Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Moim zdaniem samego interfejsu (nawet opatentowanego) nie powinieneś się czepiać - być może ktoś poniósł znaczne koszty na stworzenie takiego a nie innego interfejsu, jednak tworzenie podobnej aplikacji z niestandardowym interfejsem jest w większości przypadków samobójstwem.

Przykład Ms Office 2003 i OpenOffice, podobny interfejs, a całkiem inny kod aplikacji. Co, poza zmniejszeniem inter kompatybilności uzyskał Microsoft poprzez opatentowanie Excelowego języka makr? Ale masz rację, patenty są konieczne, gdyby nie patenty nigdy nie wyszlibyśmy z ery kamienia łupanego (ciekawe jak oni sobie wtedy z tymi prawami radzili - maczugą?)

Ha, widzę, że z szukania kontr argumentów przeszedłem na wyśmiewanie argumentów, no cóż bywa i tak. Kali kłaniać się w pas.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Proszę pana wydawnictwo artykuł opublikowało, więc swoje zarobiło, natomiast sam artykuł będzie za 5 lat "outdated" nawet pisząc na ten sam temat artykuł miałby wartość co najwyżej historyczną (na zasadzie tak kiedyś było) ale żadnej finansowej.

Skoro nawet dziś jest zainteresowanie tym tekstem, to widocznie ma on jednak jakąś wartość. A skoro ma wartość, to mozna próbować na nim zarobić.

Fakty świadczą, że sprawdzenie kodu choć upierdliwe jest możliwe (sam Microsoft z obawy opublikował swój kod pod GPL, artykuł ukazał się chyba w zeszłym tygodniu na kopalni)

Ale wiesz doskonale, że nie jest to proste, a gdyby cały rynek miał tak wyglądać, okazałoby się, że prokuratorzy spędzają 20% czasu na ustalaniu, czy okradziono kogoś z jego kodu, czy też nie.

O zyskach możesz mówić dopiero, jak ja po stworzeniu identycznego programu (niech będzie zgodność kodu na poziomie 90%) zacznę program sprzedawać bez odprowadzenia tantiem

I czemu niby miałoby tak nie być? Przecież jeżeli kod będzie upubliczniony, to taka sytuacja jest bardzo prawdopodobna.

Tak, masz rację prawa patentowe są niezbędne! Choć tutaj znowu kłania się zasada  "to nie przepisy są złe, tylko ludzie źle z nich korzystają"

Tyle, że Twoja interpretacja korzystania jest jeszcze gorsza: "zabierzmy coś, co ktoś wypracował, i dajmy innym na tym pasożytować".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@czesiu

To że Ty zrzekłeś się korzyści finansowych ze swojego tekstu to Twoja sprawa. Dlaczego jeśli coś wykonam własnoręcznie(własnomózgowo ? :P) to nie mogę z tego czerpać korzyści materialnych przez lat 102 ? To tylko i wyłącznie moje chciwstwo i tyle - mam do niego pełne prawo.

 

Propozycja Zerivael wygląda na dość kompromisową i nawet obiekcje mikroosa doń można by jakoś ułagodzić. Wystarczyłby nakaz (nie przepadam za tym słowem) publikacji kodu źródłowego każdej aplikacji. Jeśli ktoś korzysta choćby z fragmentu opatentowanego kodu to już użytkownicy na pewno go wytropią po nocach :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dzieło, w której zrzekam się praw, więc mi jako autorowi wsio rybka, czy ktoś będzie mój artykuł powielał, a za 5 lat to nawet wydawnictwu będzie to obojętne.

 

Oj, coś Ci się mocno pomyliło. Żadnych praw się nie zrzekłeś. Nadal jesteś autorem tekstu. Prawa autorskiego nie można się zrzec ani go sprzedać. Umowa, którą podpisałeś, przekazuje wydawnictwu autorskie prawa majątkowe. Co oznacza, że za ustaloną opłatą wydawnictwo może czerpać zyski z tego tekstu. Tekst jednak nadal jest chroniony prawem autorskim, które należy do Ciebie. Co to oznacza? Ano np. to, że jeśli wydawnictwo nie opublikuje tekstu w ciągu bodajże 2 lat, to autorskie prawa majątkowe wracają do Ciebie, a więc wydawnictwo nie może go już publikować, Ty nie musisz zwracać kasy i możesz tekst sprzedać gdzie indziej. Ponadto w umowie zaznaczono, na jakich polach wydawnictwo ma prawo tekst wykorzystać, czyli prawo autorskie daje Ci kontrolę nad wykorzystaniem tekstu.

I jeszcze jedno... nie powinno być Ci wszystko jedno, czy za 5 lat tekst będzie wykorzystywany. Ustawa o prawie autorskim mówi bowiem, że strony się umawiają na jakąś tam opłatę za przekazanie autorskich praw majątkowych, ale jeśli z czasem okaże się, że wydawnictwo z tego dzieła, które mu sprzedałeś, osiągnęło jakieś dodatkowe super zyski, to ma obowiązek podzielić się nimi z Tobą.

 

I jest też jedna rzecz, o której ciągle w dyskusjach o prawie autorskim się zapomina:

- otóż prawo autorskie daje twórcy pełną swobodę dysponowanie swoim dziełem. Nie zabrania mu rozdawania go za darmo, więc niczego nie ogranicza. Twórca, który chce swoje dzieło rozdać każdemu za darmo, który  chce pozwolić na jego dowolne zwielokrotnianie - może to zrobić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ustawa o prawie autorskim mówi bowiem, że strony się umawiają na jakąś tam opłatę za przekazanie autorskich praw majątkowych, ale jeśli z czasem okaże się, że wydawnictwo z tego dzieła, które mu sprzedałeś, osiągnęło jakieś dodatkowe super zyski, to ma obowiązek podzielić się nimi z Tobą.

 

Coś zbyt pięknie to brzmi. Jeśli na zlecenie wykonam dla kogoś dzieło, zrzeknę się z praw majątkowych w zamian za zapłatę, jednak po pewnym czasie stwierdzę że to zdecydowanie za mało gdyż strona na rzecz której wykonałem dzieło zwielokrotniła je (zgodnie z prawem) i zbija na nim fortunę.

Co można w takiej sytuacji zrobić? Przecież zgodnie z umową dostałem zapłatę za dzieło i zrzeknięcie się praw majątkowych.

 

Nie zabrania mu rozdawania go za darmo, więc niczego nie ogranicza. Twórca, który chce swoje dzieło rozdać każdemu za darmo, który  chce pozwolić na jego dowolne zwielokrotnianie - może to zrobić.

Tego nie potrafię sobie wyobrazić w praktyce, przykładowo napiszę program który jest dziełem i podlega prawu autorskiemu, sprzedam go firmie i zrzeknę się dla niej z prawa majątkowego zezwalając w umowie na zwielokrotnianie, czerpanie zysku itd...

jednak obok wystawię gotowy program na swojej stronie www pisząc że jest za darmo, albo jeszcze lepiej udostępnię go na licencji GPL

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Matthew Garrett, pracownik Red Hata, zdobył sobie rozgłos sprawdzaniem, czy producenci urządzeń wykorzystujących systemy oparte na Linuksie, przestrzegają licencji GPL. Jest w tym na tyle niestrudzony, że np. złożył skargę na firmę Fusion Garage do amerykańskiego Urzędu Celnego. Tym razem Garrett wziął na celownik producentów tabletów z Androidem.
      Z badań wynika, że zdecydowana większość urządzeń tego typu łamie licencję GPL w punkcie dotyczącym obowiązku udostępniania kodu źródłowego. Na około 130 sprawdzonych przez Garretta tabletów z systemem Android jedynie 19 przestrzegało GPL.
      Lista Garretta jest ciągle aktualizowana, a w przyszłym roku, gdy najprawdopodobniej będziemy świadkami rynkowej eksplozji androidowych, powinna się ona znacząco wydłużyć.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Emerytowany prezes Międzynarodowego Forum Menedżerów Muzycznych (IMMF), Peter Jenner, porównał obecne prawo ochrony praw autorskich do amerykańskiego prawa o prohibicji z lat 30. ubiegłego wieku. Zdaniem Jennera przepisy nie przystają do cyfrowej rzeczywistości.
      Prezes dodał, że prawo należy zmienić, a Chiny nie powinny kopiować rozwiązań zachodnich. Jego zdaniem, konieczne jest wypracowanie nowego modelu, opisującego relacje pomiędzy twórcą a konsumentem.
      IMMF to organizacja zrzeszająca menedżerów zawodowych artystów. Sam Jenner był m.in. menedżerem takich gwiazd jak Pink Floyd czy The Clash.
      Próby powstrzymania ludzi przed kopiowaniem to strata czasu. Czynią one prawo opresyjnym. Jest to podobne do amerykańskiej prohibicji z lat 30. - powiedział Jenner.
      Uważa on, że w przyszłości zatriumfuje model, w którym każdy obywatel będzie płacił co miesiąc drobną kwotę (np. 1 funta), w zamian za możliwość korzystania z usługi muzycznej, a nie z produktu. Jenner stwierdził, że to błąd, iż przemysł muzyczny skupia się na produkcie, nie na usłudze.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Rozważania na temat praw autorskich, ich zakresu obowiązywania i oddziaływania na społeczeństwo bardzo często ograniczają się do krytyki prawodawstwa USA. Tymczasem, jak wynika z raportu organizacji Consumers International, w Stanach Zjednoczonych obowiązuje... jedno z najbardziej przyjaznych rozwojowi i konsumentom praw ochrony własności intelektualnej.
      Jednak to nie USA przewodzą liście najbardziej przyjaznych krajów. W zestawieniu CI najwyższą pozycję zdobyły Indie. Na drugim miejscu uplasował się Liban, następnie Izrael, za nim USA. Miejsce piąte zajmuje Indonezja, szóste RPA, a kolejne przypadły Bangladeszowi, Maroko, Szwecji i Pakistanowi. Z kolei za kraje z najmniej przyjaznym prawem uznano Chile, Jordanię, Wielką Brytanię, Kenię, Tajlandię, Argentynę, Brazylię, Zambię, Egipt i Japonię.
      Trudno nie zauważyć, że sąsiadujące ze sobą na liście kraje dzieli wszystko - zamożność obywateli, kultura, religia czy historia.
      W tegorocznym zestawieniu CI wzięło pod uwagę 34 kraje. To dwukrotnie więcej niż przed rokiem. Niestety, nie uwzględniono w nim Polski.
      Podczas badań brano pod uwagę następujące czynniki: zakres i długość ochrony zapewnianej przez prawo autorskie, możliwość dostępu i wykorzystywania dzieła (kategorię tę podzielono na podkategorie - dla użytkowników domowych, na potrzeby edukacji, online, przez twórców treści, przez prasę, przez biblioteki, przez niepełnosprawnych oraz w sprawach publicznych), wolność dzielenia się i transferu dzieła oraz egzekwowanie i ochronę praw autorskich.
      Poszczególne kategorie oceniano za pomocą liter od A (najlepsza) do F (najgorsza). Indie, mające najbardziej przyjazny system praw autorskich, uzyskały łączną ocenę B. Najlepiej wypadły w kategoriach dostępności dzieła online, na potrzeby twórców zawartości, na potrzeby prasy oraz pod względem egzekucji ochrony praw. W kategoriach tych uzyskały oceny A. Najgorzej (na D) oceniono możliwość dzielenia się dziełem. Wspomniane na wstępie USA również otrzymały ocenę łączną B. Najlepiej (na A) ocenione kategorie to dostępność dzieła online, dla bibliotek i niepełnosprawnych. Najgorzej (na D) oceniono egzekwowanie prawa.
      Krajem, który ma najmniej przyjazny system praw autorskich, uznano Chile. Najwyższe oceny © państwo to uzyskało w kategoriach dostępności online, wolności dzielenia się i transferu oraz egzekucji prawa. Najgorzej (F) w kategoriach długości obowiązywania i zakresu ochrony praw, dostępności dla użytkowników domowych, edukacji, bibliotek, niepełnosprawnych i w sprawach publicznych.
      Surowo oceniona Wielka Brytania uzyskała wynik C-. Najlepiej (A) wypadła w dostępności dzieła dla niepełnosprawnych. Najgorzej (F) w dostępności dla użytkowników domowych, edukacji, w sprawach publicznych i pod względem egzekucji praw.
      Pełny raport można pobrać z Sieci.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Podczas przesłuchań przed australijskim Senatem, parlamentarzyści dowiedzieli się, że koszty porzucenia oprogramowania o zamkniętym kodzie na rzecz programów open source, mogą być wyższe niż spodziewane oszczędności.
      Graham Fry, szef Australian Government Information Management Office (AGIMO) zeznał, że cała operacja może być nieopłacalna. Agendy rządowe mają obowiązek rozważenia kosztów i zysków za każdym razem, gdy chcą zakupić oprogramowanie. Oznacza to, że konieczne jest oszacowanie wartości oprogramowania o zamkniętym i otwartym kodzie. Jeśli jednak koszt wykonania takich obliczeń jest więĸszy, niż koszt samego oprogramowania, należy dwukrotnie się zastanowić - stwierdził Fry.
      Każdego roku rząd Australii wydaje około 500 milionów na oprogramowanie. Z danych AGIMO wynika, że w 2007 roku około 68% agend rządowych używała oprogramowania open source lub też prowadziła programy pilotażowe dotyczące jego wykorzystywania.
      Fry przypomniał parlamentarzystom, że termin "open source" nie oznacza "darmowe". Co prawda być może udałoby się zaoszczędzić na kosztach licencji, jednak mogą wzrosnąć koszty wsparcia technicznego.
      Przejścia na open source domagają się australijscy Zieloni.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Z najnowszych danych wynika, że w Szwecji gwałtownie zmniejszyło się piractwo. Niewykluczone, że przyczyniła się do tego... Partia Piratów. Międzynarodowa Federacja Przemysłu Fonograficznego informuje, że w czerwcu aż 60% szwedzkich użytkowników sieci P2P w ogóle z nich zrezygnowało lub też znacząco ograniczyło aktywność.
      Wpływ na takie zachowanie miały nowe przepisy, które weszły w życie 1 kwietnia. Przewidują one, że dostawcy internetu mają obowiązek ujawniać dane osób podejrzanych o nielegalną wymianę plików. Jednak obowiązek taki ciąży na nich wówczas, gdy z wnioskiem o dane zwrócą się do nich organizacje bądź osoby zarządzające prawami autorskimi i wskażą, które dane ich interesują. Innymi słowy, po uchwaleniu nowych przepisów ryzyko, które ponosiła osoba pobierająca pliki zwiększyło się bardzo nieznacznie.
      Szwedzi zaczęli jednak postrzegać to ryzyko jako duże, a do zmiany postrzegania przyczyniła się Partia Piratów. Organizacja ta, walcząc o miejsce w Parlamencie Europejskim, straszyła obywateli nowym prawem, co spowodowało, że zaczęli się oni obawiać korzystania z sieci P2P. Partia Piratów ma własnego europosła i, mimochodem, pomogła organizacjom broniącym praw autorskich.
      Niewykluczone, że organizacje te wykorzystają teraz dane ze Szwecji by argumentować, że wprowadzenie bardziej surowych przepisów przynosi spodziewane efekty.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...