Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

W Kanadzie trwa interesujący proces sądowy, który może zakończyć się olbrzymimi problemami dla Google'a, Yahoo czy Microsoftu. Firma IsoHunt Web Technologies, producent oprogramowania IsoHunt wniosła sprawę przeciwko Kanadyjskiemu Stowarzyszeniu Przemysłu Nagraniowego (CRIA).

Przedsiębiorstwo chce, by sąd rozstrzygnął, czy wyszukiwarki mogą być pociągnięte do odpowiedzialności za nielegalne udostępnianie materiałów chronionych prawem autorskim. Sprawę wniesiono po tym, jak RIAA i CRIA wysłały do IsoHunt Web Technologies listy ostrzegające o możliwych krokach prawnych, jakie podejmą w związku z bittorrentowym oprogramowaniem IsoHunt.

Firma odpowiedziała wnioskiem do sądu o rozstrzygnięcie czy Google, Yahoo czy MSN są odpowiedzialne za to, że podają odnośniki do nielegalnych treści. Podobnie robi przecież IsoHunt.

Prawnik wynajęty przez IsoHunt Web Technologies zademonstrował sądowi, że Google może zostać użyte do wyszukania każdego rodzaju nielegalnych plików, które można znaleźć też w IsoHunt. Jedyna różnica jest taka, że IsoHunt służy do wyszukiwania specyficznych typów plików, a Google - do wszystkich typów plików.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to ciekawy argument znaleźli... przyznać trza, że naprawdę mocny.

 

Jedyna różnica jest taka, że IsoHunt służy do wyszukiwania specyficznych typów plików, a Google - do wszystkich typów plików.

Fatalna argumentacja. IsoHunt ma przecież na swojej stronie reklamy, więc także umożliwia wyszukanie innych treści. Poza tym to by oznaczało, że gdyby w serwisach torrentowych umieszczano np. link do księgarni internetowej, byłyby czyste.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Inne treści - nie są argumentem na korzyść innych przeglądarek. To tylko jedna/jedyna różnica wykazana pomiędzy obiema wyszukiwarkami.

Analogicznie argumentem obrony złodzieja nie jest i nie może być, że inaczej niż inni złodzieje nie tylko kradnie, ale także jest bibliotekarzem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
któryh może zakończyć się

literowka

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Argument słaby i łatwy do obalenia. IsoHunt służy niemal wyłącznie do wyszukiwania nielegalnych treści, Google - niemal wyłącznie do treści legalnych.

Podobnie jak różnica pomiędzy nożem kuchennym a pistoletem. Nóż kuchenny jest w zdecydowanej większości przypadków wykorzystywany do krojenia chleba/warzyw/mięsa, a w nielicznych przypadkach - do zabijania ludzi. Pistolet jest przeznaczony wyłącznie do zabijania ludzi. O ile pozwolenie kilkunastolatkowi na użycie noża kuchennego nie jest niczym nierozsądym, to tyle nie dałbym mu do ręki pistoletu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość simian raticus

A  jakie zdanie oze mic czlek o prawie gdyz jego intelektualne badz mprywatne wartosci pogwalcili inni? Sady tlumacza sie niska szkodliwoscia spoleczna nie majac dobra pokrzywdzonej jednoski? Logiki w tym zero, a na kamiennych tablicach zapisane przykazania sa zaklamane.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ok, ale Google świadomie indeksuje także torrenty i nic z tym nie robi. Jeżeli więc IsoHunt dystrybuuje nielegalne treści, to Google jest pośrednikiem.

 

Poza tym idąc Twoją logiką można by stwierdzić, że torrenty same w sobie także nie są niczym nielegalnym, bo sam plik torrent nie oznacza automatycznie treści kradzionek. OO.o i Linux też są przecież dystrybuowane przez torrenty i nikt nie narzeka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a może zapomnimy o wirtualnym prawie autorskim i po kłopocie?ciekawe co by było gdyby umieszczanie łatwych do ściągnięcia wszelkich plików było legalne,spora zmiana kulturowa by zaszła(już zachodzi przy nielegalnym)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdyby zalegalizowano morderstwa, też by było prościej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hmm a kserujesz książki jak jesteś na studiach?bo ja tak i dużo,zapewne część nielegalnie jednak się to robi,nie pozbawia się kogoś książki(to byłaby tradycyjna kradzież)tylko pozbawia się twórcy i wydawcy potencjalnego zysku,w zamian za zysk punktu ksero,wytworzenie tańszego odpowiednika legalnego egzemplarza jest bardzo proste,w przypadku czegoś cyfrowego jeszcze bardziej.inny przykład kopiowanie rozwiązań opatentowanych przez chińskie firmy.myślę że roztrząsając sprawę właśnie takie przykłady powinno się też brać pod uwagę.choć nie potrafię wypracować jeszcze jednoznacznego stanowiska w sprawie własnoći intelektualnej-głośno myślę i szukam argumentów,a na razie z przyczyn praktycznych duużo kradnę własności intelektualnej,choć innych form kradzieży nie popełniałem(np.ze sklepu nic nie kradłem)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie ;) Nie mam takiej potrzeby - dostaję slajdy z seminariów, w necie mam mnóstwo podręczników dostępnych w sporych fragmentach na stronach wydawców (polecam też Google Books), zawsze można też kupić używane egzemplarze na Amazon.com (też polecam - zdarza się dostać egzemplarze za 10% ceny ;D) ... a ponad wszystko mam świadomość tego, że uczę się z myślą o przyszłości i podręczniki będą mi nieraz potrzebne, więc zwyczajnie kupuję wiele z nich.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

toś szczęściarz bo ja mam świadomość że do większości książek już nigdy nie zajrzę(w wikipedii łatwiej znaleźć podstawowe informacje,a szczegóły rzadko są mi potrzebne)jeśli już coś zostawiam sobie na stałe to z dziedziny w której się specjalizuję,a reszta staje się tylko makulaturą-a nie mam kasy na oryginalną makulaturę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak naprawdę, to trzeba kombinować, ale zwykle się udaje. Nie wiem, jak jest w Twojej branży, ale u mnie jest np. tak, że podręczniki warte nieraz po 200$ (!) są udostępniane w necie w ten sposób, że wyszukujesz w nich określone hasło, a strona wyrzuca Tobie indeks wszystkich stron, na których pojawia się to słowo, wraz z zawartością tych stron. Naprawdę fajne rozwiązanie.

 

A druga kwestia jest taka, że od samego początku studiów świadomie olewam przedmioty, które nie będą mi w przyszłości potrzebne. Uczę się absolutnego minimum, za to kładę bardzo duży nacisk na te sprawy, które za X lat mogą mi się naprawdę przydać w codziennej pracy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja olewam przedmioty nudne(to nieco błąd bo często jest tak że najnudniejsze są najpraktyczniejsze lub najwięcej ECTS mają)

 

a tak w ogóle co do studiów to ich upowszechnienie i umożliwienie nawet osobom ubogim studiowania powoduje że teraz rolę studiów dawnych(pod względem prestiżu) spełniają jakieśtam doktorskie,MBA,podyplomowe,kursy doszkalające(te naprawdę cenione przez pracodawców są drogie).może to i słusznie-bo w dzisiejszym świecie sporo wiedzy trzeba mieć specjalistycznej(kiedyś większość orała pole,a to mało skomplikowane).niestety jako osoba uboga nie mam kasy na drogie kursy(np. językowe)więc do elity pod tym względem nie doskoczę.a do tego nie jestem pracowity,czym mógłbym nadrobić brak kasy,ale to już zależy głównie ode mnie i sam mogę sobie pluć w brodę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a może zapomnimy o wirtualnym prawie autorskim i po kłopocie?ciekawe co by było gdyby umieszczanie łatwych do ściągnięcia wszelkich plików było legalne,spora zmiana kulturowa by zaszła(już zachodzi przy nielegalnym)

 

Innymi słowy, proponujesz pozbawianie ludzi ich własności?

Proponujesz też, by autorzy nie otrzymywali wynagrodzenia za swoją pracę, a wielkie koncerny medialne mogły zniszczyć małe wydawnictwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie wiem co proponuję,bo nie wiem jakby się potoczyło bez prawa własności intelektualnej,co do mediów elektronicznych to byłby cios chyba dla wielkich wydawnictw,co do książek chyba dla małych,ale nie wiem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie no, świetnie... zróbmy rewolucję, a potem jakoś to będzie... przepraszam, jeśli poczujesz się dotknięty, ale Twoje podejście jest w tym momencie kompletnie niepoważne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie wiem co proponuję,bo nie wiem jakby się potoczyło bez prawa własności intelektualnej,co do mediów elektronicznych to byłby cios chyba dla wielkich wydawnictw,co do książek chyba dla małych,ale nie wiem

 

Przede wszystkim byłby to cios dla ludzi, którzy próbują utrzymać się z własnej twórczości.

Dlaczego w Internecie miałoby być inaczej, niż w "realu"?

Małe portale, takie jak KW, szybko by zniknęły, bo wielcy braliby sobie dowolnie naszą treść. A więc nikt nie odwiedziłby nieznanej KW, bo miałby wszystko na wielkim Onecie, Gazecie, WP czy Interii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Małe portale, takie jak KW, szybko by zniknęły, bo wielcy braliby sobie dowolnie naszą treść.

Z tym się akurat nie zgodzę. To wynika z polskiego prawa (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, art. 25):

 

1. Wolno rozpowszechniać w celach informacyjnych w prasie, radiu i telewizji:

    1) już rozpowszechnione:

          a) sprawozdania o aktualnych wydarzeniach"

 

Bieżace odkrycia naukowe jak najbardziej są aktualnymi wydarzeniami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Cytat: Mariusz Błoński

 

Argument słaby i łatwy do obalenia. IsoHunt służy niemal wyłącznie do wyszukiwania nielegalnych treści, Google - niemal wyłącznie do treści legalnych.

(...).

 

Czy aby na pewno??

To do czego jest używana dana wyszukiwarka jest wyłącznie kwestią tego jak jej używają odwiedzający ja internauci i jakiego hasła wyszukują.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
To do czego jest używana dana wyszukiwarka jest wyłącznie kwestią tego jak jej używają odwiedzający ja internauci i jakiego hasła wyszukują.

Dokładnie. Poza tym można w ten sposób stwierdzić, że jeżeli w kiosku Ruchu będą sprzedawali 1000 tytułów prasowych i jeden rodzaj broni maszynowej, kiosk i tak będzie czysty, bo broń jest tylko jedną z nielicznych pozycji w ofercie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tym się akurat nie zgodzę. To wynika z polskiego prawa (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, art. 25):

 

Bieżace odkrycia naukowe jak najbardziej są aktualnymi wydarzeniami.

 

Oki, ale jakby duże portale mogły sobie po prostu kopiować od nas treści (bo nie byłoby prawa autorskiego), to szybko byśmy zamknęli KW, bo nikt by nas nie odwiedział, a wielcy by zarabiali na naszej pracy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy aby na pewno??

To do czego jest używana dana wyszukiwarka jest wyłącznie kwestią tego jak jej używają odwiedzający ja internauci i jakiego hasła wyszukują.

 

 

 

W przypadku narzędzia, które w 99,9% przypadków jest używane do popełniania przestępstw też?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Oki, ale jakby duże portale mogły sobie po prostu kopiować od nas treści (bo nie byłoby prawa autorskiego), to szybko byśmy zamknęli KW, bo nikt by nas nie odwiedział, a wielcy by zarabiali na naszej pracy.

Wiesz doskonale, że Hoga.pl bez pytania przepisuje niemal wszystkie notki z KW i jakoś jeszcze im nie wytoczyliście procesu, bo nawet nie macie podstaw.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz doskonale, że Hoga.pl bez pytania przepisuje niemal wszystkie notki z KW i jakoś jeszcze im nie wytoczyliście procesu, bo nawet nie macie podstaw.

 

Gdyby tak robili to mielibyśmy podstawy. Kupują od nas notki.

Pamiętaj, że prawo autorskie nie chroni "prostych informacji prasowych". Chroni formę i treść, a nie informację jako taką. Czyli ktoś, kto zdobył informację, nie może sobie jej zatrzymać na podstawie prawa autorskiego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Google ujawniło swoją pilnie strzeżoną tajemnicę. Koncern, jako pierwszy dostawca chmury obliczeniowej i – prawdopodobnie – pierwszy wielki właściciel centrów bazodanowych, zdradził ile wody do chłodzenia zużywają jego centra obliczeniowe. Dotychczas szczegóły dotyczące zużycia wody były traktowane jak tajemnica handlowa.
      Firma poinformowała właśnie, że w ubiegłym roku jej centra bazodanowe na całym świecie zużyły 16,3 miliarda litrów wody. Czy to dużo czy mało? Google wyjaśnia, że to tyle, ile zużywanych jest rocznie na utrzymanie 29 pól golfowych na południowym zachodzie USA. To też tyle, ile wynosi roczne domowe zużycie 446 000 Polaków.
      Najwięcej, bo 3 miliardy litrów rocznie zużywa centrum bazodanowe w Council Bluffs w stanie Iowa. Na drugim miejscu, ze zużyciem wynoszącym 2,5 miliarda litrów, znajduje się centrum w Mayes County w Oklahomie. Firma zapowiada, że więcej szczegółów na temat zużycia wody przez jej poszczególne centra bazodanowe na świecie zdradzi w 2023 Environmental Report i kolejnych dorocznych podsumowaniach.
      Wcześniej Google nie podawało informacji dotyczących poszczególnych centrów, obawiając się zdradzenia w ten sposób ich mocy obliczeniowej. Od kiedy jednak zdywersyfikowaliśmy nasze portfolio odnośnie lokalizacji i technologii chłodzenia, zużycie wody w konkretnym miejscu jest w mniejszym stopniu powiązane z mocą obliczeniową, mówi Ben Townsend, odpowiedzialny w Google'u za infrastrukturę i strategię zarządzania wodą.
      Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że Google'a do zmiany strategii zmusił spór pomiędzy gazetą The Oregonian a miastem The Dalles. Dziennikarze chcieli wiedzieć, ile wody zużywają lokalne centra bazodanowe Google'a. Miasto odmówiło, zasłaniając się tajemnicą handlową. Gazeta zwróciła się więc do jednego z prokuratorów okręgowych, który po rozważeniu sprawy stanął po jej stronie i nakazał ujawnienie danych. Miasto, któremu Google obiecało pokrycie kosztów obsługi prawnej, odwołało się od tej decyzji do sądu. Później jednak koncern zmienił zdanie i poprosił władze miasta o zawarcie ugody z gazetą. Po roku przepychanek lokalni mieszkańcy dowiedzieli się, że Google odpowiada za aż 25% zużycia wody w mieście.
      Na podstawie dotychczas ujawnionych przez Google'a danych eksperci obliczają, że efektywność zużycia wody w centrach bazodanowych firmy wynosi 1,1 litra na kilowatogodzinę zużytej energii. To znacznie mniej niż średnia dla całego amerykańskiego przemysłu wynosząca 1,8 l/kWh.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Prawnikom Google'a nie udało się doprowadzić do odrzucenia przez sąd pozwu związanego z nielegalnym gromadzeniem danych użytkowników przez koncern. Sędzia Lucy Koh uznała, że Google nie poinformował użytkowników, iż zbiera ich dane również wtedy, gdy wykorzystują w przeglądarce tryb anonimowy.
      Powodzi domagają się od Google'a i konglomeratu Alphabet co najmniej 5 miliardów dolarów odszkodowania. Twierdzą, że Google potajemnie zbierał dane za pośrednictwem Google Analytics, Google Ad Managera, pluginów oraz innych programów, w tym aplikacji mobilnych. Przedstawiciele Google'a nie skomentowali jeszcze postanowienia sądu. Jednak już wcześniej mówili, że pozew jest bezpodstawny, gdyż za każdym razem, gdy użytkownik uruchamia okno incognito w przeglądarce, jest informowany, że witryny mogą zbierać informacje na temat jego działań.
      Sędzia Koh już wielokrotnie rozstrzygała spory, w które były zaangażowane wielkie koncerny IT. Znana jest ze swojego krytycznego podejścia do tego, w jaki sposób koncerny traktują prywatność użytkowników. Tym razem na decyzję sędzi o zezwoleniu na dalsze prowadzenie procesu przeciwko Google'owi mogła wpłynąć odpowiedź prawników firmy. Gdy sędzia Koh zapytała przedstawicieli Google'a, co koncern robi np. z danymi, które użytkownicy odwiedzający witrynę jej sądu wprowadzają w okienku wyszukiwarki witryny, ci odpowiedzieli, że dane te są przetwarzane zgodnie z zasadami, na jakie zgodzili się administratorzy sądowej witryny.
      Na odpowiedź tę natychmiast zwrócili uwagę prawnicy strony pozywającej. Ich zdaniem podważa ona twierdzenia Google'a, że użytkownicy świadomie zgadzają się na zbieranie i przetwarzanie danych. Wygląda na to, że Google spodziewa się, iż użytkownicy będą w stanie zidentyfikować oraz zrozumieć skrypty i technologie stosowane przez Google'a, gdy nawet prawnicy Google'a, wyposażeni w zaawansowane narzędzia i olbrzymie zasoby, nie są w stanie tego zrobić, stwierdzili.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przed sądem federalnym w San Jose złożono pozew zbiorowy przeciwko Google'owi. Autorzy pozwu oskarżają wyszukiwarkowego giganta o to, że zbiera informacje o internautach mimo iż używają oni trybu prywatnego przeglądarki. Uważają, że Google powinien zapłacić co najmniej 5 miliardów dolarów grzywny.
      Zdaniem autorów pozwu problem dotyczy milionów osób, a za każde naruszenie odpowiednich ustaw federalnych oraz stanowych koncern powinien zapłacić co najmniej 5000 USD użytkownikowi, którego prawa zostały naruszone.
      W pozwie czytamy, że Google zbiera dane za pomocą Google Analytics, Google Ad Managera i innych aplikacji oraz dodatków, niezależnie od tego, czy użytkownik klikał na reklamy Google'a. Google nie może w sposóby skryty i nieautoryzowany gromadzić danych na temat każdego Amerykanina, który posiada komputer lub telefon, piszą autorzy pozwu.
      Do zarzutów odniósł się Jose Castaneda, rzecznik prasowy koncernu. Za każdym razem, gdy użytkownik uruchamia przeglądarkę w trybie prywatnym, jest jasno informowany, że przeglądane witryny mogą śledzić jego poczynania, stwierdził.
      Specjaliści ds. bezpieczeństwa od dawna zwracają uwagę, że użytkownicy uznają tryb prywatny za całkowicie zabezpieczony przez śledzeniem, jednak w rzeczywistości takie firmy jak Google są w stanie nadal zbierać dane o użytkowniku i, łącząc je z danymi z publicznego trybu surfowania, doprecyzowywać informacje na temat internautów.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Google podsumowało jedną z najbardziej długotrwałych wojen, jaką stoczyło ze szkodliwym oprogramowaniem. W ciągu ostatnich trzech lat firma usunęła ponad 1700 aplikacji zarażonych różnymi odmianami szkodliwego kodu o nazwie Bread (Joker).
      Jego twórcy byli wyjątkowo uparci. Zwykle autorzy szkodliwego kodu przestają go wgrywać do Play Store gdy tylko zostanie on wykryty przez Google'a. Przestępcy stojący za Bread'em nie poddali się tak łatwo. Działali przez ponad trzy lata i co tydzień przygotowywali nową wersję szkodliwego kodu.
      Przez te trzy lata stosowali tę samą technikę – wprowadzali w kodzie serię niewielkich zmian, licząc na to, że uda się oszukać stosowane przez Google'a mechanizmy obronne. Zwykle się nie udawało, ale czasami przestępcy odnosili sukces. Na przykład we wrześniu ubiegłego roku ekspert ds. bezpieczeństwa, Aleksejs Kurpins znalazł w Play Store 24 różne aplikacje zarażone Jokerem. W październiku inny ekspert znalazł kolejną aplikację, a kilka dni później Trend Micro poinformował o odkryciu kolejnych 29 kolejnych zarażonych programów. Później znajdowano kolejne, w tym arkusze kalkulacyjne Google Docs.
      Jednak w większości wypadków mechanizmy Google'a działały dobrze i zablokowały ponad 1700 aplikacji, które miały zostać umieszczone w Play Store. Jak dowiadujemy się z wpisu na oficjalnym blogu, w pewnym momencie hakerzy użyli niemal każdej znanej techniki, by ukryć kod. Zwykle przestępcy posługiwali się jednorazowo 3–4 wariantami szkodliwego kodu. Jednak pewnego dnia próbowali wgrać aplikacja zarażone w sumie 23 odmianami kodu.
      Najbardziej skuteczną techniką zastosowaną przez twórców szkodliwego kodu było wgranie najpierw czystej aplikacji do Play Store, a następnie rozbudowywanie jej za pomocą aktualizacji zawierających już szkodliwy kod. Przestępcy nie ograniczali się jedynie do tego. Umieszczali na YouTube filmy z recenzjami, które miały zachęcić internautów do instalowania szkodliwych aplikacji.
      Jak informuje Google, twórcy Breada działali dla korzyści finansowych. Pierwsze wersje ich szkodliwego kodu miały za zadanie wysyłać SMS-y premium, z których przestępcy czerpali korzyści. Gdy Google zaostrzył reguły dotyczące korzystania przez androidowe aplikacje z SMS-ów, przestępcy przerzucili się na WAP fraud. Telefon ofiary łączył się za pomocą protokołu WAP i dokonywał opłat, którymi obciążany był rachunek telefoniczny. Ten typ ataku był popularny na na przełomie pierwszego i drugiego dziesięciolecia bieżącego wieku. Później praktycznie przestał być stosowany. Nagle, w roku 2017, wystąpił prawdziwy wysyp szkodliwego kodu, który znowu korzystał z tej techniki. Jak twierdzi Google, twórcy Breada byli najbardziej upartą i wytrwałą grupą przestępczą, która używała WAP fraud.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Francuski urząd ds. konkurencji nałożył na Google'a grzywnę w wysokości 150 milionów euro. Koncern został ukarany za zachowania antykonkurencyjne oraz niejasne zasady Google Ads.
      Google naruszył swoją dominującą pozycję na rynku reklamy w wyszukiwarkach poprzez niejasne i trudne do zrozumienia zasady korzystania z platformy Google Ads oraz zastosowanie ich w sposób nieuczciwy i przypadkowy, stwierdzili urzędnicy. Na amerykańską firmę nałożono obowiązek wyjaśnienia zasad działania Google Ads i właściwego uzyskania zgody użytkowników na prezentowanie im spersonalizowanych reklam. Firma ma również przedstawić jasne procedury zawieszania kont oraz opracować procedury informowania, zapobiegania, wykrywania i postępowania w razie wykrycia naruszenia regulaminu Google Ads.
      Przedstawiciele koncernu zapowiedzieli, że odwołają się od decyzji.
      Wiele europejskich krajów bacznie przygląda się działalności amerykańskich gigantów IT. Firmy takie jak Google, Facebook, Apple czy Amazon są wielokrotnie krytykowane za płacenie zbyt niskich podatków. Nie dalej jak we wrześniu bieżącego roku Google porozumiał się z władzami Francji i zgodził się zapłacić niemal miliard euro grzywny w ramach ugody w sprawie do oszustwa podatkowe. Z kolei w styczniu bieżącego roku francuski urząd odpowiedzialny za ochronę danych ukarał koncern grzywną w wysokości 50 milionów euro za naruszenie europejskich przepisów dotyczących prywatności.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...