Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Czy właściciel sadu może "wycisnąć" ze światła słonecznego więcej? Ależ oczywiście! Wystarczy, by pomiędzy uprawianymi przez siebie drzewami rozłożył specjalne odblaskowe maty. Jak wynika z przeprowadzonych badań, zastosowanie tego prostego rozwiązania pozwala na zwiększenie wydajności uprawy nawet o jedną czwartą.

Eksperyment, którego wyniki opisało czasopismo HortTechnology, prowadzili przez trzy kolejne lata badacze ze stacji eksperymentalnej w hiszpańskiej Lleidzie: Ignasi Iglesias oraz Simó Alegre. Celem studium było ustalenie wpływu dwóch testowanych produktów, opracowanych przez firmy Extenday oraz Solarmate, na kolor i jakość jabłek z odmiany Mondial Gala, a także na dystrybucję światła, i temperaturę powietrza na terenie sadu. Naukowców interesował także stopień opłacalności zakupu obu rodzajów mat.

Każdego roku maty rozwijano na pięć tygodni przed planowanym zbiorem jabłek. W porównaniu do kontroli (obszaru sadu, na którym nie zastosowano żadnej z mat) ilość światła zdatnego dla jabłoni do przeprowadzania fotosyntezy wzrosła średnio aż o 34% dzięki zastosowaniu Solarmate i o 56% w przypadku Extenday. Badania za pomocą kolorymetru wykazały także zwiększenie nasycenia czerwonej barwy owoców - kluczowego parametru decydującego o zakupie jabłek przez klientów. 

Zastosowanie odblaskowych elementów zwiększyło także (o 17% w przypadku Solarmate i o 26% na obszarze "wspomaganym" przez Extenday) liczbę jabłek spełniających wymogi Unii Europejskiej dotyczące minimalnej wielkości oraz nasycenia koloru koniecznego, by dopuścić owoce do sprzedaży. Nie stwierdzono przy tym zmian struktury i jędrności owoców, pH ich miąższu ani innych ważnych cech istotnych z punktu widzenia handlu. Co więcej, pomimo konieczności poniesienia kosztów zakupu mat stwierdzono, że wdrożenie obu technologii pozwala na zwiększenie opłacalności działalności sadu.

Choć wyniki eksperymentu są bez wątpienia bardzo zachęcające, badacze zastrzegają, że długoterminowe konsekwencje ekonomiczne stosowania mat odblaskowych są uzależnione głównie od zmian cen jabłek na rynku. Właściciele sadów powinni więc być świadomi ewentualnego ryzyka związanego z tą inwestycją.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rzeczywiście spryciarze... ale jeszcze zobaczymy, jak takie dojenie wpłynie na drzewa. Może dojdą koszty częstszej wymiany?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też zastanawiam się, czy takie maty nie powodują np zwiększenia temperatury powietrza - a to może już mieć wpływ na drzewa.. No chyba, że farmy będą ustawiane tak, aby zachować dobrą wentylację..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Temperatura powietrza nie powinna się zwiększyć, a raczej obniżyć. Chodzi o to, że pochłanianie energii przez powietrze odbywa się głównie w kontakcie z nagrzanym podłożem. Jest to doskonale udokumentowane w badaniach meteorologicznych. Natomiast niewątpliwie wpłynie to na mikroklimat sadu, co badacze powinni uwzględnić w dalszych badaniach. W szczególności może wystąpić poważne zwiększenie zagrożenia nocnym obniżeniem temperatury powietrza (maty na noc należałoby zwijać). To wszystko zależy od tego, w jakim klimacie stosuje się takie maty i w jakiej porze roku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Słuszna uwaga, j50. Być może jest jednak tak, że same drzewa w wyniku stosowania takiej maty też się mocno nagrzeją. Poza tym po dniu intensywnej fotosyntezy wychłodzenie i związane z tym spowolnienie metabolizmu bardzo dobrze im zrobi. Jeszcze inna rzecz jest taka, że mat używano tylko przez 10% długości roku, a więc stosunkowo krótko, więc być może obciążenie wcale nie jest takie wielkie.

 

Niemal na pewno można powiedzieć, że efekty będą różne w zależności od klimatu, a oprócz tego trzeba jeszcze zbadać długofalowe efekty stosowania tych technologii - trzy lata to w końcu dość krótki okres.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rzeczywiście spryciarze... ale jeszcze zobaczymy, jak takie dojenie wpłynie na drzewa. Może dojdą koszty częstszej wymiany?

Sadownicy we włoszech mówią, że jabłonki (w tym goldeny) są "dojone" maksymalnie przez 20 lat nim zostaną zastąpione nowymi szczepkami, tyle że często czas przechowywania jest krótszy - wszystko zależy od mody, która co kilka lat się zmienia,  a z nimi stan sadów.

 

Temperatura powietrza nie powinna się zwiększyć, a raczej obniżyć. Chodzi o to, że pochłanianie energii przez powietrze odbywa się głównie w kontakcie z nagrzanym podłożem. Jest to doskonale udokumentowane w badaniach meteorologicznych. Natomiast niewątpliwie wpłynie to na mikroklimat sadu, co badacze powinni uwzględnić w dalszych badaniach. W szczególności może wystąpić poważne zwiększenie zagrożenia nocnym obniżeniem temperatury powietrza (maty na noc należałoby zwijać). To wszystko zależy od tego, w jakim klimacie stosuje się takie maty i w jakiej porze roku.

w przypadku goldenów pożądanym jest, aby temperatura w nocy była zdecydowanie niższa od temperatury za dnia, jedynym problemem są przymrozki. (po 2 przymrozku jabłka mogą zacząć gnić od wewnątrz)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałbym zwrócić uwagę, że zmiana albedo powierzchni terenu ma silny wpływ na klimat. Zwiększenie albedo (zastosowanie tych mat odbijających światło) prowadzi do ochłodzenia klimatu. Rzecz ciekawa, że z pewnością bardzo skromna ilość energii odbijanej jest pochłaniana przez sad i jest następnie wypromieniowana. Dlatego czysty bilans powinien dać ochłodzenie. Takiemu działaniu można byłoby przypisać ujemny ekwiwalent gazu cieplarnianego (np. CO2). Gdyby tego rodaju działania się upowszechniły, to ochłodzeniu klimatu tym spowodowanemu towarzyszyłoby teoretycznie zmniejszenie stężenia CO2 w powietrzu. Gdyby bowiem udało się w ten sposób ochłodzić oceany, to wzrosłaby rozpuszczalność CO2 w wodzie oceanicznej, a w ślad za tym - nastąpiłoby zwiększone pochłanianie CO2 z atmosfery i jego przeróbka na biomasę przez biosferę oceaniczną. Jednak obawiam się, że taki eksperyment na skalę masową mógłby doprowadzić do jeszcze gorszych konsekwencji, niż wynikające z efektu cieplarnianego. Zlodowacenie Ziemi nie jest bowiem pożądane przez naszą cywilizację. Większość żywności jest bowiem produkowana w obszarach bardzo wrażliwych na zlodowacenie (strefa klimatu umiarkowanego).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałbym zwrócić uwagę, że zmiana albedo powierzchni terenu ma silny wpływ na klimat. Zwiększenie albedo (zastosowanie tych mat odbijających światło) prowadzi do ochłodzenia klimatu.

mówimy o stosowaniu mat w skali mikro, czy w skali makro? nawet zakładając huraoptymistyczne, że maty zostaną wykorzystane w każdym sadzie - ile to jest procent powierzchni ziemi? 1-2? moim zdaniem na  świecie istnieje zbyt mało sadów, aby wywołać tak poważne konsekwencje - może gdzieś lokalnie wahania temperatury w ciągu dnia wzrosną o 1-2 stopnie, ale to wszystko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@j50

 

Poza tym zwiększenie syntezy biomasy w oceanach może doprowadzić do zakwitu wody, a tego nikt by sobie o zdrowych zmysłach nie życzył.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@j50

 

Poza tym zwiększenie syntezy biomasy w oceanach może doprowadzić do zakwitu wody, a tego nikt by sobie o zdrowych zmysłach nie życzył.

Przypomina mi się artykuł http://kopalniawiedzy.pl/geoinzynieria-klimat-8356.html i dyskusja związana z genialnością pomysłu

 

ps. to taka dygresja co do "a tego nikt by sobie o zdrowych zmysłach nie życzył"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czesiu@

Nie jestem przekonany co do takich argumentów. Bo to jest sprawa ekonomii w uzasadnianiu działań. Jeśli bowiem producenci owoców stosujący takie folie zaczęliby uzyskiwać lepszy efekt ekonomiczny (staliby się bardziej konkurencyjni cenowo na rynkach), to nastąpiłaby lawinowo postępująca zmiana technologii upraw sadowniczych. Jednocześnie uprawy sadownicze są jedną z form działalności rolniczej. Jeśli zatem taka działalność sadownicza zaczęłaby dawać wysoki zysk, a produkt znajdywałby nadal nabywcę, to wystąpiłyby globalne zmiany.

Przypomnę tu, że takie coś już wystąpiło w przeszłości. Jeśli rynek owoców stałby się wskutek tego konkurentem upraw przemysłowych (np. energetycznych), to skutki nastąpią lawinowo.

Co zaś tyczy tego pomysłu ze sztucznymi drzewkami - to uważam podobnie jak przeciwnicy pomysłu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
ps. to taka dygresja co do "a tego nikt by sobie o zdrowych zmysłach nie życzył"

Najwidoczniej KW jest ostoją zdrowych umysłów ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czesiu@

Nie jestem przekonany co do takich argumentów. Bo to jest sprawa ekonomii w uzasadnianiu działań. Jeśli bowiem producenci owoców stosujący takie folie zaczęliby uzyskiwać lepszy efekt ekonomiczny (staliby się bardziej konkurencyjni cenowo na rynkach), to nastąpiłaby lawinowo postępująca zmiana technologii upraw sadowniczych. Jednocześnie uprawy sadownicze są jedną z form działalności rolniczej. Jeśli zatem taka działalność sadownicza zaczęłaby dawać wysoki zysk, a produkt znajdywałby nadal nabywcę, to wystąpiłyby globalne zmiany.

Wcale nie. przykład południowy tyrol - jabłkowe zagłębie, z tym że lokalni chętnie uprawiali by coś innego - nic z tego, bo mają taki a nie inny mikroklimat (~600m npm. masa dni słonecznych w roku, chłodne noce). Tak jest wszędzie, inaczej wszyscy uprawiali by kukurydzę, czy coś tam innego, co akurat daje najwyższy zysk.

 

Poza tym przychód z upraw jest jednym, a czymś zupełnie innym zysk -> zmieniając profil produkcji o 180stopni musisz liczyć się z poważnymi kosztami.

Stosowanie folii może mieć za to inny pozytywny efekt - obniżenie kosztów produkcji dzięki zmniejszeniu sztucznego nawożenia - moglibyśmy wszyscy na tym zyskać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czesiu@

Ja to oczywiście rozumiem. Problem w tym, że rynek rolny jest aktualnie bardzo wrażliwy na nowe technologie. Pojawienie się nowej technologii, zwiększającej zysk energetyczny jest bardzo mile widziane. Kłopot jednak jest ten, że to może doprowadzić do kolejnej zmiany w strukturze światowego rolnictwa. Na razie proponuje się uprawę rzepaku jako rośliny energetycznej. W sadownictwie jest zaś stale problem ceny owocu. Skutkiem tego wielkie miliony ton idą na zgnicie - bez dochodu dla sadownika. Jeśli jednak sadownik widziałby zbyt owocu na rynku przemysłu rolniczo-energetycznego, to wtedy sprawa wygląda inaczej. Wtedy nie ma znaczenia wygląd owocu i jego akceptacja przez konsumenta. Wtedy to może iść na biopaliwo. Nie da się bowiem rzepaku podświetlić z dołu folią. Ponadto istnieje tego rodzaju zagrożenie, że pokusa zbycia niesprzedanego owocu konsumpcyjnego na cele energetyczne może spowodować zmianę kierunku upraw właśnie na cele energetyczne. Nawet ekologicznie może to mieć pozytywny efekt, gdyż może wtedy spaść zużycie chemikaliów na cele rolnicze. Wygląd i smak nie ma wtedy znaczenia - tylko sam plon.

Chciałbym przy tym zauważyć, że są czasopisma naukowe, w których się te sprawy wałkuje od lat. One chyba nie mają wysokich notowań punktowych w nauce i dlatego są rzadko cytowane w takich portalach, jak KW. A szkoda!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mam już możliwości uzupełniania postu - więc muszę nowy post.

Ta sprawa dotyczy zupełnie innej sprawy - modyfikacji genetycznych w rolnictwie. Jak już zapisałem wcześniej - jest to sprawa ekonomii (cokolwiek by to...). Ja osobiście uważam, że rolnictwo co prawda może dużo wnieść do naszej ekonomii i poprawy relacji człowiek-przyroda, ale jest to po prostu jedna z gałęzi działalności byznesowej. Podlegająca regułom rynkowym. Tak jakoś się składa, że przyroda reguł rynkowych nie zna.

Chciałbym zatem w dyskusji zachęcić do podjęcia tego tematu. Bo on jest naprawdę bardzo ważny dla naszej cywilizacji i dla każdego z nas. Czy rzeczywiście widzimy naukowo sprawę tych relacji? Czy to nie jest sprawa pseudonauki ekonomicznej? Przecież lekarz ludzki i nieludzki (weterynarz) musi to widzieć na codzień! Gdzie jesteśmy? W jakim punkcie etycznym!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mam już możliwości uzupełniania postu - więc muszę nowy post.

Ta sprawa dotyczy zupełnie innej sprawy - modyfikacji genetycznych w rolnictwie. Jak już zapisałem wcześniej - jest to sprawa ekonomii (cokolwiek by to...). Ja osobiście uważam, że rolnictwo co prawda może dużo wnieść do naszej ekonomii i poprawy relacji człowiek-przyroda, ale jest to po prostu jedna z gałęzi działalności byznesowej. Podlegająca regułom rynkowym.

Każdy biznesmen chce osiągnąć największy zysk, więc logika podsuwa pomysł: skoro rzepak daje dwa razy większy zysk niż pszenica - wszyscy zrezygnują z produkcji przenicy. Przyznasz, że tylko idiota produkuje coś przy połowie zysku, który mógł by osiągnąć bez wysokiego nakładu kosztów/czasu. Ale tak się nie dzieje!

Jak wszyscy zaczną produkować rzepak rentowność spadnie na łeb, za to znowu wzrośnie cena pszenicy - niektórzy "producenci" będą skakać, niektórzy będą się starali przeczekać (doczekać lepszych czasów).

Już sama ekonomia uzasadnia zarówno zmianę produkcji, jak i pozostanie przy dotychczasowej produkcji. Teraz dodaj do tego czynniki naturalne - klimat, typ ziemi, klęski żywiołowe, które mają wymiar ekonomiczny (wpływają na cenę/koszt produkcji).

 

Nie da się bowiem rzepaku podświetlić z dołu folią.

Ta sprawa dotyczy zupełnie innej sprawy - modyfikacji genetycznych w rolnictwie.

Ale po co podświetlać od dołu rzepak?!

Od kiedy położenie folii na ziemi skutkuje "genetyczną modyfikacją w rolnictwie?"! To nie jest dyskusja o GMO. Zresztą same GMO nie jest dla zwykłych ludzi szkodliwe - problem mają jedynie alergicy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też mi wynalazek, robiłem tak już kilka lat temu z moimi roślinkami, tylo w upalne dni się potrafiły nadpalić ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Problem grzania korony słonecznej pozostaje nierozwiązany od 80 lat. Z modeli obliczeniowych wynika, że temperatura we wnętrzu Słońca wynosi ponad 15 milionów stopni, jednak na jego widocznej powierzchni (fotosferze) spada do około 5500 stopni, by w koronie wzrosnąć do około 2 milionów stopni. I to właśnie ta olbrzymia różnica temperatur pomiędzy powierzchnią a koroną stanowi zagadkę. Jej rozwiązanie – przynajmniej częściowe – zaproponował międzynarodowy zespół naukowy z Polski, Chin, USA, Hiszpanii i Belgii. Zdaniem badaczy za podgrzanie części korony odpowiadają... chłodne obszary na powierzchni.
      W danych z Goode Solar Telescope uczeni znaleźli intensywne fale energii pochodzące z dość chłodnych, ciemnych i silnie namagnetyzowanych regionów fotosfery. Takie ciemniejsze regiony mogą powstawać, gdy silne pole magnetyczne tłumi przewodzenie cieplne i zaburza transport energii z wnętrza naszej gwiazdy na jej powierzchnię. Naukowcy przyjrzeli się aktywności tych chłodnych miejsc, przede wszystkim zaś włóknom plazmy powstającym w umbrze, najciemniejszym miejscu plamy słonecznej. Włókna te to stożkowate struktury o wysokości 500–1000 kilometrów i szerokości około 100 km. Istnieją one przez 2-3 minuty i zwykle ponownie pojawiają się w tym samym najciemniejszym miejscu umbry, gdzie pola magnetyczne są najsilniejsze, wyjaśnia profesor Vasyl Yurchyshyn z New Jersey Institute of Technology (NJIT).
      Te ciemne dynamiczne włóka obserwowane były od dawna, jednak jako pierwsi byliśmy w stanie wykryć ich oscylacje boczne, które są powodowane przez szybko poruszające się fale. Te ciągle obecne fale w silnie namagnetyzowanych włóknach transportują energię w górę i przyczyniają się do podgrzania górnych części atmosfery Słońca, dodaje Wenda Cao z NJIT. Z przeprowadzonych obliczeń wynika, że fale te przenoszą tysiące razy więcej energii niż ilość energii tracona w aktywnych regionach atmosfery. Rozprzestrzenianie się tej energii jest nawet o 4 rzędy wielkości większa niż ilość energii potrzebna do utrzymania temperatury korony słonecznej.
      Wszędzie na Słońcu wykryto dotychczas różne rodzaje fal. Jednak zwykle niosą one ze sobą zbyt mało energii, by podgrzać koronę. Szybkie fale, które wykryliśmy w umbrze plam słonecznych to stałe i wydajne źródło energii, które może podgrzewać koronę nad plamami, wyjaśnia Yurchyszyn. Odkrycie to, jak mówią naukowcy, nie tylko zmienia nasz pogląd na umbrę plam, ale również jest ważnym krokiem w kierunku zrozumienia transportu energii i podgrzewania korony.
      Jednak, jak sami zauważają, zagadka grzania korony słonecznej nie została rozwiązania. Przepływ energii pochodzącej z plam może odpowiadać tylko za podgrzanie pętli koronalnych, które biorą swoje początki z plam. Istnieją jednak inne, wolne od plam, regiony Słońca powiązane z gorącymi pętlami koronalnymi. I czekają one na swoje wyjaśnienie, dodaje Cao.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Zespół naukowców z Wielkiej Brytanii, Australii i USA opisuje na łamach Nature Astronomy wyniki swoich badań nad asteroidami, z których wynika, że ważnym źródłem wody dla formującej się Ziemi był kosmiczny pył. A w procesie powstawania w nim wody główną rolę odegrało Słońce.
      Naukowcy od dawna szukają źródeł wody na Ziemi. Jedna z teorii mówi, że pod koniec procesu formowania się naszej planety woda została przyniesiona przez planetoidy klasy C. Już wcześniej naukowcy analizowali izotopowy „odcisk palca” planetoid typu C, które spadły na Ziemię w postaci bogatych w wodę chondrytów węglistych. Jeśli stosunek wodoru do deuteru byłby w nich taki sam, co w wodzie na Ziemi, byłby to silny dowód, iż to właśnie one były źródłem wody. Jednak uzyskane dotychczas wyniki nie są jednoznaczne. Woda zawarta w chondrytach w wielu przypadkach odpowiadała wodzie na Ziemi, jednak w wielu też nie odpowiadała. Częściej jednak ziemska woda ma nieco inny skład izotopowy niż woda w chondrytach. To zaś oznacza, że oprócz nich musi istnieć w Układzie Słonecznym co najmniej jeszcze jedno źródło ziemskiej wody.
      Naukowcy pracujący pod kierunkiem specjalistów z University of Glasgow przyjrzeli się teraz planetoidom klasy S, które znajdują się bliżej Słońca niż planetoidy C. Przeanalizowali próbki pobrane z asteroidy Itokawa i przywiezione na Ziemię w 2010 roku przez japońską sondę Hayabusa. Dzięki najnowocześniejszym narzędziom byli w stanie przyjrzeć się strukturze atomowej poszczególnych ziaren próbki i zbadać pojedyncze molekuły wody. Wykazali, że pod powierzchnią Itokawy, w wyniku procesu wietrzenia, powstały znaczne ilości wody. Odkrycie to wskazuje, że w rodzącym się Układzie Słonecznym pod powierzchnią ziaren pyłu tworzyła się woda. Wraz z pyłem opadała ona na Ziemię, tworząc z czasem oceany.
      Wiatr słoneczny to głównie strumień jonów wodoru i helu, które bez przerwy przepływają przez przestrzeń kosmiczną. Kiedy jony wodoru trafiały na powierzchnię pozbawioną powietrza, jak asteroida czy ziarna pyłu, penetrowały ją na głębokość kilkudziesięciu nanometrów i tam mogły wpływać na skład chemiczny skład i pyłu. Z czasem w wyniku tych procesów jony wodoru mogły łączyć się z atomami tlenu obecnymi w pyle i skałach i utworzyć wodę.
      Co bardzo ważne, taka woda pochodząca z wiatru słonecznego, składa się z lekkich izotopów. To zaś mocno wskazuje, że poddany oddziaływaniu wiatru słonecznego pył, który opadł na tworzącą się Ziemię, jest brakującym nieznanym dotychczas źródłem wody, stwierdzają autorzy badań.
      Profesor Phil Bland z Curtin University powiedział, że dzięki obrazowaniu ATP (Atom Probe Tomography) możliwe było uzyskanie niezwykle szczegółowego obrazu na głębokość pierwszych 50 nanometrów pod powierzchnią ziaren pyłu Itokawy, który okrąża Słońce w 18-miesięcznych cyklach. Dzięki temu zobaczyliśmy, że ten fragment zwietrzałego materiału zawiera tyle wody, że po przeskalowaniu było by to około 20 litrów na każdy metr sześcienny skały.
      Z kolei profesor John Bradley z University of Hawai‘i at Mānoa przypomniał, że jeszcze dekadę temu samo wspomnienie, że źródłem wody w Układzie Słonecznym może być wietrzenie skał spowodowane wiatrem słonecznym, spotkałoby się z niedowierzaniem. Teraz wykazaliśmy, że woda może powstawać na bieżąco na powierzchni asteroidy, co jest kolejnym dowodem na to, że interakcja wiatru słonecznego z pyłem zawierającym tlen prowadzi do powstania wody.
      Pył tworzący mgławicę planetarną Słońca był poddawany ciągłemu oddziaływaniu wiatru słonecznego. A z pyłu tego powstawały planety. Woda tworzona w ten sposób jest zatem bezpośrednio związana z wodą obecną w układzie planetarnym, dodają autorzy badań.
      Co więcej, odkrycie to wskazuje na obfite źródło wody dla przyszłych misji załogowych. Oznacza to bowiem, ze woda może znajdować się w na pozornie suchych planetach. Jednym z głównych problemów przyszłej załogowej eksploracji kosmosu jest problem znalezienia wystarczających ilości wody. Sądzimy, że ten sam proces wietrzenia, w wyniku którego woda powstała na asteroidzie Itokawa miał miejsce w wielu miejscach, takich jak Księżyc czy asteroida Westa. To zaś oznacza, że w przyszłości astronauci będą mogli pozyskać wodę wprost z powierzchni planet, dodaje profesor Hope Ishii.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy od dawna wiedzą, że duży koronalny wyrzut masy na Słońcu może poważnie uszkodzić sieci energetyczne, doprowadzając do braków prądu, wody, paliwa czy towarów w sklepach. Znacznie mniej uwagi przywiązują jednak do tego, jak takie wydarzenie wpłynie na internet. Jak się okazuje, skutki mogą być równie katastrofalne, a najsłabszym elementem systemu są podmorskie kable łączące kraje i kontynenty.
      Przed kilkunastu laty amerykańskie Narodowe Akademie Nauk przygotowały na zlecenie NASA raport dotyczący skutków wielkiego koronalnego wyrzutu masy, który zostałyby skierowany w stronę Ziemi. Takie wydarzenie mogłoby pozbawić ludzi wody, towarów w sklepach, transportu publicznego i prywatnego, uniemożliwić działanie szpitali i przedsiębiorstw, doprowadzić do wyłączenia elektrowni. Jak wówczas informowali autorzy raportu same tylko Stany Zjednoczone poniosłyby w ciągu pierwszego roku straty rzędu 2 bilionów dolarów. Przywrócenie stanu sprzed katastrofy potrwałoby 4-10 lat.
      Katastrofy naturalne zwykle są najbardziej odczuwane przez najbiedniejsze państwa. Wielki koronalny wyrzut masy jest zaś tym bardziej niebezpieczny, im bardziej rozwinięte państwo i im bardziej uzależnione jest od sieci energetycznej i – jak się okazuje – internetu.
      Koronalne wyrzuty masy to gigantyczne obłoki plazmy, które co jakiś czas są wyrzucane przez Słońce w przestrzeń kosmiczną. Mają one masę miliardów ton i posiadają silne pole magnetyczne, które może uszkadzać satelity, sieci energetyczne i zakłócać łączność radiową.
      Ludzkość nie ma zbyt wielu doświadczeń z tego typu wydarzeniami. W marcu 1989 roku w Kanadzie 6 milionów osób było przez 9 godzin pozbawionych prądu właśnie z powodu burzy na Słońcu. Jednak wiemy, że wyrzuty koronalne mogą być znacznie silniejsze. Najpotężniejsze znane nam tego typu zjawisko to wydarzenie Carringtona z 1859 roku. Kilkanaście godzin po tym, jak brytyjski astronom Richard Carrington zaobserwował dwa potężne rozbłyski na Słońcu, Ziemię zalało światło zórz polarnych.
      Przestały działać telegrafy, a Ameryce Północnej, gdzie była noc, ludzie mogli bez przeszkód czytać gazety, doszło do kilku pożarów drewnianych budynków telegrafów, igły kompasów poruszały się w sposób niekontrolowany, a zorze polarne widać było nawet w Kolumbii. Jednak wydarzenie to miało miejsce na długo przed rozwojem sieci energetycznych. Obecnie tak silny rozbłysk miałby katastrofalne skutki.
      Podczas zakończonej niedawno konferencji SIGCOMM 2021 profesor Sangeetha Abdu Jyothi z University of California Irvine, wystąpiła z odczytem Solar Superstorms. Planning for an Internet Apocalypse. Przedstawiła w nim wyniki swoich badań nad wpływem wielkiej chmury szybko poruszających się namagnetyzowanych cząstek słonecznych na światowy internet.
      Z badań wynika, że nawet gdyby stosunkowo szybko udało się przywrócić zasilanie, to problemów z internetem doświadczalibyśmy przez długi czas. Dobra wiadomość jest taka, że lokalna i regionalna infrastruktura internetowa nie powinna zbytnio ucierpieć. Światłowody same w sobie są odporne na tego typu wydarzenia. Znacznie gorzej byłoby z przesyłaniem danych w skali całego globu.
      Największe zagrożenie czyha na kable podmorskie. Przesyłają one dane przez tysiące kilometrów, a co 50–150 kilometrów są na nich zainstalowane wzmacniacze. I o ile sam podmorski kabel nie byłby narażony, to wielka burza słoneczna mogłaby uszkodzić te wzmacniacze. Gdy zaś doszłoby do uszkodzenia odpowiednich ich liczby, przesyłanie danych stałoby się niemożliwe. Co więcej, kable podmorskie są uziemiane co setki lub tysiące kilometrów, a to stwarza dodatkowe zagrożenie dla wzmacniaczy. Jakby jeszcze tego było mało, budowa geologiczna morskiego dna jest bardzo różna, i w niektórych miejscach wpływ burzy słonecznej na kable będzie silniejszy niż w innych. Zapomnijmy też o przesyłaniu danych za pomocą satelitów. Wielki rozbłysk na Słońcu może je uszkodzić.
      Obecnie nie mamy modeli pokazujących dokładnie, co mogłoby się stać. Lepiej rozumiemy wpływ koronalnego wyrzutu masy na sieci energetyczne. Jednak one znajdują się na lądach. Jeszcze trudniej jest przewidywać, co może stać się na dnie morskim, mówi Abdu Jyothi.
      Koronalne wyrzuty masy są bardziej niebezpieczne dla wyższych szerokości geograficznych, tych bliższych biegunom. Zatem Polska czy USA ucierpią bardziej niż położony w pobliżu równika Singapur. A Europa i Ameryka Północna będą miały większe problemy z internetem niż Azja.
      Internet zaprojektowano tak, by był odporny na zakłócenia. Gdy dojdzie do awarii w jednym miejscu, dane są automatycznie kierowane inną drogą, by omijać miejsce awarii. Ale jednoczesna awaria w kilku czy kilkunastu kluczowych punktach zdestabilizuje całą sieć. Wszystko zależy od tego, gdzie do niej dojdzie. Wspomniany tutaj Singapur jest hubem dla wielu azjatyckich podmorskich kabli telekomunikacyjnych. Jako, że położony jest blisko równika, istnieje tam mniejsze ryzyko awarii w razie wielkiej burzy słonecznej. Ponadto wiele kabli w regionie jest dość krótkich, rozciągają się z huba w różnych kierunkach. Tymczasem kable przekraczające Atlantyk czy Pacyfik są bardzo długie i położone na wyższych, bardziej narażonych na zakłócenia, szerokościach geograficznych.
      Niestety, podmorskie kable rzadko są zabezpieczane przed skutkami wielkich zaburzeń geomagnetycznych, takich jak burze słoneczne. Nie mamy doświadczenia z takimi wydarzeniami, a właściciele infrastruktury priorytetowo traktują cyberataki czy katastrofy naturalne mające swój początek na Ziemi i to przed nimi zabezpieczają swoje sieci.
      Abdu Jyothi zauważa jednak, że o ile wielkie koronalne wyrzuty masy są niezwykle rzadkie, a jeszcze rzadziej są one skierowane w stronę Ziemi, to stawka jest tutaj bardzo duża. Długotrwałe zaburzenie łączności w skali globalnej miałoby negatywny wpływ niemal na każdy dział gospodarki i niemal każdego człowieka na Ziemi.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Astrofizycy z Uniwersytetu Harvarda opublikowali na łamach The Astrophysical Journal Letters teorię, zgodnie z którą Słońce było kiedyś częścią układu podwójnego. Nasza gwiazda miała krążącego wokół niej towarzysza o podobnej masie. Jeśli teoria ta zostanie potwierdzona, zwiększy to prawdopodobieństwo istnienia Obłoku Oorta w takim kształcie, jak obecnie przyjęty i będzie można uznać teorię mówiącą, że tajemnicza Dziewiąta Planeta (Planeta X) została przez Układ Słoneczny przechwycona, a nie uformowała się w nim.
      Autorzy nowej teorii – profesor Avi Loeb i jego student Amir Siraj – postulują, że obecność towarzysza Słońca w klastrze, w którym gwiazdy się uformowały, pozwala wyjaśnić istnienie Obłoku Oorta. Naukowcy mówią, że dotychczasowe teorie pozostawiały wiele niewyjaśnionych zagadnień związanych z Obłokiem Oorta. Przyjęcie, że Słońce było częścią układu podwójnego, pozwala wyjaśnić liczne wątpliwości. Tym bardziej, że nie jest to wcale nieprawdopodobne. Większość gwiazd podobnych do Słońca zaczyna życie w układach podwójnych, mówią uczeni.
      Jeśli Obłok Oorta rzeczywiście został utworzony z obiektów przechwyconych dzięki pomocy towarzysza Słońca, to będzie to niosło istotne implikacje dla naszego rozumienia uformowania się Układu Słonecznego. Układy podwójne znacznie efektywniej przechwytują różne obiekty niż pojedyncze gwiazdy. Jeśli Obłok Oorta rzeczywiście tak się utworzył, będzie to znaczyło, że Słońce miało towarzysza o podobnej masie, stwierdza Loeb.
      Przyjęcie teorii o układzie podwójnym ma też znaczenie dla wyjaśnienia pojawienia się życia na Ziemi. Obiekty z zewnętrznych części Obłoku Oorta mogły odgrywać istotną rolę historii Ziemi. Mogły dostarczyć tutaj wodę i spowodować zagładę dinozaurów. Zrozumienie ich pochodzenia jest bardzo ważne, przypomina Siraj.
      Obaj naukowcy podkreślają, że ich teoria ma też znacznie dla wyjaśnienia zagadki Planety X. Dotyczy to nie tylko Obłoku Oorta ale również ekstremalnie dalekich obiektów transneptunowych, takich jak Dziewiąta Planeta. Nie wiadomo, skąd one pochodzą, jednak nasz model przewiduje, że jest więcej obiektów o orbitach takich jak Dziewiąta, stwierdza Loeb.
      Obecnie nie posiadamy instrumentów, które pozwoliłyby zaobserwować Obłok Oorta czy Dziewiątą Planetę. Jednak już w przyszłym roku ma zacząć działać Vera C. Rubin Observatory (VRO). Będzie ono w stanie zweryfikować istnienie Dziewiątej Planety. Jeśli VRO potwierdzi, że Dziewiąta Planeta istnieje i została przechwycona oraz zaobserwuje podobnie przechwycone planety karłowate, wtedy model binarny zyska przewagę nad obecnymi teoriami o początkach Słońca, mówi Siraj.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Słońce wydaje się znacznie mniej aktywne niż inne podobne mu gwiazdy. Do takich zaskakujących wniosków doszedł międzynarodowy zespół astronomów, który przeanalizował dane z Teleskopu Kosmicznego Keplera. Odkrycie, dokonane przez grupę kierowaną przez Timo Reinholda z Instytutu Badań Układu Słonecznego im. Maxa Plancka, pozwoli na lepsze zrozumienie ewolucji naszej gwiazdy.
      Ludzkość od wieków obserwuje Słońce i od dawna wiemy, że znaczących zmianach liczby plam na nim występujących. Wiemy też, że im więcej plam, tym większa aktywność gwiazdy i tym silniejsze gwałtowne wydarzenia, jak wyrzuty masy. Specjaliści spodziewali się, że inne gwiazdy podobne do Słońca zachowują się w podobny sposób na tym samym etapie życia.
      Nie jesteśmy w stanie obserwować plam na innych gwiazdach, jednak przemieszczanie się plam na powierzchni gwiazd powoduje zmiany ich jasności. Dzięki temu możemy obserwować aktywność magnetyczną odległych gwiazd. Zespół Reinholda postanowił wykorzystać te dane do porównania aktywności Słońca z innymi podobnymi mu gwiazdami.
      Teleskop Kosmiczny Keplera badał i rejestrował zmiany w jasności 150 000 gwiazd. W tym samym czasie sonda Gaia obserwowała gwiazdy i określała ich pozycję oraz ruch we wszechświecie. Teraz uczeni przeanalizowali te dane i na ich podstawie zidentyfikowali 369 gwiazd o temperaturze, masie, wieku, składzie chemicznymi i prędkości obrotowej podobnych do Słońca. Okazało się, że – wbrew oczekiwaniom – większość tych gwiazd jest znacznie bardziej aktywnych od Słońca. Średnia wartość zmian ich jasności była aż 5-krotnie większa niż zmiany jasności naszej gwiazdy.
      Naukowcy proponują dwa możliwe wyjaśnienia tak wielkiej różnicy. Jedno z nich zakłada, że zmiany jasności niektórych gwiazd podobnych do Słońca są tak niewielkie, iż Kepler ich nie zauważył, co sztucznie zwiększyło średnią dla całej grupy. Drugie wyjaśnienie brzmi, że mamy tu do czynienia z prawdziwymi średnimi zmianami jasności, a to sugeruje, że w przeszłości Słońce również przechodziło okres tak dużej aktywności. To drugie przypuszczenie jest zgodne z wcześniejszymi badaniami, które wskazywały, że gwiazdy z ciągu głównego, gdy zbliżają się do połowy okresu swojego istnienia, znacznie zmniejszają swoją aktywność utrzymując wcześniejszą prędkość obrotową.
      Zespół Reinholda ma zamiar wyjaśnić te kwestie, wykorzystując w tym celu przyszłe pomiary, jakie będą dokonywane przez instrumenty TESS i PLATO.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...