Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Bardzo popularna terapia... placebo

Rekomendowane odpowiedzi

Kilkadziesiąt procent amerykańskich lekarzy regularnie przepisuje swoim pacjentom placebo - wynika z ankiety przeprowadzonej przez badacza z University of Chicago. Dopuszczają się oszustwa, czy tylko stosują alternatywne metody leczenia?

Prezentowane informacje uzyskano dzięki rozesłanej do lekarzy ankiecie. Wzięcie udziału w badaniu zaproponowano 1200 lekarzy specjalizujących się w reumatologii i leczeniu chorób wewnętrznych. Spośród 679 medyków, którzy odpowiedzieli na zadane pytania, aż połowa (46-58%, w zależności od formy zadawanych pytań) przyznała, że regularnie przepisuje placebo. Jeszcze większy odsetek, aż 62%, uważa tę praktykę za etycznie dozwoloną.

Autorzy ankiety dostrzegają, niestety, pewien istotny problem. Okazuje się, że zaledwie 3% uczestników badania rzeczywiście przepisuje swoim pacjentom placebo, czyli związki neutralne dla organizmu, ale wpływające na stan zdrowia pacjenta dzięki samemu faktowi przyjmowania leku. Jak tłumaczy główny autor publikacji, dr Farr A. Curlin, większość ludzi, słysząc słowo "placebo", myśli o czymś w rodzaju tabletki wykonanej z cukru. Tymczasem lekarze mogą stosować terapie, które mogą wywoływać pewne efekty, nawet jeśli oni sami myślą, że nie będą one wywierały innego wpływu na pacjenta niż wywołanie efektu placebo.

Wyniki ankiety mogą być dla wielu osób zatrważające. Aż 41% medyków przepisywała swoim pacjentom powszechnie dostępne środki przeciwbólowe, 38% proponowało im witaminy, a co ósmy - antybiotyki lub środki uspokajające.

Co ciekawe, tylko jeden na dwudziestu lekarzy przyznających się do stosowania placebo w swojej pracy definiuje ten typ substancji zgodnie z jego klasyczną definicją. Aż 68% z nich opisuje placebo raczej jako "potencjalnie korzystny lek" lub "formę leczenia, która nie jest rutynowo stosowana w przypadku danej choroby". 

To szara strefa - podsumowuje sytuację krótko dr Curlin. To nieetyczne, by aktywnie wprowadzać w błąd pacjentów. Ale jeśli lekarze przepisują coś, co ich zdaniem pomoże, ale nie czują, że należałoby wytłumaczyć rzeczywisty powód, dla którego to coś powinno zadziałać, mamy do czynienia z szarą strefą

Co ciekawe, badacz przyznaje jednocześnie, że sam stosuje czasem podobne metody. Daję ludziom informacje, które - moim zdaniem - osoba rozsądna chciałaby poznać. Staram się być tak szczery, jak to tylko możliwe. Są czasem takie sytuacje, kiedy mówię pacjentowi "tak, myślę, że to może pomóc, dlaczego nie spróbować?", kiedy nie mam pewności, że [dany lek] pomoże w danej sytuacji. Jak podkreśla Curlin, kluczowym czynnikiem jest tutaj sam fakt, że terapia powinna pomóc: efekt placebo to prawdziwy efekt. Ludzie czują się lepiej. Moim zdaniem jest to akceptowalne, ale tylko wtedy, gdy nie oszukuje się czynnie pacjenta.

Podobnego zdania jest dr David Spiegel, ekspert z zakresu psychiatrii pracujący na Uniwersytecie Stanforda. Zaznacza, że omawiana technika jest częścią starej, ale dobrej tradycji w medycynie. Lekarz powołuje się na prastarą zasadę przyświecającą lekarzom od starożytności: podstawowa zasada brzmi: po pierwsze, nie szkodzić. Jeżeli nie ma toksyczności, a lek robi coś dobrego, wówczas istnieją przesłanki na poparcie jego zastosowania.

Nieco bardziej krytycznie podchodzi do sprawy dr Andrew Leuchter, zastępca dziekana w szkole medycznej Uniwersytetu Kalifornijskiego. Podstawą do oceny, jaka terapia jest dozwolona, jest jej pełna jawność w stosunku do pacjenta. Dodaje: jeżeli wytłumaczy się pacjentowi, co się robi i dlaczego, wtedy wszystko jest w porządku. Jeżeli zwodzisz pacjenta, wówczas jest to istotny problem. Zdaniem Leuchtera, prawidłowa informacja o podawaniu placebo powinna brzmieć mniej więcej tak: nie istnieje racjonalny medyczny dowód, że ta tabletka jest efektywna w leczeniu pana/pani choroby, ale niektóre osoby przyjmujące tę tabletkę twierdzą, że czują się dzięki niej lepiej.

Dr Spiegel broni swojego stanowiska, twierdząc, że zastosowanie efektu placebo wcale nie musi równać się kłamstwu. Możesz mówić ludziom, że leczenie może im pomóc, a to nie jest kłamstwem. Lekarz zaznacza również, że najważniejsze jest wyleczenie pacjenta, którego osiągnięcie w ten sposób jest, jak najbardziej, możliwe: robisz to, bo może to pomóc pacjentowi, i część pacjentów zareaguje. Szczególnie w chorobach, gdy nie istnieje wiele metod leczenia, czy etyczne jest rezygnowanie właśnie z tej?.

Problem "udawanej" terapii z pewnością nie jest łatwy do rozwiązania. Ciężko o wyznaczenie granicy między oszustwem z jednej strony i angażowaniem sił pacjenta z drugiej. Idealnie byłoby, oczywiście, gdyby pacjent wiedział możliwie wiele na temat swojego leczenia... tylko jak to zrobić, by nie zaprzepaścić "magii" efektu placebo?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Problem "udawanej" terapii z pewnością nie jest łatwy do rozwiązania. Ciężko o wyznaczenie granicy między oszustwem z jednej strony i  angażowaniem sił pacjenta z drugiej

ciemnotą z trzeciej i bezsilnością z czwartej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość Tomekx2

W przypadki lekkich lub urojonych chorób już samo pójście do lekarza poprawia czasami samopoczucie pacjenta. Brak stresu wynikającego z obawy o własne zdrowie też dobrze działa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Spośród 679 medyków, którzy odpowiedzieli na zadane pytania, aż połowa (46-58%, w zależności od formy zadawanych pytań) przyznała, że regularnie przepisuje placebo. Jeszcze większy odsetek, aż 62%, uważa tę praktykę za etycznie dozwoloną.

Mnie bardziej ciekawi ile procent faktycznie przepisuje placebo a nie ile się przyznało do tego. Znając wiedzę naszych lekarzy to pewnie większość lekarstw nie ma nic wspólnego z chorobą i jeśli chory zdrowieje to tylko na zasadzie placebo często wbrew truciznie jaką dla niego jest przepisane lekarstwo. No cóż, wiara czyni cuda. Wbrew medycynie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego wbrew medycynie? Wbrew byłoby wtedy, gdyby medycyna zaprzeczała prawdziwości efektu placebo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
No cóż, wiara czyni cuda. Wbrew medycynie.

Dlatego że lekarzy utożsamiłem z medycyną jako że oni przepisują lekarstwa. Jeśli przepisują lekarstwa złe co rzadkie nie jest a mimo to ludzie zdrowieją to jest to wbrew medycynie. Zdrowieją wbrew medycynie i złym lekarstwom dzięki czemu? Dzięki temu że wierzą że te lekarstwa mają im pomóc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a ja ostatnio głupi kupiłem na receptę jakiś nowy antybiotyk który prócz starego różnił się nieznacznie jakimś składnikiem za to znacznie ceną i czuję się zrobiony w balonika:(

Niekoniecznie. Często ta "nieznaczna różnica" jest różnicą kluczową, a nawet dwa preparaty o tym samym składniku aktywnym mogą działać z różną skutecznością. Nie zawsze, ale często tak jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość cogito

ja unikam antybiotyków bo podobno uposledzają układ odpornosciowy. ale podoba mi sie ta sytuacja z placebo

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To nie do końca tak, że upośledzają. Po prostu są nadużywane i w tym jest kłopot. Jeżeli infekcja się zaostrza albo osoba ma np. ciężki okres i obniżoną odporność, antybiotyk jest często konieczny. Ale masz rację: branie ich bez powodu przy byle katarku, na dodatek bez upewnienia się, że rzeczywiście jest to infekcja bakteryjna, nie ma sensu i powoduje, że układ odpornościowy zaczyna się lenić :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość cogito

o to mi chodzilo.  dlategotez unikam ich jezeli chodzi o leczenie moich dzieci. okazuje sie ze przy pierwszych objawach przeziebienie da sie wyleczyc syropkami ew domowymi sposobami a antybiotyk lezy w apteczce juz rok jako lek na wypadek ciezkiej choroby

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Szwajcarscy naukowcy opracowali metodę, za pomocą której można z zegarmistrzowską precyzją dostarczać leki (np. psychiatryczne czy przeciwnowotworowe) do wybranych miejsc w mózgu. Pozwala to uniknąć skutków ubocznych i pozwolić, by lek działał dokładnie tam, gdzie jest potrzebny.
      Nowa metoda, stworzona przez zespół z Politechniki Federalnej w Zurychu, jest nieinwazyjna. Precyzyjne dostarczanie leku jest kontrolowane z zewnątrz, za pomocą ultradźwięków. Wyniki ekipy prof. Mehmeta Fatiha Yanika opublikowano na łamach pisma Nature Communications.
      By dostarczać leki z milimetrową precyzją, Szwajcarzy zastosowali stabilne liposomy z lekiem, które sprzężono z wypełnionymi gazem wrażliwymi na ultradźwięki mikrobąbelkami. W ten sposób uzyskano kontrolowane ultradźwiękami nośniki leków (ang. Ultrasound-Controlled drug carriers; UC-carriers). Do tego opracowano sekwencję agregacji-uwalniania (ang. Aggregation and Uncaging Focused Ultrasound Sequence, AU-FUS).
      Zogniskowane ultradźwięki są już wykorzystywane w onkologii, by niszczyć nowotwór w precyzyjnie zdefiniowanych miejscach. W szwajcarskiej metodzie pracuje się jednak z dużo niższym poziomem energii, by nie uszkodzić tkanek.
      Zawierające drobnocząsteczkowe związki nośniki-UC są wstrzykiwane. Mogą to być, na przykład, zatwierdzone do użytku leki neurologiczne bądź neuropsychiatryczne, które pozostaną w krwiobiegu, dopóki będą enkapsulowane. Następnie wykorzystuje się 2-etapowy proces. W pierwszym etapie stosuje się falę ultradźwiękową o niskiej energii, by nośniki leków zgromadziły się w pożądanym miejscu w mózgu. Zasadniczo wykorzystujemy pulsy ultradźwięków, by wokół wybranego miejsca stworzyć wirtualną klatkę [...]. Gdy krew krąży, przepłukuje nośniki leku przez cały mózg. Ten, który trafi do klatki, nie może się z niej jednak wydostać - wyjaśnia Yanik.
      W drugim etapie stosuje się wyższą energię ultradźwiękową, by wprawić nośniki w drgania. Siła ścinająca niszczy lipidową membranę, uwalniając lek. Koniec końców lek pokonuje nietkniętą barierę krew-mózg w wybranym regionie i dociera do swojego celu molekularnego.
      W ramach testów akademicy zademonstrowali skuteczność metody na szczurach. Za jej pomocą zablokowali pewną sieć neuronalną, łączącą 2 regiony mózgu. Walidowaliśmy naszą metodę, nieinwazyjnie modulując rozprzestrzenianie aktywności neuronalnej w dobrze zdefiniowanym mikroobwodzie korowym (w szlaku czuciowo-ruchowym wibryssów). Manipulowaliśmy tym obwodem, ogniskowo hamując korę czuciową wibryssów za pomocą [...] muscymolu, który jest selektywnym agonistą receptora GABA-A.
      Ponieważ nasza metoda agreguje leki w miejscu, gdzie powinny zadziałać, można obniżyć dawkę. W eksperymentach na szczurach ilość leku była, na przykład, 1300-krotnie niższa od typowej dawki.
      Inne grupy badawcze wykorzystywały już zogniskowane ultradźwięki do dostarczania leków do konkretnych obszarów mózgu. Ich metody nie obejmowały jednak pułapek i miejscowego koncentrowania leków. Zamiast tego bazowano na lokalnym niszczeniu komórek naczyń krwionośnych; miało to zwiększyć transport leku z naczyń do tkanki nerwowej. W naszej metodzie fizjologiczna bariera między krwiobiegiem a tkanką nerwową pozostaje nienaruszona.
      Obecnie naukowcy oceniają skuteczność nowej metody na zwierzęcych modelach choroby psychicznej czy zaburzeń neurologicznych. Badają ją także pod kątem nieoperowalnych guzów mózgu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk (IChF PAN) we współpracy z Wydziałem Chemicznym Politechniki Warszawskiej opracowali nową, bezrozpuszczalnikową metodę enkapsulacji cząsteczek leków w materiałach porowatych typu MOF (ang. Metal-Organic Framework).
      W obecnych czasach przemysł farmaceutyczny kładzie duży nacisk na poszukiwanie nowych form nośników leków, które usprawniłyby ich precyzyjność i pozwoliły kontrolować czas uwalniania. Ze względu na dużą powierzchnię właściwą i możliwość dostosowania kształtu, wielkości i funkcjonalności porów, bardzo obiecującą klasą materiałów, które mogą stanowić platformę do przenoszenia leku w organizmie, są organiczno-nieorganiczne hybrydowe materiały typu MOF. Stosowane obecnie metody wypełniania porów materiałów MOF cząsteczkami leku polegają na nasączaniu uprzednio zsyntezowanego i aktywowanego materiału MOF w odpowiednio przygotowanych roztworach leków. Ta z pozoru prosta czynność jest czasochłonna i obejmuje pojedyncze operacje: syntezę i aktywację materiału MOF, nasączanie, przemywanie i suszenie. Otrzymane w ten sposób materiały mają mniejszą pojemność niż obecnie stosowane nośniki leków - mezoporowate krzemionki czy nośniki organiczne.
      Od wielu lat mój Zespół prowadzi intensywne badania nad projektowaniem i syntezą molekularnych prekursorów oraz ich kontrolowaną transformacją do hybrydowych materiałów funkcjonalnych. Realizujemy to strategią typu "bottom-up", wykorzystując zarówno klasyczne metody rozpuszczalnikowe, jak i przyjazne środowisku metody mechanochemiczne - mówi prof. Janusz Lewiński.
      Naukowcy z IChF PAN we współpracy z kolegami z Wydziału Chemicznego PW opracowali nową, prostą i bezrozpuszczalnikową metodę enkapsulacji leków w materiałach typu MOF, w której zastosowany kompleks metalu działa zarówno jako prekursor leku, jak i element budulcowy materiału MOF. Według naukowców, wykorzystanie tej metody pozwoliło w sposób znaczący usprawnić enkapsulację cząsteczek leku w materiałach typu MOF oraz otworzyć drogę do otrzymywania wielu innych kompozytów typu "lek@MOF".
      To jest szybka i prosta procedura, w której reakcja mechanochemiczna bez użycia rozpuszczalnika pozwala na otrzymanie kompozytu "lek@MOF" nawet w 20 min - mówi dr Daniel Prochowicz, współautor pracy.
      Synteza mechanochemiczna jest bardzo prosta. Do przeprowadzenia reakcji potrzebujemy stałych prekursorów i elektrycznego młyna. Podczas mielenia substratów siła mechaniczna robi za nas całą robotę - mówi Jan Nawrocki, doktorant w grupie prof. Lewińskiego oraz pierwszy autor publikacji.
      Naukowcy podkreślają, że opracowana przez nich metoda z użyciem miedziowego klastera ibuprofenowego jest dopiero początkiem badań nad bardziej biokompatybilnymi materiałami, opartymi między innymi na cyrkonie i żelazie.
      Droga, która pozwoli na wykorzystanie materiałów typu MOF w przemyśle farmaceutycznym, jest zapewne długa i kręta, jednak jeśli zostaną one wprowadzone na rynek, to nasza metoda, ze względu  na swoją prostotę wytwarzania, będzie bardzo korzystna z ekonomicznego  punktu widzenia - mówi Prochowicz.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      By zapobiec fałszowaniu leków, tabletkom czy kapsułkom nadaje się unikatowe kształty i kolory. Stosowane są też różne oznaczenia czy charakterystyczne opakowania. Nie na wiele się to jednak zdaje, bo zgodnie z oszacowaniami, sfałszowane leki stanowią co najmniej 10% globalnego rynku farmaceutycznego. Powodują one znaczne straty na rynku farmaceutycznym, a niekiedy zagrażają zdrowiu i życiu pacjentów.
      Naukowcy z Purdue University wpadli na pomysł, by jako zabezpieczenie wdrożyć jadalne fizycznie nieklonowalne funkcje PUF (ang. Physical Unclonable Function), które dotąd znaliśmy z zastosowań elektroniczno-informatycznych.
      Jadalne PUF zespołu Younga Kima są cienkimi filmami. Ponieważ są w 100% białkowe, można je spożywać jako część tabletki bądź kapsułki.
      PUF cechuje zdolność generowania innej odpowiedzi przy każdej stymulacji, przez co są one nieprzewidywalne i skrajnie trudne do duplikowania. Jak tłumaczą autorzy artykułu z pisma Nature Communications, nawet producent nie mógłby stworzyć drugiego identycznego znacznika PUF.
      Oświetlanie znacznika LED-ami generuje odpowiedzi, które są używane do wyekstrahowania klucza bezpieczeństwa. Źródłem entropii są losowo rozmieszczone fluorescencyjne mikrocząstki jedwabiu.
      Naukowcy wykorzystali 4 białka fluorescencyjne (eCFP, eGFP, eYFP i mKate2), które mają specyficzne szczyty wzbudzenia i emisji w paśmie światła widzialnego. Amerykanie posłużyli się jedwabiem z ekspresją białek fluorescencyjnych, produkowanym przez transgeniczne jedwabniki. Później sporządzano wodny roztwór fluorescencyjnej fibroiny, przeprowadzano liofilizację i delikatne rozdrabnianie do mikrocząstek o kształcie zeolitu (miały one rozmiar 99,3 ± 7,9 μm). W kolejnym etapie fluorescencyjne mikrocząstki rozsypywano po dużej płaskiej powierzchni i "zalewano" roztworem fibroiny.
      Całość musi schnąć w ciemności w temperaturze otoczenia. Na koniec wystarczy przezroczysty film o grubości 150 μm podzielić na kwadraty. Co ważne, proces da się przeskalować do masowej produkcji.
      Choć po regeneracji fluorescencyjnego jedwabiu poszczególnych rodzajów cząstek nie dało się, oczywiście, rozróżnić gołym okiem, zachowywały one swoje fluorescencyjne właściwości; po oświetleniu białym światłem eCFP, eGFP, eYFP i mKate2 dają niebieski, zielony, żółty i czerwony kolor.
      Obecnie ekipa pracuje nad aplikacją na smartfony dla aptek i konsumentów. Nasz pomysł jest taki, by wykorzystać smartfon do oświetlenia tagu i zrobienia mu zdjęcia. Następnie aplikacja identyfikuje lek jako autentyczny bądź podrobiony - opowiada dr Jung Woo Leem.
      Leem dodaje, że tag działa przez co najmniej 2 miesiące bez degradacji białek. Teraz Amerykanie muszą potwierdzić, że trwałość znacznika może dorównać okresowi przydatności do spożycia leku i że nie wpływa on na kluczowe składniki (substancje aktywne) lub ich moc.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Podczas badań na myszach wykazano, że wyeliminowanie białka neurofibrominy 1 nasila powstawanie nowych neuronów z nerwowych komórek progenitorowych (neurogenezę) oraz skraca czas, po jakim antydepresanty zaczynają działać.
      W ciągu życia neurogeneza zachodzi w pewnym rejonie hipokampa. Niestety, zmniejsza się z wiekiem i pod wpływem stresu. Wcześniejsze badania wykazały, że pod wpływem terapii depresji proces można na nowo pobudzić.
      Zespół doktora Luisa Parady z University of Texas Southwestern przyglądał się neurogenezie po usunięciu genu neurofibrominy 1 (Nf1) z nerwowych komórek progenitorowych (ang. neural progenitor cells, NPCs) dorosłych myszy. Okazało się, że zwiększyło to liczbę i przyspieszyło dojrzewanie nowych neuronów w hipokampie. U zmutowanych myszy ograniczenie objawów depresji oraz lęku następowało już po tygodniu farmakoterapii, a u zwierząt z grupy kontrolnej na poprawę trzeba było poczekać znacznie dłużej.
      Nasze badania jako jedne z pierwszych demonstrują wykonalność zmieniania nastroju przez bezpośrednią manipulację neurogenezą u dorosłych - cieszy się dr Renee McKay.
      Chcąc sprawdzić, czy zmiany w zachowaniu myszy pozbawionych Nf1 są długoterminowe, Amerykanie zbadali 8-miesięczne osobniki za pomocą szeregu testów. W porównaniu do innych gryzoni, mutanty wykazywały mniej objawów lęku i były bardziej oporne na wpływ łagodnego stresu przewlekłego. Zjawisko to występowało nawet wtedy, gdy myszom nie podawano antydepresantów. Wystarczyła sama delecja genu.
      Zwykle neurofibromina 1 zapobiega niekontrolowanemu wzrostowi komórkowemu. Mutacje w genie Nf1 wywołują nerwiakowłokniakowatość typu 1. Ponieważ gen Nf1 jest duży - prawidłowe białko składa się aż z 2818 aminokwasów - w ok. połowie przypadków mamy do czynienia z nową mutacją, a nie dziedziczeniem w obrębie rodziny.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W laboratoriach Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego powstał samonaprawiający się hydrożel, który z pewnością znajdzie zastosowanie w medycynie, np. w funkcji szwów czy transporterów leków, oraz przemyśle. Na zasadzie zamka błyskawicznego żel wiąże się w ciągu zaledwie kilku sekund, w dodatku na tyle mocno, że wytrzyma wielokrotne rozciąganie.
      Hydrożele powstają z łańcuchów polimeru. Ponieważ są galaretowate, przypominają tkanki miękkie. Wcześniej naukowcy nie potrafili uzyskać błyskawicznie samonaprawiających się żeli, co ograniczało ich zastosowania. Zespół Shyni Varghese poradził sobie z tym wyzwaniem, wykorzystując wolne łańcuchy boczne. Wystają one ze struktury pierwotnej (pierwszorzędowej) jak palce z dłoni i mogą się o siebie zaczepiać.
      Samonaprawa to jedna z podstawowych właściwości tkanek żywych, która pozwala im przetrwać powtarzające się uszkodzenia. Nic więc dziwnego, że akademicy nie ustawali w próbach stworzenia sztucznego materiału o podobnych zdolnościach.
      Podczas projektowania cząsteczek łańcuchów bocznych zespół korzystał z symulacji komputerowych. Ujawniły one, że zdolność hydrożelu do samonaprawy zależy od długości "palców". Kiedy w kwasowym roztworze umieszczano dwa cylindry z hydrożelu z łańcuchami bocznymi o optymalnej długości, natychmiast do siebie przywierały. Dalsze eksperymenty pokazały, że manipulując pH roztworu, kawałki hydrożelu można łatwo spajać (niskie pH) lub odłączać (wysokie pH). Proces wielokrotnie powtarzano, bez szkody dla siły związania.
      Ameya Phadke, doktorantka z laboratorium Varghese, podkreśla, że elastyczność i wytrzymałość hydrożelu w kwaśnym środowisku, takim jak w żołądku, pozwala myśleć o tym materiale w kontekście łatania perforacji żołądka czy kontrolowanego dostarczania leków na wrzody.
      Zespół uważa, że samonaprawiający się materiał można by wykorzystać w likwidowaniu przecieków kwasów z uszkodzonych pojemników. Gdy w plastikowym pojemniku wycięto otwór, hydrożel ją zatkał i zahamował wypływ kwasu.
      W przyszłości Amerykanie zamierzają uzyskać hydrożele działające przy innych niż kwasowe wartościach pH.
       
       
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...