Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

O zastosowaniach nanorurek węglowych mówi się i pisze bardzo dużo. Teraz do i tak już długiej listy można dopisać kolejną pozycję – nawożenie. Okazuje się bowiem, że nasiona pomidorów kiełkują i rosną szybciej w podłożu hodowlanym zawierającym te struktury (ACS Nano).

Biolog Mariya Khodakovskaya i nanotechnolog Alexandru Biris z University of Arkansas porównywali kiełkowanie i wzrost siewek pomidorów w zwykłym podłożu i glebie wzbogaconej nanorurkami.

Choć już wcześniej inni naukowcy wspominali, że tego typu zabieg przyspiesza wegetację, dopiero teraz udało się zaproponować jakieś wyjaśnienie. Akademicy z Little Rock zauważyli bowiem, że nanorurki przebijają grubą łupinę nasienia, co pozwala wodzie szybciej dotrzeć do jego wnętrza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Śmieszne trochę. Dziwi mnie, w jaki sposób nawet najtwardszy materiał może przebijać łupinę, skoro znajduje się w pulchnej glebie, czyli, mówiąc najprościej, nie ma solidnego oparcia. No ale ok, nie kłócę się - skoro zaobserwowano, to niech tak będzie ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Podejrzewam, że gleba "pracuje", a ponadto pulchna czy nie, swoje waży i wywiera nacisk. Tyle, że ja czytałem o rakotwórczych właściwościach nanorurek (podobnie jak azbest drażnią układ oddechowy i dalej już wiadomo), więc co się będzie działo jak taka gleba z nanorurkami wyschnie i zawieje wiatr? Takie bronowanie też pewnie trzeba by robić w strojach jak po opadzie radioaktywnym...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Podejrzewam, że przy takim stężeniu, jakie by wystąpiło podczas erozji gleby, nie byłyby szkodliwe bardziej od pyłów naturalne zawieszonych w powietrzu. Przecież idąc po ulicy też wdychasz rakotwórcze pyły, z których część ma tak naprawdę pochodzenie naturalne, bo właściwości rakotwórcze w przypadku pyłów nie są konsekwencją składu chemicznego, tylko wielkości drobin.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mikroos i Przemek mają rację ;)

 

Mikroos, chciałbym tylko uściślić, że jeśli chodzi o rakotwórcze pyły, to niestety te naturalne stanowią bardzo mały procent. Większość pyłów naturalnych posiada na tyle duże ziarna, że zatrzymują się one w nozdrzach i gardle. Natomiast pyły antropogeniczne (chociażby z silników spalinowych) mają niestety rozmiary dużo mniejsze, przez co są wstanie dotrzeć aż do pęcherzyków płucnych.. (jeśli się mylę to mnie popraw, ale tak mi mówili na studiach :P )

 

Także rzeczywiście korzyści ze stosowania nanorurek mogłyby być niewspółmierne do konsekwencji zdrowotnych..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Śmieszne trochę. Dziwi mnie, w jaki sposób nawet najtwardszy materiał może przebijać łupinę, skoro znajduje się w pulchnej glebie, czyli, mówiąc najprościej, nie ma solidnego oparcia. No ale ok, nie kłócę się - skoro zaobserwowano, to niech tak będzie ;)

 

Nasienie przed kiełkowaniem pęcznieje skutkiem wchłaniania wody. Jeśli w trakcie tego procesu nadzieje się na coś ostrego i twardego, to ono się wbije w łupinę.

Ale nie bałbym się nanorurek w glebie. Ich stosowanie wymaga warunków sterylnych, a te można osiągać tylko w cieplarniach. Zresztą tam tylko ma to ekonomiczne uzasadnienie.

Dawniej rozważano stosowanie tłuczonego szkła i waty szklanej, ale chyba nic z tego nie wyszło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Słyszałem o tym, że bodajże w Ameryce mieszano ziemię ze ścinkami z produkcji jeansów i to właśnie spulchniało ziemię, powodując lepsze plony ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chodziło pewnie o poprawę struktury, a bawełna nie wydaje się być domieszką szkodliwą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Także rzeczywiście korzyści ze stosowania nanorurek mogłyby być niewspółmierne do konsekwencji zdrowotnych..

Tak samo jak stosowanie pestycydów, ogromu nawozów, środków konserwujących potem w jedzeniu, nawet siarki, niedługo dojdzie napromieniowywanie jedzenia... same korzyści i samo zdrowie, co nie? ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Akurat napromieniowana żywność nie jest szkodliwa ;) Skażona substancją promieniotwórczą, to co innego.. Ale napromieniowanie powoduje jedynie zmianę struktury molekularnej - rozerwanie niektórych wiązań chemicznych.

 

Podobnie z pestycydami - jeśli są stosowane w mądry sposób, to poprawiają jakość plonów, nie wpływając przy tym na zdrowie.. No ale jeśli stosuje je głupi rolnik, który uważa że im więcej tym lepiej, to rzeczywiście potem różne rzeczy się mogą dziać.. To samo jest z nawozami - dopóki nie używa się nadmiaru, to pomagają :P

 

Co innego środki konserwujące. Chociaż, można by konserwować produkty witaminą C (rewelacyjny antyoksydant, do tego przy nadmiernych ilościach w organizmie - wydalany z moczem). Niektóre produkty są konserwowane właśnie nią - płatki śniadaniowe, soki i napoje są nią faszerowane nie 'żeby były zdrowe', jak to wmawiają nam reklamy, tylko żeby się nie psuły a przy okazji żeby można robić efekt medialny :D

 

@inhet: tak, chodziło właśnie o poprawę struktury gleby (większy dostęp powietrza, magazynowanie wilgoci), no i właśnie bawełna nie jest szkodliwa, więc uznano to za fajny pomysł ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Akurat napromieniowana żywność nie jest szkodliwa  Skażona substancją promieniotwórczą, to co innego.. Ale napromieniowanie powoduje jedynie zmianę struktury molekularnej - rozerwanie niektórych wiązań chemicznych.

 

No ale właśnie to rozerwanie powoduje zmianę składu chemicznego jedzenia. Co gorsza, zjadamy wtedy związki raczej niespotykane w normalnym jedzeniu. I wcale nie trzeba promieniowania. Ja np. z chemii żywności zapamiętałem dość dobrze informację, że mleko UHT to właściwie nie jest już mleko, i z piciem tego lepiej nie przesadzać...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tyle, że szkodliwości napromienionej żywności do dziś nie udowodniono.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Skażona substancją promieniotwórczą, to co innego.. Ale napromieniowanie powoduje jedynie zmianę struktury molekularnej - rozerwanie niektórych wiązań chemicznych.

A czy to przypadkiem nie spowoduje niszczenia dobroczynnych zw. chemicznych w naturalnym jedzeniu, ot np. witamin?

Podobnie z pestycydami - jeśli są stosowane w mądry sposób, to poprawiają jakość plonów, nie wpływając przy tym na zdrowie.. No ale jeśli stosuje je głupi rolnik, który uważa że im więcej tym lepiej, to rzeczywiście potem różne rzeczy się mogą dziać.. To samo jest z nawozami - dopóki nie używa się nadmiaru, to pomagają

Ale jeśli "głupi rolnik" dostanie maszynę do napromieniowywania jedzenia, to jemu nie zależy ile je napromieniuje.

Tyle, że szkodliwości napromienionej żywności do dziś nie udowodniono.

To że czegoś jeszcze nie udowodniono, wcale nie znaczy że tego nie ma. Od ilu lat znana jest ta metoda? Jakie są skutki długofalowe, jak to wpływa na nasz organizm?

@inhet: tak, chodziło właśnie o poprawę struktury gleby (większy dostęp powietrza, magazynowanie wilgoci), no i właśnie bawełna nie jest szkodliwa, więc uznano to za fajny pomysł

To niech pomyślą nad naturalnym sposobem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
A czy to przypadkiem nie spowoduje niszczenia dobroczynnych zw. chemicznych w naturalnym jedzeniu, ot np. witamin?

Tylko w niewielkim stopniu, niższym niż przy większości metod stosowanych w celu konserwacji żywności. Pomyśl sobie, jak bardzo szkodliwa pod tym względem jest np. pasteryzacja!

Ale jeśli "głupi rolnik" dostanie maszynę do napromieniowywania jedzenia, to jemu nie zależy ile je napromieniuje.

To zdecydowanie nie jest takie proste, że każdy dostanie podręczny aparat do napromieniania, więc się nie martw ;)

To że czegoś jeszcze nie udowodniono, wcale nie znaczy że tego nie ma. Od ilu lat znana jest ta metoda? Jakie są skutki długofalowe, jak to wpływa na nasz organizm?

Metoda jest znana od bardzo dawna. Wszelkie możliwe testy na zwierzętach wypadały pomyślnie, podobnie jak testy chemiczne na skład takiej żywności. Poza tym: jakie masz podstawy sądzić, że coś, co miało kontakt z promieniowaniem (a nie z materiałem promieniotwórczym!) ma być szkodliwe? W zasadzie gotowanie wody w garnku też możesz uznać za napromienienie promieniowaniem podczerwonym, a mimo to żyjesz.

To niech pomyślą nad naturalnym sposobem.

No pewnie. I niech nie będzie wojen, a ludzie niech będą dlas siebie zawsze życzliwi :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale przecież to jest naturalny sposób z tą bawełną - jest ona materiałem naturalnym, który ulegnie biodegradacji w glebie.. Czego można chcieć więcej? ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałbym zwrócić uwagę, że wraz z przybyciem do nas zachodnich technologii (po tzw. upadku komuny) gwałtownie wzrosła liczba chorób nowotworowych. Tam gdzie "zachód" jeszcze nie dotarł jest tak jak u nas kiedyś (np. na Białorusi). Główni podejrzani to żywność, kosmetyki i środki czystości, choć może być jakaś zupełna głupota, np. któraś z substancji stosowanych w papierniach.

 

Co do pasteryzacji, to owszem, powoduje ona denaturalizację białek, ale UHT i promieniowanie sterylizują w inny sposób (o ile dobrze pamiętam, powstają krótsze łańcuchy cząsteczek organicznych). Fakt jest taki, że coś nas wykańcza i do tej pory nie udowodniono (albo nie ogłoszono) jaki/jakie to czynniki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A nie sądzisz, że głównym winowajcą jest jednak styl życia? Mam tu na myśli łatwiejszy (z powodów finansowych) dostęp do papierosów, obniżenie aktywności fizycznej, więcej junk foodu. Zgadzam się, że tzw. nowoczesny styl życia jest szkodliwy, ale z drugiej strony wydaje mi się, że większość czynników szkodliwych dla człowieka i odpowiedzialnych za znaczną liczbę zachorowań jest doskonale znana, a mimo to ludzie z radością z nich korzystają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Tylko w niewielkim stopniu, niższym niż przy większości metod stosowanych w celu konserwacji żywności.

Mógłbyś podać jakieś źródła?

Pomyśl sobie, jak bardzo szkodliwa pod tym względem jest np. pasteryzacja!

którą się stosuje na napojach, sokach / mleku a nie warzywach i owocach. Jak nie patrząc będziesz pozbawiony kolejnej porcji naturalnych witamin, bo owoce mogły dłużej w magazynach leżeć.

To zdecydowanie nie jest takie proste, że każdy dostanie podręczny aparat do napromieniania, więc się nie martw ;)

Piętnaście lat też nie każdy miał komputer / telefon / komórkę :P

Poza tym: jakie masz podstawy sądzić, że coś, co miało kontakt z promieniowaniem (a nie z materiałem promieniotwórczym!) ma być szkodliwe? W zasadzie gotowanie wody w garnku też możesz uznać za napromienienie promieniowaniem podczerwonym, a mimo to żyjesz.

To zależy o jakim promieniowaniu mówisz.

Zakładam że kurczaka, który przez 3 dni leżał w Czarnobylu byś nie zjadł.

No pewnie. I niech nie będzie wojen, a ludzie niech będą dlas siebie zawsze życzliwi :D

Cóż... zapewne lepiej jest ładować masę konserwantów w jedzenie, które potem ogrom czasu zalega w magazynach i na półkach sklepowych. Producenci żywności czerpią gigantyczne zyski, szkoda tylko że się nie liczą z naszym zdrowiem.

A nie sądzisz, że głównym winowajcą jest jednak styl życia? Mam tu na myśli łatwiejszy (z powodów finansowych) dostęp do papierosów, obniżenie aktywności fizycznej, więcej junk foodu.

A brałeś pod uwagę to że ci ludzie nie mieli skąd się dowiedzieć o takich skutkach przez wiele lat?

Obecnie są rozleniwieni i pogrążeni we własnej głupocie także, ale ni uważasz że w dużej skali jest to wina lobby przemysłu przetwórczego?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę że obaj po części macie rację ;) Tylko po prostu mikroos patrzy nieco bardziej cynicznie lub realistycznie na możliwości poprawy sytuacji, a Tomek bardziej optymistycznie :P

 

Jedną i drugą postawę popieram, bo sam często 'przełączam się' między nimi :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A wy myślicie, że dawny styl życia był taki zdrowy? Zabijanie się w kolejkach o głupią kostkę masła, stanie godzinę po głupią gazetę, sprowadzenie do zera w każdym możliwym urzędzie (pamięta, ktoś jak się zdobywało np. paszport?), 10 lat oszczędzania, żeby kupić sobie grata na kółkach, "skrzeczenie rzeczywistości" na każdym kroku...

 

Powiem wam, że wtedy w gazetach non stop były informacje, że ktoś tam zmarł w pracy na skutek "ostrej niewydolności układu oddechowo-...", a jednak nowotwory to był problem śladowy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Mógłbyś podać jakieś źródła?

http://www.adajournal.org/article/S0002-8223(00)00075-4/abstract

https://apps.who.int/dsa/justpub/irrad.htm , z naciskiem na słowa: "The Study Group concluded that food irradiated to any dose appropriate to achieve the intended technological objective is both safe to consume and nutritionally adequate. This conclusion is based on extensive scientific evidence that this preservation process can be used effectively to eliminate spores of proteolytic strains of Clostridium botulinum and all spoilage microorganisms, that it does not compromise the nutritional value of the foods, and that it does not result in any toxicological hazard."

którą się stosuje na napojach, sokach / mleku a nie warzywach i owocach. Jak nie patrząc będziesz pozbawiony kolejnej porcji naturalnych witamin, bo owoce mogły dłużej w magazynach leżeć.

Prawda, ale pomyśl o tym, że dzięki zniszczeniu patogenów owoce te nie będą tak niebezpieczne ze względu na bakterie. A biorąc pod uwagę, że utrata wartości odżywczych nie osiąga poziomu zagrażającego zdrowiu, osobiście sądzę, że gra jest warta świeczki. Poza tym jest jeszcze jedna istotna sprawa: zarówno w USA, jak i w UE obowiązkowe jest znakowanie żywności napromienianej, więc masz wybór.

Piętnaście lat też nie każdy miał komputer / telefon / komórkę ;)

Ale dostęp do nich nie był nigdy regulowany - ludzi po prostu nie było na nie stać. A tutaj masz bardzo ścisłe ograniczenia związane z dostępem do jakichkolwiek urządzeń wytwarzających wysokie dawki promieniowania, niezależnie od tego, czy służą one do wytwarzania broni, leczenia nowotworów czy napromieniania żywności.

To zależy o jakim promieniowaniu mówisz.

To chyba oczywiste, że mówię o takim, jakie jest stosowane w tym przypadku :P

Cóż... zapewne lepiej jest ładować masę konserwantów w jedzenie, które potem ogrom czasu zalega w magazynach i na półkach sklepowych. Producenci żywności czerpią gigantyczne zyski, szkoda tylko że się nie liczą z naszym zdrowiem.

Z jednej strony mam rację, ale z drugiej: czy kupujesz żywność organiczną (przecież jest ona dostępna!)? Pewnie nie, bo mało kogo byłoby stać na spożywanie wyłącznie takich pokarmów. Trzeba zawsze brać na to poprawkę. Nie podoba mi się to, ale tak jest.

A brałeś pod uwagę to że ci ludzie nie mieli skąd się dowiedzieć o takich skutkach przez wiele lat?

Ale ja w tej konkretnej sytuacji nikogo nie obwiniam. Mówię jedynie o tym, że przybyło nowotworów, i szukam przyczyn. Chociaż coś w tym jest, że wierzyć mi się nie chce, że palacz wypala sobie po paczce dziennie, a potem nie dostrzega, że uporczywy kaszel mógł się wziąć właśnie z tego. Podobnie jak z zażeraniem się junk foodem i stwierdzeniem pewnego dnia, że nagle dostaje zadyszki po wejściu na pierwsze piętro. Rozumiem, że są substancje "podstępne", takie jak choćby bisfenol A, ale przecież wielu ludzi notorycznie olewa nawet te najbardziej oczywiste zagrożenia.

nie uważasz że w dużej skali jest to wina lobby przemysłu przetwórczego?

I tak, i nie, Tomku. Są bez wątpienia winni temu, że takie produkty pojawiły się na rynku i powodują np. otyłość. Ale jeżeli człowiek zżera codziennie trzy hamburgery, a potem zaczyna tyć i dostrzegać u siebie pogorszenie stanu zdrowia, a mimo to dalej je te hamburgery, to jest to wina samego konsumenta. A w dzisiejszych czasach? W dzisiejszych czasach nie wierzę, że są jeszcze ludzie, którzy nie słyszeli o szkodliwości fast foodów. Jeżeli więc jedzą je, są winni sami sobie - nikt ich przecież nie zmusza do stosowania takiej diety.

 

 

@Przemek

 

Zwróć uwagę, że dzisiejsze nowotwory są efektem tego, co ludzie robili ze sobą właśnie kilka dekad temu. Nowotwór, nie licząc skrajnych przypadków, nie rozwija się w ciągu roku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nowotwory zabijają nas głównie dlatego,że nic innego nie zrobiło tego wcześniej. Co zaś do szkodliwości obecnego stylu życia, to dwukrotne zwiększenie jego przeciętnej długości w ciągu ostatniego półtora wieku, i to właśnie w krajach stosujących najbardziej zaawansowane technologie, pozwala wyciągnąć wnioski nieco inne, niż podają je media.

Ale cóż - wyciąganie wniosków jest z reguły trudniejsze, niż mielenie w kółko tych samych memów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zauważ, że obecni 80-latkowie przez większość życia nie mieli do czynienia ze skarbami współczesnej cywilizacji. Najwcześniejsze cudo, jakie mogło im zaszkodzić, to DDT w okolicach czterdziestki. My z kolei od małego "nasiąkamy". Teraz nowotwory mają nawet niemowlęta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Zauważ, że obecni 80-latkowie przez większość życia nie mieli do czynienia ze skarbami współczesnej cywilizacji.

Ale takie choćby pyły i zanieczyszczenia z czasów rewolucji przemysłowej wdychali o dziecka.

Najwcześniejsze cudo, jakie mogło im zaszkodzić, to DDT w okolicach czterdziestki.

Czyli wtedy, kiedy starzenie zaczęło powodować znaczące osłabienie systemów obrony organizmu.

My z kolei od małego "nasiąkamy". Teraz nowotwory mają nawet niemowlęta.

Nie no, jasne, jest coraz gorzej. Ale nie przekonasz mnie, że ci dzisiejsi dziadkowie mieli bardzo zdrowe i fajne życie. Poza tym zwróć uwagę na to, co napisał inhet.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ponad połowa największych jezior na świecie traci wodę, wynika z badań przeprowadzonych przez międzynarodowy zespół naukowy z USA, Francji i Arabii Saudyjskiej. Przyczynami tego stanu rzeczy są głównie globalne ocieplenie oraz niezrównoważona konsumpcja przez człowieka. Jednak, jak zauważają autorzy badań, dzięki opracowanej przez nich nowej metodzie szacunku zasobów wody, trendów oraz przyczyn jej ubywania, można dostarczyć osobom odpowiedzialnym za zarządzanie informacji, pozwalającymi na lepszą ochronę krytycznych źródeł wody.
      Przeprowadziliśmy pierwsze wszechstronne badania trendów oraz przyczyn zmian ilości wody w światowych jeziorach, wykorzystując w tym celu satelity oraz modele obliczeniowe, mówi główny autor badań, Fangfang Yao z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Boulder (CU Boulder). Mamy dość dobre informacje o słynnych jeziorach, jak Morze Kaspijskie, Jezioro Aralskie czy Salton Sea, jeśli jednak chcemy dokonać szacunków w skali globalnej, potrzebujemy wiarygodnych informacji o poziomie wód i objętości jeziora. Dzięki tej nowej metodzie możemy szerzej spojrzeć na zmiany poziomu wód jezior w skali całej planety, dodaje profesor Balaji Rajagopalan z CU Boulder.
      Naukowcy wykorzystali 250 000 fotografii jezior wykonanych przez satelity w latach 1992–2020. Na ich podstawie obliczyli powierzchnię 1972 największych jezior na Ziemi. Użyli też długoterminowych danych z pomiarów poziomu wód z dziewięciu satelitów. W przypadku tych jezior, co do których brak było danych długoterminowych, wykorzystano pomiary wykorzystane za pomocą bardziej nowoczesnego sprzętu umieszczonego na satelitach. Dzięki połączeniu nowych danych z długoterminowymi trendami byli w stanie ocenić zmiany ilości wody w jeziorach na przestrzeni kilku dziesięcioleci.
      Badania pokazały, że 53% największych jezior na świecie traci wodę, a jej łączny ubytek jest 17-krotnie większy niż pojemność największego zbiornika na terenie USA, Lake Meads. Wynosi zatem około 560 km3 wody.
      Uczeni przyjrzeli się też przyczynom utraty tej wody. W przypadku około 100 wielkich jezior przyczynami były zmiany klimatu oraz konsumpcja przez człowieka. Dzięki tym badaniom naukowcy dopiero teraz dowiedzieli się, że za utratą wody w jeziorze Good-e-Zareh w Afganistanie czy Mar Chiquita w Argentynie stoją właśnie takie przyczyny. Wśród innych ważnych przyczyn naukowcy wymieniają też odkładanie się osadów. Odgrywa ono szczególnie ważną rolę w zbiornikach, które zostały napełnione przed 1992 rokiem. Tam zmniejszanie się poziomu wody jest spowodowane głównie zamuleniem.
      Podczas gdy w większości jezior i zbiorników wody jest coraz mniej, aż 24% z nich doświadczyło znacznych wzrostów ilości wody. Są to głównie zbiorniki znajdujące się na słabo zaludnionych terenach Tybetu i północnych części Wielkich Równin oraz nowe zbiorniki wybudowane w basenach Mekongu czy Nilu.
      Autorzy badań szacują, że około 2 miliardów ludzi mieszka na obszarach, gdzie w zbiornikach i jeziorach ubywa wody, co wskazuje na pilną potrzebę uwzględnienia takich elementów jak zmiany klimatu, konsumpcja przez człowieka czy zamulanie w prowadzonej polityce. Jeśli na przykład konsumpcja przez człowieka jest ważnym czynnikiem prowadzącym do utraty wody, trzeba wprowadzić mechanizmy, które ją ograniczą, mówi profesor Ben Livneh. Uczony przypomina jezioro Sevan w Armenii, w którym od 20 lat poziom wody rośnie. Autorzy badań łączą ten wzrost z wprowadzonymi i egzekwowanymi od początku wieku przepisami dotyczącymi sposobu korzystania z wód jeziora.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Specjaliści od biomechaniki z Cornell University obliczyli maksymalną wysokość, z jakiej możemy skoczyć do wody bez większego ryzyka wyrządzenia sobie krzywdy. Uwzględnili rodzaj skoku, a zatem to, która część ciała najpierw styka się z wodą. Woda jest 1000-krotnie gęstsza niż powietrze, więc skacząc przemieszczamy się z bardzo rzadkiego do bardzo gęstego medium, co wiąże się z silnym uderzeniem, mówi profesor Sunghwan Jung, główny autor artykułu opublikowanego na łamach Science Advances.
      Z eksperymentów wynika, że w przypadku osoby, która nie przeszła odpowiedniego treningu, skok do wody z wysokości ponad 8 metrów grozi uszkodzeniami kręgosłupa i karku w sytuacji, gdy jako pierwsza z wodą styka się głowa. Jeśli zaś skoczymy tak, by jako pierwsze z wodą zetknęły się dłonie, to przy skoku z wysokości ponad 12 metrów ryzykujemy uszkodzeniem obojczyka. Z kolei uszkodzenie kolana jest prawdopodobne przy skoku na stopy z wysokości ponad 15 metrów.
      Chcieliśmy sprawdzić, jak pozycja przy skoku do wody wpływa na ryzyko odniesienia obrażeń. Motywowała nas też chęć opracowania ogólnej teorii dotyczącej tego, jak obiekty o różnych kształtach wpadają do wody. Prowadziliśmy więc analizy zarówno kształtu ludzkiego ciała i różnych rodzajów skoków, jak i ciał zwierząt. Mierzyliśmy przy tym oddziałujące siły, dodaje Jung.
      Na potrzeby badań naukowcy wydrukowali trójwymiarowe modele ludzkiej głowy i tułowia, głowy morświna zwyczajnego, dzioba głuptaka zwyczajnego oraz łapy jaszczurki z rodzaju Basiliscus. W ten sposób mogli zbadać różne kształty podczas zetknięcia się z wodą. Wrzucali do niej swoje modele, mierzyli działające siły oraz ich rozkład w czasie. Brali pod uwagę wysokość, z jakiej modele wpadały do wody, a znając działające siły oraz wytrzymałość ludzkich kości, mięśni i ścięgien byli w stanie wyliczyć ryzyko związane ze skakaniem do wody z różnych wysokości. Biomechanika człowieka dysponuje olbrzymią literaturą dotyczącą urazów w wyniku upadków, szczególnie wśród osób starszych, oraz urazów sportowych. Nie znam jednak żadnej pracy dotyczącej urazów podczas skoków do wody, mówi profesor Jung.
      Badania dają nam też wiedzę na temat przystosowania się różnych gatunków zwierząt do nurkowania. Na przykład głuptak zwyczajny ma tak ukształtowany dziób, że może wpadać do wody z prędkością do 24 m/s czyli ponad 86 km/h. Jung i jego zespół od dłuższego czasu badana mechanikę nurkowania zwierząt. Obecnie naukowcy skupiają się na tym, jak lisy nurkują w śniegu.
      Jesteśmy dobrymi inżynierami. Potrafimy zbudować samolot i okręt podwodny. Ale przechodzenie pomiędzy różnymi ośrodkami, co sprawnie robią zwierzęta, nie jest łatwym zadaniem. A to bardzo interesująca kwestia. Inżynierowie chcieliby np. budować drony, które sprawnie poruszałyby się w powietrzu, a później wlatywały pod wodę. Może dzięki naszym badaniom wpadną na odpowiednie rozwiązania. My zaś próbujemy zrozumieć podstawy mechaniki, dodaje Jung.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W Laboratorium Centralnym Katowickich Wodociągów pracują sommelierzy, którzy oceniają wodę pod kątem smaku i zapachu. Osoby te musiały przejść testy i szkolenie. Jak można się domyślić, by testy wody były wiarygodne, należy je prowadzić w specjalnych warunkach.
      Gdzie i jak pracuje sommelier od wody
      W pracowni analizy sensorycznej musi być zachowana temperatura 23 stopni Celsjusza, z tolerancją odchylenia wynoszącą 2 stopnie. Stanowiska, przy których sommelierzy przeprowadzają testy, są oddzielone od siebie boksami, pozbawione okien i wyposażone w oświetlenie, którego parametry określone są w normach. Wszystko po to, by nic ich nie rozpraszało i nie wpływało negatywnie na ich zdolności – wyjaśnia analityczka Laboratorium Centralnego Sylwia Morawiecka.
      Jak dodaje, godzinę przed analizą nie powinno się jeść ani używać perfum (dzięki temu nie zaburza się pracy receptorów węchowych i kubków smakowych). W pomieszczeniu, w którym pracują sommelierzy, przed badaniem włączane jest urządzenie pochłaniające wszelkie niepotrzebne zapachy.
      Analitycy określają, zgodnie z wymaganiami zawartymi w polskich normach, podstawowe smaki (słodki, słony, gorzki, metaliczny, kwaśny i umami) i zapachy (ziemisty i apteczny, stęchły/gnilny). Występowanie któregoś z nich nie wyklucza automatycznie przydatności do spożycia; intensywność musi się po prostu mieścić w przyjętych granicach (akceptowalnych dla konsumentów).
      Rozwiązywanie problemów
      Gdy woda zalega w sieci wewnętrznej budynku, jakość wody może się pogorszyć (smak i zapach stają się bardziej wyczuwalne). W takiej sytuacji zalecane jest odpuszczenie wody przed jej użyciem - wyjaśniono na stronie Urzędu Miasta Katowice.
      Zdarza się, że woda w budynku spełnia normy - nie jest skażona bakteriami i ma właściwe parametry mikrobiologiczne i chemiczne, a mimo to jej smak i zapach jest nieakceptowany przez klientów. Przyczyną może być zastanie wody w tym budynku lub stare, skorodowane rury. Sommelier w trakcie analizy smaku i zapachu niejednokrotnie jest w stanie określić, co jest powodem zmiany smaku i zapachu testowanej wody - tłumaczy cytowana przez PAP kierowniczka Laboratorium Centralnego Katowickich Wodociągów Anna Jędrusiak.
      Praca nie dla każdego
      Tylko ok. 50% chętnych ma właściwą wrażliwość sensoryczną. Na początku osoba zdobywająca upoważnienie do wykonywania badań oznaczania smaku i zapachu przechodzi testy. Jędrusiak wyjaśnia, że przygotowywane są „problematyczne” próbki. [...] Czekamy, czy [kandydat na sommeliera] określi, co jest nie tak. Potem jeszcze przechodzi szkolenie. Ale nawet osoba o takich kwalifikacjach ma pewne ograniczenia - może przebadać w jednej serii 6-8 próbek, potem wrażliwość spada, to zjawisko można też zaobserwować podczas wąchania perfum.
      Odnosząc się do pytania, czy sommelierem może zostać osoba paląca papierosy, Jędrusiak stwierdza, że choć nikt jest dyskryminowany, w praktyce palaczom trudniej przejść testy, bo ich wrażliwość jest nieco inna. Obecnie w zespole pracuje jedna osoba paląca.
      Z biegiem czasu i wzrostem doświadczenia zmysły się wyostrzają. Sylwia Morawiecka przyznaje, że zawsze potrafiła dobrze wyczuwać zapachy i smaki, ale dziś umie je oznaczyć na niższym poziomie.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W górnych 2 kilometrach skorupy ziemskiej znajduje się około 24 milionów kilometrów sześciennych wody. To w większości woda pitna. Jednak poniżej tego rezerwuaru, zamknięte w skałach, znajdują się kolejne rozległe zasoby wodne, złożone głównie z solanki liczącej sobie setki milionów, a może nawet ponad miliard lat. Najnowsze szacunki pokazują, że zasoby te, wraz z położoną powyżej wodą, stanowią największy rezerwuar wody na Ziemi.
      Dotychczas uważano, że największymi, poza oceanami, rezerwuarami wody na Ziemi są lodowce i lądolody, których objętość wynosi około 30 milionów km3. Okazuje się jednak, że prawdopodobnie musimy zweryfikować swoje przekonania.
      Dość dobrze wiemy, ile wody znajduje się w górnej 2-kilometrowej warstwie skorupy ziemskiej. Jednak zasoby położone poniżej, na głębokości nawet do 10 kilometrów, są znacznie słabiej poznane. Ich oszacowania podjęli się naukowcy z międzynarodowego zespołu, w skład którego wchodzili uczeni z USA, Kanady, Wielkiej Brytanii i Hongkongu.
      Uczeni zbadali strefę „głębokich wód podziemnych”, położonych na głębokości 2–10 kilometrów. W swojej pracy uwzględnili rozkład skał osadowych oraz skrystalizowanych oraz szacunki dotyczące związku porowatości skał z głębokością, na jakiej się znajdują. Szacunki wykazały, że na głębokości poniżej 2 kilometrów znajduje się około 20 milionów km3 wody. Jeśli szacunki te są prawidłowe, to w skorupie ziemskiej, na głębokości do 10 kilometrów zamkniętych jest 44 miliony km3 wody. To zaś oznacza, że wody tej jest więcej, niż wody zamkniętej w lądolodach. Odkrycie takie pozwoli lepiej zrozumieć budowę planety i procesy geochemiczne zachodzące na Ziemi.
      Szacunki te zwiększają nasze rozumienie ilości wody na Ziemi i dodają nowy wymiar do rozumienia cyklu hydrologicznego, mówi Grant Ferguson, hydrolog z University of Saskatchewan.
      Te głęboko położone zasoby wody nie mogą być co prawda wykorzystane w celach spożywczych czy do nawadniania, ale dokładne szacunki ilości wody oraz tego, czy i w jaki sposób jest ona włączona w obieg wody na powierzchni, są potrzebne do planowania takich działań jak produkcja wodoru, składowanie odpadów atomowych czy pobieranie z powietrza i bezpieczne składowanie dwutlenku węgla. Jeśli bowiem chcemy np. bezpiecznie składować pod ziemią odpady atomowe, musimy znaleźć takie miejsce, do którego nie ma dostępu woda, trafiająca później na powierzchnię lub do płytko położonych zbiorników podziemnych. Unikniemy w ten sposób zanieczyszczenia wód, z których korzystamy.
      Głęboko położone zbiorniki wody, te znajdujące się na głębokości poniżej 2 kilometrów, mogą być izolowane od setek milionów czy miliarda lat. Mogą nie mieć żadnego połączenia ze światem zewnętrznym. Są więc kapsułami czasu, dzięki którym możemy lepiej poznać warunki panujące na Ziemi w przeszłości. Mogą też zawierać wciąż aktywne mikroorganizmy sprzed setek milionów lat.
      Naukowcy mogą szacować głęboko położone zasoby wodne obliczając, jak wiele wody może być zamkniętych w skałach. To zaś zależy od porowatości skał. Wcześniejsze szacunki skał znajdujących się na głębokości 2–10 kilometrów skupiały się na skałach krystalicznych, jak granit, które charakteryzują się niską porowatością. Jednak autorzy najnowszych badań dodali do tych szacunków skały osadowe, znacznie bardziej porowate. I stwierdzili, że mogą one przechowywać dodatkowo 8 milionów kilometrów sześciennych wody.
      Jako, że woda ta jest położona głęboko i często wśród skał o niskiej przepuszczalności, w dużej mierze nie jest włączona w cykl hydrologiczny planety. Tym bardziej, że to głównie solanka, która może być o 25% bardziej gęsta od wody morskiej. A to jeszcze bardziej utrudnia jej przedostanie się do wyżej położonych warstw skorupy ziemskiej. Nie jest to jednak całkowicie wykluczone. Różnica ciśnień w obszarach położonych na różnych wysokościach może powodować, że obieg wody sięga naprawdę głęboko. W kilku miejscach Ameryki Północnej udokumentowano obieg wody, w ramach którego woda z powierzchni trafia nawet głębiej niż 2 kilometry w głąb skorupy ziemskiej.
      Najnowsze szacunki bardzo zainteresowały specjalistów badających biosferę. Dotychczas odkryliśmy mikroorganizmy na głębokości 3,6 kilometra. Jeśli gdzieś jest woda w stanie ciekłym, jest też spora szansa na obecność mikroorganizmów. Mogą one żyć dzięki reakcjom chemicznym. Jeśli wokół nich znajdują się odpowiednie pierwiastki, mogą je wykorzystać do wytwarzania energii, mówi mikrobiolog Jennifer Biddle z University of Delaware. Badanie tych głęboko położonych wód może też powiedzieć nam sporo o potencjalnym życiu w innych miejscach Układu Słonecznego. Jeśli i na Marsie znajdują się głęboko położone zbiorniki wodne, może tam być życie. Zatem tego typu habitaty na Ziemi mogą być bardzo dobrymi analogiami innych ciał niebieskich, jak Mars czy Enceladus, księżyc Saturna, który na pewno zawiera wodę w swoim wnętrzu, dodaje Biddle.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Woda to niezwykły płyn. Niezbędny i najbardziej powszechny, a jednocześnie najmniej ją rozumiemy. Ma wiele niezwykłych właściwości, których wciąż nie potrafimy wyjaśnić. Na przykład większość płynów staje się coraz gęstszych w czasie schładzania. Tymczasem woda jest najgęstsza w temperaturze około 4 stopni Celsjusza. Ta jej właściwość powoduje, że lód unosi się na powierzchni, dzięki czemu może istnieć życie. Gdyby bowiem tonął, organizmy w oceanach nie przetrwałyby zimy.
      Woda ma też niezwykle duże napięcie powierzchniowe, dzięki czemu owady mogą po niej chodzi oraz olbrzymią zdolność przechowywania ciepła, co stabilizuje temperaturę oceanu.
      Teraz naukowcy ze SLAC National Accelerator Laboratory, Uniwersytet Stanforda i Uniwersytetu w Sztokholmie przeprowadzili pierwsze bezpośredni obserwacje, które pokazały, jak wzbudzone laserem atomy wodoru w molekułach wody ciągną i pchają sąsiednie molekuły wody. Badania, których wyniki opublikowano na łamach Nature, opisują zjawiska, które mogą leżeć u podstaw niezwykłych właściwości wody. Ich zbadania może pomóc nam w zrozumieniu, w jaki sposób woda pomaga białkom spełniać ich rolę w organizmach żywych.
      Jeden z członków zespołu badawczego, profesor Anders Nilsson z Uniwersytetu w Sztokholmie przypomina, że już od pewnego czasu przypuszczano, iż za wiele właściwości wody mogą odpowiadać te tzw. jądrowe efekty kwantowe. Nasz eksperyment to pierwsze obserwacje tych efektów. Pytanie brzmi, czy rzeczywiście są one zaginionym ogniwem teoretycznych modeli opisujących niezwykłe właściwości wody, mówi uczony.
      W każdej molekule wody znajdziemy jeden atom tlenu i dwa atomy wodoru. Istnieje też cała sieć wiązań wodorowych pomiędzy dodatnio naładowanymi atomami wodoru w jednej molekule i ujemnie naładowanymi atomami tlenu w sąsiednich molekułach. Ta siec utrzymuje całość razem. Dopiero jednak teraz udało się zaobserwować, jak molekuły wody – za pośrednictwem tej sieci – wchodzą w interakcje.
      To pierwsze badania, w których bezpośrednio wykazano, że reakcja sieci wiązań wodorowych na impuls energii w postaci światła lasera zależy od rozkładu atomów wodoru w przestrzeni, który jest z kolei determinowany zasadami mechaniki kwantowej. Od dawna uważano, że to właśnie ona nadaje niezwykłe właściwości wodzie i jej sieci wiązań wodorowych, stwierdza Kelly Gaffney ze SLAC.
      Obserwacje tego typu zjawisk są niezwykle trudne, gdyż ruchy wiązań atomowych są bardzo szybkie i odbywają się w bardzo małej skali. Amerykańsko-szwedzki zespół naukowy poradził sobie z tym problemem dzięki MeV-UED, superszybkiej „kamerze elektronowej“ ze SLAC, która wykrywa niewielki ruchy molekuł rozpraszając na nich strumień elektronów.
      Naukowcy najpierw wygenerowali strumienie wody o średnicy zaledwie 100 nanometrów. To około 1000-krotnie mniej niż średnica włosa. Następnie za pomocą podczerwonego lasera wprawili w drgania molekuły wody tworzące te strumienie. Wtedy do dzieła przystąpił MeV-UED, ostrzeliwując wodę krótkimi wysokoenergetycznymi impulsami elektronów. W ten sposób uzyskano obraz o wysokiej rozdzielczości, który wyglądał jak poklatkowy film, szczegółowo pokazujący, jak molekuły reagują na światło.
      Obraz skupiał się na grupach, na które składały się po trzy molekuły. Dzięki temu naukowcy mogli zaobserwować, jak najpierw atomy wodoru przyciągają do siebie atomy tlenu z sąsiednich molekuł, by za chwilę – dzięki energii uzyskanej z lasera – mocno je odepchnąć, zwiększając odległości pomiędzy molekułami.
      To naprawdę otwiera nowe możliwości w dziedzinie badań nad wodą. W końcu możemy zobaczyć poruszające się wiązania wodorowe. Chcielibyśmy teraz powiązać te ruchy z szerszym obrazem, który może rzucić światło na to, w jaki sposób woda przyczyniła się do powstania i przetrwania życia na ziemi. Możemy też dzięki temu udoskonalić metody pozyskiwania energii odnawialnej, stwierdził Xijie Wang ze SLAC.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...