Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Po niemal 35 latach milczenia baronowa Murphy przyznała się, że dziwaczna dolegliwość nazwana moszną wiolonczelisty rzeczywiście jest jej wymysłem. W maju 1974 roku Elain napisała list do British Medical Journal, a podpisał go jej mąż John. Żart był reakcją na opublikowane wcześniej na łamach BMJ doniesienie nt. sutka gitarzysty. Wg jego autora, 3 klasycznych gitarzystów nabawiło się zapalenia gruczołu sutkowego wskutek podrażnienia go podczas dociskania instrumentu do piersi.

Pomyśleliśmy, że to najprawdopodobniej dowcip i postanowiliśmy się posunąć o krok dalej, opisując analogiczną przypadłość trapiącą wiolonczelistów. Każdy, kto kiedykolwiek widział grę na wiolonczeli, wie, iż jest to fizycznie niemożliwe. Ku naszemu zaskoczeniu list opublikowano.

List sygnował tylko pan Murphy, ponieważ nie był lekarzem, a w ten sposób jego żona zabezpieczała się przed ewentualnymi sankcjami nadzoru medycznego. Po wielu latach stosowne oświadczenie członkini Izby Lordów zamieszczono na łamach tego samego prestiżowego perodyku, gdy w jednym z artykułów bożonarodzeniowego wydania powołano sią na wymyśloną przez nią dolegliwość.

Teraz będziemy musieli oficjalnie wycofać lub skorygować ówczesne doniesienia. Kiedy coś wnika do literatury naukowej, zadomawia się tam na dobre. Ale tego typu wydarzenia sprawiają, że życie staje się zabawne - przekonuje rzecznik British Medical Journal. Gdy przejrzał on inne pisma medyczne, okazało się, że od czasu wymyślenia w 1974 r. o mosznie wiolonczelisty wspominało się tam co najmniej kilkakrotnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jeśli chcesz spłodzić dziecko, zajmij się tym przed wyjazdem na wakacje na słoneczną Ibizę. Australijscy naukowcy z Bourn Hall Clinic w Cambridgeshire przestrzegają, że zbyt długie opalanie się w dopasowanych kąpielówkach zmniejsza liczbę plemników w spermie i skraca czas ich przeżycia.
      Inni eksperci mają co do tego wątpliwości. Podkreślają, że jeśli tak rzeczywiście jest, ludzie z gorących stref klimatycznych powinni mieć duże problemy z rozmnażaniem się. Zwracają jednak uwagę na możliwość uszkodzenia DNA męskich gamet wskutek przegrzania moszny.
      Dla wielu par wyjazd na wakacje to szansa na całkowite zrelaksowanie się, a to z pewnością zwiększa szanse poczęcia dziecka. Z drugiej jednak strony plemniki dojrzewają przez 8 tygodni i w tym okresie są niezwykle wrażliwe na zmiany temperatury. Budowa i umiejscowienie jąder umożliwiają chłodzenie, dlatego zamykanie ich ciasnej bieliźnie, np. kąpielówkach, i podgrzewanie to krok wbrew naturze.
      Dr Thomas Mathews, dyrektor medyczny Bourn Hall, podkreśla, że wśród zgłaszających się do placówki pacjentów można zaobserwować efekt pór roku. Na pierwszej wizycie sperma ma prawidłowe parametry, a na drugiej, za pół roku, liczebność plemników okazuje się mniejsza.
      Mathews podkreśla, że od dawna wiadomo, iż wystawianie przez dłuższy czas jąder na oddziaływanie wysokich temperatur prowadzi do spadku liczebności plemników. W latach 50. zwyczaj regularnego kąpania się w gorącej wodzie uważano za zgubny.
      Australijczycy zaobserwowali, że podgrzanie jąder u zwierząt skutkowało śmiercią komórek płciowych, co jest równoznaczne ze spadkiem liczby plemników w spermie. Te plemniki, którym udawało się przeżyć, były natomiast mniej mobilne, a więc w mniejszym stopniu zdolne do zapładniania.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...