Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

21 metrów wyżej

Rekomendowane odpowiedzi

Storrs Olson, zoolog z Smithsonian Institutes oraz geolog Paul Hearty z Bald Head Island Conservancy, znaleźli dowody na to, że w średnim plejstocenie poziom oceanów był aż o 21 metrów wyższy niż obecnie. Hearty już ponad 10 lat temu przedstawiał wstępne dowody na istnienie tak olbrzymiej różnicy w poziomie mórz obecnie i przed 400 000 lat. Wówczas jednak były one zbyt słabe, by kogokolwiek przekonać.

Teraz w skałach wapiennych na Bermudach znaleziono osady i skamieniałości, które dowodzą, iż poziom wód znacznie różnił się od obecnego. Natura osadów wskazuje, że doszło do znacznego i dość szybkiego podniesienia się poziomu wód. Miało to związek z roztopieniem się czap lodowych na biegunach.

Tak duże zmiany miały katastrofalne następstwa dla zwierząt żyjących na wybrzeżach. Wiadomo na przykład, że spowodowały one wyginięcie albatrosów na północnym Atlantyku, dlatego zwierzęta te obecnie pojawiają się w tym rejonie sporadycznie.

Olson i Hearty mówią, że zrozumienie zmian, jakie wówczas zaszły, jest bardzo istotne, gdyż ówczesny okres między zlodowaceniami przypomina ten, w którym obecnie żyjemy. Jeśli na przykład poziom oceanów podniósłby się teraz o 21 metrów, to pod wodą zniknęłaby niemal cała Floryda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
w średnim plejstocenie poziom oceanów był aż o 21 metrów wyższy niż obecnie. Hearty już ponad 10 lat temu przedstawiał wstępne dowody na istnienie tak olbrzymiej różnicy w poziomie mórz obecnie i przed 400 000 lat. Wówczas jednak były one zbyt słabe, by kogokolwiek przekonać.

 

Oznacza to że w ciągu 400 000 lat z planety ziemia ubyło miliardy ton wody a poziom wód gruntowych obniżył się o 21 metrów co by wyjaśniało ubogą szatę roślinną i skromny udział tlenu (20,5%) w atmosferze (kiedyś było 33%).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

3,61 * 10^8 metrów kwadratowych powierzchni oceanu razy 20 metrów ubytku w poziomie daje miliardy. Nie wiem zaś czy bezpośrednio przekłada się to na obniżenie poziomu wód gruntowych, ale wydaje się to w miarę logiczne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety - logiki Waldi nie widzisz. Woda jest magazynowana nie tylko w oceanach - a także zwłaszcza w lądolodach. Te zaś mogą sterczeć ponad poziom morza nawet więcej niż 3 km. Lądolody (nie tylko zwykłe lodowce) są głównym magazynem wody poza oceanami. Ogółem wody w przyrodzie mamy ok. 1386 mln km3. Z tego w oceanie światowym 1338 mln km3. W lodowcach i lądolodach 24 mln km3. Podobną ilość w wodach podziemnych. Cała reszta się nie liczy (poniżej 200 tys km3). Zasób w wodach podziemnych nie ulega większym zmianom. Natomiast wielkim zmianom ulega ilość wody w lodowcach i lądolodach. I to jest właśnie główną przyczyną wahań poziomu wody w oceanach. Całkowita ilość wody w przyrodzie ziemskiej jednak wcale się nie zmienia.

Co do tego artykułu, to zdumiony jestem tym, że traktuje się to jako jakieś odkrycie. Amplituda zmian poziomu oceanu wynosiła w czwartorzędzie wielokrotnie więcej niż się tu podaje. Trudną jest dokładna ocena tego, bowiem jednocześnie zachodziły pionowe ruchy tektoniczne. Dlatego jakaś rafa musi być także widziana jako zupełnie niewłaściwy poziom odniesienia. W ten sposób znajdujemy np. na Spitsbergenie dawne ślady wybrzeży morza na wysokości kilkuset m n.p.m. A z kolei w Szwecji są znane porty morskie z okresu historycznego, leżące dzisiaj kilkadziesiąt km w głębi lądu.

W ogólności dziwię się "odkrywczości" wyników przedstawionych w notce badań. Podkreślę bowiem, że już w szkole średniej uczy się dzieci o tym, że wahania poziomu oceanu osiągały setki metrów - a nie jakieś 21 m, jak tu się podaje.

Oczywiście sprawa wygląda inaczej, jeżeli przyjąć, że w tym doniesieniu poziom morza jest dokładnie datowany. Wtedy jest to ważna informacja o dawnej rzeczywistości. Ale zrozumiała wyłącznie dla specjalistów. W żadnym wypadku nie powinna skłaniać do przyjęcia tego jako jakieś ekstremum - po prostu stan z danej chwili i nic więcej. Takie stany możemy mnożyć w tysiące - i to się rzeczywiście robi (z datowaniami). Jak widać jednak z komentarzy - jest to zupełnie niezrozumiałe dla niezajmujących się tym problemem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Całkowita ilość wody w przyrodzie ziemskiej jednak wcale się nie zmienia.

Zmartwię cie ale mało wiesz, 800 ton wody na dobe wpada z kosmosu w atmosferę.

A termosfera  to płonący (tak płonący) wodór zdmuchiwany przez wiatr słoneczny.

 

Nie zaczynaj wypowiedzi od ,,Niestety - logiki Waldi nie widzisz'' tylko zapytaj dlaczego tak uważam.

 

Pomyśl również tak ze góry lodu wypychają wodę a poziom dalej się obniża tymczasem lód ma mniejsza gęstość niz woda tak więc po stopieniu lodu woda podniesie sie góra o 70cm a gdzie do 21m.

Wody głebinowe są uwięzione zgoda, ale rzeki to koryta drenujące wodę z lądu, obniżenie poziomu odpływu powoduje gwałtowniesze osuszenie lądu, zmniejszenie parowania (brak deszczu) i dalszą degradację dobrostanu roślinnego. 

 

Zmnieszone ilości śniegu , deszczu , wysychanie stawów które zawsze miały wodę oraz strumyków obserwowane za ostatnie 30 lat (gołym okiem) tylko potwierdzają że poziom wód gruntowych sie obniża (a systemy korzenne roślin coraz mniej do tej wody dostępu mają).

Brak wody w atmosferze to słabsza ochrona lądu przed promieniowaniem słonecznym a w konsekwencji  raki skóry, choroby wirusowe, obniżona ilość ozonu .

Jeśli nic się nie zmieni (ludzie nie zaczną logicznie współpracować nie szczedząc wysiłku i kasy) to pa kiciu za 50 lat trzeba będzie wszystko podlewać i hodować  w szklarniach a domy będą musiały być wyposarzone w systemy uzdatniania powietrza którym normalnie sie nie będzie dało oddychać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A termosfera  to płonący (tak płonący) wodór zdmuchiwany przez wiatr słoneczny.

 

Zmartwię cię, termosfera składa się głównie z tlenu, a nawet jeśli byłoby tam kilka atomów wodoru, to ze względu na bardzo małą gęstość tego ośrodka, nie dochodziłoby tam do spalania.

 

Widocznie chcesz może nawiązać do hipotezy solarnej ale nie rozumiem tego wywodu.

 

Pomyśl również tak ze góry lodu wypychają wodę(...)

 

j50 mówił także o lądolodzie.

 

(...)a poziom dalej się obniża(...)

 

Nie rozumiem tego kawałka. Dlaczego się obniża? Jaki proces spowodował obniżenie się poziomu wody kiedy są topione czapy lodowe?

 

tymczasem lód ma mniejsza gęstość niz woda tak więc po stopieniu lodu woda podniesie sie góra o 70cm a gdzie do 21m.

 

Dla takich mas lodu jak na przykład na Biegunie Północnym, to zdanie jest fałszywe. Poza tym, większość zamarzniętej wody znajduje się w lądolodach na Antarktyce, gdzie grubość lodu sięga 3 kilometrów.

 

 

(...)obniżenie poziomu odpływu powoduje gwałtowniesze osuszenie lądu, zmniejszenie parowania (brak deszczu) i dalszą degradację dobrostanu roślinnego. 

 

Po pierwsze założenie gwałtowniejszego osuszenia lądu jest błędne (przedłużenie rzeki wpływa na szybkość jej nurtu?) a po drugie sam sobie przeczysz. Skoro woda odpłynęła z lądu, musiała gdzieś się podziać a skoro mówiłeś o odpływie wody rzekami (w domyśle do morza) to parowanie wody powinno się zwiększyć, ponieważ morza charakteryzują się większą szybkością parowania niż lądy.

 

Dobrostan roślinny? :)

 

Zmnieszone ilości śniegu , deszczu , wysychanie stawów które zawsze miały wodę oraz strumyków obserwowane za ostatnie 30 lat (gołym okiem) tylko potwierdzają że poziom wód gruntowych sie obniża (a systemy korzenne roślin coraz mniej do tej wody dostępu mają).

 

Gdzie obserwujesz takie wysychanie? U mnie za oknem plucha a woda zbiera się aż na trawniku.

 

Jeśli nic się nie zmieni (ludzie nie zaczną logicznie współpracować nie szczedząc wysiłku i kasy) to pa kiciu za 50 lat trzeba będzie wszystko podlewać i hodować  w szklarniach a domy będą musiały być wyposarzone w systemy uzdatniania powietrza którym normalnie sie nie będzie dało oddychać.

 

No jasne towarzyszu, trzeba wprowadzić równomierne rozprowadzenie dóbr, przestać się opierać na gospodarce zależnej od pieniądza i skończyć z wyzyskiem człowieka przez człowieka!

 

Poza tym, jakież to dane pozwoliły ci twierdzić, że za 50 lat nie będzie można oddychać? Z tego co wiem zawartość pyłów, szkodliwych związków i innych świństw zmniejsza się systematycznie od 20 lat.

 

Poza tym, hodowanie w szklarniach to nie taki głupi pomysł, można by wreszcie zostawić przyrodę w spokoju.

 

 

 

Ech, ciężko się rozmawia z takim człowiekiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Zmartwię cię, termosfera składa się głównie z tlenu, a nawet jeśli byłoby tam kilka atomów wodoru, to ze względu na bardzo małą gęstość tego ośrodka, nie dochodziłoby tam do spalania

 

Ciebie też zmartwię bo ze słońca lecą go tony wodoru w każdej sekundzie (stąd sie pali).

 

j50 mówił także o lądolodzie.

 

 

Okręty atomowe przepływają pod biegunem więc lądolodu jest skromnie.

 

Nie rozumiem tego kawałka. Dlaczego się obniża? Jaki proces spowodował obniżenie się poziomu wody kiedy są topione czapy lodowe?

 

 

Poziom promieniowania jonizującego jest kilkukrotnie większy po zakończeniu testów jądrowych niż był na początku wieku, rozpylony uran ale i produkty rozpadu  ciągle rozkładają wodę na lądzie (radioliza) stąd nie mamy parowania i skraplania wody tylko grupy OH i wodór który idzie do atmosfery dochodzi do warstwy ozonowej i tam się utlenia, pozatym radon po rozpadzie dodatkowo jonizuje otoczenie. Wody ubywa bo stawy w których jak miałem 10 lat się kąpałem od 20 lat są suche, łącznie z strumieniami doprowadzającymi wodę. W studniach zbierających wodę powierzchniową jest pusto (zbyt płytkie) .

 

Dla takich mas lodu jak na przykład na Biegunie Północnym, to zdanie jest fałszywe. Poza tym, większość zamarzniętej wody znajduje się w lądolodach na Antarktyce, gdzie grubość lodu sięga 3 kilometrów.

 

 

To już inni policzyli że stopienie lodowców to podniesienie poziomu wód o 70 cm.

 

Po pierwsze założenie gwałtowniejszego osuszenia lądu jest błędne (przedłużenie rzeki wpływa na szybkość jej nurtu?) a po drugie sam sobie przeczysz. Skoro woda odpłynęła z lądu, musiała gdzieś się podziać a skoro mówiłeś o odpływie wody rzekami (w domyśle do morza) to parowanie wody powinno się zwiększyć, ponieważ morza charakteryzują się większą szybkością parowania niż lądy.

 

 

Znów się mylisz słona woda paruje znacznie słabiej niż słodka, a najszybciej wodę wysyłają w powietrze rośliny (dorosła brzoza 400l/dobę= trzy wanny wody).

Słona woda paruje przy 180st.c a słodka 100st.c.

 

 

Dobrostan roślinny?  :)

 

Bez roślin wszystko leży.

 

Gdzie obserwujesz takie wysychanie? U mnie za oknem plucha a woda zbiera się aż na trawniku.

 

Tak mówisz jakby wystarczyło zjeść wigilię i kolejny posiłek to znów wigilia.

 

No jasne towarzyszu, trzeba wprowadzić równomierne rozprowadzenie dóbr, przestać się opierać na gospodarce zależnej od pieniądza i skończyć z wyzyskiem człowieka przez człowieka

 

A to skąd przyszło ci do głowy?? Jak nie zadbamy o środowisko naturane to padnie każdy i towarzysze i biznesmeni i kapłani i zwierzeta i tylko beztlenowe bakterie bedą miały pole do popisu.

A tak nawiasem mówiąc to najbardziej odpowiednim słowem jest przyjacielu w niedoli.

 

Ech, ciężko się rozmawia z takim człowiekiem.

 

I na koniec postanowiłeś błysnąć i co ci z tego przyszło ??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciebie też zmartwię bo ze słońca lecą go tony wodoru w każdej sekundzie (stąd sie pali).

 

Co się pali? Te kilka ton w rozłożeniu na całą dzienną stronę Ziemi to bardzo nikła ilość. Poza tym, gdyby się paliło to chyba widzielibyśmy to, prawda?

 

Okręty atomowe przepływają pod biegunem więc lądolodu jest skromnie.

 

Lądolodu jest skąpe? Co to za zdanie w ogóle? Poza tym, czy ty w ogóle wiesz co to jest lądolód? Podpowiem ci, że pod biegunem go nie znajdziesz.

 

Poziom promieniowania jonizującego jest kilkukrotnie większy po zakończeniu testów jądrowych niż był na początku wieku, rozpylony uran ale i produkty rozpadu  ciągle rozkładają wodę na lądzie (radioliza) stąd nie mamy parowania i skraplania wody tylko grupy OH i wodór który idzie do atmosfery dochodzi do warstwy ozonowej i tam się utlenia, pozatym radon po rozpadzie dodatkowo jonizuje otoczenie. Wody ubywa bo stawy w których jak miałem 10 lat się kąpałem od 20 lat są suche, łącznie z strumieniami doprowadzającymi wodę. W studniach zbierających wodę powierzchniową jest pusto (zbyt płytkie) .

 

Blah, blah, bełkot. Radioliza wody? Czy ty wiesz jakiego wymaga to natężenia promieniowania jonizującego? Podpowiem ci, że zabójczego dla większości organizmów na Ziemi.

 

To już inni policzyli że stopienie lodowców to podniesienie poziomu wód o 70 cm.

 

Kto policzył? Podaj źródła to pogadamy

 

Znów się mylisz słona woda paruje znacznie słabiej niż słodka, a najszybciej wodę wysyłają w powietrze rośliny (dorosła brzoza 400l/dobę= trzy wanny wody).

Słona woda paruje przy 180st.c a słodka 100st.c.

 

Jeezu. Po raz pierwszy od bardzo dawna użyłem tego zwrotu chociaż jestem ateistą. Człowieku, czy tu chociaż podstawówkę zdałeś? Wiesz co to jest parowanie? Nie wrzenie a parowanie!!!  Woda paruje nawet w ujemnych temperaturach. Ba, nawet żelazo może parować!

 

 

Poza tym chodziło mi o ekspozycję na światło, zwiększającą szybkość parowania.

 

Tak mówisz jakby wystarczyło zjeść wigilię i kolejny posiłek to znów wigilia.

 

Co?

 

A to skąd przyszło ci do głowy?? Jak nie zadbamy o środowisko naturane to padnie każdy i towarzysze i biznesmeni i kapłani i zwierzeta i tylko beztlenowe bakterie bedą miały pole do popisu.

A tak nawiasem mówiąc to najbardziej odpowiednim słowem jest przyjacielu w niedoli.

 

To była ironia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Co się pali? Te kilka ton w rozłożeniu na całą dzienną stronę Ziemi to bardzo nikła ilość. Poza tym, gdyby się paliło to chyba widzielibyśmy to, prawda?

 

:);) prosze nie żartuj sobie, zasięg ludzkiego wzroku i widmo nie to i nie parę ton bo to nie ta skala.

 

Blah, blah, bełkot. Radioliza wody? Czy ty wiesz jakiego wymaga to natężenia promieniowania jonizującego? Podpowiem ci, że zabójczego dla większości organizmów na Ziemi.

 

Miałem ci coś jeszcz powiedzieć ale tym zdaniem zamknąłeś rozmowę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zmartwię cie ale mało wiesz, 800 ton wody na dobe wpada z kosmosu w atmosferę.

A termosfera  to płonący (tak płonący) wodór zdmuchiwany przez wiatr słoneczny.

 

Nie zaczynaj wypowiedzi od ,,Niestety - logiki Waldi nie widzisz'' tylko zapytaj dlaczego tak uważam.

 

Pomyśl również tak ze góry lodu wypychają wodę a poziom dalej się obniża tymczasem lód ma mniejsza gęstość niz woda tak więc po stopieniu lodu woda podniesie sie góra o 70cm a gdzie do 21m.

Wody głebinowe są uwięzione zgoda, ale rzeki to koryta drenujące wodę z lądu, obniżenie poziomu odpływu powoduje gwałtowniesze osuszenie lądu, zmniejszenie parowania (brak deszczu) i dalszą degradację dobrostanu roślinnego. 

 

Zmnieszone ilości śniegu , deszczu , wysychanie stawów które zawsze miały wodę oraz strumyków obserwowane za ostatnie 30 lat (gołym okiem) tylko potwierdzają że poziom wód gruntowych sie obniża (a systemy korzenne roślin coraz mniej do tej wody dostępu mają).

Brak wody w atmosferze to słabsza ochrona lądu przed promieniowaniem słonecznym a w konsekwencji  raki skóry, choroby wirusowe, obniżona ilość ozonu .

Jeśli nic się nie zmieni (ludzie nie zaczną logicznie współpracować nie szczedząc wysiłku i kasy) to pa kiciu za 50 lat trzeba będzie wszystko podlewać i hodować  w szklarniach a domy będą musiały być wyposarzone w systemy uzdatniania powietrza którym normalnie sie nie będzie dało oddychać.

Znaj proporcjum Waldi! Jak w takim razie odnosisz te 800 ton wody do milionów km3 wody na Ziemi? Była juz taka koncepcja, że woda na Ziemi pochodzi z kosmosu - tylko całej historii kosmosu by na to nie wystarczyło. Przypomnieć zatem wypada, że 1 km3 to miliard m3 (czyli ton wody). Zatem ten 1 km3 przybywa z kosmosu w ciągu 1,25 mln lat. Zaś 1000 km3 w ciągu 1,25 mld lat. A to przecież nadal pryszcz! A może byś w takim razie policzył ile ton wody przechodzi radiolizę i się rozkłada - skoro chcesz być tak skrupulatny? O termosferze nawet nie ma co gadać. Wymiana wody odbywa się niemal w 100% w obrębie troposfery.

Co do tych rzek i ich roli w odwadnianiu. Ok. 80% wody rzecznej to woda podziemna. Ale z kolei w strefach podziemnych wyróżnia się tzw. strefę intensywnej wymiany. Na terenach równinnych sięga ona szacunkowo w 90% do głębokości kilkunastu metrów. W górach więcej - ale dotyczy to grzbietów pomiędzy dolinami rzecznymi. Zaś strefa intensywnej wymiany dominuje w zasilaniu rzek. Wniosek: tylko woda podziemna płytkich stref ma znaczenie w zasilaniu rzek. Przy okazji wskazuję, że woda podziemna, której zwierciadło jest położone poniżej dna doliny nie może zasilać rzeki.

W ogólnej ilości lodu na Ziemi zdecydowanie przeważa lód lądowy, a nie morski. Nie ma zatem wtedy wyporu topiącego się lodu. Wyjaśniam przy tym następujące. Jeżeli wrzucic kostkę lodu do szklanki, to poziom wody podniesie się natychmiast. Ale już jego topnienie nie spowoduje podniesienia poziomu wody nawet o kawałek milimetra. Tak powiadał dziadek Archimedes. Jednak tymczasem zdecydowana większość lodu to jednak lód lądowy, gdzie prawo wyporu nie daje skutków. Zaznaczam przy tym, że w bilansach lodu nie operuje się miarami objętościowymi lodu. Dlatego nie ma znaczenia efekt zmian objętościowych wody po jej zamarznięciu.

Tym wysychaniem stawów nie masz się co przejmować w sensie ilości wody. Stawy są tworem sztucznym i zwiększają straty wody podziemnej na parowanie. Bo większość stawów jest zasilana wodą podziemną - nawet przy zasilaniu ze strumienia należy brać pod uwagę, że ok. 80% wody strumienia to woda podziemna. Ale należy przy tym wziąć pod uwagę pojemność troposfery w odniesieniu do potencjału parowania wody. Pojemność ta jest silnie ograniczona - czego skutkiem są opady atmosferyczne.

Natomiast zupełnie inną sprawą jest kwestia zagrożenia niedostatkiem zasobu wodnego. Dotyczy to bowiem zasobu, którym można gospodarować bez negatywnego wpływu na przyrodę. Ale też i zasobu dającego się w sposób ekonomiczny wykorzystać. W końcu przecież w niektórych krajach arabskich odsala się wodę morską - tylko oni mają na to nadwyżkę kasy i nie mają innego wyjścia. W Polsce zasób wodny nie jest równomiernie rozmieszczony (tzw. zasób wymienialny). Kumuluje się głównie w pd. części kraju - w górach. Ale tam akurat zapotrzebowanie na wodę jest znacznie zmniejszone, bo to regiony ubogie gospodarczo. Najsilniejszy deficyt wody dotyczy Wielkopolski i Kujaw. Tam w niektórych latach spada ok. 300 mm opadów, co jest wielkością uznawaną za graniczną dla strefy klimatu półsuchego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Jak w takim razie odnosisz te 800 ton wody do milionów km3 wody na Ziemi? Była juz taka koncepcja, że woda na Ziemi pochodzi z kosmosu - tylko całej historii kosmosu by na to nie wystarczyło

 

Nareszcie jakiś spójny głos w dyskusji .

800 ton na dobę to jest nic, tym bardziej że woda ta zanim spadnie na ziemię (o ile wogóle do tego dojdzie ze względu na procesy radiolizy i utleniania czystych metali na tlenki) to minie dziesiątki lat (zależy od prędkosci i kąta wejścia w atmosferę).

Popełniasz klasyczny błąd myślenia ,,współczesnych naukowców" (w cudzysłowie bo jeśli się za takich uznają a nie mają doświadczenia w kwesti elekrtryczności i nawet minimalnej wiedzy o zjawiskach zachodzących w fizyce atomowej - to dysponują potencjałem wiedzy na poziomie 18-wieku i próbują wyjaśnić otaczającą poatomową rzeczywistość) otóż zakładają trwanie i zmienność procesów na (wolne) setki i milony lat a z perspektywy własnego życia za niezmienne - a tak nie jest.

Pamiętać należy że starsi od nas czas ten nazywają erą Wodnika.

 

O termosferze nawet nie ma co gadać. Wymiana wody odbywa się niemal w 100% w obrębie troposfery.

 

Znów to samo założenie, ale to nieprawda (parująca woda może tutaj skończyć) bo ta z radiolizy tu nie kończy jest tlenem, helem, grupami OH i wodorem a te bez ograniczeń mogą wznosić się bardzo wysoko (warstwa ozonu, termosfera) i już nigdy tutaj nie spaść po dostaniu podmuchem słonecznym. (stąd obniżający sie poziom wód gruntowych i jej braki - schniemy jako planeta Panowie i Pani)

 

 

tylko woda podziemna płytkich stref ma znaczenie w zasilaniu rzek. Przy okazji wskazuję, że woda podziemna, której zwierciadło jest położone poniżej dna doliny nie może zasilać rzeki.

W ogólnej ilości lodu na Ziemi zdecydowanie przeważa lód lądowy, a nie morski. Nie ma zatem wtedy wyporu topiącego się lodu. Wyjaśniam przy tym następujące. Jeżeli wrzucic kostkę lodu do szklanki, to poziom wody podniesie się natychmiast. Ale już jego topnienie nie spowoduje podniesienia poziomu wody nawet o kawałek milimetra. Tak powiadał dziadek Archimedes. Jednak tymczasem zdecydowana większość lodu to jednak lód lądowy, gdzie prawo wyporu nie daje skutków. Zaznaczam przy tym, że w bilansach lodu nie operuje się miarami objętościowymi lodu. Dlatego nie ma znaczenia efekt zmian objętościowych wody po jej zamarznięciu.

 

To już policzyli inni po stopieniu całkowicie na Planecie poziom wody podniesie się o 70cm (dla pewności dajmy 1m) reszta do 21m to woda która opuściła naszą Planetę na zawsze.

 

Tym wysychaniem stawów nie masz się co przejmować w sensie ilości wody. Stawy są tworem sztucznym i zwiększają straty wody podziemnej na parowanie. Bo większość stawów jest zasilana wodą podziemną - nawet przy zasilaniu ze strumienia należy brać pod uwagę, że ok. 80% wody strumienia to woda podziemna. Ale należy przy tym wziąć pod uwagę pojemność troposfery w odniesieniu do potencjału parowania wody. Pojemność ta jest silnie ograniczona - czego skutkiem są opady atmosferyczne.

 

Brak wody w stawach = niedowodnione pola uprawne (mniej papu z hektara i wolniejszą regenerację gleby (,,trój polówka'' już nie wystarczy)= zwiększone nawożenie = zatrucia pokarmowe ludzi źle zbilansowaną mieszanką nawozów) i lasy , a to oznacza zmniejszoną wydajność w przyrostu masy drewna = mniej tlenu = mniejsze parowanie = większe spalanie paliw kopalnych = wiecej siarki w powietarzu = dalsza chemiczna degradacja dobrostanu roślinnego = kwaśne deszcze , mikroopady , więcej pyłu zawieszonego = choroby układu oddechowego (rak) = mutacje i chore potomstwo = ludzki czynnik degradujący Planetę = czapa dla gatunku  .

Wszak sami tu nie mieszkamy.

 

Natomiast zupełnie inną sprawą jest kwestia zagrożenia niedostatkiem zasobu wodnego. Dotyczy to bowiem zasobu, którym można gospodarować bez negatywnego wpływu na przyrodę. Ale też i zasobu dającego się w sposób ekonomiczny wykorzystać. W końcu przecież w niektórych krajach arabskich odsala się wodę morską - tylko oni mają na to nadwyżkę kasy i nie mają innego wyjścia.

 

Dziś ich stać i nie mają wyjścia, jutro my nie będziemy mieli wyjścia (a oni zaczną migrować po dobroci albo siłą) stąd zupełnie nieistotne czy Tusk czy Kaczyński rządzi bo ani jeden ani drugi tego problemu nie dostrzega a nędzne życie wiodą i umierają miliony (w tym czasie medialna tuba pieprzy o byle czym (RMF,TVN) zupełnie w d*pie mając sprawy poważne) .

Tak więc ,,osiemnastowieczni naukowcy'' pracujący współcześnie w nauce uspali wszystkich bajkami o trwających milony lat zmianach klimatu , a te się zmieniają w 20lat. Miłego życia aż do śmierci tak przy 50 na raka, a waszym dzieciom rokuję już tylko 40. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to liczymy Waldi. Całkowita powierzchnia oceanu światowego wynosi 361,3 mln km2.

Ilość wody w lodowcach wynosi 24,06 mln m3. Z tego mamy rachunek następujący:

24060000 km3 : 361300000 km2 = 0,0666 km (czyli 66,6 m)

Zatem gdyby uległ stopieniu cały lód lodowcowy, to poziom oceanu podniósłby się o 66,6 m.

Jest to wielkość przybliżona, bowiem część brzeżnych stref lądolodu antarktycznego to lód pływający. Nie jest jasnym jaka poprawka miałaby być wprowadzona na zalanie wodą morską wytopionych z lodu części Antarktydy. Rzecz bowiem w tym, że odciążeniu podłoża spowodowanemu zniknieciem lądolodu towarzyszy podnoszenie podłoża (tzw. glaciizostatyczne). Może ono przyjmować rozmiary duże - setki metrów lub nawet więcej. Podana wielkość powina być nieco zmniejszona wskutek zwiększenia sie powierzchni oceanów po podniesieniu poziomu wody. Można chyba przypuszczać, że całkowite podniesienie poziomu wody wynosiłoby prawdopodobnie ok. 60 m.

Co zaś do tego obniżenia poziomu wody podziemnej, to sprawa wcale nie jast taka oczywista. Jeśli lodowce mają się stopić, to wzrosnąć musi temperatura powietrza. To zaś oznacza znaczne zdynamizowanie obiegu wody: większa frekwencja opadów i ich wyższe sumy. Oczywiście różnie by to wyglądało w róznych częściach świata.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Ilość wody w lodowcach wynosi 24,06 mln m3. Z tego mamy rachunek następujący:

24060000 km3 : 361300000 km2 = 0,0666 km (czyli 66,6 m)

 

Tyle że nie bierzesz pod uwagę terenów które woda zaleje .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co za dziadostwo , zamknęło mi okno w trakcie edycji posta i wywaliło treść.

 

Sprawdziłem informację skąd mi się wzieło 0,7 m , dotyczy to lodowców górskich (tych będących dostępnym zapasem słodkiej wody) , lądolody nie przyrastają od śniegu (w górę) tylko rozrastają się i kurczą więc dalej brakuje 21m poziomu (wynikałoby z tego że ich wyniesienie nad powierzchnię morza wynika z wypychającej siły magmy pod nimi, co po ich stopieniu mogłoby się powiększyć i być przyczyną obrócenia płaszcza).

 

Prognoza na 21wiek:

Według przewidywań opartych na wyliczeniach przy pomocy modeli komputerowych, poziomu morza będzie nadal wzrastał w XXI wieku. Są to jednak prognozy bardzo wątpliwe, gdyż brak jest wystarczająco długich serii pomiarowych, z różnych części świata, które posłużyłyby do weryfikacji modeli. Najbardziej wiarygodne prognozy mówią, iż poziom wody w oceanach do końca XXI wieku podniesie się o około 11 do 77 cm. Jak widać zakres możliwych zmian jest ogromny, wszystkie badania bowiem wskazują na nierównomierny wzrost poziomu morza na świecie.

 

http://www.atmosphere.mpg.de/enid/1__Oceany_i_klimat/-_Podnoszenie_si__poziomu_morza_3ng.html

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lądolody powstają właśnie ze śniegu. Jest to znany dobrze proces zamiany śniegu najpierw w firn, a następnie lód lodowcowy. Podłoże pod lądolodem nie ulega wynoszeniu w górę, a wręcz przeciwnie - obniża się ono pod wpływem masy lodowej. Badania wykazały, że sama Antarktyda jest archipelagiem wysp pokrytym czapą lądolodu o max grubości do 4800 m. Nie należy jednak na podstawie tego wnioskować, że po wytopieniu lądolodu powstałby tam rzeczywiście archipelag wysp. Wytopieniu towarzyszyłoby bowiem wypiętrzenie podłoża średnio o ok. 1 km.

Co do tego nieuwzględnienia przeze mnie terenów zalanych - to nie jest całkiem prawda. Wskazałem bowiem na poprawkę związaną ze zwiększeniem powierzchni oceanu wskutek przyboru wody. Przede wszystkim dlatego właśnie te 66,6 m należy zmniejszyć do ok. 60 m.

W historii czwartorzędu głównym czynnikiem zmian poziomu oceanu prawdopodobnie nie było wytapianie się lądolodu antarktycznego. Niezbyt duży także wpływ na to miało wytapianie się lodowców górskich. Natomiast zdecydowanie największy wpływ miało powstanie lądolodu skandynawskiego i laurentyńskiego (Kanada, część USA). Lądolód skandynawski nie tylko obejmował swym zasięgiem znaczną część Europy, ale prawdopodobnie także część oceanu między Skandynawią i Spitsbergenem. To powodowało bardzo duże obniżenie poziomu oceanów. Poziom ten następnie wzrastał w okresie wytapiania się tych dwóch lądolodów. Oczywiście towarzyszyło temu zmniejszanie się zlodowacenia w obszarach górskich.

Podczas ostatniego zlodowacenia poziom mórz był o 120-150 m niższy niż obecnie. Sprawa jest jednak skomplikowana, dlatego polecam hasło wikipedii "zmienność poziomu morza". Jest to tam całkiem dobrze opisane, choć z konieczności skrótowo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ponieważ nie mogę edytować poprzedniego postu w trybie modify, to uzupełniam w kolejnym o pewne ciekawostki związane z poziomem oceanu i innymi zjawiskami.

Jeśli szukać jakichś sensacji związanych z zanikiem i rozwojem lądolodów, to wskazać można na dwie sprawy. Pierwszą stanowią doniesienia o znalezieniu podwodnych budowli na głębokościach rzędu kilkadziesiąt metrów poniżej poziomu morza. Ta sprawa jest na razie niewystarczająco udokumentowana, ale stanowi pozywkę dla różnych teorii o cykliczności rozwoju cywilizacji ludzkiej na Ziemi.

Drugą sprawą jest szalona koncepcja Hapgooda. Napisał on niedługo po wojnie publikację zawierającą opis niesamowitych konsekwencji rozrostu i zaniku lądolodów. Uważał on, że tak wielkie zmiany w rozmieszczeniu mas musiały powodować zachwianie rozkładu momentu obrotowego Ziemi. Na podstawie tego postawił tezę o odspajaniu się przez to litosfery (wielki uskok litosferyczny) i następnie jej przemieszczaniu względem stref głębszych. Wstęp do publikacji Hapgooda napisał Einstein, który w ogólności poparł tę koncepcję (a przynajmniej nie znalazł w niej fizycznych sprzeczności).

Konsekwencją przyjęcia koncepcji Hapgooda musiała by być gwałtowna wędrówka biegunów geograficznych - ale nie poprzez zmianę nachylenia osi ziemskiej, a poprzez przesunięcie litosfery. Niektórzy wskazują w związku z tym na ślady tego w orientacji niektórych budowli (np. piramidy Majów). Najważniejsze jednak jest to, że takiemu przesunięciu musiałabyby towarzyszyć fala gigatsunami o wysokości nawet kilku km, okrążająca następnie Ziemię. Miałoby to stać się przyczyną istnienia potopu, przetrwałego w przekazach najstarszych ludów (w tym Biblia, ale także potopy wymieniane przez starożytnych Greków). Teoria Hapgooda jest b. kontrowersyjna i nie znalazła poparcia w świecie nauki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciekawa ta teoria i chyba skończy się jak w książce Lema :

 

....kiedy odpalono czwarte sztuczne słońce w okolicach bieguna a topniejący lód prawie codziennie przynosił coraz to nowe artefakty ... czy coś w tym rodzaju.

 

http://www.gwiazdy.com.pl/14_00/25.htm

 

Wg. tej teorii to może i dobrze że  ocieplenie postępuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W ciągu ostatnich 20 lat doszło do znacznych zmian koloru oceanów. To globalny trend, którego najbardziej prawdopodobną przyczyną jest globalne ocieplenie, informują naukowcy z MIT, brytyjskiego Narodowego Centrum Oceanograficznego, University of Maine i Oregon State University. Zmiany obejmują aż 56% oceanów, czyli powierzchnię większą niż powierzchnia wszystkich lądów.
      Najbardziej widoczne są zmiany w obszarach równikowych, gdzie kolor wody staje się coraz bardziej zielony. Oznacza to, że dochodzi do zmian ekosystemów na powierzchni, gdyż na kolor wody wpływają żyjące w niej organizmy oraz rozpuszczone minerały. W tej chwili nie wiadomo, jakie konkretnie zmiany w ekosystemie powodują taką zmianą koloru. Naukowcy są pewni jednego – najbardziej prawdopodobną przyczyną zmian jest zmiana klimatu.
      Zmiany takie nie są zaskoczeniem. Współautorka badań, Stephanie Dutkiewicz z MIT od wielu lat prowadzi symulacje komputerowe, które pokazywały, że do takich zmian dojdzie. Fakt, że je teraz mogę obserwować w rzeczywistości nie jest zaskoczeniem. Ale jest to przerażające. Zmiany te są zgodne z tym, co pokazują symulacje dotyczące wpływu człowieka na klimat, stwierdza uczona. To kolejny dowód na to, jak ludzka aktywność wpływa na życie na Ziemi na wielką skalę. I kolejny sposób, w jaki wpływamy na biosferę, dodaje doktor B. B. Cael z Narodowego Centrum Oceanograficznego w Southampton.
      Kolor oceanu zależy od tego, co znajduje się w górnych warstwach wody. Woda głębokiej błękitnej barwie zawiera niewiele życia, a im bardziej zielona, tym więcej w niej organizmów żywych, przede wszystkim fitoplanktonu. Fitoplankton stanowi podstawę morskiego łańcucha pokarmowego. Rozciąga się on od fitoplanktonu, przez kryl, ryby, ptaki morskie po wielkie morskie ssaki. Fitoplankton absorbuje też i zatrzymuje dwutlenek węgla. Dlatego też naukowcy starają się go jak najdokładniej monitorować, by na tej podstawie badać, jak ocean reaguje na zmiany klimatu. Robią to wykorzystując satelity śledzące zmiany chlorofilu poprzez porównanie światła zielonego i niebieskiego odbijanego od powierzchni oceanów.
      Przed około 10 laty jedna z autorek obecnych badań, Stephanie Henson, wykazała, że potrzeba co najmniej 30 lat ciągłych obserwacji chlorofilu, by wyciągnąć wnioski na temat zmian jego koncentracji pod wpływem globalnego ocieplenia. Jest to spowodowane olbrzymimi naturalnymi zmianami oceanicznego chlorofilu rok do roku, więc odróżnienie corocznych zmian naturalnych od długoterminowego trendu powodowanego ociepleniem wymaga długotrwałych obserwacji.
      Z kolei przed 4 laty Dutkiewicz i jej zespół opublikowali artykuł, w którym dowiedli, że naturalne zmiany innych kolorów oceanu są znacznie mniejsze niż zmiany chlorofilu. Zatem – jak dowodzili na podstawie opracowanego przez siebie modelu – korzystając ze zmian chlorofilu i korygując je o zmiany innych kolorów, można wyodrębnić zmiany koloru powodowane ociepleniem już po 20, a nie po 30 latach obserwacji.
      W trakcie najnowszych badań naukowcy przeanalizowali pomiary koloru oceanów zbierane od 21 lat przez satelitę Aqua. Zainstalowany na jego pokładzie instrument MODIS (Moderate Resolution Imaging Spectroradiometer) przygląda się oceanom w 7 zakresach światła widzialnego, w tym w 2 tradycyjnie używanych do monitorowania chlorofilu. Naukowcy najpierw przeprowadzili analizy wszystkich kolorów w różnych regionach w poszczególnych latach. Tak badali zmiany roczne. To pozwoliło im określić naturalną zmienność dla wszystkich 7 zakresów fali. Następnie przyjrzeli się całemu światowemu oceanowi w perspektywie 20 lat. W ten sposób na tle naturalnych dorocznych zmian wyodrębnili trend długoterminowy.
      Chcąc się przekonać, czy trend ten może mieć związek ze zmianami klimatu, porównali go z modelem Dutkiewicz z 2019 roku. Model ten pokazywał, że znaczący trend powinien być widoczny po 20 latach obserwacji, a zmiany kolorystyczne powinny objąć około 50% powierzchni oceanów. Okazało się, że dane z modelu zgadzają się z danymi obserwacyjnymi – trend jest silnie widoczny pod 20 latach, a zmiany objęły 56% powierzchni. To sugeruje, że obserwowany trend nie jest przypadkową wariacją w systemie. Jest on zgodny z modelami antropogenicznej zmiany klimatu, mówi B.B. Cael.
      Mam nadzieję, że ludzie potraktują to poważnie. To już nie tylko model przewidujący, że dojdzie do zmian. Te zmiany zachodzą. Ocean się zmienia, podsumowuje Dutkiewicz.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Spacerowicze odwiedzający jedną z plaż w San Diego mogli ostatnio oglądać... różową wodę. Niezwykły widok nie był jednak niczym groźnym ani niepokojący. Woda została celowo zabarwiona na różowo przez naukowców, którzy badają, w jaki sposób wody rzek mieszają się z wodami oceanów.
      Rzeki i ich estuaria odgrywają ważną rolę w dostarczaniu słodkiej wody oraz osadów i zanieczyszczeń do przybrzeżnych regionów oceanów. Niewiele jednak wiadomo o tym, jak przebiega interakcja lżejszych wód słodkich z cięższymi, gęstszymi i często chłodniejszymi wodami przybrzeżnymi oceanu.
      Od początku roku naukowcy ze Scripps Institution of Oceanography i University of Washington kilkukrotnie kolorowali wody bezpiecznym dla środowiska różowym barwnikiem, by obserwować, jak niewielkie estuarium wpływa na przybrzeżne wody oceanu.
      Jestem bardzo podekscytowana, bo dotychczas nie prowadzono tego typu badań. To naprawdę unikatowy eksperyment, mówi kierująca eksperymentem oceanograf Sarah Giddings. Zgromadziło się tutaj wielu ekspertów z różnych dziedzin. Sądzę, że uzyskamy naprawdę interesujące dalekosiężne wyniki. Połączymy je z wynikami starszych badań oraz z symulacjami komputerowymi. Chcemy zrozumieć, jak rozprzestrzenia się w oceanie woda z niewielkich estuariów, dodaje. Interesuje mnie, w jaki sposób interakcja sił fizycznych – zderzenia fal oceanu z wpływającą doń wodą z rzeki – wpływa na to, co dzieje się z wodą rzeczną, mówi doktor Alex Simpson.
      Barwnik, który zabarwiono wodę rzeki, jest śledzony z lądu, wody i powietrza. Specjalne czujniki zostały umieszczone między innymi na palach wbitych w dno i na samym dnie. Dane zbierane są poprzez pomiary fluoroscencji barwnika, a naukowcy mierzą prądy oceaniczne, wysokość fal, zasolenie i temperaturę wody oraz badają ich zmiany w czasie i wpływ na nie wód słodkich. W ten sposób zyskają informację o konkretnym miejscu badań, ale dzięki temu lepiej można będzie zrozumieć, jak niewielkie i średniej wielkości estuaria wpływają na rozprzestrzenianie się osadów, zanieczyszczeń, narybku i innych istotnych elementów środowiska przybrzeżnego.
      Wiele z wcześniejszych badań tego typu skupiało się na dużych rzekach, dlatego też niewiele wiemy o mniejszych ciekach wodnych. Na miejsce eksperymentów wybrano Los Peñasquitos Lagoon, gdyż jest to bardzo reprezentatywny przykład niewielkiego estuarium, z którego woda przedostaje się na dość jednorodne wybrzeże.
      Barwnik wypuszczany jest w czasie odpływu, gdyż naukowcy chcą mieć gwarancję, że zostanie on poniesiony w głąb oceanu. Gołym okiem widać go przez wiele godzin, a instrumenty naukowe są w stanie wykryć go przez około 24 godziny.
      Badania prowadzone są w ramach projektu Plumes in Nearshore Conditions (PiNC).

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wody oceaniczne na średnich głębokościach (200–1000 m), które są domem dla wielu gatunków ryb, zaczęły w nienaturalnym tempie tracić tlen – ostrzegają chińscy uczeni na łamach pisma Amerykańskiej Unii Geofizycznej. Do roku 2080 aż 70% światowych oceanów może się dusić z powodu braku tlenu spowodowanego zmianami klimatycznymi. Nowe badania pokazały, że w ubiegłym roku doszło do przekroczenia punktu krytycznego utraty tlenu.
      Tlen rozpuszczony w oceanach jest potrzebny żyjącym tam zwierzętom do oddychania. Jednak ogrzewające się wody zawierają mniej tlenu. Naukowcy od lat obserwują powolny spadek ilości tlenu w wodach oceanicznych. Jednak najnowsze badania pokazują, że sytuacja jest bardziej dramatyczna, niż sądzono.
      Autorzy badań opublikowanych na łamach Geophysical Research Letters wykorzystali modele klimatyczne do sprawdzenia, jak i kiedy poziom utraty tlenu w wodach oceanicznych będzie większy niż naturalna zmienność. Okazało się, że na średnich głębokościach do przekroczenia poziomu naturalnej zmienności doszło prawdopodobnie w 2021 roku. Jeśli to prawda, wpłynie to np. na rybołówstwo na całym świecie. Modele przewidują, że do roku 2080 wszystkie strefy oceaniczne doświadczą większej niż naturalna utraty tlenu.
      Na głębokości od 200 do 1000 metrów rozciąga się strefa mezopelagialu. Wiele gatunków komercyjnie poławianych ryb żyje właśnie w tej strefie. Ubytek tlenu oznacza, że ucierpi rybołówstwo i dostawy żywności, nie mówiąc już o stratach środowiskowych.
      Wraz z globalnym ociepleniem rośnie temperatura wód oceanicznych. A w ciepłej wodzie rozpuszcza się mniej tlenu, co z kolei zmniejsza mieszanie się poszczególnych warstw wody. Mezopelagial jest szczególnie wrażliwy na ubytek tlenu, gdyż z jednej strony nie jest wzbogacany tlenem z atmosfery oraz fotosyntezy, jak wyżej położone warstwy, a z drugiej to w nim zachodzi większość zużywających tlen procesów rozkładu glonów.
      Dla nas to bardzo ważna strefa oceanu, gdyż żyje w niej wiele komercyjnie poławianych gatunków ryb. Ubytek tlenu wpływa też na inne morskie zasoby, ale ryby są dla nas najważniejsze i mają największy wpływ na naszą codzienną dietę, mówi główna autorka badań, Yuntao Zhou z Shanghai Jiao Tong University. Oceanograf Matthew Long z amerykańskiego Narodowego Centrum Badań Atmosferycznych (NCAR), który nie brał udziału w badaniach, komentuje, że badania chińskich uczonych pokazują, jak pilna jest potrzeba zapobiegania zmianom klimatu. Ludzkość zmienia obecnie stan metaboliczny największego ekosystemu na planecie, a konsekwencji tej zmiany nie znamy.
      Chińscy naukowcy przyjrzeli się utracie tlenu w epipelagialu (0–200 m), mezopelagialu (200–1000 m) i batypelagialu (1000–4000 m). Poddali analizie matematycznej dane, by sprawdzić, kiedy zmiany w ilości rozpuszczone w nich tlenu będą większe, niż naturalna zmienność. Połączyli je z dwoma modelami klimatycznymi – jednym zakładającym wysoką emisję gazów cieplarnianych przez człowieka i drugim, zakładającym niską emisję.
      W obu zbadanych scenariuszach to właśnie mezopelagial jest tą strefą, która najszybciej traci tlen, a utrata występuje na największym obszarze globalnych oceanów. W scenariuszu niskiej emisji proces utraty ponad naturalną zmienność rozpoczyna się 20 lat później, niż w scenariuszu emisji wysokiej. To zaś pokazuje, że ograniczenie emisji może pomóc w opóźnieniu niekorzystnych zmian.
      Naukowcy zauważyli tez, że oceany położone bliżej biegunów są bardziej narażone na utratę tlenu. Nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje, ale może mieć to związek z faktem, że okolice biegunów ocieplają się najszybciej. Dochodzi też do rozszerzania tropikalnych stref znanych z niskiej zawartości tlenu, mówi Zhou. Strefy o minimalnej zawartości tlenu rozprzestrzeniają się na wyższe szerokości geograficzne, zarówno na północ, jak i południe. To zjawisko, na które powinniśmy zwrócić więcej uwagi, stwierdza uczona. Obecnie nie wiadomo, czy gdyby całkowicie udało się powstrzymać globalne ocieplenie, to czy poziom tlenu w oceanach powrócił do epoki przedprzemysłowej.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jednym z najważniejszych odkryć dokonanych w ciągu ostatnich 25 lat było stwierdzenie, że w Układzie Słonecznym istnieją światy, gdzie pod powierzchnią skał i lodu kryje się ocean. Takimi obiektami są księżyce wielkich planet jak Europa, Tytan czy Enceladus. Teraz S. Alan Stern z Southwest Research Institute przedstawił hipotezę mówiącą, że takie światy z wewnętrznym ciekłym oceanem (IWOW) są powszechne we wszechświecie i znacząco zwiększają one liczbę miejsc, w których może istnieć życie. Dzięki nim może ono bowiem występować poza wąską ekosferą.
      Od dawna wiadomo, że planety takie jak Ziemia, z oceanami na powierzchni, muszą znajdować się w ekosferze swoich gwiazd, czyli w takiej odległości od nich, że gdzie temperatura pozwala na istnienie wody w stanie ciekłym. Jednak IWOW mogą istnieć poza ekosferą. Co więcej, obecne tam życie może być znacznie lepiej chronione niż życie na Ziemi. W światach taki jak nasz życie narażone jest na wiele zagrożeń, od uderzeń asteroidów przez niebezpieczne rozbłyski słoneczne po eksplozje pobliskich supernowych.
      Stern, który zaprezentował swoją hipotez podczas 52. dorocznej Lunar and Planetary Science Conference, zauważa, że światy z wewnętrznym ciekłym oceanem” zapewniają istniejącemu tam życiu lepszą stabilność środowiskową i są mniej narażone na zagrożenia ze strony własnej atmosfery, gwiazdy, układu planetarnego czy galaktyki niż światy takie jak Ziemia, z oceanem na zewnątrz. IWOW są bowiem chronione przez grubą, liczącą nawet dziesiątki kilometrów, warstwę lodu i skał.
      Uczony zauważa ponadto, że warstwa ta chroni potencjalnie obecne tam życie przed wykryciem jakąkolwiek dostępną nam techniką. Jeśli więc w takich światach istnieje życie i jeśli może w nich rozwinąć się inteligentne życie to – jak zauważa Stern – istnienie IWOW pozwala na poradzenie sobie z paradoksem Fermiego. Jego twórca, Enrico Fermi, zwrócił uwagę, że z jednej strony wszystko wskazuje na to, że wszechświat powinien być pełen życia, w tym życia inteligentnego, a my dotychczas nie mamy dowodu na jego istnienie. Ta sama warstwa, która tworzy w takich światach stabilne i bezpieczne środowisko jednocześnie uniemożliwia wykrycie tego życia, mówi Stern.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Najnowszy raport na temat oceanów i lodu, przygotowany na zlecenie Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC), pokazuje, że oceany tracą zdolność absorbowania ciepła i pochłaniania dwutlenku węgla z atmosfery. Innymi słowy, w coraz mniejszym stopniu łagodzą one zmiany klimatu.
      Od początku lat 90. ubiegłego wieku tempo ogrzewania się oceanów zwiększyło się dwukrotnie, a oceaniczne fale ciepła stają się coraz częstsze i bardziej intensywne. To zmienia ekosystem oceanu i napędza coraz potężniejsze sztormy. Oceany stają się też coraz bardziej kwaśne, co zagraża i rafom koralowym i rybołówstwu.
      Oceany nie są w stanie nadążyć za rosnącą emisją gazów cieplarnianych, mówi Ko Barrett, wiceprzewodniczący IPCC i wicedyrektor US NOAA. Konsekwencje dla natury i człowieka będą olbrzymie, dodaje.
      Raport został przygotowany przez ponad 100 naukowców z 30 krajów. Przed dwoma dniami opublikowano jego 42-stronicowe podsumowanie.
      Autorzy raportu prognozują, że jeśli emisja gazów cieplarnianych nadal będzie rosła, to do roku 2100 poziom oceanów zwiększy się o 1,1 metra. To o 10 centymetrów więcej, niż przewidywano w raporcie z 2013 roku. Richard Alley, geolog z Pennsylvania State University mówi, że szacunki te i tak są bardzo ostrożne, gdyż naukowcy nie są w stanie powiedzieć, kiedy może dojść do załamania się lądolodów, szczególnie w zachodniej Antarktyce. Jeśli to się stanie, zmiany w poziomie oceanów będą znacznie szybsze niż przewiduje raport. Przyrost poziomu oceanów może być albo nieco niższy, albo nieco wyższy, albo znacznie wyższy. Na pewno zaś nie będzie znacząco niższy, mówi Alley.
      Zwiększony poziom oceanów to wyższe ryzyko powodzi w czasie sztormów, które będą coraz częstsze i coraz silniejsze. Do roku 2050 powodzie, które obecnie uznajemy za powodzie stulecia, będą w wielu miejscach na świecie miały miejsce co roku.
      Jednak to, jak poważne będą zmiany klimatu wciąż będzie zależało od nas. Do roku 2300 poziom oceanów może wzrosnąć od 0,6 do 5,4 metra. Wszystko będzie zależało od tego, jak szybko ludzkość będzie zmniejszała emisję gazów cieplarnianych.
      Poziom oceanów będzie rósł przez kolejne wieki. Pytanie brzmi: czy będziemy w stanie tym zarządzać, mówi klimatolog Michael Oppenheimer z Princeton University i koordynator prac nad rozdziałem dotyczącym wzrostu poziomu oceanów.
      We wstępnej wersji raportu znalazła się też informacja, że z powodu wzrostu poziomu oceanów miejsce zamieszkania będzie musiało zmienić 280 milionów ludzi. Z ostatecznej wersji analizy dane te usunięto, gdyż naukowcy uznali, że źle zinterpretowali jedne z badań.
      Odnośnie zaś pokrywy lodowej naukowcy stwierdzili, że od roku 1979 letni minimalny zasięg lodu w Arktyce zmniejsza się średnio o 13% co dekadę. To prawdopodobnie najszybsze tempo od co najmniej 1000 lat. Około 20% ziemi w Arktyce jest narażonej na gwałtowne rozmarznięcie, co doprowadzi do obniżenia poziomu gruntu. Do końca wieku obszar Arktyki pokryty niewielkimi jeziorami może zwiększyć się o 50%. Z kolei w górach na całym świecie do roku 2100 może dojść do utraty 80% małych lodowców.
      Zmiany klimatu mają wpływ na obieg wody od najwyższych partii gór po głębiny oceaniczne, co odbija się na ekosystemie. Bez znacznych redukcji emisji do roku 2100 ogólna masa zwierząt morskich może zmniejszyć się o 15%, a masa maksymalnego połowu ryb spadnie aż o 24%. Jak mówi ekolog rybołówstwa Kathy Mills z Gulf of Maine Research Institute w Portland, na północnym Atlantyku wieloryby przeniosły się bardziej na północ w poszukiwaniu chłodniejszych wód, a to zwiększa ryzyko, że zaplączą się w sieci do połowu homarów.
      Zmiany w oceanach oznaczają, że w przyszłości ludzkość czekają poważne problemy, mówi Jane Lubchenco z Oregon State University, była szefoa NOAA.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...