Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

W dokumencie przygotowanym na zlecenie francuskiego rządu czytamy, że Google, MSN, Yahoo, inni wielcy gracze na rynku internetowym oraz dostawcy sieci powinni zostać dodatkowo opodatkowani, by finansować przemysł muzyczny i wydawniczy.

Raport, którego autorami są Jacque Toubon (były minister kultury), Patrick Zelnick (były menedżer branży muzycznej, producent utworów Carly Bruni) i Guillaume Cerutti (menedżer Sotheby's France) stwierdza, iż Google "bez wnoszenia żadnych opłat korzysta" z prac muzyków i pisarzy.

Rząd Francji nie jest w żaden sposób zobowiązany do wprowadzenia w życie któregokolwiek z punktów raportu, jednak dokument jest w dużej mierze odbiciem dominujących trendów politycznych. Prezydent Sarkozy obiecuje chronić kulturę przed rzekomym destrukcyjnym wpływem takich gigantów jak Google'a. Jak donoszą media, prezydent przedyskutuje tezy raportu z przedstawicielami mediów oraz świata kultury i to do niego będzie należała decyzja, czy propozycje zawarte w dokumencie trafią pod obrady parlamentu.

Autorzy raportu twierdzą, że dzięki opodatkowaniu można zyskać dodatkowe 28 milionów dolarów. Nie zamierzamy czekać na Unię Europejską z nałożeniem podatku na Google'a. Jest on legalny i technicznie możliwy do wprowadzenia bez konieczności uzyskiwania zgody naszych europejskich partnerów - mówi Zelnick.

On i jego koledzy twierdzą, że szczególnie zagrożony jest przemysł muzyczny, który znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie. Dodają, że za taką sytuację w dużej mierze odpowiedzialny jest Google, który korzysta z pracy innych, nie dając nic w zamian. Ostrzegają też, iż rząd powinien sprawdzić, czy Google nie nadużywa swej dominującej pozycji na rynku reklamy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że te serwisy powinny zbojkotować francję, tak totalnie i absolutnie, jak zostało to wykonane lata temu z samym boycottem. Co prawda to było by już mieszanie się w politykę państwa, ale serwisy powinny wszystkie naraz zrobić strajk ostrzegawczy w stylu "Przepraszamy, serwis niedostępny ze względu na poronionych polityków".

 

edit:

dziwi mnie, że francja jeszcze nie wprowadziła 100% podatku na swobody obywatelskie?!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To właśnie paradoks. Francja jest niezwykle etatystycznym krajem, z wieloma przepisamy i silnie rozbudowaną biurokracją, a jednocześnie w rankingach wolnościowych zajmuje wysokie miejsca. To pokazuje, jak niebezpieczne jest stopniowe ograniczanie swobód obywatelskich. Ludzie się przyzwyczajają i uważają, że są wolni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No tak... ograniczenie okradania kompozytorów czy pisarzy to niesamowite ograniczanie swobód - szkoda tylko, że w oczach głównie przyzwyczajonych do złodziejstwa Polaków.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Panie czosnekkk nie do końca to tak wygląda. Francja niestety zbyt wysoko się ceni.. I mam nadzieje, że ktoś ukróci ten żabi łeb. Ale szczerze - czym będzie 28mln dla Google i reszty.. Oni sami powinni wspierać m.in. branże muzyczną. Bo dzięki niej ludzie mają co wyszukiwać, czyli korzystać z wyszukiwarki (Czyt. Google)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Francja jak widać zmierza już nie tylko w stronę etatyzmu, ale socjalizmu. Obecne hasło: „dopier***lić burżujom”. Ale w tym wydaniu jest to o tyle „zabawne”, że ma to służyć innym burżujom: właścicielom koncernów medialnych. Którzy mają szczęście kolegować się z prez. Sarkozym i zapraszać go na bezpłatne wycieczki jachtem.

Nie mogę się opędzić myśli, że gdyby to właściciele Googla i Yahoo! przyjaźnili się z Sarkozym i fundowali mu obiadki, to obecnie rozważana byłaby ustawa nakładająca na media obowiązki ułatwiania pracy wyszukiwarkom. Oczywiście celem promowania dóbr kultury.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
To właśnie paradoks. Francja jest niezwykle etatystycznym krajem, z wieloma przepisamy i silnie rozbudowaną biurokracją, a jednocześnie w rankingach wolnościowych zajmuje wysokie miejsca. To pokazuje, jak niebezpieczne jest stopniowe ograniczanie swobód obywatelskich. Ludzie się przyzwyczajają i uważają, że są wolni.

Zgoda. Ale z drugiej strony czy ostatecznym celem w życiu nie jest zadowolenie? Francuzi są z życia wybitnie zadowoleni, więc najwidoczniej funkcjonujący u nich system im odpowiada. Mnie by nie odpowiadał, ale jeśli ich zdaniem jest OK i czują się szczęśliwi, to nie masz prawa mówić, że ich socjalizm jest groźny, skoro daje im szczęście. Ty nie musisz w nim uczestniczyć (i wiem, że byś nie chciał, ja zresztą też nie), ale chyba nie powinieneś mierzyć ich rzeczywistości własną miarą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sądząc po regularnych zamieszkach, też nie chciałbym mieszkać w tym kraju zadowolonych ludzi. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A mimo to SĄ ZADOWOLENI, nie widzisz tego? :D To klasyczny przypadek, który zdarza się także w psychiatrii: patrząc na sprawę od strony kliniki, człowiek jest ewidentnie chory, ale patrząc z jego perspektywy, jest przecież szczęśliwy. Czy należy więc go leczyć, czy dać mu żyć po swojemu?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chińczycy też są zadowoleni z publicznych egzekucji (97%), a Szwajcarzy potrafią zagłosować za podniesieniem podatków. Poddani wielu tyranów rónież byli (i wciąż są) bardzo zadowoleni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wprowadzenie podatku celującego wyłącznie w z góry określone podmioty gospodarcze byłoby ewenementem na skalę światową :D I jestem pewien, że w takiej formie nigdy by nie przeszedł. Bardziej prawdopodobne wydaje się określenie baaardzo specyficznego rodzaju działalności podlegającej opodatkowaniu, ale i w tym przypadku istnieje ogromna szansa, iż Unia Europejska takim zapisom się przeciwstawi (sama z siebie lub na wniosek któregoś z gigantów).

 

Swoją drogą Francuzi prędzej powinni cieszyć się z możliwości propagowania swojego dziedzictwa kulturowego. Tyle tylko, że bardzo sprytnie pod to "dziedzictwo" podpinają się giganci przemysłu fonograficznego, próbując w ten sposób pilnować swoich interesów w imię wielce szlachetnych idei...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Chińczycy też są zadowoleni z publicznych egzekucji (97%)

Jeżeli oni są zadowoleni, to jest to wyłącznie ich sprawa, a nie Twoja. Na Ciebie to wpływu nie ma. Poza tym wniosek z tej statystyki jest taki, że ogromna większość osób poddawanych egzekucji także jest najprawdopodobniej za publicznymi egzekucjami :D

a Szwajcarzy potrafią zagłosować za podniesieniem podatków.

Ponownie: ich sprawa. Widocznie w ich kraju aparat państwa funkcjonuje na tyle dobrze, że są w stanie powierzyć mu pieniądze. Ich sprawa.

Poddani wielu tyranów rónież byli (i wciąż są) bardzo zadowoleni.

Pytanie, na ile uczciwe są ankiety tego typu. Jeżeli są, a ludziom odpowiada całkowite podporządkowanie własnego losu, to znów: ICH SPRAWA. Nie masz prawa narzucać im własnego stylu życia tylko dlatego, że Ty uważasz, że inaczej jest dobrze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja przepraszam bardzo ale gdyby nowe albumy kosztowały tak jak kiedyś kasety po 20zł to pewnie częściej skusiłbym się na zakup płytki.

 

10 lat temu nowy, legalny album kosztował MAKSYMALNIE 20-kilka złotych a teraz 60-70?! inflacja u nas nie była tak straszna i ceny średnio wzrosły przez ten czas chyba o niecałe 50%. Obecna cena albumu na CD wynosi ok 300% dawnej ceny kasety pomimo tego, że wytłoczenie płyty jest łatwiejsze i tańsze niż wytworzenie i nagranie kasety...

 

No ale jak się wydaje milion na teledysk i następne kilkadziesiąt na marketing..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To wytłumacz mi, dlaczego płyty sprzedawane w Polsce po 30 zł i tak są kradzione? Dlaczego hitem torrentów i innego syfu są regularnie nowe płyty Kultu, sprzedawane jako 2xCD po 35 zł, albo albumy OSTR-a, którego albumy chodzą w sklepach po 22-25 zł? Dajże sobie spokój z tą argumentacją, bo to się niczym nie różni od leczenia pryszczy za pomocą pudru.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Nie masz prawa narzucać im własnego stylu życia tylko dlatego, że Ty uważasz, że inaczej jest dobrze.

 

A cóż ci podpowiedziało, że chcę cokolwiek narzucać? Potrafisz odróżnić podejście pozytywne od normatywnego?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Normatywność z samej definicji oznacza dążenie do ujednolicenia. A próba ujednolicenia, gdy inni chcą żyć inaczej, w oczywisty sposób oznacza narzucanie swojej woli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To wytłumacz mi, dlaczego płyty sprzedawane w Polsce po 30 zł i tak są kradzione? Dlaczego hitem torrentów i innego syfu są regularnie nowe płyty Kultu, sprzedawane jako 2xCD po 35 zł, albo albumy OSTR-a, którego albumy chodzą w sklepach po 22-25 zł? Dajże sobie spokój z tą argumentacją, bo to się niczym nie różni od leczenia pryszczy za pomocą pudru.

Jest z tym tylko jeden drobny problem... gdy wchodząc do sklepu widzisz większość płyt w cenie 60-70 zł to większośći ludzi nawet nie pomyśli o tym by sprawdzić czy taka sława jak KULT jest taniej... (ja KULTu słucham tylko na koncertach więc nawet o ściąganiu nie myślałem nie wspominając o kupowaniu)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z pewnością studenta, który potrafi w knajpie w weekend wydać 100-200 pln nie stać na płytę. Pewnie wydaje tyle na alkohol i papierosy z żalu, ze go nie stać.

Podobnie jak panów z domków jednorodzinnych, którzy rano jadąc do pracy swoimi brykami za 200 000 zatrzymują się, by podrzucić swoje śmieci do śmietników na blokowiskach. Też ich na pewno nie stać na płacenie za wywóz śmieci.

Nie mówiąc już o moich sąsiadach z baraków naprzeciwko. Tych to nie stac nawet na pójście do pracy, więc całymi dniami siedzą, raczą się piwkiem, oglądają telewizję przez satelitę i popisują się swoimi samochodami.

Biedny naród, na nic go nie stać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
A próba ujednolicenia, gdy inni chcą żyć inaczej, w oczywisty sposób oznacza narzucanie swojej woli.

 

I gdzie tę próbę dostrzegłeś?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z pewnością studenta, który potrafi w knajpie w weekend wydać 100-200 pln nie stać na płytę. Pewnie wydaje tyle na alkohol i papierosy z żalu, ze go nie stać.

Podobnie jak panów z domków jednorodzinnych, którzy rano jadąc do pracy swoimi brykami za 200 000 zatrzymują się, by podrzucić swoje śmieci do śmietników na blokowiskach. Też ich na pewno nie stać na płacenie za wywóz śmieci.

Nie mówiąc już o moich sąsiadach z baraków naprzeciwko. Tych to nie stac nawet na pójście do pracy, więc całymi dniami siedzą, raczą się piwkiem, oglądają telewizję przez satelitę i popisują się swoimi samochodami.

Biedny naród, na nic go nie stać.

Przesadzasz i to zdecydowanie. Ceny wielu płyt (głównie zagranicznych wykonawców) są przegięciem, są dostosowane do europejskich zarobków ale nie polskich! Koszty poniesione na zakup płyty są niewspółmierne do "korzyści" - wystarczy porównać najbardziej popularną w Polsce stawkę godzinową za pracę do ceny płyty.

Oczywiście zbyt wysoka cena nie jest jedyną przyczyną piractwa ale ma w tym swój udział.

 

Na szczęście ponadczasowa muzyka ("wyższych lotów") jest zwykle niedroga.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Są i drogie i tanie płyty, ale to nie zmienia faktu że i jedne i drugie są równie piracone. Myślisz że ludzie sprawdzają ceny w sklepie wszystkiego co zamierzają zassać ? Wątpię.

Więc nie kradną dlatego że ich nie stać (choć to też nie jest dobry powód dla towarów zbędnych), tylko dlatego że tak łatwiej i nic to nie kosztuje. Nie muszą przeliczać, że 70 to drogo, jakby była po 20 to bym kupił. Dla nich zawsze będzie za drogo, bo darmo wychodzi najtaniej.

Poza tym argument cena vs dochód też nie jest tu na miejscu. Słyszałeś kiedyś o czymś takim jak popyt i podaż ? Jakby płyty były za drogie to mało by się sprzedawały i nie byłoby ich na naszym rynku, chyba że ktoś by zmienił ich cenę na niższą. Ciekawe czemu się tak nie dzieje ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się jednak zauważ że jeśli ktoś ściąga nielegalnie utwory wcale nie znaczy że gdydy nie miał takiej możliwości to by je kupił - to jest właśnie przyczyna piractwa, jeśli można mieć coś za darmo to się to bierze, jeśli trzeba zapłacić - "nie dziękuję, obędę się".

Zdarzają się niekiedy promocje które polegają na rozdawaniu towarów za darmo, ktoś kto weźmie taki towar chce spróbować ale wcale by go nie kupił! I w tym sęk!

 

Dlatego są ludzie którzy chcą kupować płyty - i dla nich cena ma znaczenie i jest często ograniczeniem, niekiedy też popycha do piractwa.

 

Są też tacy którzy nie kupią płyt, bo nie są za darmo - i to jest główny powód i cena tego nie zmieni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Słyszałeś kiedyś o czymś takim jak popyt i podaż ? Jakby płyty były za drogie to mało by się sprzedawały i nie byłoby ich na naszym rynku, chyba że ktoś by zmienił ich cenę na niższą. Ciekawe czemu się tak nie dzieje ?

Eee, z tego zo mówisz wynika, że skoro płyty wciąż są w takich cenach, to się dobrze sprzedają i wydawnictwa nie mają czego tak narzekać. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Jurgi

Nie. Z tego co mówię wynika że u nas najwidoczniej jest taki popyt (przynajmniej oficjalny) że aby się podaż opłacała muszą mieć takie a nie inne ceny. Dlatego też w osiedlowym zieleniaku drożej kupisz masło niż w hipermarkecie.

 

@w46

Piractwo to nie promocja - to nie autorzy/właściciele praw do czegokolwiek robią promocję dla ludu, lecz ktoś kto takiego prawa nie ma. Jakbym miał płacić za lodówkę, to bym się bez niej obył, ale że jest za darmo u Ciebie w domu to sobie wezmę. A taki będę promocyjny :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@w46

Piractwo to nie promocja - to nie autorzy/właściciele praw do czegokolwiek robią promocję dla ludu, lecz ktoś kto takiego prawa nie ma.

tak, ale piractwo jest podobnie postrzegane:

- stuff łatwo dostępny

- pobranie nie wywołuje (w większości przypadków) poczucia winy bo przecież nikt na tym nie stracił - to była tylko kopia

 

... to temat bez końca

 

Jakbym miał płacić za lodówkę, to bym się bez niej obył, ale że jest za darmo u Ciebie w domu to sobie wezmę. A taki będę promocyjny :D

Wybacz, ale mam jedną i nie oddam bo nie będę miał gdzie jedzenia trzymać ;) ale możesz sobie zrobić kopię  ;) ...o ile to zgodne z prawem

 

btw. nie popieram nielegalnego pobierania utworów objętych ochroną prawną ale uważam że koncerny zdecydowanie przesadzają z szacunkami strat z tego powodu i same nie są w uczciwe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Google ujawniło swoją pilnie strzeżoną tajemnicę. Koncern, jako pierwszy dostawca chmury obliczeniowej i – prawdopodobnie – pierwszy wielki właściciel centrów bazodanowych, zdradził ile wody do chłodzenia zużywają jego centra obliczeniowe. Dotychczas szczegóły dotyczące zużycia wody były traktowane jak tajemnica handlowa.
      Firma poinformowała właśnie, że w ubiegłym roku jej centra bazodanowe na całym świecie zużyły 16,3 miliarda litrów wody. Czy to dużo czy mało? Google wyjaśnia, że to tyle, ile zużywanych jest rocznie na utrzymanie 29 pól golfowych na południowym zachodzie USA. To też tyle, ile wynosi roczne domowe zużycie 446 000 Polaków.
      Najwięcej, bo 3 miliardy litrów rocznie zużywa centrum bazodanowe w Council Bluffs w stanie Iowa. Na drugim miejscu, ze zużyciem wynoszącym 2,5 miliarda litrów, znajduje się centrum w Mayes County w Oklahomie. Firma zapowiada, że więcej szczegółów na temat zużycia wody przez jej poszczególne centra bazodanowe na świecie zdradzi w 2023 Environmental Report i kolejnych dorocznych podsumowaniach.
      Wcześniej Google nie podawało informacji dotyczących poszczególnych centrów, obawiając się zdradzenia w ten sposób ich mocy obliczeniowej. Od kiedy jednak zdywersyfikowaliśmy nasze portfolio odnośnie lokalizacji i technologii chłodzenia, zużycie wody w konkretnym miejscu jest w mniejszym stopniu powiązane z mocą obliczeniową, mówi Ben Townsend, odpowiedzialny w Google'u za infrastrukturę i strategię zarządzania wodą.
      Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że Google'a do zmiany strategii zmusił spór pomiędzy gazetą The Oregonian a miastem The Dalles. Dziennikarze chcieli wiedzieć, ile wody zużywają lokalne centra bazodanowe Google'a. Miasto odmówiło, zasłaniając się tajemnicą handlową. Gazeta zwróciła się więc do jednego z prokuratorów okręgowych, który po rozważeniu sprawy stanął po jej stronie i nakazał ujawnienie danych. Miasto, któremu Google obiecało pokrycie kosztów obsługi prawnej, odwołało się od tej decyzji do sądu. Później jednak koncern zmienił zdanie i poprosił władze miasta o zawarcie ugody z gazetą. Po roku przepychanek lokalni mieszkańcy dowiedzieli się, że Google odpowiada za aż 25% zużycia wody w mieście.
      Na podstawie dotychczas ujawnionych przez Google'a danych eksperci obliczają, że efektywność zużycia wody w centrach bazodanowych firmy wynosi 1,1 litra na kilowatogodzinę zużytej energii. To znacznie mniej niż średnia dla całego amerykańskiego przemysłu wynosząca 1,8 l/kWh.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Nowy raport IPCC to „czerwony alarm dla ludzkości", stwierdził Sekretarz Generalny ONZ Antonio Guterres. Opublikowana właśnie część raportu to pierwsze od 2013 roku duże opracowanie podsumowujące stan wiedzy na temat zmian klimatycznych. Jeśli połączymy siły, możemy jeszcze uniknąć katastrofy. Ale, jak pokazuje raport, nie ma już czasu na zwłokę, nie ma też wymówek. Raport opublikowano na trzy miesiące przed szczytem klimatycznym w Glasgow.
      Autorzy raportu mówią, że od roku 1970 temperatury na powierzchni Ziemi rosną szybciej niż w jakimkolwiek 50-letnim okresie w ciągu ostatnich 2000 lat. Używając terminologii sportowej, atmosfera jest na dopingu, co oznacza, że coraz częściej obserwujemy ekstremalne zjawiska, mówi Peteri Taalas, sekretarz generalny Światowej Organizacji Meteorologicznej.
      Główne wnioski z raportu to:
      – w dekadzie 2011–2020 średnia globalna temperatura była o 1,09 stopnia Celsjusza wyższa niż w latach 1850–1900, a ostatnich pięć lat było najgorętszych od roku 1850;
      – tempo wzrostu poziomu oceanów jest obecnie niemal trzykrotnie szybsze niż w latach 1901–1971;
      – z 90-procentową pewnością można stwierdzić, że wpływ człowieka jest głównym powodem wycofywania się lodowców i spadku pokrywy lodu morskiego w Arktyce obserwowanych od lat 90. XX w.
      – jest pewne, że gorące ekstrema, w tym fale upałów, stają się od lat 50. XX w. częstsze i bardziej intensywne, a fale mrozów rzadsze i mniej poważne.
      W raporcie czytamy również, że już teraz globalne ocieplenie spowodowało zmiany w wielu systemach podtrzymywania życia na planecie. Systemy te mogą powrócić do stanu sprzed zmian dopiero w perspektywie setek bądź tysięcy lat. Oceany będą się ocieplały i zwiększały kwasowość, a lodowce będą wycofywały się jeszcze przed dekady lub wieki. Autorzy ostrzegają, że każdy dodatkowy ułamek stopnia, o który ogrzejemy planetę, będzie tylko pogarszał sytuację.
      W chwili obecnej nie można też wykluczyć – choć jest to mało prawdopodobne – wzrostu poziomu oceanów o 2 metry do roku 2100 i o 5 metrów do roku 2150. To zaś oznacza, że w najbliższych dekadach miliony osób mieszkających na wybrzeżach będą musiały uciekać przed powodziami i podtopieniami.
      W Porozumieniu Paryskim z 2015 roku założono, że wzrost średnich temperatur na Ziemi zostanie powstrzymany poniżej 2 stopni Celsjusza w porównaniu z epoką przedprzemysłową, a celem jest utrzymanie go na poziomie poniżej 1,5 stopnia. Z najnowszego raportu wynika, że obecnie jedynym sposobem, by dotrzymać tych ustaleń jest szybkie i bardzo poważne zmniejszenie emisji węgla do atmosfery. Wszelkie inne scenariusze rozważane w raporcie nie dają szansy na utrzymanie temperatur w zaplanowanych widełkach. To zaś oznacza, że w krótkim czasie średnie temperatury na powierzchni Ziemi mogą wzrosnąć do takich, jakich planeta nie doświadczyła od setek tysięcy lub nawet milionów lat. To temperatury, z którymi nigdy się nie zetknęliśmy.
      Obecnie ludzkość emituje około 40 miliardów ton CO2 rocznie, tymczasem naukowcy ostrzegają, że jeśli wyemitujemy dodatkowo 500 miliardów ton, to szansa, że globalne ocieplenie zatrzyma się przed poziomem 1,5 stopnia Celsjusza wynosi 50:50.
      W raporcie czytamy, że wzrost temperatur o 1,5 stopnia Celsjusza powyżej epoki przedprzemysłowej nastąpi do roku 2040. Pod warunkiem jednak, że w ciągu najbliższych kilku lat dojdzie do znaczącej redukcji emisji. Jeśli tak się nie stanie, te 1,5 stopnia osiągniemy szybciej.
      Autorzy raportu przygotowali 5 różnych scenariuszy emisji dwutlenku węgla. Tylko 2 z nich dają szansę, na powstrzymanie globalnego ocieplenia przed poziomem 2 stopni Celsjusza. Najbardziej ambitny, który zakłada, że do połowy wieku emisja spadnie do poziomu 0 netto, pozwala przypuszczać, że globalne ocieplenie uda się zatrzymać nieco powyżej poziomu 1,5 stopnia Celsjusza w porównaniu z epoką przedprzemysłową.
      W związku z opublikowaniem raportu Antonio Guterres wezwał wszystkie kraje, by zrezygnowały z planów budowy nowych elektrowni węglowych oraz planów rozwoju i eksploracji paliw kopalnych. Raport ten musi być dzwonem pogrzebowym dla węgla i paliw kopalnych, zanim zniszczą one naszą planetę, stwierdził.
      Dzisiaj zaprezentowano pierwszą część, podsumowanie, raportu. Liczy sobie ono 41 stron. Dostępny jest też cały raport [PDF] o objętości niemal 4000 stron, jednak pozostałe strony oznaczono jako Wersja zaakceptowana. Może zostać poddana ostatecznej edycji.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Prawnikom Google'a nie udało się doprowadzić do odrzucenia przez sąd pozwu związanego z nielegalnym gromadzeniem danych użytkowników przez koncern. Sędzia Lucy Koh uznała, że Google nie poinformował użytkowników, iż zbiera ich dane również wtedy, gdy wykorzystują w przeglądarce tryb anonimowy.
      Powodzi domagają się od Google'a i konglomeratu Alphabet co najmniej 5 miliardów dolarów odszkodowania. Twierdzą, że Google potajemnie zbierał dane za pośrednictwem Google Analytics, Google Ad Managera, pluginów oraz innych programów, w tym aplikacji mobilnych. Przedstawiciele Google'a nie skomentowali jeszcze postanowienia sądu. Jednak już wcześniej mówili, że pozew jest bezpodstawny, gdyż za każdym razem, gdy użytkownik uruchamia okno incognito w przeglądarce, jest informowany, że witryny mogą zbierać informacje na temat jego działań.
      Sędzia Koh już wielokrotnie rozstrzygała spory, w które były zaangażowane wielkie koncerny IT. Znana jest ze swojego krytycznego podejścia do tego, w jaki sposób koncerny traktują prywatność użytkowników. Tym razem na decyzję sędzi o zezwoleniu na dalsze prowadzenie procesu przeciwko Google'owi mogła wpłynąć odpowiedź prawników firmy. Gdy sędzia Koh zapytała przedstawicieli Google'a, co koncern robi np. z danymi, które użytkownicy odwiedzający witrynę jej sądu wprowadzają w okienku wyszukiwarki witryny, ci odpowiedzieli, że dane te są przetwarzane zgodnie z zasadami, na jakie zgodzili się administratorzy sądowej witryny.
      Na odpowiedź tę natychmiast zwrócili uwagę prawnicy strony pozywającej. Ich zdaniem podważa ona twierdzenia Google'a, że użytkownicy świadomie zgadzają się na zbieranie i przetwarzanie danych. Wygląda na to, że Google spodziewa się, iż użytkownicy będą w stanie zidentyfikować oraz zrozumieć skrypty i technologie stosowane przez Google'a, gdy nawet prawnicy Google'a, wyposażeni w zaawansowane narzędzia i olbrzymie zasoby, nie są w stanie tego zrobić, stwierdzili.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przed sądem federalnym w San Jose złożono pozew zbiorowy przeciwko Google'owi. Autorzy pozwu oskarżają wyszukiwarkowego giganta o to, że zbiera informacje o internautach mimo iż używają oni trybu prywatnego przeglądarki. Uważają, że Google powinien zapłacić co najmniej 5 miliardów dolarów grzywny.
      Zdaniem autorów pozwu problem dotyczy milionów osób, a za każde naruszenie odpowiednich ustaw federalnych oraz stanowych koncern powinien zapłacić co najmniej 5000 USD użytkownikowi, którego prawa zostały naruszone.
      W pozwie czytamy, że Google zbiera dane za pomocą Google Analytics, Google Ad Managera i innych aplikacji oraz dodatków, niezależnie od tego, czy użytkownik klikał na reklamy Google'a. Google nie może w sposóby skryty i nieautoryzowany gromadzić danych na temat każdego Amerykanina, który posiada komputer lub telefon, piszą autorzy pozwu.
      Do zarzutów odniósł się Jose Castaneda, rzecznik prasowy koncernu. Za każdym razem, gdy użytkownik uruchamia przeglądarkę w trybie prywatnym, jest jasno informowany, że przeglądane witryny mogą śledzić jego poczynania, stwierdził.
      Specjaliści ds. bezpieczeństwa od dawna zwracają uwagę, że użytkownicy uznają tryb prywatny za całkowicie zabezpieczony przez śledzeniem, jednak w rzeczywistości takie firmy jak Google są w stanie nadal zbierać dane o użytkowniku i, łącząc je z danymi z publicznego trybu surfowania, doprecyzowywać informacje na temat internautów.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Google podsumowało jedną z najbardziej długotrwałych wojen, jaką stoczyło ze szkodliwym oprogramowaniem. W ciągu ostatnich trzech lat firma usunęła ponad 1700 aplikacji zarażonych różnymi odmianami szkodliwego kodu o nazwie Bread (Joker).
      Jego twórcy byli wyjątkowo uparci. Zwykle autorzy szkodliwego kodu przestają go wgrywać do Play Store gdy tylko zostanie on wykryty przez Google'a. Przestępcy stojący za Bread'em nie poddali się tak łatwo. Działali przez ponad trzy lata i co tydzień przygotowywali nową wersję szkodliwego kodu.
      Przez te trzy lata stosowali tę samą technikę – wprowadzali w kodzie serię niewielkich zmian, licząc na to, że uda się oszukać stosowane przez Google'a mechanizmy obronne. Zwykle się nie udawało, ale czasami przestępcy odnosili sukces. Na przykład we wrześniu ubiegłego roku ekspert ds. bezpieczeństwa, Aleksejs Kurpins znalazł w Play Store 24 różne aplikacje zarażone Jokerem. W październiku inny ekspert znalazł kolejną aplikację, a kilka dni później Trend Micro poinformował o odkryciu kolejnych 29 kolejnych zarażonych programów. Później znajdowano kolejne, w tym arkusze kalkulacyjne Google Docs.
      Jednak w większości wypadków mechanizmy Google'a działały dobrze i zablokowały ponad 1700 aplikacji, które miały zostać umieszczone w Play Store. Jak dowiadujemy się z wpisu na oficjalnym blogu, w pewnym momencie hakerzy użyli niemal każdej znanej techniki, by ukryć kod. Zwykle przestępcy posługiwali się jednorazowo 3–4 wariantami szkodliwego kodu. Jednak pewnego dnia próbowali wgrać aplikacja zarażone w sumie 23 odmianami kodu.
      Najbardziej skuteczną techniką zastosowaną przez twórców szkodliwego kodu było wgranie najpierw czystej aplikacji do Play Store, a następnie rozbudowywanie jej za pomocą aktualizacji zawierających już szkodliwy kod. Przestępcy nie ograniczali się jedynie do tego. Umieszczali na YouTube filmy z recenzjami, które miały zachęcić internautów do instalowania szkodliwych aplikacji.
      Jak informuje Google, twórcy Breada działali dla korzyści finansowych. Pierwsze wersje ich szkodliwego kodu miały za zadanie wysyłać SMS-y premium, z których przestępcy czerpali korzyści. Gdy Google zaostrzył reguły dotyczące korzystania przez androidowe aplikacje z SMS-ów, przestępcy przerzucili się na WAP fraud. Telefon ofiary łączył się za pomocą protokołu WAP i dokonywał opłat, którymi obciążany był rachunek telefoniczny. Ten typ ataku był popularny na na przełomie pierwszego i drugiego dziesięciolecia bieżącego wieku. Później praktycznie przestał być stosowany. Nagle, w roku 2017, wystąpił prawdziwy wysyp szkodliwego kodu, który znowu korzystał z tej techniki. Jak twierdzi Google, twórcy Breada byli najbardziej upartą i wytrwałą grupą przestępczą, która używała WAP fraud.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...