Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

To, czy ludzie wytrwają przy jakiejś diecie, nie zależy wyłącznie od siły ich woli, ale również, a może przede wszystkim, od stopnia złożoności planu żywieniowego.

Psycholodzy z Indiana University (IU) i Instytutu Ludzkiego Rozwoju Maxa Plancka w Berlinie porównali związane z dietą zachowania kobiet wybierających dwa zupełnie różne podejścia. Odkryli, że im bardziej skomplikowany, wg odchudzających się, był dany plan, tym szybciej go porzucano.

Dla ludzi na bardziej skomplikowanej diecie, obejmującej kontrolowanie ilości i rodzaju zjadanych pokarmów, subiektywne wrażenie stopnia skomplikowania diety może prowadzić do zrezygnowania z niej – przekonuje prof. Peter Todd z IU.

Jutta Mata, będący obecnie pracownikiem naukowym Uniwersytetu Stanforda, dodaje, że efekt utrzymywał się nawet po uwzględnieniu wpływu ważnych czynników społeczno-poznawczych, w tym samoskuteczności, tj. przekonania, że dana osoba jest w stanie osiągnąć cel (tutaj przestrzegać diety). Nawet jeśli uważasz, że podołasz temu zadaniu, przekonanie, że dieta jest skomplikowana, może zniweczyć twoje wysiłki.

Naukowcy powtarzają, że należy zadbać nie tylko o otoczenie fizyczne, usuwając z niego np. przekąski, co gwarantuje wyeliminowanie bezmyślnego jedzenia. Trzeba też pomyśleć o "środowisku poznawczym". Wg panów, oznacza to wybór zasad dietetycznych, które łatwo zapamiętać i zastosować. Mata podpowiada, by przed wyborem konkretnego planu zestawić ze sobą parę diet i porównać, jaką liczbę wytycznych obejmują. Jeśli ludzie zdecydują się na bardziej skomplikowaną dietę, ponieważ uznają ją za atrakcyjniejszą np. ze względu na elastyczność, muszą ocenić, jaką trudność sprawią im wyliczenia i monitorowanie konsumpcji. Gdy wyda się za wysoka, prawdopodobieństwo przedwczesnego odejścia od planu jest duże i powinni raczej rozważyć inną dietę.

W ramach eksperymentu oceniano obiektywną i subiektywną złożoność dwóch planów dietetycznych. Brigitte to prostsza wersja diety rodem z Niemiec. Odchudzający się otrzymują listy zakupów. By zrzucić zbędne kilogramy, wystarczy więc stosować się do czyichś zaleceń. W programie żywieniowym Weight Watchers wszystko, co ktoś je, jest przeliczane na punkty, które w dodatku nie są tożsame z kaloriami. Dziennie wolno spożyć określoną liczbę punktów. Nie ma produktów kategorycznie zabronionych, można więc wybierać, co się lubi, byle tylko nie przekroczyć wyznaczonej liczby punktów.

W amerykańsko-niemieckim studium wzięło udział 390 kobiet. Zwerbowano je w niemieckojęzycznych pokojach rozmów nt. radzenia sobie z wagą. Wcześniej wypróbowały one jedną lub dwie diety. Na początku, w trakcie i pod koniec 8-tygodniowego okresu badań wypełniały one kwestionariusz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ci ludzie, o których mowa w artykule to w większości kobiety, z których znów duża część stosuje diety z przekonania, że są grube, albo bo to modne i nikt ich nie przekona do zmiany postępowania. Same sobie katusze ukręcają na swą duszę, ale to taka mała dygresja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pomysł na dobrą i prostą dietę jest banalny. Trzeba przez jakiś czas np. 2 tyg jeść normalnie i notować ilości dla danej potrawy. Następnie jeść o 1/4 mniej tego samego. Cokolwiek by to nie było, dieta będzie skuteczna. Jedząc do syta, w chwili gdy czujemy nasycenie w żołądku, to część jedzenia jest jeszcze w przełyku. Jeśli dopiero wtedy przestajemy jeść, to zostaje organizmowi jeszcze to, co jest w kolejce do trawienia i skutkiem tego po kilku minutach czujemy się przejedzeni. Ograniczając porcje o ok. 25% sytość odczujemy po kilku minutach od posiłku, bo wyeliminowaliśmy tylko nadmiar. Jeśli ktoś chce schudnąć szybciej, to je 1/3 mniej, jeśli wolniej, to 1/5. Skuteczność 100%. Faceci lubią proste rozwiązania :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
w chwili gdy czujemy nasycenie w żołądku, to część jedzenia jest jeszcze w przełyku.

?! Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak szybko pokarm przechodzi do żołądka (przełyk to nie jelito!!) i jaka ilość może ewentualnie pozostać na ścianach przełyku (podpowiadam: minimalna ze względu na ogromną produkcję śluzu). ZNACZNIE skuteczniejsze jest po prostu jedzenie w nieco mniejszym tempie.

. Ograniczając porcje o ok. 25% sytość odczujemy po kilku minutach od posiłku, bo wyeliminowaliśmy tylko nadmiar. Jeśli ktoś chce schudnąć szybciej, to je 1/3 mniej, jeśli wolniej, to 1/5. Skuteczność 100%.

A jak będzie się jadło 1/10 normalnej porcji przez miesiąc, to się schudnie o 20 kilo, nie? Jakie proste i jakie genialne!

 

Cokolwiek by to nie było, dieta będzie skuteczna

Co tam, że niezdrowa jak diabli, ale chudszym się będzie! Kto by się przejmował zdrowiem ::D

 

Polecam podręcznik biochemii albo fizjologii człowieka, zanim zrobisz sobie albo komuś innemu krzywdę... Dobra i skuteczna dieta to nie tylko gubienie kilogramów, ale też utrzymywanie zdrowia i zachowanie prawidłowej masy ciała. Warto zapoznać się z takimi hasłami, jak beta-oksydacja, glukoneogeneza, integracja metabolizmu (kultowy rozdział w Biochemii Harpera!) czy indeks glikemiczny. Może wtedy uświadomisz sobie, że skłonienie organizmu do spalania tłuszczu i utrzymania prawidłowej masy ciała jest "nieco" trudniejsze, niż to sobie wymyśliłeś, a jego skuteczność zależy od wielu czynników, a nie tylko od stopnia zmniejszenia podaży kalorii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Krzywdy sobie nie zrobię, bo dietę tę zastosowałem z pełnym powodzeniem i przypadkowo nawet po zakończeniu wypadły mi badania krwi oraz moczu. Wszystkie wyniki mam dobre. Osobiście niektóre rzeczy zmniejszyłem o 1/4 a inne o 1/5. Jadłem wszystko to co dawniej. Jeśli wcześniej nie położyły kogoś większe ilości niezdrowego jedzenia, to raczej nie położą go mniejsze ilości tego samego.

 

Skuteczna dieta skutkująca utratą wagi, to jedno, a przestawienie się na zdrowe jedzenie, to inny cel. Można je realizować równolegle, a można i sekwencyjnie. Drugie rozwiązanie jest prostsze. Jeśli ktoś odżywiał się niezdrowo, ale przeżył, to nie sądzę, żeby coś tragicznego się stało, jeśli niezdrowe potrawy będzie eliminował lub zmniejszał stopniowo. Wręcz uważam, że nagła zmiana nawyków grozi zniechęceniem i porażką. Typowo sprawa wygląda tak, że jakiś Iksiński nagle wpada na pomysł: "a może by tak się odchudzić i przejść na zdrowe żywienie i wprowadzić program ćwiczeń". Zabiera się za to wszystko naraz. Sprawdza w zasadach dietetyki, że "niezdrowe jest to, to, tamto i jeszcze parę kolejnych, a tego też nie wolno i jeszcze kilka rzeczy trzeba ograniczyć". Iksiński mówi sobie "będę twardy", ale w praktyce zniknęła mu z jadłospisu ponad połowa pokarmów. Nowych jeszcze nie zna, nie jest przyzwyczajony do ich smaku lub nie umie ich wykonać, nawet być może nie kupował do nich nigdy składników. Teraz ma robić wszystko naraz: uczyć się nowych potraw, chudnąć i ćwiczyć, a jeszcze jest praca lub szkoła, a może i rodzina, przyjaciele (imprezki u znajomych i teksty: "spróbuj raz Ci nie zaszkodzi"). Dlatego uważam, że mniej porywające cele, ale konsekwentnie realizowane, na koniec dadzą pewniejszy efekt. Lepiej stopniowo szukać i uczyć się nowych smaków, a po znalezieniu jakiegoś fajnego, wprowadzać go na miejsce czegoś mniej zdrowego.

 

Nie zamierzam tu twierdzić, że to najlepszy sposób na świecie. Mi wystarczy, że spełnia swoje zadanie. Może inne są lepsze.

 

Na pewno zaraz onieśmielisz mnie swoją fachową wiedzą teoretyczną. Profesorskim tonem polecasz mi podręcznik do biochemii albo fizjologii człowieka, więc pewnie uważasz się za eksperta. Chętnie dowiem się czegoś nowego od Ciebie. Cóż czekam na wykazanie się solidną porcją konkretów. Jesteś w tej dziedzinie fachowcem, prawda?

 

Z życzliwości podzieliłem się skutecznym sposobem dla średnio ambitnych, acz skutecznych. Pozwolę sobie nieśmiało napomknąć, że opisane powyżej badanie tak jakby szło w kierunku moich tez i doświadczeń, czyli praktycznej wyższości prostych rozwiązań nad teoretyczną elegancją :D

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Jeśli wcześniej nie położyły kogoś większe ilości niezdrowego jedzenia, to raczej nie położą go mniejsze ilości tego samego.

Czyli jeśli nie położyło Ciebie jedno piwo, to siedem też Ciebie nie położy? Albo jeśli palisz przez 10 lat i nie masz raka, to po 50 latach palenia też nie będziesz miał?

Skuteczna dieta skutkująca utratą wagi, to jedno, a przestawienie się na zdrowe jedzenie, to inny cel.
Jasne, skuteczną metodą redukcji wagi jest też obcięcie ręki. Błyskawicznie możesz stracić kilka kilogramów. Problem w tym, że odchudzenie się w sposób nagły i bezmyślny spowoduje co najwyżej chwilowe zaniżenie wagi, a potem klasyczny efekt jojo.
Wręcz uważam, że nagła zmiana nawyków grozi zniechęceniem i porażką.
To samo można powiedzieć o zmniejszeniu dawek pożywienia...
Nie zamierzam tu twierdzić, że to najlepszy sposób na świecie. Mi wystarczy, że spełnia swoje zadanie. Może inne są lepsze.

Zapewniam, że są. Muszę Cię bardzo zasmucić, ale dieta zawierająca choćby pokarmy o wysokim indeksie glikemicznym nie ma szans na długoterminowe powodzenie. Szybko się najesz (i może nawet uda Ci się poczuć sytość pomimo mniejszej dawki), ale za każdym razem, gdy szybko uwolniony cukier trafi do krwi, rozpocznie się synteza tłuszczu. Efekt będziesz taki, że w skali "mikro" będziesz chudł i tył co kilka godzin.

 

Albo inny przykład: jeżeli stosujesz dietę mało bogatą w witaminy i potrzebne organizmowi minerały, a potem jeszcze zmniejszysz ich podaż o 30%, skażesz organizm na katastrofę. Dołóż do tego zbyt niską podaż białek i okaże się, że zamiast spalać tłuszcz, zaczniesz pozbywać się np. mięśni. Niby schudniesz, ale szkodliwy nadmiar tłuszczu pozostanie na swoim miejscu, a z braku mięśni stanie się jeszcze bardziej obwisły. Palce lizać...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szkoda Mikroos, że nie dodałeś mniejsza ilość mięśni oznacza mniejszą wydajność spalania tłuszczu, co już zupełnie i nieodwracalnie prowadzi do efektu jojo.

 

Odnośnie moich 3 groszy - jak już mam proponować dietę, to najpierw policz ile kalorii wcinasz dziennie, potem popatrz ile czasu musiał byś się ruszać (i przy jakiej intensywności), aby zejść do poziomu poniżej 2000 kcal/dzień <- wartość orientacyjna zależna od wykonywanego zawodu itepe itede i zacznij się ruszać. O ile nie jest się kulturystą wcinającym 7000kcal powinny wystarczyć 30min-1h DODATKOWEGO ruchu dziennie. Najlepszy sposób na schudnięcie: rezygnacja z McSyfu na rzecz McRyżu/McMakaronu al dente.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Widać, która ma anoreksję (utajaoną czy jej początki) po twarzy samej - nawet cięższe przypadki podczas ciąży są wysuszone straszliwie na twarzy, a i po porodzie zdarza się amfetaminę spożywać czy np. wymiotować. przygotowywać kanapki gościom i nie spożywać nic. Rozumiem dietę jeśli zaczyna serce boleć, stawy, plecy, cukrzyca się rozwinie, albo płuca źle funkcjonują, a tak to inaczej nie ma sensu się głodzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mylmy słów "dieta" i "odchudzanie". Dobra dieta jest potrzebna absolutnie każdemu, niezależnie od wagi i stanu zdrowia. Poza tym bardzo liczne badania wskazują na to, że niska podaż kalorii wcale nie musi szkodzić osobom szczupłym - wystarczy (w uproszczeniu), żeby zawierała odpowiednio dużo białek i dostateczną ilość odpowiednich minerałów i witamin. U zwierząt np. redukcja podaży energii nawet o 30% nie jest szkodliwa, a nawet może znacząco wpływać na wydłużenie życia, o ile zachowa się właśnie odpowiedni poziom kluczowych składników.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Problem w tym, że diety "naukowo udowodnionej" nie sposób znaleźć. Szukałem i znalazłem 20 różnych diet wzajemnie sprzecznych i to bynajmniej nie w szczegółach! Dla jednych owoce są dobre, inni podkreślają, że fruktoza powoduje odkładanie tłuszczy na narządach wewnętrznych. Jedni zalecają tłuszcze nienasycone, a inni wręcz przeciwnie. Jedni zalecają mleko, inni piszą, że to szkodliwa zupa hormonów innego gatunku. Jedni zalecają białka, inni żółtka. Jedni piszą, że soja jest zdrowa, inni że to trucizna, po której nawet świnie zdychają lub rodzą się martwe. Jedni piszą, że dobra jest mąka nieoczyszczona, bo zawiera mikroelementy, inni piszą, że to właśnie ona zawiera całą chemię z pola. Są zwolennicy i przeciwnicy zarówno tłuszczy, jak białek, jak i węglowodanów. Dyskusje są prowadzone w stylu bardziej sekciarskim niż naukowym. Ponadto zawodowi dietetycy, posługują się socjotechniką np. zalecając tłuszcze nienasycone, nie wspominają, że zupełnie nie nadają się one do obróbki termicznej, gdyż powodują powstawianie 10-100 razy więcej wolnych rodników niż smalec. Zalecane jest mięso drobiowe, przed czerwonym, ale w kurczakach są nadmiarowe hormony, a w rybach rtęć. Gdy ktoś pisze o diecie jarskiej, to też nie wiadomo, ile u niego jest motywacji zdrowotnej, a ile ideologii vege - (a vege lubi tylko te wyniki badań, które idą w jego stronę ...). Są zwolennicy głodówek jako sposobu na oczyszczenie, jak i tacy, którzy twierdzą, że głodówka może "zjeść mózg". Generalnie więcej jest też o tym, czego nie jeść, niż tym co jeść. Jeśli już jest jakiś konkret, to często b. trudno go zdobyć w sklepie, a smakuje jak trwa na parze ... Dlatego w badaniach powyższych wyszło, że prostsze jest bardziej praktyczne i na koniec bardziej efektywne.

 

Najpierw chciałem zaczerpnąć informacji, ale niespecjalista nie jest w stanie rozstrzygnąć, kto ma rację, bo do tego musiałby .. być specjalistą. Uznałem, więc że najlepsza dieta, to tradycyjne "wszystkiego po trochu" i zmniejszenie porcji o 1/4 - 1/5 [1/3 nie testowałem, więc może tu nie będę się jednak wypowiadał stanowczo. Jeśli ktoś chce bardziej drakońsko, to przetestuje sam :D - może z suplementami witamin byłoby bezpieczniej]. Osiągnąłem efekt o wiele szybciej niż myślałem (acz nie w kilka dni-tygodni) i nie byłem głodny.

 

Styl Twoich postów Mikroos przypomina mi argumentację z niektórych for o żywieniu. Sporo pouczającego tonu krytyki. Jesteś dietetykiem, czy nie? Jesteś w stanie podać konkrety i je uzasadnić? Podasz link do diety "naukowo opracowanej"? Liczysz codziennie ile spożywasz % z zalecanej ilości tłuszczy (z podziałem na nasycone, jednonienasycone, omega 3, omega 6, omega 9), węglowodanów (też z podziałem), białek, poszczególnych witamin, fitamin, minerałów i innych korzystnych substancji? Ile pozycji ma Twoja księgowość dietetyczna i czy bilansujesz ją w systemie dziennym i ile czasu zajmuje Ci wyważenie i wymierzenie tego wszystkiego? To Twoje słowa: "jeżeli stosujesz dietę mało bogatą w witaminy i potrzebne organizmowi minerały, a potem jeszcze zmniejszysz ich podaż o 30%, skażesz organizm na katastrofę." Rozumiem zatem, że liczysz te kilkadziesiąt pozycji, bo przecież brak nawet jednej ważnej substancji może wpędzić w "katastrofę". Może wypisz swój jadłospis z ostatnich kilku dni (po tym, co piszesz powinien być wzorcowy).

 

PS. Nie każdy, kto chce zrzucić kilka lub kilkanaście kg jest obwisły.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mógłbyś się zdziwić, ale swoją dietę analizuję bardzo dokładnie. Poza tym akurat ja odbiegam nieco od ogólnych zaleceń ze względu na intensywne treningi.

 

Jeśli mi nie ufasz (a wcale nie musisz, wiesz o tym doskonale), przejrzyj Pubmed ( http://www.pubmed.com ) - trudno o bardziej obiektywne źródło wiedzy. Wypracuj sobie własną opinię. Ale mam prośbę: jeśli nie masz wiedzy, to przynajmniej nie pisz, że wystarczy zredukować podaż pożywienia o 30%, by uzyskać cudowny efekt.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Problem w tym, że diety "naukowo udowodnionej" nie sposób znaleźć.

Już tak nie panikuj! Recepta jest prosta: 1-2g białka/kg o ile nie jesteś kulturystą, choć nawet wtedy powyżej 4g/kg nie ma sensu, do tego dodaj, że 30% kalorii ma pochodzić z tłuszczy i reszta z węglowodanów  - koniec diety. Najważniejsze jest białko, a reszta to dodatek, którym dorównujesz do około 2000kcal - tak jak mówiłem wcześniej wszystko zależy od pracy, wieku, celów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie. A zamiast paranoicznego rozliczania się z każdego miligrama omega-3 po prostu stwórz sobie listę produktów zdrowych i tych, których powinieneś unikać jak ognia (a więc przede wszystkim mocno słodzonych i długo smażonych) i regularnie żongluj tą listą, żebyś nie jadł codzienie tego samego. Do tego warzywa praktycznie bez limitu, 5 lekkich i jedzonych bez pośpiechu posiłków dziennie (do syta, a nie do zapchania). To podstawa, ale spokojnie możesz uznać, że wystarczająca. I najważniejsze: nie wpadaj w paranoję, w końcu jedzenie to niemała przyjemność, nie psuj jej sobie :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ależ paranoję to mi przypominało to napominanie "ło jo joj, ale krzywdę sobie byś zrobił". Jem rzeczy zróżnicowane z ograniczeniem większym tych, co do których panuje zgoda. Jeśli nawet sobie szkodzę to przynajmniej z umiarem. Nadal uważam, że u osoby jedzącej "wszystko po trochu" prosta redukcja o 1/5 - 1/4 + ewentualnie zestaw witamin, to niegłupie rozwiązanie, ale tu jak sadzę pozostaniemy przy swoich zdaniach.

 

PS. Z tego, co widzę, funkcjonuje to pod nazwą diety MŻ.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dieta MŻ też ma swoje niuanse - chcesz jeść o 1/5 mniej - super, tyle że zdecydowanie lepiej dla twojego ciała będzie, jeżeli uwzględnisz minimum 1g białka/kg, 30% kalorii z tłuszczu, reszta węgiel. Co to oznacza? Oznacza to, że zamiast frytek z McDonaldsa jesz frytki wykonane samodzielnie w domu. Czy jest to dieta upierdliwa? NIE SĄDZĘ - masz totalną dowolność w komponowaniu posiłków i ograniczaniu przyjmowanego pokarmu, tyle że z uwzględnieniem dietetycznych podstaw. Ja osobiście nie stosuję się do żadnej diety, poza właśnie ilością białka.

 

Kłopoty związane z brakiem białka nie wychodzą w przeciagu 1-5 lat więc ludzie twierdzą, że problem nie istnieje. Sprawa jest podobna do palenia fajek: ile osób na świecie nie wie, że palenie jest szkodliwe? W takim razie dlaczego palą?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie jadam frytek praktycznie wcale, a za najgorsze uważam te mrożone. Temat białek w zasadzie jest mi obcy, choć piję sporo mleka i lubię sery. Najwięcej czytałem o tłuszczach i tu właśnie byłem zaskoczony, że dla zdrowia lepiej jest smażyć na smalcu (lub oleju kokosowym - jest on niestety trudno dostępny).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Daj sobie spokój z tym smalcem, olej rzepakowy w zupełności wystarczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A tak z ciekawości (sorki za post pod postem - czas na edycję minął): gdzie znalazłeś informacje na temat smalcu jako najlepszego tłuszczu do smażenia? Na początku aż uwierzyć nie mogłem, że widzę to, co widzę, więc aż muszę zapytać z ciekawości, co Twoje źródła takiego w widzą w tluszczu tak bardzo naładowanym tłuszczami nasyconymi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

co Twoje źródła takiego w widzą w tluszczu tak bardzo naładowanym tłuszczami nasyconym

pewnie się mniej utleniają :D , ergo są mniej rakotwórcze ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Daj sobie spokój z tym smalcem, olej rzepakowy w zupełności wystarczy.

 

Oczywiście tato. Przekonał mnie Twój rozkazujący ton i pominięcie uzasadnienia. Nie ważne, że nie zauważasz pytania o Twoją fachowość w tym temacie.

 

A tak z ciekawości (sorki za post pod postem - czas na edycję minął): gdzie znalazłeś informacje na temat smalcu jako najlepszego tłuszczu do smażenia? Na początku aż uwierzyć nie mogłem, że widzę to, co widzę, więc aż muszę zapytać z ciekawości, co Twoje źródła takiego w widzą w tluszczu tak bardzo naładowanym tłuszczami nasyconymi.

 

Skoro pytasz mnie o źródła, to mógłbyś przy okazji przedstawić swoje źródła, które wspierają tezę przeciwną. Tak byłoby symetrycznie.

Co do moich źródeł, to muszę odtworzyć sobie z jakich dokładnie stron korzystałem i dlaczego uznałem agrumenty za smalcem i olejem kokosowyum za bardziej znaczące. Na tzw. szybkiego nie widzę tych stron, ale myślę, że wyszukam i wieczorem zamieszczę. Tymczasem proszę żebyś i Ty wyszukał źródła przemawiające za tłuszczami roślinnymi (nienasyconymi) jako zdrowszymi w przypadku smażenia lub ogólnie obróbki termicznej.

 

Co do wypowiedzi Czesia - tak w tę stronę to idzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Skoro pytasz mnie o fachowość, to uprzejmie melduję, że kończę właśnie studia na Uniwersytecie Medycznym. Kursy biochemii (a właściwie trzy kursy, w każdym razie pełną lekturę Harpera i niemal pełną Stryera mam za sobą), fizjologii z patofizjologią, patologii ogólnej i biologii molekularnej mam za sobą, więc śmiem twierdzić, że jakieś pojęcie na ten temat mam.

 

Mój ton w ostatniej wypowiedzi nie miał być rozkazujący - jeśli tak to odebrałeś, przepraszam. Ale faktem jest, że tłuszcze nasycone (a z takich właśnie składa się w ogromnej większości smalec) do zdrowych nie należą. Jeśli potrzebujesz danych literaturowych, rzucam pierwszą z brzegu publikację: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/18370798?itool=EntrezSystem2.PEntrez.Pubmed.Pubmed_ResultsPanel.Pubmed_RVDocSum&ordinalpos=14 . W Pubmedzie z łatwością znajdziesz wiele innych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pytanie o fachowość było spowodowane stylem Twoich wypowiedzi. Często takie kategoryczne pouczenia dają tzw. eksperci uniwersalni.

 

W kwestii merytorycznej: przeczytałem zlinkowany  przez Ciebie tekst, ale nie doszukałem się tam nic o tym jaki tłuszcz jest mniej niekorzystny dla zdrowia w przypadku obróbki termicznej. Czy mógłbym prosić w takim razie o wskazanie konkretnego cytatu?

 

Co zaś się tyczy moich źródeł to :

http://forum.gazeta.pl/forum/w,36,32664646,32664646,TLUSZCZE_kilka_faktow.html

Wypowiedź Monyluizy wydaje się trzymać kupy. W dyskusji  oponent artur.kalinski wypowiadał się raczej ogólnie, że tłuszcze roślinne (nienasycone) są „zdrowe”, ale jego wypowiedź była raczej rozwadniająca i nie zbił argumentów w kwestii obróbki termicznej tłuszczy.

 

Ponadto:

http://www.sfd.pl/Smalec,Olej,Masło_czy_Margaryna_na_czym_smażyć_najlepiej.-t322750.html

 

O tłuszczach szczegółowo (o obróbce termicznej 4 strona):

www.uwm.edu.pl/wnz/v3/fck_files/text/6.pdf

 

Nie udało mi się (czego b. żałuję) odnaleźć jednego linku, a był to wywiad z kobietą dietetyk, która bardzo argumentowała za NNKT i ogólnie tłuszczami roślinnymi (nawet do smażenia!) po czym na końcu zaprzeczyła sama sobie podając, że dobre do smażenia oleje generują 10 razy więcej utleniaczy niż smalec, a te gorsze aż 100 razy więcej. Mimo tego i tak je zachwalała, „bo tłuszcze zwierzęce podnoszą zły cholesterol”.

 

Reasumując zostały mi w głowie takie wnioski:

1. Ważna jest właściwa proporcja Omega 3 do Omega 6. W większości olejów ( i tfu margaryn) jest ona zła, gdyż jest w nich za mało Omega 3.  -> wniosek zainteresować się olejem lnianym lub konopnym  (koniecznie b świeżym) do spożycia na zimno, bo tu omegi 3 jest najwięcej.

2. W przypadku obróbki termicznej kwasy wielonienasycone (NNKT) utleniają się i stają się rakotwórcze i mutagenne.

3. Kwasy nasycone z kolei podnoszą cholesterol, zatem smażenie i pieczenie generalnie należy ograniczać.

4. Jeśli mam wybierać pomiędzy wzrostem złego cholesterolu, a ryzykiem raka wolę to pierwsze, gdyż obecnie cholesterol mam w normie i to z pewnym zapasem, zatem jest margines bezpieczeństwa.

5. Lubię poczucie kontroli nad sytuacją, a tę daje mi tylko kwestia cholesterolowa. Jeśli od smalcu wzrośnie mi cholesterol, to zobaczę to w następnym badaniu krwi i będę mógł podjąć działania zaradcze np. ograniczyć bardziej smażenie i pieczenie, ograniczyć nasycone tłuszcze spożywane w innych pokarmach, zwiększyć spożycie tego co obniża tzw. zły cholesterol (np. omega 3, chleb z amarantusem) itp. W przypadku nowotworów kontroli nie ma, bo jeśli ktoś będzie miał pecha, to dowie się, gdy będzie już chory (brak markera w postaci cholesterolu lub wzrostu ciśnienia).

6. Każdy na coś musi umrzeć. Jeśli miałbym wybierać pomiędzy atakiem serca lub nowotworem, to pierwsze wydaje mi się względnie „bardziej komfortowe” (mogą być wyjątki, ale rak zazwyczaj oznacza umieranie powolne, a  taki np. zwał załatwia sprawę względnie szybko :D)

 

Dotąd z tłuszczy jadałem oleje i margaryny, ale wydaje mi się, że to był błąd. Teraz do obróbki cieplnej będę używał oleju kokosowego (92 % tłuszczy nasyconych!) lub smalcu. Olej kokosowy trudno gdziekolwiek zdobyć i jest drogi, a smalec w osiedlowym sklepie mam po 1 zł kostka. Niemniej jednak do pieczenia sprawię sobie tego kokosowca (ewentualnie niewiele gorszy palmowy). Natomiast na zimno olej lniany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dotąd z tłuszczy jadałem oleje i margaryny, ale wydaje mi się, że to był błąd.

 

Tu miałem na myśli te popularne oleje typu słonecznikowy itp.

 

PS. Szkoda, że już nie mogłem wyedytować powyższego postu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powiem inaczej: przy jednorazowym smażeniu na danym rodzaju oleju nie jesteś w stanie wytworzyć ilości utleniaczy i mutagenów zdolnych do wywarcia wyraźnie niekorzystnego wpływu na organizm (zwróć uwagę, że badania, które na to wskazywały, dotyczyły smażenia przez tydzień po kilka godzin dziennie na tym samym oleju!). To, o czym mówisz, jest więc prawdą, ale tyczy się to sytuacji, w której Pani Krycha prowadzi budkę z frytkami i smaży przez parę dni na tym samym oleju. Smażąc jednego schaboszczaka dziennie i regularnie zmieniając tłuszcz krzywdy sobie nie zrobisz.

 

Popatrz na sprawę w ten sposób: widocznym znakiem przemiany tłuszczu jest zmiana konsystencji lub koloru oleju. Czy po jednorazowym smażeniu widzisz wyraźną zmianę? Jeśli tak, to raczej słabą. A nawet jeśli, to można się spodziewać, że stosowanie codziennie nowej porcji oleju spowoduje przedostanie się do organizmu mniejszej ilości szkodliwych związków, niż wcinanie smalcu wyładowanego tłuszczami nasyconymi, cholesterolem i wszystkimi śmieciami, które zbiera w swoim organizmie zwierzę (pamiętaj, że tłuszcz jest dla organizmów zwierząt jednym ze śmietników metabolizmu!). Rzeczywiście, olej kokosowy pewnie będzie lepszy, tylko nie każdego na to stać (nawet jeśli na zdrowiu nie wolno oszczędzać), stąd moja ogólna uwaga.

 

A tak w ogóle, to najlepiej unikać smażenia i wybrać gotowanie na parze, a olej zostawić np. do sałatek :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiele kobiet stosuję najtragiczniejszą dla organizmu 'dietę papierosową' - wysuszona twarz, brak apetytu i co z tym idzie wartościowych substancji odżywczych często. Jeden będzie jadł całe życie golonkę, chleb ze smalcem z cebulą & skwarkami na białym pieczywie z własnej roboty wytopu z dużą ilością soli, boczki, pachwiny czy słoniny i pożyje dłużej, niż sportowiec dopalając się jeszcze wódką czy piwem w ilościach przekraczających zdrowe normy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Nieodpowiednia dieta była przyczyną 14,1 milionów zachorowań na cukrzycę typu 2. w 2018 roku, informują naukowcy z Tufts University. Na podstawie stworzonego przez siebie modelu dotyczącego zwyczajów dietetycznych mieszkańców 184 krajów, uczeni uznali, że złe odżywianie się odpowiada za 70% nowych przypadków cukrzycy typu 2. Badania, w których uwzględniono dane z lat 1990–2018 zostały opublikowane na łamach Nature Medicine. Autorom badań udało się określić te zwyczaje żywieniowe, które w największym stopniu przyczyniają się do rozwoju cukrzycy.
      Uwzględnili w swoich badaniach 11 czynników powiązanych z dietą i stwierdzili, że 3 z nich odgrywają nieproporcjonalnie dużą rolę w rozwoju cukrzycy. Są nimi niedostateczne spożycie pełnego ziarna, zbyt duże spożycie oczyszczonego ryżu i pszenicy oraz zbyt duże spożycie przetworzonego mięsa. Mniejszy wpływ na rozwój choroby miało spożywanie zbyt dużych ilości soków owocowych, zbyt małych ilości warzyw zawierających niewiele skrobi oraz orzechów i nasion.
      Nasze badania sugerują, że zła jakość węglowodanów w diecie to główna przyczyna rozwoju cukrzycy typu 2., mówi profesor Dariush Mozaffarian, jeden z głównych autorów badań.
      Naukowcy zauważyli, że we wszystkich 184 badanych krajach doszło w latach 1990–2018 do wzrostu zachorowań na cukrzycę typu 2. Ma to niekorzystny wpływ na całe społeczeństwo, od osób chorych, poprzez ich rodziny, po systemy opieki zdrowotnej.
      Analiza wykazała też, że zła dieta jest częściej przyczyną zachorowań na cukrzycę wśród mężczyzn niż kobiet, wśród osób młodszych niż starszych i wśród mieszkańców miast niż wsi. Największy wzrost zachorowań notuje się w Europie Środkowej i Wschodniej oraz Azji Centralnej. Niechlubne rekordy dzierżą tutaj Polska i Rosja, gdzie dieta pełna jest czerwonego mięsa, mięsa przetworzonego oraz ziemniaków. To właśnie w tych krajach zanotowano największy odsetek przypadków cukrzycy typu 2. powiązanych z nieprawidłową dietą. Drugim obszarem częstych zachorowań jest Ameryka Łacińska i Karaiby, szczególnie Kolumbia i Meksyk. Tam za zachorowania odpowiadają głównie słodzone napoje, przetworzone mięso oraz niskie spożycie pełnych ziaren.
      Regionami, w których dieta ma mały wpływ na cukrzycę typu 2. są kraje Azji Południowej i Afryki Subsaharyjskiej, a z 30 najbardziej zaludnionych krajów świata najmniej przypadków cukrzycy powiązanej z dietą występuje w Indiach, Nigerii i Etiopii.
      Z innych ostatnio publikowanych analiz podobnego typu dowiadujemy się, że zła dieta odpowiada za 40% przypadków cukrzycy typu 2. Autorzy nowych badań mówią, że różnica wynika z faktu, iż w swojej analizie jako pierwsi uwzględnili rafinowane ziarna, a ponadto wykorzystali nowsze dane pochodzące m.in. z badań zwyczajów dietetycznych poszczególnych osób, a nie tylko z danych na temat produkcji rolnej w różnych krajach.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jeden z mitów dietetycznych głosi, że osoby, które więcej jedzą wieczorami, są bardziej podatne na przybranie na wadze i mają mniejszą szansę na jej zrzucenie. Badania przeprowadzone przez profesorów Alexandrę Johnstone z University of Aberdeen i Jonathana Johnstona z University of Surrey dowodzą, że energia z pożywienia jest podobnie użytkowana, niezależnie od tego, jak w ciągu dnia rozłożymy sobie liczbę spożywanych kalorii. Innymi słowy, bez samego ograniczenia liczby spożywanych kalorii nie powinniśmy liczyć na schudnięcie.
      Analizy zwyczajów dotyczących odżywiania się wskazują, że wiele osób większość kalorii spożywanych w ciągu dnia przyjmuje wieczorem. Johnstone i Johnston opublikowali właśnie na łamach Cell Metabolism pierwsze brytyjskie badania, w ramach których porównano wpływ spożywania większości dziennej dawki kalorii w ramach śniadań z ich spożywaniem w ramach kolacji.
      W badaniach wzięło udział 30 ochotników. Wszyscy oni mieli nadwagę lub byli otyli, jednak poza tym byli zdrowi. Badani przez 10 tygodni żywili się wyłącznie tym, co dostarczali im naukowcy.
      Przez pierwszy tydzień ochotnicy spożywali dietę potrzebną do utrzymania wagi. Otrzymywali 1,5 raza więcej kalorii niż wynosiło ich zapotrzebowanie energetyczne w czasie odpoczynku. Liczbę tę ustalono indywidualnie dla każdego z badanych. To standardowa liczba kalorii potrzebna do podtrzymania codziennych czynności życiowych. Kalorie były równomiernie rozłożone pomiędzy trzema posiłkami dziennie.
      Przez kolejne 4 tygodnie uczestnicy badań byli podzieleni na 2 grupy. W jednej z nich znalazło się 14 osób, które 45% dziennej dawki kalorii zjadały na śniadanie, 35% na obiad i 20% na kolację. w grupie drugiej było 16 osób, które na śniadanie zjadały 20% dawki kalorii, na obiad otrzymywały 35%, a na kolację zjadały 45% kalorii. Tutaj każdy z badanych otrzymał tyle kalorii, ile potrzebował jego organizm w czasie odpoczynku. Z tłuszczu pochodziło 35% kalorii, 30% dostarczano z białek, a 35% z węglowodanów.
      Po czterech tygodniach obie grupy jadły tak, jak w pierwszym tygodniu, a następnie – na ostatnie 4 tygodnie – zamieniono im dietę, czyli osoby, które wcześniej były w grupie jedzącej duże śniadania, trafiły do grupy jedzącej duże kolacje.
      Po każdym z czterotygodniowych etapów – przypomnijmy, że w ich trakcie badani otrzymywali tylko tyle kalorii, ile wynosiło ich zapotrzebowanie w czasie spoczynku – uczestników badania ważono. Okazało się, że osoby, które jadły większe śniadania niż kolacje straciły średnio 3,33 kg, a osoby jedzące większe kolacje niż śniadania straciły średnio 3,38 kg.
      Mimo, że różny rozkład kalorii w ciągu dnia nie wpływał na utratę wagi, to naukowcy zauważyli inną istotną rzecz. Osoby, które jadły większe śniadania czuły się bardziej najedzone przez resztę dnia. Przez ostatnie trzy dni każdej z diet badanym kilkukrotnie w ciągu dnia dawano do wypełnienia ankietę, w której swój poziom głodu oceniali na skali od O do 100, gdzie 0 oznaczało w pełni najedzony. Badani, gdy jedli duże śniadanie oceniali średnio swój poziom głodu na 30, a podczas jedzenia dużych kolacji – na 33. Jedzenie dużych śniadań wiązało się też z mniejszą chęcią na sięgnięcie po coś do zjedzenia, niższym poziomem stymulującego apetyt hormonu greliny i wyższymi poziomami hormonów odpowiedzialnych za uczucie najedzenia.
      To ważne badania, gdyż obala przekonanie, że różny rozkład liczby kalorii w ciągu dnia prowadzi do różnic w wydatkowaniu energii. Zasadniczym elementem odchudzania się, jest kontrola apetytu. Nasze badania sugerują, że osoby jedzące więcej kalorii na śniadanie, czują się bardziej najedzone, niż gdy jedzą więcej kalorii na kolację – stwierdzają autorzy badań.
      Spożywanie większej liczby kalorii na śniadanie a nie na kolację, może być dobrą strategią jeśli chcemy stracić na wadze, ale nie dlatego, że organizm w inny sposób korzysta z energii, ale dlatego, że czujemy się mniej głodni, więc możemy rzadziej podjadać.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przed przybyciem wikingów niewielu mieszkańców Wysp Brytyjskich jadło duże ilości mięsa. Brak też dowodów, by anglosaskie elity spożywały go więcej, niż wieśniacy, stwierdzają autorzy najnowszych badań. Wszystko wskazuje na to, że władcy Wysp żywili się głównie dietą wegetariańską, chociaż od czasu do czasu wieśniacy urządzali dla nich wystawne mięsne uczty.
      Popularne wyobrażenia o władcach dawnych królestw znajdujących się na Wyspach Brytyjskich rysują nam obraz elity zasiadającej przy suto zastawionych stołach. Nawet historycy od dawna utrzymują, że w czasach anglosaskich członkowie rodów królewskich i inni szlachetnie urodzeni spożywali znacznie więcej mięsa niż reszta mieszkańców, a wolni chłopi musieli przez cały rok dostarczać im duże ilości pożywienia w ramach systemu podatkowego zwanego feorm.
      Na łamach pisma Anglo-Saxon England ukazały się właśnie artykuły pod wielce znaczącymi tytułami Food and Power in Early Medieval England: Rethinking Feorm i Food and Power in Early Medieval England: a lack of (isotopic) enrichment.
      Wszystko zaczęło się od wykładu ówczesnej doktorantki bioarcheologii Sam Leggett z University of Cambridge. Przeanalizowała ona sygnatury izotopów znalezione w kościach 2023 osób pochowanych w Anglii pomiędzy V a XI wiekiem. Następnie porównała te sygnatury z dowodami na status społeczny zmarłych, takimi jak dobra grobowe, pozycja ciała i orientacja grobu. Na podstawie swoich badań stwierdziła, że nie istnieje korelacja pomiędzy statusem społecznym, a dietą bogatą w białko. Prezentacja zaintrygowała historyka Toma Lamberta. Wiedział on bowiem, że wiele średniowiecznych tekstów oraz badań naukowych wskazuje, iż anglosaskie elity spożywały olbrzymie ilości mięsa.
      Lambert i Leggett rozpoczęli więc wspólny projekt badawczy, by dowiedzieć się, jak było naprawdę. Uczeni zaczęli od odczytania listy pożywienia skompilowanej za czasów króla Wesseksu, Ine (688–726). Był on jednym z największych władców przed Alfredem Wielkim. Jego dziełem jest m.in. pierwszy zbiór praw, który miał duży wpływ na kształtowanie się angielskiego społeczeństwa.
      Naukowcy dokładnie przeanalizowali listę, by dowiedzieć się, ile pożywienia na niej zapisano i jaka była jego wartość kaloryczna. Stwierdzili, że na liście znajduje się pożywienie o łącznej zawartości 1,24 miliona kalorii, z czego połowę stanowi białko zwierzęce. Wymieniono tam 300 bochenków chleba (o wadze 300 g każdy), więc naukowcy założyli, że każdy z uczestników uczty otrzymał 1 bochenek, zatem na liście znajduje się pożywienie dla 300 osób. Z przeliczenia wynikało, że każdy z gości mógł zjeść 0,7 kg baraniny, wołowiny i drobiu, niemal 0,4 kg łososia i węgorza. Podano też po ok. 150 gramów sera i masła, 200 gramów miodu oraz 2,1 litra piwa na głowę. W sumie każdy z gości spożył 4140 kcal. Następnie uczeni przeanalizowali 10 podobnych list z południa Anglii i zauważyli ten sam wzorzec: umiarkowana ilość pieczywa, duża ilość mięsa, dość sporo piwa oraz żadnych wzmianek o warzywach.
      Jednak, jak podkreślają uczeni, skala i proporcje tych dostaw wskazują, że było to pożywienie na okazjonalne, wielkie uczty, a nie zwykłe dostawy żywności dla domu królewskiego. Wbrew temu, co dotychczas sądzono, nie był to standardowy spis dostaw.
      Doktor Sam Leggett dodaje, że nie znalazła żadnych dowodów, by ci ludzie codziennie jedli tak duże ilości mięsa. Jeśli by tak było, to znaleźlibyśmy izotopowe dowody na nadmiar protein, a w kościach widoczne byłyby ślady schorzeń takich jak dna moczanowa. Niczego takiego nie stwierdziliśmy. Wręcz przeciwnie, wszystkie dowody wskazują na to, że w czasach anglosaskich codzienna dieta wszystkich warstw społecznych była do siebie bardziej podobna, niż nam się wydaje. Ludzie jedli głównie pieczywo, niewiele mięsa i sera, zupy jarzynowe z pełnymi ziarnami i niewielką ilością mięsa. Również dieta królów opierała się głównie na zbożach. I nawet dla nich okazją do zjedzenia większej ilości mięsa były uczty organizowane przy wyjątkowych okazjach. Musiały być to duże wydarzenia społeczne, podczas których na rożnach pieczono całe woły. We wschodniej Anglii znaleziono ślady takich palenisk. Jednak nie tylko królowie brali udział w tych bogatych biesiadach.
      Generalnie uważa się, że średniowieczne uczty były zarezerwowane dla elity. Jednak te listy pokazują, że w ucztach musiało uczestniczyć co najmniej 300 osób. A to oznacza, że brało w nich udział wielu chłopów. Uczty te miały olbrzymie znaczenie polityczne, wyjaśnia Lambert. Historyk zajął się też samym terminem feorm. Obecnie uważa się, że oznacza on rentę w naturze płaconą władcom przez wolnych chłopów. Renta ta, w ramach której chłopi dostarczali na dwór m.in. produkty rolne, miała być głównym źródłem pożywienia dworu królewskiego. Z czasem, gdy królestwa się rozrastały, przywilej pobierania takiej renty przyznawano lokalnym elitom, wzmacniając ich więź z dworem.
      Lambert zbadał znaczenie słowa feorm w różnych kontekstach i doszedł do wniosku, że wyraz ten odnosi się do uczty, a nie do formy podatku. To niezwykle ważne spostrzeżenie. Zapłata narzuconego z góry podatku nie wymaga bowiem osobistej obecności władcy czy feudała i nie ma związku z okazywaniem przez niego szacunku chłopom. Jednak feorm rozumiany jako wspólna uczta, zupełnie zmienia dynamikę relacji feudał-chłop. Mamy tutaj bowiem zarówno osobiste zaangażowanie władcy w relację z poddanym, jak i okazję do podziękowania poddanym za służbę. Wyobraźmy sobie władców podróżujących, by wziąć udział w wielkich ucztach organizowanych przez wolnych chłopów, ludzi posiadających własną ziemię, a czasem i niewolników. Można by to porównać do obiadów, jakie kandydaci na prezydenta USA wydają w czasie kampanii wyborczej. Miało to olbrzymie znaczenie polityczne, wyjaśnia Lambert.
      Taka zmiana rozumienia terminu feorm ma daleko idące znaczenie dla badań nad historią średniowiecza i całością historii politycznej Anglii. Rzuca bowiem nowe światło na kwestie związane z początkami rozwoju systemu monarchistycznego Anglii, polityki opierającej się na patronacie i własności ziemskiej, jest też ważnym elementem w dyskusji nad przyczynami zniknięcia klasy wolnych chłopów.
      Legett i Lambert czekają teraz na wyniki badań izotopowych z Winchester Mortuary Chests, gdzie prawdopodobnie spoczywają król Wesseksu Egbert (IX w.), Knut Wielki (XI w.) i inni anglosascy władcy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Odpowiednia dieta może wydłużyć życie nawet o ponad dekadę, informują naukowcy z Uniwersytetu w Bergen. Uczeni przeanalizowali dane z Global Burden of Disease i stwierdzili np., że 20-letnia Amerykanka przechodząc z typowej zachodniej diety na optymalną, może wydłużyć życie o 10,7 lat, a jej rówieśnik o 13 lat. Z kolei 60-latka zyska średnio 8 lat, a 60-latek może wydłużyć życie o 8,8 lat. Norwegowie udostępnili też kalkulator pokazujący, jak poszczególne zmiany diety wpłyną na przewidywaną długość życia.
      Global Burden of Disease to olbrzymia baza danych tworzona i aktualizowana od ponad 30 lat. Pracuje nad nią niemal 4000 naukowców. Baza zawiera informacje z 204 krajów i terytoriów dotyczące 369 rodzajów chorób i urazów oraz 87 czynników ryzyka.
      Dieta to jeden z najważniejszych czynników wpływających na nasze zdrowie. Szacuje się, że nieodpowiednia dieta zabija rocznie około 11 milionów osób, a globalny wskaźnik DALY (lata życia skorygowane niesprawnością), który wyraża lata życia utracone w wyniku przedwczesnej śmierci lub uszczerbku na zdrowiu, wynosi 255 milionów (utraconych lat życia na rok).
      Wraz z rosnącą świadomością dotyczącą wpływu pożywienia na zdrowie i jakość życia, rośnie też zainteresowanie środowisk naukowych tym tematem. Od 2017 roku na całym świecie ukazało się około 250 000 artykułów naukowych, których tematyka była powiązana z żywieniem. Wykonano kilkanaście metaanaliz uwzględniających dane naukowe, a dotyczące wpływu różnych grup żywności na zdrowie.
      Norwescy naukowcy opracowali własną metodologię, na podstawie której połączyli dane z artykułów naukowych oraz Global Burden of Disease i przeprowadzili metaanalizę dostępnych informacji. Wzięli pod uwagę spodziewaną długość życia i dodali do tego czynnika element zmiany diety, który może mieć pozytywny bądź negatywny wpływ na długość życia. Za punkt wyjścia przyjęli typową dietę zachodnią, którą odtworzyli na podstawie danych dotyczących diety w USA i Europie. Zbadali w ten sposób korzyści, jakie możemy odnieść, zmieniając nasze przyzwyczajenia dietetyczne dla różnych grup pokarmów.
      Z analiz wynika, że największe korzyści odniesiemy jedząc więcej roślin strączkowych, pełnych ziaren zbóż i orzechów oraz ograniczając spożycie czerwonego mięsa oraz mięsa przetworzonego. Im wcześniej zaczniemy stosować zdrową dietę, tym większe korzyści odniesiemy. Dlatego też osoba, która zaczęła zdrowo odżywiać się w wieku 20 lat może liczyć na większe przedłużenie życia, niż ktoś, to przeszedł na zdrowa dietę później.
      Największe korzyści można – oczywiście – osiągnąć przy diecie optymalnej. Jednak dla wielu osób jej utrzymanie może być zbyt trudne. Dlatego też Norwegowie obliczyli np., że amerykańska 20-latka, zmieniając typową zachodnią dietę na dietę realną do utrzymania, zyska dodatkowo 6,2 roku życia, a jej rówieśnik może liczyć na zwiększenie spodziewanej długości życia o 7,3 roku.
      Norwegowie przedstawili 3 scenariusze. Punkt wyjścia, czyli typową dietę zachodnią (TW), dietę realną do utrzymania (FA) oraz dietę optymalną (OD) i dla każdej z nich pokazali, jakie jest lub powinno być spożycie poszczególnych grup pokarmów. I tak:
      - pełne ziarna zbóż: w typowej diecie zachodniej jest to 50 g, dla diety realnej do utrzymania powinno być to 137,5 g, dla diety optymalnej 225 g;
      - warzywa: TW 250 g, FA 325 g, OD 400 g
      - owoce: TW 200 g, FA 300 g, OD 400 g
      - orzechy: TW 0 g, FA 12,5 g, OD 25 g
      - strączkowe: TW 0 g, FA 100 g, OD 200 g
      - ryby: TW 50 g, FA 125 g, OD 200 g
      - jajka: TW 50 g, FA 37,5 g, OD 25 g
      - produkty mleczne: TW 300 g, FA 250 g, OD 200 g
      - oczyszczone ziarna zbóż: TW 150 g, FA 100 g, OD 50 g
      - czerwone mięso: TW 100 g, FA 50 g, OD 0 g
      - przetworzone mięso: TW 50 g, FA 25 g, OD 0 g
      - białe mięso: TW 75 g, FA 62,5 g, OD 50 g
      - słodzone napoje: TW 500 g, FA 250 g, OD 0 g
      - dodane oleje roślinne: TW 25 g, FA 25 g, OD 25 g.
      Naukowcy zauważają, że główne korzyści ze zmiany diety są powiązane ze zmniejszeniem ryzyka chorób układu krążenia, nowotworów i cukrzycy. Autorzy badań piszą, że w zaprezentowanych wyliczeniach skupili się na Stanach Zjednoczonych, ale wyniki dla Europy i Chin były bardzo podobne.
      Szczegóły badań zostały opublikowane na łamach PLOS Medicine.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Nie wszystkie wegańskie i wegetariańskie diety są zdrowe, ostrzegają naukowcy z Bond University. Diety o niskiej jakości mogą prowadzić do pogorszenia zdrowia psychicznego. Wegetarianie i weganie jedzący produkty przetworzone są bardziej narażeni na depresję, niż ich koledzy, spożywający świeże produkty. Badania są o tyle ważne, że na wegetarianizm i weganizm przechodzi coraz więcej osób. W trendu tego postanowił skorzystać przemysł, który oferuje coraz więcej gotowych pakowanych dań dla wegan i wegetarian.
      Istnieje szeroko rozpowszechniony pogląd, że dieta oparta na roślinach jest zawsze zdrowa. Jednak, jak w przypadku każdej innej diety, wszystko zależy od tego, co jemy, mówi główna autorka badań, Megan Lee z Bond University. Wraz z zespołem przeanalizowała ona jakość diety i stan zdrowia psychicznego 219 wegan i wegetarian z Australi.
      Okazało się, że osoby, które spożywają świeże owoce, warzywa, orzechy i ziarna byli narażeni na mniejsze ryzyko depresji, niż weganie i wegetarianie na słabej jakości dietach przemysłowych z wysokim odsetkiem przetworzonej żywności.
      Lee uważa, że ochronny wpływ wysokiej jakości diety prawdopodobnie bierze się z większej obecności złożonych węglowodanów, włókien, probiotyków i antyoksydantów, o których wiadomo, że zmniejszają ryzyko depresji. Uczona przypomina przy tym, że weganie i wegetarianie już i tak są bardziej narażeni na depresję, niż ogół populacji. Bierze się to stąd, że średni wiek w tej grupie jest niższy niż średnia dla populacji, a wiadomo, że wówczas ryzyko tego typu problemów jest większe. Ponadto większa podatność na depresję u wegan i wegetarian może wynikać też z faktu, że są oni bardziej świadomi takich rzeczy jak dobrostan zwierząt, bardziej przejmują się stanem środowiska naturalnego, ponadto z powodu swojej diety mogą spotykać się z pewnym ostracyzmem społecznym, stwierdza Lee.
      Osoby, które brały udział w badaniach miały od 18 do 44 lat. Grupa ta była więc bardzo podobna pod względem wieku do grupy 15–44 lata, która w Australii charakteryzuje się największym odsetkiem samobójstw.
      Badania Lee niosą ze sobą też dobrą wiadomość dla miłośników mięsa. Nadal mogą oni korzystać z dobroczynnego wpływu pożywienia na zdrowie psychiczne. Wystarczy, że zwiększą odsetek świeżych warzyw i owoców w diecie.
      Obecnie w Australii weganie i wegetarianie stanowią aż 12% populacji.
      Więcej na temat badań znajdziemy w artykule Plant-based dietary quality and depressive symptoms in Australian vegans and vegetarians: a cross-sectional study.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...