Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Piractwo, dotychczas gnębiące przemysł filmowy i muzyczny, w pełni dotknęło też rynek książki elektronicznej. Najbardziej poczytni autorzy cieszą się też największym "wzięciem" wśród piratów.

Gdy w serwisie Amazon.com ukazała się elektroniczna wersja powieści Dana Browna "The Lost Symbol", w ciągu dwóch dni sprzedano jej więcej niż wersji papierowej. Jednak sukces miał swoją cenę. W ciągu 24 godzin po premierze, w Sieci zaczęły krążyć nielegalne kopie książki. Z miejsc takich jak Rapidshare czy BitTorrent zostały one pobrane więcej niż 100 000 razy.

Wraz z rosnącym zainteresowaniem książką elektroniczną, rośnie też piractwo. Jak podaje Stowarzyszenie Amerykańskich Wydawców w drugim kwartale 2009 roku wartość sprzedanych książek elektronicznych wyniosła 37 milionów dolarów. To trzykrotnie więcej niż w analogicznym okresie roku poprzedniego. Są to jednak tylko szacunkowe dane, gdyż wielu wydawców, w obawie przed piractwem, nie chce udzielać podobnych informacji.

Branża wydawnicza jest w tej dobrej sytuacji, że może czerpać z doświadczeń przemysłu muzycznego i filmowego. Lata walki z piractwem przyniosły bowiem z pewnością odpowiedź na jedno pytanie - wiadomo, które metody są nieskuteczne. Skutecznej wciąż nie opracowano, chociaż przykład serwisu iTunes pokazuje, że mimo piractwa można odnieść sukces.

Wydawcy wciąż jednak nie rozpoczęli poważnej dyskusji o problemie. Niektórzy z nich będą zapewne przygotowywali wydania elektroniczne na całe tygodnie po wydaniach papierowych. Tak uczyniła firma Simon & Schuster z książką "Under the Dome" Stephena Kinga, chociaż w tym wypadku chodziło o obawę, by tańsza wersja elektroniczna nie zaszkodziła sprzedaży edycji papierowej.

Inni, jak J.K. Rowling, w ogóle odmawiają zgody na wydawanie swoich dzieł w wersjach elektronicznych.

Książka elektroniczna ma jednak i tę zaletę dla wydawców, że, jak wynika ze wstępnych badań, osoby ją kupujące nabywają więcej dzieł, niż miłośnicy tradycyjnych papierowych wydawnictw.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam wrażenie, że rynek legalny i piratów to dwie średnio zależne rzeczy. Na obu są te same szlagiery, przy czym jeśli ktoś ma pirata, to wcale nie znaczy, że nie kupi legalnego produktu. Wystarczy spojrzeć co się działo podczas akcji "kup za ile chcesz" gry World of Goo. Ci, którzy gry nie znali, i tak jej nie kupili (bo skąd mieliby o niej wiedzieć), więc w większości płacili użytkownicy pirackich kopii. A więc znów piractwo okazało się narzędziem promocji.

 

Obawa wydawców przed książkami elektronicznymi jest lekko absurdalna. Po pierwsze, jeśli piraci będą chcieli dzieła o Harrym P. to je sobie po prostu zeskanują. A przy braku konkurencji w postaci legalnej książki elektronicznej, efekt finansowy dla wydawców może być tylko jeden. Po drugie, nie każdy ma czytnik z e-papierem, a czytanie z innego typu wyświetlacza jest męczące i nie stanowi konkurencji dla wydań papierowych.

 

A teraz małe szturchnięcie dla pokazanego na obrazku Kindle'a. Otóż mędrcy z Amazona wyposażyli urządzenie w funkcje szpiegowania użytkowników. Użytkownik kindle'a jest amazonowi znany z imienia, nazwiska, adresu, aktualnej pozycji geograficznej (GPS) oraz numeru karty kredytowej (można sobie ściągać opłaty). Kindle wysyła do amazonu syslogi, i robi to kilka razy dziennie. Ciekawe co potrafi nook i czy aby nie lepiej kupić taki czytnik w wesji oem o skośnookich...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zastanawiam się od bardzo dawna, dlaczego koncerny sprzedające filmy/muzykę/ksiązki (w postaci cyfrowej) nie wstawią do produktów jakiś ukrytych sygnatur/znaków. Znacznik taki mógłby być unikalny dla każdego zakupionego pliku, dzięki czemu wytropienie osobnika, który wrzucił plik do sieci byłoby banalne.

 

Generowanie znaczka może odbywać się zaraz przed ściągnięciem pliku, bo ani w php ani asp nie jest to nic trudnego, a większość użytkowników nie potrafiłaby usunąć głupiego tagu z eMPeTrójki, nie mówiąc już o podpisach, czy znaku wodnym w PDF ;]

 

Każda sygnatura pliku idzie do bazy a po znalezieniu pirackiej kopii odczytuje się znak wodny i mamy gościa ;]

 

PS: tak wiem, ktoś myślący mniej lub bardziej, ale myślący poradzi sobie z takim "zabezpieczeniem", ale na pewno ograniczyłoby to skalę piractwa (a ścigani i karani byliby częściej ci, którzy umieszczają w necie pliki a nie sciągacze), przy jednoczesnym braku problemów z użytkowaniem plików związanymi z zabezpieczeniami typu DRM

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zastanawiam się od bardzo dawna, dlaczego koncerny sprzedające filmy/muzykę/ksiązki (w postaci cyfrowej) nie wstawią do produktów jakiś ukrytych sygnatur/znaków. Znacznik taki mógłby być unikalny dla każdego zakupionego pliku, dzięki czemu wytropienie osobnika, który wrzucił plik do sieci byłoby banalne.

Wstawiają.

 

PS: tak wiem, ktoś myślący mniej lub bardziej, ale myślący poradzi sobie z takim "zabezpieczeniem", ale na pewno ograniczyłoby to skalę piractwa (a ścigani i karani byliby częściej ci, którzy umieszczają w necie pliki a nie sciągacze), przy jednoczesnym braku problemów z użytkowaniem plików związanymi z zabezpieczeniami typu DRM

Wystarczy jedna "odbezpieczona" kopia, która się rozprzestrzeni. Umieszczać pliki będą ci, którzy umieją pozbawić je zabezpieczeń. To samo jest z grami, miliony dolarów na zabezpieczenie przed piractwem, a jeden skuteczny crack załatwia całą sprawę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja bym te miliony przeznaczył na bonusy dla scenarzystów i projektantów. Zapłaciłem za World of Goo, bo się chłopakom należało (mimo że brakuje troszkę ikry). Ciągle z chęcią wracam do obu części I-Wara czy Homeworlda. Korporacyjne gry zrobione na podstawie jakiejś korporacyjnej licencji i z korporacyjnymi zabezpieczeniami niech sobie kupują pracownicy korporacji.

 

Wielkim absurdem jaki powstał (pewnie) dzięki korporacjom jest to, że istnieją materiały, które chętnie kupiłoby wiele osób, a za chiny nie da się. Bo nie. Na przykład istnieją "pirackie", tzn. amatorskie i słabej jakości ripy (dawniej mówiło się chyba bootlegi) całych sezonów wyścigów F1. Jest tego kilkadziesiąt godzin na sezon i fani sportów motorowych mogą nadrobić zaległości od lat 60 do współczesności. Natomiast legalnie można kupić najwyżej kasetę VHS ze skrótem sezonu 1989. A gdyby BBC albo ESPN przeniosło to ze swoich źródeł do jakiegoś iTunes, długo bym się nie zastanawiał.

 

Nieco lepiej jest z rzeczami współczesnymi, ale dalej nie rozumiem czemu kanały tv nie sprzedają swoich programów przez internet. Mógłbym sobie wziąć np. abonament na BSB z Eurosportu, BF3 z ITV, czy F1 z BBC. Tak samo można z serialami: chcę obejrzeć w oryginale, to kupuję na stronie ABC, po polsku - idę do sklepu tvp, i tak dalej. Brak dostępu do takich usług w niczym nie pomoże koncernom medialnym, bo i tak nie używam telewizora, więc nie obejrzę reklam i na pewno nie olśni mnie np. robiona za abonament imprezka estradowa z dwiema setkami podrygujących statystów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Inni, jak J.K. Rowling, w ogóle odmawiają zgody na wydawanie swoich dzieł w wersjach elektronicznych.

A i tak książki są na torrentach dzień-dwa po premierze. Logiki w tym za grosz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chodzi o piractwo elektronicznych książek to jak dla mnie jest ono bardziej porzyteczne jak szkodliwe, bo po pierwsze czytanie książek papierowych jest o niebo przyjemniejsze niż męczenie się z wersjami elektronicznymi, a po drugie ci co kupuja książki papierowe będą je nadl kupowali mimo tego, że tansze i łatwiej dostepne będą wersje elektroniczne bo każdy bedzie chciał miec w domu kilka swoich ulubionych książek. Kolejnym faktem który przemawia za tym żeby nie walczyć z piractwem jest to, że przed wybraniem książki do kupienia chciałbym przeczytać najpierw z 5 stron żeby upewnic sie ze ta ksiązka warta jest wogóle przeczytania i kupienia. W księgarni czesto nie mam na to czasu albo takiej możliwości. Już kilka razy zdażyło mi się kupić ksiżąkę, która jest beznadziejna choć tytuł autor i krótki opis o czym jest książka zdawał się być ciekawy, a zamiast tego wolał bym kupić jakąś inną książkę, ale nie stać mnie na to, aby miesięcznie wydać więcej jak 70 zł na ksiazki. A jeśli chodzi o zabezpieczenia przed piratami to żeby nie było tak jak z grami komputerowymi, że pirat zawsze działa i to bezproblemów bo po instalacji odpalacz craka i on wszystko za ciebie załatwia a z orginałem trzeba się sporo nameczyć podczas róznych żmudnych rejestracji wpisywaniu kodów aktywizacyjnych itp. szczególnie jak czesto wymieniasz części wkomputerze i zmieniasz systemy operacyjne. Znam paru ludzi co pokupiło sobie orginalne gry i wrzuciło na pułke a i tak dalej grają na piratach. Jesli chodzi ofilmy to piraty to podstawa, bo przynajmniej można zobaczyć czy film wogóle nadaje sie do obejrzenia, sam czesto z nich kożystam zanim wybiore się na coś do kina bo trudno ostatnio znaleźć jakiś dobry film w kinie, a mało którekino puszcza jakieś starsze filmy. A do tego piracone są przedewszystkim te dzieła, które się dobrze sprzedają wiec nie można mówić o tym, że jakis autor od tego zbiednieje bo i tak wszyscy zarabiają kilkakrotnie więcej niż im sie należy za swoją twórcość. Przeciętny zjadacz chleba nawet nigdy nie mazy o takich pieniadzach, a pracuje duzo ciężej niż nie jeden "artysta".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To było do przewidzenia, jak i to że niedługo podniosą się głosy wydawców, że piractwo to zło i nie zarabiają tyle ile powinni. Jak mówi przysłowie daj palca ugryzą ci rękę -> "W ciągu 24 godzin po premierze, w Sieci zaczęły krążyć nielegalne kopie książki. Z miejsc takich jak Rapidshare czy BitTorrent zostały one pobrane więcej niż 100 000 razy".

 

Jeśli chodzi o piractwo elektronicznych książek to jak dla mnie jest ono bardziej porzyteczne jak szkodliwe [...]
Z muzyką jest podobnie, chociaż nie w aż takim stopniu. Szkoda, że zazwyczaj albumów nie można kupić bezpośrednio od artysty w postaci nieskompresowanej i zapłacić mu co by wyszło wszystkim na dobre (poza wytwórniami, ale ich i tak nie lubię).

 

Przemek zgadzam się z tobą, chociaż brakuje dystrybuowania, ściągasz z neta na dysk pełną wersję i kupujesz klucz licencyjny.

 

Generalnie z zabezpieczeniami to jest tak, są ale ich nie ma bo zawsze znajdzie się sposób i w większości przypadków pirat sprawuje mniej problemów niż oryginał (paradoks prawda?)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Przemo: myślę, że z czasem i taki model sprzedaży się upowszechni. To jednak kwestia inwestycji, biznesplanów i chęci podjęcia ryzyka. Oraz, oczywiście, wypracowania odpowiedniego modelu biznesowego. Jeśli da się na czymś zarobić, to z czasem pojawi się odpowiednia oferta.

 

@Piotrek: nikt artystom nie zabrania bezpośredniej sprzedaży. Najwyraźniej wolą robić to jednak przez wytwórnie. Moim zdaniem przeciętny artysta nigdy nie będzie w stanie utrzymać się z bezpośredniej sprzedaży swoich utworów. Tym bardziej, że musiałby się zajmować albo tworzeniem i administracją własnej witryny, albo nagrywaniem/komponowaniem. Dlatego korzystne jest dla niego podpisywanie umów z wytwórniami, bo te zajmą się jego promocją, obsługą prawną, obsługą techniczną itp. itd. Dopiero ktoś naprawdę znany mógłby myśleć o sprzedaży swoich utworów na własnej stronie. Ale i tak tego nie zrobi. Bo jeśli zdecyduje się na całkowitą samodzielność, to będzie sam musiał sobie organizować koncerty, akcje promocyjne, nagrania itp. itd. Jakoś nie wyobrażam sobie nawet największych gwiazd światowej muzyki by zajmowały się właśnie tym. Więcej zarobią wiążąc się z wytwórniami.

To taki klasyczny już przykład Friedmanna o prawniku i sekretarce - prawnikowi, który sprawnie pisze na maszynie (powiedzmy 200 znaków na minutę) i tak opłaca się zatrudnić sekretarkę do prowadzenia korespondencji, mimo że ta sekretarka pisze z prędkością 50 znaków na minutę. Bo on za godzinę pracy zapłaci sekretarce 20 dolarów, ale sam za godzinę pracy zarabia 200 USD. A więc bez sensu, żeby zajmował się pracą sekretarki, wartą 20 USD/h, gdy w tym samym czasie może zajmować się pracą prawnika wartą 200 USD/h.

Tak jak naukowiec potrzebuje kogoś, kto zorganizuje laboratorium, będzie dbał o jego wyposażenie, zajmie się robotą papierkową i organizowaniem mu konferencji naukowych, tak muzyk/pisarz potrzebują wydawców.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest jeszcze jeden aspekt wiązania się z wytwórniami: koterie i układy. Tak. Organizowanie koncertów, tras, opanowane jest przez kolesiostwo (i zapewne korupcja). Znajoma postanowiła kiedyś wykorzystać znajomości i rozeznanie w branży artystycznej i założyła kiedyś własny interes: agencję artystyczną (koncerty, spektakle, podobne rzeczy). Niestety, klienci (zwykle urzędy promocji w miastach, domu kultury, etc) wybierały ofertę konkurencji, mimo że za dokładnie identyczną (lub słabszą) ofertę płacili tam więcej.

 

Inna osoba próbowała wykorzystać osobistą przyjaźń ze znanym i popularnym od dekad piosenkarzem i zaproponować swoje - niezłe - teksty. Otrzymała szczerą odpowiedź: ja bym chciał, ale mi nie pozwolą wziąć od nie-swojego.

 

To Polska oczywiście, ale nie sądzę, żeby na świecie było znacząco inaczej. Niestety, talent i wartościowa oferta w przypadku artystów wcale nie jest najważniejsza, skłaniałbym się wręcz do tezy, że najmniej ważna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Mariusz Błoński: Dystrybucja w wersji elektronicznej ułatwiła by sprawę a do tego nie potrzeba wytwórni, ale fakt jest taki że te mogłyby się wypiąć na artystę, więc jest to niejednoznaczne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Więc Panie i Panowie mamy niszę na rynku książek elektronicznych i innych e-utworów. Powinniśmy pociągnąć jeszcze trochę tę burzę mózgów i ustalić coś solidnego. Później zostaną już techniczne bzdury do zrobienia, vide serwer i jego oprogramowanie i możemy szukać chętnych artystów do sprzedawania się za pośrednictwem naszej witryny. Myślę że 10% zysków powinno wystarczyć na godziwy zarobek z tego procederu, a 90% dostawaliby artyści. Kto jest za ? :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę że 10% zysków powinno wystarczyć na godziwy zarobek z tego procederu, a 90% dostawaliby artyści. Kto jest za ? :D

Myślę, że się mylisz odnośnie 10% dla właściciela, ale http://magnatune.com/collections/ jedynym problemem są umowy twórców z wytwórniami, które uniemożliwiają im wstawianie utworów na stronach tego typu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czemu uważasz że 10% to nie jest dobra kwota ?

Jeśli chodzi o umowy twórców z wytwórniami to już problem... twórców. Jak sobie przekalkulują na czym zarobią większe pieniądze to z tym podmiotem podpiszą umowę. Kwestia opłacalności.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj o 90% artyści mogą sobie pomarzyć przy umowie z wytwórniami :D...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj o 90% artyści mogą sobie pomarzyć przy umowie z wytwórniami :D...

Z normalną wytwórnią twórcy dostają 30%

Na manatune za to samo dostają 50%

 

A odnośnie "czemu 10% nie wystarczy":

1) bo ja bym chciał z tego żyć, a nie dziadować

2) ryzykujesz, że połkną cię koszty (chociażby serwery, działalność gospodarcza) i to w sumie jest ważniejsze nawet od "hobbystycznego" prowadzenia działalności non profit.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety, podobnie jest z książkami. Czytałem kiedyś wyliczenia pisarza, który zarabia książkami na życie. Wyszło, że najlepiej na książkach zarabiają wydawnictwa, hurtownie i księgarze. Autor dostaje sumy rzędu 1-2 zł od egzemplarza. Po prawdzie czytałem to dość dawno i trzeba by uwzględnić inflację, itp, ale nawet po przemnożeniu ×2 to mizerniutko, prawda?

 

I tu właśnie pojawia się moim zdaniem okazja na zmiany w przypadku dystrybucji elektronicznej, na czym mogą zyskać i autorzy i czytelnicy. Trzeba jednak działać szybko i już przyzwyczajać ludzi do kupowania e-booków.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ano, dlatego księgarnie i wytwórnie bronią się rękami i nogami przed e-bookami, choć ci pierwsi niepotrzebnie (w większości) a drugich mi nie żal, niech idą z dymem ]:->

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@czesiu

Nigdzie nie napisałem że chciałbym dziadować czy dokładać do tego interesu. W końcu to ma być biznes. 10% to taki strzał był tylko, chociaż i tak sądzę że dałoby radę przy takim progu zostać. Oczywiście trzeba by to poprzeć odpowiednimi wyliczeniami i przez pewien okres do tego interesu dokładać, ale tak jest w większości biznesów.

Jeśli masz milion dzieł na serwerach i milion userów to 10% od każdego zakupu może być za mało, ale gdyby serwis stał się bardziej popularny to liczba userów powinna się robić zdecydowanie większa od liczby dzieł. Same utwory wraz z liczbą użytkowników nie będą "puchnąć", ale wpływy od nowych klientów już tak :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Okej, to zadam konkretne pytanie na konkretną liczbę: mówisz 10%, aby do biznesu nie dokładać, a przynajmniej nie dokładać dłużej niż rok - jaką cenę muzyki chciał byś na tym serwisie mieć i na jakie obroty liczysz (w dowolnej skali czasu tzn tydzień/miesiąc/rok)+ ile pobrań zakładasz w ciągu tego okresu.

Mi wychodzi:

zakładając średnią cenę albumu 8$ pozostaje ci 80 centów, niech koszt serwerów to 200$/m-c, ty chcesz zarabiać 1000$/m-c+ 300$ działalność gosp, wychodzimy na 1500$ miesięcznie minimum, co oznacza ~1900 zakupów na miesiąc, co znów oznacza ~63 albumy sprzedane dziennie, czyli 3 na godzinę. W tym nie został uwzględniony koszt reklamy wraz z dodatkowymi kosztami (koszt nagrania utworów/ własnego studia)+ biznes dający zaledwie 1000$ miesięcznie nie jest wcale biznesem - tyle byle menel na ulicy uzbiera żebrając.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzwne te liczby przedstawiasz :D

Nie chodzi mi o wejście w buty firm fonograficznych i całej branży showbiznesowej. Jak ktoś chce się reklamować to jego sprawa, ktoś chce mieć agenta jego sprawa, ktoś chce coś nagrać jego sprawa. Do serwisu trafiali by artyści z gotowym produktem, serwis miałby być tylko i aż kanałem dystrybucji.

3 sprzedane albumy na godzinę to wcale nie tak dużo jak sugerujesz, myślisz że ile się na takim Itunes sprzedaje na godzinę ?

Jeśli chodzi o ceny, to w sumie też nie moja sprawa. Przychodzi klient i mówi że ma materiał i że chce go opchnąć za kwotę X, z czego X/10 jest dla mnie i koniec filozofii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak się chwaliłeś tą krzywą podaży i popytu... więc bardziej oczekiwałem czegoś w stylu oczekuję sprzedaży X sztuk przy cenie 8$ i 2X sztuk przy 6$, a tu takie "z czego X/10 jest dla mnie i koniec filozofii.", zanim skończysz filozofię oszacuj swoje koszty, bez tego nie ma o czym gadać, jak się okaże że przy zakładanej ilości sprzedanych sztuk koszt albumu musi wynieść 30$, to można sobie darować, szczególnie że jako nowy gracz na rynku MUSISZ zainwestować w reklamę, inaczej to ty się nie doczekasz nawet tych 60 albumów/dzień, wszak nie nazywasz się ani Aple ani tym bardziej iTunes

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie chwaliłem się - to elementarna wiedza ;)

Apple potrafi sprzedawać cudze aplikacje za 30% udział w cenie, więc myślę że i taniej się da. Niech będzie że nie upieram się przy tym 10%, jak dla mnie może to być i 20. Ważne żeby nie był to wielki procent, bo wtedy twórcom nie będzie robiło różnicy kto ich skubie.

Zakładana ilość sztuk ? To nie mięsny na rogu. Myślisz że wielcy sieci WEB 2.0 robili takie założenia ?

Pewnie dałoby się wyliczyć ile sprzedanych sztuk dziennie pozwoli pokryć koszty serwerów, ale tu nie chodzi o takie krótkofalowe podejście. Albo dany model biznesowy się sprawdzi i wtedy zarabiasz miliony, albo zostajesz na bruku.

Jeśli chcesz to jasno Ci napiszę, że nic nie liczyłem i nie mam pewności że to zadziała. To tylko taki luźny koncept który przy dobrym szczęściu miałby szanse na wygraną. Kwestie szacowania ile trzeba zapłacić za serwer, ile za sprzątaczkę, czy ile musi się sprzedawać żebym mógł kupić sobie audi, jakoś mnie nie za bardzo zajmują :D

Co do reklamy to myślę że sporych kosztów do niej nie trzeba. Wystarczy szepnąć słówko tu i tam, a ludzie sami Cię rozreklamują. Ważne żeby stworzyć dla nich dobry produkt, który będą chcieli zachwalać znajomym. W internecie jest jeszcze łatwiej, gdyż wystarczy wysłać linka. Myślę że reklama to najmniejszy problem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Widzisz właśnie popełniłeś kardynalny błąd, jak pewien pan na kiermaszu, który widział, że w sklepie *prawdziwe* pierogi są sprzedawane za 60zł/kg, więc on będzie je sprzedawał po 50zł/kg i wszyscy do niego przylecą.

The point is:

fakt, że w tamtym sklepie była taka cena nie znaczy, że on może też po takiej cenie sprzedawać z zyskiem. (koszt stoiska, marznięcie przez tydzień, koszt i czas ulepienia/ugotowania pierogów). Ja osobiście na ich miejscu zamiast stać jak nienormalni najpierw bym wszystko podliczył i wtedy podjął decyzję. Czy i w jakiej cenie minimum.

 

Odsyłam też do krzywej laffera - niby dotyczy wpływów budżetu z tytułu podatku, ale równie dobrze można ją nazwać wpływy w zależności od ceny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Doskonale rozumiem do czego zmierzasz, tylko nadal nie wydaje mi się aby moje około 10% były zbyt niskim udziałem w zyskach artystów, aby z tego opłacić całe przedsięwzięcie i dodatkowo zarabiać.

Spójrzmy na allegro - oni sporych sum od transakcji nie biorą, a zbijają kokosy. Wiem, że nie muszą posiadać tak wielkich zasobów pamięci stałej na serwerach, ale koszty takich pamięci wcale takie ogromne nie są. Zaznaczam też że pisząc ciągle o artystach i tym wyimaginowanym biznesie miałem też na myśli książki, a tekst zajmuje "grosze" :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przetrzymana niemal 100 lat książka została parę tygodni temu zwrócona do Biblioteki Publicznej w St. Helenie w Kalifornii. „History of the United States for families and libraries” autorstwa Bensona Lossinga powinna wrócić do wypożyczalni najpóźniej 21 lutego 1927 r.
      Wolumin oddał 75-letni Jim Perry, który zostawił go na ladzie ze słowami: Ta książka była w naszej rodzinie od [...] pokoleń. Mężczyzna szybko wyszedł, nie udostępniając żadnych danych kontaktowych.
      Wydarzenia z 10 maja zostały zrelacjonowane w mediach, co pozwoliło dotrzeć do Perry'ego. Okazało się, że jakiś czas temu Jim zabrał się za porządki. Przez ponad 30 lat mężczyzna mieszkał z żoną w St. Helenie. Po śmierci Sandry postanowił się przenieść do nieodległej Napy. Pudła z książkami, przekazywane w rodzinie od lat, pojechały tam z nim. Ostatnio Perry zaczął je rozpakowywać. To wtedy zauważył, że jeden z egzemplarzy należy do biblioteki i zdecydował się go oddać.
      Wiele wskazuje na to, że książkę wypożyczył dziadek Sandry John McCormick, który chciał uczyć historii swoje córki.
      Pracownik zostawił zwróconą po latach książkę na biurku Chris Kreiden. Gdy tylko dyrektorka ją zobaczyła, wiedziała, że jest stara. Nic więc dziwnego, że chciała odtworzyć jej losy.
      Kreiden powiadomiła lokalne media, później temat podchwyciły media krajowe. Dzięki temu materiał o książce obejrzał w końcu Perry. Dowiedział się z niego, że gdyby biblioteka nadal pobierała kary za spóźnienia, trzeba by zapłacić ponad 1700 dol. Jim postanowił zadzwonić do St. Helena Public Library i porozmawiać o woluminie.
      Perry przyznał, że wydawało mu się, że zabawnie będzie podrzucić książkę. Nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia znaleziska i myślał, że dla bibliotekarzy będzie to po prostu miła niespodzianka. Tymczasem egzemplarz z pudła okazał się częścią początkowych zbiorów instytucji...
      Biblioteczna historia miasta St. Helena liczy sobie 148 lat. W 1875 r. założono tu towarzystwo biblioteczne, które stało się biblioteką miejską w 1892 r. Początkowo korzystano z pomieszczeń na parterze Independent Order of Oddfellows Building (IOOF) przy Main Street. W 1904 r. mieszkańcy zapragnęli jednak dla książnicy bardziej stałego lokum. Skontaktowali się więc z filantropem Andrew Carnegiem, który przekazał na jego budowę 7,5 tys. dol. Carnegie Building powstał w 1908 r.
      Obecnie wykorzystywana siedziba przy Library Lane pochodzi z 1979 r. Później była ona powiększana i przebudowywana. „History of the United States for families and libraries” jest prezentowana w gablotce przy wejściu (w ten sposób można ją chronić przed dalszym zniszczeniem). Obok umieszczono wycinki z gazet.
      Warto przypomnieć, że niedawno w Polsce do biblioteki powróciła książka - III tom „Potopu” Henryka Sienkiewicza - wypożyczona ponad 65 lat temu. Pewien mężczyzna znalazł ją podczas porządków w domu nadającym się do rozbiórki. Wolumin wypożyczono z Powiatowej Biblioteki Publicznej w Suwałkach, którą zlikwidowano w związku z przekształceniami pod koniec 1956 r.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Podczas badań prowadzonych w ramach światowej akcji The Poison Book Project w Leeds Central Library odkryto toksyczną książkę. Okładka „My Own Garden: The Young Gardener’s Yearbook” zawdzięcza swą zieloną barwę związkowi arsenu - zieleni szmaragdowej (in. paryskiej czy szwajnfurckiej).
      „My Own Garden: The Young Gardener’s Yearbook” usunięto z bibliotecznej półki. Dedykacja wskazuje, że w 1855 r. w prezencie od ojca Williama dostała ją młoda Caroline Gott (Gottowie byli znaną rodziną przemysłowców z Leeds).
      Do odkrycia doszło, gdy starsza bibliotekarka Rhian Isaac zaczęła zestawiać zbiory Leeds Central Library z bazą danych The Poison Book Project. Isaac zauważyła, że wydanie książki z jej miejsca pracy znajduje się na liście książek o ustalonym wykorzystaniu arsenu.
      The Poison Book Project oraz Arsenical Books Database prowadzą dr Melissa Tedone i dr Rosie Grayburn z amerykańskiego Winterthur Museum, Garden and Library. Jako bibliotekarka jestem zawsze niesamowicie podekscytowana odkryciem w naszych zbiorach książki rzadkiej bądź niezwykłej jakiegokolwiek rodzaju. Opisywany projekt jest ważny również z innego powodu - pomaga bibliotekarzom z całego świata zrozumieć, jak i kiedy takie [toksyczne] książki powstawały, a także jakie kroki można podjąć, by je śledzić i upewnić się, że są bezpiecznie przechowywane i odpowiednio zadbane - podkreśla Isaac.
      Co zaskakujące, metale ciężkie były niegdyś dość powszechnie wykorzystywane przy produkcji książek - do uzyskiwania zachwycających odcieni zieleni. O ile ludzie zdawali sobie wtedy sprawę z ich szkodliwości, o tyle prawdopodobnie nie rozumieli, na ile różnych sposobów można je przypadkowo wprowadzić do organizmu - dodaje bibliotekarka.
      Caroline i William byli potomkami handlarza wełną Benjamina Gotta. Przez kilka pokoleń Gottowie pozostawali wpływowymi lokalnymi przemysłowcami.
      Książka trafiła do zbiorów bibliotecznych Leeds, gdy Beryl Gott przekazała dużą część swojego księgozbioru, głównie książki botaniczne, bibliotekom publicznym Leeds (Leeds Public Libraries). Zabezpieczona pozycja czeka na badania spektrografem.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Książka wypożyczona ponad 65 lat temu wróciła do biblioteki. Niedawno podczas porządków w domu nadającym się do rozbiórki pewien suwalczanin znalazł III tom „Potopu” Henryka Sienkiewicza. Wypożyczono go z Powiatowej Biblioteki Publicznej w Suwałkach, którą zlikwidowano w związku z przekształceniami pod koniec 1956 r. To zaś oznacza, że pozycję wypożyczono co najmniej 65 lat temu.
      Jak ujawniła w wypowiedzi dla Radia 5 Suwałki dyrektorka Biblioteki Publicznej im. Marii Konopnickiej w Suwałkach Maria Kołodziejska, skruszony i przerażony znalazca bał się naliczenia kary za przetrzymanie książki. Bibliotekarze odstąpili od tego, zaznaczając, że minęło tyle lat, że zwyczajnie cieszą się z powrotu książki do zbiorów. W końcu nawet najstarsi pracownicy nie pamiętają już tamtych czasów...
      Pani Kołodziejska dodaje jednak, że nie wszyscy czytelnicy mogą liczyć na takie ulgi. Obecnie biblioteka wysyła upomnienia, także internetowo, i nie można się tłumaczyć, że nie miało się pojęcia o upływie terminu zwrotu.
      Oddany po latach tom III „Potopu” trafi prawdopodobnie do zbiorów specjalnych i będzie prezentowany jako swego rodzaju ciekawostka. Mówi się o dołączeniu książki do dokumentów historycznych, które pokazują, co działo się w suwalskiej placówce na przestrzeni lat. Ona zostanie już w bibliotece, nie będziemy jej nikomu wypożyczać i nikt nie będzie mógł tak długo jej przetrzymać - powiedziała PAP-owi pani dyrektor.
      Książkę wydano w 1949 r. Zachowała się oryginalna oprawa, ale dodatkowo została ona oprawiona przez introligatora.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      MPAA, amerykańskie stowarzyszenie przemysłu filmowego, które w głównej mierze przyczyniło się do zamknięcia Megaupload, wzięło na celownik kolejny serwis. Do sądu okręgowego na Florydzie trafił wniosek o wydanie nakazu zamknięcia Hotfile. Działa on na podobnych zasadach jak Megaupload, a MPAA twierdzi, że ponad 90% przechowywanych tam materiałów stanowią treści chronione prawami autorskimi. Co ciekawe, to niepierwsze starcie Hotfile z przemysłem filmowym. W ubiegłym roku serwis zapowiedział, że pozwie do sądu firmę Warner Bros., gdyż miała ona naruszyć zasady korzystania z narzędzi antypirackich Hotfile doprowadzając do usunięcia z serwisu treści, do których nie posiadała praw.
      MPAA od lat prowadzi działania mające nakłonić władze i prawodawców, że serwisy umożliwiające hostowanie i współdzielenie plików powinny być zamykane. Teraz, niewątpliwie zachęcona skutecznym zamknięciem Megaupload, organizacja postanowiła udać się do sądu. MPAA twierdzi, że Hotfile celowo zachęca użytkowników do nielegalnego dzielenia się chronionymi prawem treściami oraz im w tym pomaga. Prawnicy Hotfile odpowiadają, że zasady działania serwisu są zgodne z  opracowaną przez Bibliotekę Kongresu ustawą DMCA.
      Jeśli jednak MPAA udowodni, że serwis celowo umożliwia łamanie prawa, sąd prawdopodobnie nakaże jego zamknięcie.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Megaupload został zamknięty przez władze Nowej Zelandii na wniosek amerykańskich organów ścigania. Kim Dotcom, jego założyciel, poinformował, że wśród użytkowników serwisu znajdowało się wielu urzędników amerykańskiego rządu.
      Prawnicy Megaupload ciężko pracują, by użytkownicy odzyskali dostęp do swoich danych. Prowadzimy negocjacje, by mogli oni odzyskać dane. I wiecie co. Odkryliśmy, że wielu użytkowników Megaupload to amerykańscy urzędnicy rządowi, wśród nich pracownicy Departamentu Sprawiedliwości i Senatu - powiedział Dotcom.
      Za użytkownikami Megaupload wstawiła się też organizacja Electronic Frontier Foundation, która prowadzi stronę MegaRetrieval w odzyskaniu dostępu do danych.
      Megaupload pozwalał użytkownikom na przechowywanie na swoich serwerach ich własnych plików. Oczywiście znaczną część stanowiły pliki naruszające prawa autorskie, jednak nie wszyscy użytkownicy łamali prawo.
      Po aresztowaniu Dotcoma i zamknięciu serwisu użytkownicy stracili dostęp do swoich plików. Co prawda serwery, na których są przechowywane dane zostały już dawno przeszukane i firmy hostujące mogą zrobić z nimi co chcą, jednak domena Megaupload.com została przejęta przez amerykańskie organa ścigania. Firmy hostujące dotychczas Megaupload zgodziły się przez jakiś czas nie kasować danych, mimo że nie otrzymują już pieniędzy za ich przechowywanie. Obecnie trwają starania o to, by użytkownicy mogli przynajmniej przenieść pliki na swoje własne dyski. Ich udostępnienie nie będzie jednak proste. Uruchomienie domeny, która pozwoli na dostęp do tych plików może skończyć się jej ponownym zablokowaniem, jeśli będzie ona oferowała materiały naruszające prawa autorskie.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...