Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Do tej pory uważano, że napoje energetyzujące poprawiają funkcjonowanie organizmu ze względu na swój skład. Najnowsze badania wykazały jednak, że wystarczy przepłukać nimi usta i wypluć, by wystąpił pożądany efekt.

Specjaliści z Uniwersytetu w Birmingham i Manchester Metropolitan University zbadali niewielką grupę osób i zauważyli, że po nabraniu do ust niewielkiej ilości napoju dla sportowców receptory wykrywają obecność cukru. Wysyłają nagradzające sygnały do mózgu, a związane z tym uczucie przyjemności poprawia osiągane wyniki.

Naukowcy dali 8 kolarzom długodystansowym napój zawierający 6,4% glukozy. Ich wyniki porównano z rezultatami sportowców, którym zaoferowano identyczny napój posłodzony sztucznym środkiem słodzącym sacharyną. Okazało się, że członkowie pierwszej grupy pokonywali testową trasę średnio o minutę szybciej.

Na drugim etapie eksperymentu część osób płukała usta napojem zawierającym 6,4% maltodekstryny (jest to mieszanina oligo- i polisacharydów, która powstaje podczas częściowej hydrolizy skrobi; jest delikatnie słodka, a wchłania się równie łatwo jak glukoza). Pozostali znów sięgali po napój ze sztucznym słodzikiem. Przedstawiciele grupy maltodekstrynowej pokonywali trasę średnio o dwie minuty szybciej od członków grupy placebo.

Wszystkie napoje wyrównywano pod względem słodkości. Dzięki temu smakowały identycznie i sportowcy nie wiedzieli, jaką wersją zostali poczęstowani.

Podczas skanowania mózgu okazało się, że napoje zawierające węglowodany (glukozę lub maltodekstrynę) powodowały wysyłanie sygnałów związanych z przyjemnością. Pobudzały one rejony nieaktywne po spożyciu słodzików. Dzięki temu sportowcy czuli się mniej przeciążeni wysiłkiem i osiągali lepsze wyniki.

Dr Edward Chambers z Birmingham, szef zespołu, uważa, że węglowodany napojów energetyzujących działają głównie za pośrednictwem sygnałów wysyłanych z ust bezpośrednio do mózgu, a nie dzięki dostarczaniu paliwa mięśniom. Wg niego, rezultaty studium potwierdzają teorię, że ostateczne ograniczenia wydajności w sporcie są kwestią interpretowania przez mózg informacji napływających z ciała, a nie samych mięśni, serca czy płuc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak dla pewności: mówimy o napojach energetyzujących, czy o "napojach dla sportowców", czyli izotonikach?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie o to chodzi, że to zwykle nie jest takie oczywiste ;) Bardzo często myli się jedno z drugim i wrzuca do jednego worka Isostara i Red Bulla, co jest kompletnym nieporozumieniem - stąd moje pytanie. Ale jeżeli jest tak, jak mówisz, to ok :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"Energetyzujące" nie oznacza znów "pobudzające". Mowa jest tylko o napojach słodzonych, a nie zawierających kofeinę i inne składniki. Nie chodzi również o to, żeby po wysiłku, czy w jego trakcie nic nie pić - to prowadzi do odwodnienia.

Dla mnie z doświadczenia wynikają dwie sprawy:

1. tylko prawdziwy cukier jest powodem radości (hehe)

2. ciało można "przekonać" do większego wysiłku poprzez stosowanie starej metody kija i marchewki - w tym wypadku poprzez oszukanie go, że właśnie wprowadzamy cukier.

 

Jednak jak wyraźnie jest napisane - doświadczenie przeprowadzone zostało na NIEWIELKIEJ grupie osób, więc jego wyniki nie są zbyt przekonujące.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
"Energetyzujące" nie oznacza znów "pobudzające". Mowa jest tylko o napojach słodzonych, a nie zawierających kofeinę i inne składniki.

Tylko widzisz, z drugiej strony termin "napój dla sportowców" oznacza izotonik (albo lekki hipotonik, jeżeli mówimy o nawadnianiu się po treningu) i stąd cała wątpliwość.

 

A co do samego doświadczenia, mam jeszcze jedną refleksję: dobrze by było sprawdzić, jaki był odstęp pomiędzy próbami. Zadaniem napojów nie jest bowiem dostarczanie energii na początku wysiłku, tylko w jej trakcie, więc metodyka badania może być nieco skopana. Na początku wysiłku głównym źródlem energii swobodnie może być glikogen, więc napój tak naprawdę nie jest potrzebny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadza się, ale napój warto łyknąć na początku wysiłku, bo zanim zostanie przetrawiony i dojdzie do mięśni, to 20-30 minut minie - czyli mniej więcej tyle, żeby tego glikogenu zaczęło brakować ;)

 

Pisali, że próba została przeprowadzona na kolarzach długodystansowych więc wydaje się, że po łyknięciu napoju lub płukaniu nim ust mieli do pokonania jakiś spory odcinek drogi - to powinno odpowiadać warunkom potrzebnym w doświadczeniu, ale zgodzę się że nie zostało podane wprost jaki test mieli do wykonania sportowcy - trzeba się tego domyślać, a i nie jest powiedziane, że te domysły są dobre :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niby oczywiste, ale trochę dziwne ze nikt dotąd nie próbował np. landrynek z glukozy... ;)

W takim razie, takie landrynki niedługo będą uznane za doping? :)

Bo jeśli tak łatwo można zmobilizować organizm do wytworzenia większej ilości energii, to pewnie i niedaleko do kolejnych śmierci z wyczerpania ...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak mi się teraz nasunęło, bo skojarzyło mi się z mózgowym układem nagrody i pozytywnym nastawieniem do wysiłku... ostatnio czytałem o zwyczajach kolarzy, w tym o najsłynniejszym, czyli goleniu nóg. Jak się okazuje, wielu z nich mówi wprost, że oprócz przyczyn związanych z wygodą (a więc np. mniejszym bólem podczas masażu czy łatwiejszą zmianą opatrunków), jedną z najważniejszych przyczyn dla takiego zachowania jest fakt, iż... lepiej czuje się na łydkach przepływ powietrza. Zawodnik czuje się wówczas szybszy, a jak czuje się szybszy, to jest szybszy także w rzeczywistości :) Niby drobiazgi, ale przy uprawianiu sportu na tak wysokim poziomie każda drobna zmiana w psychice może decydować o wygranej lub porażce. Być może glukozowe cukierki należą do tej samej kategorii ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To by tylko potwierdzało, że bez porządnego przygotowania psychicznego nie ma czego szukać w profesjonalnym sporcie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciekawe spostrzeżenie mikroos ;) I w tym miejscu powstaje pytanie, kiedy kończy się przygotowanie i drobne tricki, a zaczyna doping :) No bo nie da się tego chyba rozgraniczyć na zasadzie 'doping wpływa na fizyczne możliwości człowieka a tricki tylko na psychikę' - bo przecież można by wtedy brać odpowiednie narkotyki powodujące euforię - było by to oddziaływanie na psychikę przecież.. a że później mózg stymuluje wydzielenie całej kaskady endorfin, adrenaliny i tym podobnych, no to już inna bajka..

 

Hehe, jakby po przebadaniu tego wszystkiego wyszło, że zabronią kolarzom golić nóg, no to były by niezłe jaja :P

 

 

 

Douger, a z tym sportem masz rację - zawsze tak było, ale z czasem widać to coraz bardziej, ponieważ wszelkie rekordy są wyśrubowywane coraz wyżej. Więc teraz nie wystarczy sam talent, ale konieczny jest również odpowiedni sprzęt, trener, psycholog, odżywianie itd.. Z profesjonalnego sportu zrobiła się dziedzina którą można by chyba przyrównać do najbardziej skomplikowanych technologii elektronicznych czy biochemicznych..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Doping zaczyna się tam, gdzie do organizmu dodaje się środki zabronione.

Co do tematu nie podano po jakim czasie i po jakim wysiłku podano napoje. Każdy maratończyk wie, że nawet kilka gramów cukru potrafi wywołać euforię i dać kopa na efektowny finisz, jednak na dłuższy dystans jest to zgubne.

Warto też zauważyć, że organizm po spaleniu np 4500 kcal przez 4 godziny i tętnie >70% hrmax i nie uzupełnianiu zapasów węglowodanów funkcjonuje inaczej niż podczas pisania np na klawiaturze i uczuciu głodu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Doping zaczyna się tam, gdzie do organizmu dodaje się środki zabronione.

I na tym właśnie polega idiotyzm całej sytuacji. Nie karzemy za szkodliwe formy wspomagania, tylko za formy wspomagania wymienione na liście. Trochę mi to przypomina definicję choroby zawodowej - wg definicji są to wszystkie choroby... z listy chorób zawodowych ::D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dokładnie kryterium powinno być szkodliwość, a nawet nie sama skuteczność.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W sumie, to są dyscypliny, gdzie dokładnie wiadomo kiedy następuje koniec i można tą sztuczkę wykorzystać do "pokonania" przeciwnika - są to wszelkiego typu walki na ringu, ot mógłby np. na tej sztuczce skorzystać pudzian, który się ostatnio podłożył za falloutem "jak kiepska laska podczas randki w ciemno".

 

ps. nie, nie drwię z pudziana, ot nie można być mistrzem we wszystkich dziedzinach, chciałbym mieć choć część jego determinacji :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trochę racji w tym jest, ale trzeba by było zapytać, jak długo organizm będzie się dawał oszukać na taki trik. Osobiście podejrzewam, że stosunkowo krótko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba w komentarzach pisało, że 10 minut, czyli ten czas od informacji "mamy energię" do rozpoczęcia jej przetwarzania, zresztą w przypadku spotów walki wystarczą np 3-5 minut jakiegokolwiek wzrostu wydajności, gdzie wiadomo, że taki "łyczek" mógłby się skończyć tragicznie. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trochę racji w tym jest, ale trzeba by było zapytać, jak długo organizm będzie się dawał oszukać na taki trik. Osobiście podejrzewam, że stosunkowo krótko.

Dokładnie to trwa (jak w moim przypadku) 15 do 20 minut. Efekt cukrowy jest taki, że biegnie się jak na skrzydłach a oczami wyobraźni widzi się nowe życiowe rekordy. Zmęczenie nie istnieje i w ogóle to jakaś euforia ogarnia.

Jednak po tym czasie następuje odwrót o 180 stopni. Nogi są jak z ołowiu, człowiek zaczyna się zastanawiać co tu jeszcze robi a do mety zostało jeszcze kilkadziesiąt kilometrów.

Taki efekt ma oczywiście swoje uzasadnienie w działaniu cukru, insuliny. Nic nowego. Ale z tego doświadczenia wynika ciekawy wniosek: być może warto tylko przepłukać usta czymś słodkim a nie pić tego, żeby dobrze się poczuć. Być może nie wystąpi też gwałtowny spadek poziomu cukru we krwi po 20 minutach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie do końca o tym mówię. Nie mam na myśli, jak długo będzie działało pobudzenie po pojedynczej dawce, tylko przez jak wiele miesięcy (a może tygodni lub lat?) organizm będzie się dawał złapać na ten trik.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Do końca roku zostały 3 maratony i kilka połówek. Wyniki testu gdzieś opublikujemy. Może w Kopalni Wiedzy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie do końca o tym mówię. Nie mam na myśli, jak długo będzie działało pobudzenie po pojedynczej dawce, tylko przez jak wiele miesięcy (a może tygodni lub lat?) organizm będzie się dawał złapać na ten trik.

Nikt ciebie nie zmusza do regularnego stosowania tej sztuczki. IMO 2-5 razy do roku jest zdecydowanie zbyt rzadko, aby móc mówić o adaptacji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla amatora 2-5 dni w roku na pewno wystarczy, ale jeśli zawodowiec startuje kilkadziesiąt razy w roku, to ryzyko znacznie rośnie. Ale wiadomo, to są tylko dywagacje bez jakichkolwiek konkretnych podstaw...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"Zawodowcy" startują zazwyczaj 2 razy w roku. Tak rzadko dlatego, aby zrobić dobry wynik. Zauważcie też, że często gdy liderzy widzą, że nie zrobią wyniku to schodzą z trasy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
"Zawodowcy" startują zazwyczaj 2 razy w roku.

A zawodowcy (bez cudzysłowia) startują nierzadko przez 150-200 dni w roku, więc organizm może się bardzo łatwo przyzwyczaić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A zawodowcy (bez cudzysłowia) startują nierzadko przez 150-200 dni w roku, więc organizm może się bardzo łatwo przyzwyczaić.

 

Zbytnio uogólniasz - wszystko zależy od dyscypliny.

Tak naprawdę prawda leży gdzieś po środku - 200 dni, to raczej powinno być treningowych w roku. Oczywiście, nie wykluczam takich hardkorów - nie ma lepszej jednostki treningowej nad start w zawodach.

 

Kwestią nie jest "ilość startów", ale ilość sytuacji, w których ta sztuczka może być przydatna.

 

Z drugiej strony żaden zawodowiec nie pozwoli sobie na zaledwie 2 starty do roku, poza sportami kontaktowymi, wynika to chociażby z zbyt dużych przerw między startami, co też utrudnia "określenie" swoich możliwości. (istnieje znaczna różnica pomiędzy startem w zawodach i nawet najintensywniejszym treningiem)

 

Mnie natomiast ciekawi, czy można by tą sztuczkę wykorzystać do "odchudzania" typu szybsze zwolnienie rezerw tłuszczowych

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dolna warga jest wrażliwsza od górnej, dlatego to właśnie przede wszystkim jej zawdzięczamy zdolność mówienia, jedzenia czy całowania (Clinical Neurophysiology).
      Choć na ustach znajduje się ten sam typ receptorów czuciowych co na dłoniach, niewiele wiadomo o ich działaniu. By wypełnić tę lukę, dr Gabrielle Todd z Uniwersytetu Południowej Australii zbadała wrażliwość czuciową ust grupy dorosłych osób. Naukowcy posłużyli się serią krążków z pleksiglasu o średnicy 1,5 cm, na których wycięto rowki. Odstęp między rowkami wynosił od 0,25 do 3,5 mm. Wykorzystano próbniki z 3 typami rowkowania: 1) poziomym (równoległym do ust), 2) pionowym (prostopadłym do warg) oraz 3) ukośnym. Krążki umieszczano na środku każdej z warg. Badanym zakładano przepaskę i proszono o określenie układu linii.
      Rozpatrując łącznie wszystkie 3 ułożenia rowków, Australijczycy stwierdzili, że próg wrażliwości górnej wargi jest znacznie wyższy (1,5 ± 0,9 mm) od progu dla wargi dolnej (1,0 ± 0,7 mm).Oznacza to, że kontrolując przebieg czynności, mózg w większym stopniu polega na danych z dolnej wargi. Todd zauważyła, że o ile mechanoreceptory w palcach silniej reagują na obiekty prezentowane wzdłuż niż w poprzek palca (dzieje się tak ze względu na zależne od kierunku różnice w elastyczności skóry, sposób wyładowywania receptorów oraz układ linii papilarnych), o tyle w wargach nic takiego się nie dzieje.
      Różnice w czuciu należy brać pod uwagę planując eksperymenty naukowe, a także podczas terapii mowy czy oceny regeneracji nerwów uszkodzonych np. podczas zabiegów stomatologicznych.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ludzie często pozytywnie postrzegają ostatnie chwile jakiegoś zdarzenia, ponieważ zwyczajnie sygnalizują one koniec doświadczenia. Jednym słowem: nieważne jakie są naprawdę, będą wydawać się przyjemniejsze, bo zaraz pozostanie po nich tylko wspomnienie.
      Ed O'Brien, student z University of Michigan, wyjaśnia, że zjawisko to można wykorzystać w praktyce, bo nawet jeśli zdarzenie jest negatywne czy bolesne, będziemy je lepiej wspominać, jeśli zakończy się miłym akcentem.
      O'Brien i Phoebe Ellsworth przeprowadzili eksperyment z 52 ochotnikami, którzy próbowali pralinek w 5 smakach: karmelowych, marcepanowych, śmietankowych oraz z mlecznej i gorzkiej czekolady. Badani oceniali przyjemność czerpaną z jedzenia czekoladek i opisywali smaki, naukowcy wiedzieli więc, w jakiej kolejności konsumowali wybrane wcześniej na chybił trafił przysmaki.
      Później badanych wylosowano do 2 grup i częstowano 5 czekoladkami. W jednej grupie przed podaniem każdej kolejnej pralinki, także ostatniej, mówiono "to następna czekoladka". W drugiej przed podaniem ostatniej wyraźnie to zaakcentowano ("To ostatnia czekoladka"). Okazało się, że dla przedstawicieli 2. grupy jedzenie 5. pralinki było przyjemniejsze. Gdy proszono o wytypowanie ulubionego smaku, często wskazywali właśnie na smak 5. z próbowanych czekoladek, mimo że eksperymentator wyciągał je losowo. Co ciekawe, całe doświadczenie także było wyżej oceniane przez osoby z grupy, która wiedziała, kiedy test smakowy się zakończy.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Spośród wszystkich części ciała największą przyjemność sprawia drapanie kostek. Najprawdopodobniej dlatego, że i świąd jest odczuwany w tych okolicach najbardziej intensywnie.
      W eksperymencie naukowców pracujących pod kierownictwem prof. Francisa McGlone'a z Liverpoolskiego Uniwersytetu Johna Mooresa wzięło udział 18 zdrowych osób (zarówno kobiet, jak i mężczyzn) w wieku od 22 do 59 lat. By ustalić, jaką rolę w odczuwaniu ulgi odgrywa przyjemność z drapania, akademicy sprawdzali, czy świąd w 3 wybranych punktach ciała - na przedramieniu, plecach i kostce - jest postrzegany z różną intensywnością.
      Pomysłowi autorzy badania opublikowanego na łamach British Journal of Dermatology drażnili skórę ochotników włoskami owoców świerzbowca właściwego (jego strąki są pokryte długimi, szczeciniastymi i parzącymi włoskami). Przez 5 minut nie wolno się było drapać. W tym czasie proszono o ocenę natężenia swędzenia w każdym drażnionym punkcie. Później naukowcy osobiście drapali plecy, przedramiona i kostki swoich "ofiar" za pomocą szczoteczek do pobierania cytologii, by technika drapania pozostawała u wszystkich taka sama. Dla porównania oszacowywano natężenie swędzenia i przyjemność z podrapania, kiedy między stymulacją a drapaniem nie pojawiała się wymuszona przerwa. Pomiarów za pomocą wizualnej skali analogowej dokonywano w 30 sekundowych odstępach (wizualna skala analogowa służy do oceny zmiennej subiektywnej cechy, która może przybierać wartości w sposób ciągły, przy czym nie da się jej zmierzyć dostępnymi urządzeniami).
      Okazało się, że uśrednione oceny intensywności świądu i przyjemności z drapania były w przypadku kostki i pleców wyższe niż w odniesieniu do przedramienia. Dla przedramienia i kostki im silniejszy świąd, tym większa przyjemność z drapania. We wszystkich 3 przypadkach im silniejszy wyjściowy świąd, tym silniejszy spadek uczucia swędzenia pod wpływem drapania. Jeśli chodzi o przedramię i plecy, stopień odczuwanej przyjemności zmienia się (spada) równolegle do zmniejszenia świądu, natomiast w przypadku kostki przyjemność cały czas pozostaje intensywna i spada tylko nieznacznie, gdy spada nasilenie świądu. Jednym słowem: kostka swędzi najbardziej intensywnie, a jej drapanie wydaje się bardzo przyjemne (w dodatku przez wyjątkowo długi czas). Najsłabiej swędzi przedramię, a jego drapanie daje krótszą i niezbyt intensywną przyjemność.
      Akademicy sądzą, że kostki okazały się tak wrażliwe na swędzenie, bo to rejon często wchodzący w kontakt np. z bakteriami czy owadami, które można usunąć ze skóry właśnie za pomocą drapania. Co by nie mówić, intensywna przyjemność z ich skrobania spełnia więc ważną ewolucyjnie funkcję.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wybierana przez wiele odchudzających się osób dieta z dużą zawartością białka i niską węglowodanów prowadzi do zmian w jelicie grubym, które mogą zwiększać ryzyko raka jelita grubego (American Journal of Clinical Nutrition).
      W studium zespołu doktora Harry'ego J. Flinta z Uniwersytetu w Aberdeen wzięło udział 17 otyłych mężczyzn. Naukowcy przyglądali się tylko krótkoterminowym zmianom w stężeniu metabolitów, np. związków N-nitrozowych, o działaniu kancerogennym, a nie rzeczywistemu ryzyku. Nie wiadomo więc na pewno, czy w dłuższej perspektywie czasowej wysokobiałkowa dieta naprawdę zwiększa ryzyko różnych chorób jelita grubego. Brytyjczycy przestrzegają jednak przed ograniczeniem ilości nieprzyswajalnych węglowodanów, czyli włókien (błonnika).
      Mężczyźni, którzy brali udział w eksperymencie, testowali 3 krótkie diety: 1) jednotygodniowe menu obliczone na podtrzymanie dotychczasowej wagi, 2) miesięczną dietę wysokobiałkową z umiarkowaną ilością węglowodanów (HPMC od ang. high-protein, moderate-carbohydrate) oraz 3) miesięczną dietę wysokobiałkową i jednocześnie niskowęglowodanową (HPLC od ang. high-protein, low-carbohydrate). W ramach pierwszej dozwolone było spożywanie 360 g węglowodanów, 116 g tłuszczu i 85 g białek dziennie. Na śniadanie proponowano badanym płatki, jajka i tosty, lunch składał się z kanapki i sałatki, a kolacja z dodawanych do makaronu ryby, kurczaka lub soi. Menu ze średnią zawartością węglowodanów zezwalało na 181 g węglowodanów dziennie, podczas gdy niskowęglowodanowe na zaledwie 22 g. W ramach tego ostatniego panowie jadali na śniadanie jajka na bekonie, a obiad i kolacja składały się w dużej mierze z mięsa (także drobiowego) i ryb z dodatkiem warzyw i sera. Obie diety wysokobiałkowe zapewniały nieco mniej niż 140 g białek dziennie: HPMC 139 g, a HPLC 137 g. Dieta niskowęglowodanowa zawierała jednak prawie 2-krotnie więcej tłuszczu: 143 g w porównaniu do 82 g.
      Po zakończeniu każdej z diet naukowcy badali próbki kału, określając poziom metabolitów fenolowych, kwasów tłuszczowych o krótkich łańcuchach (powstających w wyniku fermentacji błonnika) i związków azotu. Stwierdzili, że kiedy mężczyźni byli na dietach wysokobiałkowych, zwiększała się ilość związków N-nitrozowych (N-nitrozoamin i nitrozoamidów) oraz kwasu fenylooctowego, fitohormonu z grupy auksyn. Gdy badani przestrzegali diety wyskobiałkowej i niskowęglowodanowej, zmniejszało się stężenie pozyskiwanych z włókien przeciwutleniających kwasów fenolowych, takich jak kwas ferulowy i jego pochodne.
      Cztery tygodnie diety o podwyższonej zawartości białka i zmniejszonej węglowodanów, w tym włókien, prowadzą zatem do znacznego obniżenia w kale stężenia metabolitów chroniących przed rakiem i jednoczesnego wzrostu poziomu groźnych metabolitów. Badając wpływ diety na metabolity pokarmowe i związane z działaniem miroflory jelitowej, Brytyjczycy ustalili także, że przy diecie HPLC skurczyła się grupa Gram-dodatnich bakterii Eubacterium rectale.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Stres przyczynia się nie tylko do siwienia, ale i utraty włosów. Dotąd promowano wiele sposobów na porost włosów, od szarlatańskich po jak najbardziej naukowe, ale żaden nie był skuteczny w 100%. Wygląda jednak na to, że podczas badań nad wpływem stresu na układ pokarmowy przez przypadek odkryto białko – astresynę-b - prowadzące do długotrwałego odrostu włosów.
      Akademicy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles współpracowali z kolegami z Departamentu Spraw Weteranów, Salk Institute oraz Oregon Health and Sciences University. Nasze odkrycia pokazują, że krótkie leczenie tym peptydem daje zaskakujące rezultaty w postaci długotrwałego odrostu włosów u chroniczne zestresowanych zmodyfikowanych genetycznie myszy. Toruje to drogę terapii łysienia u ludzi za pomocą modulowania działania receptorów hormonów stresu – wyjaśnia Million Mulugeta z UCLA.
      Podczas eksperymentów akademicy wykorzystywali myszy, u których dochodziło do wydzielania nadmiernych ilości kortykoliberyny (hormonu odpowiadającego za uaktywnienie zachowań lękowych oraz zahamowanie apetytu i aktywności seksualnej). W miarę gdy gryzonie się starzały, traciły włosy. W końcu ich grzbiety stawały się zupełnie łyse. Dzięki temu łatwo je było odróżnić od zwierząt niezmodyfikowanych genetycznie.
      Naukowcy z Salk Institute opracowali astresynę-B. Białko wstrzykiwano dootrzewnowo łysym myszom, by sprawdzić, jak jego zdolność blokowania receptorów kortykoliberyny wpłynie na przewód pokarmowy (astresyna-B jest antagonistą receptorów CRF1/CRF2). Pojedynczy zastrzyk nie dał żadnych efektów, dlatego iniekcje powtarzano przez 5 dni. Zmierzono wpływ terapii na wywołaną stresem reakcję jelita, a następnie eksperymentalne zwierzęta włożono do klatek z owłosionymi pobratymcami. Po ok. 3 miesiącach naukowcy chcieli przeprowadzić kolejne doświadczenia na przewodzie pokarmowym myszy, ale okazało się, że nie są w stanie powiedzieć, które gryzonie są które. Wszystkie były bowiem jednakowo owłosione.
      Kolejne badania potwierdziły, że to astresyna-B odpowiadała za odrastanie włosów. Co ważne, terapia peptydem była bardzo krótka – wystarczył jeden zastrzyk dziennie przez 5 kolejnych dni, by rezultaty utrzymywały się nawet przez 4 miesiące. To stosunkowo długi czas, zważywszy że myszy żyją krócej niż dwa lata – podkreśla Mulugeta.
      Na razie nie wiadomo, czy astresyna-B zadziała podobnie na ludzi. Zespół przetestował jednak na myszach minoksydyl, który przy stosowaniu zewnętrznym stymuluje mieszki włosowe. Podobnie jak u ludzi uzyskano lekki odrost włosów, co pozwala mieć nadzieję, że badany obecnie peptyd również oddziałuje analogicznie na oba gatunki.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...