Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Koalicja przeciwko bibliotece Google'a

Rekomendowane odpowiedzi

Amazon, Yahoo! i Microsoft utworzą Open Book Alliance, które ma przeciwstawić się zagrożeniu jakie, ich zdaniem, stwarza tworzona przez Google'a ogólnoświatowa cyfrowa biblioteka. Wspomniane firmy będą współpracowały z Internet Archive, które od początku sprzeciwia się pomysłowi Google'a. Jego twórca, Brewster Kahle, obawia się bowiem, że jeśli Google dopnie swego, w Internecie będzie istniała tylko jedna biblioteka.

Musimy tutaj przypomnieć, że w ubiegłym roku Google zawarł ugodę z amerykańskimi wydawcami. Na jej podstawie firma zobowiązała się do utworzenia Book Rights Registry, w której będą mogli rejestrować się wydawcy i autorzy, by otrzymać wynagrodzenie. Opłata za korzystanie z książek będzie dzielona w stosunku 70:30. Większą część otrzymają właściciele praw autorskich, mniejszą - Google.

Duże kontrowersje wzbudza też fakt, że wyszukiwarkowy gigant zyskał prawo do publikacji tzw. dzieł osieroconych, czyli takich, w przypadku których właściciele praw nie są znani. Ocenia się, że tego typu książki stanowią 50-70% dzieł opublikowanych po 1923 roku.

Ugoda wywołała burzę, gdyż wynika z niej, że Google nie ma obowiązku pytać nikogo o zdanie na publikowanie książek. Może zeskanować np. książkę polskiego autora, która znajduje się w zbiorach którejś z amerykańskich bibliotek. To właściciel praw do dzieła musi ewentualnie poinformować Google'a, że chce, by firma dzieliła się z nim zarobionymi pieniędzmi lub też, że nie życzy sobie, by Google publikowało jego dzieło. W ubiegłym roku porozumienie zostało skrytykowane przez polskich autorów i wydawców. Dyrektor Biblioteki Narodowej mówił wówczas, że wielkie wątpliwości budzi fakt, iż na podstawie umowy pomiędzy koncernem a organizacjami wydawców w jednym kraju zostaje naruszone, odmienne przecież od amerykańskiego, prawo w innych krajach. Google usprawiedliwia się twierdząc, że dla firmy byłoby dużym problemem samodzielne określanie sytuacji prawnej poszczególnych dzieł, dlatego też to właściciele praw powinni zgłaszać się do Google'a i wszystko wyjaśniać.

Internet Archive obawia się, że pomysł Google'a doprowadzi do monopolizacji cyfrowej książki. Sposoby, które wypracowaliśmy od czasu oświecenia, otwarty dostęp, wsparcie dla bibliotek, najróżniejsze typy organizacji, różne sposoby dystrybucji, mogą teraz zostać zmienione, przepakowane i sprzedane - mówi Kahle. Należące do niego Internet Archive zeskanowało dotychczas ponad 1,5 miliona tekstów i udostępnia je za darmo.

Właściciele praw do dzieł mają czas do 4 września bieżącego roku. Wówczas zakończy się proces rejestracji w Book Rights Registry. Później nie będzie można ani otrzymać pieniędzy, ani wyrazić sprzeciwu wobec publikowania swojego dzieła.

Pomysł Google wzbudza nie tylko obawy związane z prawami autorskimi i monopolizacją rynku. Organizacje takie jak Electronic Frontier Foundation czy Consumer Watchdog chcą, by Google zapewnił, iż w żaden sposób nie będzie zbierał i przechowywał danych o tym, co użytkownicy czytają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hehe dla Google byłoby dużym problemem sprawdzanie stanu prawnego,a dla pisarzy dowiadywanie się czy ich książki udostępniają i zgłaszanie się do nich nie byłoby dużym problemem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pomysł bardzo fajny i takich przedsięwzięć powinno być jak najwięcej - praktycznie każda publiczna biblioteka powinna przynajmniej internetowy indeks prowadzić (u siebie lub w ramach centralnego serwisu). Jedynie ogromne zastrzeżenia mam co do:

 

Właściciele praw do dzieł mają czas do 4 września bieżącego roku. Wówczas zakończy się proces rejestracji w Book Rights Registry. Później nie będzie można ani otrzymać pieniędzy, ani wyrazić sprzeciwu wobec publikowania swojego dzieła.

 

To akurat jest jakiś absurd...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sam pomysł jest ok, natomiast realizacja skandaliczna. Jeśli chcą korzystać z czyichś praw, to powinni zwrócić się o to z prośbą do ich właściciela, a nie korzystać, bo tak im się podoba. Ciekawe, czy uznaliby za słuszne, gdyby ktoś sobie skopiował silnik ich wyszukiwarki i uruchomił własną wyszukiwarkę np. z ich logo i pod adresem gogle.com. Wtedy uważaliby się za straszliwie skrzywdzonych i poszliby do sądu, żądając odszkodowania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trochę mi to przypomina numery, jakie w Polsce wywijał ZAiKS. Kosił grube pieniądze od różnych nadawców za emisję utworów, a potem "zapominał" podzielić się zgodnie z osobnymi umowami z autorami tych utworów. Dopiero w sądzie udawało się wywalczyć tę kasę. Może w tej sytuacji też się uda?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sam pomysł jest ok, natomiast realizacja skandaliczna. Jeśli chcą korzystać z czyichś praw, to powinni zwrócić się o to z prośbą do ich właściciela, a nie korzystać, bo tak im się podoba.

 

Choćby nasze fizyczne biblioteki działają w ten sposób. Jednorazowo płacą za dzieło, jednak za wypożyczenia autorzy nie dostają żadnego wynagrodzenia. Ciekawe czy jest potrzebna w ogóle jakakolwiek umowa pomiędzy biblioteką i autorem(wydawcą)?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Choćby nasze fizyczne biblioteki działają w ten sposób. Jednorazowo płacą za dzieło, jednak za wypożyczenia autorzy nie dostają żadnego wynagrodzenia. Ciekawe czy jest potrzebna w ogóle jakakolwiek umowa pomiędzy biblioteką i autorem(wydawcą)?

 

Niezupełnie. Biblioteka za kupno książki płaci. Nie wiem czy taką samą kwotę jak Kowalski w sklepie czy może wyższą ze względu na licencję, ale płaci. Natomiast Google skanuje książkę bez wiedzy i zgody autora, i rozpowszechnia ją w formie elektronicznej. Taki e-book może być następnie kopiowany i rozpowszechniany praktycznie bez żadnych kosztów i ograniczeń. I jeśli autor się nie upomni o swoje prawa, może być całkowicie ich pozbawiony. Tantiemów również.

Książek z biblioteki natomiast się nie rozmnoży. No chyba, że poprzez ksero, ale nie wiem czy to się opłaca w przypadku 300-stronnicowej powieści, którą można kupić za 30 zł.

 

Cel jaki sobie postawiło google, jest szczytny, ale niestety firma realizuje go w sposób krzywdzący dla autorów.

No i dlaczego jakieś ustalenia między Google a amerykańskimi instytucjami mają dotyczyć WSZYSTKICH autorów na całym świecie?

 

A tak nawiasem mówiąc... Google coraz bardziej się rozrasta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
dlaczego jakieś ustalenia między Google a amerykańskimi instytucjami mają dotyczyć WSZYSTKICH autorów na całym świecie?

Też nie umiem tego pojąć. To przecież zwykłe bezprawie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niezupełnie. Biblioteka za kupno książki płaci. Nie wiem czy taką samą kwotę jak Kowalski w sklepie czy może wyższą ze względu na licencję, ale płaci.

 

I tobie osobie, któremu zasady funkcjonowania biblioteki googla się nie podobają, wydaje się, że fakt jednorazowej zapłaty za dzieło usprawiedliwia to że biblioteka taką książkę wypożycza puźniej powiedzmy 100 tys razy, bez dodatkowych wynagrodzeń dla autora? Różnica jest tylko taka, że biblioteki muszą ponieść tą jednorazową opłatę. Ale czy jeśli autor nie życzy sobie udostępniania swojego dzieła w bibliotece, ma do tego prawo?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W zasadzie to tak jakby udostępnili cały soft, muzykę, filmy, media, itp za free i powiedzieli: My na tym zarabiamy, a Ty chcesz swoją działkę za swoje dzieło, to lepiej się zgłoś. Zupełnie jak piraci z płytami... jeżeli na to pozwolą to będzie rabunek praw autorskich. Oby nie doszło do tego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najciekawsze są ostatnie dwa zdania:

 

Właściciele praw do dzieł mają czas do 4 września bieżącego roku. Wówczas zakończy się proces rejestracji w Book Rights Registry. Później nie będzie można ani otrzymać pieniędzy, ani wyrazić sprzeciwu wobec publikowania swojego dzieła.

To jest liczenie "na fuksa", a nie poważna strategia - jakoś wszystkie inne serwisy (w tym Youtube) udostępniają filmy na zasadzie "aż ktoś się upomni", więc dlaczego z książkami ma być inaczej - jednym jest udostępnienie dzieł, a czym innym ustalanie terminu, po którym można wszystkich (autorów) kiwać na wesoło - jeżeli istnieje opcja możliwości uzyskania zapłaty za udostępnienie dzieła to niech jest realizowana konsekwentnie. Jak już chcą takie świństwo zrobić, to mogli zapis nieco zmienić - "tantiemy" obowiązują od daty zgłoszenia się autora, a nie umieszczenia dzieła w serwisie - dalej krzywdzące, ale wydaje mi się, że zdecydowanie lepsze (dla autorów) niż aktualne rozwiązanie. Pozostaje jeszcze kwestia wydawnictwa, na bazie którego wykonano kopię...

 

Pomysł Google wzbudza nie tylko obawy związane z prawami autorskimi i monopolizacją rynku. Organizacje takie jak Electronic Frontier Foundation czy Consumer Watchdog chcą, by Google zapewnił, iż w żaden sposób nie będzie zbierał i przechowywał danych o tym, co użytkownicy czytają.

"A świstak siedzi i zawija je w te sreberka" - czy jest/istnieje jakikolwiek produkt google, który nie wymaga akceptacji pozbawienia się prywatności, a przynajmniej zezwolenia na przetwarzanie danych przez google? Jakoś w przypadku internetowych sklepów nikt się nie czepia, że są wyświetlane produkty w kategorii "osoby, które kupiły produkt X były też zainteresowane:" a akurat tutaj sprzedawca ma absolutne dane (i w przypadku odpowiedniej próby) może sobie wyliczyć trendy zbytu w kategorii grupa produktów/województwo, a następnie rozpocząć odpowiednią kampanię reklamową. Wszystko jest kwestią skali - w przypadku "odpowiedniego" porównania danych może się okazać, że lokalny serwis potrafi uzyskane dużo efektywniej wykorzystać niż globalny gigant, który musi się przegryźć przez terabajty danych. Czyli w moim odczuciu "Organizacje takie jak Electronic Frontier Foundation czy Consumer Watchdog" powinny w takim samym stopniu martwić się o wykorzystanie uzyskanych danych zarówno przez google jak i firmę kogucik&sk, a nie patrzeć na wszystko przez pryzmat GOOGLE/ MICROSOOOOFT "be".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przetrzymana niemal 100 lat książka została parę tygodni temu zwrócona do Biblioteki Publicznej w St. Helenie w Kalifornii. „History of the United States for families and libraries” autorstwa Bensona Lossinga powinna wrócić do wypożyczalni najpóźniej 21 lutego 1927 r.
      Wolumin oddał 75-letni Jim Perry, który zostawił go na ladzie ze słowami: Ta książka była w naszej rodzinie od [...] pokoleń. Mężczyzna szybko wyszedł, nie udostępniając żadnych danych kontaktowych.
      Wydarzenia z 10 maja zostały zrelacjonowane w mediach, co pozwoliło dotrzeć do Perry'ego. Okazało się, że jakiś czas temu Jim zabrał się za porządki. Przez ponad 30 lat mężczyzna mieszkał z żoną w St. Helenie. Po śmierci Sandry postanowił się przenieść do nieodległej Napy. Pudła z książkami, przekazywane w rodzinie od lat, pojechały tam z nim. Ostatnio Perry zaczął je rozpakowywać. To wtedy zauważył, że jeden z egzemplarzy należy do biblioteki i zdecydował się go oddać.
      Wiele wskazuje na to, że książkę wypożyczył dziadek Sandry John McCormick, który chciał uczyć historii swoje córki.
      Pracownik zostawił zwróconą po latach książkę na biurku Chris Kreiden. Gdy tylko dyrektorka ją zobaczyła, wiedziała, że jest stara. Nic więc dziwnego, że chciała odtworzyć jej losy.
      Kreiden powiadomiła lokalne media, później temat podchwyciły media krajowe. Dzięki temu materiał o książce obejrzał w końcu Perry. Dowiedział się z niego, że gdyby biblioteka nadal pobierała kary za spóźnienia, trzeba by zapłacić ponad 1700 dol. Jim postanowił zadzwonić do St. Helena Public Library i porozmawiać o woluminie.
      Perry przyznał, że wydawało mu się, że zabawnie będzie podrzucić książkę. Nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia znaleziska i myślał, że dla bibliotekarzy będzie to po prostu miła niespodzianka. Tymczasem egzemplarz z pudła okazał się częścią początkowych zbiorów instytucji...
      Biblioteczna historia miasta St. Helena liczy sobie 148 lat. W 1875 r. założono tu towarzystwo biblioteczne, które stało się biblioteką miejską w 1892 r. Początkowo korzystano z pomieszczeń na parterze Independent Order of Oddfellows Building (IOOF) przy Main Street. W 1904 r. mieszkańcy zapragnęli jednak dla książnicy bardziej stałego lokum. Skontaktowali się więc z filantropem Andrew Carnegiem, który przekazał na jego budowę 7,5 tys. dol. Carnegie Building powstał w 1908 r.
      Obecnie wykorzystywana siedziba przy Library Lane pochodzi z 1979 r. Później była ona powiększana i przebudowywana. „History of the United States for families and libraries” jest prezentowana w gablotce przy wejściu (w ten sposób można ją chronić przed dalszym zniszczeniem). Obok umieszczono wycinki z gazet.
      Warto przypomnieć, że niedawno w Polsce do biblioteki powróciła książka - III tom „Potopu” Henryka Sienkiewicza - wypożyczona ponad 65 lat temu. Pewien mężczyzna znalazł ją podczas porządków w domu nadającym się do rozbiórki. Wolumin wypożyczono z Powiatowej Biblioteki Publicznej w Suwałkach, którą zlikwidowano w związku z przekształceniami pod koniec 1956 r.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Google ujawniło swoją pilnie strzeżoną tajemnicę. Koncern, jako pierwszy dostawca chmury obliczeniowej i – prawdopodobnie – pierwszy wielki właściciel centrów bazodanowych, zdradził ile wody do chłodzenia zużywają jego centra obliczeniowe. Dotychczas szczegóły dotyczące zużycia wody były traktowane jak tajemnica handlowa.
      Firma poinformowała właśnie, że w ubiegłym roku jej centra bazodanowe na całym świecie zużyły 16,3 miliarda litrów wody. Czy to dużo czy mało? Google wyjaśnia, że to tyle, ile zużywanych jest rocznie na utrzymanie 29 pól golfowych na południowym zachodzie USA. To też tyle, ile wynosi roczne domowe zużycie 446 000 Polaków.
      Najwięcej, bo 3 miliardy litrów rocznie zużywa centrum bazodanowe w Council Bluffs w stanie Iowa. Na drugim miejscu, ze zużyciem wynoszącym 2,5 miliarda litrów, znajduje się centrum w Mayes County w Oklahomie. Firma zapowiada, że więcej szczegółów na temat zużycia wody przez jej poszczególne centra bazodanowe na świecie zdradzi w 2023 Environmental Report i kolejnych dorocznych podsumowaniach.
      Wcześniej Google nie podawało informacji dotyczących poszczególnych centrów, obawiając się zdradzenia w ten sposób ich mocy obliczeniowej. Od kiedy jednak zdywersyfikowaliśmy nasze portfolio odnośnie lokalizacji i technologii chłodzenia, zużycie wody w konkretnym miejscu jest w mniejszym stopniu powiązane z mocą obliczeniową, mówi Ben Townsend, odpowiedzialny w Google'u za infrastrukturę i strategię zarządzania wodą.
      Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że Google'a do zmiany strategii zmusił spór pomiędzy gazetą The Oregonian a miastem The Dalles. Dziennikarze chcieli wiedzieć, ile wody zużywają lokalne centra bazodanowe Google'a. Miasto odmówiło, zasłaniając się tajemnicą handlową. Gazeta zwróciła się więc do jednego z prokuratorów okręgowych, który po rozważeniu sprawy stanął po jej stronie i nakazał ujawnienie danych. Miasto, któremu Google obiecało pokrycie kosztów obsługi prawnej, odwołało się od tej decyzji do sądu. Później jednak koncern zmienił zdanie i poprosił władze miasta o zawarcie ugody z gazetą. Po roku przepychanek lokalni mieszkańcy dowiedzieli się, że Google odpowiada za aż 25% zużycia wody w mieście.
      Na podstawie dotychczas ujawnionych przez Google'a danych eksperci obliczają, że efektywność zużycia wody w centrach bazodanowych firmy wynosi 1,1 litra na kilowatogodzinę zużytej energii. To znacznie mniej niż średnia dla całego amerykańskiego przemysłu wynosząca 1,8 l/kWh.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Podczas badań prowadzonych w ramach światowej akcji The Poison Book Project w Leeds Central Library odkryto toksyczną książkę. Okładka „My Own Garden: The Young Gardener’s Yearbook” zawdzięcza swą zieloną barwę związkowi arsenu - zieleni szmaragdowej (in. paryskiej czy szwajnfurckiej).
      „My Own Garden: The Young Gardener’s Yearbook” usunięto z bibliotecznej półki. Dedykacja wskazuje, że w 1855 r. w prezencie od ojca Williama dostała ją młoda Caroline Gott (Gottowie byli znaną rodziną przemysłowców z Leeds).
      Do odkrycia doszło, gdy starsza bibliotekarka Rhian Isaac zaczęła zestawiać zbiory Leeds Central Library z bazą danych The Poison Book Project. Isaac zauważyła, że wydanie książki z jej miejsca pracy znajduje się na liście książek o ustalonym wykorzystaniu arsenu.
      The Poison Book Project oraz Arsenical Books Database prowadzą dr Melissa Tedone i dr Rosie Grayburn z amerykańskiego Winterthur Museum, Garden and Library. Jako bibliotekarka jestem zawsze niesamowicie podekscytowana odkryciem w naszych zbiorach książki rzadkiej bądź niezwykłej jakiegokolwiek rodzaju. Opisywany projekt jest ważny również z innego powodu - pomaga bibliotekarzom z całego świata zrozumieć, jak i kiedy takie [toksyczne] książki powstawały, a także jakie kroki można podjąć, by je śledzić i upewnić się, że są bezpiecznie przechowywane i odpowiednio zadbane - podkreśla Isaac.
      Co zaskakujące, metale ciężkie były niegdyś dość powszechnie wykorzystywane przy produkcji książek - do uzyskiwania zachwycających odcieni zieleni. O ile ludzie zdawali sobie wtedy sprawę z ich szkodliwości, o tyle prawdopodobnie nie rozumieli, na ile różnych sposobów można je przypadkowo wprowadzić do organizmu - dodaje bibliotekarka.
      Caroline i William byli potomkami handlarza wełną Benjamina Gotta. Przez kilka pokoleń Gottowie pozostawali wpływowymi lokalnymi przemysłowcami.
      Książka trafiła do zbiorów bibliotecznych Leeds, gdy Beryl Gott przekazała dużą część swojego księgozbioru, głównie książki botaniczne, bibliotekom publicznym Leeds (Leeds Public Libraries). Zabezpieczona pozycja czeka na badania spektrografem.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Książka wypożyczona ponad 65 lat temu wróciła do biblioteki. Niedawno podczas porządków w domu nadającym się do rozbiórki pewien suwalczanin znalazł III tom „Potopu” Henryka Sienkiewicza. Wypożyczono go z Powiatowej Biblioteki Publicznej w Suwałkach, którą zlikwidowano w związku z przekształceniami pod koniec 1956 r. To zaś oznacza, że pozycję wypożyczono co najmniej 65 lat temu.
      Jak ujawniła w wypowiedzi dla Radia 5 Suwałki dyrektorka Biblioteki Publicznej im. Marii Konopnickiej w Suwałkach Maria Kołodziejska, skruszony i przerażony znalazca bał się naliczenia kary za przetrzymanie książki. Bibliotekarze odstąpili od tego, zaznaczając, że minęło tyle lat, że zwyczajnie cieszą się z powrotu książki do zbiorów. W końcu nawet najstarsi pracownicy nie pamiętają już tamtych czasów...
      Pani Kołodziejska dodaje jednak, że nie wszyscy czytelnicy mogą liczyć na takie ulgi. Obecnie biblioteka wysyła upomnienia, także internetowo, i nie można się tłumaczyć, że nie miało się pojęcia o upływie terminu zwrotu.
      Oddany po latach tom III „Potopu” trafi prawdopodobnie do zbiorów specjalnych i będzie prezentowany jako swego rodzaju ciekawostka. Mówi się o dołączeniu książki do dokumentów historycznych, które pokazują, co działo się w suwalskiej placówce na przestrzeni lat. Ona zostanie już w bibliotece, nie będziemy jej nikomu wypożyczać i nikt nie będzie mógł tak długo jej przetrzymać - powiedziała PAP-owi pani dyrektor.
      Książkę wydano w 1949 r. Zachowała się oryginalna oprawa, ale dodatkowo została ona oprawiona przez introligatora.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Microsoft zatrudnił byłego projektanta układów scalonych Apple'a, , który wcześniej pracował też w firmach Arm i Intel,  trafił do grupy kierowanej przez Raniego Borkara, zajmującej się rozwojem chmury Azure. Zatrudnienie Filippo wskazuje, że Microsoft chce przyspieszyć prace nad własnymi układami scalonymi dla serwerów tworzących oferowaną przez firmę chmurę. Koncern idzie zatem w ślady swoich największych rywali – Google'a i Amazona.
      Obecnie procesory do serwerów dla Azure są dostarczane przez Intela i AMD. Zatrudnienie Filippo już odbiło się na akcjach tych firm. Papiery Intela straciły 2% wartości, a AMD potaniały o 1,1%.
      Filippo rozpoczął pracę w Apple'u w 2019 roku. Wcześniej przez 10 lat był głównym projektantem układów w firmie ARM. A jeszcze wcześniej przez 5 lat pracował dla Intela. To niezwykle doświadczony inżynier. Właśnie jemu przypisuje się wzmocnienie pozycji układów ARM na rynku telefonów i innych urządzeń.
      Od niemal 2 lat wiadomo, że Microsoft pracuje nad własnymi procesorami dla serwerów i, być może, urządzeń Surface.
      Giganci IT coraz częściej starają się projektować własne układy scalone dla swoich urządzeń, a związane z pandemią problemy z podzespołami tylko przyspieszyły ten trend.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...