Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Chodziło mi o stres uniemożliwiający normalne myślenie(taki zwykły stres podczas egzaminu albo podczas nauki do egzaminu<nawał materiału>). Kiedy trzeba zmusić się do adaptacji, żeby coś z /tego czegoś/ wyszło.

 

czyaga: Napisać coś od siebie? Łatwo, ale trudno odtworzyć u siebie uczucia określające te emocje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Chodziło mi o stres uniemożliwiający normalne myślenie(taki zwykły stres podczas egzaminu albo podczas nauki do egzaminu<nawał materiału>). Kiedy trzeba zmusić się do adaptacji, żeby coś z /tego czegoś/ wyszło

 

To jest krótkotrwały życiowy stresik w porównaniu do tego co oferuje proza życia. 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Więc przez tą prozę trzeba przejść zachowując chociaż odrobinkę dobrego smaku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Więc przez tą prozę trzeba przejść zachowując chociaż odrobinkę dobrego smaku.

 

;D ;D i tego ci życzę. 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość tymeknafali

O pewnych rzeczach łatwym jest pisać, jednak wiele trudniejszym faktycznie do nich dochodzić. Codzienna frustracja może prowadzić do dalszych nerwów, potem do załamania. Łatwo jest mówić o "niedenerwowaniu się", jednak wykonanie takowej czynności, gdy zewsząd powodów do niszczących uczuć jest nam dostarczanych jest niewyobrażalnie ciężkie. Większe nerwy potrafią prowadzić do amoku, braku wszelkiej siły do działania. Faktycznie potrafią być także czynnikiem motywującym, jednak tylko do momentu gdy są kontrolowane, a gdy kończy się kontrola nad nimi, zaczyna się wyniszczenie organizmu. Przykład: krótkotrwałe i krótkofalowe: strach ogromny przed egzaminem, zaczynają się zakłócenia somatyczne (biegunki, trzęsące się ręce, bóle w klatce piersiowej, bóle w brzuchu, odrętwienie warg, bądź inne możliwe indywidualnie). Z długotrwałym stresem ( nie mówię tu o sportowej igraszce, czy chwilowym czynniku motywującym), tylko o długotrwałym, często powikłanym z późniejszymi depresjami, lękami, a ostatecznie nieraz załamaniami stresie, wiąże się długofalowe wyniszczenie organizmu, co faktycznie później skutkuje relatywnie młodymi ludźmi (30-45 lat) wyglądającymi jak dziadkowie, często młodo umierający na wiążące się z tym choroby. Przykład: Chodzi do pracy która sprawia ci ogrom stresu, mogą to być m.in. ludzie weń pracujący, napięta atmosfera, za duży pęd (tempo pracy), ciągły stres o pomyłki ewentualne, itp. W pewnym momencie wstajesz rano i stalowa obręcz zaciska ci się wokół jelit, a nadrzędnym pytaniem, które dominuje zarówno twoją podświadomość, świadomość, jak i nadświadomość, uderzając ciągle powtarzanym jednym pytaniem, które w perfidny sposób uciska na ciebie: "Co się dzisiaj wydarzy, co dzisiaj będzie nie tak?" Wtedy zdajesz sobie sprawę, że iść tam nie chcesz, ale zrobić to musisz, ponieważ musisz zapewnić godziwe życie sobie, ewentualnie dzieciom, żonie jeżeli takowych posiadasz. Tu zaczyna się wieloletnia walka wewnątrz, kończona zazwyczaj porażką, późniejszą frustracją i wyniszczeniem. Ogrom ludzi cierpiących na depresję, nawet nie zdaje sobie z niej sprawy, a z tych wielu nie potrafiło by się przyznać do choroby, która ich trawi. I tak żyją latami. Dlatego właśnie waldi wchodząc na jakiegokolwiek typu portale ludzi w dojrzałym wieku widzisz sfatygowane, wyniszczone nerwami (także pracą), zmęczone twarze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Radzenie sobie ze stresem zależy od charakteru człowieka. Jeden potrafi się podnieść, inny nie. A to, że umrzemy, mamy zagwarantowane, tego się nie zmieni i lepiej o tym nie myśleć, tylko jak najwięcej w życiu dobrego zrobić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość tymeknafali
A to, że umrzemy, mamy zagwarantowane, tego się nie zmieni i lepiej o tym nie myśleć, tylko jak najwięcej w życiu dobrego zrobić.

Nie popieram tego co teraz napiszę, ale niekoniecznie. Może powinniśmy być życiowymi hedonistami i "jechać ile wlezie", bo potem koniec. To TYLKO polemika!

Radzenie sobie ze stresem zależy od charakteru człowieka. Jeden potrafi się podnieść, inny nie.

Jeden potrafi to stłumić, żyć z chorobą, drugi się poddaje i pada. Bez lekarza NIE WYLECZYSZ pewnych rzeczy. Faktycznie są ludzie odporni. Za dużo ich nie jest...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość tymeknafali
A może trzeba pomóc padniętym i nauczyć ich nie padać. 8)

Jestem za. Jednak waldi spójrz na to jacy ludzie są... połowa z nich jeszcze ci nogę podłoży byś padł. Chory wyścig szczurów, podkładanie świń w pracy, itd...

Ludzi dobrych jest trochę, ale ogrom jest takich bezwzględnych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chodziło mi o to, żeby nie użalać się nad sobą przez całe życie i chlać ile wlezie, tylko coś robić, żeby odpędzić te wszystkie, często wmawiane "depresje". Do lekarza - jak najbardziej.

Ludzie są słabi, ale masz rację - potrafia stanąć na głowie, żeby podłożyć bliźniemiu nogę :).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aaaa... sory... ;D Ale tak to jest, jak się kogoś nie zrozumie. Ten komentarz, co cytowałeś moją wypowiedź. Mój błąd. Nie załapałam za pierwszym razem. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Nie popieram tego co teraz napiszę, ale niekoniecznie. Może powinniśmy być życiowymi hedonistami i "jechać ile wlezie", bo potem koniec. To TYLKO polemika!

"Jechanie ile wlezie" mogłoby nawet mieć sens (oczywiście przy założeniu, że nie szkodzisz w ten sposób innym), gdybyś tylko z góry wiedział, ile będziesz żył. Przykładowo: wiesz, że i tak nie dożyjesz trzydziestki, więc po co zbierać kasę na emeryturę? Dla wielu lepiej byłoby ją wykorzystać na codzienne przyjemności. Jak to mawiają Chińczycy: "lepiej przeżyć dwa lata jak tygrys, niż dziesięć jako muł", czy jakoś tak :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość tymeknafali
Chodziło mi o to, żeby nie użalać się nad sobą przez całe życie i chlać ile wlezie, tylko coś robić, żeby odpędzić te wszystkie, często wmawiane "depresje". Do lekarza - jak najbardziej.

Pierwszym etapem walki z chorobą, jest jej rozumienie. Można powiedzieć że lekarz jest "nauczycielem" prowadzącym cię przez pewna naukę. On ma na celu poprowadzić cię przez wszystkie etapy do wyleczenia, lecz wyleczysz się tak naprawdę sama, choć z pomocą leków.

Ludzie są słabi, ale masz rację - potrafia stanąć na głowie, żeby podłożyć bliźniemiu nogę

Dzisiaj niemal namacalnie miałem taki przypadek. Niestety to jest prawdą. Cieszę się jednak że są jeszcze ludzie dobrzy, tacy na których można liczyć, którzy rozumieją znaczenia słowa: humanitarność i trzeba sobie pomagać.

Mój błąd. Nie załapałam za pierwszym razem.

Przestań, przecież nic się nie stało :)

"Jechanie ile wlezie" mogłoby nawet mieć sens (oczywiście przy założeniu, że nie szkodzisz w ten sposób innym), gdybyś tylko z góry wiedział, ile będziesz żył. Przykładowo: wiesz, że i tak nie dożyjesz trzydziestki, więc po co zbierać kasę na emeryturę? Dla wielu lepiej byłoby ją wykorzystać na codzienne przyjemności. Jak to mawiają Chińczycy: "lepiej przeżyć dwa lata jak tygrys, niż dziesięć jako muł", czy jakoś tak

Wiesz... ja zastanawiam się inaczej troszeczkę. jak mi przyjdzie płacić ZUS, czy inne składki, to się z tego wypiszę i będę odkładał pieniądze na konto. Oni i tak nie oddadzą mi 10% z tego co im wpłacę, a tak będę miał przynajmniej na cokolwiek czego będę potrzebował. Zresztą zobacz jak jest z tymi emeryturami: facet dostaje emeryturę w wieku 65 lat, gdy średnia życia w Polsce mężczyzn waha się miedzy 65 - 68 lat ;D. Nie trzeba liczyć, by wiedzieć czy się opłaca wpłacać na to przez 40 lat ;D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
jak mi przyjdzie płacić ZUS, czy inne składki, to się z tego wypiszę i będę odkładał pieniądze na konto. Oni i tak nie oddadzą mi 10% z tego co im wpłacę

 

Niezoriętowanym przypomnę ze na 10 zatrudnionych w polsce 6 robi w budżetówce a oni też chcą mieć emeryturki i to nie takie jak dla ,,roboli''. 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość tymeknafali
Niezoriętowanym przypomnę ze na 10 zatrudnionych w polsce 6 robi w budżetówce a oni też chcą mieć emeryturki i to nie takie jak dla ,,roboli''.

I ja nie mam zamiaru ich utrzymywać. Niech idą normalnie pracować, a nie pierdzielić się z papierkami. Nie będę oddawał pieniędzy organizacji która i tak ich dobrze nie wykorzysta, która mnie po prostu okrada.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bedzie placil czy ci sie to podoba czy nie  :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość tymeknafali

Zawsze mam alternatywe pracy na obczyźnie, poza tym nie będę płacił, nawet nie ma mowy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to wybieraj przez całe życie umowę-zlecenie, o dzieło itd. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość tymeknafali

Z tego co wiem, to są prywatne fundusze, prywatne ubezpieczenia, jak na szczęście powoli zaczyna się pojawiać alternatywa dla ZUSu ;D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale nie możesz ot tak nie płacić stawki na ZUS. ZUS jest obowiązkowy w przypadku klasycznej umowy o pracę, a resztą kasy rzeczywiście możesz sobie dysponować mniej więcej dowolnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
a resztą kasy rzeczywiście możesz sobie dysponować mniej więcej dowolnie.

 

Tak oczywiście , czyli kupisz coś do żarcia, zapłacisz prąd , czynsz , gaz, komórkę a na książkę ci braknie nie mówiąc o samochodzie ,ubezpieczeniu ,benzynie , domu , dzieciach, podręcznikach dla nich, wakacjach itd. (taka prosta proza życia) 8)

 

Polska ma najwyższe w Europie podatki pośrednie 46% + ZUS + Podatek (dlatego euro i dolar tanieją). 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Waluta nie wzmacnia się dzięki wyższym podatkom. Po raz kolejny piszesz bzdury, kiedy idzie o ekonomię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Waluta nie wzmacnia się dzięki wyższym podatkom

 

Im mniej jesteś w stanie kupić za swoją pracę tym lepiej stoi waluta.

 

Pieniądze to ekwiwalent pracy (oczywiście tej uczciwej) inaczej są synonimem przyszłego wpierdzielu.

 

[move],,Godzien jest robotnik winnicy Pana umówionej zapłaty'' (nic mniej nic więcej) 8)[/move]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Głupoty wygadujesz. Im więcej możesz kupić, tym więcej zostanie wyprodukowane. Gospodarka rośnie wówczas szybciej, a waluta się wzmacnia. Swoją niewiedzą z ekonomii wielokrotnie się popisałeś, więc odpuść już sobie te bzdury.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      "Ptaki" Hitchcocka dawno już stały się klasyką kina, ale dopiero teraz udało się wyjaśnić, czemu w 1961 r. mewy dokonywały samobójczych lotów na okna domów w kalifornijskiej zatoce Monterey (podobno te właśnie zdarzenia w dużej mierze zainspirowały reżysera).
      Osiemnastego sierpnia 1961 r. w jednej z kalifornijskich gazet alarmowano, że tysiące oszalałych burzyków szarych bombardują brzegi północnej części zatoki Monterey, zwracając przy tym sardele. Hitchcock widział jeden z takich incydentów, który zadziałał na jego żywą wyobraźnię.
      Wg biologów z Uniwersytetu Stanowego Luizjany, ptaki uległy zatruciu. Naukowcy, których artykuł ukazał się w piśmie Nature Geoscience, przeprowadzili sekcje padłych przed półwieczem mew, burzyków i żółwi. Badali zawartość żołądków tych zwierząt. Stwierdzono duże ilości kwasu domoikowego - neurotoksyny uszkadzającej struktury ośrodkowego układu nerwowego. Ponieważ aminokwas ten jest produkowany przez morskie mięczaki i okrzemki, kumuluje się w organizmach m.in. sardeli i kałamarnic, którymi żywią się ptaki morskie. Uszkadzając mózg (a zwłaszcza hipokampa), kwas domoikowy może w skrajnych przypadkach doprowadzać do dezorientacji. Niekiedy zatrucie kończy się też śmiercią.
      Jak wylicza Sibel Bargu, kwas domoikowy wykryto w 79% planktonu zjedzonego przez sardele i kałamarnice. W krótkim czasie neurotoksyna mogła zostać na tyle skoncentrowana, by uśmiercić stworzenia z kolejnych szczebli łańcucha pokarmowego. Pani Bargu podkreśla, że choć już wcześniej wspominano o zatruciu ptaków, dotąd nie udawało się zdobyć na to dowodów. My pokazaliśmy próbki planktonu z zatrucia z 1961 r. [na co dzień są one przechowywane w Scripps Institution of Oceanography], w których znalazły się wytwarzające neurotoksynę okrzemki Pseudo-nitzschia [...].
      W 1991 r. na tym samym obszarze podobnemu zatruciu uległy pelikany brunatne. W żołądkach stanowiących podstawę ich diety ryb odkryto duże ilości okrzemek Pseudo-nitzschia i kwasu domoikowego. Uprawdopodobniało to hipotezę, że ten sam los spotkał 30 lat wcześniej burzyki, mewy i innych nieszczęśników.
      Poszukując bezpośredniej przyczyny zakwitów, naukowcy dywagują, że może chodzić o pestycydy, niewykluczone też, że na przeżywającym budowlany boom terenie doszło (i dochodzi) do wycieku z szamb.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Sama obecność drapieżnika powoduje stres, który może zabić ważkę. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy drapieżnik nie jest w stanie dostać się do ofiary i jej zjeść.
      Sposób, w jaki ofiara reaguje na strach przed byciem zjedzoną, jest ważnym tematem w ekologii. W miarę jak dowiadujemy się coraz więcej o zwierzęcych reakcjach na stresujące warunki - bez względu na to, czy chodzi o obecność drapieżnika, czy strach spowodowany inną przyczyną naturalną lub działaniem człowieka - coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, że stres zwiększa ryzyko zgonu, np. z powodu infekcji, które normalnie nie byłyby śmiertelne - opowiada prof. Locke Rowe z Uniwersytetu w Toronto.
      Rowe, prof. Marie-Josée Fortin i dr Shannon McCauley hodowali w akwariach larwy ważek Leucorrhinia intacta oraz polujące na nie zwierzęta. Drapieżniki i ofiary były od siebie oddzielone, tak więc larwy widziały i czuły zapach drapieżników, ale drapieżniki nie mogły się do nich dostać.
      Biolodzy zauważyli, że dzieląc habitat z drapieżnikami (rybami lub wodnymi owadami), większość L. intacta umierała. Wskaźnik przeżywalności larw mających kontakt z potencjalnymi "oprawcami" był 2,5-4,3 razy niższy niż w grupie kontrolnej.
      W drugim eksperymencie obumarło 11% larw próbujących przeobrazić się w postać dorosłą (imago). Wśród larw żyjących w akwarium bez ryb dotyczyło to tylko 2% populacji.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Kanadyjczycy odkryli nową funkcję dobrze znanego enzymu, która pozwala uchronić organizm osoby z niedokrwistością przed uszkodzeniami narządów, a nawet śmiercią. Dr Greg Hare ze Szpitala św. Michała w Toronto podkreśla, że spostrzeżenia dotyczące neuronalnej syntazy tlenku azotu (oznaczanej jako nNOS lub NOS1) są niezmiernie ważne, ponieważ na świecie aż 1 osoba na 4 ma anemię.
      Anemia to niższa od normy wartość hemoglobiny lub erytrocytów. Przypomnijmy, że erytrocyty przenoszą tlen. Jest to możliwe dzięki hemoglobinie, która nietrwale wiąże się z tlenem.
      Enzym nNOS występuje w komórkach nerwowych. Wytwarza tlenek azotu(II), który w ośrodkowym układzie nerwowym jest neuromodulatorem (wpływa np. na pamięć), a ośrodkowym układzie nerwowym działa jak neuroprzekaźnik. Od jakiegoś czasu wiadomo, że ekspresja nNOS zwiększa się w wyniku lokalnego niedokrwienia i hipoksji, jednak dopiero teraz zespół Hare'a odkrył, że gdy pacjent ma niedokrwistość, nNOS zwiększa zdolność organizmu do reagowania/przystosowywania się do niskiego poziomu tlenu i sprawia, że życiodajny gaz jest skuteczniej dostarczany do tkanek.
      Kanadyjczycy zauważyli, że u anemicznych myszy stężenie nNOS wzrasta, a gdy zwierzęta pozbawi się tej izoformy syntazy, umierają przedwcześnie z wyższym poziomem hemoglobiny.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ostatnie eksperymenty na szczurach wykazały, że wystąpienie tzw. fali śmierci – wolnej fali o dużej amplitudzie – wcale nie musi wskazywać na śmierć neuronów mózgu i nie oznacza, że procesy, które zaszły, są nieodwracalne. Zespół Michela van Puttena z Universiteit Twente dekapitował gryzonie. Minutę później pojawiało się trwające ok. 5-15 s wyładowanie (PLoS ONE).
      Naukowcy zaprezentowali model obliczeniowy pojedynczego neuronu, a także wewnątrz- i zewnątrzkomórkowego stężenia jonów. Obserwowana fala była powodowana przez oscylacje potencjału błonowego. Występują one po ustaniu działania pomp sodowo-potasowych, co prowadzi do nadmiaru zewnątrzkomórkowego potasu. Oscylacje można opisać za pomocą równań Hodgkina-Huxleya dla kanałów sodowych oraz potasowych. W połączeniu z działaniem filtra górnoprzepustowego, który tłumi część widma sygnału powyżej swojej częstotliwości odcięcia (jego rola polega na usunięciu z sygnału EEG zakłóceń z sieci zasilającej/urządzeń zewnętrznych oraz powstałych na granicy skóra-elektroda-elektrolit), nagła depolaryzacja błony daje w elektroencefalogramie zapis w postaci fali śmierci. W rzeczywistości ta fala nie wskazuje na śmierć ani neuronów, ani jednostki.
      Parę miesięcy przed van Puttenem Anton Coenen z Radboud Universiteit Nijmegen i jego zespół zastanawiali się, czy odbieranie życia szczurom laboratoryjnym przez dekapitację jest etyczne, czy nie: czy zwierzęta szybko tracą przytomność, czy też cierpią. Akademicy pozbawiali głowy przytomne i znieczulone zwierzęta i w tym czasie wykonywali im EEG. U obu grup szczurów zapis EEG stawał się płaski po ok. 17 s od dekapitacji. Aktywność mózgu zmieniała się w ten sposób, że w ciągu 3,7 s gryzonie musiały najprawdopodobniej tracić przytomność. Minutę po zabiegu pojawiała się fala śmierci, którą Holendrzy uznali za przejaw ostatecznego zaniku potencjału błonowego i nieodwracalnej śmierci mózgu. W badaniach van Puttena także wystąpiła fala śmierci, ale neurolog nie zgodził się z interpretacją poprzedników. Wg niego, fala śmierci nie jest jeszcze punktem, od którego nie ma odwrotu. Nawet po fali śmierci komórki nerwowe mogą, przynajmniej teoretycznie, przyjść do siebie, jeśli przywrócone zostaną dostawy tlenu i glukozy. Ekipa van Puttena powołała się w tym miejscu m.in. na badania z 2002 r., które dowiodły, że neurony z obszarów podkorowych, pobrane od osoby uznanej kilka godzin wcześniej za zmarłą, żyją w laboratoryjnych hodowlach tkankowych przez wiele tygodni (artykuł Verwera, Dubelaara i innych ukazał się w piśmie Journal of Cellular and Molecular Medicine), a także na raport z pisma Stroke z 1981 r., którego autorzy zaobserwowali u szczurów powrót aktywności elektrycznej neuronów po 10-min niedokrwieniu.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Obfite i wydłużające się opady śniegu w Arktyce mogą doprowadzić do powstania warunków sprzyjających szybkiemu rozwojowi grzybów, które doprowadzą do obumarcia tutejszych roślin (Nature Climate Change).
      Wyniki badań brytyjsko-szwedzko-fińskiego zespołu potwierdziły, że śnieg rzeczywiście stanowi rodzaj zabezpieczającej przed mrozem otuliny, lecz jednocześnie w pewnych okolicznościach obfite i długie opady białego puchu sprzyjają szybkiemu nadmiernemu wzrostowi pewnych szczepów zabójczych grzybów. W ten sposób mogą zniknąć wszechobecne dotąd rośliny, a ich miejsce zajmą z czasem inne. Nie jest to jednak wyłącznie kwestia zwykłego przekształcenia procentowego składu flory, ponieważ w praktyce oznacza to zmianę łańcucha pokarmowego dla owadów, nornic, lemingów i polujących na nie drapieżników.
      Byliśmy zaskoczeni, widząc, że skrajnie wytrzymała wegetacja tundry została zabita przez atak grzybów - podkreśla dr Robert Baxter z Durham University. W pierwszych kilku latach, tak jak się tego spodziewaliśmy, izolujący wpływ śniegu pomógł wegetacji we wzroście, jednak po 6 latach został osiągnięty punkt krytyczny, przy którym grzyby rozprzestrzeniały się z dużą prędkości i niszczyły rośliny. Naukowcy chcą przez dłuższy czas obserwować cykle rozwojowe roślin i grzybów, by sprawdzić, czy mamy do czynienia z powtarzającym się i coraz bardziej destrukcyjnym zjawiskiem.
      Zespół porównywał wpływ zwykłych i nasilonych opadów śniegu na roślinność Arktyki. By utrzymać warunki zwiększonego opadu, zastosowano płoty śnieżne. Okazało się, że workowiec Arwidssonia empetri rozrastał się mocno pod grubszą okrywą śnieżną, zabijając większość pędów dominującego gatunku roślinnego w badanej okolicy: bażyny czarnej obupłciowej (Empetrum hermaphroditum). Do odkrycia w ogóle by nie doszło, gdyby nie decyzja naukowców, by kontynuować eksperyment dłużej niż początkowo planowano.
      Podjęliśmy się sprawdzenia wpływu zmiany klimatu i potencjalnego wzrostu opadów, także śniegu, na rośliny i procesy oddziałujące na wzrost, rozkład i składniki odżywcze gleby - wyjaśnia Johan Olofsson z z Uniwersytetu w Umeå. W czasie 7-letniego eksperymentu przez pięć lat śnieg działał jak ogrzewający koc. W 6. roku grzyb się szybko rozprzestrzenił, zmieniając wegetację z naturalnych zielonych płuc w źródło węgla.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...