorię mówiącą, że w wyniku uderzenia doszło do odparowania skał, olbrzymie ilości siarki trafiły do atmosfery i wywołały globalne ochłodzenie. Naukowcy szacują, że do atmosfery mogło trafić co najmniej 325 miliardów ton siarki. Aby zdać sobie sprawę, co to oznaczało dla klimatu, trzeba wiedzieć, że jest to o cztery rzędy wielkości więcej, niż ilość siarki, która trafiła do atmosfery w 1883 roku podczas erupcji wulkanu Krakatau. Erupcja ta spowodowała, że średnie temperatury na Ziemi na pięć lat obniżyły się o około 1,2 stopnia Celsjusza.
      Upadek asteroidy wywołał zniszczenia na skalę regionalną. Tym, co zabiło dinozaury i wiele innych roślin oraz zwierząt były zmiany klimatu. Prawdziwym zabójcą było to, co stało się w atmosferze. Jedynym sposobem na doprowadzenie na masowego wymierania są bowiem zmiany atmosferyczne, mówi Gulick.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...