Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Jeśli jesteśmy przekonani, że korzystamy z nowocześniejszego telewizora z technologią HD, naprawdę postrzegamy obraz jako ostrzejszy i wyraźniejszy. Tym bardziej gdy w zasięgu wzroku znajdują się utwierdzające nas w tym przekonaniu plakaty, ulotki itp. (Computers and Entertainment).

Lidwien van de Wijngaert z University of Twente w Enschede i jej zespół z Uniwersytetu w Utrechcie badali 60 osób. Oglądały one ten sam klip na tym samym telewizorze. Połowie ochotników powiedziano jednak, że dzięki technologii HD powinni się spodziewać ostrego obrazu. Wrażenie miały pogłębiać plakaty oraz podłączony do ekranu gruby kabel, podobny do kabla HDMI. Resztę poinformowano, że zapoznają się ze zwykłą wersją DVD.

Za pomocą kwestionariuszy wykazano, że ludzie spodziewający się jakości HD naprawdę widzieli ostrzejsze obrazy. Uczestnicy eksperymentu nie umieli prawidłowo odróżnić sygnałów cyfrowych i HD.

Wg Van de Wijngaert, tempo upowszechniania się technologii HD jest na razie niewielkie, mimo oczywistych różnic w jakości obrazu oraz ewentualnych kosztów dokupienia w przyszłości specjalnej przystawki lub telewizora. Holenderka uważa, że dzieje się tak głównie za sprawą ludzkich oczekiwań wobec HD.

Zauważa przy tym, że efekt kontekstu sytuacyjnego (framingu), nie będzie działał np. w sklepie, gdzie zobaczymy stojące obok siebie telewizory HD i wyświetlające obraz o niższej rozdzielczości. Tam różnice będą widoczne. Jeśli jednak pójdziemy do znajomego, który pochwalił się telewizorem HD, to będziemy przekonani, że obraz jest rzeczywiście wyższej jakości, nawet jeśli w rzeczywistości będzie taki sam, jak na naszym starym odbiorniku.

Efekt framingu pogłębia się, kiedy staramy się uzasadnić swoje wybory. Gdy już zapłacimy za odbiornik HD, kupimy odpowiednią przystawkę do starego telewizora czy zdecydujemy się na abonament nowoczesnej platformy cyfrowej, będziemy przekonani, że oglądany obraz różni się jakością od tego, co widzieliśmy dotychczas. Bez względu na to, jakiej jakości sygnał będzie nadawany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Otóż to!!! btw. czy tylko mnie rozbraja, że wszystkie reklamy telewizorów HD z ich cudownymi kolorami i jakością obrazu są tak doskonale widoczne na ekranie zwykłego telewizora? ;):P

 

Nie wspomnę już o słynnym eksperymencie, w którym wykazano, że nawet audiofile nie odróżniają dźwięku przesyłanego przez oryginalne kable Monster Cable od tego przesyłanego przez rozprostowany metalowy wieszak na ubrania :D Z jednej strony klasyczne pozerstwo konsumentów, a z drugiej - bezczelny marketing producentów ;) ot co

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To co wyświetla telewizor full HD w reklamie na moim zwykłym też wygląda fajnie czyli wychodzi na to że nie ma różnicy ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nieswiadomym konsumentom mozna takierzeczy wcisnac, po pierwsze trzeba byc przekonanym ze telewizor dziala w 1080p i to spawdzic, jesli cos niepasuje zglosic naruszenie praw konsumenta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

efekt tego by na ekranie tv w reklamie obraz był ostry ostry i z intensywnymi reklamami jest osiągany poprzez zrobienie odpowiedniego porównania z otoczeniem tego tv któe na pierwszy rzut oka wydaje się nie różnić od tego jak zwykle działa nasz stary tv... choć w rzeczywistości jest gorszej jakości... poza tym rzeczywistośc nie ma tak intensywnych przekolorowanych barw więc i na filmach zwykle takich nie ma...

 

a jelśi chodzi o jakość... ojciec kupił dekoder cyfrowy do tv... żeby mieć tv cyfrową z kablówki dodatkowo... mimo mojego sceptycyzmu musiałem przyznać ż ejest różnica w jakości obrazu... ale nadal wolę przełączać programy w tv gdzie wszystko jest pod ustalonymi przeze mnie numerkami niż przez narzucony z góry zestaw w dekoderze... wyjątkiem są programy nadawane tylko w wersji cyfrowej... ale i tak zwykle o nich nie pamiętam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Był kiedyś taki eksperyment z przeciąganiem nieistniejącej liny przez ulicę, jak to się skończyło to wiadomo, kierowcy jak na zawołanie zatrzymywali się.

Manipulacja jest wszędzie a ludziom można praktycznie wszystko wmówić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jeszcze trzeba by sprecyzować, bo jest HD i tzw HDready czyli 1080(1920×1080) i 720p (1280×720 )

i żaden program nie jest nadawany w HD , wszystkie to 720p

mam tv hdready i nikt mi nie wmówi że nie ma różnicy

wrażenia ludzi wprowadzonych w błąd , nieobeznanych z technologią to co innego.

jak może nie być różnicy między obrazem złożonym z 525lini a z 1080

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jak może nie być różnicy między obrazem złożonym z 525lini a z 1080

 

Różnica oczywiście jest, ale jak się okazuje - mało istotna dla odbiorcy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tym sposobem można z powodzeniem sprzedawać przystawki HD do telewizorów CRT w postaci czarnego pudełka z gniazdkiem antenowym  ;D

Zawsze mnie zadziwiało że tak łatwo ludzie poddają się podobnym sugestiom.

 

Nie wspomnę już o słynnym eksperymencie, w którym wykazano, że nawet audiofile nie odróżniają dźwięku przesyłanego przez oryginalne kable Monster Cable od tego przesyłanego przez rozprostowany metalowy wieszak na ubrania ;) Z jednej strony klasyczne pozerstwo konsumentów, a z drugiej - bezczelny marketing producentów :P ot co

 

To ciekawe :D Masz może jakiś link do opisu przebiegu tego eksperymentu ?

Ten wieszak chociaż miedziany był ? ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tym wieszakiem to był raczej półnaukowy eksperyment, przeprowadzony przez blogera, a nie przez zawodowego naukowca. Fakt jest jednak faktem: osoba uważająca się za audiofila nie odróżniała wieszaka od oryginalnego, bardzo drogiego kabla.

 

Historię opisano m.in. tutaj: http://consumerist.com/362926/do-coat-hangers-sound-as-good-monster-cables

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rzeczywiście pseudonaukowy... nie określone jest jakie podzespoły użyte były w odsłuchu(wzmacniacz, CD), nie jest do końca jasne jaki kabel został użyty (raz piszą o interkonektach, które używane są do połączenia CD-Wzmacniacz a innym razem o przewodach głośnikowych).

Szkoda że tak wiele niedomówień bo chętnie bym pokazał  wyniki znajomemu audiofilowi  ;)

Swoją drogą gdyby eksperyment dotyczył porównania interkonekty Monster Cable vs Wieszak to bym nie uwierzył :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko jaką różnicę robi tak naprawdę model wzmacniacza, skoro w obu próbach był taki sam? Ja wiem, że z przyzwoitości warto by było podać takie dane, ale nie mają one większego wpływu na wyniki eksperymentu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko jaką różnicę robi tak naprawdę model wzmacniacza, skoro w obu próbach był taki sam?

Ma to duże znaczenie ponieważ trudniej usłyszeń niewielkie (w przypadku kabli głośnikowych praktycznie niezauważalne) niuanse w brzmieniu jeśli pozostałe elementy toru elektroakustycznego będą dalekie od ideału.

 

Przykładowo, w miejskim zgiełku nie odróżnisz doskonałego pianina od syntezatora z bazaru za 15zł a słuchając dźwięku tych samych instrumentów w filharmonii różnica będzie ogromna.

 

Dlatego jeśli kabel zniekształca dźwięk w 0,01% a wzmacniacz wprowadza zakłócenia na poziomie 1% to nie ma szans usłyszenia różnic wprowadzanych przez kabel.

 

btw. Miałem conieco doczynienia z techniką audio i moim zdaniem zniekształcenia wprowadzane przez kiepski kabel głośnikowy to jakieś 0,01% i żaden człowiek tych różnic nie usłyszy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jak dowiadujemy się z książki Case, Argument Structure and Word Order autorstwa profesora Shigeru Miyagawy, lingwisty z MIT-u, języki są znacznie bardziej podobne, niż się nam wydaje.

      W języku angielskim znalezienie dopełnienia bliższego jest stosunkowo proste. Występuje ono zaraz przy czasowniku. W zdaniu „I gave a book to Mary“ (Dałem książkę Marysi) dopełnienie bliższe „book“ znajdziemy przy czasowniku „gave“, a dopełnienie dalsze „Mary“ jest od niego oddalone. Inaczej jednak ma się sprawa z językiem japońskim, którego szyk jest znacznie bardziej luźny. Tam dopełnienie bliższe oznaczone jest przyrostkiem -o. W zdaniu „Taroo-wa hon-o kinoo katta“ porządek wyrazów jest następujący - „Taro książkę wczoraj kupił“. „Książka“ (hon-o) jest dopełnieniem bliższym, jednak nie sąsiaduje ono z wyrazem „kupił“ (katta).

      Dla kogoś uczącego się języka, szczególnie gdy w jego rodzinnym języku szyk zdania jest bardziej sztywny niż w japońskim, może być to poważnym problemem. Japoński i angielski wydają się bardzo różnić od siebie. Jednak profesor Miyagawa dowodzi, że z punktu widzenia lingwisty różnice nie są aż tak wielkie.

      Mamy do czynienia z interesującym napięciem pomiędzy różnicami a podobieństwami. Ludzkie języki są zadziwiająco różne. Każdy z nich ma unikalne właściwości odróżniające go od 6500 czy 7000 innych języków. Jeśli jednak spojrzymy na nie z punktu widzenia lingwisty zauważymy, że istnieją właściwości wspólne wszystkim językom.

      Uczony wykazuje w swojej książce, że pomiędzy angielskim a japońskim następuje rodzaj pewnej wymiany. Japoński i angielski przyjmują reguły, które drugi język porzucił. Miyagawa zauważył, że w VIII i IX wieku w japońszczyźnie przyrostek -o nie był używany na oznaczenie dopełnienia bliższego. Używano go do oznaczania emfazy. W tym samym czasie język angielski używał znaków gramatycznych (takich jak obecny dopełniacz saksoński) na oznaczenie dopełnienia bliższego występującego w bierniku. Ponadto szyk zdania był znacznie bardziej luźny niż we współczesnym angielskim. Dopełnienie bliższe mogło pojawić się w wielu miejscach zdania.

      Patrząc z punktu widzenia gramatyki stary japoński jest jak współczesny angielski. A stary angielski i łacina są jak współczesny japoński, stwierdza Miyagawa. Do takiej „wymiany zasad“ pomiędzy japońskim a angielskim dochodziło, gdy języki te nie miały ze sobą żadnej styczności, zatem nie można zjawiska tego tłumaczyć wzajemnym wpływem.

      Znalezienie takich wzorców jest bardzo trudne. Wiele z nich wymaga bowiem szczegółowych wieloletnich badań. Profesor Miyagawa zawarł w książce wyniki swojej 30-letniej pracy naukowej oraz przegląd prac innych autorów. Jego spostrzeżenia zostały wzmocnione niedawno opublikowaną pracą Yuko Yanagidy z Tsukuba University. Również ona zauważyła, że w starym japońskim występuje sposób oznaczania dopełnienia bliższego, który jest podobny do metody używanej czasem we współczesnym angielskim. W jednej z fraz występuje bowiem połączenie dopełnienia bliższego i czasownika „tuki-sirohu“, co przypomina np. współczesne angielskie „bird-watching“, a podobną konstrukcję można znaleźć w języku Czukczów „qaa-tym-ge“..

      Szczególnie zadowoleni z książki Miyagawy są lingwiści badający ewolucję języków. Niezbyt wiele języków zachowało historyczne zapiski i tylko niektóre z nich przydają się do badania zmian. Większość takich jeżyków to języki indoeuropejskie. Dobrze przeprowadzona analiza zmian w języku japońskim jest zatem niezwykle cenna - powiedział David Lightfood z Georgetown University.

      Miyagawa zauważył też inne podobieństwa. Na przykład w języku japońskim występuje, podobnie jak i w angielskim tzw. „efekt blokujący“. Polega on na tym, że np. w angielskim można zastąpić wyraz „curious“ wyrazem „curiosity“, ale nie można zastąpić wyrazu „glorious“ słowem „gloriosity“. Dzieje się tak, gdyż istnieje wyraz „glory“. W japońskim efekt blokujący występuje na bardzo szeroką skalę. Nikt jednak nie przeprowadził wcześniej takiego porównania - mówi Miyagawa.

      Pracę profesora chwali też John Whitman z Cornell University. Lingwiści mają tendencję do myślenia, że ich własny język zawsze stosował się do tych samych podstawowych reguł. Ale Shigeru Miyagawa wykazał, że japoński sprzed 1000 lat był różny od współczesnego języka - mówi. Jego zdaniem kolejnym krokiem w tego typu badaniach powinno być podzielenie badanych okresów na mniejsze części. Miyagawa pokazał zmiany na przestrzeni setek lat. Warto byłoby zobaczyć, jak zmienia się język np. co 50 lat.
       
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy od dziesięcioleci spierają się, dlaczego języki ewoluują. Wybitny językoznawca, Noam Chomsky uważa, że języki nie wyewoluowały po to, by ludzie mogli się komunikować. Ta funkcja to jedynie produkt uboczny prawdziwego celu pojawienia się języków, jakim ma być zapewnienie możliwości myślenia, ustrukturyzowania myśli.
      Dowodem na potwierdzenie tej teorii ma być istnienie wyrazów mających wiele znaczeń. W systemie, który służyłby komunikacji, takie słowa powinny być eliminowane, by nie utrudniać wzajemnego rozumienia się, nie powodować pomyłek.
      Teraz naukowcy z MIT-u wysunęli inną teorię. Twierdzą, że słowa o wielu znaczeniach istnieją po to, by komunikacja była bardziej efektywna. By można było używać tych samych krótkich dźwięków na oznaczanie różnych rzeczy. Zauważają, że pomyłek można uniknąć, gdyż w zdecydowanej większości przypadków z kontekstu wynika, o które znaczenie danego słowa chodzi.
      „Ludzie mówią, że wieloznaczność to problem w komunikowaniu się. Ale gdy zrozumiemy, że kontekst usuwa wieloznaczność, wówczas przestaje ona być problemem. Staje się czymś przydatnym, ponieważ pozwala na wykorzystywanie tych samych wyrazów w różnych kontekstach“ - mówi profesor Ted Gibson.
      Naukowcy hipotetyzują, że słowa o wielu znaczeniach to takie, które są najłatwiejsze do przetwarzania w procesie mowy. Dlatego też mają dużo znaczeń - ich wykorzystywanie jest bowiem najbardziej efektywne. Uczeni stwierdzili, że jeśli mają rację, to wyrazy o mniejszej liczbie sylab, łatwiejszej wymowie i częstszym występowaniu powinny mieć więcej znaczeń niż inne słowa.
      Aby sprawdzić swoje przypuszczenie Gibson i współpracujący z nim Steven Piantadosi i Harry Tily, zbadali słowniki języków angielskiego, holenderskiego i niemieckiego. Porównując właściwości wyrazów z liczbą ich znaczeń stwierdzili, że ich przepuszczenia były prawdziwe. Wyrazy częściej występujące, o mniejszej liczbie sylab i lepiej pasujące do dźwięków typowych dla danego języka, miały więcej znaczeń niż inne wyrazy.
      Naukowcy wyjaśniają, że w procesie komunikacji nadawca jest zainteresowany przekazaniem jak największej liczby informacji za pomocą jak najmniejszej liczby słów, a odbiorcę interesuje jak najpełniejsze i najdokładniejsze zrozumienie przekazu. Jednak, jak zauważają uczeni, bardziej ekonomicznym jest wymuszenie na odbiorcy, by pewne informacje wnioskował z kontekstu, niż wymaganie od nadawcy, by wszystko dokładnie wyjaśniał. W ten sposób powstaje system, w którym „najłatwiejsze“ wyrazy mają więcej znaczeń, gdyż z kontekstu wynika to właściwe.
      Tom Wasow, profesor językoznawstwa i filozofii z Uniwersytetu Stanforda uważa prace uczonych z MIT-u za bardzo ważne. „Można by się spodziewać, że skoro języki podlegają ciągłej ewolucji, to będzie z nich usuwana niejednoznaczność. Jednak gdy przyjrzymy sie językom naturalnym zauważymy, że w dużej mierze są one niejednoznaczne. Wyrazy mają wiele znaczeń, istnieje wiele sposobów na ich ułożenie w ciąg wypowiedzi... Badania te przyniosły naprawdę ważkie argumenty wyjaśniające, dlaczego niejednoznaczność jest w procesie komunikacji czymś funkcjonalnym, a nie dysfunkcyjnym“.
      Piantadosi zauważa, że spostrzeżenia jego i jego kolegów mają olbrzymie znaczenie dla specjalistów pracujących nad rozumieniem języka naturalnego przez maszyny. Ludzie bardzo dobrze radzą sobie z wieloznacznością, jednak dla komputerów jest to bardzo poważny problem. Gibson zauważa jednak, że eksperci od dawna zdają sobie sprawę z wyzwań, jakie stoją przed maszynami, a dzięki badaniom zespołu z MIT-u zyskali lepsze teoretyczne i ewolucyjne wyjaśnienie istnienia wieloznaczności.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Młode samice szympansów traktują patyki jak lalki, na których praktykują niezbędne umiejętności rodzicielskie. Noszą je ze sobą, dopóki nie urodzą własnych młodych. Dorastające samce zachowują się tak dużo rzadziej.
      Sonya M. Kahlenberg i Richard W. Wrangham z Uniwersytetu Harvarda podkreślają, że to pierwszy dowód, by  jakiś dziki gatunek bawił się uproszczonymi lalkami i by istniały różnice międzypłciowe w wyborze obiektów do zabawy. Amerykanie twierdzą, że ich badania dokładają się do innych, które sugerują, że ludzkie dzieci najprawdopodobniej rodzą się z pewnymi preferencjami dotyczącymi tego, jak chcą się zachowywać, i nie naśladują, a przynajmniej nie zawsze, innych dziewczynek bawiących się lalkami lub chłopców zajmujących się żołnierzykami czy samochodami. Wygląda na to, że zabawa lalkami przez człowieka może mieć swe korzenie w noszeniu obiektów przez hominidy.
      U ludzi istnieją silne międzypłciowe różnice w doborze zabawek; uderzająco podobny schemat występuje we wszystkich kulturach. Podczas gdy dotąd socjalizowanie przez starszych i rówieśników było podstawowym wyjaśnieniem, nasza praca sugeruje, że biologia może także odgrywać ważną rolę w preferencjach dotyczących aktywności – opowiada Kahlenberg.
      Podczas 14 lat badań nad zachowaniem szympansów w Parku Narodowym Kibale w Ugandzie Amerykanie doliczyli się ponad 100 przypadków noszenia patyków. Często młode samice nie używały ich jak starsi członkowie stada do jedzenia czy walki. Niektóre zwierzęta na czas snu zabierały je ze sobą do gniazda, a w jednym z przypadków wybudowano nawet dla kijka osobne gniazdo. Kahlenberg i Wrangham widzieli też osobniki, które bawiły się z patykami w samolot, leżąc na plecach i balansując nimi na wyciągniętych w górę łapach. Czasem szympansy nosiły patyki przez wiele lat. Prymatolodzy dywagowali, że jeśli to zachowanie byłoby odpowiednikiem naszej zabawy lalkami, samice powinny nosić patyki częściej niż samce, a zachowanie zapewne zaniknie po urodzeniu pierwszych młodych – tłumaczy Wrangham. I rzeczywiście się tak działo.
      Oczywiście, u ludzi duży wpływ na preferencje dotyczące zabawek mają rówieśnicy, rodzice i inne osoby. Podobnie może być u szympansów. [...] Fascynujące, że znaleziono niewiele dowodów na podobne zachowania małp z innych społeczności, co uprawdopodobnia hipotezę, że to naśladowanie lokalnej tradycji. Niewykluczone więc, iż to piękny przykład przeplatania wpływów biologicznych i społecznych.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Kiedy bujamy w obłokach i myślimy o niebieskich migdałach, trudniej nam przypomnieć sobie, co działo się, zanim przestaliśmy zwracać uwagę na otoczenie. Ostatnio psycholodzy odkryli, że efekt jest silniejszy, gdy odpływamy myślami dalej, czy to w sensie czasowym, czy przestrzennym, i zamiast wycieczki po okolicy wspominamy wakacje za oceanem lub wydarzenia z dzieciństwa.
      Naukowcy wiedzą już od jakiegoś czasu, że kontekst jest ważny dla zapamiętywania. Jeśli opuszczamy miejsce, gdzie powstało wspomnienie, trudniej je wydobyć z zakamarków pamięci. Poza tym w ramach wcześniejszych badań wykazano, że marzenia czy, jak wolą niektórzy, sny na jawie blokują dostęp do wspomnień z niedalekiej przeszłości. Mając to na uwadze, Peter F. Delaney i Lili Sahakyan z Uniwersytetu Północnej Karoliny oraz Colleen M. Kelley i Carissa A. Zimmerman z Uniwersytetu Stanowego Florydy postanowili sprawdzić, czy treść marzeń wpływa na dostępność ostatnio utworzonych wspomnień.
      W jednym z eksperymentów ochotnicy przyglądali się liście słów wyświetlanych pojedynczo na ekranie komputera. Następnie proszono ich o pomyślenie o własnym domu czy mieszkaniu, z którego wyszli rano, lub o domu rodziców, gdzie ostatnio byli kilka tygodni temu. Później badanym pokazywano kolejną listę wyrazów. W ostatnim etapie studium należało sobie przypomnieć jak najwięcej słów z obydwu list. Ludzie myślący o miejscu, w którym przebywali kilka godzin wcześniej, przypominali sobie więcej wyrazów z pierwszej listy od wolontariuszy umykających myślami do lokalizacji widzianej przed kilkoma tygodniami.
      W drugim eksperymencie odległość w czasie zastąpiono dystansem w przestrzeni. Badani mieli myśleć albo o wakacjach w rodzinnych Stanach, albo o wyjeździe za granicę. I tu także osoby wspominające wycieczki po własnym kraju pamiętały więcej słów z 1. listy od rówieśników "odwiedzających" ponownie, dajmy na to, Hiszpanię.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wbrew pozorom, motywacja wcale nie musi być procesem świadomym. Okazuje się nawet, że półkule nie muszą się zgadzać pod względem oceny, ile wysiłku chcą włożyć w osiągnięcie jakiegoś celu. Co więcej, w danym czasie zmotywowana do czegoś bywa niekiedy tylko jedna półkula (Psychological Science).
      Mit o świadomej naturze motywacji obalił przed paroma laty zespół Mathiasa Pessiglione z Brain & Spine Institute w Paryżu. Gdy badanym przez nich ludziom demonstrowano podprogowo zdjęcia pieniędzy, pracowali usilniej dla większej nagrody, choć nie mieli pojęcia, że w ogóle cokolwiek oglądali. Podczas eksperymentu na ułamek sekundy demonstrowano fotografie monety o nominale 1 euro bądź 1 centa. Następnie proszono ich o ściskanie wyposażonej w czujniki rączki. Im mocniej parli, tym więcej monet danego rodzaju mogli otrzymać. Czas demonstracji wykluczał świadome postrzeganie wartości nagrody, ochotnicy jednak zawsze bardziej przyciskali gałkę, gdy oglądali 1 EUR niż monety 1-centowe.
      W najnowszym studium Pessiglione, Liane Schmidt, Stefano Palminteri i Gilles Lafargue wykazali, że można zmotywować tylko jedną z półkul. Na początku eksperymentu badani musieli się skupić na widniejącym na środku ekranu krzyżyku. Następnie po jednej stronie pola widzenia wyświetlano na mgnienie oka motywującą monetę, znów euro bądź centa. Ludzie byli podświadomie motywowani wyłącznie wtedy, gdy moneta pojawiała się po tej samej stronie, co ściskająca uchwyt ręka. Wtedy pracowali "pilniej" dla nagrody o większym nominale. Gdy, dajmy na to, monetę demonstrowano w lewej części pola widzenia, a gałką zajmowała się prawa dłoń, efekt wzmożenia wysiłków pod wpływem wartości nagrody zanikał.
      Wyniki zmieniają koncepcję motywacji. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, lewa ręka może np. być bardziej motywowana od prawej – podsumowuje Pessiglione.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...