Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Dowody zebrane w Górach Świętokrzyskich wskazują, że czworonożne kręgowce nie tylko pojawiły się o 10 mln lat wcześniej, ale i gdzie indziej niż dotąd sądzono. Odciski stóp sprzed 397 mln lat powstały, gdy w rejonie tym znajdował się jeszcze brzeg morza. Autorem znaleziska jest Grzegorz Niedźwiedzki, doktorant w Zakładzie Paleobiologii i Ewolucji na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego. Paleontolog natrafił na nie w 2002 r. w starym kamieniołomie w pobliżu Kielc.

Odciski są o 18 mln lat starsze od najwcześniejszych przykładów skamieniałych kości istot czworonożnych. Mają ok. 15 cm średnicy, co wskazuje, że pozostawiło je zwierzę o długości mniej więcej 2,5 m.

Przedtem uważano, że ok. 387 mln lat temu czworonogi wyłoniły się z prehistorycznych ryb Elpistostegalia. Miało do tego dojść w jeziorkach i deltach rzek, bo wszystkie skamieliny znajdowano właśnie tam. Badania zespołu Niedźwiedzkiego sugerują, że zwierzęta z czterema kończynami wypełzły raczej na brzeg płytkiego morza. Zostawiły ślady w mule laguny pływowej. Czemu ewolucja wybrała do tego celu brzeg morza, a nie jeziorko? Polski paleontolog spekuluje, że zadecydowała perspektywa kuszącego posiłku, a mianowicie ryby uwięzione dwa razy dziennie w piasku podczas pływów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najsmutniejsze jest to, że głównym autorem publikacji na temat tego wielkiego odkrycia jest... Szwed. http://www.sciencenews.org/view/generic/id/52896/title/Footprints_could_push_back_tetrapod_origins . Polaków nawet nie poproszono o wywiad.

 

Chociaż z drugiej strony... polskie uczelnie igrały i się doigrały - olewanie spraw PR-u i "marketingu" sprawiło, że kiedy wreszcie Polacy dokonali naprawdę ważnego odkrycia, nikt się nimi nawet nie interesuje. Może urażone ego kilku ludzi sprawi, że coś się wreszcie zmieni na tym polu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Faktycznie żal zadek ściska. Biedny doktorant walczy o utrzymanie się na powierzchni, a tu mu badania z przed nosa zgarną... Nastawienie Polskich uczelni powinno się zmienić, promować własne. (nawet z ekonomicznego punktu widzenia gra jest warta świeczki)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mentalność Polaków ot co..kiedyś liczyła się nauka teraz liczy się interes...banda dorobkiewiczów i tyle..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdyby liczył się interes, to by zadbali, by coś z tego mieć. A tak....

Tragedia, jak cała polska nauka.

 

Nie lepiej byłoby, gdyby państwo podpisało odpowiednie umowy z kilkoma wiodącymi światowymi uczelniami na konkretne badania i finansowało je, a nie polskie uczelnie? Założę się, że te same pieniądze przyniosłyby znacznie lepsze efekty, gdyby finansować z nich badania na Harvardzie czy inszym Oxfordzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mentalność Polaków ot co..kiedyś liczyła się nauka teraz liczy się interes...banda dorobkiewiczów i tyle..

 

MALKONTENCI!Ten wywiad to przecież komentarz do artykułu w Nature, a tam autorem jest Niedźwiedzki wraz z resztą kolegów i koleżanek.

 

To tak jak mówić o Obamie, że ma kiepski PR, bo w Polskiej telewizji omówiono jego nagrodę Nobla ;-) a samego nie poproszono o wywiad :-P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam, mój błąd. Ślepo zawierzyłem Science News. Szwed jest autorem-seniorem, a nie głównym autorem. Chociaż i to mnie irytuje, mówiąc szczerze.

 

@Mariusz

 

przesadzasz w drugą stronę. Nawet w chorej UE o granty trzeba walczyć, więc można mówić o interesie uczelni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trudno jest chyba wypośrodkować to tak,aby "zmusić" doktoranta do pracy. I aby jego praca przynosiła jakieś wymierne efekty. Dzisiaj wielu z nich pisze prace o byle czym, nie zważając na to jaką przydatność dla nauki ma jego praca.

Z drugiej strony całkowita komercjalizacja nauki to tez niedobry pomysł, bo są niedochodowe dziedziny nauki, którymi ktoś też będzie musiał się zająć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z drugiej strony całkowita komercjalizacja nauki to tez niedobry pomysł, bo są niedochodowe dziedziny nauki, którymi ktoś też będzie musiał się zająć.

Ależ tymi dziedzinami zajmą się pasjonaci, z czego wynika korzyść, że tematem będą zajmować się osoby szczególnie nim zainteresowane. Do wad zaliczył bym teoretyczne zmniejszenie innowacyjności, choć o tym można dyskutować - co jest lepsze - 1 przełomowa praca, czy 10 doktorów piszących o pierdołach tylko dla tytułu?!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Z drugiej strony całkowita komercjalizacja nauki to tez niedobry pomysł, bo są niedochodowe dziedziny nauki, którymi ktoś też będzie musiał się zająć.

Wystarczy finansowanie badań podstawowych, ale przy zachowaniu obowiązkowej konkurencji o granty. Powoli to wkracza nawet u nas, chociaż póki co znajomości i układziki ciągle pozostają bardzo silne (nie tylko u nas zresztą).

 

Pocieszający jest też fakt, że obecnie z funduszy uczelnianych prowadzi się śmiesznie mało badań. Zdecydowana większość poważnych prac powstaje dzięki grantom, a o te trzeba walczyć i niczego się nie dostaje z urzędu za sam fakt istnienia zakładu. Tak więc jakiś bodziec do rozwoju jednak jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@mikroos: przeca żartuję :D

Ale fakt, że polska nauka potrzebuje porządnego przemeblowania. A co do finansowania... jeśli społeczeństwo będzie bogate to i sponsorzy się znajdą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zdecydowana większość poważnych prac powstaje dzięki grantom

 

A ja sie wlasnie zastanawiam, czy takie odgórne dawanie grantów na jakis cel nie powoduje prowadzenia prac naukowych "na sile". Chodzi mi o nastepujacy mechanizm :

 

- urzednik w UE decyduje o stworzeniu puli grantów na szczytny cel, np: ekologia, efekt cieplarniany, wirus kaczej, czy żółwiej grypy

- swiat biznesu i naukowcy zaczynaja zajmowac sie grantowanymi tematami

- dochodzi do odkryc, ale sa one nie obiektywne i naciagane, maja na celu udowodnienie postawonej tezy, czy tez podtrzymanie worka z pieniedzmi

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak szczerze, to nie sądzę. Biorąc pod uwagę, jak wiele kasy obecnie brakuje na badania (i to na całym świecie, nawet w USA), raczej to naukowcy biją się o kasę, a nie kasa leży, a urzędnik liczy, że ktoś napisze jakiś głupi wniosek, który i tak zostanie rozpatrzony pozytywnie. Efekt jest tak, że musisz mieć naprawdę dobry wniosek, żeby dostać pieniądze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj czytam o zmowie koncernów farmaceutycznych i ekspertów ze Światowej Organizacji Zdrowia w sprawie A/H1N1.

 

Nie wydaje mi sie, aby ktos swiadomie i z premedytacja dopuszczal sie takiej ogolnoswiatowej manipulacji. Staram sie odkryc jakis bardziej oczywisty mechanizm, dlatego uczepilem sie tych grantow :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zwróć uwagę, że firmy nie korzystają z grantów państwowych, więc ten argument tym bardziej wydaje mi się mało wiarygodny. Chociaż kto wie, może stoi nad nami złe lobby (nie powiem, z jaką religią albo orientacją seksualną NA PEWNO jest powiązane ;) ale Rydzyk Tobie powie ;) ), które decyduje za Ciebie nawet wtedy, kiedy kupujesz nowe wkładki do butów :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wszystko to prawda, jednak w momencie, gdy pieniądze rozdziela urzędnik, zawsze jest podejrzenie,że nie jest bezstronny, że nie kieruje się tylko sprawami merytorycznymi. Itp. itd.

 

A co do grantów i koncernów farmaceutycznych... tutaj się nie zgodzę. Czyż takim "grantem" nie są te wszystkie listy leków refundowanych i kupowanie na zapas szczepionek? Przecież to oczywiste dofinansowanie koncernów z pieniędzy podatników i to nie wiadomo za co. To coś, co nie podlega grze rynkowej, a naciskom, przekupstwom itp. itd.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Wszystko to prawda, jednak w momencie, gdy pieniądze rozdziela urzędnik, zawsze jest podejrzenie,że nie jest bezstronny, że nie kieruje się tylko sprawami merytorycznymi. Itp. itd.
To samo mogę powiedzieć o nepotyzmie w biznesie. W przypadku urzędu wystarczą jasne procedury.

 

Co do szczepionek - nie do końca się zgodzę. Grant dostajesz przed rozpoczęciem badań w celu ich przeprowadzenia (i zachowujesz tę kasę niezależnie od wyników badań, o ile nie przeznaczysz jej na imprezy, a wydasz zgodnie z zadeklarowanym planem), a zakupu leku rząd może (choć nie musi) dokonać dopiero po ostatecznym dopuszczeniu leku do obrotu. Różnica jest więc ogromna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wszystko to prawda, jednak w momencie, gdy pieniądze rozdziela urzędnik, zawsze jest podejrzenie,że nie jest bezstronny, że nie kieruje się tylko sprawami merytorycznymi. Itp. itd.

Teorie spiskowe dopasujesz wszędzie, nawet do tej strony, w końcu wy też wybieracie tylko fragment z informacji, które się ukazały ergo możecie manipulować opinią internautów dodając artykuły stronniczo (np na 4 za 1 przeciw). Niesprawiedliwe? takie już są owe teorie spiskowe. Dopóki nie masz dowodów (czyli nie bierzesz udziału w procederze) niestety nie masz podstaw do oskarżania czegokolwiek, nawet korupcjogennego systemu, jakim są limity na leki/sprzęt ortopedyczny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Problem w tym, że biznesmen obraca swoimi prywatnymi pieniędzmi, więc ma prawo robić z nimi, co zechce. Ma prawo wybierać np. kontrahenta nie ze względów merytorycznych, a towarzystkich - jego pieniądze, jego ryzyko.

Urzędnik nie ma takiego prawa. A jakie niby urzędnik ma kompetencje do stwierdzenia, które badania należy finansować, a których nie? Urzędnik wydaje cudze pieniądze na cudze potrzeby - a to najgorszy, najbardziej marntorwany sposób wydatkowania pieniędzy.

Zresztą... pamiętacie czasy sprzed 1989 roku? Urzędnicy decydowali co, jak, gdzie, w jakich ilościach i z czego należy produkować oraz za ile, gdzie i na jakich warunkach sprzedawać. I póki sklepowe wyglądały, jak wyglądały. A wystarczyło odebrać urzędnikom możliwość decydowania o tym i... różnica kolosalna.

Dlatego uważam, że o jak największej liczbie rzeczy powinien decydować sam obywatel, a nie urzędnik. Chce obywatel kupić sobie lekarstwo - niech kupuje, jego pieniądze, jego zdrowie. Chce je sprowadzić z zagranicy - niech sprowadzi. To nie urzędnik powinien decydować o tym, czy ja mogę kupić jakąś szczepionkę i czy należy z moich podatków wydawać miliardy na lekarstwa, których nikt nie potrzebuje. Mnie nikt nie będzie próbował przekupić, bo ja decyduję o zakupie szczepionki dla siebie i w moim interesie jest podjęcie decyzji jak najbardziej korzystnej dla mnie ze względu na moje zdrowie i finanse. Urzędnika, który decyduje o zakupie milionów szczepionek, będą próbowali przekupować/przekonywać i istnieje ryzyko, że urzędnik będzie brał pod uwagę to, co jest dla niego najlepsze, a nie dla tych, za pieniądze których szczepionki są kupowane.

Najświeższy przykład: panika ze świńską grypą czy szczepienia dziewczynek na wirusa brodawczaka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Problem w tym, że biznesmen obraca swoimi prywatnymi pieniędzmi, więc ma prawo robić z nimi, co zechce. Ma prawo wybierać np. kontrahenta nie ze względów merytorycznych, a towarzystkich - jego pieniądze, jego ryzyko. Urzędnik nie ma takiego prawa.

I właśnie dlatego konieczne jest ustanowienie jasnych procedur. To w zupełności wystarcza i całkowicie przeczy liberalnym teoriom.

A jakie niby urzędnik ma kompetencje do stwierdzenia, które badania należy finansować, a których nie? Urzędnik wydaje cudze pieniądze na cudze potrzeby - a to najgorszy, najbardziej marntorwany sposób wydatkowania pieniędzy.

Znów liberalne gadanie, z którego nic nie wynika w tym przypadku. Komisje przydzielające granty mają jasne wytyczne, a do tego są zbyt licznie obsadzone. Inna rzecz, że niezależnie od tego, kto będzie wykonywał badania (firmy czy uczelnie), na badania podstawowe i tak idzie kasa podatnika (wszak nawet w najcudowniejszych Juesej obywatele zrzucają się na badania), więc rozdzielić je musi urzędnik.

Zresztą... pamiętacie czasy sprzed 1989 roku? Urzędnicy decydowali co, jak, gdzie, w jakich ilościach i z czego należy produkować oraz za ile, gdzie i na jakich warunkach sprzedawać. I póki sklepowe wyglądały, jak wyglądały. A wystarczyło odebrać urzędnikom możliwość decydowania o tym i... różnica kolosalna.

Ach, super, jezcze najlepiej odwołaj się do starożytnego Egiptu, w którym panowało niewolnictwo.

Dlatego uważam, że o jak największej liczbie rzeczy powinien decydować sam obywatel, a nie urzędnik.

Z tym się zgadzam, ale obywatel nie ma pojęcia na temat przyznawania grantów. Co do refundacji - zgadzam się, pacjent powinien sam płacić, ale z zastrzeżeniem, że istnieje jednak urząd odpowiedzialny za dopuszczanie leków do obiegu. Pacjent zwyczajnie nie rozumie takich pojęć, jak QALY, OR czy nawet istotność statystyczna, więc praktycznie nie istnieje opcja, żeby poprawnie zaordynował sobie optymalną terapię w oparciu o wiarygodne dane.

Najświeższy przykład: panika ze świńską grypą czy szczepienia dziewczynek na wirusa brodawczaka.

I co, pewnie uznasz, że szczepionka na HPV nie działa, a jego związek z rakiem szyjki macicy to ściema?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I właśnie dlatego konieczne jest ustanowienie jasnych procedur. To w zupełności wystarcza...

 

Granty stworzyly nowe realia prowadzenia biznesu. Fakty sa takie, ze dzieki grantom chcacy czegos dokonac maja taka szanse. Normalnie startujacy biznes musialby powolutku sie rozwijac starajac sie pokonac poczatkowe trudy. Tak powstaje mozliwosc na utworzenie od razu czegos duzego, ciekawego i innowacyjnego i wdrozenie nawet w skali regionu czy kraju. Coraz bardziej mysle, ze to dobrze. Tak czy siak na nauke idzie coraz wiecej kasy a wszystkie, nawet na chwile powstajace biznesy daja przeciez prace i doswiadczenie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ścieżka skamieniałych śladów sprzed 7 mln lat na Pustyni Arabskiej to odciski stóp stada prehistorycznych słoni. Wyniki badań zespołu z Niemiec, USA, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Francji ukazały się w piśmie Biology Letters.
      Na stanowisku Mleisa 1 w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, które stanowi część Formacji Baynunah z górnego miocenu, widnieje wyjątkowo długi szlak śladów pojedynczego stada, złożonego z co najmniej 13 osobników. Grupa zwierząt przeszła przez błoto. Ślady stwardniały, zostały zasypane, a po długim czasie odsłoniła je erozja. Analiza wykazała, że w stadzie znajdowały się zarówno osobniki dorosłe, jak i młode. To pierwszy bezpośredni dowód na istnienie struktur społecznych u prehistorycznych słoni.
      To absolutnie wyjątkowe miejsce, naprawdę rzadka okazja, by w zapisie kopalnym ujrzeć zachowanie w takim świetle, jakiego nie zapewnia analiza kości czy zębów - podkreśla szef ekipy naukowców dr Faysal Bibi, paleontolog z Uniwersytetu w Poitiers oraz Muzeum Historii Naturalnej w Berlinie.
      Również na stanowisku Mleisa 1 odkryto 260-m trop samotnego samca. Niewykluczone więc, że prehistoryczne słoniowate, zupełnie jak dzisiejsze słonie, dzieliły się na grupy samic i prowadzące samotniczy tryb życia samce, które zbliżały się do wybranek tylko w okresie godowym.
      Mleisa 1 ma powierzchnię 5 hektarów. Chociaż stanowisko było znane od jakiegoś czasu, dopiero po obfotografowaniu z powietrza stało się jasne, że to coś o sporym znaczeniu naukowym. Gdy zobaczyliśmy je z lotu ptaka, wszystko stało się bardziej klarowne. Widząc całość, mogliśmy zrozumieć, co tu się stało - wyjaśnia prof. Brian Kraatz z Western University of Health Sciences. Serię zdjęć skompilowano, uzyskując szczegółową mozaikę okolicy. Na witrynie GigaPan można przeglądać ortofotomapę przygotowaną przez prof. Nathana Craiga z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii.
      Wg członków zespołu, nawet dla kogoś bez wiedzy technicznej jest oczywiste, że ślady z Pustyni Arabskiej pozostawiły duże zwierzęta.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W zeszły weekend na konferencji pt. Dzieciństwo w archeologii Jess Cooney, archeolog z Cambridge University, zaprezentowała metodę, która pozwala określić wiek i płeć dzieci, które tworzyły prymitywne dzieła sztuki (tzw. finger flutings) na miękkich ścianach jaskiń w Rouffignac. Przed ok. 13 tys. lat, kiedy nasi przodkowie prowadzili zbieracko-myśliwski tryb życia, dzieci nie korzystały z kredek czy flamastrów, ale dotykały palcami skały i przeciągały nimi po powierzchni. Badania ujawniły, że niektóre wzory wykonał 3-latek; największą sprawnością wykazała się zaś 5-letnia dziewczynka.
      W 2006 r. archeolodzy po raz pierwszy zorientowali się, że część śladów palców pozostawiły dzieci. Prace Cooney i dr Leslie Van Gelder z Walden University, które na początku tego roku spędziły tydzień na mierzeniu, pokazały, w jakim dokładnie wieku byli młodzi artyści.
      O istnieniu systemu jaskiń w Rouffignac wiemy od XVI wieku. W 1575 r. François de Belleforest wspominał w swoim dziele Cosmographie universelle o widniejących na ścianach rysunkach i śladach zwierząt. Przedstawienia mamutów, koni i nosorożców stanowią jednak niewielką część dzieł sztuki z Cro des Cluzeau. Turyści zwiedzający jaskinię pozostawiali, niestety, swoje własne rysunki, dlatego dopiero w 1956 r. naukowcy stwierdzili, że najpiękniejsze są dziełem prehistorycznych rąk.
      Najpierw intensywnie zajęto się analizą rysunków zwierząt, a mniej imponujące, wykonane bez użycia barwników, ślady palców zainteresowały akademików całkiem niedawno. Wskazówki sugerują, że powstały one w tym samym czasie, co rzeźbione i malowane zwierzęta, czyli w kulturze magdaleńskiej. Jest to jedna z kultur późnego paleolitu. Do jej wytworów należy np. malarstwo naskalne z jaskini Lascaux.
      Cooney zainspirowała metodologia stworzona przez Van Gelder i zmarłego doktora Kevina Sharpe'a. Para naukowców poddała skrupulatnej analizie statystycznej tysiące dłoni dorosłych i dzieci. Dzięki ich pracom możliwe stało się identyfikowanie jednostek w wieku 7 lat i młodszych na podstawie szerokości trzech środkowych palców. Mierząc suwmiarką ślady z Rouffignac i zestawiając je z współczesnymi danymi, możemy określić wiek dziecka do siódmego roku życia. Podobnie, jeśli dysponujemy wyraźnym profilem, kształt górnych krawędzi opuszek z 80-proc. trafnością wskazuje, czy mamy do czynienia z osobą płci żeńskiej, czy męskiej. Sprawdza się to zarówno u dzieci, jak i dorosłych. Za pomocą tej metodologii możemy również zidentyfikować ślady pozostawione przez to samo dziecko.
      Wzory wykonane przez dzieci występują we wszystkich komorach, nawet w tych oddalonych od wejścia o dobre 45 min marszu. […] Niektóre dziecięce wyżłobienia znajdują się wysoko na ścianach, a nawet na suficie, wskazując, że maluchy musiały siedzieć u kogoś na barana.
      W jednej z komór jest tyle zrobionych dziecięcymi palcami rowków, że wygląda na to, że wygospodarowano tam specjalną przestrzeń dla najmłodszych członków wspólnoty. Trudno jednak powiedzieć, czy chodziło o rytuał, czy o zabawę.
      Wyżłobienia pojawiają się też w jaskiniach Hiszpanii, Nowej Gwinei i Australii. Nie wiadomo, czemu ludzie je tworzyli. Poza meandrującymi liniami kreślono też zwierzęta, a nawet kształty przypominające zarys twarzy.
       
      http://www.youtube.com/watch?v=u7c2leQssOQ
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dotąd sądzono, że minóg morski (Petromyzon marinus) wykorzystuje walenie jedynie jako środek transportu. Okazuje się jednak, że choć sam mierzy maksymalnie 120 cm, dużo większe ssaki, np. kilkumetrowe płetwale karłowate, stają się jego ofiarami (Journal of Fish Biology).
      Naukowcy, którzy prowadzili badania na terenie Zatoki Świętego Wawrzyńca, zauważyli, że po odczepieniu minogów na skórze waleni zostaje rozjątrzona rana. Wygląda więc na to, że podczas podróży żywią się one krwią uprzejmego gospodarza. Ich pysk ma postać dużej przyssawki z 7 oddzielnymi zębami na dole i dwoma zrośniętymi na górze. Przystosowaniem do takiej formy odżywiania jest także ostry jak brzytwa język.
      Wcześniej ślady zębów minogów widywano m.in. na ciałach morświnów. Sfotografowano je przyczepione do wielorybów biskajskich (Eubalaena glacialis) czy delfinowatych z rodzaju Sousa. Na tej podstawie część biologów zaczęła przypuszczać, że minogi żywią się nie tylko krwią różnych ryb, ale i waleni. Inni argumentowali, że krwawiące ślady nie pozostały wcale po jedzeniu, ale były wymogiem związanym z długą trasą. Jeśli bowiem ktoś chce ją pokonać, nie wypadając w międzyczasie za burtę, musi się dobrze i pewnie "zaokrętować".
      Owen Nichols, dyrektor Marine Fisheries Initiative przy Provincetown Center for Coastal Studies podkreśla, że Zatoka Świętego Wawrzyńca była świetnym miejscem do obserwacji. Widok płetwali karłowatych nie należy tu do rzadkości (rejon stanowi letnie żerowisko tego gatunku), poza tym zwierzęta często wynurzają się, przez co widać dużą część ich ciała. Szefowa Ocean Research and Education Society Ursula Tscherter odpowiadała za część eksperymentu, polegającą na fotografowaniu waleni przed, w czasie i po odłączeniu P. marinus.
      Wg naszej wiedzy, są to pierwsze obserwacje takiego zachowania w czasie rzeczywistym. Dostarczają one przekonujących dowodów, że minogi przyczepione do waleni naruszają raczej skórę i przystępują do jedzenia, a nie mocują się zwyczajnie na czas podróży – twierdzi Nichols.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Rozbudowany ciąg korytarzy pod kamieniołomami w pobliżu Gortyny na Krecie może być miejscem, gdzie według greckiej mitologii, mieszkał Minotaur. Badacze twierdzą, że to równie prawdopodobna lokalizacja, jak pobliski pałac Minosa w Knossos.
      Prace wykopaliskowe Arthura Evansa sprzed 100 lat (prowadzone od 1900 r.) odsłoniły ruiny pałacu o powierzchni ok. 17,4 tys. m2. On sam ponoć chętnie przychylał się do wersji wydarzeń, zgodnie z którą Minotaur - syn Pazyfae, żony króla Krety, i byka zesłanego przez Posejdona - był więziony właśnie w odkrytym przez niego miejscu.
      Brytyjscy naukowcy uważają jednak, że nowa lokalizacja, zwana przez tubylców jaskiniami Labyrinthos, stanowi tak samo dobre źródło legendy jak pałac z Knossos. System łączących się korytarzy ma długość niemal 5 kilometrów. Niektóre są ślepe i kończą się czymś w rodzaju komnat, część na pewnych odcinkach się rozszerza.
      Wśród amatorów od wieku poszukujących osławionego Labiryntu jaskinie nie wzbudzały praktycznie żadnego zainteresowania. Podczas drugiej wojny światowej naziści urządzili tam nawet skład amunicji.
      Wchodząc do Labyrinthos w Gortynie, można bez problemu poczuć, że to ciemne i niebezpieczne miejsce, gdzie łatwo się zgubić. Hipoteza Evansa, że pałac z Knossos jest również Labiryntem, powinna być traktowana sceptycznie – twierdzi Nicolas Howarth, geograf z Uniwersytetu w Oksfordzie.
      Akademik uważa, że tak duża przewaga teorii brytyjskiego archeologa to skutek ludzkiej skłonności do wierzenia w romantyczne historie z przeszłości oraz uprzywilejowanej pozycji i charyzmy Evansa.
      Howarth zaznacza, że na podstawie dowodów archeologicznych nie da się właściwie wykazać, że Labirynt w ogóle kiedykolwiek istniał. Sądzę, że każde z miejsc [do wymienionych wyżej dwóch należy jeszcze dodać grotę Skotino] ma swoje prawa do tajemnicy Labiryntu, lecz na końcu zawsze pojawiają się pytania, na które ani archeologia, ani mitologia nie mogą w pełni odpowiedzieć.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Biolodzy wdrożyli nową technikę identyfikowania dzikich gepardów na podstawie odcisków łap. Ślady są fotografowane, a potem obrońcy przyrody mogą już bez przeszkód śledzić poczynania poszczególnych osobników, nie widząc ich nawet na oczy. Podobne metody zastosowano wcześniej do monitorowania innych zagrożonych gatunków, w tym tygrysów bengalskich i niedźwiedzi polarnych.
      Nad zmodyfikowaniem i przystosowaniem techniki do gepardów pracowało kilka organizacji, m.in. Wildtrack i AfriCat. Wszystko opiera się na założeniu, że ślad kociej łapy jest unikatowy, podobnie jak odcisk ludzkich linii papilarnych. Buszmeni z Namibii od lat umieją odróżnić w ten sposób poszczególne osobniki.
      Cyfrowe zdjęcie każdego śladu jest umieszczane w bazie danych. Kiedy badacz natrafi w terenie na jakiś odcisk, robi zdjęcie, a program komputerowy je skanuje i porównuje odległości pomiędzy określonymi punktami, aż uda mu się ewentualnie znaleźć odpowiednik.
      Na razie do bazy trafiły zdjęcia śladów gepardów z rezerwatu N/a'an ku sê w Namibii i Chester Zoo w Wielkiej Brytanii. Naukowcy mają nadzieję, że w przyszłości dzięki rosnącej ilości danych będzie można śledzić przemieszczanie się zwierząt, ich kontakty oraz liczebność na wybranym obszarze.
      To niezwykle ważne, ponieważ możemy nigdy nie mieć okazji do schwytania geparda i założenia mu obroży, aby określić wielkość i strukturę populacji, zbadać interakcje i jak populacja zmienia się w czasie – wyjaśnia Florian Weise, koordynator programu badawczego N/a'an ku sê. Dzięki wykorzystaniu nieinwazyjnej techniki powinno się powieść znalezienie i przeprowadzenie zwierząt z tzw. obszarów problematycznych. Poza rezerwatami w Namibii gepardy są często zabijane przez rolników, którzy obawiają się, że koty zapolują na ich trzodę. W pierwszym roku trwania studium zidentyfikowano i przesiedlono dwa takie gepardy.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...