Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Straszenie wirtualnym wilkiem

Rekomendowane odpowiedzi

Co zrobić, gdy na podorędziu nie ma żywego wilka? Posłużyć się jego plakatem... Tak właśnie postąpił chiński pasterz, który z braku psa i innych pomocników postanowił pokierować swoim stadem w bardziej wyrafinowany sposób.

Zdjęcie kroczącego dumnie na tyłach trzódki mężczyzny obiegło chiński Internet i zrobiło prawdziwą furorę. Jego autorem jest Du Hebing, który ujrzał tę chwytającą za serce scenkę rodzajową, wracając z Parku Dzikich Zwierząt Qinling.

Co ciekawe, pasterzowi udawało się przestraszyć owce i skierować je na właściwą drogę. Czy działo się tak za sprawą fotografii wilczej fizjonomii, czy talentu samego pomysłodawcy, tego nie wiadomo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

te dlugonogie owce wcale nie wygladaja jakby sie wystraszyly wilka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W świecie takie historie uchodzą na sucho. W Unii Europejskiej już pasterz  byłby skończony. Obrońcy praw zwierząt, obrońcy praw owiec i same przepisy z Brukseli tak szczegółowe, że można z zamkniętymi oczami do kibelka  chodzić, spowodowałyby że baca trafiłby całkiem legalnie przed oblicze temidy za stresowanie zwierząt. Poza tym te owce na pewno nie spełniały by norm unijnych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Straszenie wirtualnym wilkiem

 

Ekhu, wypraszam sobie. :) A tak na serio, to ciekawe czy nie lepszy efekt odniosłoby nagranie odgłosów wilczych, bo te owieczki wydają się conajmniej leniwe i mało zainteresowane (w dodatku nieproporcjonalnie wielkim i niekompletnym) zdjęciem wilka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Internet pełen jest zdjęć jedzenia. Widzimy je i w mediach społecznościowych, i na witrynach WWW, i na reklamach. Wiele z nich prezentowanych jest po to, by wywołać w nas chęć zjedzenia konkretnej rzeczy czy dania. Widok żywności ma spowodować, że staniemy się głodni. Jednak badania przeprowadzone przez naukowców z Aarhus University pokazują, że prezentacja zdjęć z jedzeniem może mieć na nas przeciwny wpływ. Szczególnie, jeśli wielokrotnie widzimy tę samą potrawę.
      Duńscy uczeni dowodzą, że gdy widzimy to samo zdjęcie pożywienia ponad 30 razy, czujemy się bardziej najedzeni, niż zanim zobaczyliśmy fotografię po raz pierwszy. Ponadto uczestnicy badań, którym wielokrotnie pokazywaliśmy to samo zdjęcie i pytaliśmy ich, jak dużo danego produktu by zjedli, już po trzeciej prezentacji wybierali mniejsze porcje, mówi doktor Tjark Andersen.
      Może się wydawać dziwne, że uczestnicy badań czuli się najedzeni, podczas gdy niczego nie zjedli. Ale to naturalnej zjawisko. To, co myślimy o jedzeniu ma bowiem wpływ na apetyt. Apetyt jest ściślej powiązany z doświadczeniem poznawczym, niż się większości z nas wydaje. Bardzo ważny jest sposób, w jaki myślimy o jedzeniu. Eksperymenty pokazały na przykład, że jeśli ludziom powie się, że są różne kolory żelków i pozwoli im się jeść do woli żelki czerwone, to nadal będą chcieli zjeść żelka żółtego, mimo że żółte smakują tak samo jak czerwone, wyjaśnia Andersen. Z kolei z innych badań wynika, że jeśli wyobrażamy sobie, jak nasze zęby zagłębiają się w soczyste jabłko, dochodzi do aktywacji tych samych obszarów mózgu, co podczas jedzenia. Mamy tutaj do czynienia z reakcją fizjologiczną na samą myśl o czymś. To dlatego możemy poczuć się najedzeni bez jedzenia, dodaje uczony.
      Naukowcy z Aarhus nie są pierwszymi, którzy zauważyli, że same obrazy jedzenia zwiększają uczucie sytości. To wiedzieli już wcześniej. Chcieli się jednak dowiedzieć, jak wiele ekspozycji na obraz potrzeba, byśmy czuli się najedzeni oraz czy różne zdjęcia tego samego pożywienia zniosą uczucie sytości.
      Z wcześniejszych badań wiemy, że zdjęcia różnych rodzajów żywności nie mają tego samego wpływu na uczucie sytości. Dlatego gdy najemy się obiadem, mamy jeszcze miejsce na deser. Słodycze to zupełnie inny rodzaj żywności, mówią naukowcy.
      Duńczycy przygotowali więc serię online'owych eksperymentów, w których wzięło udział ponad 1000 osób. Najpierw pokazywano im zdjęcie pomarańczowych M&M'sów. Niektórzy widzieli je 3 razy, inni 30 razy. Okazało się, że ta grupa, która widziała zdjęcie więcej razy, czuła się bardziej najedzona. Uczestników zapytano też, ile (od 1 do 10) draży by zjedli. Po obejrzeniu 30 zdjęć uczestnicy wybierali mniejszą liczbę.
      Później eksperyment powtórzono, ale z drażami o różnych kolorach. Nie wpłynęło to na wyniki badań. Jednak później zdjęcia M&M'sów zastąpiono zdjęciami draży Skittles, w przypadku których różne kolory smakują różnie. Okazało się jednak, że znowu nie było różnicy. To sugeruje, że wpływ na zmianę naszego poczucia sytości ma więcej parametrów niż kolor i smak, dodaje Andersen.
      Naukowcy nie wykluczają, że ich spostrzeżenia można będzie wykorzystać w walce z nadwagą i spożywaniem śmieciowego jedzenia. Wyobraźmy sobie aplikację, korzystającą z wyszukiwarki obrazów. Gdy masz ochotę na pizzę, wpisujesz to w aplikację, a ona prezentuje Ci zdjęcia pizzy. Ty sobie wyobrażasz, jak ją jesz i czujesz się nasycony. Ochota na pizzę ci przechodzi, wyjaśnia uczony.
      Zdjęcia jedzenia zalewające internet mogą być jedną z przyczyn, dla której wiele osób ulega chwilowym pokusom i sięga po niezdrową wysoko przetworzoną żywność. Jednak, jak wynika z powyższych eksperymentów, te same zdjęcia i ten sam internet mogą pomóc w pozbyciu się niezdrowych nawyków i nieuleganiu pokusom.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Toxoplasma gondii to chorobotwórczy pierwotniak, wywołujący u ludzi i zwierząt toksoplazmozę. Ten kosmopolityczny pasożyt występuje u setek gatunków ptaków i ssaków, ale jego najważniejszym żywicielem są kotowate. Wiemy, że wpływa on na zachowanie żywiciela, powodując np. że zarażony gryzoń nie boi się kota, przez co może zostać zjedzony, pierwotniak trafia wówczas do organizmu kota, gdzie pierwotniak rozmnaża się płciowo i jego cykl życiowy się zamyka.
      W ubiegłym roku ukazały się zaś badania, z których dowiadujemy się, że hieny zarażone T. gondii z większym prawdopodobieństwem są zabijane przez lwy niż zwierzęta nie będące nosicielami pasożyta.
      Z badań laboratoryjnych wynika, że chroniczna infekcja T. gondii może prowadzić do zwiększenia produkcji dopaminy i testosteronu, co wpływa na poziom agresji, skłonność do podejmowania ryzyka, zmniejszonej obawy przed nowymi sytuacjami czy lekceważenia sygnałów zapachowych, wskazujących na obecność drapieżnika, a wręcz podążania za jego zapachem.
      Gdy przed kilkoma dekadami udało się reintrodukować wilki do Yellowstone National Park, natychmiast zaczęto szeroko zakrojone badania nad nimi. Specjaliści skupiają się przede wszystkim na dynamice interakcji drapieżnika z ofiarami, dynamice populacji wilka, genetyce, zachowaniu oraz patogenach infekujących wilki. Teren parku to złożony ekosystem, w którym występują różne gatunki drapieżników, a obszary występowania wilka nakładają się na obszary występowania pumy, najważniejszego żywiciela T. gondii. Dlatego też naukowcy z Yellowstone Wolf Project postanowili sprawdzić, czy pomiędzy wilkami a pumami z Yellowstone dochodzi do podobnej transmisji T. gondii, jak między hienami a lwami. W tym celu wykorzystali dane serologiczne i obserwacyjne zebrane w ciągu 26 lat.
      Okazało się, że młode, zainfekowane T. gondii wilki zwykle opuszczały watahę wcześniej niż wilki niezainfekowane. Samce będące nosicielami T. gondii z 50% wyższym prawdopodobieństwem opuszczały watahę już w wieku 6 miesięcy, podczas gdy zwykle pozostają z nią 21 miesięcy. Z kolei zainfekowane samice z o 25% wyższym prawdopodobieństwem opuszczały stado w wieku 30 miesięcy, chociaż zwykle żyją w nim przez 48 miesięcy. Badania wykazały też, że samce będące nosicielami T. gondii mają aż 46 razy większą szansę na zostanie samcem alfa niż samce niezainfekowane. Badacze zauważyli też, że odsetek infekcji był wyższy wśród wilków, które miały kontakt z pumami.
      Naukowcy sądzą, że zmiany, jakie w mózgu wilków wywołuje T. gondii – a trzeba wiedzieć, że tworzy on cysty w mięśniach i mózgu – powodują, iż zwierzę jest bardziej śmiałe i rzadziej wycofuje się, gdy inne rzucają mu wyzwanie.
      Wilki i pumy w Yellowstone polują na jeleniowate. Wilki mogą zarazić się T. gondii od pum zjadając ich odchody lub mięso nimi zanieczyszczone, bądź też zjadając martwą pumę. Zainfekowane wilki w młodszym wieku opuszczają watahę, są skłonne do podejmowania większego ryzyka. Gdy zostają przywódcami stada, mogą prowadzić swoich pobratymców ku bardziej ryzykownym sytuacjom. Niezainfekowane wilki uczą się w ten sposób podejmowania większego ryzyka, częściej wchodzą w kontakt z pumami, częściej więc ulegają infekcjom.
      Istnieją jednak ewolucyjne bezpieczniki, moderujące ten krąg infekcji. Występowanie T. gondii u samicy znacząco zwiększa ryzyko poronień i deformacji płodu, co znacznie zmniejsza sukces ewolucyjny zainfekowanych zwierząt. Ponadto wilki rzadko giną bez przyczyny lub w związku z mało ryzykownymi sytuacjami. W Yellowstone najczęstszymi przyczynami śmierci wilków są walki pomiędzy nimi, przyczyny antropogeniczne (np. uderzenie przez pojazd) oraz rany odniesione podczas polowań na duże zwierzęta. Zatem osobniki zainfekowane T. gondii i skłonne przez to do większego ryzyka mogą ginąć częściej.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wilk z Austrii osiedlił się w Polsce, a konkretnie w zachodniej części Lasów Lublinieckich (pomiędzy Strzelcami Opolskimi a Lublińcem). To młody samiec, pochodzący z regionu Waldviertel.
      Austriacki projekt badań nad ekologią wilka
      Kraj związkowy Dolna Austria (Niederösterreich), austriacka armia oraz Instytut Badań nad Dzikimi Zwierzętami Uniwersytetu Medycyny Weterynaryjnej w Wiedniu prowadzą wspólnie projekt badawczy dotyczący ekologii wilka. Dzięki temu można, na przykład, poznać dyspersję, czyli rozprzestrzenianie się wilków z Austrii do państw sąsiednich.
      Dwudziestego czwartego kwietnia 2021 r. w Waldviertel, północno-zachodnim rejonie Dolnej Austrii, odłowiono i wyposażono w obrożę telemetryczną z modułem GPS-GSM młodego samca wilka. Zaledwie tydzień później - 30 kwietnia - drapieżnik zaczął się przemieszczać na północ. Przeciął granicę czeską, ominął Brno i Ołomuniec. Starał się trzymać z dala od siedzib ludzi. Odpoczywał w lasach. Wędrując, musiał przejść przez kilka dróg szybkiego ruchu. Do Polski dostał się w pobliżu Karniowa (cz. Krnov), miasta w powiecie Bruntal, w kraju morawsko-śląskim. Dalej udał się na północny wschód, a po minięciu Raciborza znów rozpoczął marsz na północ. Pokonawszy w 19 dni dystans 250 km, samiec znalazł się w Lasach Lublinieckich. Jak już wspominaliśmy, osiedlił się w zachodniej części tego kompleksu.
      Monitoring w Polsce
      Na terenie naszego kraju monitoringiem młodego samca zajmują się specjaliści ze Stowarzyszenia dla Natury „Wilk” oraz Zakładu Ekologii Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego. Naukowcy śledzą poczynania zwierzęcia za pomocą fotopułapek. Jak podkreślono w komunikacie na stronie Polski Wilk, badania potwierdziły, że wilk jest od kilku miesięcy z samicą, oboje intensywnie znakują teren. Obecnie trwa okres godowy u wilków, istnieje więc nadzieja, że założą nową grupę rodzinną.
      Naukowcy chcą poznać pochodzenie samicy towarzyszącej samcowi z Austrii. Mają w tym pomóc badania genetyczne próbek świeżych odchodów; są one prowadzone na Wydziale Biologii UW.
      Przypadek Gustava
      Przypomnijmy, że na przełomie 2020 i 2021 r. opisywaliśmy przypadek Gustava, młodego wilka, który przywędrował ze środkowych Niemiec na Pomorze. Jego monitoringiem zajął się zespół dr. Macieja Szewczyka z Katedry Ekologii i Zoologii Kręgowców Uniwersytetu Gdańskiego.
      Wilka z Austrii można zobaczyć na zamieszczonym poniżej filmie:
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Na University of Oxford powstaje oprogramowanie, które na podstawie wyglądu twarrzy ma rozpoznawać rzadkie choroby genetyczne. Choroby takie dotykają około 6% populacji, ale w większości przypadków pozostają nierozpoznane. Istnieją testy genetyczne pozwalające zdiagnozować częściej występujące schorzenia, takie jak np. zespół Downa. Jednak dla wielu chorób testy nie zostały opracowane, gdyż nie zidentyfikowano genów, które je powodują.
      W przypadku 30-40 procent osób cierpiących na schorzenia genetyczne pewne charakterystyczne cechy są widoczne na twarzach. I właśnie na tej podstawie lekarz może postawić diagnozę. Problem w tym, że niewielu medyków ma odpowiednie przygotowanie pozwalające na rozpoznanie chorób genetycznych na podstawie wyglądu twarzy. Z tego też powodu wiele osób nie ma przez całe lata postawionej prawidłowej diagnozy.
      Dlatego też Christoffer Nellaker i Andrew Zisserman z Oxfordu postanowili stworzyć oprogramowanie, które na podstawie zdjęcia będzie pomagało we wstępnej diagnostyce.
      Obaj naukowcy wykorzystali w swojej pracy 1363 publicznie dostępne zdjęcia osób cierpiących na osiem schorzeń genetycznych. Znalazły się wśród nich fotografie chorych na zespół Downa, zespół łamliwego chromosomu X czy progerię. Komputer uczył się identyfikować każdą z chorób na podstawie zestawu 36 cech twarzy, takich jak kształt oczu, ust, nosa czy brwi. „Automatycznie analizuje zdjęcie i skupia się na głównych cechach, z których tworzy opis twarzy podkreślając cechy odróżniające” - mówi Nellaker. Później opis taki jest przez komputer porównywany ze zdjęciami osób ze zdiagnozowanymi schorzeniami. Na tej podstawie maszyna wydaje swoją opinię i określa prawdopodobieństwo, z jaki dana osoba może cierpieć na któreś ze schorzeń.
      Skuteczność algorytmu zwiększa się wraz z wielkością bazy danych fotografii referencyjnych. W przypadku ośmiu schorzeń genetycznych, którymi obecnie się zajęto, baza danych dla każdej z nich wynosiła od 100 do 283 zdjęć osób ze zdiagnozowanymi chorobami. Testy wykazały, że maszyna rozpoznaje choroby z 93-procentową trafnością.
      Tak obiecujące wyniki skłoniły naukowców do rozszerzenia zestawu diagnozowanych chorób do 91. W bazie danych znajdują się obecnie 2754 zdjęcia osób, u których rozpoznano jedną z tych chorób. Na razie system nie podaje dokładnej diagnozy, jednak naukowcy szacują, że już w tej chwili ich algorytm potrafi właściwie rozpoznać chorobę z 30-krotnie większym prawdopodobieństwem niż przy losowym zgadywaniu. Na przykład na podstawie zdjęcia Abrahama Lincolna system uznał, że cierpiał on na zespół Marfana. Niektórzy historycy twierdzą, że prezydent rzeczywiście na to chorował. Zespół Marfana jest siódmą najczęściej występujących schorzeniem spośród 91, którymi zajmuje się algorytm.
      Nellaker przyznaje, że algorytm nie podaje 100-procentowo pewnych odpowiedzi, ale pozwala na znaczne zawężenie możliwości wyboru. Teoretycznie może być on używany do diagnozowania noworodków, jednak jego twórcy uważają, że będzie używany głównie do diagnozowania rodziców, którzy martwią się, iż mogliby swoim dzieciom przekazać jakieś schorzenia. Główną zaletą systemu będzie jego łatwa dostępność. Szczególnie przyda się on tam, gdzie testy genetyczne są niedostępne.
      Ma on też olbrzymią przewagę nad stworzonymi wcześniej systemami korzystającymi z obrazów 3D. Tworzenie takich obrazów jest trudne i kosztowne, a pacjent musi odwiedzić szpital, w którym obraz zostanie wykonany. System Nellakera i Zissermana potrzebuje jedynie cyfrowego zdjęcia twarzy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Norwegowie i Szwedzi doprowadzili do całkowitej zagłady żyjącej na wolności rodzimej populacji wilka. Wilki, żyjące obecnie w obu krajach, to populacja fińska. I jej grozi zagłada w wyniku chowu wsobnego. Ostatni w Norwegii wolny wilk zginął około roku 1970.
      Pierwotna norwesko-szwedzka populacja wilków prawdopodobnie nie pozostawiła po sobie żadnego śladu w genomie współczesnych wilków żyjących w Norwegii i Szwecji, mówi Hans Stenøien, dyrektor Muzeum Uniwersyteckiego Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii (NTNU). Jeszcze do niedawna mogliśmy się łudzić, że około 400 wilków żyjących na pograniczu szwedzko-norweskim to pozostałość lokalnej populacji, która jakimś cudem uszła z życiem przed myśliwymi. Jednak najnowsze badania genetyczne rozwiały wszelkie wątpliwości.
      Wilki zamieszkujące Norwegię i Szwecję najprawdopodobniej pochodzą od wilków, które emigrowały tutaj z Finlandii, mówi profesor Stenøien. Przeprowadziliśmy największe na świecie badania genetyczne wilków, dodaje. Uczony nie wyklucza, że w ogrodach zoologicznych poza Norwegią można znaleźć oryginalne norwesko-szwedzkie wilki.Jednak nie mają one już nic wspólnego z tymi, które żyją na terenie obu krajów. Wilk pojawił się w Norwegii około 12 000 lat temu. Ludzie wytępili lokalną populację około 1970 roku.
      Co interesujące, obecna populacja norwesko-szwedzka różni się od fińskiej. Jednak nie na tyle, by mówić tutaj o osobnych populacjach. Nie znaleźliśmy żadnej wskazówki na istnienie jakiejś specjalnej unikatowej cechy adaptacyjnej u tych wilków, mówią badacze. Przyczyna różnicy jest bardzo prozaiczna. Jest nią chów wsobny. Populacja żyjąca w Norwegii i Szwecji jest bardzo mała, z ograniczonym dopływem genów z zewnątrz. To najprawdopodobniej oznacza, że pochodzi ona od bardzo małej liczby zwierząt, które przybyły z Finlandii. Małe zróżnicowanie genetyczne oznacza zaś, że wszelkie wady łatwiej rozpowszechniaj się w takiej populacji. Brak różnorodności powoduje, że wilki te są bardziej podane na różne choroby i dziedziczenie wad genetycznych, dodaje Stenøien.
      Projekt badań nad norweskimi wilkami rozpoczął się przed pięcioma laty na zamówienie Stortingu, norweskiego parlamentu. Jest on prowadzony przez NTNU we współpracy z Uniwersytetem w Kopenhadze. Badacze mieli do dyspozycji materiał genetyczny od ponad 1800 wilków z całego świata, przede wszystkim z Europy. Około 500 próbek nie było wystarczająco dobrej jakości. Badania oparto więc na około 1300 próbkach. Naukowcy porównywali całe genomy zwierząt.
      Dodatkowym spostrzeżeniem, obok wytępienia przez ludzi oryginalnej populacji norwesko-szwedzkiej, jest stwierdzenie, że obecnie zamieszkująca tam zwierzęta mogą stanowić najczystszą pod względem genetycznym populację wilka na świecie. Uczeni przeanalizowali bowiem próbki pobrane od 56 ras psów, by zbadać, jak wiele psiej domieszki jest w norwesko-szwedzkim wilku. Wilki w naszym kraju są wśród posiadających najmniejszą domieszkę psich genów. A może nawet są najczystszą na świecie wilczą populacją, dodaje Stenøien.
      Kwestia wilków wywołuje w Norwegii wiele emocji. Wszyscy pamiętają bowiem ciągnące się przez wiele dekad kłótnie, gdy pojawiła się plotka, jakoby wilki z ogrodów zoologicznych zostały wypuszczone na wolność. Dlatego Stenøien, pytany o możliwość wzbogacenia puli genetycznej obecnej populacji norwesko-szwedzkiej wilkami oryginalnej populacji mieszkającymi obecnie w ogrodach zoologicznych, w ogóle nie chce o tym rozmawiać. Mówi jedynie, że takie wzbogacenie byłoby możliwe, jednak wymagałoby to dużych zasobów, wiele pracy i byłoby kosztowne. Jednak trudno wyobrazić sobie awantury, jakie przetoczyłyby się przez Norwegię, gdyby z ogrodów zoologicznych rzeczywiście przywieziono wilki i wypuszczono je na wolność.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...