Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

W Sztokholmie urządza się coroczne polowania na mieszkające w parkach króliki, a ostatnio ich ciała trafiają do ciepłowni w Karlskodze, gdzie zostają spopielone. Gdy mieszkańcy Värmland (i nie tylko oni) dowiedzieli się z lokalnych gazet, jak ogrzewane są ich domy, wywołało to spore poruszenie. Jak można się domyślić, opinie są spolaryzowane.

Króliki są w Szwecji obcym gatunkiem. Zwierzęta żyjące na terenach zielonych stolicy naszych północnych sąsiadów to potomkowie osobników wypuszczonych z różnych powodów przez właścicieli. Władze twierdzą, że nie mają one naturalnych wrogów, a ich hordy niszczą parki, dlatego zatrudniają myśliwych do eliminowania kicających wandali. Odstrzał nasila się jesienią, ponieważ kiedy z drzew i krzewów opadną liście, króliki są lepiej widoczne.

Tommy Tuvunger z Stockholm Traffic Office, agencji odpowiedzialnej za kontrolę populacji gryzoni i dzikich zwierząt, powiedział Spieglowi, że w zeszłym roku zabito 6 tys. królików, głównie z wyspy Kungsholmen na jeziorze Mälaren, a w tym 3 tysiące. Po zastrzeleniu są zamrażane, a kiedy zbierze się ich wystarczająco dużo, dostawca – firma Konvex – organizuje transport do ciepłowni. Leo Virta, dyrektor zarządzający, opowiada, że dzięki dofinansowaniu z Unii Europejskiej w ramach projektu Biomal opracowano nową metodę przetwarzania odpadów zwierzęcych. Najpierw są one miażdżone, a potem pompowane do bojlera, gdzie ulegają zmieszaniu ze ścinkami drewna, śmieciami bądź torfem.

James Savage, redaktor naczelny szwedzkiego serwisu informacyjnego The Local, opowiada o reakcji czytelników na doniesienia mediów. W mieście, gdzie [króliki] są spalane, nie wywołało to dużego poruszenia. Niektórzy Szwedzi przypominają nawet, że jako naród są przecież pragmatyczni, a polowaniem zajmują się od wieków. Jednak w Sztokholmie z jego wielkomiejskimi postawami zwierzęta te są postrzegane jako milutkie maskotki, stąd różnica. Obrońcy praw królików twierdzą, że władze nie wzięły pod uwagę innych rozwiązań.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cóż... szczątki biologiczne trzeba jakoś utylizować. Z dwojga złego chyba lepiej, żeby była z tego jakaś dodatkowa korzyść.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To może ludzi zaczniemy palić? Jak w obozach?

Niefajny pomysł, prawda?

Jesteśmy ludźmi, przez humanitaryzm a nie bestialstwo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Akurat kremację ludzkich zwłok bardzo popieram. Istnieje coś takiego jak lapidarium (tzn. miejsce zbiorowego składowania urn, takie jak np. słynne ściany na włoskich cmentarzach) i moim zdaniem jest to optymalne rozwiązanie (a prywatnie powiem, że naprawdę nie robi mi różnicy, co stanie się z moim własnym ciałem).

 

Jeśli przywiązujesz tak wielką wagę do integralności zwłok, to pewnie organów też nie byś nie chciał oddać po śmierci, gdybyś miał wybór?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oddać bez problemu, nawet palić zwłoki, ale nie ogrzewać tym mieszkania. Pojmujesz różnicę?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czyli postawa psa ogrodnika? Lepiej, żeby się to ciepło zmarnowało i uleciało sobie w powietrze, niż żeby ktoś skorzystał?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czyli też jesteś za tym by człowieka zmarłego palić dla energii?

Naprawdę nie widzisz w tym nic niewłaściwego moralnie?

To istoty które były żywe i należy im się szacunek, a nie węgiel kopalniany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Czyli też jesteś za tym by człowieka zmarłego palić dla energii?

Nie DLA energii, ale z efektem ubocznym w postaci energii, a tę lepiej wykorzystać, niż zmarnować. To zasadnicza różnica i nazywanie tego "spalaniem dla energii" jest zwykłą manipulacją. Myśląc po Twojemu można by stwierdzić, że skoro jestem za istnieniem cmentarzy, to cieszę się, że ludzie umierają. Na marginesie: przypominam, że mówimy o zwierzętach, a Ty demagogicznie próbujesz ze mnie zrobić potwora, przenosząc to od razu na płaszczyznę relacji międzyludzkich.

Naprawdę nie widzisz w tym nic niewłaściwego moralnie?

W tym, że wykorzystuje się energię, która i tak musi zostać uwolniona, bo taki już jest urok spalania? Nie, nie widzę w tym niczego złego

To istoty które były żywe i należy im się szacunek, a nie węgiel kopalniany.

Przed chwilą sam powiedziałeś, że popierasz palenie zwłok. Jak Ty to sobie wyobrażasz, że kładzie się zapałkę na zwłokach i zaczynają się palić jak siano?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jakie ciepło z królika?! Raczej ciepło tu trzeba dostarczać i energię tracić.

Ciało zwierzaka składa się tak jak ludzkie z ponad 90% wody. Musi być ona najpierw odparowana, tymczasem ciepło przemian fazowych wody jest bardzo wysokie.

Co zaś do samego procesu palenia, to też jest parę uwag. Gdy używamy drewna lub węgla do palenia w piecu, to potrzebna jest podpałka w celu podwyższenia temperatury. Wtedy zachodzić zaczyna sucha destylacja paliwa typu biolitu. Pali się zatem wydzielany gaz, a nie samo drewno lub węgiel. Po oddestylowaniu takiego paliwa rozpoczyna się wyżarzanie pozostałego węgla w formie koksiku.

Tymczasem o żadnej suchej destylacji w przypadku ciała zwierzęcego nie może być mowy. Następuje głównie odparowywanie wody. Myślę zatem, że w zamiarze jest po prostu unieszkodliwienie odpadu, a nie pozyskiwanie energii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie do końca się zgodzę.

 

Faktycznie trzeba zużyć sporo energii, żeby podgrzać i odparować wodę, ale ona przecież potem oddaje swoje ciepło. Tak więc możemy mówić o bardzo wysokim nakładzie energii, ale nie jestem pewny, czy ogólny bilans na pewno jest ujemny.

 

btw. uwaga techniczna: nie przesadzajmy z tymi 90%, w rzeczywistości jest to wartość bliższa 70% ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A gdzie to ciepło przemian fazowych wody ma byc oddane? Czy następuje może kondensacja wody w układzie grzewczym? Wymagałoby to tak silnego schładzania, że stałoby się nieopłacalne. Co do tego procentu wody - rzuciłem z grubsza, ale nie jestem w tym specem i mogłem się machnąć. Chodzi po prostu o to, że ilość wody jest bardzo wysoka, a jednocześnie brak jest praktycznie w takim ciele substancji, które mogłyby być zgazowane w procesie suchej destylacji i następnie spalone.

Gdyby było inaczej, to podczas smażenia mięsa dochodziłoby szybko do zapłonu oddestylowanych gazów. Na szczęście tak nie jest - bo bardzo lubię wysmażone mięsko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

My tutaj nie mamy pełnej informacji o technologii unieszkodliwiania zwłok króliczych. Upierałbym się bowiem, że chodzi tu o unieszkodliwianie, a nie wykorzystanie z zyskiem energetycznym.

W technologii tej występuje mrożenie zwłok królików. Energetycznie dużo wtedy zależy od tego jaki jest stan tych zwłok przed samym rozdrobnieniem i spaleniem. Zacznijmy od tego, że długie przechowywanie w stanie zamrożonym to znaczny wydatek energii. Podczas mrożenia zwykle występuje kondensacja dodatkowej ilości wody i jej następne przejście w lód. To także strata energii na ciepło przemian fazowych wody (przejście w lód - jeśli jest to zamrażanie, a nie tylko schładzanie). Odmrażanie jest procesem długotrwałym i może prowadzić do zagrożenia epidemiologicznego, z wydzielaniem uciążliwych odorów. Myślę zatem, że rozdrabnianie robi się zatem w stanie zamrożonym i całość podaje na palenisko. To zaś musi prowadzić do obniżenia temperatury wsadu paliwowego - co znowu powoduje straty energii. Zaś to wydzielenie ciepła kondensacji wody najprawdopodobniej zachodzi w środowisku atmosferycznym. To zaś jest czystym zrzutem energii do środowiska.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli (zaznaczam: jeżeli, bo nie znam sytuacji) zwłoki trafiają do zakładu odpowiednio szybko, mrożenie nie jest potrzebne. Ale obliczenia bilansu energetycznego się nie podejmuję, więc wierzę na słowo ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jakoś umknął wam fakt, że mięso z królika jest jadalne. Do tego jest niezwykle smaczne. Dodam tylko, że kilogram mrożonego królika w Tesco kosztuje około 40 zł/kg. Czy nie jest to więc marnotrastwo?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co, zjadłbyś królika żywiącego się na śmietnikach, dojrzewającego poza jakąkolwiek kontrolą weterynaryjną? Co kto lubi, ale ja bym takiego mięsa nie tknął.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powiedz to milionom myśliwym i milionom smakoszy dziczyzny na świecie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co kto lubi ;D Tyle, że jedzenie zwierzęcia żywiącego się na śmietniku nie różni się zbytnio od samodzielnego żywienia się na śmietniku ;) Choroby odzwierzęce to osobna bajka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

  Argument słaby. Po pierwsze, królik jeśli chodzi o pożywienie jest dość wybredny. Populacja w Szwecji jest dość duża, a żyjąca na wysypiskach to ułamek. Do tego w naturze choroba dla miażdzącej większości kończy się rychłą śmiercią. I zapewniam cię, że gdybyś wiedział co jedzą za życia twoje szyneczki, udeczka itd, to jeszcze prosiłbyś o takiego królika. Nie mówiąc już o hormonach, odżywkach, szczepionkach itp.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No widzisz, i tu jest problem, bo mięsa nie jadam praktycznie w ogóle ;D Przykro mi ;) Natomiast jestem przekonany, że głodujący królik będzie się żywił czym popadnie, byle tylko przeżyć, za to nawet najlepsza dieta nie uchroni go przed chorobami zakaźnymi, tym bardziej, że odmiany domowe mają w stosunku do dzikich znacznie osłabioną odporność.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Więc tym bardziej takiej choroby nie przeżyje. A czym by królik się nie żywił to zawsze będzie to pokarm roślinny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale może być chory. A chore zwierzę łatwiej upolować, czyż nie?

 

Co z tego, czym się żywi, skoro formom zakaźnym wystarczy BYĆ na danym pożywieniu (a nie osiąść na nim i spędzić rok życia), by wywołać chorobę?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie neguję. Uważam, że łatwiej jest kontrolować warunki hodowli, niż zdrowie zwierząt łapanych na śmietnikach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Nie DLA energii, ale z efektem ubocznym w postaci energii, a tę lepiej wykorzystać, niż zmarnować. To zasadnicza różnica i nazywanie tego "spalaniem dla energii" jest zwykłą manipulacją.

chodzi o sam fakt, tak?

Wyobraź sobie taką opcję: umarł ci ktoś bliski, powiedzmy żona.

Byłeś na pogrzebie, spalili, odzyskali energię, i co, zaparzysz sobie kawy na energii pozyskanej ze zmarłej, czy napiszesz posta na kopali?

TO jest naprawdę nie w porządku względem umarłego. Recycling tak, ale nie na ludziach.

Myśląc po Twojemu można by stwierdzić, że skoro jestem za istnieniem cmentarzy, to cieszę się, że ludzie umierają.

Cmentarz to miejsce święte, miejsce pamięci o zmarłych

a marginesie: przypominam, że mówimy o zwierzętach, a Ty demagogicznie próbujesz ze mnie zrobić potwora, przenosząc to od razu na płaszczyznę relacji międzyludzkich.

Zwierzę też żyło i czuło. Dobrze, rozumiem że je palą (obawa przed chorobami, itp.) ale nie rozumiem wykorzystywać jako energie.

W tym, że wykorzystuje się energię, która i tak musi zostać uwolniona, bo taki już jest urok spalania? Nie, nie widzę w tym niczego złego

No ale człowiek / zwierzę to nie ropa czy węgiel.

Przed chwilą sam powiedziałeś, że popierasz palenie zwłok. Jak Ty to sobie wyobrażasz, że kładzie się zapałkę na zwłokach i zaczynają się palić jak siano?

Palenie, ale nie pozyskiwanie z tego energii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W centrum Sztokholmu znaleziono fragment XVI-wiecznego statku. Od jakiegoś czasu w rejonie Kungsträdgården (Ogrodów Królewskich) prowadzone są prace związane ze wzmocnieniem fundamentów budynku należącego do Riksbankens Jubileumsfond. Podczas badań archeologicznych pod podwórzem natrafiono na drewniany kadłub.
      Został on zbadany przez archeologów morskich z VRAK - Museum of wrecks (Statens maritima och transporthistoriska museer), którzy doszli do wniosku, że najprawdopodobniej pochodzi z towarowca o nazwie Samson, zamówionego pod koniec XVI w. - w 1598 r. - przez Karola IX Wazę. Analiza dendrochronologiczna wskazała, że drewno datuje się na lata 90. XVI w.
      Odkrycie z okresu przejściowego między starą i nową erą szkutnictwa jest naprawdę wyjątkowe - podkreśla Philip Thonemar z firmy Arkeologikonsult.
      Skonstruowany przez Andersa Pederssona w Hälsingland Samson miał ponad 30 m długości. W archiwalnych wzmiankach na jego temat jest mowa o budowie i rejsach. Choć wykorzystywano go głównie w celach transportowych, na wyposażeniu znajdowało się także 10-20 dział okrętowych. Okręt z sośniny znika z zapisów po 1607 r.
      Gdy porzucono go na początku XVII w., został zapewne rozebrany, porąbany i zostawiony na brzegu. Na badanym obszarze znaleźliśmy odpady mieszkańców, które wyrzucano bezpośrednio nad statek - dodaje Thonemar. Były wśród nich monety, szkło, ceramika i gliniana kuleczka, która mogła pełnić funkcje dziecięcej zabawki.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Rozpowszechnienie pasożyta Ceratothoa italica, który wyjada język ryby i osiedla się w jej jamie gębowej, jest dużo większe w rejonach nadmiernego odławiania.
      Dr Stefano Mariani z University of Salford oraz biolodzy z University College Dublin oraz Uniwersytetu Wschodniej Anglii przeprowadzali inspekcję populacji morlesza pręgowanego (Lithognathus mormyrus) z Morza Śródziemnego. Stwierdzili, że ryby złapane w pobliżu wód hiszpańskich, gdzie wprowadzono zakaz łowienia, były znacznie rzadziej zainfekowane pasożytem niż osobniki z intensywnie odławianych wód włoskich. Odsetek zakażonych morleszów wynosił, odpowiednio, 30 i 47%.
      Ichtiolodzy zauważyli, że o ile zakażenie równonogiem upośledzało wzrost i kondycję włoskich ryb, o tyle nie miało ono wykrywalnego wpływu na fizjologię ryb hiszpańskich.
      Larwy C. italica dostają się do jamy gębowej ryb przez skrzela. Osobniki żeńskie ustawiają się w pozycji języka i żywią się krwią. Choć pasożyt nie zagraża człowiekowi, ogranicza rozmiary i długość życia ryb.
      Biorąc pod uwagę, że po pierwsze, ryby z okolic hiszpańskich i włoskich żyją w podobnych warunkach środowiskowych, a po drugie, obie populacje morleszów i C. italica są ze sobą bardzo blisko spokrewnione, jedyną różnicą pozostaje intensywność odławiania i to ona stanowi główny czynnik "zjadliwości" pasożyta.
      Niestety, nadmierne odławianie doprowadza do zachwiania równowagi między pasożytem a gospodarzem i wpływa na cały ekosystem.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Amerykańscy biolodzy obawiają się, że nadmierne odławianie doprowadzi do wyginięcia jednej z największych ryb słodkowodnych świata – arapaimy. Występuje ona w Amazonce. Specjaliści twierdzą, że bardzo możliwe, iż przez błędy w klasyfikacji nie zdawano sobie sprawy z powagi sytuacji (Journal of Applied Ichthyology).
      Wg doktora Leandro Castello z Woods Hole Research Center oraz profesora Donalda Stewarta z Uniwersytetu Stanowego Nowego Jorku w Syracuse, w rzeczywistości mamy do czynienia z czterema, a nie jednym gatunkiem. Brak badań i zarządzania odławianiem może doprowadzić do wyginięcia części z nich. Panowie przejrzeli wyniki dotychczasowych badań na temat arapaimy oraz przeprowadzili własne.
      Dotąd – opierając się na taksonomii sprzed ponad 160 lat - zakładano, że w Amazonce występuje jedynie Arapaima gigas. Masywne ciało tej ryby, znanej też jako piraruku (ryba czerwona) lub paiche, jest pokryte dużymi łuskami. Ponieważ oddycha ona pęcherzem pławnym, co 5-15 min musi wypłynąć na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. Dzięki temu zwierzęta te mogą zamieszkiwać błotniste i ubogie w tlen wody, np. jeziorka w dorzeczu Amazonki, oraz polować na inne ryby, które niezbyt dobrze czują się w takich warunkach.
      Gdy profesor Stewart badał większość zachowanych w muzeach całego świata okazów arapaimy, okazało się, że tylko jeden egzemplarz naprawdę należał do gatunku A. gigas. Inne były gatunkami blisko spokrewnionymi, w tym nieznanymi jeszcze nauce. Zanim więc nie zostaną ukończone badania na odpowiednich terenach, nie będziemy wiedzieć, czy Arapaima gigas już wyginęła, czy jeszcze pływa na wolności.
      Wspólne badania Castello i Stewarta sugerują, że arapaimy późno dojrzewają płciowo i do życia oraz rozmnażania potrzebują specyficznych warunków. Dodatkowo stanowią one ulubiony łup rybaków, którym wyjątkowo odpowiadają ich duże rozmiary i zwyczaj podpływania pod powierzchnię. By schwytać piraruku, wystarczy posłużyć się harpunem lub siecią. To tradycja datująca się jeszcze na XIX wiek. Tymczasem zwiększa się liczebność niewielu populacji, reszta kurczy się w oczach. Co prawda ok. 20 lat temu rząd Brazylii wprowadził odpowiednie uregulowania prawne odnośnie do połowu arapaimy, lecz mało kto się do nich stosuje.
      Castello zaznacza, że skuteczniejsze metody ochrony powinny bazować na zachowaniu danych społeczności. Jeśli ludzie polują raczej z harpunami, potrafią zliczyć ryby podpływające pod powierzchnię, są zatem w stanie dostosować intensywność odławiania do rozpowszechnienia gatunku w swojej okolicy. Populacje arapaimy, do których podchodzono w ten właśnie sposób, powiększały się o ok. 50% rocznie, co w efekcie zwiększyło połów i dochód rybaków. Podobne schematy postępowania wdrożono już w 100 miejscach i sporo populacji się odrodziło.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wg badaczy z Cambridge, średniowieczni rybacy po raz pierwszy wypłynęli na otwarte morze ok. 1000 r. Być może nigdy by do tego nie doszło, gdyby nie rozrost populacji, zanieczyszczenie rzek i jezior oraz zmniejszenie liczebności dużych ryb słodkowodnych.
      Ości znajduje się na terenie wykopalisk archeologicznych z całej północno-zachodniej Europy. Postanowiliśmy złożyć w całość wszystkie zebrane wiadomości – wyjaśnia dr James Barrett. Wymagało to m.in. oznaczenia, do jakiego gatunku należą kości i z jakiego okresu pochodzą. Dość szybko okazało się, że pod koniec pierwszego tysiąclecia naszej ery nastąpił zdecydowany zwrot od ryb słodkowodnych ku morskim. By to ustalić, naukowcy posłużyli się zwykłą proporcją. Wyliczali, jaki odsetek stanowiły gatunki słodkowodne, np. szczupaki, a jaki ryby morskie, w tym śledzie i dorsze.
      Wg Barretta, szukając przyczyn zmiany menu, nie można polegać na jednoczynnikowym rozwiązaniu. Po dokładnym obejrzeniu ości ryb słodkowodnych z Yorku, gdzie zebrano dużą kolekcję, łatwo zauważyć, że długość zwierząt malała z czasem. Na tej podstawie można wyciągnąć uprawniony wniosek, że ryby słodkowodne nie były już w stanie zaspokoić zapotrzebowania. Co do tego doprowadziło? Brytyjczycy uważają, że nadmierne odławianie oraz budowanie tam przy młynach. W owym czasie w północno-zachodniej Europie doszło też do ekspansji miast. Nawet gdyby dostawy ryby utrzymały się na dotychczasowym poziomie, nie udałoby się w ten sposób wyżywić rozrastających się społeczności.
      Badania zespołu doktora Barretta stanowią część projektu Historia Populacji Zwierząt Morskich (History of Marine Animal Populations, HMAP). Jego pomysłodawcami są naukowcy pracujący nad międzynarodowym programem Census of Marine Life.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Podczas przygotowań do budowy centrum handlowego w północno-zachodnich Czechach (w Usti nad Łabą) odkryto w ubiegłą niedzielę (24 września) fragmenty kości mamuta. Odnaleziono również szczątki innych zwierząt, m.in. tura i prehistorycznego konia. Czeską agencję informacyjną CTK poinformował o tym paleontolog Martin Holub.
      Myśliwy żyjący 30.000-20.000 lat p.n.e., czyli w epoce kamiennej, na terenach należących do naszych południowych sąsiadów prawdopodobnie polowali także na mamuty. We wczesnych latach 90. naukowcy odkryli ślady ich działalności w dolinie lokalnej rzeki Biliny.
      W tym samym miejscu badacze natrafili ostatnio na neolityczne sanktuarium. Według Holuba, trzeba jeszcze przeprowadzić dokładniejsze prace archeologiczne.
      Możemy być pewni, że znajdziemy tu inne kości, które pomogą nam określić liczbę mamutów, ich wiek, rozmiary oraz płeć.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...