Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Z Wielkiej Brytanii nadchodzą niepomyślne wieści dla piratów. Właśnie zakończył się tam pierwszy proces przeciwko osobie udostępniającej w Sieci grę, w wyniku którego pozwana musi zapłacić za swój czyn.

Sąd w Londynie skazał mieszkankę tego miasta na zapłacenie 6085 funtów odszkodowania i zwrot kosztów w wysokości 10 000 funtów firmie Topware Interactive. Jest ona producentem gry Dream Pinball 3D, którą kobieta udostępniła w Sieci. Na wyrok czekają jeszcze trzy inne osoby, które udostępniały tę samą grę.

David Gore z firmy prawniczej Davenport Lyons, która reprezentowała Topware mówi, że wyrok będzie miał olbrzymie znacznie, gdyż pokazuje twórcom gier, iż warto walczyć o swoje prawa. Gore uważa, że z jednej strony powstrzyma on część osób przed piractwem, a z drugiej, zachęci producentów gier do bardziej zdecydowanych działań. Prawnik dodał, że Drem Pinball 3D był wymieniany pomiędzy tysiącami osób, które mogą teraz stanąć przed sądem.

Topware Interactive już na początku 2007 roku rozpoczęło swoją walkę z piratami. Wówczas wygrało proces, w którym sąd nakazał 18 dostawcom Internetu przekazanie poszkodowanej firmie danych osób wymieniających grę za pomocą sieci P2P. Od tamtej pory firma wysłała do 500 z nich listy z propozycją ugody. Podejrzani mieli zapłacić 300 funtów w zamian za niewystępowanie przez Topware Interactive do sądu. Niektóre osoby stwierdziły, że wolą proces. Pierwszy z nich właśnie się zakończył.

Bardzo istotny jest fakt, że proces był prowadzony przez sąd wyspecjalizowany w prawie dotyczącym własności intelektualnej. Oznacza to, że wszelkie aspekty sprawy zostały dokładnie przeanalizowane i wyrok będzie bardzo trudno podważyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ponieważ było to w Anglii to i tak za te wybryki zapłaci państwo za pomocą zasiłków:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Twierdzą, że wygrali? Wątpię. Ani tym nikogo nie odstraszą od ściągania, ani też pieniążki które wpłaci ta pani nie zwrócą im "strat" jakie ponieśli. Co najwyżej, ktoś sięgając po pudełko z ich produktem, kojarząc fakty odstawi je z powrotem. Tyle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego ktoś miałby odstawić to pudełko ? Bo firma kara złodziejstwo ? Jakby BMW pozywał za kradzieże ich samochodów to sądzisz, że ludzie by przestawali kupować auta tej marki ? :/

A od ściągania na pewno kilka osób odstraszą, jak ktoś następnym razem zobaczy, że to co chce ściągać jest z tej firmy to się poważnie zastanowi czy nie taniej mu wyjdzie iść do sklepu.

A koszty na pewno im się zwrócą. Sama gra ile mogła kosztować ? Załóżmy że jakieś 20 funtów. Od co najmniej pięciuset osób które ją ukradły dostanie 300 funtów za nią :) To jakieś 280 in plus. Jak chcesz możesz doliczyć koszty procesu i wysłania listów. Podejrzewam, że i tak zarobią na tym kilka funtów. A jeśli nie ? Zawsze jest satysfakcja z uczynienia sprawiedliwości i uczenia społeczeństwa, że złodziejstwo nie zawsze się opłaca.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ok, ale:

 

Po pierwsze: na pewno nie pozwą tych tysięcy osób o których mówią, więc ta pani nie zwróci im kosztów.

Po drugie: w świadomości ludzi piractwo internetowe nadal nie funkcjonuje jako zwykłe przestępstwo, a raczej jako małe wykroczenie (zobacz ile ludzi kradnie mercedesy, a  ile ściąga oprogramowanie).

No i po trzecie: Opinia publiczna oceni jako poszkodowaną właśnie tą osobę która dopuściła się piractwa. Musi ona zapłacić równowartość kilkuset programów który  ściągnęła. Nie sądzisz, że ludzie wezmą to do siebie jak "wielki koncern, kontra mały człowieczek" gdzie ten drugi jest karany znacznie ponad swój czyn? Dlatego zwykłego klienta wspomnienie o tym zdarzeniu może zniechęcić do kupna ich produktu.

 

Według mnie by faktycznie działania tego typu odniosły jakiś sukces musieli by pozywać do sądu każdego kogo przyłapią na ściąganiu. Ale znowu, takie działanie dla żadnej firmy w dłuższej perspektywie nie ma sensu z oczywistych względów. Więc nadal będą pozywać pojedyncze jednostki dla "odstraszenia" innych. A ci inni znowu nie zmienią postępowania, bo dlaczego mieli by to robić, kiedy szansa, że wpadną jest jak jeden do miliona? Jednym słowem: nie tędy droga.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ok, ale:

 

Po pierwsze: na pewno nie pozwą tych tysięcy osób o których mówią, więc ta pani nie zwróci im kosztów.

ad.1. Tysiące osób mogą postraszyć sądami i oczekiwać pójścia na kompromis - wybranych malkontentów mogą sądzić dla przykładu i postraszenia reszty. Podejrzewam też że w przypadku udowodnienia jednej osobie winy, reszta procesów byłaby tylko formalnością. Zakładając że w każdym przypadku mają takie same dowody winy.

 

Po drugie: w świadomości ludzi piractwo internetowe nadal nie funkcjonuje jako zwykłe przestępstwo, a raczej jako małe wykroczenie (zobacz ile ludzi kradnie mercedesy, a  ile ściąga oprogramowanie).

No i po trzecie: Opinia publiczna oceni jako poszkodowaną właśnie tą osobę która dopuściła się piractwa. Musi ona zapłacić równowartość kilkuset programów który  ściągnęła. Nie sądzisz, że ludzie wezmą to do siebie jak "wielki koncern, kontra mały człowieczek" gdzie ten drugi jest karany znacznie ponad swój czyn? Dlatego zwykłego klienta wspomnienie o tym zdarzeniu może zniechęcić do kupna ich produktu.

ad.2. Świadomość ludzi musi ulec zmianie, jak nie dzisiaj to jutro. Każda metoda piętnowania przestępstwa jest dobra. Co prawda w tym przypadku mamy małą szkodliwość społeczną - mała wartość kradzieży. Ale to nadal kradzież.

ad.3. Opinia publiczna jest jak... opinia publiczna. Nie ich to dotyczy, więc mają to w głębokim poważaniu. Jeśli każdy przedstawiciel tej opinii publicznej będzie tworzył jakieś oprogramowanie, na którym będzie zarabiał sprzedając je w sklepach (zwykłych bądź internetowych) i ktoś im ukradnie to oprogramowanie i będzie używał nie płacąc - to jak myślisz, jaka będzie ocena takiej opinii publicznej ?

 

 

Według mnie by faktycznie działania tego typu odniosły jakiś sukces musieli by pozywać do sądu każdego kogo przyłapią na ściąganiu. Ale znowu, takie działanie dla żadnej firmy w dłuższej perspektywie nie ma sensu z oczywistych względów. Więc nadal będą pozywać pojedyncze jednostki dla "odstraszenia" innych. A ci inni znowu nie zmienią postępowania, bo dlaczego mieli by to robić, kiedy szansa, że wpadną jest jak jeden do miliona? Jednym słowem: nie tędy droga.

 

Jeden do miliona to też duża szansa. Uważasz że akcje odstraszające np. "sex z nieznajomymi bez prezerwatywy może Cię <zaprzyjaźnić> z wirusem HIV - zobacz jak skończyła pani Ania..." nie mają sensu ? Wiadomo że nie do wszystkich do dotrze. Bo przecież mogą powiedzieć - mi to nie grozi, bo szanse na to są znikome. Ale jak już na taką osobę padnie to dopiero będzie płacz

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale ty piszesz jak być powinno, a ja jak jest. A jest tak jak napisałem (masło maślane wiem  ;D ). Takie pojedyncze akcje mało kogo przekonają i powtarzam, że masowych procesów nigdy nie zobaczysz, bo raz, że nie będzie się im to opłacało (nie tylko wielkie koncerny mają dobrych prawników), a dwa że opinia publiczna już zupełnie ich znielubi.

 

A tak btw przykład z hiv'em zupełnie nietrafiony. Z prawdopodobieństwem 1/milion mogę podjąć ryzyko, że poniosę konsekwencje pieniężne, natomiast jeśli stawką jest życie sprawa wygląda  nieco inaczej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja tam topware`a mogę nie szanować za ich gry, ale za podejście do prawa i legalnych użytkowników ich oprogramowania szanuję ich po tym artykule bardziej ;)

Co prawda kiedyś sam kradłem oprogramowanie, ale mój status moralny/psychiczny się zmienił. Stać mnie na kilka gier w roku. Jeśli akurat na coś nie mam pieniędzy to w to nie gram, szukam wersji demo, darmowych gierek, nawet wersji 10-130 dniowych. Czasu na gry/filmy coraz mniej.

Ale jakoś z tego powodu nie cierpię zbytnio. Kiedyś grałem w "byle co", nawet w kilka "byle co" tygodniowo. Teraz starannie dobieram na co wydaje moje pieniądze i ciesze się tą grą przez długie miesiące.

Co do przykładów samochodowych: mógłbym pewnie ukraść z 10 maluchów rocznie i jeździć bocznymi drogami obawiając się kontroli dokumentów, ale wolę kupić kilkuletnie auto legalnie i bezkompleksowo jeździć tym autem przez kilka lat.

To że sporo ludzi jest ułomnych pod pewnymi względami moralnymi nie znaczy, że nie należy ich edukować. Na różne sposoby.

Na część podziała strach przed karami za kradzież. Niektórych przyciągną promocje cenowe czy inne bonusy dodawane do oryginalnych produktów. Jeszcze inni zadowolą się możliwością sprawdzenia towaru przed kupnem i oddzieleniu chłamu od tego na czym im będzie zależeć i za co będą skłonni zapłacić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem czy rozmawialiśmy o tym samym. Mi nie chodziło o to jak można postępować. Chodziło mi o to jak wygląda rzeczywistość na temat której dyskutujemy. Jasne, można rozsądnie dobierać usługi z których korzystamy, wybierać darmowe alternatywy oprogramowania itd, ale nie można oczekiwać, że wszyscy zaczną tak postępować, tylko z tego powodu, że raz na jakiś czas usłyszą o sprawie przeciw piratowi. Według mnie to jest zwyczajnie nie realne. Niektóre firmy tak robią, więc zapewne wierzą w skuteczność swoich działań. Jak będzie wyglądała przyszłość zobaczymy, choć wydaje mi się, że prędzej będziemy świadkami jakiejś rewolucji w sposobie rozprowadzania mediów niż piractwo zmaleje od akcji opartych na zastraszaniu i karach.

 

A ze zmianą statusu moralnego w tej kwestii to chyba jest tak, że zmienia się on:

-wraz z polepszeniem budżetu delikwenta;

-brakiem czasu

-zwyczajnie dojrzewaniem

;)

 

No i taka refleksja na koniec. Znaczna większość ludzi nie zastanawia się zazwyczaj nad kwestiami moralnymi. A szczególnie młodzi nie zaprzątają sobie zbytnio głowy tą kwestią (przynajmniej jeśli chodzi o piractwo). Nie wierzę, żeby mogło się to kiedykolwiek zmienić (szczególnie w coraz bardziej konsumpcyjnym świecie w którym żyjemy). Dlatego jedynym sposobem na zmniejszenie koncernowych strat jest wymyślenie systemu który okaże się atrakcyjniejszy dla potencjalnego klienta od piractwa. A pobożne życzenie by taki 16-latek wpadł w refleksję nad szkodliwością swojego działania, naprawdę jak znam życie, można wrzucić do kosza.

 

I żeby było jasne. Nie prezentuję tu swoich poglądów na temat piractwa, a raczej na temat sposobu walki z piractwem, który według mnie jest nie efektywny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość tymeknafali

Moi drodzy rozmowa w bardzo podobnym klimacie już się toczyła, na ponad 100 postów jakieś pół roku temu. Będziecie się wymieniać w argumentach, przeganiać weń i nic to nie da. Żaden żadnego nie przekona. Nie zlikwidują czegoś takiego, bo jak nie z Anglii, to dojdzie z Rosji, gdzie jest tego ogrom, i tam nikt w regulacje tego się bawić nie będzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie kolego tymku. Kary na nikogo nie podziałają. Wyobraźcie sobie, to tak jakby widowiskowo dawać jeden mandat rocznie w Polsce za szybką jazdę  ;) A tymczasem, mimo że wszędzie mnóstwo jest radarów i panów z drogówki, przekraczanie prędkości nadal jest nagminne. W przypadku piractwa internetowego sprawa jest prostsza, ponieważ wystarczy wymyślić odpowiedni sposób dystrybucji usług i będzie po problemie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Celem nie jest i nie powinno być to, żeby ukarać możliwie wiele osób, lecz ograniczenie procederu. Właśnie dlatego w miejscach szczególnie niebezpiecznych 50-100 metrów przed radarem niemal zawsze stoi wielka tablica "kontrola radarowa". Celem nie jest karanie, tylko prewencja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja uważam że kary jednak podziałają na wielu. Wiesz dlaczego nie wyjdę zaraz z pracy i nie ukradnę jakiejś fajnej bryki ustawionej na parkingu ? Nie dlatego, że nie chciałbym sobie pojeździć jakimś pięknym autkiem, ale dlatego że mam świadomość że to jest kradzież, że złapie mnie policja i pójdę za to siedzieć.

Łatwiej coś sobie wziąć za darmo, ale trzeba się liczyć z konsekwencjami. Ludzie nie przejmują się konsekwencjami piractwa, ponieważ za mało osób za to dostało po paluchach. Za mała wykrywalność sprawców i za niskie kary/karalność. To trzeba zmienić.

 

W przypadku piractwa internetowego sprawa jest prostsza, ponieważ wystarczy wymyślić odpowiedni sposób dystrybucji usług i będzie po problemie.

Jaki chcesz wymyślić sposób dystrybucji ? Nawet jakby ludzie dostawali grę do domu i ktoś im ją instalował i pokazywał jak w nią najlepiej grać - za normalną cenę gry - to ludzie i tak wolą ją ściągnąć za darmo. "Coś co nie jest zabronione - jest dozwolone !!" - ludzie się na tym prawie opierają od wieków. Taka ich natura. A że grożenie palcem nie pomaga, trzeba ich ścigać po sądach i powoli (ale jednak) zmieniać ich mentalność.

 

PS. Wiem, że moje podejście jest idealistyczne, ale ktoś takie musi mieć. Mój kolega zawsze mi mówi "pacyfizm to utopia, bo ludzie się i tak mordują itp..". Wystarczy żeby każdy uwierzył w to że coś można zdziałać i będzie nam wszystkim lepiej. Normalniej ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kradzież własności intelektualnej to trochę bardziej złożone zagadnienie od kradzieży auta i prawdopodobnie dlatego nie do każdego dociera świadomość, że pobranie z internetu najnowszej gry jest w praktyce równoznaczne z kradzieżą samochodu. Problem jest w tym, że kradnąc auto kradniesz jedyną kopię, której odtworzenie wymaga nakładu czasu i pieniędzy. W przypadku danych wystarczy kilka kliknięć i produkujesz nowy egzemplarz. A do tego dochodzi brak zrozumienia dla drugiej strony, bo "szary Kowalski" nigdy nie zostanie okradziony z efektu własnej pracy intelektualnej, przez co nigdy nie zrozumie, że utrata zysku spowodowana pobraniem pirackiej kopii także jest pozbawieniem kogoś należnych mu pieniędzy. Niektórym po prostu ciężko jest to sobie wyobrazić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Celem nie jest i nie powinno być to, żeby ukarać możliwie wiele osób, lecz ograniczenie procederu.

 

Otóż to! Dlatego koncerny powinny rozważyć jakieś realne rozwiązanie. Co nam przyjdzie z idealistycznego podejścia, skoro firmy nadal będą ponosić straty?

 

Jeśli chodzi o kontrole drogowe to przecież nie chodziło mi o to, że nie spełniają swojego zadania, ale dałem przykład co by się działo gdyby występowały one z częstotliwością spraw sądowych przeciwko piratom. Gdyby chcieć przenieść system z dróg do internetu, trzeba by kontrolować niemal każdego, a osoby posiadające/pobierające nielegalne oprogramowanie karać grzywną pieniężną i wtedy faktycznie prewencja dała by efekty. Ale coś takiego jest nierealne do zrealizowania. Przynajmniej na razie.

 

Kradzież własności intelektualnej to trochę bardziej złożone zagadnienie od kradzieży auta i prawdopodobnie dlatego nie do każdego dociera świadomość, że pobranie z internetu najnowszej gry jest w praktyce równoznaczne z kradzieżą samochodu. Problem jest w tym, że kradnąc auto kradniesz jedyną kopię, której odtworzenie wymaga nakładu czasu i pieniędzy. W przypadku danych wystarczy kilka kliknięć i produkujesz nowy egzemplarz. A do tego dochodzi brak zrozumienia dla drugiej strony, bo "szary Kowalski" nigdy nie zostanie okradziony z efektu własnej pracy intelektualnej, przez co nigdy nie zrozumie, że utrata zysku spowodowana pobraniem pirackiej kopii także jest pozbawieniem kogoś należnych mu pieniędzy. Niektórym po prostu ciężko jest to sobie wyobrazić.

 

Kolejne argumenty do moich poprzednich wypowiedzi i coś co mógłbym ci thibrisie napisać w odpowiedzi na twojego ostatniego posta, więc nie będę kopiował.

 

Jaki chcesz wymyślić sposób dystrybucji ?

 

To już nie moja sprawa. Uważam jedynie, że to jedyna sensowna droga.

 

A co do dystrybucji jaką mamy obecnie, to wcale nie uważam, że nie mogła  by ona egzystować równolegle z jakimś alternatywnym system. Kupowanie płyt z muzyką, z pudełkiem, książeczką i folią to zawsze świetna sprawa.

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Otóż to! Dlatego koncerny powinny rozważyć jakieś realne rozwiązanie.

 

Po pierwsze primo: niby jakie rozwiązanie? Za przestępstwo należy karać. Niezależnie od tego, jaki daje to efekt. Myśląc w ten sposób jak Ty nie należałoby karać np. za zabójstwo w afekcie, bo przecież kara i tak nie odstraszy innych. Afekt nie wybiera.. ;)

 

Po drugie primo: na piractwie najbardziej cierpią małe firmy, nie koncerny. Więc tłumaczenie sobie "to wielki koncern, więc jak im ukradnę, to nic się nie stanie" jest bzdurne. Zauważ, że np. Electronic Arts, mimo iż na pewno rocznie powstają miliardy nielegalnych kopii ich gier, ma sie dobrze. Ale padają niewielkie firmy, jak np. Microids, które bankrutują, bo ich grę skopiowano nielegalnie milion razy.

Moim zdaniem piractwo de facto w dużej mierze wzmacnia koncerny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może do Kowalskiego dotarłoby coś innego: przecież jeśli ściągnie daną pozycję z internetu za darmo np. grę i pogra w nią troszkę, spodoba mu się bardzo, to pewnie chciałby aby powstała kontynuacja tej gry. Ewentualnie dodatek, patch, cokolwiek. Dopóki nie pójdzie do sklepu i nie kupi oryginału - nie pokaże twórcy, że to mu się podoba, że chce więcej i nie da mu pieniędzy na dalsze prace nad czymś co tak przecież lubi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze primo: niby jakie rozwiązanie? Za przestępstwo należy karać. Niezależnie od tego, jaki daje to efekt. Myśląc w ten sposób jak Ty nie należałoby karać np. za zabójstwo w afekcie, bo przecież kara i tak nie odstraszy innych. Afekt nie wybiera.. ;)

 

Oczywiście, że należy. Czy ja gdzieś napisałem inaczej? Uważam jedynie, że opieranie na tym walki z piractwem nie da oczekiwanych efektów.

 

Po drugie primo: na piractwie najbardziej cierpią małe firmy, nie koncerny. Więc tłumaczenie sobie "to wielki koncern, więc jak im ukradnę, to nic się nie stanie" jest bzdurne. Zauważ, że np. Electronic Arts, mimo iż na pewno rocznie powstają miliardy nielegalnych kopii ich gier, ma sie dobrze. Ale padają niewielkie firmy, jak np. Microids, które bankrutują, bo ich grę skopiowano nielegalnie milion razy.

Moim zdaniem piractwo de facto w dużej mierze wzmacnia koncerny.

 

To mamy czekać aż kolejne firmy upadną? Powtarzam, ja nie rozważam sensu karania, a jedynie jego zasadności w kontekście walki z piractwem i prosiłbym żebyście właśnie do tego się odnosili odpowiadając na moje posty. A co do wspierania koncernów przez piractwo. Może coś w ty jest. Być może właśnie dlatego nie rewolucjonuje się dystrybucji mediów, ponieważ mogło by to chronić małe firmy przed takimi sytuacjami i gwarantwało by profity za faktycznie pobrane usługi. Rozwiązań pewnie  jest wiele. Pierwszy który przychodzi mi do głowy to zaprzęgnięcie reklamy w jakiś przemyślany sposób. Ale tak jak napisałem wcześniej: nic nie stoi przecież na przeszkodzie by użytkownik miał wybór, czy woli za produkt zapłacić i mieć spokój z reklamami, czy woli się z nimi pomęczyć nie płacąć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość tymeknafali

Ja nie mogę... kolejna płowa rozmowa... masz racje mikroosie, chodzi o prewencje, ale pewne rzeczy są tak dogłębnie zakorzenione w mózgach ludzkich, że naprawdę nie sposób tego zmienić. Widzisz porównujesz ukradzenie Merca czy roweru do pliku. W moralnym mniemaniu, w pewnym sensie na pewno masz rację - bo kradzież pozostanie kradzieżą i nic tego nie zmieni. Tylko widzisz: mentalność - merca nikt nie rąbnie, bo kowalski na niego harował, bo on FAKTYCZNIE jest, stoi. A taki plik... "wszyscy to robią, więc dlaczego nie ja? Przecież to tak naprawdę nawet nie istnieje, nie mogę tego dotknąć. Traci na tym koncern? To niech dadzą ludzkie ceny na produkty!" - zmień to myślenie, zakładając że naród polski jest dosyć złośliwy i zawzięty, jak złapią jednego to na jego miejscu pojawi się 10 innych, a jak nie my to Rosjanie, co mają to totalnie w poważaniu. Tyle mojego w tym temacie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja nie mogę... kolejna płowa rozmowa... masz racje mikroosie, chodzi o prewencje, ale pewne rzeczy są tak dogłębnie zakorzenione w mózgach ludzkich, że naprawdę nie sposób tego zmienić.

Skoro Kopernikowi się udało, to przekonanie ludzi do rezygnacji z piractwa (albo chociaż do pojęcia, że okradają drugiego człowieka i nie jest to wydumany argument) to pikuś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zauważcie też że kilkanaście lat temu na giełdach komputerowych piraciło się bez opamiętania, nikt się niczego nie bał i mogłeś kopiować cudzą pracę za free do woli. Kilka lat temu się to zmieniło. Piraci się chowają po krzakach, chowają się po mrocznych zakamarkach internetu, niektórych zamyka policja, czy płacą drakońskie kary za swoje przestępstwa - coś się zmienia na lepsze, czy tylko mi się wydaje ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trochę tak i trochę nie. Piratów ze straganu zastąpiło po prostu P2P, bo znacznie więcej młodych osób ma dziś dostęp do netu albo chociaż jest w stanie ściągnąć kopię i nagrać dla kumpla.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To prawda co piszesz, ale często widuję przed giełdą komputerową nagabywaczy/ciułaczy/złodziei co szepczą tu i ówdzie - "gry na pc, gry na playstation". Kiedyś oficjalnie mieli swoje stoiska, bo nikt się nie przejmował prawami autorskimi. Teraz ci "robin hódowie"* są skazani na podziemie i ostracyzm coraz większej części społeczeństwa.

Jakby ktoś chciał powiedzieć, że części społeczeństwa nie stać na gry, bo są za drogie - to uprzedzam: gry są tańsze niż komputer (a jakoś na komputer mają ci ludzie), poza tym nawet jak gra jest TANIA (15-29 zł w jakimś czasopiśmie, czy wydaniu w stylu "extra klasyka") to i tak ludzie tą grę wolą ukraść i mieć za darmo...

 

* błąd specjalny

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Podczas wykopalisk w Bidwell West w pobliżu Milton Keynes w Wielkiej Brytanii specjaliści z Cotswold Archeology znaleźli średniowieczny budynek oraz inne struktury z tego okresu. Najciekawszym jednak odkryciem jest duży kościany fragment gry, który prawdopodobnie został wykonany na obrabiarce. Podobne zabytki, pochodzące z XI-XIII wieku, znajdowano już wcześniej. Były one wykorzystywane prawdopodobnie podczas różnych gier, zwykle dwuosobowych, podczas których używano kostki i planszy.
      Najnowsze znalezisko wykonano z krowiej żuchwy, a okrągły kształt nadano mu na obrabiarce. Przedmiot został ozdobiony koncentrycznymi kręgami oraz kropkami i kółkami. Naukowcy przypuszczają, że służył do gry w tabulę, chociaż nie można tego jednoznacznie stwierdzić. Niewiele też wiemy o zasadach starożytnych gier. Rzadko kiedy bowiem zachowały się one w całości, brak też jednoznacznych opisów ich zasad. Naukowcy próbują odtworzyć zasady na podstawie zachowanych fragmentów gier oraz ikonografii.
      Ludzkość od tysięcy lat gra w planszówki. W czasach rzymskich gra o nazwie duodecim scripta była jedną z pierwszych, które trafiły na Wyspy Brytyjskie. Wiemy, że wykorzystywano tutaj planszę składającą się z trzech rzędów po 12 pól. Niewykluczone, że to od niej pochodzi gra tabula, która była popularna również w średniowieczu. To gra podobna do tryktraka, używano w niej 24 pól ułożonych w dwóch rzędach. Prawdopodobnie znaleziony właśnie przedmiot służył do gry w tabulę.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W lipcu ubiegłego roku na budowie brytyjskiej szybkiej kolei HS2 w miejscowości Twyford w Buckinghamshire archeolodzy trafili na – jak się wydawało – rozkładający się kawałek drewna Gdy go jednak wydobyli z ziemi, ich oczom ukazała się drewniana rzymska rzeźba antropomorficzna.
      Wykonany z jednego kawałka drewna zabytek ma 67 centymetrów wysokości i 18 cm szerokości. To niezwykle rzadkie znalezisko. Wcześniej podobny zabytek znaleziono na Wyspach Brytyjskich ponad 100 lat temu.
      Na podstawie stylu wykonania oraz podobnego do tuniki ubrania, które wyrzeźbił twórca, oceniono, że figura pochodzi z wczesnego okresu rzymskiego. Opinię tę wydają się potwierdzać znalezione obok fragmenty ceramiki z lat 43–70. Archeolodzy nie są pewni, czemu rzeźba służyła, ale przypuszczają, że mogła być złożona w ofierze bogom. Dlatego też złożono ją delikatnie w ziemi, a nie wyrzucono do dołu z odpadkami.
      Najbardziej zaś rzuca się oczy świetny stan zachowania figury. Przetrwała ona 2000 lat dzięki temu, że trafiła do gliniastego dołu wypełnionego wodą. Brak tlenu utrudnił rozkład drewna. Zabytek zachował się tak dobrze, że widać wyrzeźbione włosy czy tunikę. A odkrycie figury każe się zastanowić, kogo ona przedstawia, do czego była używana i dlaczego była ważna dla ludzi żyjących w tym miejscu w I wieku naszej ery.
      Ramiona figury uległy całkowitemu rozkładowi, także nogi nie zachowały się w całości. Widoczne są za to zadziwiające szczegóły. Widać włosy, głowa zwrócona jest lekko w lewo, wydaje się, że sięgająca nad kolana tunika jest przewiązana w pasie, wyraźnie widać też kształt łydki.
      Figura od kilku miesięcy znajduje się w specjalistycznym laboratorium, gdzie jest konserwowana i badana. W wykopie znaleziono też niewielki odłamany z niej fragment, który przesłano do badań metodą radiowęglową, co powinno pozwolić na określenie jej wieku. Zbadany zostanie też skład izotopowy drewna, co powinno pomóc w określeniu miejsca jego pochodzenia.
      Tak stare drewniane figury rzadko znajduje się na Wyspach Brytyjskich. W 1922 roku na brzegu Tamizy odkryto neolitycznego „Idola z Dagenham”, a w 1866 roku na brzegach rzeki Teign znaleziono drewnianą figurę z wczesnej epoki żelaza.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wielka Brytania zawęziła do 5 lokalizacji liczbę możliwych  miejsc, w których zostanie zbudowana prototypowa elektrownia fuzyjna. Spherical Tokamak for Energy  Production (STEP) ma rozpocząć pracę w latach 40. Ostateczna decyzja, co do jego lokalizacji zapadnie do końca 2022 roku.
      Prace nad STEP trwają w Culham Centre for Fusion Energy, która jest własnością UK Atomis Energy Authority. Organizacja ta zarządza obecnie dwoma tokamakami – Mega Amp Spherical Tokamak (MAST-U) oraz Joint European Torus.
      W 2019 roku brytyjski rząd przeznaczył 222 miliony funtów na stworzenie projektu elektrowni fuzyjnej korzystającej z tokamaka. Prace, w których zaangażowanych jest ponad 300 osób, mają zakończyć się w 2024 roku. W ich ramach mają powstać prototypowe części składowe, zostaną przeprowadzone badania materiałow, robotyczne oraz modelowanie komputerowe. Wszystko wskazuje na to, że pandemia nie zakłóciła harmonogramu i w pełni działająca elektrownia fuzyjna rzeczywiści zostanie wybudowana w latach 40.
      Na przełomie 2020 i 2021 roku wybrano do dalszej oceny 15 potencjalnych lokalizacji elektrowni. Obecnie zawężono ten wybór do 5 miejsc, w tym 4 w Anglii i 1 w Szkocji. Ustalenie krótkiej listy lokalizacji to ważny krok naprzód. Pozwoli na długoterminowy rozwój projektu, kieruje go bardziej ku konkretnym rozwiązaniom projektowym i zaowocuje, jak mamy nadzieję, pierwszą na świecie prototypową elektrownią fuzyjną, mówi Paul Methven, dyrektor projektu STEP.
      Methven zapowiada, że w kolejnym etapie prac prowadzone będą rozmowy z lokalnymi społecznościami w wybranych miejscach, by lepiej zrozumieć społeczno-ekonomiczne, komercyjne i technologiczne warunki związane z każdym z nich.
      Brytyjscy specjaliści pracujący nad energetyką fuzyjną pochwalili się niedawno, że dzięki użyciu nowatorskiego diwertora – urządzenia do oczyszczania plazmy – w tokamaku MAST-U udało się aż 10-krotnie zmniejszyć ciepło odpadowe docierające do ścian reaktora.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Od roku 2030 Wielka Brytania zakaże sprzedaży nowych samochodów napędzanych silnikami benzynowymi i diesla. To o 10 lat wcześniej niż dotychczas planowano. To część rządowego planu, w ramach którego gabinet premiera Johnsona postanowił bardziej energicznie przeciwdziałać zmianom klimatycznym.
      Jednocześnie rząd przeznaczył 1,3 miliarda funtów na rozbudowę infrastruktury do ładowania samochodów elektrycznych oraz 582 miliony funtów na zachęty dla kupujących samochody elektryczne. Jednocześnie jednak wykonano ukłon w stronę producentów samochodów hybrydowych typu plug-in. Sprzedaż nowych modeli zostanie zakazana dopiero od roku 2035. Samochody hybrydowe korzystają z silników elektrycznych, ale po wyczerpaniu energii są napędzane silnikiem spalinowym. Ostatnio okazało się, że producenci tego typu pojazdów oszukują klientów, gdyż rzeczywista emisja CO2 jest w ich przypadku 2,5-krotnie wyższa niż wartości z testów laboratoryjnych.
      Premier Johnson poparł też energetykę jądrową, jednak nie potwierdził jednoznacznie, że rząd sfinansuje elektrownię w Sizewell. Brytyjska energetyka jądrowa przeżywa obecnie problemy. Z jednej strony elektrownie jądrowe są potrzebne, by móc rezygnować z węgla, z drugiej zaś są kosztowną ryzykowną inwestycją. Znacznie mniejszym ryzykiem jest inwestowanie w źródła odnawialne, których cena spada. Jednak produkcja energii z tych źródeł jest wciąż na tyle mała i niestabilna, że nie mogą być one jedynym sposobem wytwarzania energii.
      Rząd Wielkiej Brytanii mówi, że przyjęty przezeń 10-punktowy program walki ze zmianami klimatu będzie wiązał się z powstaniem 250 000 nowych miejsc pracy.
      W ramach ogłoszonych planów rząd chce znacząco zwiększyć produkcję wodoru, co jest postrzegane jako zdecydowany ruch w kierunku dekarbonizacji przemysłu ciężkiego i innych sektorów gospodarki. Do roku 2030 Wielka Brytania ma posiadać instalacje do produkcji wodoru o łączniej mocy 5 GW. W tym samym czasie cała UE zapowiada wybudowania takich instalacji o łącznej mocy 40 GW. W rządowych dokumentach wspomniano też, że do roku 2025 dziesiątki tysięcy gospodarstw domowych będzie ogrzewanych za pomocą energii z wodoru. Ponadto do roku 2028 co roku ma być instalowanych 600 000 pomp cieplnych w domach prywatnych i budynkach publicznych, a rząd przeznacza dodatkowe 200 milionów funtów technologie przechwytywania i składowania dwutlenku węgla.
      "Mój 10-punktowy plan stworzy, utrzyma i ochroni setki tysięcy zielonych miejsc pracy i poprowadzi nas do celu, jakim jest osiągnięcie neutralności węglowej do roku 2050", powiedział Johnson.
      Inne elementy planu to czterokrotne zwiększenie do roku 2040 produkcji energii z morskich farm wiatrowych, wsparcie dla infrastruktury ułatwiającej poruszanie się po miastach pieszo i na rowerach, wsparcie prac badawczo-rozwojowych nad ekologicznymi napędami dla samolotów i statków.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W III kwartale bieżącego roku 40% energii elektrycznej wykorzystanej w Wielkiej Brytanii pochodziło ze źródeł odnawialnych, a udział paliw kopalnych – tutaj niemal wyłącznie gazu – wyniósł 39%. Pozostałe 21% zapewniły głównie elektrownie atomowe. Zatem po raz pierwszy od czasu uruchomienia pierwszej brytyjskiej elektrowni, co miało miejsce w 1882 roku, paliwa kopalne nie były głównym źródłem energii elektrycznej. Sprawdziły się więc prognozy krajowego operatora sieci przesyłowej, National Grid, że w bieżącym roku źródła odnawialne dostarczą więcej energii niż paliwa kopalne.
      Wspomniane osiągnięcie było możliwe dzięki uruchomieniu pomiędzy lipcem a wrześniem nowych farm wiatrowych. Dzięki większym, bardziej efektywnym turbinom farmy wiatrowe stają się coraz bardziej opłacalnym przedsięwzięciem, dzięki czemu przemysł ten intensywnie się rozwija.
      Jednak w tej beczce miodu znajdziemy łyżkę dziegciu. Otóż 12% energii elektrycznej wyprodukowanej na Wyspach pochodziło z biomasy. Jest to co prawda paliwo odnawialne, ale emituje węgiel do atmosfery. Co więcej, w niektórych okolicznościach emisja z biomasy może być większa niż z paliw kopalnych. Dlatego też eksperci zalecają brytyjskiemu rządowi rezygnację z elektrowni na biomasę.
      Widać zatem, że Wielka Brytania czyni wielkie postępy w odchodzeniu od paliw kopalnych. Jeszcze 10 lat temu z paliw takich pozyskiwała 80% energii.
      Dla światowej emisji węgla do atmosfery najważniejsze jest jednak to, co dzieje się w Chinach i USA. Państwo Środka ze źródeł odnawialnych pozyskuje niemal 27% swojej energii elektrycznej, a w USA odsetek ten wynosi 18%.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...